Waldemar Engel spojrzał na maga, który zapytał go o powód spalenia heretyków. Jego wzrok nie zdradzał żadnej emocji, a wyłącznie posępną powagę. - Jeden z nich był magiem heretykiem, spalony za złamanie praw Kolegium, Imperium oraz kościoła Sigmara. - Powiedział spoglądając Albertowi w oczy jakby szukając w nich czegoś. - Pozostała dwójka dała się zwieść jego kosztownościom. Zostawili swój posterunek tym samym doprowadzając do ataku na kaplicę Sigmara, gdzie w walce stracili życie ich niedawni kompani z oddziału, z którymi jeszcze tego samego wieczoru dzielili strawę. - Na tym zakończył rozmowę jakby już nic więcej nie trzeba było dodawać.
Waldemar był zadowolony, że grupa okazała się jednomyślna. Zaoszczędziło im to sporo niepotrzebnych problemów i mnóstwo czasu. Łowca cierpliwie czekał aż spóźnialscy zbiorą się do drogi. Nim wyruszyli z miasta zostali zatrzymani przez znanego Waldemarowi strażnika. Szczerze powiedziawszy Engel był zaskoczony powrotem mężczyzny, a sam strażnik wyglądał na równie, jeśli nie bardziej, zaskoczonego co łowca. Grupa wywiedziała się od niego paru ciekawych rzeczy, szczególnie cenna była informacja, że doszło do starcia między norsmenami, a zwierzoludźmi. Znając zajadłość zwierzoczłeków na pewno paru z nich uszło z życiem z tej potyczki tak więc na tę chwilę mogli spokojnie wykluczyć sojusz między nimi a barbarzyńcami. Miło było także słyszeć, że wrogie siły trochę się wzajemnie uszczupliły.
- Sigmar pozwolił ci wrócić żywym, nie zaprzepaść tej szansy i następnym razem lepiej postępuj słusznie. Jeżeli znów sprzeniewierzysz się prawu Imperium, to módl się, żebym o tym nigdy nie usłyszał. - Dodał na koniec bardzo pocieszająco, po czym wręczył strażnikowi parę złotych monet. Nie wdając się w dalsze dyskusje wsiadł na konia i powoli ruszył w stronę celu.
W drodze bacznie obserwował okolicę szukając jakichkolwiek śladów, które mogły świadczyć o przejściu barbarzyńców, lub też innych istot mogących zagrozić ich grupie. Mimo ostrzeżeń ludzi z miasta droga wydawała się spokojna i w miarę bezpieczna. Niestety poczucie bezpieczeństwa zniknęło niedługo po przekroczeniu rzeki, a krajobraz zmienił się na o wiele bardziej posępny. Łowca zmrużył stalowoszare oczy poprawiając kapelusz. Teraz dopiero zaczynała się prawdziwa wędrówka i miał nadzieję, że jego towarzysze są równie gotowi co on, inaczej nie wrócą z tego zadania w takim samym składzie. Wkrótce las zgęstniał tak bardzo, że dalsza podróż na grzbietach koni nie wchodziła w grę. Każde z nich, ku uciesze khazada, musiało zejść z siodła i prowadzić zwierzęta za lejce. Już wtedy łowca dobył jednego ze swoich mieczy. Doskonale wykonane ostrze zalśniło odbijając rzadkie promienie światła przebijające się przez leśne poszycie oraz mgłę. Z orężem w dłoni ruszył dalej prowadząc za sobą swojego konia.
Piekielny skrzek sprawił, że Engel zatrzymał się w pół kroku zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Jego oczy czujnie zaczęły lustrować najbliższa okolicę. Łowca już chciał coś powiedzieć, kiedy Targo warcząc wyrwał się do przodu pędząc w nieznanym dla grupy kierunku. Waldemar zaklął w duchu i ruszył pędem za psiskiem. Poruszał się wyjątkowo zręcznie i szybko jak na kogoś, kto zakuty był w pełną zbroję płytową. Wraz z resztą kompanii zatrzymał się przy wielkim pniu i spojrzał na co warczy ogar. Zakrwawiona kobieta w żaden sposób nie wzbudziła w nim żalu, a wręcz przeciwnie. Głośne powarkiwanie ogara tylko upewniało go w przekonaniu, że z tą kobietą lub jej dzieckiem może być coś nie tak. Waldemar stanął na przeciw kobiety widząc, że Jin zajął się zabezpieczeniem najbliższej okolicy. - Sugerowałbym ostrożność, panowie, ogar nie bez powodu na nich warczy. Chaos przybiera wiele form, nie dajcie się zwieść. - Po tych słowach zlustrował dokładnie wzrokiem kobietę oraz kurczowo trzymane dziecię. Szukał jakichkolwiek śladów mutacji, czy innych znaków spaczenia.
- Odpowiedz na ich pytania, kobieto. - Jego głos był lodowaty, a ton nie cierpiący sprzeciwu. Można było się domyślać, że Engel nie zawaha się podnieść miecza na kobietę lub dziecko. |