Dzielni poszukiwacze przygód ruszyli w stronę źródła dymu. Nie stanowili wielkiej armii, więc poruszali się ostrożnie, w pewnej odległości od wiodącego przez pola i lasy wiejskiego traktu.
Ostrożność spowalniała marsz, lecz jednak opłaciła się.
Nim minęła godzina idący na czele Baylof usłyszał jakiś hałas...
Po chwili oczom ukrytego w krzakach łotrzyka ukazał się zakuty w zbroję rycerz, bez herbu na tarczy.
Za nim, w dość bezładnej grupie, postępował dobry tuzin uzbrojonych w topory
krowiopyskich stworów.
Zdecydowanie nie wyglądali niczym dzielna drużyna strażacka, wracająca do domu po wypełnionej misji.