Talagaad. Jakiś czas temu
Strażnik, którego Waldemar uznał za oczyszczonego z grzechów odetchnął z ogromną ulgą. Nie trzeba było być czujnym obserwatorem by zauważyć jak ogromny ciężar spada mu z barków. Mimo iż ocalił swoje życie i wrócił ledwie żyw nie zignorował pytań nieznajomych mężczyzn.
-
Ich przywódca? Tak. Widziałem go. To czart w ludzkim ciele. Widziałem jak jedną ręką w trakcie bitwy uniósł w powietrze potężnego gora, udusił go i cisnął jak chochołem... Ma nadprzyrodzoną moc, a jego skóra pokryta jest pulsującymi pęknięciami, jakby od środka rozrywała go demoniczna siła. Ten cały Gustaw, od dawien dawna nie jest człowiekiem, za prawdę powiadam wam... To demon wcielony!- jęknął -
Gdy walczyli jeden z barbarzyńców nadział włócznią mutanta i pchnął go na moją klatkę. Kraty puściły i wystarczyła odrobina nieuwagi pogrążonych w boju zwierzoludzi żeby czmychnąć czym prędzej.- odrzekł patrząc na Alberta...
Nieopodal miasteczka Dunstigfurt. Teraz
-
Przyszli tu po swoje...- majaczyła patrząc gdzieś przed siebie, kompletnie ignorując pytania Hansa, czy też protekcjonalny ton Waldemara -
Dotarli tu z najciemniejszych zakątków świata, prosto z podświadomości grzesznych ludzi... Przyszli by sprawić świat piękniejszym. Kolorowym i zdrowym...- wysyliła się na skromny uśmiech unoszac powoli głowę w stronę Waldemara. Łowca czarownic widział to spojrzenie dziesiątki razy. Obłęd był chorobą z którą nie widział osobiście sensu walki. Chorzy rzadko wracali do zdrowia a przeważnie stanowili wielkie niebezpieczeństwo zarówno dla siebie jak i innych. Większość kompanów była świadoma, że za kilka chwil przyjdzie któremuś z nich ukrucić męk kobiecinie, która pewnie na swój niefart zbiegła z miasta oblężonego przez bestie i potwory.
-
Rozdawali dary. Piękne dary! Ja dostałam mój skarb. Mój piękny, mały skarb...- odezwała się odsłaniając zawinięte w szmaty niemowlę.
Niemowlę wybuchło piskliwym, przeraźliwym płaczem, gdy tylko poczuło kontakt z słonecznymi promieniami. Jego twarz była strasznie zdeformowana, usta dzieliły twarzoczaszkę pionowo na pół. Długie i haczykowate zębiska były w stanie oderwać spory kawał mięsa, zaś w pustych oczodołach można było przez ułamek sekundy dostrzec głębię otchłani szaleństwa.
-
To plugawe świętokradztwo!- warknął Waldemar łapiąc niemowlę za szyję i odbierając je zrozpaczonej matce. Ta jednak nie pozostała neutralna wobec zdarzeń i prędko stanęła na nogi rzucając się na Waldemara z rękami. Zanim jego lśniący miecz zatopił się w jej trzewiach zdążyła pozostawić mu na policzku trzy, krwawiące bruzdy po paznokciach.
-
Idźcie za nimi. Idźcie. Dla was też mają prezenty...- powiedziała tuż przed skonaniem. Waldemar posłał jej ostatnie, pełne pogardy spojrzenie, po czym wejrzał na wijące się niemowlę naznaczone piętnem chaosu.