Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2016, 19:17   #161
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Droga przez pustynię upływała w milczeniu. Nie odzywał się Thamzir, który najwyraźniej nie lubił być redukowany do jeźdźca wielbłąda. Nie odzywał się Gob, czujnie rozglądając się po okolicy. Nie odzywał się Kassim, ciągle zaborczo przytulony do swej żony, pod pozorem kiepskich umiejętności jazdy. Wyrwali się z dość głośnej karawany i weszli w ciszę pustyni. Chaaya dostrzegła gdzieniegdzie piaskowe leje, znak, że w okolicy były olbrzymie piaskowe mrówkolwy. Na szczęście omijali je z daleka, a większość lei wydawała się porzucona.
Bardka pozwoliła milczeć mrukliwym mężczyznom, do czasu, aż znacznie nie oddalili się od karawany.
- Wielki Thamzirze, zdradziłeś mi podczas naszej krótkiej rozmowy na osobności, iż piaski pustyni nie mają przed tobą tajemnic… jak mniemam już wiesz, co czeka na nas u końca tej wycieczki lub… co kryje się w okolicy. - przepuściła swój malutki atak na gburowatego kapłana, nie przejmując się, że powinna zachowywać się z pokorą, jak na służkę przystało. - Gobie… - ciągnęła nieugięcie. - ...skoro liczyć nie umiesz… to może pochwalisz się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, co już zdążyłeś przeżyć na pustyni… czy ślady i karawana przypomina ci coś… co już kiedyś napotkałeś w swej wędrówce? - i tu… Chaaya, klepnęła Jarvisa w ramię, odwracając się z przekornym uśmieszkiem. - Nie udawaj, że śpisz mój drogi… jeśli nie chcesz pochwalić się kotem… to chociaż sokołem, nie marnuj naszego i szanownej Vizerai czasu.
- Hyrkaliański ogień… i kule… może maruderzy, może dezerterzy… ale brak ich śladów. Małe nóżki, owadzie… liczne. - wyjaśnienia Goba, tworzyły nowe pytania, zamiast rozjaśniać sytuację.
- Musimy się zatrzymać, muszę mieć kontakt z pustynią. - wyjaśnił Thamzir wstrzymując wielbłąda, podczas gdy czarownik sięgnął do swej magicznej torby wyrzucając z niej kolejne kulki, które zmieniły się, jedna w szczura, druga w pasiastego kota, trzecia wreszcie w nietoperza i wszystkie wyruszyły na zwiad.
Gob zaś zwrócił się do Chaai. - W swoich stronach znasz potwory pustyni, małe i liczne… owadzie i zabierające swe trupy? To napadło na karawanę.
Chaaya uśmiechnęła się pokrzepiająco do ogromniastego wojownika, przełykając ostrożnie ślinę. - Można ująć… że “coś” mi się obiło o uszy… - odparła dosyć oględnie. - Thamzirze… jak się sprawy mają? - zwróciła się do kapłana, porzucając drążony przez Goba temat.
~ Prosiłam cię o jastrzębia nie bez przyczyny… obawiam się, że ani kot, ani szczur już do ciebie nie wrócą… ~
~ Nietoperz wróci. ~ stwierdził czarownik patrząc za unoszącą się na powietrzu skrzydlatą sylwetką. ~ Jastrząb zaś jeno potrafi ukraść i powrócić. Nie jest też właściwie jastrzębiem, jeno siłą ukształtowaną na jego kształt. ~
Thamzir zsiadł z wielbłąda i zdjął sandały stając nagimi stopami na rozgrzanym piasku i wyjął coś zza paska. To był ten jego “bożek”, kucnął przed nim i rozciął nadgarstek. Krew ochlapała figurkę i wsiąknęła w nią. Wokół całej czwórki podróżników, piasek zaczął falować i wyłoniły się z niego dziesiątki, jeśli nie setki małych skorpionów, które ułożyły się w obrazki przypominające stare hieroglify. Chaaya nie była biegła w tym zapomnianym już obrazkowym piśmie, ale nawet ona mogła rozpoznać część z nich i zrozumieć podstawowe słowa… “Czego… chcecie” tak w skrócie.
Bardka chciała odpowiedzieć czarownikowi, że nietoperz jest ślepy i na nic jej się zda jego zwiad. Przemilczała jednak swoje zdanie, jak robiła to wiele razy podczas rozmów z mężczyznami. W końcu, nie chciała też zrzędzić i wychodzić na niewdzięcznice.
Wzdychając cichutko, obróciła Saada przodem do kapłana, by móc obserwować jego wyczyny. Sztuka mistyczna nawet dla tawaif czy suli, nie stała tak łatwo otworem, dlatego też z ciekawością i fascynacją pochłaniała każdy szczegół obrzędu, w niecierpliwości czekając na jej rezultaty.
Goba ten cały pokaz mocno przeraził i wyraźnie półork nie chciał tu przebywać. Nic dziwnego, to co uprawiał kapłan było herezją obecnie i zakazane w wielu krainach. Zakazane… ale ścigane bez entuzjazmu. Thamzir zajęczał, czy też zawył w starożytnym języku. I otrzymał odpowiedź… skorpiony znów zaczęły układać się znaki z których Chaaya odczytała armię, stal, grabież.
- Armia grabieżców ze stali pojawiła się w okolicy. - rzekł Thamzir przyglądając się żywym hieroglifom. - Czegoś szukają w starych grobowcach budząc ich mieszkańców i rezydentów, naruszają spokój martwych i zacierają ślady mordując wszystko co ich zobaczy.
- Czy jesteś w stanie… spytać... pustynię o jeszcze dwie kwestie? - Chaaya zadała pytanie, pełnym czci tonem, kogoś kto może za bardzo nie wierzy, ale na pewno szanuje i podziwia rozmówcę za to co robi.
- Owszem… ale za cenę… twojej i jego krwi. Starożytni nie są już tak hojni, jak kiedyś… zgorzkniali przez odtrącenie na rzecz fałszywych bogów. - odparł kapłan smutno, a Jarvis mruknął. ~ To było do przewidzenia. Szczur wyczuł… zapach metalu… na wschód od nas. ~
I wskazał na nerwowo kręcącego się wśród skorpionów gryzonia, które ignorowały łatwy posiłek.
~ A więc przynajmniej uzyskałam odpowiedź na jedno z moich pytań… ~ odparła wesoło bardka, cmokając raz i klepiąc wielbłąda w szyję. Ten położył się na ziemi i pozwolił Chaai zejść z siodła.
~ Założę się, że po uzyskaniu mojej krwi… dowie się co nieco o mnie… Przynajmniej ty pozostaniesz tajemnicą. ~ mrugając do Jarvisa, tancerka podeszła ostrożnie do kapłana.
- Co mam zrobić?
- Wyciągnij dłoń… - trzymając zakrwawiony sztylet w jednej dłoni, drugą wyciągnął w kierunku bardki.
~ Nie on… raczej jego bóstwo. Istoty z zaświatów rzadko żywią się samą krwią. Częściej wykorzystują ją ku innym celom. ~ odparł telepatycznie Jarvis.
~ Ciekawe jaki pożytek będzie mieć z dziwki… ~ zażartowała wyciągając dłoń, tak jak wskazał kapłan. Pomimo, iż starała się robić dobrą minę do złej gry i tak była przerażona nie na żarty.
~ Może cię posiąść we śnie. Stare bóstwa lubiły dosłownie wykorzystywać wyznawców. Ifiryty nie były pod tym względem szczególnie innowacyjne. ~ usłużnie wyjaśnił Jarvis. ~ Poza tym zapomniane bóstwa nie bywają wybredne w kwestii akolitek i wyznawców. Każdy się nada. ~
Kapłan naciął skórę do krwi i krople zaczęły spadać na posąg. Ból był, ale też i dziwnie ogarniający żar, gdy krew bardki zetknęła się z posążkiem i została wchłonięta.
- Jakie jest twe pytanie? - zapytał Thamzir.
Dziewczyna wpatrywała się skonsternowana w nacięcie na swojej dłoni. W końcu zacisnęła palce i schowała rękę za siebie, jakby zawstydzona tym co zrobiła.
- Czy mamy do czynienia z dziećmi pustyni, czy z najeźdźcami. - mruknęła pod nosem, owijając ranę w rąbek spódnicy.
Thamzir powtórzył jej pytanie fałszującym zaśpiewem. I otrzymał odpowiedź, w hieroglifach z których Chaaya pojęła tylko jeden: Żaden.
- To nie dzieci pustyni, nie najeźdźcy… to łupieżcy, złodzieje grobów. Metalowa armia kpiąca ze świętych dzieci Achmeatona. Boskiego skarabeusza. - wyjaśnił kapłan. - A ty masz pytanie Kassimie?
- Może innym razem. - stwierdził czarownik i uśmiechnął się do bardki dodając mentalnie. ~ Akurat z nadnaturalnymi bytami miałem styczność. W razie czego pomogę ci w negocjacjach z owym bóstwem. ~
Dziewczyna wróciła do swojego wierzchowca, zasiadając ponownie w siodle. Jej mina była nieprzenikniona.
~ Nie przeszkadza mi to… byłam już gwałcona… i zapewne jeszcze będę, co za różnica przez kogo i w jakich okolicznościach. Ale dziękuję. ~ odparła cmokając raz i klepiąc dwa razy w szyję Saada, a zwierze powstało posłusznie z klęczek.
- Możemy ruszyć na spotkanie nieszczęsnej karawany. - zaordynowała.
~ Bycie boską ladacznicą zawsze było traktowane jako zaszczyt, więc może nie będzie tak nieprzyjemnie. Zresztą… jeszcze nie wiadomo co z tego wyniknie. Nie ma się co martwić na zapas. ~ Jarvis przytulił ją mocniej jakby chciał pocieszyć. A skorpiony rozpełzły się na boki, powoli niknąc w piaskach pustyni. Po chwili nie było po nich śladu. Gob z radością i ulgą malującą się na jego pysku, wyrwał się do przodu na swym jaszczurze, a Thamzir z nabożnym pietyzmem schował figurkę i przeklinając pod nosem wszystkie wielbłądy świata… wspiął się na swojego.
~ Coś podejrzanie się rozgadałeś mój drogi… ~ odparła z przekąsem, popędzając Saada, który rozkołysał się w biegu za jaszczurką. Najwyraźniej dostając to tego chciała, szybko porzuciła kapłana jak i całe bóstwo z nim związane. ~ Czyżbym niechcący trafiła na twojego araba? ~
~ Tak… jeśli chodzi o światy za całunem śmierci, to mam na ich temat sporą wiedzę. Mógłbym opowiedzieć ci o niejednym z nich. ~ mruknął telepatycznie czarownik i szepnął żartobliwie do jej ucha. - Ale za tą wiedzę Kassim domagałby się pieszczot.
~ Kto ze śmiercią przystaje, ten śmiercią się staje… spasuję, choć ciekawa jestem jakiej Jarvis wymagałby zapłaty. ~ odparła wesoło, rozpędzając wielbłąda do galopu. A co tam…
~ Może całego twego oddania na całą długą noc? Może Chaai skrępowanej i uległej? Może dzikiej? A co do śmierci… to niezupełnie. Zaświaty nie mają nic wspólnego z nekromancją i nękaniem umarłych. Bardziej chodzi mi o Plany Boskie, Plany Żywiołów, Plany istniejące obok, a jednak niedostępne bez odpowiedniej wiedzy i mocy. ~ uściślił czarownik, mocniej obejmując bardkę i dociskając się do niej ciałem, przez co wyczuwała i wywoływała swoim tyłeczkiem odpowiednio mocną reakcję u niego. Przez pewien czas byli na czele. Thamzir niezbyt dobrze sobie radził z wielbłądem, a Gob… nie odczuwał potrzeby by ich wyprzedzać.
~ Nic przed nami nie ma. Ni na ziemi, ni kilkanaście centymetrów pod nią…. mamy czystą drogę. ~ dodał nagle widząc kołującego nad nimi nietoperza.
Bardka była zmieszana słowami czarownika. Wychowywana była w wierze, iż istota nie powinna pragnąć wiedzy wykraczającej po za swój plan. Było tyle dziedzin nauki, które nie zostały w pełni zgłębione, że niepotrzebnym się wydawało odkrywać kolejne… które wszak nie dotyczyły bytów żywych.
Dodatkowo, w dialogu między nią a Jarvisem, pojawił się pewien dysonans… kulturowy rzecz jasna. Oboje w odległy i inny dla siebie sposób pojmowali słowo: śmierć. Chaaya nie chciała uważać, że nurt który jej wpojono jest lepszy, lecz nie mogła pozbyć się wrażenia… że na pewno sięgał głębiej, niż pojęcie maga. Nie chcąc dalej dyskutować na tematy sobie nieznane i nieprzyjemne, oraz nie chcąc zagłębiać się w tematy głęboko filozoficzne, połączone z mistyką i tradycyjną kulturą Ludzi Pustyni. Pozwoliła by Saad zredukował swoje tempo do takiego, w jakim było mu wygodnie przemierzać piaski, a ona sama zaś trwała w ciszy, wsłuchana w pochrumkiwania zwierzęcia.
Podróżowali tak przez chwilę, przytuleni do siebie i milczący, aż w końcu Gob zajechał im drogę. - Wy tu czekać, ja wrócić. I wtedy ruszymy… na piechotę.
- Uważaj na siebie. - odparła wojownikowi, ściągając lejce i zatrzymując zwierzaka, który od razu się położył.
Gob skinął tylko głową i pognał w kierunku w którym podróżowali, a Thamzir z wyraźną ulgą zlazł ze swego wierzchowca.
- Parszywe gadziny. - mruknął pogardliwie kapłan, a czarownik dodał. ~ Mam nieco ładunków w różdżce leczenia ran, pomogłyby na twoją dłoń. ~
Tancerka uśmiechnęła się z politowaniem na kapłana, schodząc z siodła i wyciągając swoje rzeczy z juków.
- To bardzo inteligentne istoty… traktują swoich jeźdźców, tak jak oni ich. - skwitowała uszczypliwie, poprawiając torbę na ramieniu. - To nie niewolnik, który przełknie złe traktowanie… spluniesz na niego… odwdzięczy się tym samym.
~ Nie trzeba… rana nie jest głęboka i zdążyła już wyschnąć, nie marnujmy ładunków na takie pierdoły. ~ dodała ciepło w myślach, ocierając pot z czoła. Jazda we dwójkę była wyczerpująca… podwójnie.

Jarvis hasłem przebudził magię karafki, upił z niej trochę wody i podał wpierw Chaai, a potem Thamzirowi. Kapłan odmówił, na nim żar pustynnego nieba nie robił wrażenia. Możliwe, że przedtem mówił prawdę… że pustynia naprawdę była jego domem.
Dziewczyna upiła trzy łyki z karafki, po czym oparła się o leżącego wielbłąda.
- Jeśli przyjdzie nam leczyć u ciebie rany Thamzirze… czy zapłata będzie podobna do tej, którą ja musiałam uiścić za informacje? - odezwała się z głupia frant, wpatrując się przez palce w słońce na niebie.
- Nie. Bo to ja będę wam pomagał, a nie bezpośrednio sam wielki Arun-nhak. - wyjaśnił krótko Thamzir. - Będzie zwyczajne leczenie. Dotknięcie rany, modlitwa… tak samo jak u fałszywych bogów Zerrikanu.
- Czy kapłan, nie jest przypadkiem przedłużeniem mocy swego boga na tym padole? Czy nie leczysz potrzebujących “jego” objawioną mocą? Z tego co wiem, kapłan nie włada własna magią… przynajmniej nigdy o takim nie słyszałam… Więc, można rzec, że jesteś jak ta figurką, którą tak pieczołowicie nosisz ze sobą. - nie wyglądało na to, by bardka prowokowała do zajadłej dyskusji. Raczej zabijała czas oczekiwania.
- To prawda, jednakże czymś innym jest rozmawianie z przedłużeniem woli bóstwa, a czymś osobiste zawracanie mu głowy. - wyjaśnił z uśmiechem Thamzir wyraźnie nie obrażony. -Każde z nas jest taką figurką, która służy komuś kto jest nad nim. Ja swemu bóstwu, ty swemu mężowi, faraon swemu ludowi, niewolnik swemu panu.
Chaaya spojrzała na Thamzira uśmiechając się szczerze i ciepło. - Często “zawracasz głowę” swemu bóstwu? - specjalnie mocniej zaintonowała słowa, by móc się trochę ponabijać… wszak sama nie była lepsza.
- Staram się tego nie robić. Bogowie sami wybierają kiedy chcą przemówić do ciebie. Nie lubią być nagabywani. - odparł kapłan, a Jarvis dodał telepatycznie. ~ To prawda. Archonci i diabły szczególnie lubią nagabywać ludzi. ~
Tancerka w milczeniu obserwowała obu mężczyzn z błędnym uśmieszkiem na ustach, w końcu dodała pojednawczo. - Myślę, że miałbyś o czym dyskutować z moim mężem… zaprawdę wielkie były to dysputy. Godne zapisania na papierze. - uśmiechając się jeszcze przez chwilę, odwróciła się by oporządzić wielbłąda.
- Jak śmiesz sobie tak żartować z męża… - Jarvis skarcił ją głośno, choć bez entuzjazmu. Po czym telepatycznie dodał. ~ Wątpię by Kassim posiadał taką wiedzę Chaayu. ~
Na szczęście nie musieli się tłumaczyć, bowiem zjawił się Gob i zsiadając ze swej bestii rzekł. - Haga nie widać. My zostawić wielbłądy tu, są bezpieczne. My dalej iść piechotą.
Na zaczepkę męża, bardka odpowiedziała telepatycznie ~ Nie doceniasz go. ~ pytanie tylko, czy chodziło o Kassima, czy może Thamzira. Wraz z przybyciem wojownika, tancerka była gotowa do wymarszu.
- Jasne, że go nie widać… - ucięła sucho, karcącym tonem. Za głupotę płaci się podwójnie… zwłaszcza na pustyni. - Prowadź… i uważajcie na nogi.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline