Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2016, 19:17   #161
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Droga przez pustynię upływała w milczeniu. Nie odzywał się Thamzir, który najwyraźniej nie lubił być redukowany do jeźdźca wielbłąda. Nie odzywał się Gob, czujnie rozglądając się po okolicy. Nie odzywał się Kassim, ciągle zaborczo przytulony do swej żony, pod pozorem kiepskich umiejętności jazdy. Wyrwali się z dość głośnej karawany i weszli w ciszę pustyni. Chaaya dostrzegła gdzieniegdzie piaskowe leje, znak, że w okolicy były olbrzymie piaskowe mrówkolwy. Na szczęście omijali je z daleka, a większość lei wydawała się porzucona.
Bardka pozwoliła milczeć mrukliwym mężczyznom, do czasu, aż znacznie nie oddalili się od karawany.
- Wielki Thamzirze, zdradziłeś mi podczas naszej krótkiej rozmowy na osobności, iż piaski pustyni nie mają przed tobą tajemnic… jak mniemam już wiesz, co czeka na nas u końca tej wycieczki lub… co kryje się w okolicy. - przepuściła swój malutki atak na gburowatego kapłana, nie przejmując się, że powinna zachowywać się z pokorą, jak na służkę przystało. - Gobie… - ciągnęła nieugięcie. - ...skoro liczyć nie umiesz… to może pochwalisz się swoimi spostrzeżeniami na temat tego, co już zdążyłeś przeżyć na pustyni… czy ślady i karawana przypomina ci coś… co już kiedyś napotkałeś w swej wędrówce? - i tu… Chaaya, klepnęła Jarvisa w ramię, odwracając się z przekornym uśmieszkiem. - Nie udawaj, że śpisz mój drogi… jeśli nie chcesz pochwalić się kotem… to chociaż sokołem, nie marnuj naszego i szanownej Vizerai czasu.
- Hyrkaliański ogień… i kule… może maruderzy, może dezerterzy… ale brak ich śladów. Małe nóżki, owadzie… liczne. - wyjaśnienia Goba, tworzyły nowe pytania, zamiast rozjaśniać sytuację.
- Musimy się zatrzymać, muszę mieć kontakt z pustynią. - wyjaśnił Thamzir wstrzymując wielbłąda, podczas gdy czarownik sięgnął do swej magicznej torby wyrzucając z niej kolejne kulki, które zmieniły się, jedna w szczura, druga w pasiastego kota, trzecia wreszcie w nietoperza i wszystkie wyruszyły na zwiad.
Gob zaś zwrócił się do Chaai. - W swoich stronach znasz potwory pustyni, małe i liczne… owadzie i zabierające swe trupy? To napadło na karawanę.
Chaaya uśmiechnęła się pokrzepiająco do ogromniastego wojownika, przełykając ostrożnie ślinę. - Można ująć… że “coś” mi się obiło o uszy… - odparła dosyć oględnie. - Thamzirze… jak się sprawy mają? - zwróciła się do kapłana, porzucając drążony przez Goba temat.
~ Prosiłam cię o jastrzębia nie bez przyczyny… obawiam się, że ani kot, ani szczur już do ciebie nie wrócą… ~
~ Nietoperz wróci. ~ stwierdził czarownik patrząc za unoszącą się na powietrzu skrzydlatą sylwetką. ~ Jastrząb zaś jeno potrafi ukraść i powrócić. Nie jest też właściwie jastrzębiem, jeno siłą ukształtowaną na jego kształt. ~
Thamzir zsiadł z wielbłąda i zdjął sandały stając nagimi stopami na rozgrzanym piasku i wyjął coś zza paska. To był ten jego “bożek”, kucnął przed nim i rozciął nadgarstek. Krew ochlapała figurkę i wsiąknęła w nią. Wokół całej czwórki podróżników, piasek zaczął falować i wyłoniły się z niego dziesiątki, jeśli nie setki małych skorpionów, które ułożyły się w obrazki przypominające stare hieroglify. Chaaya nie była biegła w tym zapomnianym już obrazkowym piśmie, ale nawet ona mogła rozpoznać część z nich i zrozumieć podstawowe słowa… “Czego… chcecie” tak w skrócie.
Bardka chciała odpowiedzieć czarownikowi, że nietoperz jest ślepy i na nic jej się zda jego zwiad. Przemilczała jednak swoje zdanie, jak robiła to wiele razy podczas rozmów z mężczyznami. W końcu, nie chciała też zrzędzić i wychodzić na niewdzięcznice.
Wzdychając cichutko, obróciła Saada przodem do kapłana, by móc obserwować jego wyczyny. Sztuka mistyczna nawet dla tawaif czy suli, nie stała tak łatwo otworem, dlatego też z ciekawością i fascynacją pochłaniała każdy szczegół obrzędu, w niecierpliwości czekając na jej rezultaty.
Goba ten cały pokaz mocno przeraził i wyraźnie półork nie chciał tu przebywać. Nic dziwnego, to co uprawiał kapłan było herezją obecnie i zakazane w wielu krainach. Zakazane… ale ścigane bez entuzjazmu. Thamzir zajęczał, czy też zawył w starożytnym języku. I otrzymał odpowiedź… skorpiony znów zaczęły układać się znaki z których Chaaya odczytała armię, stal, grabież.
- Armia grabieżców ze stali pojawiła się w okolicy. - rzekł Thamzir przyglądając się żywym hieroglifom. - Czegoś szukają w starych grobowcach budząc ich mieszkańców i rezydentów, naruszają spokój martwych i zacierają ślady mordując wszystko co ich zobaczy.
- Czy jesteś w stanie… spytać... pustynię o jeszcze dwie kwestie? - Chaaya zadała pytanie, pełnym czci tonem, kogoś kto może za bardzo nie wierzy, ale na pewno szanuje i podziwia rozmówcę za to co robi.
- Owszem… ale za cenę… twojej i jego krwi. Starożytni nie są już tak hojni, jak kiedyś… zgorzkniali przez odtrącenie na rzecz fałszywych bogów. - odparł kapłan smutno, a Jarvis mruknął. ~ To było do przewidzenia. Szczur wyczuł… zapach metalu… na wschód od nas. ~
I wskazał na nerwowo kręcącego się wśród skorpionów gryzonia, które ignorowały łatwy posiłek.
~ A więc przynajmniej uzyskałam odpowiedź na jedno z moich pytań… ~ odparła wesoło bardka, cmokając raz i klepiąc wielbłąda w szyję. Ten położył się na ziemi i pozwolił Chaai zejść z siodła.
~ Założę się, że po uzyskaniu mojej krwi… dowie się co nieco o mnie… Przynajmniej ty pozostaniesz tajemnicą. ~ mrugając do Jarvisa, tancerka podeszła ostrożnie do kapłana.
- Co mam zrobić?
- Wyciągnij dłoń… - trzymając zakrwawiony sztylet w jednej dłoni, drugą wyciągnął w kierunku bardki.
~ Nie on… raczej jego bóstwo. Istoty z zaświatów rzadko żywią się samą krwią. Częściej wykorzystują ją ku innym celom. ~ odparł telepatycznie Jarvis.
~ Ciekawe jaki pożytek będzie mieć z dziwki… ~ zażartowała wyciągając dłoń, tak jak wskazał kapłan. Pomimo, iż starała się robić dobrą minę do złej gry i tak była przerażona nie na żarty.
~ Może cię posiąść we śnie. Stare bóstwa lubiły dosłownie wykorzystywać wyznawców. Ifiryty nie były pod tym względem szczególnie innowacyjne. ~ usłużnie wyjaśnił Jarvis. ~ Poza tym zapomniane bóstwa nie bywają wybredne w kwestii akolitek i wyznawców. Każdy się nada. ~
Kapłan naciął skórę do krwi i krople zaczęły spadać na posąg. Ból był, ale też i dziwnie ogarniający żar, gdy krew bardki zetknęła się z posążkiem i została wchłonięta.
- Jakie jest twe pytanie? - zapytał Thamzir.
Dziewczyna wpatrywała się skonsternowana w nacięcie na swojej dłoni. W końcu zacisnęła palce i schowała rękę za siebie, jakby zawstydzona tym co zrobiła.
- Czy mamy do czynienia z dziećmi pustyni, czy z najeźdźcami. - mruknęła pod nosem, owijając ranę w rąbek spódnicy.
Thamzir powtórzył jej pytanie fałszującym zaśpiewem. I otrzymał odpowiedź, w hieroglifach z których Chaaya pojęła tylko jeden: Żaden.
- To nie dzieci pustyni, nie najeźdźcy… to łupieżcy, złodzieje grobów. Metalowa armia kpiąca ze świętych dzieci Achmeatona. Boskiego skarabeusza. - wyjaśnił kapłan. - A ty masz pytanie Kassimie?
- Może innym razem. - stwierdził czarownik i uśmiechnął się do bardki dodając mentalnie. ~ Akurat z nadnaturalnymi bytami miałem styczność. W razie czego pomogę ci w negocjacjach z owym bóstwem. ~
Dziewczyna wróciła do swojego wierzchowca, zasiadając ponownie w siodle. Jej mina była nieprzenikniona.
~ Nie przeszkadza mi to… byłam już gwałcona… i zapewne jeszcze będę, co za różnica przez kogo i w jakich okolicznościach. Ale dziękuję. ~ odparła cmokając raz i klepiąc dwa razy w szyję Saada, a zwierze powstało posłusznie z klęczek.
- Możemy ruszyć na spotkanie nieszczęsnej karawany. - zaordynowała.
~ Bycie boską ladacznicą zawsze było traktowane jako zaszczyt, więc może nie będzie tak nieprzyjemnie. Zresztą… jeszcze nie wiadomo co z tego wyniknie. Nie ma się co martwić na zapas. ~ Jarvis przytulił ją mocniej jakby chciał pocieszyć. A skorpiony rozpełzły się na boki, powoli niknąc w piaskach pustyni. Po chwili nie było po nich śladu. Gob z radością i ulgą malującą się na jego pysku, wyrwał się do przodu na swym jaszczurze, a Thamzir z nabożnym pietyzmem schował figurkę i przeklinając pod nosem wszystkie wielbłądy świata… wspiął się na swojego.
~ Coś podejrzanie się rozgadałeś mój drogi… ~ odparła z przekąsem, popędzając Saada, który rozkołysał się w biegu za jaszczurką. Najwyraźniej dostając to tego chciała, szybko porzuciła kapłana jak i całe bóstwo z nim związane. ~ Czyżbym niechcący trafiła na twojego araba? ~
~ Tak… jeśli chodzi o światy za całunem śmierci, to mam na ich temat sporą wiedzę. Mógłbym opowiedzieć ci o niejednym z nich. ~ mruknął telepatycznie czarownik i szepnął żartobliwie do jej ucha. - Ale za tą wiedzę Kassim domagałby się pieszczot.
~ Kto ze śmiercią przystaje, ten śmiercią się staje… spasuję, choć ciekawa jestem jakiej Jarvis wymagałby zapłaty. ~ odparła wesoło, rozpędzając wielbłąda do galopu. A co tam…
~ Może całego twego oddania na całą długą noc? Może Chaai skrępowanej i uległej? Może dzikiej? A co do śmierci… to niezupełnie. Zaświaty nie mają nic wspólnego z nekromancją i nękaniem umarłych. Bardziej chodzi mi o Plany Boskie, Plany Żywiołów, Plany istniejące obok, a jednak niedostępne bez odpowiedniej wiedzy i mocy. ~ uściślił czarownik, mocniej obejmując bardkę i dociskając się do niej ciałem, przez co wyczuwała i wywoływała swoim tyłeczkiem odpowiednio mocną reakcję u niego. Przez pewien czas byli na czele. Thamzir niezbyt dobrze sobie radził z wielbłądem, a Gob… nie odczuwał potrzeby by ich wyprzedzać.
~ Nic przed nami nie ma. Ni na ziemi, ni kilkanaście centymetrów pod nią…. mamy czystą drogę. ~ dodał nagle widząc kołującego nad nimi nietoperza.
Bardka była zmieszana słowami czarownika. Wychowywana była w wierze, iż istota nie powinna pragnąć wiedzy wykraczającej po za swój plan. Było tyle dziedzin nauki, które nie zostały w pełni zgłębione, że niepotrzebnym się wydawało odkrywać kolejne… które wszak nie dotyczyły bytów żywych.
Dodatkowo, w dialogu między nią a Jarvisem, pojawił się pewien dysonans… kulturowy rzecz jasna. Oboje w odległy i inny dla siebie sposób pojmowali słowo: śmierć. Chaaya nie chciała uważać, że nurt który jej wpojono jest lepszy, lecz nie mogła pozbyć się wrażenia… że na pewno sięgał głębiej, niż pojęcie maga. Nie chcąc dalej dyskutować na tematy sobie nieznane i nieprzyjemne, oraz nie chcąc zagłębiać się w tematy głęboko filozoficzne, połączone z mistyką i tradycyjną kulturą Ludzi Pustyni. Pozwoliła by Saad zredukował swoje tempo do takiego, w jakim było mu wygodnie przemierzać piaski, a ona sama zaś trwała w ciszy, wsłuchana w pochrumkiwania zwierzęcia.
Podróżowali tak przez chwilę, przytuleni do siebie i milczący, aż w końcu Gob zajechał im drogę. - Wy tu czekać, ja wrócić. I wtedy ruszymy… na piechotę.
- Uważaj na siebie. - odparła wojownikowi, ściągając lejce i zatrzymując zwierzaka, który od razu się położył.
Gob skinął tylko głową i pognał w kierunku w którym podróżowali, a Thamzir z wyraźną ulgą zlazł ze swego wierzchowca.
- Parszywe gadziny. - mruknął pogardliwie kapłan, a czarownik dodał. ~ Mam nieco ładunków w różdżce leczenia ran, pomogłyby na twoją dłoń. ~
Tancerka uśmiechnęła się z politowaniem na kapłana, schodząc z siodła i wyciągając swoje rzeczy z juków.
- To bardzo inteligentne istoty… traktują swoich jeźdźców, tak jak oni ich. - skwitowała uszczypliwie, poprawiając torbę na ramieniu. - To nie niewolnik, który przełknie złe traktowanie… spluniesz na niego… odwdzięczy się tym samym.
~ Nie trzeba… rana nie jest głęboka i zdążyła już wyschnąć, nie marnujmy ładunków na takie pierdoły. ~ dodała ciepło w myślach, ocierając pot z czoła. Jazda we dwójkę była wyczerpująca… podwójnie.

Jarvis hasłem przebudził magię karafki, upił z niej trochę wody i podał wpierw Chaai, a potem Thamzirowi. Kapłan odmówił, na nim żar pustynnego nieba nie robił wrażenia. Możliwe, że przedtem mówił prawdę… że pustynia naprawdę była jego domem.
Dziewczyna upiła trzy łyki z karafki, po czym oparła się o leżącego wielbłąda.
- Jeśli przyjdzie nam leczyć u ciebie rany Thamzirze… czy zapłata będzie podobna do tej, którą ja musiałam uiścić za informacje? - odezwała się z głupia frant, wpatrując się przez palce w słońce na niebie.
- Nie. Bo to ja będę wam pomagał, a nie bezpośrednio sam wielki Arun-nhak. - wyjaśnił krótko Thamzir. - Będzie zwyczajne leczenie. Dotknięcie rany, modlitwa… tak samo jak u fałszywych bogów Zerrikanu.
- Czy kapłan, nie jest przypadkiem przedłużeniem mocy swego boga na tym padole? Czy nie leczysz potrzebujących “jego” objawioną mocą? Z tego co wiem, kapłan nie włada własna magią… przynajmniej nigdy o takim nie słyszałam… Więc, można rzec, że jesteś jak ta figurką, którą tak pieczołowicie nosisz ze sobą. - nie wyglądało na to, by bardka prowokowała do zajadłej dyskusji. Raczej zabijała czas oczekiwania.
- To prawda, jednakże czymś innym jest rozmawianie z przedłużeniem woli bóstwa, a czymś osobiste zawracanie mu głowy. - wyjaśnił z uśmiechem Thamzir wyraźnie nie obrażony. -Każde z nas jest taką figurką, która służy komuś kto jest nad nim. Ja swemu bóstwu, ty swemu mężowi, faraon swemu ludowi, niewolnik swemu panu.
Chaaya spojrzała na Thamzira uśmiechając się szczerze i ciepło. - Często “zawracasz głowę” swemu bóstwu? - specjalnie mocniej zaintonowała słowa, by móc się trochę ponabijać… wszak sama nie była lepsza.
- Staram się tego nie robić. Bogowie sami wybierają kiedy chcą przemówić do ciebie. Nie lubią być nagabywani. - odparł kapłan, a Jarvis dodał telepatycznie. ~ To prawda. Archonci i diabły szczególnie lubią nagabywać ludzi. ~
Tancerka w milczeniu obserwowała obu mężczyzn z błędnym uśmieszkiem na ustach, w końcu dodała pojednawczo. - Myślę, że miałbyś o czym dyskutować z moim mężem… zaprawdę wielkie były to dysputy. Godne zapisania na papierze. - uśmiechając się jeszcze przez chwilę, odwróciła się by oporządzić wielbłąda.
- Jak śmiesz sobie tak żartować z męża… - Jarvis skarcił ją głośno, choć bez entuzjazmu. Po czym telepatycznie dodał. ~ Wątpię by Kassim posiadał taką wiedzę Chaayu. ~
Na szczęście nie musieli się tłumaczyć, bowiem zjawił się Gob i zsiadając ze swej bestii rzekł. - Haga nie widać. My zostawić wielbłądy tu, są bezpieczne. My dalej iść piechotą.
Na zaczepkę męża, bardka odpowiedziała telepatycznie ~ Nie doceniasz go. ~ pytanie tylko, czy chodziło o Kassima, czy może Thamzira. Wraz z przybyciem wojownika, tancerka była gotowa do wymarszu.
- Jasne, że go nie widać… - ucięła sucho, karcącym tonem. Za głupotę płaci się podwójnie… zwłaszcza na pustyni. - Prowadź… i uważajcie na nogi.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 19-09-2016, 19:17   #162
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Półork nie skomentował jej słów, ale ruszył przodem lekko pochylony i czujny. Z krótkim zakrzywionym mieczem w dłoni szedł na przedzie. Thamzir za nim, Chaaya jako trzecia. A Jarvis z wyciągniętym pistoletem dubeltowym zamykał pochód. Przemykali przez piaski kryjąc się w cieniu dużych wydm i poszarpanych przez wiatr skałek oraz przedzierając przez opustoszały lej po pustynnym mrówkolwie. I w końcu dotarli do pierwszej padliny… wielbłąda, który zginął szybko, ale jego ciało już przyciągnęło miejscowych padlinożerców: hieny, sępy, szakale. Co innego jeździec owego wielbłąda, nim zajęli się najgorsi znani Chaai padlinożercy. Ghule. Przeklęci przez duchy pustyni ludzie, którzy w desperacji, a czasem z wrodzonej sobie dewiacji zasmakowali w ludzkim mięsie. By po śmierci nie zaznać spokoju i wyjść ze swych grobów w celu żerowania na zwłokach. Może nie najgroźniejsi nieumarli o jakich Chaaya słyszała, ale z pewnością jedni z najobrzydliwszych.
Tancerka stała w milczeniu nad ciałem jeźdźca ze spuszczoną głową. Jako obca kobieta, nie mogła dotknąć zmarłego i oddać chociażby namiastki czci poległemu. Miała jednak nadzieję, że śmierć ulitowała się nad Pustynnym Dzieckiem i przyszła w porę, ukrócając cierpieniu ciała i ducha.
~ Widzę ślady zwierząt, ale też i ghuli… to dość typowe, niestety… oby piasek był nam łaskawy, byśmy nie natrafili na potępionych tej ziemi… ~ bardka poinformowała towarzysza i rozejrzała się po horyzoncie obserwując rzeźbienie terenu. Ze wszystkich umarłych tego świata, to właśnie ghuli najmniej się obawiała i… nawet im współczuła. Oczywiście, nie wszyscy zasługiwali na współczucie, lecz jako nośniczka podań i legend, wiedziała, iż wiele ghuli zostało za życia zmuszonych do okrutnych działań lub nawet byli nieświadomi swego grzechu do czasu własnej śmierci. Wiele mędrców twierdziło, iż pierwszy ghul pustyni powstał z ciała człowieka o najczystszym sercu, który w chwili śmierci przeklął sam siebie, nie mogąc znieść potworności czynu jakiego się dopuścił… notabene nieświadomie.
Za to mumie… mumii powinni bać się nawet sami nekromanci.
- Załatwmy to szybko i wracajmy do karawany… - mruknęła do zgromadzonych ponaglającym tonem. Zbyt długie przebywanie w tak nielicznej grupce, na środku pobojowiska w samym sercu rozgrzanego pieca hutniczego, nie było jednym z genialniejszych planów w jakich przyszło jej brać udział. - Gdzie są te owadzie ślady… może wiatr jeszcze ich nie zatarł i uda się ustalić skąd… lub dokąd prowadzą lub przynajmniej utwierdzą mnie w fakcie do kogo należą.
Nie było to jednak takie łatwe jak się mogło wydawać, trupy porozrzucane były na sporym obszarze, a pomiędzy nimi buszowały padlinożercy. Większość z nich niegroźna. Nawet hieny, zwykle będące zagrożeniem. Tu… przy obfitości pożywienia zwierzęta nie odczuwały potrzeby atakowania żywych istot. Po co było ryzykować zranienie, albo śmierć?
Gob nalegał na poszukiwanie swego towarzysza, pewny, że ten jeszcze żyje. Thamzir i Jarvis zajęli się bardziej przyglądaniu się zagrożeniom, niż szukaniu śladów. I to było dobrym wyborem, bo padlinożerne ghule były koneserami. Od martwego ludzkiego mięsa wolały bardziej świeże, najlepiej żywe. Normalnie chowające się przed zagrożeniem, teraz ufne w swą liczebność… zauważywszy czwórkę podróżników ruszyły w ich w kierunku. Najpierw jedna szóstka, a za nimi zbierająca się w kupę ósemka tych stworów.
- Gob… kiedy do ciebie dotrze, że szukanie Haga jest bez sensu? - tancerka pisnęła cicho, schowana za plecami ogromniastego wojownika, gdyż ze wszystkich trzech mężczyzn… to on miał tu największą broń. - Panowie… jakieś plany, na ostatnie chwile tego życia? - zaśmiała się nerwowo, otwierając torbę i panicznie w niej czegoś szukając.
- Nie tak łatwo nas zabić. - wyjaśnił półork sięgając po oręż. A Jarvis uśmiechnął się ironicznie. - Z tym się zgodzę. Mnie też nie… droga Charrito.
Mina mu nieco zrzedła gdy przywołał lamparta.

Dość dużego i groźnego drapieżnika, ale… tylko jednego. Bo po wykonaniu kilku gestów, tuż obok niego powstała świetlista szczelina przez którą ten kocur przeskoczył z rykiem.
Thamzir zaś nie odpowiedział wykrzykując w tajemnym języku mieszaninę próśb do swego bóstwa i obelg w kierunku wrogów. Efekt tego był piorunujący i to dosłownie. Grom z jasnego nieba.
Błyskawica uderzyła w jednego ze zbliżających się ghuli i rozerwała go na strzępy z głośnym hukiem. Ale nawet ten pokaz boskiej potęgi nie zmienił planów reszty nieumarłych.
Zachowania mężczyzn utwierdziły dziewczynę w fakcie, że samcom przydałaby się mała lekcyjka pokory w życiu. Nie miała jednak czasu tego teraz roztrząsać. Z frustracją zarzuciła torbę na plecy, nie znajdując w niej tego, czego aktualnie potrzebowała. Odchodząc od rosłego Goba, przymknęła na chwilę oczy przypominając sobie wersety jednej z mantr, którymi zagrzewała do walki pewna legendarna tawaif z nieistniejącego już królestwa.
Nie minęła chwila, gdy tancerka odezwała się w nieznanym Jarvisowi języku. Słowa były ciche, przypominające szum wiatru, lub szelest pergaminu, lecz wypowiadane były twardo, zupełnie jakby zaraz po wydobyciu się z ust bardki, zakorzeniały się w sercu mężczyzny.
Chaaya postąpiła kolejne kilka kroków w tył, tak, że żaden z trójki towarzyszy nie mógł dostrzec jej nawet kątek oka, za to słyszał ją doskonale… tak samo jak rytmiczny akompaniament dzwoneczków, przypominający szum spadającego deszczu, który dołączył po chwili do deklamacji.
Potwory zbliżały się w ślepej niemal furii, podążając w kierunku grupki podróżników wzbogaconej o przyzwanego kocura. Gob ryknął wściekle w ich kierunku, ale to kolejna błyskawica zrobiła wrażenie. Trafiła następnego ghula i zabiła go na miejscu… znów rozrywając na strzępy nieumarłego. Jarvis uśmiechnął się łobuzersko i poprzez kolejne przejście między światami przyzwał kolejnego lamparta tworząc pomiędzy ich dwojgiem, a potworami żywą barierę z drapieżników. Tymczasem kapłan najwyraźniej szykował własne sztuczki, bowiem po krótkiej modlitwie jego oczy zapłonęły czerwonym ogniem.
Bardka pozostawała dalej za plecami walczących, wpierając ich kolejnymi wersami ezoterycznej poezji. Potwory z pierwszej linii dopadły wreszcie przeciwników. Dwa z nich związały ze sobą lamparty rzucając się na nieumarłych. Przy czy jednemu z kotowatych udało się powalić i rozszarpać ghula. Trzeci został zaatakowany przez Goba wrzeszczącego głośno i niemal z pianą na ustach. Czwarty… ten rzucający się na kapłana, został postrzelony dwukrotnie z pistoletu dubeltowego Jarvisa i dobity ognistymi promieniami strzelającymi z oczu kapłana. Potworek zmienił się w kupę dymiącej materii, podczas gdy kolejny piorun uderzył w jednego z ghuli drugiej fali nadciągających bestii.
Chaaya kontynuowała swoje przedstawienie do nie widzącej jej widowni, jednakże powoli dojrzewała do decyzji, by samej uzbroić się w oręż. Gdy zataczała kolejne kręgi, zastygając w kolejnych pozach pozwalających ulotnić ochronną czakrę z jej ciała, wyciągnęła spod tuniki amazoński miecz, który przytwierdzony miała do uda, jak za duży sztylet.
Trzymając ów oręż w dłoniach poczuła lekkie drżenie, jakby ów miecz drżał z niecierpliwości, by zostać użytym w boju. I okazja w sumie była blisko, bo jeden z ghuli pokonał drapieżnika wgryzając mu się w gardło i trupim jadem paraliżując przyzwanego przez Jarvisa drapieżnika. Drugi nie mógł jednak tak łatwo poradzić sobie z doświadczonym półorkiem i stracił dosłownie głowę. Znowu huknął grom zabijając kolejnego ghula… drużyna bardki wybijała stwory, ale nie dość szybko niestety. Jarvis to zauważył i przeładowawszy broń wezwał wsparcie powietrzne.
Gigantyczną pustynną osę unoszącą się nad nimi.
- Za chwilę trzeba będzie przenieść walkę na wyższy poziom. - rzekł z pocieszającym uśmiechem do bardki. A Thamzir kolejnym płomiennym spojrzeniem podpalił nacierającego w jego kierunku ghula.
~ Zapewne tak będzie… ~ bardka odpowiedziała magowi w przerwie recytacji, powoli wysuwając się na przód i doskakując do najbliższego nieumarłego, który miał szczęście posilić się kawałkiem orientalnego kota. Zaatakowany znienacka stwór nie zdążył odskoczyć. Chaaya uderzyła go ostrzem dość skutecznie, acz nie dość mocno by zabić od samego uderzenia, ale… ostrze trafiając w cel pokryło się szronem i ten szron niczym zaraza przepełzł błyskawicznie na ghula, zabijając go na miejscu.
Chaaya była tak zaskoczona efektem ataku, że aż zatrzymała się milknąc i patrząc w zakłopotaniu to na broń, to na ghula, to na Jarvisa… jakby ten miał jej wytłumaczyć co się właściwie wydarzyło.
~ Trzeba będzie w końcu zidentyfikować ten miecz. ~ stwierdził Jarvis strzelając z dubeltowego do zbliżających się do nich kolejnych ghuli, zabijając go. Towarzyszył temu odgłos kolejnej błyskawicy z jasnego nieba, która usmażyła kolejnego ghula, a wściekły Gob ruszył naprzeciw ghulom nie przejmując się własnym bezpieczeństwem. Lampart nadal warował przy Chaai i sparaliżowanym “braciszku”, a Thamzir spopielił zranionego przez błyskawicę ghula, krzycząc coś o półmózgich bękartach.
~ Sam się zidentyfikuj… ~ fuknęła nagle zaborczo, najwidoczniej pałając już do oręża bezkresną miłością i wywijając mieczem powolny młynek nad głową, po czym zastygając w pozycji skorpiona. Przez dwa oddechy trwała tak obserwując przeciwników, po czym ruszyła na spotkanie kolejnemu wrogowi.
~ Nie chcesz wiedzieć czym jest i co potrafi?~ zdziwił się czarownik , kolejny huk pioruna towarzyszył bardce, lampartowi, Gobowi i gigantycznej osie atakującej ghule. Półork rozszarpał wroga… znów rozcinając go uderzeniami falchiona.
~ Sam mi to powie. ~ odpowiedziała z dziką ekscytacją doskakując do rannego padlinożercy, przez chwilę mierząc się wzrokiem z nieumarłym. Dzieliły ich trzy kroki. Stwór wyciągnął zachłannie łapska, podczas gdy bardka kręciła leniwie ostrzem ósemki w powietrzu.
Ghul zawarczał głęboko z wnętrza swoich trzewi, otwierając poharatane usta i wywieszając długi, siny jęzor. W tym samym momencie, oboje rzucili się przed siebie, a krótki miecz na chwile połączył oba ciała, gdy tawaif wbiła swojego nowego Ranveera w pierś przeciwnika. Śmiercionośny szron rozpełzł się bo po metalu by trafić swym promieniem nieumarłego nieszczęśnika, zamieniając go w lodowy kamień.
Charrita zaczęła cofać się ostrożnie, by nie zostać okrążona przez następnych wrogów, ponownie wznawiając recytację mantry.
~ Skoro tak twierdzisz, acz nie wszystkie miecze mówią. ~ Jarvis radził sobie ze swym pistoletem zabijając kolejnego stwora dwoma strzałami. Jego osa porwała w górę szamocącego się ghula. A kolejny zwarł się w boju z lampartem. Nieumarli przegrywali, toteż ostatni nie związany walką, rzucił się do odwrotu, smagany ognistym promieniem oczu Thamzira.
~ Ależ on nie musi przemawiać, bym zrozumiała jego przekaz… ~ odpowiedziała zdziwiona, że Jarvis nie zrozumiał jej metafory. Kobieta wycofała się ostatecznie z pola walki, zajmując miejsce za plecami swojego “męża”.
- Czas na nasz powrót, nim pojawią się następni… - jej łagodny głos, przerwał milczenie wśród czwórki. - Gob… jeśli Hag był tu sam… - urwała, nie chcąc denerwować wojownika, który potrafił przerazić swą siłą i okrutnością w walce.
Ten jednak nie wydawał się jej słyszeć gnając na oślep w dzikim szale.
~ Możesz go ogłuszyć? Chyba nieco odpłynął w bojowej furii. ~ zapytał telepatycznie czarownik ładując amunicję do swej broni. Zaś Thamzir rozejrzał się dookoła z nadal płonącym wzrokiem i mówiąc dumnie. - Mnie się bezkarnie nie zaczepia.
~ Obawiam się, że nie potrafię… ~ bardka patrzyła za biegnącym półorkiem, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- Wspaniale się spisałeś Thamzirze… jestem pod wielkim wrażeniem twojej mocy… - dodała nieco cicho, rozglądając się po pobojowisku jak i rozwleczonej po ziemi karawanie, a raczej tym co z niej zostało.
- Chrrr… rrr… eeerrcch… - energii półorkowi nie starczyło na długo. Sięgając po swą nadludzką siłę zmęczył się bardzo i zatrzymał po chwili opierając o miecz. A Chaaya dostrzegła coś… niepokojącego, dłoń z sygnetem. Ów pierścień musiał należeć do Hareta i co gorsza znała inicjały na nim zapisane. To był członek rodu Jalalmudinów, więc to była karawana jej ludu.
- To byli dholianie. - podstępny smutek, szybko wyparł z jej serca adrenalinę i podniecenie po wygranej walce. Tancerka bardzo chciała, móc pochować swoich braci z ziemi, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Nie mieli na to czasu, a nawet jeśli, to zbyt długie przebywanie w tym miejscu narażało ich na większe niebezpieczeństwo. “To co piasek zrodził, piasek też zabierze…” jak to mawiali. Oby dusze zmarłych zaznały spokoju i odrodziły w błogosławieństwie nowego wcielenia.
Przechadzając się miedzy zwłokami, podeszła do olbrzymiego mężczyzny i poklepała go po ramieniu, jakby chcąc go pocieszyć. - Wrócimy tu z karawaną… może wtedy go znajdziemy.
- On tu gdzieś… jest. - mruknął półork niezbyt zadowolony tą perspektywą, ale zbyt zmęczony by się kłócić. Gdzieś nad nimi rozległ się skrzek. To ptak ich drugiego przewodnika zataczał koła przypominając o sobie. I pewnie wzywając ich z powrotem.
- Chodźmy. - mruknął ponuro Gob ruszając z powrotem, a Jarvis spojrzał na swoją żonę i spytał. ~ Co sądzisz o tym pobojowisku? ~
~ W jakim sensie? ~ spytała Jarvisa bardka, obserwując półorka ze smutkiem, ale jakby też powątpiewaniem.
- Jeśli jest… znajdziemy go, może ptak go z góry wypatrzy. P-pomóc ci? - fakt, że o to spytała może mógłby i zaplusować u wojownika, ale… w praktyce, ani on, ani ona chyba nie wyobrażali sobie jakby to wyglądało gdyby się zgodził.
- Muszę odpocząć, ot co. - wydyszał mężczyzna siadając po kilku krokach.
- Możemy zrobić sobie małą przerwę. Ghule chyba szybko nie wrócą, a jaszcze mam parę sztuczek w zanadrzu. - odparł Jarvis spiorunowany wzrokiem kapłana. On wcale nie miał ochoty tu twkić.
~ W ogólnym. To naprawdę są dholianie? ~ zapytał telepatycznie czarownik.
Chaaya wydęła usta w podkówkę, oplatając się ramionami jakby było jej zimno.
- Dobrze… odpoczywaj. - zawyrokowała cicho, obracając się w miejscu, po czym ruszając powoli wgłab zmasakrowanej karawany.
~ Niestety tak… jeden ze zmarłych nosi sygnet dość znanego rodu z moich stron. Rzadko kiedy podróżuje się w mieszanej karawanie… także prawdopodobnie wszyscy byli… ~ ciągnęła posępnie, przystając od czasu do czasu by oddać cześć poległemu. Przy okazji starała się wywiedzieć skąd przystąpił atak, co karawana przewoziła, i jak była liczna.
Przeszukiwała trupy sama… Jarvis nie był w tym wielką pomocą, bardziej pilnując jej zadka niż szukając czegoś na ziemi. A Thamzir nie brukał swych kapłańskich palców pracą. Ciężko było dziewczynie ustalić co zabiło jej pobratymców. Ślady poparzeń i ostrzy nie pasowały do niczego co znała, podobnie jak drobne stożkowate ślady w piasku. Co gorsza była to wyprawa dyplomatyczna… choć pomniejszego kalibru i Chaaya znalazła tawaif towarzyszącą tej wyprawie.
~ Poznajesz któreś z tych śladów? Pierwszy raz takie coś widzę… ~ tancerka wskazała na dziwne stożki na piasku, nie przestając lawirować między trupami, aż w końcu dostrzegła wśród ciał, znajomą sylwetkę… a raczej to co z niej zostało, plus zmasakrowaną, ładną dziewczęcą twarz.
- To moja siostra. - z jakiegoś powodu, Chaaya przełamała milczącą konwersację w myślach, wskazując palcem na martwą kobietę. Twarz miała rozluźnioną, jakby nie dotarło do mięśni, że powinny wygiąć się w grymasie rozpaczy i żalu.
~W moich stronach, naszych zmarłych się pali. Moglibyśmy ją.. spopielić, w ramach pogrzebu.~ zaproponował Jarvis delikatnie kładąc dłonie na jej ramionach.~A co do śladów… tak jakby… widziałem podobne. Przy zabawkach dla bogatych dzieci. Mechaniczne nakręcane żuczki zostawiały takie ślady w mule.~
~ Dholianie także palą zmarłych… na specjalnych stosach ułożonych ze świętych drzew z oazy, na której wyrosło pierwsze dholiańskie miasto. Popioły zaś rozsiewamy z wiatrem… ~ tancerka nie wiedziała, jak sobie poradzić z pocieszycielskim gestem czarownika. Drżącą dłonią, strzepała jego ręce ze swoich barków, ale z jakiegoś powodu, odwróciła się do niego i oparła czołem pod jego brodą. ~ Mógłbyś mi pomóc ją pochować? ~ spytała, pomijając kwestię mechanicznych robaczków, jakby nie miała głowy by roztrząsać to co usłyszała.
~ Oczywiście ~ odparł Jarvis spokojnie. ~ Co mam zrobić? ~
~ Ummm… przydałoby się ją… zaw...zaw… przenieść… zawinąć… eee… nie wiem jak się do tego zabrać, nie powinieneś jej dotykać, ale nie powinniśmy jej tu palić w tej krwi. ~ sytuacja powoli zaczęła przerastać bardkę, która schowała się za plecami Jarvisa, ponownie opierając się o niego czołem. ~ Może przykryję ją szalem nasiąkniętym olejkiem i podpalimy wachlarzem… może to wystarczy? ~
~ Mogę przywołać coś co ją przeniesie. ~ zaoferował czarownik wyraźnie zamyślony.
~ Masz na myśli jakieś zwierze? ~
~ Coś w tym rodzaju. ~ potwierdził czarownik przyglądając się ciału i pocierając kciukiem podbródek. ~ Lub żywiołaka ~
~ Nie chcę cie nadwyrężać… zwierze może być. ~ odparła ściągając chustę z głowy i otwierając torbę.
~ Żadne nadwyrężanie… przyzywanie wsparcia to moja specjalność. ~ wyjaśnił czarownik wykonując gest i sprawiając, że z piasku wyłoniła się nieforemnna kamienna postać, zbudowana z głazów. Żywiołak ziemi w formie humanoida spojrzał na Jarvisa, potem obrócił kamienną głowę w kierunku zwłok i sięgnął łapami w piasek pod nimi, by unieść martwe ciało.
~ A jeśli będziemy potrzebowali tego wsparcia? ~ spytała, wyglądając zza jego pleców. ~ Chciałabym ją zakryć i możemy gdzieś odejść… na jakąś wydmę. ~ zaproponowała, podchodząc niepewnie do kamiennego żywiołaka.
~ To się przyzwie następnego. Nie znam tak potężnych zaklęć jak Agnis, za to zawsze mam na podorędziu sojuszników. ~ wyjaśnił czarownik wskazując kamiennemu pomocnikowi najbliższą wydmę, po czym ruszył wyjaśnić Thamzirowi i półorkowi sytuację… żeby nie zadawali niepotrzebnych pytań.
Zakrywszy ciało od pasa w górę, dziewczyna udała się za żywiołakiem, od czasu do czasu powracając się za siebie, by spojrzeć na pobojowisko z góry.
~ To byli dyplomaci. Jak będziesz referować Vizerai, warto o tym wspomnieć… chyba. ~
~ Zapamiętam. ~ odparł Jarvis, podczas gdy kamienny stwór dotarł do wydmy i złożył ciało dziewczyny na ziemi.
Bardka podziękowała przyzwańcowi skinieniem głowy po czym zadumała się nad złożonym ciałem, zastanawiając się jak spalić… doszczętnie, doczesną powłokę swojej kuzynki.
Stwór odparł ruchem “głowy” i to był jedyny jego gest. Bowiem nie istniał zbyt długo, opuścił ten świat rozspyjąc się w pył, gdy czarownik doszedł do dziewczyny.
Bardka wróciła do szperania w torbie, by wykopać zawinięty w szmatkę wachlarz.
~ Jak się czuje Gob? ~ zagadała, otwierając broń i rozpalając cichym szeptem.
~ Fizycznie już wypoczął. Jeśli chodzi o ducha… to jest zdeterminowany by znaleźć towarzysza broni. ~ odparł Jarvis przyglądając się dziewczynie i jej działaniom. ~ Nie wiem czy będzie miał okazję. Vizerai może postanowić inaczej. ~
Dziewczyna myślała przez chwilę, gładząc się płomieniami po policzku.
Obserwując punkcik, który był siedzącym półorkiem, ruszyła nagle w pląs dookoła zwłok, rozpoczynając, z początku niepewnie, pieśń, którą Jarvis już raz słyszał, gdy opatrywała jego rany.
Przy każdym okrążeniu, rozpościerała ognisty podmuch, który smagał zakrytą sylwetkę, powoli ją spalając. O dziwo, bardka nie wyglądała jakby właśnie przeżywała żałobę i chowała swoją krewną. Była uśmiechnięta i nawet radosna, choć może nie promieniało od niej szczęściem jak zazwyczaj.
Gorący wiatr znad pustyni, powoli obsypywał żyjących parzącym piaskiem, rozwiewając popioły i porywając je chen daleko, a temu wszystkiemu towarzyszył śpiew i brzęczenie dzwoneczków.
Chaaya tańczyła jeszcze chwilę po tym, jak po tawaif nie pozostało już prawie śladu. Gdy pieśń dobiegła końca, zziajana i morka od potu, rzuciła się nagle w ramiona maga, przytulając się do niego i szepcząc mu ciche dziękuje, po czym zgasiła płomień, nie chcąc by ten zranił towarzysza.
~ To było… śliczne. ~ przytulił ją delikatnie czarownik i dodał cicho. - Musimy wracać Charrito.
- Oczywiście. - odparła pokornym tonem, odsuwając się z niechęcią od swego “męża” i zbiegając z wydmy, ku towarzyszom na dole.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 19-09-2016 o 19:20.
sunellica jest offline  
Stary 22-09-2016, 22:12   #163
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
JEŹDŹCY

Chaaya, Jarvis, Gob...Thamzir oczywiście. Co prawda półork nieco się upierał, przy szukaniu swego twarzysza broni. Ale został zrugany przez kapłana.
- Jeśli Hag żyje to sam ich znajdzie. Jeśli nie… nie ma co szukać.- brutalne ale prawdziwe. Surowe acz uczciwe prawo pustyni. Ruszyli z powrotem w czwórkę kierując się w stronę karawany.
Vizerai łaskawie wysłuchała opowieści o tym co znaleźli przewodnicy. Zarządziła zmianę kierunku i ruszenie bardziej stronę: “ Martwego Miasta” jak nazywało się wielkie cmentarzysko w którym chowano wieki temu zamożne rodziny, w grobowcach - domkach. Nie był to kierunek, który Vizerai szczególnie odpowiadał. Ale wymogi bezpieczeństwa wymagały obrania tej trasy, co by nie napotkać na zabójców dholiańskiej karawany. Nakazała też zostawiać znaki, co by Hag mógł ich odnaleźć, jeśli jeszcze żyje.


Podróż była znów spokojna i monotonna. Odpowiednia by rozmyślać. Odpowiednia by rozmawiać, zarówno za pomocą ust, jak i myśli. Powolne kołysanie wielbłądów było usypiające, gdyby nie to że byli na pustyni. Zagrożenie czaiło się pod piaskiem, czy to w postaci żmij kąsających jadem, czy też wielkich mrówkolwów polujących ze swych lei na wielbłądy, czy też nawet w postaci nieumarłych zakopanych bez odpowiednich rytuałów i gotowych zaatakować każdego.
W końcu dotarli na miejsce… w okolicę miasta umarłych.


W tej części pustyni było pełno grobowców. Niektórych wielkich jak góry, niektórych małych. Większość karawan omijała szerokim łukiem te okolice. Pozostałe meandrowały starając trzymać się od grobowców z daleka, zwłaszcza w nocy. Ghule były bowiem najmniejszym zagrożeniem. Karawana Vizerai też tak planowała, przynajmniej do czasu aż natknięcia się na wybitą karawanę. Na pustyni zaczynało się więc robić tłoczno. I to dosłonie.
Bowiem nie byli jedyną karawaną, która zbliżyła się do tego miejsca.
Swoje namioty rozłożyli już Tarkhici. “Czyści”.



Plemię Pustyni żyjące w izolacji od wieków. Wedle jednych podań przeklęci, wedle innych święci. Tarkhici unikali miast, unikali karawan, plemion. Unikali innych ludzi. Żyli w dobrowolnej izolacji korzystając tylko ze znanych sobie szlaków. Nie uznawali pieniędzy, nie kupowali niczego, nie używali żadnego przedmiotu, którego nie zrobili własnymi rękoma. Nie kupowali ani nie sprzedawali zwierząt.
Dla nich inni ludzie byli skażeni. Ale jak skażeni i czemu… nikt jeszcze się nie dowiedział, bo rzadko ich drogi przecinały się z innymi plemionami. Chaaya miała więc niezwykłą okazję przed sobą.
A sądząc po tym jeźdźcy dostrzegli, zawdzięczała ją wojnie. Plemię liczące ponad setkę ludzi miało wielu rannych, namioty które rozłożyli były zbudowane z płaszczy. Ktoś musiał ich zaatakować i zmusić do ucieczki. Nic więc dziwnego, że szukali kryjówki tam gdzie nikt by nie szukał “Czystych”. W miejscu “skażonym” z definicji. Wśród grobowców.


SMOKI

Leciały z powrotem. Już nie były same. Trójka smoków znalazła się już w zasięgu swych jeźdźców pozwalając im poznać lepiej komunikować się z nimi. Odkrycie tajemniczego latającego pancernika musiało wzbudzić niepokój, ale ten świat rozrywało wiele różnych konfliktów. A Smocza Jaskinia była wszak neutralna wobec walczących frakcji, wynajmując swych jeźdźców za pieniące. Latający behemot był więc zmartwienie Zerrikanu, nie ich.
Ekscytacja z powodu latającego okrętu nie rozkładała się równomiernie pomiędzy trójką smoków. Ani Godiva i Athos nie podzielali entuzjazmu Nveryiotha, ale lecąc nad monotonną putynią nie było specjalnie nic do roboty poza gadaniem. Pustynia jest bowiem zachwycająca jedynie, gdy jest podawana w małych dawkach. Piasek i piasek i skały… i czasem jakaś rachityczna roślinność.
Nic więc dziwnego, że pojawienie się żywych istot wzbudziło uwagę całej trójki smoków.Tym bardziej że na czele nich podążała dumny krokiem siedmiometrowa bestia o olbrzymich skrzydła i sylwetce lwa, takoż i szlachetnym lwim obliczu. Niemal sześciometrowa bestia idąca pośród stada białych jak mleko...


...lwów. Zarówno tych z grzywami, jak i grzyw pozbawionych. Poruszały się dość szybko i pewnie pośród pustynnych piasków, aczkolwiek skrzydlaty z pewnością wolałby wznieść się w powietrze, niż wędrować na piechotę. Ale z uwagi na stado towarzyszących mu stworzeń najwyraźniej nie mógł wybrać tego rodzaju podróży.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-10-2016, 14:13   #164
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dalsza podróż przez piaski przebiegała w miarę spokojnie. Karawana ciągnęła się rytmicznym, nie za szybkim, nie za wolnym tempem. Obładowane wielbłądy w milczeniu i skupieniu maszerowały przed siebie, kiwając się na boki, wprowadzając swoich jeźdźców w stan półuśpienia.
Chaaya miała wiele czasu na rozmyślania z którego w pełni korzystała. Łączność ze smokami powróciła, pojawiając się w jej głowie kakofonią dźwięków. Nveryioth był zadowolony i czymś podniecony, a co gorsza… udawał, że śpiewa. Pieśń, którą obdarzyła Jarvisa pierwszej nocy na bezludnej wyspie, pieśń w jej ojczystym języku… bogowie.
Bardka mimochodem przysłuchiwała się swemu smokowi, obserwując zgarbione plecy Gniewomira. Ostatnio mężczyzna był jakiś cichy, może coś go trapiło? Pewnie nie otrząsnął się jeszcze po wyczynach w męsko-męskim przybytku rozkoszy, moralniaki były podstępne i trwały dłużej od kaca używkowego.
Mimowolnie dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Pomimo pogrzebu jednej z sióstr, była we względnie dobrym humorze i nawet przyłapała się na tym, że zaczęła nucić pod nosem tę samą pieśń, co zielony gad.
Gniewomir istotnie trawił zmatwienia, w czym pomagał mu Athos. Rewelacje przyniesione przez maga i bardkę były więcej niż ciekawe. Suma wszystkiego - Tambernero poczuł się lepiej, słysząc w myślach pozdrowienie powracającego smoka. Szybko wymienili się informacjami i uczuciami. W tym czasie raz czy dwa człowiek złowił spojrzenie Suli.
Czarownik milczał, w przeciwieństwie do rozgadanej reszty karawany, a zwłaszcza chwalącego swą potęgę i męstwo kapłana. Jarvis również był zamyślony i cichy, ale w końcu przerwał swe milczenie pytając telepatycznie. ~ Jak to jest mieć… liczną rodzinę? ~
Dziewczyna zmarszczyła czoło zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią. Pytanie ją zaskoczyło, choć nie było to z najdziwniejszych rzeczy o jakie pytali ją mężczyźni.
~ Trochę jakbyś nie miał jednego życia… ~ odpowiedziała w końcu, mając nadzieję, że dobrze sprecyzowała myśli.
~ Acha… Brzmi… zajmująco. ~ ocenił Jarvis i próbował nieudolnie poprawić jej samopoczucie. ~ Jeśli potrzebujesz… no… porozmawiać w związku z ostatnimi wydarzeniami. By poczuć, że nie jesteś sama. To ja tu jestem. ~
Niepotrzebnie zresztą.
~ Fakt, nuda ci nie straszna. ~ odpowiedziała roześmiana, wspominając dzieciństwo i dawnych towarzyszy. ~ Śmierć na tych ziemiach nie jest czymś smutnym… owszem człowiek na początku cierpi z powodu straty, taką mamy naturę, ale… ~ wzruszyła ramionami. ~ Ona niedługo się odrodzi, może udało jej się żyć na tyle godnie by nie narodzić się jako potępiona? Na pewno będzie to wspaniałe wcielenie. ~ opierając się lekko ramionami o tors mężczyzny, przez chwilę milczała gładząc Saada po karku.
~ Co cię tak nagle wzięło na rozmowę? Coś cię trapi czy już zbrzydła ci monotonia piasku? ~
~ Przyznaję… i w moich stronach, śmierć nie była najgorszym co mogło cię spotkać. ~ odparł telepatycznie czarownik i mocniej przytulił się do dziewczyny w ramach jazdy na jednym wierzchowcu. ~ Po prawdzie monotonia widoków daje się też we znaki. Jeszcze trochę, a bym tu zasnął. ~
~ To śpij… może nie zlecisz z siodła i nie pociągniesz mnie za sobą. ~ pogładziła czule dłoń mężczyzny. Pustynia dla niej nie była monotonna. Dookoła toczyło się całkiem ciekawe życie, trzeba było tylko potrafić je odnaleźć wśród ton piasku, który przez te wszystkie lata nie zdążył jej jeszcze zbrzydnąć.
~ Wolałbym nie ośmieszyć się tak. ~ odparł telepatycznie czarownik z żartobliwym uśmieszkiem. ~ Kto wie jakie pomysły miał by wobec swej żony upokorzony Kassim? ~
~ Kto wie co by zrobiła zawstydzona Charrita? Może skryłaby się w ramionach innego? ~ dziewczyna przez chwilę napawała się dziecinną uszczypliwością. ~ Na pustyni trudno się ośmieszyć… jesteśmy dość zdystansowanym ludem, który co rusz dostaje w tyłku od ziemi na której mieszka. ~
~ W ramiona innego… czyżbyś myślała o ramionach dzielnego strażnika naszej Vizerai? ~ zapytał w odpowiedzi Jarvis zerkając na milczącą postać jadącą w pobliżu suli. ~ Mówisz że twój lud jest dość zdystansowany, ale na ile Zerrikanie to “twój” lud ? ~
~ Ramion tutaj pod dostatkiem, ale jak już przypomniałeś mi o jego istnieniu… ~ bardka popędziła nieznacznie zwierzę, podchodząc bliżej wierzchowca wojownika. ~ “Wszyscy” pochodzimy z jednego plemienia… mamy wspólne korzenie, choć karty historii rozdzielone. Jeśli się jednak wysilisz… dostrzeżesz wśród tych wszystkich ludzi podobieństwa. Czasem mniejsze, czasem większe… ~ przypatrując się sylwetce Zadima, uśmiechnęła się ukontentowana. Nie było to nic prowokującego czy nieodpowiedniego, raczej rozczulającego, jakby jego widok nasuwał jej przyjemne wspomnienia.
~ To… całkiem… odmienne od tego co znam z rodzinnego miasta. Powstało zbierając podróżników i ludy z różnych krańców świata, łącząc je w jeden wielki kocioł języków i narodowości. ~ odparł zamyślony wyraźnie czarownik również zerkając na Zadima.
~ Musi być tam bardzo kolorowo. ~ lubiła odmienność i różnorodność w kulturze, choć sama była konserwatywną ‘wojowniczką’ o monotonną stabilizację we własnym kraju. To znaczy była… bo teraz, nie wiedziała, czy w ogóle ma jeszcze prawo nazywać Pawi Taras domem, a Dholstan swoim krajem. Z jakiegoś powodu zapragnęła zobaczyć twarz wojownika obok. Zagwizdała więc wesoło i zaczęła śpiewać prostą przyśpiewkę w rytm stawianych przez wielbłądy kroków. Tekst był znany w wielu krajach i popularny wśród wędrujących, wszak trzeba było sobie umilać czas podróży. Życie bywało krótkie i pełne obowiązków, więc nie wolno było rezygnować z czasu na zabawę.
Zadim zareagował na zaczepkę i zerknął w kierunku Chaai i obejmującego ją męża i nawet się uśmiechnął na moment, po czym wrócił do poważnej maski, surowego wojownika i oddanego obrońcy swej pani.
Może gdyby tak wyeliminowała nadętą, dojną krowę i zaborczego, białego mężusia, mogłaby zatańczyć dla niego… a może nawet - razem z nim?
Nie zrażona jednak, kontynuowała śpiewanie zmieniając kilka razy repertuar na różne języki i regiony występowania owych utworów. Żeglarze mieli swoje szanty a karawaniarze… w zasadzie mieli na to jakąś nazwę?
Bujając nogami po bokach wielbłąda, popędzała Saada przez tłum wędrujących.
~ Ty go uwodzisz co? ~ zapytał czarownik z ironicznym uśmieszkiem. ~ Mam wam zniknąć z oczu podczas następnego postoju? I w nocy… oczekujesz ukarania… czy też Kassim… zresztą… zobaczymy wieczorem. ~
Chaaya dotarła na Saadzie na sam początek, do prowadzącego ich przewodnika, który uśmiechał się przyjaźnie, mimo że małżeństwo podróżników, ostatecznie nie skorzystało z jego zaproszenia. Tego które wystosował na początku tej podróży. Cóż… czasami możliwości i deklaracje rozmijają się. On to rozumiał będąc przewodnikiem od wielu lat.
~ Jeśli będę chciała, sama się ciebie pozbędę. ~ odparła zgryźliwie, nie mając ochoty po raz sety zapewniać o swojej lojalności wobec niego.
Bez krępacji dokończyła ostatnią z przyśpiewek, uśmiechając się i kiwając głową na powitanie przewodnikowi.
- Chyba mówiłam już, że w tym związku to ja twardo stąpam po piasku? - walnęła, jak to mówią, prosto z mostu. - Z chęcią przyszłabym na szklaneczkę herbaty, ale zapewne słyszałeś, jak bardzo miałam zajęte wczoraj rączki… Doprawdy jak się chłopowi weźmie na amory to nie ma zmiłuj.
- Trudno się dziwić… oj trudno. - zaśmiał się przewodnik. - Przypuszczam że nie jesteście zbyt długo małżeństwem, co? Ogień najmocniej płonie pierwsze lata po ślubie.
- To prawda. - zgodził się z nim czarownik dodając telepatycznie. ~ Jesteśmy wspólnikami Chaayu, jeśli planujesz jaką intrygę, to moim obowiązkiem jest ci w niej pomóc. ~
- Na daremno ciągle przypominam, że spędzę z nim siedem wcieleń… - poskarżyła się, jakby faktycznie miała za złe, iż mąż jej jest nienasycony i niecierpliwy.
~ Za mało mi płacicie, bym aż tak się wysilała. ~ prychnęła, rozbawiona samą myślą by miała poświęcać całą swą uwagą tej przeklętej misji. ~ Może zamiast proponować mi wskakiwanie do czyjegoś łóżka, sam byś to zrobił? Miej choć cień poświęcenia jakie ma Gniewko. ~
~ Nie jestem pewien czy podobam się, aż tak bardzo Zadimowi jak ty. A Gniewko, zdaje się, Vizerai chce zagarnąć dla siebie. ~ odparł rozbawiony czarownik, podczas gdy starzec zaśmiał się dodając. - Są gorsze sposoby na spędzenie siedmiu wcieleń.
~ Z tym, że to do ciebie się ślini. ~ fuknęła, przewracając oczami. Po odejściu Agnisa, faceci się jakoś rozleźli i co i rusz doprowadzili ją swą nieudolnością do szewskiej pasji. Co raz częściej przyłapywała się na myśli, że z chęcią spakowałaby manatki i poszła hen w siną dal. Nie dla niej była demokracja i równouprawnienie.
~ To nie biali są dziwni, tylko tacy jak wy… ~ Nveyrioth wgryzł się do jej umysłu, niczym tłusta pijawka do uda. ~ Wbrew pozorom na ich ziemiach… ta cała filozofia… jakoś działa… czasami. ~
~ Taaaa… dlatego jesteś tak mocno przekonany co do swoich słów. ~
~ Ślini się do otoczki tajemniczości, jaką w jej mniemaniu posiadam. Gdyby Gniewomir upozorował, iż sam ma coś ukrytego w swym żywocie. Coś tajemniczego… z pewnością skusiłby jej spojrzenie ku sobie. ~ wyjaśnił czarownik mocniej tuląc dziewczynę i dodając. - Cóż.. skoro mnie się trafił taki skarb i to na siedem pokoleń, nic dziwnego, że tak zaborczy jestem.
~ Zamilcz… bo przysięgam, że cię strzelę tu przy wszystkich. ~ syknęła wściekła, że musi z nim teraz siedzieć w jednym siodle i udawać kochającą żonę, kiedy tak na prawdę miała ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami.
Przez chwilę tancerka trwała w milczeniu z pochyloną głową i nadąsaną miną, po czym parsknęła do swoich myśli, rozpogadzając się. Nie raz, nie dwa i nie trzy… lała się z innymi dziewczynami, gdy ich wścibskość sięgała nie tylko zenitu ale i nadiru. Walczyły wtedy jak prawdziwe, bojowe koguty. Drapiąc, kopiąc, młócąc rękoma powietrze, rzucając wszystkim i wszystkimi, podczas gdy reszta, nawet służba obstawiała zakłady, która ze stron wygrywa. A gdy szło nie po ich myśli, dołączali się do walki, byle tylko nie stracić pieniędzy.
~ Dobrze dobrze… tylko prowadź tą rozmowę, którą zaczęłaś… bo ja najwyraźniej nie radzę sobie tak dobrze, jak oczekujesz. ~ przypomniał czarownik.
~ Odwiń mu się, zrób to, zrób to, zróóóób! ~ gad zapiał w podekscytowaniu czując, jak ciało partnerki zalewa fala furii i adrenaliny. ~ Szybko, zanim dotrze do ciebie, że to bez sensu! ~
~ Przymknij się ty wyliniała jaszczurko od siedmiu boleści i idź dogryzać komu innemu! ~ bardka wzięła głębszy wdech, by się uspokoić i zebrać do kupy. Drapała energicznie wierzch dłoni, aż skóra się ostrzegawczo nie zaróżowiła. Nie miała ochoty rozmawiać z przewodnikiem, zresztą… nie było nawet potrzeby. Rozmowy pojawiały się znikąd by zaraz niespodziewanie przepaść. Milczenie, również było formą konwersacji, czasem nawet przyjaźniejszą i mniej nachalną od tej werbalnej.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-10-2016, 21:52   #165
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Pojawienie się Czystych wywołało konsternację w całej karawanie. Vizerai i jej ludzie nie planowali się na nich napatoczyć, ba… najwyraźniej nie chcieli się z nimi spotykać. A tym bardziej rozmawiać. Czyści zresztą mieli wyraźnie ten sam problem. Mimo rannych wśród nich Tarkhici byli zbyt dumni by prosić obcych o pomoc.
~ Powoli zaczynam się zastanawiać… czy ta święta krowa, w ogóle potrafi czytać z tych cholernych kart, czy po prostu stawia sobie pasjansa… ~ Chaaya zatrzymała wielbłąda jak najdalej od miejsca rozpoczęcia cmentarza, jakby ciągle miała nadzieję, że nie będą musieli przez niego przechodzić.
Przechodzenie przez zbiorowe mogiły, na środku pustyni, było czystym przekleństwem i wariactwem. A fakt, że nomadzi, którzy z zasady, choćby nawet swojej nazwy, powinni trzymać się od niego z daleka, a jednak się w nim skryli, nie napawał optymizmem.
~ Bingo, moja droga ~ stwierdził zaniepokojony Gniewomir i były to pierwsze słowa, które skierował do niej od dawna. ~ Sam zastanawiam się nad tym od dawna.
~ Karty bywają… z tego co wiem, są jak dziki wierzchowiec, trudno je poskromić. ~ stwierdził Jarvis zamyślony przyglądając się sytuacji. ~ Z twej wypowiedzi wnoszę, że sytuacja nie jest za dobra dla nas. ~
~ Jeśli ci przed nami weszli na cmentarzysko, oznacza, że jest BARDZO zła… ale z chęcią przypatrzę się wspaniałej dyplomacji Suli… o ile nie ustrzelą jej zanim do nich podejdzie, a nas coś nie zaatakuje od tyłu. ~ kapryśność tancerki dawała się we znaki, a sama zaś Chaaya nawinęła pasemko na palec, ustawiając dromadera w poprzek zgromadzonych. Podróż na smokach, była by nie tylko mniej problemowa, ale i szybsza i efektywniejsza. Tłumaczenie Agnisa, a teraz i Gniewka, że Vizerai może być smoczycy była dla tawaif bezsensowna. Przeznaczenie, zawsze się dopełni, niezależnie od okoliczności i przeciwności… w końcu na tym polegała sama zasada przeznaczenia. Po co więc był cały ten cyrk? Skąd brali ochotę na tak niedorzeczne postępowanie?
Zielonołuski gad, obserwował całe to zdarzenie nie tylko swoimi ale i partnerki oczami, jako jedyny ciesząc się z sytuacji, wszak była ona idealna dla obserwatora.
~ Nasi skrzydlaci towarzysze są za daleko, żeby nam pomóc. ~ zauważył Gniewomir, nerwowo naciągając na knykcie lejce, aż wyprawiona skóra trzeszczała. ~ Dlatego jeśli wydarzy się coś złego, musimy sami chronić suli… ~ stwierdził i spokojnym krokiem podjechał do Suli.
~ Żywi nie wyglądają na grupkę mającą dość sił, by je marnować na walkę z nami. Ci tutaj… raczej się chyba chowają. Co jednak mogło ich skłonić do szukania kryjówki tutaj? ~ to pytanie było wyraźnie skierowane do Chaai.
~ Nonsens. ~ żachnęła się zniecierpliwiona bardka. ~ Nie zaatakują nas, póki my tego nie zrobimy… więc zamiast osłaniać te durną kwokę, lepiej ją przypilnuj. ~ odparła gniewnie, pokazując całą swoją postawą po czyjej stronie stoi, a na pewno, po czyjej NIE.
~ A myślisz, że co zamierzam zrobić? ~ zwołał w myślach ze śmiechem. Przez chwile widziała błysk w jego oczach, kiedy się do nich odwrócił.
~ Nie wiem co ich mogło skłonić… to niepokojące widzieć ich w takim stanie i w takim miejscu. Najwidoczniej, skalana ziemia była ich jedynym ratunkiem. ~ odparła smutno, żałując, że nie może w żaden sposób pomóc nomadom. Była obca i nieczysta, wzgardzą jej ofertą, nie ważne jak bardzo by chciała im poradzić.
~ Ciekawe, czy to, co ich skłoniło, może tu przyjść za nimi. Może w ogóle jak się nam poszczęści, to zaraz się dowiemy… Choć pewnie nie ma na to, co liczyć…
~ Zapytaj kart… może ci odpowiedzą. ~ odparła kwaśno Chaaya.
~ Być może płonęła mi niedawno dupa, ale to nie jest to samo ~ rzekł, mając na myśli suli. ~ Możesz mi powiedzieć potem, dlaczego od dwóch dni traktujesz mnie jak to, co zostawia twój wielbłąd?
Tancerka uniosła się w siodle, prostując zmęczone kolana. Nie miała bladego pojęcia o co chodziło Gniewkowi. Po chwili dumania, przyłapała się na tym, że od pewnego czasu wlepia w niego wzrok, jakby chciała wywiercić w jego szerokich ramionach dziurę. Skonfundowana usiadła, spuszczając głowę.
Smok, pomimo tego, iż aktualnie świetnie się bawił z jakimś gadającym nieumarłym, którego napotkał na środku pustyni, zaskrzeczał świszczącym śmiechem, jakby o wszystkim wiedział. Po plecach dziewczyny przeszedł zimny dreszcz.
~ Czy… czy Nveyrioth coś zrobił? ~ spytała z lękiem w głosie.
Gniewomir, który zdołał już zająć miejsce po lewicy Suli, skupił się na przybyszach, ale w myślach wysłał jej obraz jej samej, jak rozeźlona każe mu się nie mieszać w jego plany pokazania suli smoków.
Tawaif poważnie się skupiła, by na twarzy Charrity nie pojawił się żaden grymas, a już tym bardziej teatralne przewrócenie oczami. Nie znalazła odpowiednich słów, na nową rewelację jaką jej sprezentował. Właściwie to opadły jej ręce. Miała przy sobie dwóch mężczyzn, którzy byli dorośli, lecz z jakiegoś powodu nie radzili sobie w życiu prawie całkowicie… jakim sposobem przeżyli, tego nie wiedziała i chyba nie chciała się dowiadywać.
Przynajmniej dostrzegła problem, to znaczy… został jej wskazany, gdyż istniał całkowicie w głowie barczystego mężczyzny.
~ Rozdziel proszę kiedy rozmawiamy jako towarzysze, a kiedy jako najemnicy. Pamiętaj o swojej roli. ~ odpowiedziała najneutralniej jak potrafiła. ~ Czasem mam wrażenie, że nie rozróżniasz tych dwóch płaszczyzn.
~ I to mówi kobieta, która sypia ze swoim kolega ze skrzydła w czasie misji ~ odparł całkowicie bez złości Gniewomir. ~ Ciesze się, że tak doskonale sama rozdzielasz te dwie płaszczyzny, ale raczej nie poproszę cię o lekcję ~ odparł Gniewomir spokojnie.
Chaaya nie zamierzała tego komentować. Najwyraźniej do Gniewka nie dotarło jeszcze, że miał w drużynie pospolitą dziwkę.
***
Athos zamruczał z radości. Znał tego stwora, ponieważ Gniewomir przeczytał mu kiedyś o nich cały długi ustęp z Wielkiej Ilustrowanej Enyklopedii Zwierząt Wszelakich a Śródlądowych. Oczywiście ilustracja, nawet całkiem udana, nie oddawała nawet w połowie piękna sfinksa, którego gracja i majestat uzupełniały się ze sobą w pełnej harmonii ruchów i sylwetki. “Bardzo często zdarza się, że przebiegłość mylona jest z inteligencją. Nie jednak w przypadku sfinksa, który łączy w sobie mądrość i zarazem drapieżność.” - przypomniał sobie smok i od razu pomyślał, że Gniwomir zzielenieje z zazdrości, jak się o tym dowie.
Nveryioth przekazał wizję stada swojej partnerce, śmiejąc się syczącym głosem i leniwie zataczając kręgi nad stadem kotów. W powietrzu było mu dobrze i nie zamierzał lądować, bo w przeciwieństwie do innych smoków lekkość jego ciała pozwalała mu na odpoczynek nawet wtedy, gdy był w przestworzach. Wspomnienia zaś bardki utwierdzały go w fakcie, że rozmowa ze sfinksem, nie jest niczym nadzwyczajnym ani ciekawym.
Szybując wysoko na niebie, rozkoszował się chłodnym wiaterkiem i rozmową z drugą połówką.
- Lądujemy. Ale spokojnie - zarządził Athos. - On może mieć jakieś cenne informacje.
Granatowy olbrzym łagodnie i ostrożnie poprowadził skrzydło do lądowania, zataczając szeroki łuk wokół stada prowadzonego przez fascynujące, skrzydlate stworzenie. W ten sposób pokazał, że nie mają wrogich zamiarów. Osiedli miękko w piaskach kilkanaście metrów przed przewodnikiem.
- Pozdrawiam Cię, Piaskowy Łowco, ja - Regalis Caeruleus, zwany także Athosem - spróbował we wspólnym swoim tubalnym głosem - a także moi towarzysze.
- Nie wiem kogo masz na myśli, nazywając mnie piaskowym… łowcą? Jestem Ef-nhut-Aten, strażnik i opiekun. - odparł zdziwiony stwór przyglądając się smokowi, jak i jego towarzyszce. Z których to Godiva wyglądała nieco dalej i przyglądała się temu spotkaniu z podejrzliwie i z dezaprobatą.
- Efnnnhut Aten - powtórzył nieco niepewnie Athos, borykając się z tymi wszystkimi niemymi głoskami na raz. - Wybacz. Piaskowy z powodu tej pustyni dookoła... - szerokim gestem skrzydła ogarnął przestrzeń dookoła. - Jesteśmy tu obcy i w podróży. I daruj Strażniku, że wtykam nos w nieswoje sprawy, ale ciężko się odnaleźć w tym wszystkim, co się tutaj dzieje i każde informacje są dla nas cenne. - Athos spojrzał na sfinksa. - Dokąd zmierzacie i czy możemy Wam jakoś pomóc?
- Są… istoty… kreatury, które pustoszą stare grobowce i budzą odwiecznych strażników z ich zasłużonego snu. Szukają czegoś, co nie należy do nich i z pewnością nie powinno trafić w ręce ich panów. - wyjaśnił nieco enigmatycznie Ef-nhut-Aten.
Athos zastanowił się przez chwile i powiedział.
- Jeśli te kreatury potrafią kraść ludzkie ciała, to chyba wiem, o kim mówisz. Spotkaliśmy ślad takich, ale daleko stąd. Jak mają się jednak do grupy… - spróbował taktowanie - którą prowadzisz?
- Nie… to nie są ludzie. Ani też nie kradną ciał. Natomiast bezczeszczą je naruszając spokój grobowców. Wystarczy że z ghulami są problemy. - stwierdził Ef-nhut-Aten krótko.
- Uciekacie przed nim? - zapytał wprost Athos, który nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie i zastanawiał się, czy to już jest typowo sfinksia zagrywka.
- Przed czym niby ma uciekać? - zapytał niezrażonym tonem Ef-nhut-Aten.
- No… przed tymi kreaturami? - Athos poczuł, że sposób prowadzenia dialogu zbudowanego wyłącznie na pytaniach może być trudny, ale niemożliwy do uniknięcia, jak się rozmawia ze sfinksem. - Zapytałem dokąd zmierzacie i jak my moglibyśmy wam w czymkolwiek pomóc, a odpowiadasz mi o kreaturach burzących spokój… Pomyślałem, że jedno wynika z drugiego. Jest inaczej?
- Co oznacza, że ich ścigamy… i poruszamy się we właściwym kierunku. - wyjaśnił androsfinks.
- Aaaaaa - stwierdził Athos, bo na tyle w pierwszej chwili pozwoliło mu zdumienie. - Może moglibyśmy wam pomóc? Sami potrzebujemy informacji, ale im mniej kreatur, tym bezpieczniej dla naszych ludzkich towarzyszy.
- Latacie… a szukać trzeba na ziemi. - wyjaśnił sfinks krótko.
- Jak to? Przecież z nieba widać więcej. Poza tym potrafimy też chodzić na łapach - wyjaśnił usłużnie. - Na czterech albo dwóch - Athos nie mógł pojąć logiki myślenia tego stworzenia, ale był nim zafascynowany.
- Tyle, że to czego szukamy nie widać z nieba.- wyjaśnił enigmatycznie sfinks.
- Czyli mam rozumieć, że to… te kreatury są widoczne z poziomu ziemi, ale już nie nad nią? - zapytał spokojnie Athos ani odrobinę niezniechęcony. - Nigdy nie widziałem stworzenia, które miałoby taką właściwość swoich tropów. Jak to możliwe?
- Proste… one nie wędrują po ziemi, wędrują pod nią głównie, wychodząc jedynie od czasu do czasu. - odparł Ef-nhut-Aten ruszając do przodu wraz ze swoimi przybocznymi lwami.
Dla Athosa to nie było wcale proste. Jeśli coś było widać z poziomu ziemi na przykład jako szlaczek poruszonego piasku po wykopaniu nawet niewielkiego tunelu, to z powietrza widać ten ślad tym bardziej. Jeśli zaś nie było takiego tropu widać, a jedynie pysk tego czegoś, wynurzający się od czasu do czasu ze spieczonej ziemi i piasku, z wysokości kilku metrów mogą patrolować większy obszar i też to zobaczyć.
Nieprzekonany skinął jednak na własnych towarzyszy, by ruszyli za nim i podążył za Ef-nhutem, którego najwyraźniej nie peszyło, że wielki smok robi jeden krok za jego cztery.
- No dobrze, zostawmy to. Czego szukają w tych grobowcach? Kości tam położonych? Jakichś artefaktów? I przede wszystkim jak wyglądają te kreatury? - zapytał Strażnika.
- Są kpiną z metalu stworzoną na wzór Erchemnathuna. Pana Słońca i Deszczu. Stworzyciela Życia. - wyjaśnił sfinks, naturalnie nic nie wyjaśniając. - A czego szukają. Starożytnej wiedzy i magii, nie oni jedni… acz jeszcze nikt na taką skalę.
- A więc to jakiś rodzaj golema. Sztuczne życie. Być może działają na czyjeś polecenie. Myślałeś o tym? Może trzeba poszukać przyczyny zamiast tylko wybijać problem, bo inaczej nie skończy się nigdy. Będzie wieczny… - dodał granatowy smok, bo udzielił mu się nastrój.
- Oczywiście, że działają na czyjeś polecenie, lecz nie raczą się podzielić tą wiedzą z nikim. A przesłuchiwać golemów się nie da. - odparł androsfinks, a smoczyca ruszyła po piasku za nimi wyraźnie niezadowolona z obrotu sytuacji.
Athos rozważył w myślach beznadzieją walkę Strażnika. On miał całą wieczność. Mógł wybijać swoje golemy w nieskończoność. Bez planu na rozwiązanie pomysłu raz a dobrze. Zdaje się też, że nie dopuszczał do siebie możliwości, że ktoś inny mógłby mu podać rozwiązanie.
- A próbowałeś śledzić jednego złodziejaszka, aż do źródła, któremu niesie zdobycz?
- Wydajesz się być rozumny w miarę… jak sobie wyobrażasz mnie śledzącego coś co jest znacznie mniejsze ode mnie? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem sfinks. - Jak niby mam się ukryć przed czymś, co z powodzeniem potrafi się ukrywać przede mną?
A więc mniejsze. W końcu coś, pomyślał Athos i zamyślił się głęboko. Nie zraziła go wcale ironia w głosie Strażnika. Kobieta-ogień mówiła w ten sam sposób do Gniewomira. Traktując go jak głupca, choć sama pod wieloma względami wcale nie była od niego mądrzejsza.
- Może źle szukasz. Nie tych golemów, ale właśnie magii, którą ukradły. Składowana w jednym miejscu musi mieć dość silną aurę. A te kontstrukty muszą ją gdzieś znosić swoim panom. Czy między punktami, które okradły w ostatnim czasie da się wytyczyć prostą linię?
- I tam właśnie idę… do kolejnego celu ich napadu. Trzymając się linii ich barbarzyńskich działań, teraz uderzą na grobowiec Kehmta III faraona z czwartej dynastii i linii wywodzącej swe pochodzenie od kapłanów… - zaczął wyjaśniać sfinks.
- Piątej… - przerwał mu nagle smok. - Nie czwartej dynastii, tylko piątej.
- Czwartej… nie pokładałbym zaufania w pisaninę zerrikańskich historyków. Banda czcicieli żywiołaczych duchów spisywała te bujdy z zawodnej pamięci nielicznych pradziadów. Ja żyłem w tamtych czasach… Teraz gdzie on był?
Do uszu drepczących smoków, sfinksa jak i jego kotów doleciał głośny, warkliwy śmiech.
To Nveryioth właśnie zorientował się z zaistniałej sytuacji i zniżył lot by się ponabijać… z Godivy.
- A tobie co? Skrzydła urwałoooo? Już doszczętnie się w kurę zamieniłaś? - zielonołuski trzymał się wysoko, lecz na tyle blisko by móc swobodnie dyskutować podniesionym nieco głosem.
- Nie każdy boi się kotów tak jak ty. - wyjaśniła pogardliwie Godiva.
- Dlatego trzymasz się na dystans co? Może boisz się, że rzuci na ciebie jaki urok? - Nvery świszczał śmiechem, falując niczym ciemnozielona wstążka na wietrze. Jego obtarte łuski, prawie w ogóle nie miały w sobie blasku, z tej odległości wyglądał jakby był źle ociosany w piaskowcu.
- Ja trzymam dystans? To ty udajesz ścierę unoszoną podmuchami wiatru. - tymczasem sfinks najwyraźniej czegoś szukał rozgrzebując wydmę. - Tyyyle lat… gdzie to było?
- W przeciwieństwie do was, umiem odpoczywać w przestworzach… a tam na górze jest chłodno i nad wyraz cicho... - wytłumaczył, zniżając swój lot tak, by przez chwilę Godiva była w jego cieniu. - To nie moje pierwsze sfinksy w życiu, by przerywać powrót do towarzyszy. - mówiąc to zatrzepotał skrzydłami wyprzedzając “karawanę” ssaków i zmiennokrwistych powoli unosząc się do góry. Było mu śpieszno do Chaai, choć w zasadzie nie mogli się widywać, pragnął jednak zniwelować dystans między nimi nie tylko jak najszybciej, ale też na jak najmniejszą odległość.
- Oooo tak… szczurze nory są pełne sfinksów. - zakpiła Godiva kpiąc z jego przechwałek.
Nie wiadomo czy smok usłyszał słowa smoczycy, ale nawet jeśli, to nic sobie z nich nie robił, bo po chwili z bardzo daleka dało się słyszeć jego śmiech i nawoływania. - Kręć tym kuprem, kręęęęęć! Iaaahahahahaha!
- No... dobrze to nie jest. Brama ma złamane pieczęcie i dziurę. - mruknął bardziej do siebie sfinks niż do znajdującego się obok niego Athosa, gdy pazurami odgrzebał zasypane piaskiem wrota. - A to oznacza… że…
Nie zdążył powiedzieć do końca, bowiem wrota zostały wyważone, a z piasku wynurzyły się dwunożne istoty opatulone bandażami.
Pokrzywione sylwetki nieumarłych wysypały się również z samych wrót. Część mumii była wyraźnie uszkodzona. W ich martwych oczach była widoczna bezmyślna wściekłość.
- Odstąpcie… - ryknął sfinks próbując zapanować nad sytuacją. - Nie przyszliśmy tu walczyć z wami.
Bez skutku.
Athos czuł, że to może być bezcelowe. Furia w oczach strażników była bezwarunkowa i skrzydlatemu nie przychodził do głowy w tym momencie żaden sposób, żeby się przez nią przebić. Stanął więc na dwóch łapach, żeby mieć wolne przednie do ciosów, machnął lekko skrzydłami, wysyłając ku mumiom wirujące kłęby piasku, które może choć na chwile spowolnią je, gdy wpadną do martwych ślepi i… zionął w ich kierunku lodem.
- Przewidywałam, że tak to się skończy. - mruknęła smoczyca i podleciała w górę, by z powietrza zionąć stożkiem błyskawic na nacierające potwory. Zarówno lód jak i błyskawice poszarpały ciała nieumarłych, ale nie okazały się zabójcze. Natomiast sfinks zaszarżował wraz z towarzyszącymi mu lwami w kierunku wejścia do podziemi, wbijając się klinem w hordę nieumarłych i najwyraźniej próbując się przebić do środka.
Athos może i pchałby się za nim do środka, ale postanowił te sprawę zakończyć tutaj. Głupio byłoby mieć wrogów z każdej strony, niech więc chociaż odwrót Strażnik ma bezpieczny. Smok szukał więc tych mumii, które mogły mieć w dłoniach broń, chcąc je przede wszystkim zając walką, jeśli któreś były uzbrojone. Jednocześnie szukał na ich ciałach jakiegokolwiek wisiora - Gniewomir opowiadał mu bowiem, że ten rodzaj czaru często jest zależny w jakiś sposób od magicznego przedmiotu. Czasami wystarczało go zniszczyć, żeby zapewnić sobie spokój. Smok ponowił atak mrozem, mając w gotowości obie przednie łapy i ogon, gruby jak taran, na wypadek, gdyby animowane ciała zbliżyły się na wyciągnięcie łapy.
Co też planowały nacierając szerokim frontem na smoka, Godiva zaś wolała ataki z powietrza odczuwając odrazę do nieumarłych i zionąc błyskawicami. Pazury Athosa i ogon zadawały obrażenia, ale ogon Athosa został parę raz boleśnie uderzony przez nieumarłych i pojawiły się pod łuskami bolesne bąble.
Granatowy olbrzym rozdrażniony bólem, również wzniósł się w powietrze, ale zamiast zionąć lodem wzniósł się jeszcze odrobinę, wykonał pętle w powietrzu, żeby nabrać szybkości i lotem ślizgowym z wielką prędkością przeleciał nisko nad wydmami, chcąc skosić jak najwięcej trucheł. Na zwykłych śmiertelników, taki atak byłby zabójczy, ale mumie były stworzone z twardszej gliny i wiele z nich przeżyło ów atak. Tak samo jak uderzenie błyskawic Godivy. Trochę nieumarłych padło bez życia, ale większość przetrwała. Niemniej sfinks i jego kocia świta znikły już w czeluściach grobowca. A kilka szarż i zionięć później… mumie nagle straciły zainteresowanie walką i zaczęły nagle zawracać do grobowca.
Athos podejrzliwie im się przyglądnął, nim w tumanie kurzu i piasku wzbijanego swoimi skrzydłami opadł przed wejście do grobowca.
- Chodźmy proszę. Nie zabawimy długo, a Nvery w razie czego będzie mógł pomóc ludziom, gdyby sytuacja z jakiegoś powodu tego wymagała - powiedział i ruszył pomiędzy mumiami do środka, śladem sfinksa i jego świty. - Chyba, że wolisz tu zostać na straży.
- Naprawdę w to wierzysz? - odparła sceptycznie smoczyca. - Że Nvery z własnej woli ruszyłby na pomoc? Nie bardzo wiem co temu smokowi łazi pod czaszką, ale nie powierzyłabym mu bezpieczeństwa mojego jeźdźca.
- Wierzę w to - przyznał Granatowy, ale po chwili. Jakby faktycznie pytanie Godivy zmusiło go do rozważenia tej nieoczywistej kwestii. - I podejrzewam, że nie zrobiłby tego nawet tylko dla możliwości chełpienia się tym później.
Potem smok spojrzał w chłodną czeluść grobowca.
- Obyś miał rację. - syknęła gniewnie Godiva i dodała. - Ty pierwszy.
Smok wkroczył bez lęku w czeluść, błądząc po hieroglifach ściennych płonącymi fioletem ślepiami. Powietrze, choć chłodne, było suche i nie śmierdziało stęchlizną. Mumie w spokoju szły obok, szurając niezgrabnie stopami. Skrzydlaty zapamiętywał freski, chcąc je potem przekazać Gniewomirowi. Pierścień od Kronikarza na pewno pozwoli człowiekowi odkryć, co autor rzeczonych miał na myśli.
Choć czy był potrzebny do tego? Napisy może były i nieczytelne, ale obrazki mówiły same za siebie. Wojny, hołdy, skarby składane władcy, scenki rodzajowe… prawdziwa kronika chwalebnych wyczynów starożytnego faraona. Wszystko to stare i nieco podniszczone. W dodatku ściany były pełne pęknięć, a ziemię zaścielały nieumarłe truchła. Jedynym śladem armii sfinksa był martwy lew pośród trupów, ale nie wskazywał on za bardzo w który z trzech korytarzy oba smoki winny były się udać.
Athos wpierw zdał się na swój węch, a potem wzrok, szukając w kurzu wyścielającego korytarze tuż za polem szarpaniny, która rozegrała się przed wejściami do tuneli, śladów kocich łap.
Po czym w w każdy z korytarzy wsadził łeb i biorąc pod uwagę spokój mijających go mumii, zahuczał nisko, przyzywająco - może lwy nie były zbyt daleko i mogły mu odpowiedzieć. Przez chwile liczył ile strażników grobowca wejdzie do poszczególnych korytarzy. Jego poczynaniom zaś przyglądała się Godiva ze zniechęceniem. Zapachów bowiem było zbyt wiele i zbyt się mieszały, by dało się coś ustalić. Była też w nich dziwna metaliczna nuta, zbyt słaba by za nią podążyć. Smok ruszył więc w korytarz, którym szło najwięcej mumii.
Wchodzili coraz głębiej i coraz niżej. Powietrze robiło się stęchłe, a temperatura spadała. Co prawda nie było lodowato zimno, ale chłodek był przyjemny. Zapach pergaminu które oba smoki wyczuwały pochodził od mumii… i tych rozerwanych na podłodze i tych spoczywających w pionowych grobowcach, po obu stronach korytarza. Nieumarli spletli swe ręce na piersiach krzyżowo zapadając w wieczny sen. Pomiędzy trupami wypełniającymi korytarz Athos dostrzegły błysk metalu. Ostrożnie pazurami podniósł do góry zmiażdżony mechanizm, przypominający żuka.
Smok starannie obwąchał znalezisko i przyglądnął się uważnie. Gniewomir prawdopodobnie nie miałby pojęcia co to jest (chyba, że z ksiąg), ale towarzyszący Godivie Jarvis już tak. Skrzydlaty nie był do końca pewny, czy to zniszczenie skarabeusza spowodowało rozwścieczenie strażników, czy przeciwnie - ich stagnację, wiedział jednak że mechanizm był zniszczony i nie działał. W smoczej logice pojmowania życia i śmierci metalowy drobiazg już nie należał do tej świątyni wiecznego odpoczynku. Można go więc spokojnie wynieść z grobowca. Gniewomir jednak zdecydowanie sprzeciwiał się okradaniu grobów i Athos wiedział, co powie, jeśli smok przyniesie mu to nawet w dobrych intencjach. Dlatego skrzydlaty odłożył znalezisko i zaglądnął w głąb korytarza gotów iść dalej za sfinksem. Silnym machnięciem ogona oznaczył drogę ich przejścia i syknął z cicha, bo ból w ogonie dał mu się we znaki.
Sfinks zaś z tego korytarza wychodził, wraz ze swymi lwami i małą armią nieumarłych, pod przywódctwem.


Ukrytego w zbroi osobonika, zapewne samego władcy tego grobowca. Rozmawiali między sobą w starożytnym języku. W tonie ich rozmowy wyraźny był gniew. Coś poszło nie tak, ale nie było widać wrogich intencji… na razie.
Athos stanął i mruknął niskim, głębokim tonem, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Przydałby się Gniewomir ze swoim pierścieniem, ale zdaje się, że był teraz dość zajęty. Mimo tego smok spróbował.
~ Potrzebuję tłumacza.
Gniewomir oderwany od swojego grajdołu przysłuchiwał się przez kilak sekund, ale rozczarowany pokręcił głową.
~ Nie dam rady. Zwłaszcza teraz. Przykro mi. A w ogóle jak skończycie się bawić, to daj znać. Wolałbym wiedzieć, kiedy znów możemy liczyć na waszą pomoc ~ odparł człowiek i jego obecność na powrót się zmniejszyła.
- Czy jest coś, w czym moglibyśmy pomóc? - zapytał Athos licząc na to, że w razie czego sfinks może robić za tłumacza.
- Niestety nie… rabusie już czmychnęli przez szczeliny i ukryli się ze swym łupem. Na szczęście są bardziej chciwe niż głupie i nie ruszyli poziomu więziennego. - wyjaśnił sfinks, po czym z uśmiechem dodał. - Kehmt III dziękuje za waszą pomoc smoki.
- Nie ma potrzeby. - mruknęła Godiva. - Chyba i tak jej nie potrzebował.
- Zechciej podziękować Synowi Słońca za jego słowa. - odparł Athos. - Nie będziemy wam więcej przeszkadzać. Mam tylko dwa pytania. Czy nie czuliście tutaj, w tych okolicach, lub czy też Twoje białe lwy, Strażniku nie widziały w ciągu ostatnich księżyców prawdziwego smoka?
Athos jak umiał najzwięźlej opisał im Panią Jaśmin. W tak ludzkim jak i w smoczym wcieleniu.
- Tak. Przemykała taka karawana prowadzona przez nią z kilkoma półsmokami w pancerzach maskujących ich odmienność. - stwierdził po namyśle sfinks przyglądając się ogonowi Athosa. - Chyba zaraziłeś się zgnilizną podczas walki.
Athos, zaaferowany rewelacją o smoczycy, spojrzał jakby od niechcenia na swój ogon i natychmiast wrócił do rozmowy.
- Powiedzcie mi proszę, w którym kierunku się udała i czy ktoś ją ścigał. Powinienem się jakoś zająć swoim ogonem? - dodał jakby po sekundzie namysłu.
- Mogę go odgryźć. - zaoferował się sfinks i zaśmiał kocio, po czym poważniej dodał. - Potrzebny jest dość potężny kapłan by uleczyć mumijną zgniliznę. Na twe szczęście Kehmt takim jest.
- Jeśli Syn Słońca w bezmiarze swej łaski i miłosierdzia względem pospolitego skrzydlatego… - Athos był pewny, że w czasach faraona nie istniał taki postludzki twór, jak skrzydlaci. - ...zechce poświęcić swój cenny czas na leczenie, to będę żył dzięki niemu.
Skrzydlaty nie mógł rozłożyć i położyć po sobie skrzydeł, ale za to ugiął łapy na tyle, że jął szorować brzuchem po podłodze. Wtedy doszła go myśl Gniewomira i zwrócił się do strażnika.
- Wspominałeś o innych komnatach w tym kompleksie. Sprawdziłbym je dla świętego spokoju. Poza tym jeśli w okolicy nie ma innych nieumarłych, to gdzieś tutaj zdaje się jest nasz towarzysz, a on pomimo najszczerszych chęci, inaczej rozumie ogładę. - dodał ostrożnie, nie wiedząc jak inaczej zasugerować, że Nvery może coś potłuc z czystej chęci usłyszenia, jak się tłucze - dajmy na to - taka kanopia, która liczy sobie pięć tysiącleci. Z okładem.
- Tu nie ma innych nieumarłych z którymi można by porozmawiać poza… Erhtu… przeklętym przez bogów. - wyjaśnił sfinks. - Uwięzionym tu, by jego plugawa dusza nie mogła odrodzić się w nowym wcieleniu. I nie powinien z nim rozmawiać.
Athos spojrzał na sfinksa i w zasadzie nie wiedział, czy się śmiać, czy nie. Niby taki długowieczny, sprytny i mądry…
- Szlachetny… To że ktoś nie powinien… cóż.. Ale skoro mówisz, że nie powinien, to pewnie nie rozmawia. Przeklęty przez bogów? Hm…
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 07-10-2016 o 21:59.
Drahini jest offline  
Stary 07-10-2016, 21:59   #166
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Nveryiotha zdmuchnęło daleko w bok, gdy pozwolił bezwładnie prowadzić się przez kominy i prądy powietrzne. Zreflektował się dopiero po dobrych kilkunastu minutach, gdy na horyzoncie nie było ani widu, ani słuchu towarzyszy. Zniżając lot, przemykał nad wydmami rozgrzanego piachu, rozsypując nim na boki uderzeniami ogona. Po kilku serpentynach i kołowaniu po okolicy, trafił na ślady walki i dziwne wejście w piasku.
Zaciekawiony wylądował pod wydmą, zarywając cielskiem głęboko w złocistym kwarcu. Krótkie kończyny i zbyt długi tułów, nie pozwalały mu na pełne gracji lądowanie jakie miały w zwyczaju jego pobratymcy. Strzepując parzące ziarenka z pyska, kichnął przeciągle, napinając się po całej długości szyi, jakby ktoś strzelił z bicza.
- Cholerne pylaste gówno… - skwitował pod nosem, wdrapując się na górkę i zjeżdżając na brzuchu w sam środek zasuszonych trucheł kilku mumii. Mmm nieumarli. Lubił ich… nie tylko smakować, ale z nimi przebywać, obcować. Głęboko pod Jaskinią miał własnego zdechlaka, którego sam wcześniej ukatrupił. Miłe wspomnienia wieloletniego i jedynego towarzysza, przez wiele lat samotności, zalęgły się w umyśle gada, zarażając przy okazji i jaźń bardki.
Smak pustynnych zasuszeńców był rozczarowujący i drapiący w gardle… zwłaszcza gdy zakonserwowany płat skóry przylepił się do podniebienia i za cholerę nie chciał się odkleić. Nvery charchał przez chwilę z łapą w pysku, zalewając się kwasową śliną. Trzeba będzie zapamiętać, że ten typ umarlaków nie nadawał się do konsumpcji… ale za to przyjemnie się go rozkruszało pod szponami.
Niczym szczenię, porwał oderwaną nogę nieszczęśnika i przegalopował się dookoła wejścia, zaglądając ciekawsko do środka. W końcu nie wiele myśląc, wparował do środka, obijając się łbem o ściany i sufit, rozdrabniając papirusową gicz w drobny pyłek.
Kolejne potężne kichnięcie wstrząsnęło wątłym cielskiem gada, który ruszył wężykiem przed siebie, podziwiając malunki i hieroglify na ścianach. Ruszył na chybił trafił do pierwszego lepszego korytarza, wodząc nosem i spojrzeniem po malunkach. Ten, który wybrał, schodził coraz niżej i niżej… i był dość zniszczony. Niemniej po kilkunastu metrach na drodze Nveryiotha stanęły dwa sarkofagi, po jednym w każdej ścianie. I solidna kiedyś, metalowa krata zagradzająca dalszą drogę.
Gad drapał pazurami po kamieniu, wesoło obijając się ogonem między ścianami. Gdy na jego pysku zebrała się zbyt duża ilość piasku przesypująca się przez pęknięcia w suficie, przystawał by otrzepać cielsko, robiąc przy tym jeszcze więcej łoskotu.
Wszedł jak do siebie i robił na co żywnie miał ochotę, doprowadzając swoją partnerkę do jeszcze większych frustracji. Był jednak znudzony i potrzebował rozrywki, a pastwienie się nad Chaayą nigdy nie przestawało mu się nudzić. Wszystko co ceniła, on miał głęboko w poważaniu… wszystko co kochała - nienawidził.
Zagrodzona droga, na chwilę zatrzymała olbrzymiego gada, który począł badać językiem teren.
Dalej były widoczne schody - stare, pokryte pajęczynami i omszałe. Było tu wilgotno i dość mroczno i cicho. Tutaj walki się nie rozegrały. Tutaj nikt od wieków nie zaglądał.
Siadając, oplótł się ogonem, przypominając bardziej śpiącego węża wokół garbatego słupka z rozdziawionym pyskiem u góry, niźli majestatycznego smoka. Przekręcając łeb na różne strony, łapał ostrość widzenia. Od ostatniego pobytu w ciemnościach minęło trochę czasu… aż dziw, że tak szybko zdążył przyzwyczaić się do jasności, lub może odzwyczaić od ciemności.
Ale wracając… w teorii… wkroczył przecież do czyjegoś domostwa, wypadałoby więc zachować choćby cień pozoru pozoru.. że się cokolwiek pozorowało. Zapukał więc trzy razy w ścianę obok, po czym od razu naparł na kraty wyłamując je bez problemu.
Tak więc, odbębnił co trzeba było, teraz chciał zaspokoić ciekawość - czyli… czy w środku sarkofagów były zwłoki zdatne do przegryzienia? Trącił ogonem pierwszą z pokryw, nie ruszając się sprzed wrót.
W środku była uzbrojona po zęby mumia wojownika… ale nie człowieka. Istoty wyższej i cięższej i dwunożnej. Trochę jak półork których widział oczami Chaai. Tylko znacznie masywniejszy.
Z początku zachowywał się niepewnie. Nie spodziewał się TAKICH zwłok i to w TAKIM rynsztunku. Zaglądając do środka trumny, niczym troskliwy rodzic pochylający się nad kołyską, obwąchał szczątki, po czym oblizał czaszkę by posmakować nieumarłego. Był stary, zasuszony i niesmaczny.
Rozczarowany, chwycił kłami głowę umarlaka, wyciągając go z sarkofagu i obijając nim o sufit, by na końcu wzmocnić uścisk i rozkruszyć nieboraka w szczękach, rozkoszując się zatrwożonym piskiem tancerki w swojej podświadomości. Koniuszek ogona, zajął się otwieraniem drugiego z sarkofagów, w którym znajdowało się to samo.
Tego osobnika jednak oszczędził. Nie mogło dojść do pomyłki… dwóch dziwnych, nieludzkich truposzy, położono tutaj by czegoś pilnowały… lub może i zasłużyły sobie na luksus zmumifikowania i pochowania w ogromnym grobowcu.
- Masz szczęście stary… - Nvery zamknął sarkofag, zostawiając ochroniarza w spokoju. Zanim ruszył przed siebie, podeptał jeszcze tego, który nie miał tyle szczęścia. Papirusowa tkanka szeleściła i chrupała pod łapskami gada, przyprawiając go o zadowolony wyraz pyska przypominający trochę ludzki, błogi uśmiech.
Powoli zszedł po schodach kierując się do jak się okazało dużej sali, ozdobionej płomieniami świeć… zapewne stworzonymi zaklęciem nieustający płomień. Pośrodku zaś stał nieumarły spętany łańcuchami cierpliwie stojący pośrodku. Na widok schodzącego smoka rzekł. - Na twoim miejscu nie podchodziłbym bliżej, pozostawiono tu dość magicznych symboli, by ich zmienić w szaleńców małą armię.
- O. Dziękuję. - odpowiedział klapiąc zadkiem w połowie kroku na stopniach. Migotliwe światło świec, odbijało się od zwężonych ślepi gada, który z fascynacją wpatrywał się w napotkanego osobnika rasy: martwy jak jasna cholera. - Dlaczego akurat w szaleńców? Nie lepiej po prostu wybić?
- Nie wiem… musiałbyś spytać kapłanów którzy zakładali te pułapki. - stwierdził ożywieniec. - Aczkolwiek wątpię by któryś z nich jeszcze oddychał.
- Hmmm nie wiem czy zauważyłeś, ale ty też nie oddychasz. - odparł spokojnie, wskazując końcówka ogona na nieumarłego. - Nie nudzisz się?
- Medytuję… tak się akurat składa, że nie mogę opuścić tego pomieszczenia. - stwierdził aksamitnym tonem głosu ożywieniec.
- Po ilu setkach lat dotrze do ciebie, że to bezcelowe? - spytał ciekawsko, wyciągając łeb na długiej szyi i oglądając pomieszczenie. - To twoje… czy jesteś tu tylko strażnikiem?
- Ależ ja nie jestem strażnikiem… ani właścicielem. Właściwie określenie dla mego statusu to… więzień. - stwierdził nieumarły.
- To ci na górze cię pewnie pilnowali co? - spytał zadzierając łeb do góry.
- Zapewne... oni też. - zaśmiał się truposz.
- Nie byli ludźmi… prawda? - zerknął ślepiem na towarzysza rozmowy. - Z tej odległości trudno mi stwierdzić… czy ty nim byłeś.
- Elitarna pałacowa straż ogrynów… o ile dobrze pamiętam. - wyjaśnił truposz.
Smok pierwsze słyszał o takich istotach. Zafascynowany trwał w milczeniu, wpatrując się w mumię i tylko ogon, nerwowo podrygujący na stopniach schodów, zdradzał, że gad nie został nagle spetryfikowany… a po prostu nad czymś myślał.
Niewinne rozbijanie się po ruinach, doprowadziło go nie tylko do istoty której status witalny nad wyraz podziwiał, ale która także była rozumna i potrafiła mówić.
Miał do czynienia z prawdziwym skarbem. Z żywą księgą historyczną. Z kluczem do wiedzy, której pożądał. Powinien lepiej rozegrać całą rozmowę… ba! Powinien lepiej przygotować się do wyprawy do środka katakumb a nie rozbijać się jak rozpity knur w chlewie.
Zawstydzony własną nieprofesjonalnością. Przybrał pozycję siedzącego, kociego posążka, chcąc zaprezentować się nieco dumniej i wynioślej.
Poprosił też Chaayę o radę i… dyskrecję. Nie chciał się dzielić znaleziskiem z innymi smokami.
- Musieli cię bardzo nie lubić, skoro tak się postarali byś nie wyszedł z tego miejsca przez wieki… - odparł w końcu, ale szybko urwał onieśmielony.
- Tak… nie przepadali za mną. A co ty tu robisz mały smoku? - zapytał zaciekawiony nieumarły. - Jak jest teraz na świecie. Słyszałem rozruchy… czyżbyś dołączył do grupy rabusiów grobów?
Gad nastroszył łuski, gdy został przezwany małym, lecz po chwili zaczął je składać, jedna po drugiej, niczym fala przewracających się płytek, podobnych do tych, które układali ludzie na ziemi w różne wzory, a później przewracali jedną by pociągała za sobą następne.
- Sprawdzałem jak smakują mumie. - odpowiedział całkowicie neutralnym tonem, kładąc się na stopniach, ciągle tkwiąc zadem wyżej od pyska.
Przez chwilę bawił się rozdwojonym językiem, którym przesuwał odłamki piaskowca.
Skąd miał wiedzieć, jak jest teraz na świecie, skoro nie miał porównania jak było… przynajmniej w czasach kiedy żył ówczesny nieumarły? Czy coś się zmieniło? Czy jest dalej tak jak było?
- Rabowanie nie bawi mnie tak jak poznawanie. - postanowił pominąć niewygodną kwestię owego “teraz”. - Znalazłem dziurę w ziemi… to zajrzałem.
- Ciekawość badacza. Zrozumiałe dla mnie pojęcie. - zgodził się z nim truposz i kiwając czerepem. - No więc… zajrzałeś, zobaczyłeś i co dalej?
- To zależy… na przykład od tego, czy na suficie też są zabezpieczenia przeciw komuś, kto zapragnąłby dalszego zwiedzania? - Nvery ułożył pysk na łapach, zwijając swoją szyję w pętelkę.
- Prawdopodobnie tak… Byli bardzo zdeterminowani w zapewnieniu wiecznej samotności w tym miejscu. - wyjaśnił nieumarły spoglądając w sufit.
- Hmmm… schody i drzwi zostawili. - odparł nieprzekonany jaszczur, składając skrzydła i przyciskając je do swoich boków. - A więc nie obudzili cię rabusie? Medytujesz z braku lepszego hobby od jak wielu lat?
- Straciłem rachubę czasu… lata, wieki temu? Tu nic się nie zmienia, więc ciężko ocenić upływ miesięcy czy nawet godzin.- stwierdził truposz.
- No ale chyba pamiętasz, kiedy cię tu zamknęli? - koniuszek ogona lekko mu drgał w napięciu, gdy tak starał się zachować najwyższy poziom dyplomatyczny, jaki aktualnie posiadał i który poleciła mu Chaaya.
- W dziesiątym roku panowania faraona Kehmta III-go. - zamyślił się nieumarły. - Ale przypuszczam że on już nie żyje, prawda?
Smok ponownie skontaktował się z partnerką by przeanalizować informacje, to co jednak usłyszał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Miał bowiem do czynienia z prawdopodobnym wezyrem i mordercą ojca legendarnego faraona ziem Zerrikańskich.
Skonsternowany i podniecony zarazem, kaszlnął prostując się i przywalając łbem w sufit.
- Nic dziwnego, że mi te mumie nie smakowały jak tyle lat tam leżały… Kehmt nie żyje… faraonów dawno nie ma a ty liczysz… - smok zawiesił się na chwilę nie wiedząc jaką podać liczbę. - ...wiele lat. - dokończył po chwili.
- Szczęśliwi czasu nie liczą, ani ofiar… - odparł ironicznym tonem ożywieniec.
- Da się ciebie jakoś wyciągnąć z tej dziury? - zapytał faktycznie zatroskany gad. Rozmowa z nieumarłym, nie mogła toczyć się w nieskończoność. Trzeba było wrócić do przykrych obowiązków jakimi była i misja i partnerka i Kryształowa Jaskinia. - Na górze jest broń… może ci ją rzucę i przetniesz łańcuchy?
- Oooo to dobry pomysł. Mnie te pułapki nie szkodzą, natomiast łańcuchy krępują i ograniczają. - zgodził się z nim truposz.
Smok wpatrzył się swoimi złotymi ślepskami w rozmówcę, od czasu do czasu wysuwając szary język, badając powietrze. Wyraźnie czegoś oczekiwał od kościaka w okowach.
- To na co czekasz ? - zapytał się truposz który wyraźnie nie orientował się w intencjach smoka.
- Na przykład na zapewnienie, że nie wbijesz mi miecza między skrzydła, jak ci go już dam? Wiesz… ta ziemie i jego lud mnie nie interesuje… rób sobie z nimi co chcesz… jest jednak parę istot, które powinny zostać pozostawione same sobie.
- Miecz… hmm... nie, nie wbiję ci miecza między skrzydła. - stwierdził nieumarły. - Nie mam w tym interesu.
- Czary mary też nie wchodzi w grę… - mruknął, ale począł obracać się na stopniach, co z jego długością wyglądało dość karkołomnie.
- Nie mam powodu by na tobie wywierać mą zemstę. Zresztą… cóż… zemsta to takie małostkowe. - stwierdził uprzejmie nieumarły.
Gad powoli wysłupełkował się na wąskich stopniach i począł wspinać się na górę gdy nagle przystanął i zwiesił głowę w kierunku umarłego, wyraźnie chcąc coś powiedzieć, bo na pewno nie szczerzył zębów by się nimi pochwalić.
Kłapnął jednak paszczą rezygnując z komentarza, dochodząc do wniosku, że jest on zbędny, a może po prostu wstydził się wyjść na wścibskiego gekona?

***
Tymczasem przy karawanie…
~ Skupmy się może na konkretach, co? ~ wtrącił Jarvis zerkając na świtę suli. ~ Vizerai na tą chwilę chyba nic nie grozi. Tamte plemię nie wydaje się zagrożeniem. Co zaś do smoków, to… co się właściwie dzieje z Nveryiothem? Godiva nie widziała go od czasu rozpoczęcia się bitwy w którą wciągnął ją Athos. ~
~ Zgadza się. Athos myślał, że podleciał w naszą stronę - dodał Gniewomir.
~ Latał sobie nad pustynią i zgubił resztę… teraz rozmawia z jakimś nieumarłym, którego spotkał… gdzieś, nie chciał powiedzieć gdzie.
Gniewomir zmarszczył w myślach brwi (przed zbliżającym się orszakiem nie ośmielił się na taki grymas mimiczny) i powtórzył Athosowi to, co powiedziała Tancerka. Smok w odpowiedzi przekazał swojemu jeżdzcowi imię Przeklętego przez bogów i zapytał, jak bardzo mają przesrane. Ponieważ Gniewomir, obyty z historią, zbladł jak bielone płótno, dopiero po chwili był w stanie wykrztusić do Chaai, czego się przed momentem dowiedział. A w zasadzie samo imię…
Bardka zbladła gdy dodała dwa do dwóch, a w zasadzie dwa imiona. Faraona i... tego kogoś, czegoś… co było więcej niż tylko kwintesencją zła.
~ To… bardzo ciekawe bo Nvery pytał się o niejakiego faraona Khemta III… z którym związany jest ów… ów… Er-thu. ~ imię mężczyzny z trudem przeszło jej przez myśli. Drżące dłonie zacisnęła na uździe, zaczynając obracać wierzchowcem w koło. Fakt, że smok nie odpowiadał na jej wołania, sprawiał, że czuła… jakby miała zaraz umrzeć.

***

Na górze Nvery starannie wyselekcjonował wszelką broń od strzępek nieszczęsnej mumii, którą wcześniej rozczłonkował i w połowie rozkruszył, a następnie począł zamiatać nieboraka ogonem, na kupkę pod ścianą. Jeśli jego nowy “przyjaciel” się wyswobodzi i wyjdzie na górę, nie chciał, by był świadkiem jego impulsywnego i szczeniackiego zachowania.
Biorąc po każdej sztuce broni w łapę, a ostatnią w zęby, ruszył w drogę powrotną brzęcząc i chrobocząc żeliwem.
Jednak omszałe schody okazały się dla uzbrojonego Nverego istną pułapką. Pośliznąwszy się na mieczu, zarył brzuchem o stopnie, zjeżdżając z łomotem prawie na sam dół.
Upadek jednak nie wyrządził na nim najmniejszego wrażenia. Lata praktyki robiły swoje. Stawy, mięśnie, kości i nawet łuski miał przystosowane do ekstremalnych wyczynów - zwłaszcza tych upadowych.
Wyciągając ostrożnie łapy spod siebie, przywrócił swą sylwetkę do dawnego siadu.

- Przyniosłem. - oświadczył otrzepując się z gracją i ostrożnością z pyłu. - Uważaj. - nie zdążył dokończyć, gdy pierwszy oręż poleciał w kierunku umarłego uderzając z brzdękiem o kamień. Po chwili dołączył do niego kolejny i kolejny. - To co już zrobisz, gdy już będziesz wolny? Może opowiesz mi co nieco o czasach w których żyłeś? Na przykład, o innych rasach humanoidów? Żyły wtedy jeszcze czy już je wybito? No i dlaczego je wybito? Księgi historyczne są dość… dość… są napisane bardzo tendencyjnym językiem. - smok bardziej mówił do siebie niż do niego. - Może opowiesz mi coś o smokach? Nie wydawałeś się zaskoczony, gdy mnie pierwszy raz zobaczyłeś, było nas więcej? To znaczy wtedy, kiedy żyłeś? Może chcesz się gdzieś udać… mogę cię zabrać na swoim grzbiecie. Aktualnie mam wolne, moja partnerka parzy się z jakimś durnym człowiekiem w jakiejś durnej karawanie podczas jakiejś durnej misji. - smok nastroszył policzki, krzywiąc się na samą myśl wspomnianych słów. Tak bardzo gardził aktualną sytuacją, że nawet nie chciało mu się wyrażać słów w bardziej wyszukany i wysublimowany sposób. Bo co się będzie starać na opis takiego o… Jarvisa, albo jeszcze lepiej Godivii, albo tej całej Jaskini, która z chęcią by się go pozbyła… zwłaszcza teraz gdy matka odeszła.
- Widziałem smoki, pełno ich było… ale nigdy specjalnie mnie interesowały. - odparł nieumarły próbując niezdarnie wydostać się z okowów. - Za moich czasów różne rasy żyły. Mądrzejsze, głupsze, silniejsze słabsze…. niepotrzebne w sumie. Taka różnorodność prowadzi do chaosu, więc… rozwiązałem problem niektórych ras. Krasnoludów na przykład, elfów... ten akurat był trudny, bo to dość mistyczne stworzenia. Nie tak mistyczne jak gnomy powiązane z fairfolk. Ale i tak trudna. Magia bywa pomocna czasem, czasem jest kłopotem. Zajmowanie się kulturą niższych ras to… marnowanie potencjału własnej.
Smok gorliwie potakiwał pyskiem, nie chcąc przerywać jego wywodu. Tak, tak… niech mówi jak najwięcej, on będzie słuchać. Będzie spijać jego słowa, pochłaniać je i wyrywać głęboko w swej pamięci.
- Krasnoludy… elfyyy… gnomy. - powtarzał cicho. Znał te nazwy, znał o nich opowieści. Fascynujące, dziwne, zapomniane, humanoidalne istoty. Temat tabu. Temat tworzący więcej pytań, niż odpowiedzi.
Złote ślepska, rozbłysły wewnętrznym blaskiem pożądania. Mimowolnie, smukłe cielsko gada, falowało na boki, niczym sennie tańczący wąż starający się zahipnotyzować przeciwnika.
- Nie wiem… istnieje jeszcze Ahnum-Seth-Ar? Miasto królewskie? - zapytał nieumarły na moment przerywając proces uwalniania się z więzów. - Pewnie nie. To w takim razie, chyba poradzę sobie bez latania… no może do najbliższej osady. Byle małej, coby jej wybicie do nogi nie zajęło mi dużo czasu.
- Aha, aha… - zielony ponownie potaknął, tym razem przebierając w miejscu łapami. - Mogę się wypytać o różne sprawy z twoich czasów… no wiesz, swoją partnerkę… tylko nie licz, że coś uda mi się wyciągnąć sensownego… bo na jej liczenie to nie żyjesz od ponad ośmiu tysięcy lat lub nawet więcej. - skrzydlaty, przez chwilę świdrował łańcuchy sępim spojrzeniem, ale najwyraźniej psioniczne moce się w nim nie obudziły, bo okowy jak były tak są nieprzerwane.
- Aż tyle? To wiele mam do nadrobienia. - rzekł zadowolony z siebie nieumarły uwalniając się już prawie całkiem z więzów.
- To opowiedz mi coś o tych elfach… Jacy oni byli? Tak na prawdę? Wszędzie jest napisane, iż byli pierwotnym ludem, długowiecznym, czczącym naturę i takie tam… Mieli szpiczaste uszy i smukłe sylwetki i byli bardzo, bardzo mądrzy, jak sowy lub dęby z opowieści dla dzieci. - zagaił, oblizując się po zębiskach.
- Byli potężnym ludem, bardzo magicznym… nieśmiertelnym. I mieli szpiczaste uszy. Budowali olbrzymie twierdze w których praktykowali potężną magię. Z tym czczeniem przyrody… Nie jesteś chyba drzewolubem co? - zapytał podejrzliwie truposz wychodząc z kręgu przeciętych łańcuchów. Pod jego stopami błyskały kolejne glify, ale on tym się nie przejmował.
Gad zamrugał trawiąc to co usłyszał, a jednoczenie nie rozumiejąc aluzji. - Chodzi ci o to, że jestem zielony? - w końcu prychnął, wyraźnie uradowany postępem nowego towarzysza. - Nieśmiertelni, nieśmiertelni… - wyglądał jak szczenie cieszące się na widok swojego pana. - A krasnoludy? Jakie były? Miały brody i brzydkie samice i twarde głowy i nosa do metali i kryształów i walczyli toporami i żyli głęboko w górach i… i… - to otwierał, to zamykał skrzydła, jakby nie mogąc się doczekać, poderwania się do lotu.
- Nieśmiertelni.. dosłownie nie dało się ich ostatecznie zabić, dopóki nie znalazłem na to sposobu. - wyjaśnił dumnie nieumarły i ruszył omijając smoka. - A krasnoludy… były brodate niskie, tak jak w opowieściach. Czy ich baby były brzydkie… to kwestia gustu.
To co słyszał było takie niesamowite. Oczami wyobraźni widział dziwne istoty w dziwnych strojach z dziwnymi broniami… w swoich dziwnych miastach, żyjąc dziwnym życiem, dziwnego human… Zaraz, coś nie pasowało mu w całej tej opowieści. Jakiś nerw w jego środku piszczał i kwilił chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, lecz podniecenie było niemal oszałamiające i nie potrafił skupić się na tym jednym, cichym głosiku.
- Co to był za sposób? - zapytał ruszając tyłem, po schodach na górę.
- Och cudownie i perwersyjnie subtelny. Bierze się jaja kruków, albo innych ptaków… nakłada na nich klątwę i za pomocą specjalnego rytuału posyłało się je do ich rodni. Zatruwały je swą krwią i odchodami sprawiając że szpiczastouche odradzały się w pokręconych wersjach zarażając swoim nieszczęściem pozostałe elfy. W kilka dni można było tak wybić całe miasta tej rasy. I to zanim zdążyły za pomocą swej magii ratować swe ciała… Och, to był taki satysfakcjonują… - gdy szli tak po schodach w górę, druga trumna się otworzyła. Truposz do tej pory śpiący wstał i ruszył uzbrojony w duży dwuręczny kopesh wprost na nieumarłego i smoka.
- Mówiłeś, że zjadłeś strażników. - warknął gniewnie towarzysz Nveryiotha.
TO BYŁA TA WIEDZA! TA KSIĄŻKA Z TEJ PÓŁKI BIBLIOTECZKI!
Jakże było mu dobrze, jaki był szczęśliwy. Chłonął wszystkie rewelacje jak gąbka wodę, dopiero teraz orientując się jak bardzo był spragniony tego co niepoznane.
Niestety radość trwała krótko, bo oszczędzony papirus postanowił poudawać żywego.
- Jadłeś ty kiedyś mumię? Jak mi się przylepił taki płat do gardła to myślałem, że skonam a nie, że go wycharczę. - odburknął urażony. - Jeden leży pod ścianą, widzisz te kupkę? - Nvery nie chciał już wspominać, że kościak sam mógł się spytać, czy strażnicy na górze zostali wybici. - Umiesz wskrzeszać ogień?
- Nie teraz… potrzebuję doby z dala od tego miejsca, by odzyskać pełnię mocy. - wyjaśnił nerwowo nieumarły, podczas gdy strażnik ruszał w ich kierunku, w jednym celu… by zniszczyć obu.
- No to mamy przesrane bo ja zionę tylko trującym, ale łatwopalnym gazem, a ten zdechlak NIE ODDYCHA! - gad zatuptał w miejscu, nie wiedząc co począć, walka w tak ciasnym pomieszczeniu z taaaką bronią? No może.... moooże się uda ale, ale czy na pewno? A gdyby tak spierniczyć stąd drałując po suficie?
- Zajmij go do cholery to odgryzę mu łeb, zanim on odrąbie go tobie albo mnie!
- Ooooo to nie będzie trudne… on porąbie mnie zaraz na kawałeczki, a potem znów skuje w moim więzieniu. - jęknął przerażony nieumarły widząc szarżującego na niego truposza.
- WYPUŚĆCIE MNIEEE! - zawył rozwścieczony smok, odbijając się łapami od podłogi i uderzając całym cielskiem w sufit. - Tyle lat siedziałeś w tym cholernym więzieniu, mogłeś przynajmniej zaplanować plan ucieczki! - całą winę zrzucił na kościstego, miotając się po korytarzy niczym wyłowiony węgorz.
 
Drahini jest offline  
Stary 07-10-2016, 22:06   #167
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Sfinks nie zdążył odpowiedzieć, bowiem nagle faraon wydał rozkaz i mumie ruszyły błyskawicznie w kierunku jednego z korytarzy. A on za nimi.
- Czarno to widzę. - mruknęła Godiva, a sfinks dodał gniewnie. - Co żeście narobili. Głupcy, możecie sprowadzić klątwę na Zerrikan i okoliczne państwa.
Athos, który natychmiast ruszył biegiem za nimi, prosząc o to samo Godivę niemal intymnym gestem wykonanym czubkiem skrzydła, obruszy się.
- Może nie zauważyłeś, ale my dwoje byliśmy zajęci strażnikami, żebyście mogli wejść do grobowca. Co nie zmienia faktu, że pomożemy naprawić to, co zepsuł nasz towarzysz.
Wkrótce cała trójka stanęła, bowiem korytarz wypełniały kolejne mumie blokujące dojście. Najwyraźniej kwestia tego Erhtu była ważna.
- Jak możemy się tam dostać inaczej? - zapytał rzeczowo Athos gromki głosem. Nie miał nic przeciw, żeby staranować strażników w drodze do kompana. - NVERY, TRZYMAJ SIĘ, IDZIEMY DO CIEBIE! - ryknął wgłąb korytarza tak głośno, że na całej jego długości z sufitu osypał się kurz, a podłoga zawirowała. Tunel zadziałał jak rezonator.
- Mów za siebie… Ja mu przetrzepię ogon. - burknęła Godiva dla której sprawa była jasna. Najpierw Athos, a potem Nveryioth wciągnęli ją w kłopoty. Odpowiedzi na swe pytanie Athos nie otrzymał, nikt nie zwracał uwagi na smoki.
Wobec czego Athos po prostu ruszył przodem, rozpychając się. Nie tak szybko, jakby chciał, ale nie chciał poczynić szkód w kłębiącym się mrowisku mumii, ani prowokować wśród nich wrogości. Co niestety było trudne i mało efektywne, gdy jest się sporym i masywnym smokiem. Przepychanie się do przodu było więc mozolnym procesem. A Godiva podążała tuż za nim.

***

~ Błagam Cię, niech on stamtąd spieprza ~ Gniewomir, siedząc wciąż kolo półboskiej i trzymając fason, zaczął się pocić. Nie uszło to uwadze samej Suli.
- Andropauza - szepnął do niej, próbując ją rozśmieszyć.
~ Nie mam z nim kontaktu. ~ zakwiliła bliska płaczu bardka. ~ Nie powinnam zostawiać go samego! ~
~ Godiva tam jest… i Athos… powstrzymają go od głupot. ~ próbował pocieszyć ją Jarvis.
~ On tak lubi nieumarłych… jest taki niewinny i naiwny. Bogowie, tkwię tu jak ten baran, a on mnie potrzebuje. ~ dziewczyna naciągnęła chustę, by skryć oczy w jej cieniu. Była bliska płaczu, choć maska na twarzy skutecznie paraliżowała jej mimikę i kłębiące się w środku emocje.
~ Nie martw się, proszę. Athos jest tak zdesperowany, że prędzej rozpierdoli te norę w żwir, niż pozwoli, żeby coś mu się stało. ~ Gniewomir czuł istotnie krzepiącą siłę, bijącą od swojego smoka i przekazał to uczucie pozostałej dwójce. ~ On ma bardzo silne poczucie stadności. Mam te blizny z jego powodu. Zobaczycie, jeszcze będziemy się z tego wszyscy śmiali.

***

- Mogłeś powiedzieć, że nie zabiłeś obu tych strażników. - warknął truposz osłaniając się ręką przed trafieniem i tracąc całe lewe przedramię odrąbane pionowym zamachem ostrza. Nvery nie zdołał się przebić. Kamień tu był solidny i gruby. Z czasem pewnie smok przegryzł by się przez niego, ale czasu to akurat nie miał.
- NIE WKURWIAĆ MNIEEE - ryknął wściekle Nvery, uderzając ogonem niczym z bicza prosto w kśocistego i mumię, chcąc zmieść ich obu na ścianę.
To… paradoksalnie się… udało. Uderzenie ogona przycisnęło obu adwersarzy do ściany, bo żaden nie zwracał uwagi na smoka. Nie uczyniło jednak dużych szkód opancerzonemu nieumarłemu. I połamało kości Ehrtu. Co więcej… pojawiły się u szczytu schodów kolejne trzy mumie, z czego jedna… bogato zdobionym pancerzu krzyknęła do swych pomocników.
- Zatrzymać go… nie pozwólcie mu wyjść!.
A gdy te zaczęły schodzić po schodach, pociągnął za ukrytą dźwignię opuszczając pręty dotąd ukryte w suficie. Te kraty w przeciwieństwie do poprzednich wyglądały na bardzo solidne. I miały na celu zamknąć i nieumarłych i Nveryiotha w tym grobowcu.
- HA HA! - zakrzyknął triumfalnie smok, gdy paniczny akt okazał się skuteczny. Korzystając z okazji, że ma mumię w “garści”, oplótł go ciaśniej ogonem, chcąc kołatać nim po ścianach jak grzechotką. Radość z przewagi, trwała jednak krótko, bo wraz z nadejściem posiłków, uświadomił sobie, że prędzej się zesra niż wyjdą z tego obaj… lub nawet w pojedynkę.
- OSIEM TYSIĘCY LAT! MOŻE NAWET DZIESIĘĆ A TY DURNA PAŁO NIE WYMYŚLIŁEŚ PLANU AWARYJNEGO?! - ogon ponownie się naprężył gdy zmiótł z podłogi nie tylko szczątki swojego kompana, którego imienia nie zdążył poznać… i chyba już nie chciał, oraz ciskając strażnikiem o drugą ze ścian. - Ten plan wybicia elfów to pewnie zmyśliłeś lub zerżnąłeś od kogoś! - fuknął wściekle jeżąc łuski i prychając na wojowników przed sobą. - WYCHODZĘ, czy wam się to podoba czy nie!
Nikt nie zwracał uwagi na Nveriotha. Ani dowodzący mumiami, ani mumie, ani towarzysz niedoszły. Strażnicy pochwycili go i je go szczątki by znieść go na dół do sali. I znów uwięzić. Jedynym wrogiem Nveryiotha były opadające kraty… należało się znaleźć po właściwej stronie. Inaczej sytuacja byłaby niewesoła.
“Wrócę tu stary po ciebie… wymyślę nawet plan, bo widzę, że u ciebie z tym cienko…” gad postanowił nie wypowiadać swoich myśli na głos, wpychając opancerzoną mumię wielkoluda pod kratę, ciągle trzymając go ogonem w miejscu, postanowił prześlizgnąć się pod kratą.
Zostawiać tu nie miał zamiaru… zwłaszcza, że papirusowaci byli nad wyraz susi i przestarzali, nawet jak na jego kubki smakowe. Udało mu się, ale jedyne gratulacje to słowa opancerzonej mumii. - Wynocha stąd smoku i obym was więcej nie widział, ni ciebie... ni pozostałej dwójki. To nie jest miejsce do zwiedzania.
Podporą jego argumentów były dziesiątki mumii czekające na jego rozkazy nieco dalej. Za ich kilkoma rzędami z płómroku dawanego przez pochodnie, w towarzystwie skrzydlatego lwa wyłaniał się znajomy i potężny masyw Athosa. Ciężko było pomylić go z kimś innym z powodu jego ślepi płonących na fioletowo i tego, że wypełniał sobą niemal cały prześwit korytarza.
- Nvery! Wszystko w porządku? - zawołał z miejsca. Przekazał też wieści Gniewomirowi: “Widzę go, jest cały.”
Zielonołuski szczerze się ucieszył widząc swojego kompana. Wskakując w tłum mumii, całkowicie zignorował tą, której ignorować nie powinien, ale jeśli dobrze kalkulował, to miał do czynienia z najnudniejszym osobnikiem w tej ekipie, a na coś takiego nie chciał tracić swojego czasu.
Niczym gekon, odbił się łapami od ściany, przenosząc swe szpony na sufit i truchtając wprost na czołowe z błękitnołuskim.
Był szczęśliwy… poznał kogoś fantastycznego, dowiedział się wielu ciekawych rzeczy i przeżył przygodę, którą chciał się podzielić z samcem.

***

W jakiś czas później - krótki, choć wydawał się nieskończoną, pieprzoną wiecznością - doszła ich odpowiedź Athosa, którą Gniewomir natychmiast przekazał towarzyszom. Na więcej szczegółów mogli liczyć później. Teraz natomiast czekało ich spotkanie z ich bieżącymi problemami.

***

- JEEEST SUUUPEEERRR! - oświadczył na całe gardło Nvery, roznosząc echem podekscytowany ryk tuż przed zdzieleniem się z Athosem pyskami. - Rusz się, bo torujesz drogę przelotową…
Athos obwąchał go szybko a entuzjastycznie, owiewając go ciepłą i wilgotną chmurą powietrza pachnącego mrozem, i zaczął się powoli cofać.
- Wybacz nam zamieszanie. Nie będziemy Wam przysparzać więcej kłopotów - oświadczył sfinksowi. - Proszę tylko, żebyś odpowiedział mi na moje wcześniejsze pytanie.
- Wynoście się stąd. - krótka odpowiedź i wyraźnie negatywne nastawienie sfinksa i władcy mumii mówiły wystarczająco wiele. I mieli znaczącą przewagę liczebną, co zresztą zrozumiała Godiva.
- Chodźmy już stąd. Nie chcą nas tu i nie ma się co narzucać.
Athos zgodził się z nią bez słowa.
~ Gniewomirze, wracamy. Obawiam się, że wymagam leczenia, ale nie jest one niezbędne natychmiast.
~ Znajdę sposób, żeby jakoś ci pomóc ~ odparł Tambernero, poprawiając się w siodle. Wyrwanie się w nocy mogło okazać się niebezpiecznie głupim pomysłem, ale porzucona gdzieś niby przypadkiem i zagrzebana w piasku fiolka z uzdrawiającym płynem...
Zielonołuski dalej uczepiony sufitu, pogalopował na powierzchnię, gdy tylko udało mu się wyminąć zwalistego Athosa.
 
Drahini jest offline  
Stary 22-10-2016, 17:25   #168
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
***


Vizerai była sprytną osóbką, znającą pustynię i zasady dyplomacji. I żyjące na niej ludy. To niestety Chaaya musiała jej przyznać. Suli nie wyruszyła sama do Czystych. Posłała tam Abu ibn Benzei oraz Thamzira. Był to dobry taktyczny wybieg, zwłaszcza że Tarkhici wywodzący swoje pochodzenie ze starożytności gardzili zarówno zerrikańskim kultem ifirytów jak i ogólnie obłaskawianiem duchów. Trzymali się kurczowo starej wiary, a Thamzir był tej wiary kapłanem. Abu zaś znał pustynię więc i “Czystych”. Nakazała rozłożyć namioty dając tym znać, iż zatrzymują się w tym miejscu. Pośród ruin i grobowców. Bardce mogło się to nie podobać, ale skoro Tarkhici zrobili tak samo, to musieli mieć ku temu poważny powód. Umieściła też części zapasów tak, by Czyści mogli po nie sięgnąć bez poczuwania się do okazania wdzięczności za pomoc.
Rozmowy pomiędzy przedstawicielami Vizerai, a przywódcami Czystych zajęły trochę czasu… trochę czasu, który trójka jeźdźców miała do zabicia.
Tancerka miała zamiar przebywać na cmentarnej ziemi tylko tyle, ile było to konieczne. Korzystając więc z czasu “przerwy” od obowiązków oraz ogólnego chaosowi towarzyszącemu dzięki rozkładaniu obozu, wybrała się na spacer po za obręb mogilnych zabudowań.
Oddaliła się bez słowa, czy to werbalnego, czy mentalnego, nie widząc, ani nie odczuwając potrzeby oddelegowania się. Siadając na rozgrzanym piasku wpatrzyła się w pustynny horyzont podziwiając załamania powietrza.
Rzecz jasna jej odejście nie uszło uwadze Gniewomira przez dłuższą chwile rozmawiającego z Athosem, który referował mu całe zajście. Wygląda na to, że nie tylko bardka ma skłonności do lekceważenia sobie sytuacji samowolą, bo Nvery wpierw odleciał od pozostałej dwójki smoków i wcale nie leciał przez to w kierunku ludzi, ale po prostu się szwendał. A potem jednak znalazł się w tym samym grobowcu, co biorąc pod uwagę dezinformację, jaką im sprzedawał, mogło być przez postronnych obserwatorów różnie rozumiane. Nawet Godiva, której decyzja Athosa średnio się podobała, nie zaserwowała im czegoś takiego, ale lojalnie szła za Granatowym i biła się, kiedy okazało się, że trzeba.
~ Prosiłem o czujność i pilnowanie suli raptem kwadrans temu. Nie przyszło mi do głowy, że jeśli mobilizujemy się w związku z jakimś problemem, to muszę to jeszcze nazywać rozkazem. Chaayu, co to za samowola? ~ zapytał ze smutną powagą Tambernero, próbując oszacować jednocześnie wielkość grupy, z którą spotkali się w tym niewesołym miejscu i prosząc Athosa, żeby za jego pośrednictwem Nvery też mógł wziąć udział w tej rozmowie. ~ Co się z Wami dzieje?
Oczywiście Skrzydła nigdy nie zachowywały wojskowej dyscypliny, ale pewne sprawy wystawiały bezpieczeństwo ich misji na szwank i Tambernero musiał mieć to na względzie.
~ Nie chcę ci wydawać komend. Najskuteczniejsza jesteś kiedy działasz w zgodzie ze swoją intuicją. ~ dodał niemal natychmiast. ~ Nie chcę też wtykać nosa w Twoje i Nverego wzajemne relacje, ale nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że Ty i on… Że dzieje się coś, co kładzie się cieniem zarówno na ludziach, jak i smokach. Jeśli mogę wam jakoś pomóc, albo jeśli za stan tego paradoskalnie odpowiadam ja albo Jarv, to muszę to wiedzieć.
~ Przecież dyszysz jej w kark, nie potrzeba tam jeszcze mnie. ~ przekaz był prosty i wyzbyty jakichkolwiek emocji.
Choć Chaaya oddaliła się od karawany z przyczyn osobistych, to jednak nie robiła tego pochopnie. Jako jedyna, z trójki jeźdźców, obserwowała właśnie plecy całego mrowia zebranych, upewniając się, że jeśli coś pojawi się na horyzoncie to to zobaczy. Najwyraźniej emocje Gniewomira zakłócały prostą dedukcję i ocenę sytuacji i wolał się biczować czym i z kim popadnie - lecz niestety wybrał sobie do tego złego kompana.
~ Może lepiej będzie, jeśli zaczniesz mi rozkazywać. ~ dodała po chwili, zastanawiając się kiedy to odkrył, że najskuteczniejsza jest podczas działania zgodnie ze swoją intuicją - cokolwiek to znaczyło. Pomijając fakt, że jeśli faktycznie w to wierzył, to właśnie przeczył sam sobie wystosowując do niej pretensje.
~ Nie chce mi się z nim gadać. ~ Nvery burknął między jej myślami niczym naburmuszone dziecko, mając za złe wojownikowi, że psuje mu chwilę radości spowodowane poznaniem nieumarłego.
~ Nie musisz, nie podlegasz jemu a mnie. ~ odparła rozbawiona zachowaniem gada. ~ Obserwuj jak dostaję cięgi za nas oboje. ~
Zielony najwyraźniej nie był odpowiedzią usatysfakcjonowany, czuła jak rośnie w nim dyskomfort i wiedziała, że jeśli zostanie poważnie zirytowany to Gniewko usłyszy co nieco o sobie, czego nie do końca chciałby słyszeć ani on… ani karawana, którą bezpardonowo nawiedzi.
~ Wiem, to nieprzyjemne… kłaniać się przed ślepcem zapewniając go o jego jastrzębim wzroku. Nawet dla mnie tawaif bywa to czasem trudne. Pamiętaj jednak, że zostałam do tego stworzona. Rozłożę nogi przed tym kto więcej zapłaci. Jego słowa i czyny mnie nie dosięgną. ~ kobieta żałowała, iż ta rozmowa musi odbywać się na odległość, była jednak konieczna. Smok nie mógł zwątpić w siłę swojej partnerki. Musiała go zapewnić, iż sobie poradzi i żaden mężczyzna czy kobieta nie będzie w stanie jej zranić, ni upokorzyć, ni słowem, ni czynem.
Zielonołuski rozluźnił się nieco, choć wiedział, iż Chaya nie była stworzona z kamienia. Gniewomir był jednak na tyle obojętny jej osobie, iż faktycznie nie był w stanie dosięgnąć jej delikatnej strony.
~ Tylko nie przesadzaj z tymi zapewnieniami o bezgranicznej miłości. ~ mruknął zachowawczo, choć już całkowicie rozluźniony.
~ A więc jakie są twe życzenia, kapitanie? ~ plecy dziewczyny wyprostowały się, gdy pod udem siedzącej, wygrzebał się z piasku spanikowany skorpion, któremu najwyraźniej swym zadkiem zniszczyła kryjówkę.
- O przepraszam… - bardka znieruchomiała, pozwalając małemu królowi pustyni uciec w dół wydmy.
~ Nie zrozumiałaś mnie i nie odpowiedziałaś na moje pytanie ~ odpowiedział spokojnie Tambernero. ~ Twój instynkt jeszcze nigdy nas nie zawiódł, ale mam wrażenie, że ostatnio coś Cię rozprasza. A na błędy nie możemy sobie pozwolić. Nie chcesz grać po mojemu, powiedz jak mam grać po Twojemu. ~ dokończył.
Athos przyznał, że Nvery nie chce z nim rozmawiać, co w zasadzie, jeśli dolecą do Jaskini i coś z niej zostanie, a Tambernero będzie się chciało o tym napominać, może smoka kosztować udział w akcjach. A nie ma chyba gorszej perspektywy dla skrzydlatego niż uziemienie. Perspektywa ta jednak była teraz tyle warta i potrzebna w tej chwili co błoto przy strzemionie i Gniewomir natychmiast ją od siebie odsunął jako irytującą. Zachowanie zielonego smoka było jednak jawnym sygnałem, który zasmucił Gniewomira. Wydawało mu się bowiem, że te kilka rozmów, które wspólnie przeprowadzili, połączyło go z Nverym przynajmniej szczątkową nicią porozumienia.
Mógł po prostu poprosić, ale wiedział, że tym by się ośmieszył.
Mógł poprosić Chaayę, żeby go poprosiła, ale nawet gdyby zechciała to zrobić, istniała duża szansa, że smok i tak zrobiłby co chciał, ośmieszając przy tym ją.
Mógł w końcu zapomnieć o logice i wziąć Nverego pod włos, proponując w zamian coś ciekawego do roboty, to jednak było nie tylo niebezpieczne, ale mogło wprawić Godivę w jeszcze gorszy humor. Uznał jednak, że nie zrobi żadnej z tych rzeczy, bo póki co nie radził sobie nawet z rozmową z jego amazonką.
~ Oto twoja odpowiedź. Nic się z nami nie dzieje, może po prostu się trochę nudzimy, to tyle. ~ odpowiedziała zgodnie z prawdą. Bo w zasadzie, faktycznie tak było i gdyby Gniewomir spytałby się Eliaha - jej byłego kapitana - to by usłyszał, że ich zachowanie jest całkowicie normalne. Oboje byli iście ekscentryczną parą, zasłynęli z niesamowitej wydajności, bez problemu wykonywali każde nawet najnudniejsze zadanie, oraz że zawsze wiedzieli kiedy z kimś rozmawiać na stopie przyjacielskiej, a kiedy jako szef-podwładny.
~ Proszę powiedź jakie są twoje rozkazy, oboje z Nveryiothem się do nich dostosujemy. ~ dodała cieplejszym głosem. Jakby zmieszana, iż jest wobec niego taka ostra, zastanawiając się nad czymś.
~ Jeszcze z jakieś 13 dni. ~ wtrącił smok, perfekcyjnie odgadując jej myśli. ~ Nie możesz zwalić, że natura cię napadła. ~
Ale Gniewomir nie miał dla niej żadnych rozkazów poza polecenie, które już wydał wcześniej. Kiwnął jej więc spokojnie głową i zawrócił niespokojnie swojego wielbłąda.


Tymczasem negocjacje zostały zakończone. Jak się okazało… od wschodu nadchodziła zagłada.
Synowie Plagi, dziesiątki barbarzyńców i demonów. Potężna armia… tym groźniejsza, że dosłownie stosowała taktykę spalonej ziemi. Po ich przejściu nie było już pustyni. Zamiast tego pojawiały się połacie splugawionej wulkanicznej ziemi. Piekło stępowało na świat. Było to przerażające dla Czystych i z pewnością nie mniej dla królestw i samego Imperium Zerrikańskiego. Te akurat plemię dostało się pomiędzy dwie walczące strony i widziało potyczkę na własne oczy w tym demonicznego smoka przewodzącego Synom Plagi. Była w tym jakaś ironia, bo wszak to zerrikańskie ifiryty pokonały kiedyś królestwo złotych smoków. Czyści widzieli wiele i znali tajemnice tej pustyni niedostępne wielu innym. Dlatego też Vizerai postanowiła zatrzymać się tutaj, by dowiedzieć się od nich jak najwięcej. Oraz naradzić. Na tę małą naradę Gniewomir został zaproszony. Jarvis i Chaaya mieli zaś wolną rękę, toteż czarownik zastanawiał siedząc w ich namiocie nad sposobami zdobycia dodatkowych informacji. A tuż po zmierzchu… zaginiony półork dotarł do ich obozowiska. Ranny i dręczony chorobą, ale żywy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 24-10-2016, 21:13   #169
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Bardka wróciła do obozu niedługo później, wszak nie wypadało jej siedzieć samemu na skraju cmentarza, daleko po za obozem.
Wróciła gdy wszystko było gotowe. Namioty rozstawione, zwierzęta oporządzone, a orszak Czystych dawno pożegnany. Zastała Jarvisa dumającego na ich prowizorycznym łożu. Nie przeszkadzała mu więc i nie wchodząc głębiej do środka namiotu, rozejrzała się po obozie. Dostrzegła zamieszanie wśród półorków. Zaciekawiona postanowiła podejść bliżej i sprawdzić co się dzieje. To co dostrzegła zdziwiło ją wielce… Gob miał rację. Jego towarzyszowi broni udało się nie tylko przeżyć walkę z ghulami, ale też mimo ran i coraz silniejszej gorączki wytropić i dotrzeć do karawany. Taki wyczyn budził szacunek, także u Vizerai, skoro podesłała Thamzira by wyleczył półorka.
Bardka podeszła bliżej całego zdarzenia, uważnie obserwując poczynania kapłana przy okazji szukając wzrokiem Goba, chcąc z nim porozmawiać.
Szybko dostrzegła znajomą postać półorka stojącego w pobliżu i obserwującego działania kapłana, który leczył jego kamrata. Gob wydawał się spokojny i zrelaksowany. Na pewno czuł ulgę, skoro Hag nie zginął w boju.
Kobieta podeszła do wojownika, posyłając mu nikły uśmiech spod narzuconej chusty.
- Miałeś racje - przyznała. - Znalazł się. - Przez chwilę obserwowała razem z nim poczynania Thamzira, po czym napomknęła trochę ciszej. - Czy mówił coś… o tym gdzie był i z kim walczył?
- Ghule… dał się zaskoczyć, ale nie zabić. Bowiem nie tak łatwo nas ubić. - odparł beznamiętnie Gob spokojnym tonem. Jakby stwierdzał oczywisty fakt.
- Dziwne jednak, że nie spotkaliśmy go na swej drodze - powiedziała jakby do swoich myśli, po czym uraczyła wojownika kolejnym uśmiechem.
- Wyruszył wcześniej inną trasą… i nie miał wierzchowca. - wytłumaczył krótko Gob.
Chaaya dyplomatycznie milczała, uznając, że to dość dziwne, iż Hag nie wyruszył im na spotkanie, czyli po prostu po swoich śladach. - No nic… pozdrów go ode mnie - odparła zatroskana, śmiejąc się w duchu z postaci Charrity jaką musiała odgrywać.
Żegnając się z półorkiem skinieniem głowy, ruszyła do swojego namiotu, jeszcze przez chwilę nie spuszczając wzroku z kapłana.
Wydawał się robić swoje i solidnie zabrał się za uzdrawianie własności suli. Może i nie cenił życia półorków, ale cenił monety Vizerai na tyle, by być posłusznym w spełnianiu jej poleceń.
- Aaaa tu jesteś moja żono. Chodź... usiądź przy mnie. Niech twój widok rozchmurzy moje myśli. - rzekł Jarvis trzymając się roli Kassima.
- Byłam sprawdzić co to za zamieszanie… Hag się odnalazł cały… choć niekoniecznie zdrowy. Na szczęście kapłan już się nim zajął - odparła słodko, siadając obok mężczyzny. - Nad czym tak myślisz, że potrzebujesz swej żony? - Bardka oparła głowę na ramieniu Jarvisa, pozostawiając myśli w milczeniu.
- Nad sytuacją naszą. Nad tym co powiedzieli napotkani ludzie, nad Synami Plagi i… ciekaw jestem twojej opinii źrenico mego oka. - Jarvis uznał za właściwe czułe głaskanie po głowie Chaai w tej sytuacji.
- Hmmm, pytasz kobiety o zdanie? - Zaśmiała się beztrosko, nie opierając się pieszczotom. - Pustynia to tylko z pozoru nudne i niezmienne miejsce… jak widzisz, wcale takie nie jest. - Dziewczyna nie była zmartwiona faktem, iż u progu czai się piekielna armia. No, może trochę jej głos wydawał się słabszy. - Pytanie co zadecyduje suli - mruknęła po chwili głębszego namysłu.
- Nie jest chyba specjalnie przywiązana do swego kraju, więc nie zawróci do stolicy. Nie chce też pewnie spotkać Synów Plagi. Nie wiem o czym chce mówić z naszym pracodawcą. - zamyślił się Kassim i zsunął chustę, by muskać palcami włosy dziewczyny i delikatnie ustami jej ucho. - Skoro nie pyta się kobiety o zdanie, to jak żona zajmuje uwagę swego męża. Co robią gdy są sami?
Charrita zaśmiała się cicho, chowając policzek i ucho we własne ramię. - Z chęcią bym ci pokazała… - odparła, przełamując zawstydzenie. - Lecz jesteśmy na złej ziemi, wśród prochów i duchów. Nie wypada nam. - Bardka przeniosła się przed oblicze czarownika, by mogli być naprzeciw siebie. Jej spojrzenie było smutne i zmęczone, ale wielbłąda temu, kto aktualnie takowym nie był w obozie.
- Może później będzie okazja. - Jarvis pogłaskał ją policzku delikatnie. - Jeśli potrzebujesz wypocząć, mogę przypilnować twego snu. I będzie to rozkoszny widok dla mnie.
- Będę na nią czekać z utęsknieniem. A może nie? - Przekomarzając się ułożyła się na łóżku, ale po chwili zrezygnowała z poduszek i unosząc głowę spojrzała na nogi mężczyzny. - Użyczysz mi swoich kolan?
- Mogę… acz musisz wiedzieć Charrito, że twój Kassim jest gorącokrwistym mężczyzną i droczeniem możesz go nakłonić do… porwania cię na wielbłąda i wywiezienia gdzieś na pustynię, gdzie będzie mogła się rozgrzać jedynie wtulona w rozpalone żądzą ciało swego męża. - pogroził jej żartobliwie palcem czarownik siadając tak by mogła przytulić głowę tam gdzie miała ochotę.
Tancerka zaśmiała się, zwijając przy przy Jarvisie w kłębek i kładąc głowę na jego kolanach. Spojrzała na niego zadziornie z dołu, przygryzając wargę.
- To kiedy mój Pan i Władca wszystkich siedmiu wcieleń mnie porwie? - Każdy pretekst i sposób na opuszczenie miejsca, które napawało ją lękiem i dyskomfortem był dobry.
~ Czy Gniewomir dawał ci już jakieś znaki na temat tego co dzieje się i Vizerai? ~ Błądząc dłonią po biodrze mężczyzny, skupiła wzrok na jego torsie.
- Może gdy się obudzisz? - mruknął czarownik wodząc palcami po ustach Chaai. - Może wtedy, gdy odpoczniesz? Zrobimy sobie wycieczkę w głąb pustyni… uwolnimy się na moment od tych obowiązków wobec… wiesz jakich. - na wszelki wypadek Jarvis nie wspomniał o Jaskini, choć mała była szansa, że ich podsłuchiwano.
Chaaya przymknęła oczy, choć nie podejrzewała, iż uda jej się zasnąć. Nie widziała jednak przeciwwskazań, żeby nie spróbować, w końcu leżenie też jest pewna formą odpoczywania, choć trochę mniej efektywnego.
- Jak sobie życzysz - wymruczała, oblizując połaskotaną dolną wargę, przez co jej język musnął i palce Jarvisa. Uśmiechnęła się, po czym jej twarz się rozluźniła.
Czarownik był cierpliwy i spokojny. Stoicki w swej pozie. Delikatnie i pieszczotliwie głaskał Chaayę po włosach niczym matka dziecko, choć… bardka zdawała sobie sprawę, iż jego myśli nie były tak grzeczne jak jego zachowanie. Był wszak mężczyzną i choć dość mocno panującym nad sobą, to jednak dość namiętnym i dzikim nawet w swej namiętności, jeśli został ku temu sprowokowany.
Choć mina Chaai była niewinna, jej dłoń figlarnie przemierzała po biodrze czarownika do podbrzusza, delikatnie i powoli zjeżdżając co raz niżej. Kąciki ust zadrgały w chwilowym, psotliwym uśmiechu.
Dotarcie do celu nie było trudne… znalezienie obiektu zainteresowania też nie. Jarvis był lekko… leciutko pobudzony. A jej palce tylko poprawiały jego ukrwienie w tej okolicy.
Jej zwinne i delikatne paluszki muskały go pieszczotliwie, aż czasami jej dotyk wydawał się jedynie ułudą. Widocznie się z nim bawiła, może nawet drażniła, a może po prostu nie mgła się powstrzymać, nawet tu… na środku cmentarza. W końcu jednak dłoń Chaai zjechała z trzonu rodzącego się aktu pożądania. Najwyraźniej zamierzała powrócić do ubiegania się o sen. Jej twarz jednak przysunęła się bliżej przyrodzenia, pieszcząc je gorącym oddechem.
Jarvis dzielnie znosił te… pokusy starając się panować nad sobą. Chaaya głębokie i powolne oddechy. Czarownik najwyraźniej znał wschodnie techniki medytacyjne lub… coś podobnego do nich. i z pomocą nich starał się uspokoić pożądanie. W czym delikatny podmuch powietrza wychodzący z ust Chaai… zdecydowanie nie pomagał. O czym doskonale wiedziała, lecz pomimo tego, posunęła się o kolejny krok do przodu w swej niecnej bezczelności. Biorąc w druga dłoń, dłoń mężczyzny wsunęła ją sobie przed dekolt pod tunikę, naprowadzając jego palce na swą lewą pierś. Nie pozwoliła mu jednak siebie dotykać w całości, od czasu do czasu uiszczając mu skrawka swej rozgrzanej skóry, zwłaszcza w okolicy powoli twardniejącego sutka.
Jarvis zachował spokój... choć z trudem, pozwalając dziewczynie na tę igraszkę ze swym pożądaniem. Teraz nic już nie mogło powstrzymać wzrostu wypukłości poniżej jego pasa. Oczywiście prowokacja z dłonią nie tylko pobudzała apetyt czarownika, ale i jej własny. Grali więc w tą grę wedle jej reguł. Czarownik nachylił się ku niej i wolną dłonią sięgnął ku jej pośladkom, wodząc po nich delikatnie i ostrożnie… jakby bał, że się “zbudzi”.
Tancerka drgnęła niespokojnie pod jego dotykiem, zupełnie jakby niecny koszmar zmącił jej błogi sen. Podniosła głowę, wiercąc się w niewygodnie do czasu, aż jej pierś nie została zakryta i uściśnięta przez dłoń mężczyzny. Najwyraźniej znalazła też wygodną pozycję bo położyła głowę ponownie na kolanach mężczyzny i dopiero po czasie czarownik zorientował się, że trzymał w rękach obie krągłości Charrity. I przednie i tylne.
Jeszcze chwilę głaskała policzkiem udo Kassima, od czasu do czasu wtulając się lub trącając nosem wypukłość jego spodni, a później, po prostu znieruchomiała.
Mając takie krągłości pod dłońmi Jarvis nie mógł nie skorzystać z okazji. Masował je leniwie, od czasu do czasu ściskając by delektować się ich sprężystością. Od czasu do czasu trącając kciukiem ów twardy sutek dziewczyny. I starając się panować nad sytuacją, bo nad sobą panował już z trudem. Za dużo tu było pokusy…
Kobieta przez chwilę rozkoszowała się pieszczotami, uśmiechając się lekko. Leżała bezruchu, ni słowa, jedynie z przyśpieszonym i głębszym oddechem zdradzającym, że było jej przyjemnie.
W końcu jednak otworzyła oczy, jakby nagle ją oświeciło i usiadła bez słowa, przez co czarownik chcąc nie chcąc musiał wyswobodzić ją spod swych zachłannych palcy.
Zarumienione policzki kontrastowały z chłodnym, wystudiowanym spojrzeniem brązowych oczu, które błądziło po ustach towarzysza. Umarcie milczała, unosząc tylko jedną brew w geście drwiny lub zapytania, a może jednego i drugiego.
Podparła się na dłoni, wsuwając ją między uda Jarvisa. Zacmokała niezadowolona, kręcąc głową.
- A więc tak czuwasz nad snem swej ukochanej żony, czy może w ten sposób oddajesz cześć przodkom, spoczywającym w tej ziemi?
- Tam skąd pochodzę… wiemy, iż śmierć czeka na każdym rogu. Toteż czcimy naszych zmarłych celebrując życie w każdej formie radości i przyjemności. Wszak nasze żywota to płomienie, które świecą w ciemności tuż przed zgaśnięciem. - wyraził się dość enigmatycznie czarownik uśmiechając. - A skoro ty moja droga… - zająknął się, gdy jej dłoń mocniej podparła się na twardym dowodzie jego ekscytacji. - ...Charrito obudziłaś się, to… w takim razie czas nam wyruszyć na pustynię.
- Na pustynie powiadasz? A czemuż to? - Chaaya przekręciła lekko głowę, nadymając usteczka w niezadowoleniu. - Bezpiecznie to aby wyruszać nam w pojedynkę… jak mniemam? gdzieś… nie wiadomo gdzie? - jej ręka przesunęła się wyżej wzdłuż jego ud, a sama bardka oparła się barkiem o pierś mężczyzny.
- Niedaleko… poza obóz… i nie wątpię, że potrafię zadbać o twe bezpieczeństwo. - mruknął Kassim drapieżnie zaciskając dłoń na nagiej piersi dziewczyny, gdyż jakoś nie wykazywał chęci ucieczki nią spod jej szat. - Chyba nie wątpisz w atuty swego męża, co?
Na ustach dziewczyny błądził dwuznaczny uśmieszek, a w oczach pojawiły się figlarne iskierki. Przez chwilę nie odzywała się ani słowem, po prostu na niego patrząc, po czym nachyliła się bu ucałować go w kącik ust. - Prowadź więc. - szepnęła, nie odsuwając się od twarzy Jarvisa.
Odsunąwszy ręce od ciała Chaai, Jarvis wstał i spojrzał na nią. Było coś w jego spojrzeniu drapieżnego. Jakby oceniał czy nie rzucić się na nią już tu i teraz. Uśmiechnął się jednak czule i podał dłoń swej żonie. - Chodźmy.
Kobieta nasunęła na głowę chustę, kryjąc swą twarz w jej cieniu po czym podała mu dłoń i wstała. Ruszyli energicznie w stronę wielbłądów. Z początku ich wędrówka nie była zakłócana, ale po chwili pojawił się on, prawa ręka Vizerai.
- Mogę wiedzieć co planujecie drodzy goście? - zapytał uprzejmie Zadim, starając się nie brzmieć wścibsko.
- Charrito… wybierz wielbłąda. - zakomunikował władczo czarownik, po czym obrócił się ku Zadimowi. - Wyruszamy stąd na pustynię. Zamierzamy spędzić tam trochę czasu w odosobnieniu. -
- To nie jest mądre podejście w tej chwi... - zaczął Zadim, lecz Kassim wszedł mu w słowo. - W odosobnieniu.
- Ale pozwólcie, iż… - nie poddawał się Zadim, ale Kassim były równie uparty. - Czego nie rozumiesz w słowie “odosobnienie”?
Tancerka skłoniła się posłusznie na rozkaz swojego męża, po czym pokłoniła się drugi raz, witając się i jednocześnie żegnając z wojownikiem, po czym udała się do wielbłądów w poszukiwaniu jej ulubionego Saada i jakiegoś niewolnika, co by go dla niej oprzęgł.
~ Może chce się dołączyć… lub popatrzeć? ~ wesoły głos bardki rozległ się w głowie czarownika. ~ Spałeś kiedyś z mężczyzną? Może wpadłeś mu w oko. ~
~ Nie wygląda na takiego co lubi patrzeć, pewnie by się speszył i… nie… nie spałem tylko z mężczyzną. Eksperymentowaliśmy grupowo czasem, poza tym… nie wpadam oko mężczyznom. Brak mi odpowiedniej urody. ~ stwierdził pół kwaśno, pół ironicznie Jarvis i zerknął na Chaayę. ~ Choć nie wątpię, że ty byś zdołała go skłonić do wspólnych figli. ~
- Nie powinniśmy w tej chwili rozpraszać obozu. Moja pani wysłałaby ludzi za wami, gdyby coś się niespodziewanego stało. - odparł Zadim nieco rozdrażniony uporem Kassima. - A ty zły… moment.
~ Co innego liczy się w tej zabawie niźli uroda. ~ odparła rozbawiona, nie komentując drugiej części jego wypowiedzi. ~ Opowiesz mi kiedyś o tych eksperymentach? ~ spytała jakby od niechcenia, ale temat ten bardzo ją zaintrygował. Wiedziała, że na innych ziemiach ludzie nie przykładali wagi go ilości osób biorących udział w “stosunku”, nawet tu na pustyni był on powszechny ale tylko u niewolnic i ich pana. Szanująca się kobieta, nigdy by nie dopuściła się tak haniebnego czynu, tyczyło się to również tawaif choć nie były brane za kobiety.
~ Nie jest to materiał na długą i skomplikowaną opowieść, ale jeśli będziesz miała ochotę… ~ odparł Jarvis mentalnie i zwrócił się do Kassima. - Mój lud praktykuje pewne rytuały, gdy gwiazdy i księżyc są w takim układzie jak dziś i ja… muszę wprowadzić moją żonę w te zwyczaje, których obcym nie wolno zobaczyć. A o resztę się nie martw. W końcu moja żona też jest przewodnikiem. Znajdziemy was.
Zadim nie znalazł odpowiedzi na te słowa. Skinął głową jemu, a potem po chwili wahania i Chaai.
~ Saad czeka. ~ odparła po chwili, żegnając skinieniem wojownika.
Czarownik podszedł do wielbłąda i usadowił się z tyłu, na miejscu przeznaczonym dla osoby towarzyszącej jeźdźcowi. Zerknął na Zadima który nieco zagniewany i bardzo zaniepokojony udawał się do namiotu swej pani.
~ Ciekawe jak jak Vizerai karci tych, którzy przynoszą jej niepomyślne wieści. ~ stwierdził telepatycznie.
~ Zajeżdża ich na śmierć. ~ odparła ze śmiertelną powagą, siadając przed Jarvisem i klepiąc wielbłąda w szyję nakazując mu w ten sposób wstać. Zwierze wyprostowało zadnie nogi, a dopiero później przednie po czym z niewiadomych przyczyn dziabnęło niewolnika w głowę, co wielce rozbawiło kobietę. ~ To gdzie teraz? Tam gdzie oczy poniosą? ~ dodała po chwili, gdy powoli zaczęli wychodzić z namiotowych zabudowań obozu.
~ Wtedy szedłby bardziej zadowolony. ~ ocenił żartobliwie czarownik i tuląc się do swej żony zarządził. ~ Tam gdzie oczy poniosą. ~
- Dziś jest twój szczęśliwy dzień, prowadź nas gdzie ci się podoba. - bardka pochyliła się nad siodłem, mrucząc przyjacielsko do zwierzęcia, które zwiększyło tempo.
~ Może jest przy tym niedelikatna? A może to nie ona zajeżdża, a stary eunuch? ~ Opierając się ramionami o klatkę piersiową mężczyzny, wznowiła swoje rozmyślania. ~ A może to on byłby ujeżdżany a nie ujeżdżającym…~
Jarvis nie oparł się tej sugestii i nie mogąc się powstrzymać, zaśmiał głośno. ~ To możliwe. Wtedy rzeczywiście minę miałby nieszczególną. ~
- Pojedziemy wzdłuż tego szlaku gwiazd. - wskazał na widoczne już błyszczące iskierki na wieczornym niebie. - Drogą Węża.
Chaaya zapatrzyła się na wskazaną konstelację, zwaną w jej stronach Wstęgą Chandarmukhi, po czym skierowała wielbłąda w odpowiednim kierunku, a ten posłusznie truchtał dalej.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Biedny Zadim… tak dzielnie walczył i upierał się przy swoim…- odparła z udawaną troską w głosie, jakby mówiła o ukochanym dziecku. - A jak napadną nas zbóje i mi ciebie zgwałcą? Co ja wtedy pocznę. - mężczyzna nie mógł tego widzieć, ale był pewny, że wcale się tą wizją nie przejmowała, a na jej licu wykwitł wielki uśmiech.
- Czy w waszych stronach wszędzie włóczą się bandy mężczyzn wygłodniałych tak bardzo, że na innych mężczyzn się rzucają? Nie powinni przypadkiem zaspokajać się we własnym gronie? - zapytał rozbawiony Kassim, gdy oddalali się od obozu. Z początku obie jego dłonie grzecznie obejmowały bardkę w pasie. Ale gdy obóz był już daleko jedną dłonią czarownik chwycił za pierś dziewczyny miętosząc ją drapieżnie wraz z materiałem który ją ukrywał. - Chciarłbym cię kierdyś zobarczyć w surkniach z mergo miarsta. Nie dorść, że wyglądarłabyś w nirch urroczo, to jerszcze wierdziałbym jark je z cierbie zdjrąć.
~ Każdy lubi zasmakować od czasu do czasu w świeżym mięsku. ~ dodała telepatycznie, gdy została nagle “złapana”.
- Niecierpliwy jak zawsze… - skomentowała po chwili, gdy była pewna, że głos jej nie zawiedzie. - Uważaj… bo zazdrosny wielbłąd to wściekły wielbłąd.
- Uwarżam, że wyrtrzymywałem dorść… dłurgo. - wymruczał czarownik tuląc się twarzą do jej głowy, a gdy zauważył jej ucho delikatnie je ukąsił. - Mrasz… na myrśli konkrretnego koneserra świerżego mięskra?
Bardka spięła boki wielbłąda, nakazują mu iść szybciej, a właściwie to już biec. Jedną dłonią puściła lejce, głaszcząc Jarvisia po udzie, delikatnie odwracając do niego twarz. - Nie raczej nie, może, nie wiem… - odpowiedziała, składając usta w dzióbek i całując go w nos.
- Urwielbiasz to… prrowokować, a portem zorstawiać… zargubionych w dormysłach, czyrż nie?- mruknął również całując ją w czubek nosa. Ale dotyk jaki czuła na swych piersiach bardka, nie był czuły. Raczej namiętny i gwałtowny.. jakby chciał zedrzeć z niej ubranie dłonią. No i kołyszący chód wielbłąda sprawiał, że ocierała się pupą o jego krocze i nabrzmiałą już jego włócznię rozkoszy.
- Nie. Wolę dawać mężczyznom to czego pragną… lecz ty się nie sprecyzowałeś. - mruknęła, ściągając lejce i zatrzymując gwałtownie Saada, przez co obojgiem jeźdźców mocno szarpnęło do przodu. Następnie bez słowa, poprowadziła wierzchowca w dół wydemki, gdzie rósł rachityczny kaktus. Wyglądało na to, że bardka wybrała miejsce na ich małe igraszki.
- Ja… lurbię urrozmaicenia, więc dzirś twójr Kassim… pozwolri ci się porpisać swyrm kunsztrem. Pokarż co najrprzyjemniejszego potrrafisz urczynić mężczyrźnie, jeśli ci nie przerszkadza. A potrem Kassim ci wynagrrodzi twe trrudy. - zadecydował czarownik zsiadając z wielbłąda.
- Wolałabym się kochać z kimś innym niż z Kassimem… ale niech będzie. - Chaaya zjechała z siodła, podchodząc do czarownika i biorąc jego twarz w swoje dłonie delikatnie, acz słodko pocałowała go.
- A z kim?- zapytał Kasim pozwalając się pocałować i rozkoszując się tańcem ich języków.
Chaaya całowała i dawała się całować tylko przez krótką chwilę. Czuły dotyk jej dłoni zjechał po szczęce mężczyzny na barki a z nich na tors, zatrzymując się na biodrach. W tym samym momencie usta kobiety odsunęły się od jarvisowch. Uśmiechnęła się na tę jedną chwilę, gdy sznurowania jego spodni puściły. Szybkim ruchem zsunęła dolą część garderoby, klękając na wprost stojącej dumy czarownika.
Jeśli któryś z mężczyzn, niezależnie od tego czy był to mąż Charrity, czy skrzydłowy tancerki, myślał, że ta obdarzy go jedną z tych wyrafinowanych lecz długich i jakże czasem frustrujących dla jego z płci, gier wstępnych, to się srodze pomylił.
Bardka bowiem przeszła od razu z przyjemnego postoju na środku pustyni, do szaleńczego galopu doznań.


Czepliwe paluszki chwyciły w mocnym uścisku pośladki stojącego przed kobietą mężczyzny, przysuwając jego biodra do siebie. Gorącym i mokrym językiem zataczając leniwe kółeczka na samym szczycie jego włóczni, przechodząc czasem w poddańcze liźnięcia po całej jego długości, obserwowała spod przymrożonych oczu twarz kochanka.
Jej spojrzenie było spokojne i drapieżne. Nasuwało na myśl spojrzenie myśliwego, który właśnie złapał swą ofiarę. Nie polował jednak dla zdobycia pożywienia, lecz dla zabawy i tortur.
Czy Chaaya zamierzała go torturować? Na pewien sposób na pewno. Będzie się nim bawić, aż ten nie straci tchu i nie padnie bez życia na piach. Będzie go pieścić, tak długo jak będzie tego pragnąć, a iż przyrzekł jej nie przeszkadzać, mogli spędzić tu nawet i całą noc, może i następny dzień, a może i dłużej…


Niespodziewany klaps, sprowadził Jarvisa z powrotem na ziemię, gdy tymczasem miłosny pocałunek zszedł na jeszcze niższe rejony mężczyzny. Gorący język obejmował jeden z jego królewskich klejnotów, gdy prawa dłoń przesunęła się z pośladka, przechodząc na trzon miecza, gładząc go posuwistymi ruchami i delikatnie drażniąc czubek kciukiem. Lewa dłoń, zjechała by pomóc ustom w pieszczotach, a od czasu do czasu zabłąkane palce, wsuwały się między jego pośladki, jakby chciały zakraść się od drugiej strony. Wizja co najmniej inna, przyprawiająca o dreszcz na plecach. Pytanie jednak czy ze strachu, czy z podniecenia?


Kolejny klaps, tym razem delikatniejszy, gdyż i rejony były wrażliwsze, ponownie wyklarowały myśli czarownika, gdy jego uda spięły się na chwilę w zdziwionym podnieceniu.
Wzięła go całego. Bez ostrzeżeń czy przygotowań, czy nawet mrugnięcia okiem.
W jednej chwili był w jej dłoni, a w drugiej, otoczyła go wilgotna kopuła ust i podniebienia tancerki. Ruchy głowy były energiczne, a ciasna obrączka ust przyjemnie zaciskała się, jakby nawet przy takiej czynności, nie mogła zrezygnować z całowania go.
Ostre pazurki, wbijały się w mięśnie pośladków, przyjemnie stymulując, by w końcu dzięki tym wszystkim staraniom mężczyzna mógł dojść, dość niespodziewaną dla niego eksplozją, wszak nie był to jego pierwszy raz, ale trochę tak się właśnie poczuł.


Niestety nie zdążył nawet do końca zarejestrować tego co się stało, gdyż sprawnym ruchem, Chaaya pozbawiła go równowagi, podcinając w kolanach.
Jarvis upadł plecami na piach, dostrzegając przed sobą gwiazdy. I to dosłownie, bowiem pustynne niebo spowił mrok nadchodzącej nocy, prezentując coraz liczniejsze i jaśniejsze konstelacje. A później poczuł jak coś się po nim wspina. To była ona. Tylko kiedy zdążyła się rozebrać?
Poczuł jak nagie piersi, prześliznęły się między jego nogami, delikatnie drażniąc pobudzonymi sutkami wrażliwe rejony jego ciała. Bardka nie zaprzestała „galopować”. Jej usteczka przyssały się do odsłoniętego pępka, a zwinny język łaskotał go i przywoływał kolejną falę gorąca w podbrzuszu.
Dłonie powędrowały w górę, nakładając kciuki na sutki mężczyzny, pozostałymi palcami „kroczyła” wokół nich, delikatnie wbijając paznokcie w skórę, nie raniąc ani nie pozostawiając po sobie śladów.


Jego maszt ponownie się podnosił, wtulając się w miękkie piersi kobiety, która z cichym mruknięciem aprobaty, oderwała usta od jego pępka, wdrapując się wyżej, tak by jej twarz znalazła się na wysokości jego.
- Zajadę cię - oznajmiła, siadając na nim okrakiem, drażniąc go pośladkami i gorącem swoich podudź. - Wycisnę z ciebie całe życie, wycisnę… jak sok z pomarańczy. - Zabujała bioderkami, by mógł poczuć jak bardzo była gotowa. Przesuwała swym wilgotnym kwieciem po jego brzuchu w górę i w dół bawiąc się pożądaniem ich obojga, po czym uniosła się na kolanach i odwróciła do niego plecami by nadziać się pośladkami na jego żądło. Zadrżała z rozkoszy i bólu, zaciskając się na nim złowrogo, jakby faktycznie chciała go wycisnąć jak owoc.
Gdy jej ciało w końcu przyzwyczaiło się do twardej obecności czarownika, poczęła unosić się i opadać w powolnych, tanecznych ruchach. Odgarniając włosy z pleców, tak by mógł podziwiać jej falujące łopatki.


Jarvis poznawał te ruchy.
Znał ten taniec.
Wtedy w składzie, przerwał jej swymi natarczywymi dłońmi. Teraz wiedział, że nie mógł tego zrobić, wiedział iż znalazł się w pułapce, swoistego dryfowania na granicy zmysłowości, a czystego spełnienia. Była tak blisko, a jednak daleko. Nieuchwytna i delikatna, niczym płomień świecy, gotowy zgasnąć jeśli nie opanuje swojego oddechu. Leniwe ruchy bioder budowały napięcie, ale i frustrację. Wydawało się, że bardka nie miała zamiaru zbyt szybko kończyć tego ekskluzywnego pokazu dla jego ciała i oka. Po każdym przyśpieszeniu i mocniejszym pchnięciu, zwalniała, łagodniejąc w kolistych ruchach bioder.
Tak się nie dało! Każda minuta zamieniała się niemal w bolesną godzinę. To nie była rozkosz a tortura, w której torturowany nie miał szansy umrzeć. Lecz każdy gest, każdy ruch jaki chciał wykonać, tancerka przewidywała i tylko groźnie fukała oglądając się za siebie z wyrzutem.


Może się mściła za wczoraj? A może za przed wczoraj? Albo przed przed?
Gwiazdy już całkiem jasno świeciły i właściwie to było tak jasno, że wszystko doskonale i ze szczegółami było widać. Tak czysta wizja była niedostępna nawet dla odważnych marynarzy przemierzających oceaniczne wody, gdyż niebo nad pustynią, w przeciwieństwie do innych regionów, nigdy nie było zachmurzone. Nawet najdrobniejszy obłoczek, nigdy nie mącił lazurowego nieboskłonu rozgrzanych piasków tych ziem.
Jarvis mógł dostrzec gwiazdy, o których istnieniu nie miał pojęcia. Było ich dwa, może trzy razy więcej niż nad jego rodzinnym miastem, niż nad Jaskinią czy w jakimkolwiek miejscu, które znał.
Nagłe szarpnięcie, sprowadziło czarownika na ziemię, gdy tancerka w końcu postanowiła się nad nim zlitować. A może nie?


Drugi raz był jeszcze lepszy od pierwszego, albo na pewno bardziej wyczerpujący. Oboje kochanków, nie było w stanie rozmawiać czy zaczerpnąć głębszego wdechu, gdy tak leżeli na piasku, przytulając się. A właściwie to Chaaya przytulała się do niego, bo sama nie pozwalała się dotknąć. Nie minęła jednak chwila, gdy kobieta podniosła się by móc przypatrywać się spoconej twarzy towarzysza i czule odgarniać spocone kosmyki włosów z jego czoła.
- Hmmm… - mruknęła, całując go w czubek nosa, po czym siadając za jego głową, wzięła ją na kolana, głaszcząc delikatnie. Mag mógł podziwiać więc nie tylko gwiazdy, ale i dwa krągłe wzniesienia na jej klatce oraz lekko zamyśloną twarz, wzniesioną ku niebu.
Wierzch dłoni, gładziła jego policzek, gdy tawaif nagle uraczyła go swym spojrzeniem i psotnym uśmieszkiem.
- Odpocząłeś? - po rozsunięciu kolan, głowa maga opadła powoli na piach obejmowana przez uda tancerki, która odsunęła się w tył, wstając na czworaka, tak, że biust na chwilę opadł mu na twarz. - Pamiętaj… jak pomarańczę - dodała cicho, przechodząc powoli w dół, zostawiając mory ślad po języku na jego klatce i torsie.


Jaki widok mógł się równać z widokiem milionów gwiazd na granatowym niebie? Otóż, niektórzy mogliby powiedzieć, że żaden. Jarvis aka Kassim, mógł jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że jest widok przebijający nawet i miliardy gwiazd na niebie i ziemi.
A była nim gwiazda kobiety, która z oddaniem zajęła się jego ciałem.
Lekko rozchylone, wilgotne wrota do kwiecistego ogrodu bardki, unosiły się nad jego twarzą odcinając się ciemnym kształtem na jasnym niebie, gdy ta ponownie wzięła jego berło do ust. Nie zapowiadało się, by dane mu było sięgnąć po owy klejnot jeszcze teraz, ale noc była młoda i pełna niespodzianek.


***


Gwieździste konstelacje leniwie przesuwały się po niebie, obserwując namiętny taniec dwóch ciał kochanków. Znudzony i zapomniany przez wszystkich Saad poczłapał sobie na wzniesienie wydmy, obserwując przez chwilę poczynania dwóch jeźdźców, po czym nie rozumiejąc co robią udał się w objęcia Morfeusza.
Chaaya kochała się z Jarvisem na tysiąc różnych sposobów. Zmieniała pozycje i pieszczoty, jak kobieta zmieniająca rękawiczki. Nic nie stało jej na przeszkodzie by móc wyszaleć się w siodle czarownika, nic - prócz jego kapitulacji.
Tak więc, na stojąco, na leżąco, bokiem, do góry nogami, ze szpagatem i na rękach. Czasem jak zwierzęta, czasem jakby fizyka nie miała prawa bytu, a oni w sobie twardych szkieletów.
I tak i siak, nie ma zmiłuj, nie ma przerwy. Dalej, szybciej, mocniej! Tylko nie dotykaj, możesz patrzeć, możesz podtrzymać, ale nie próbuj przerywać.


Czarownik w pewnym momencie jak padł, tak już nie wstał i to w dwojaki sposób. Chaaya wyglądała jakby jeszcze chciała poszaleć, jeszcze trochę podusić i pościskać. Wyssać z niego, niczym wampir, ostatnie kropelki życia. Była jednak równie zmęczona, co on a i sam kontakt zaczynał być bardziej bolesny niźli przyjemny, także gdy Jarvis chcąc nie chcąc skapitulował. Ułożyła się na nim, by dodatkowo pozbyć go swym ciężarem i tak nadszarpniętego tchu, po czym wlepiła w niego zadowolone spojrzenie, najedzonego kocura.
- Więęęęcr… za dwra trzy drni… powtórrka? - zapytał zadziornie czarownik głaszcząc delikatnie bardkę po włosach, niczym ulubioną kotkę. Na razie Jarvis nie przejawiał ochoty ruszania się.
Kobieta uśmiechnęła, kładąc mu głowę na piersi. - Następnym razem to ty tańczysz a ja się przyglądam - oznajmiła figlarnie by po chwili dodać -Masz ze sobą karafkę?
- Mam… z wodą… a tancerz ze mnie kiepski… wolę masować… - mruknął i poczuła ten ją masuje. Silna dłoń ugniatała leniwie rozgrzany gorącymi figlami pośladek.
- To była przenośnia - zaśmiała się, wtulając twarz w zagłębienie jego obojczyków. - Zanim wrócimy to się umyję skoroś taki przewidywalny... A już myślałam, że może się trochę poodkrywam przed Zadimem. - Udo tancerki objęło w pasie czarownika, gładząc go łydką po nodze.
- To bęrdzie rrozkoszny wirdok, wiesz? - mruczał czarownik delektując się miękkością pośladka dziewczyny i ocierającym się ciałem jej. - Ty skąrpana w krryształowych krropelkach wody. A co do Zadima… igrrać chrcesz z jergo, czy terż i ze swoimr arpetytem?
- Z twoim! - wypaliła, podnosząc głowę z dwuznacznym uśmieszkiem. - Jak na razie najlepiej się spisywałeś, gdy wizja Zadima dyszała ci w kark. - kobieta pogładziła czarownika po policzku, po czym wbijając w niego łokcie, podparła się siadając. - Szybki prysznic i wracamy?
- Wchordzisz mi jerdnocześnie na armbicję jak i zazdrrość chcersz sprrowokować… mam się unierść durmą, rzurcić cię na ten piarsek i wypierścić… w karżdym zakamarrku? Jerszcze drarłbym radę. - rzekł półżartem… a może całkiem serio Jarvis. Z pewnością był wytrwałym kochankiem. I doświadczonym w takich maratonach. Pogłaskał ją po włosach dodając. - Jerszcze nie wrracajmy… polerżmy trrochę przytulreni. Nie srpieszy mri się.
- Dobrze więc… leżymy - zawyrokowała, kładąc się obok na piasku, oplatając rękoma i nogami maga, niczym czepliwe, małe zwierzątko.
- To nie tak… nie musisz mi nic udowadniać. Wypocznij. - Chaaya przeszła na spolegliwszy ton, najwyraźniej nie mając ochoty przekonywać się, czy Jarvis żartował, czy mówił śmiertelnie poważnie.
Westchnęła, nie wiedząc co ze sobą począć. Zazwyczaj nigdy nie leżała i nie przytulała się ze swoim klientem po wyczerpującym stosunku. Jedynie z Ranveerem było inaczej, no ale z wiadomych powodów.
- Mórwisz jakby pierszczenie twergo ciałra, byłro jarkimś okrropnym oborwiązkiem. A ja… to lurbię. - mruknął w odpowiedzi czarownik, starając się otulić dziewczynę ramieniem. Było to zresztą zrozumiałe. Wszak ich ciała były nadal gorące po intensywnych figlach, a noce na pustyni bywały zimne.
- To mówisz, że nigdy nie spałeś z mężczyzną? - tawaif zmieniła temat. Wtulając się ciaśniej w ramiona Jarvisa. - Czy powód ten podyktowany jest brakiem nadarzającej się okazji, czy odpowiedniej partii na podorędziu? - wprawdzie czarownik tłumaczył się już przed bardką, ale najwyraźniej chciała podrążyć ten temat zgrabnie schodząc z tematu własnej osoby.
- Na wirdok żardnego włórcznia mi się nie uniorsła. Jakroś żarden nie wpardł mi w okro... tak po prrostu. A ty… byłra jarkaś korbieta, którra budziła żarr w twych lęrdźwiach sarmym pojarwieniem się? - zapytał w odpowiedzi Jarvis przyglądając się obliczu dziewczyny.
- W sumie to… nie wiem - odparła zgodnie z prawdą. - Zostałam nauczona być zawsze gotowa, niezależnie od wyglądu mojego klienta. Przyzwyczajenie przeszło też i na kobiety. Choć… podobała mi się jedna z bliźniaczek w naszym Domu. Nie dało się z nią jednak rozmawiać… poetki są dość specyficzne. - Wyjaśniła dumając przez chwilę. Wracając wspomnieniami do jednej z niewolnic z którą dzieliła celę po schwytaniu przez łowców. Shia mogłaby być jej matką, a jednak podczas zimnych dni i nocy, gdy klienteli było mało, odnajdywały ciepło w swoich ramionach.
- Cóż… Mi nirgdy żaden męrżczyzna nie wyrdawał się tak atrrakcyjny by przyrciągać do sierbie. Oczywirście byłbrym w starnie się przerłamać, gdyrbym mursiał. A i niektórre eliksirry Cassandry potrrafiły oburdzić w karżdym człorwieku bestię nie zwrracającą urwagi na płerć kocharnka. To jerdnak… nie porciągał mnie dortąd żarden męrżczyzna. Tak po prrostu. Morże dlartego, że Cassandra miarła rrację, korbiety barrdziej odczurwają porprzez dotyk, a męrżczyźni… przez wzrrok porciąg fizryczny. - zaczął wyjaśniać dość długo czarownik.
- Jest w tym ziarno prawdy - Usta bardki przylgnęły do brody mężczyzny, delikatnie je muskając. - Nigdy się tym nie interesowałam, przyjmując za pewniak, iż wystarczy trochę dyscypliny i każdego się przełknie w swoich objęciach. - Chaaya poruszyła się niespokojnie, jakby było jej niewygodnie, nie wiadomo jednak czy w owa niewygoda objawiała się w pozycji, czy rejonie dysputy. - Wraz z nocą wychodzą na żer drapieżniki. Nie te wielkie i majestatyczne… a małe i zwinne. Powinniśmy się powoli zbierać, wielbłąd będzie mieć stracha w drodze powrotnej.
- To prrawda… dyrscyplina i samozaparrcie pozwarla na coś tarkiego. Ale jest rróżnica mięrdzy dyrscypliną, a prrawdziwym porżądaniem. - ocenił czarownik wzdychając. - No… morglibyśmy jerszcze…
Zanim dokończył, oboje poczuli drżenie, właściwie setki drgań pod piaskiem. Jakby… dziesiątki węży wiło się pod pustynią. Coś… nietypowego. Drgania jednak zakończyły się tak szybko, jak się zaczęły.
- Co to byrło? - zapytał czarownik siadając i naiwnie sądząc, że bardka zna odpowiedź.
Spłoszona tancerka poderwała się do klęczek, przez chwilę wpatrując się w piach, gotowa uciekać, gdyby coś miało wypełznąć spod niego.
- Nie mam pojęcia… - mruknęła czujnie, zbierając ubrania z pustyni. - Tym razem, na pewno się zbieramy.
Tym razem czarownik nie protestował wyjmując ze swych pakunków karafkę z wodą i wyjawiając bardce słowa aktywujące jej działanie.
Kobieta wyszła z leja w którym leżeli, opłukując się starannie z piasku, potu i pozostałości po miłosnych doznaniach. Rześka woda w połączeniu z chłodnym powietrzem, okrasiła jej skórę gęsią skórką, a sama zaś tancerka zadrżała kilka razy, gdy chłodne strużki wody obmywały jej piersi i uda.
Z ubraniem się, musiała poczekać do wyschnięcia, dlatego też zwróciła są dłoń z karafką w kierunku Jarvisa.
- Nie stój tam… bogowie raczą widzieć co przed chwilą było pod nami… a może nawet dalej jest. - Chaaya patrzyła z niepokojem na dołek z kaktusem w którym spędzili tyle czasu.
- Corkolwiek to byłro… najwyrraźniej nie jerst zainterresowane nami. W innrym przyrpadku już by zaartakowało. - rzekł w odpowiedzi czarownik ubierając się szybko.
- Przyrspieszę nasz śrrodek trransporrtu, więc… mam nardzieję, że sorbie porradzisz i bęrdę się trzyrmał morcno. - rzekł czarownik przyglądając się wielbłądowi.
Kobieta odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion, powoli ubierając się, przy okazji nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym leżeli.
Tam mogła dostrzec wąskie wypukłości… podłużne nasypy na piasku. Kilkanaście drobnych szlaków. Jarvis zaś był gotów pierwszy i szybko usadowił się na wielbłądzie, czekając na nią.
- Wracamy do obozu? - Dziewczyna zagrała na chwilę zwłoki, przyglądając się kierunkowi śladów, skąd przybyło, lub zmierzało owe coś pod ziemią.
- Tak. - stwierdził krótko czarownik i przyłożył dłoń do zadu wielbłąda mamrocząc coś pod nosem.
Dziewczyna bez słowa zajęła swoje miejsca na siodle, podnosząc zwierze z piasku, następnie spojrzała w gwiazdy i odwróciła Saada w odpowiednim kierunku. Następnie spięła go udami.
Zwierzę poderwało się gwałtownie do biegu pędząc szybciej niż… zazwyczaj. Wzbudzając za sobą tumany pyłu ruszył gwałtownie nie dając bardce łatwo przyzwyczaić się do pędu. Czuła się niemal jak profesjonalny jeździec w wyścigach wielbłądów.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-11-2016, 17:12   #170
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
THE END?
... or not.
Only time will tell.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172