Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2016, 19:52   #25
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Jersey Cry



Warsztat Mo na pograniczu Jersey i nCatseray, późne popołudnie
Wchodząc do środka warsztatu Lucifer rozglądał się ciekawie rozmyślając o tym jak tez po nocnej imprezie wygląda Dave. Wprawdzie wypił obok Hao najmniej, ale zawsze ścinało go szybko i wczorajsze uboty zniszczyły krasnoluda strasznie. Chyba dawno tak nie pił. Starał się myśleć o tym, a nie o reakcji małego skurczybyka, który faktycznie mógł być zły, że ojciec przyjechał dopiero późnym popołudniem.
Warsztat wyglądał na pusty, choć jak zwykle mocno puszczona muzyka wskazywała, że Mo jest na posterunku.
- Hop hop? Jest tu kto? - zawołał od wejścia jak zwykle przekrzykując dopieszczony zestaw audio rockmanki.
Dopiero po trzecim z kolei hop-hopie uzyskał odzew. Mo wygrzebała się spod wozu.
- Luc! Cześć! - podeszła wycierając upaćkane dłonie w szmatę. I tak wokół paznokci pozostała czarna obwódka. - Jak kac?
- Niszczy, ale najgorsze przespałem. Jak mały?
- Poszedł bawić się z dzieciakami. Będą za chwilę, bo zbliża się pora karmienia. Siadaj. -
Wskazała krzesła przy biurku-stoliku. Sama wcisnęła się w złechany fotel i zarzuciła nogi na biurko.
- Z dzieciakami?! - Luc chciał pociągnąć dowcip, że chodziło mu o Dave’a i czemu mechanik-kurdupel bawi się z gnojkami z pogranicza nCat, ale przed oczyma przebłysnęło mu jakie dzieciaki tu można było spotkać.
Zuzu…

Poczuł lekkie ukłucia paniki.
- No przecież nie będzie wiecznie kiblować w warsztacie? - zachrypiała rockerka. - Musi czasem poszaleć z ludźmi.
- Powiedz mi proszę, że imię żadnego z tych ludzi z jakimi się bawi, nie zaczyna sie na “Z”.
- Jeden z synków znajomej ma na imię Zedd. -
Mo uniosła ironicznie jedną brew.
- Ujdzie. Co z Davem? Żyje?
- Żyje. Chociaż mocno go zniszczyliście -
zaśmiała się ostrym jak popękane szkło głosem - ale dał radę wstać. Głupio mu było okrutnie i to nie przede mną. Przed oseskiem. - Uniosła oczy ku niebu.
- Edek bawił się ubotami. A ogólnie… to jak po tej nocy i części dnia? Jest ok z małym?
- Pytasz o Aliego? Trochę grymasił koło południa. Był niespokojny. Ale zajęcia pomogły. Mały nie może siedzieć bezczynnie -
mruknęła nieco ciszej przyjaciółka.
- Wiem, martwię się tylko o te kilka milionów ludzi z prawej strony Hudson, gdy on nie będzie siedział bezczynnie. Idę go poszukać, gdzie poszli?
- Za budynkiem obok skręć w lewo. Tam jest taki plac zabaw.
- Ok, dzięki.




Plac zabaw.
Rodzice dzieciaków z Manhattanu, lub nawet z Brooklyn widząc to, nie nazwały by tego w ten sposób.
To były pogranicza nCat, ten plac zabaw odzwierciedlał dzielnicę.
“Plac” to było zresztą szumne określenie. Kwadratowa przestrzeń pomiędzy budynkami o powierzchni może stu-dwustu metrów kwadratowych zawalona była prowizorycznymi zabawkami. Zbitą z wypolerowanej blachy i starej drabiny zjeżdżalnię okupował niewielki tłumek najmłodszych dzieciaków. Kawałek podwórka był wydzielony dla wielkiego łuku dla skateboardzistów i hulajnog - sprzętu, który Luc rozpoznał wyłącznie dzięki opowieściom swojego dziadka. Przestarzałe środki transportu wyglądały niezwykle topornie w porównaniu do współczesnych ślizgaczy z elektronicznymi układami sterowania i sub-napędami.
Sporą część placu zabaw zajmował tor przeszkód: słupki wbite w ziemię, które trzeba było przebywać skacząc z jednego na drugi, siatka z wzmacnianej stalowymi włośniami liny, przez którą trzeba było się przebić na drugą stronę to wspinając to czołgając, liny i drabinki do podciągania się - słowem wszystko co mogło tutejszym dzieciakom pomóc w koordynacji ruchowej i zręczności. Dzieciarnia najbardziej okupowała tor przeszkód często i z zawzięciem pokrzykując słowa zachęty do aktualnych uczestników zabawy. Grupka dziewczynek siedziała przy huśtawkach zrobionych z wielkich dwóch opon zaczepionych do drewnianych słupów.

Po placu kręciło się kilku dorosłych, często zbitych w niewielkie grupki i rozkoszujących się ploteczkami w przerwach obserwowania pociech. Najbliżej stojący wejścia zmierzyli Luca ostrożnym i badawczym spojrzeniem. Głosiki podnieconej dziatwy zaś wwiercały się nReporterowi do mózgu. Mógł podziekować bratu za lekarstwo i żarcie, które odpędzały ból głowy, ale i tak wyciszył dźwięki za pomocą wszczepu audio jednocześnie wyostrzając wzrok cyberoka. Idąc powoli kiwnął głową dwójce dorosłych patrzących na niego nieufnie i wypatrywał małego anonimowego dinoholika wśród szalejącej dzieciarni.
Udało mu się to jedynie dzięki jego ulubionej bluzie - teraz już nieco mniej zielonej. Chłopiec właśnie kończył wspinaczkę po najwyższym krańcu siatki i zaczynał wdrapywać się na pal z wbitymi po bokach metalowymi ćwiekami. Dzieci obserwujące wyścig Aliego z jednym z chłopców pokrzykiwały i podskakiwały dziarsko, zagrzewając maluchy do boju. Heen włączył nagrywanie zbliżając się nieco. W pierwszej chwili włosy stanęły mu dęba, jednak ani on był dobrym strachliwym o swoją pociechę ojcem, ani Ali wymuskanym stonowanym dzieciakiem. Poza tym inni dorośli nie wyglądali na zbytnio przejętych.
Zrobił zbliżenie i przystając dalej obserwował małpią gonitwę po palu.
Chudy tyłeczek Ala tylko pojawiał się i znikał, gdy maluch całkowicie skupiony na wyścigu chwytał kolejne uchwyty wspinając się na wysoki kawał drewna. Drugi chłopiec równie czerwony i zdyszany pchał się za Juniorem ale Ali nie pozwoli mu na wyprzedzenie. Z zawziętą minką popchnął konkurenta całym ciałkiem i gdy ten balansował by złapać równowagę, smyknął do góry. Solos zmarszczył lekko brwi widząc zachowanie syna.
Ostatecznie mały kombinator dopchał się na szczyt, nie zawsze używając czystych tricków. Nie bił przeciwnika, ale kolano, łokieć często wystawały i uprzykrzały drugiemu chłopcu wspinaczkę. W końcu Ali stojąc u szczytu wysoko uniósł piąstkę w geście zwycięstwa, spoglądając w dół. Dzieciarnia zakwiczała radośnie a zawodnicy zaczęli schodzić w dół.
- Wooohooo! - krzyknął Luc unosząc pięść w geście zwycięstwa i zwracając na siebie uwagę. Mrugnął z oddali do syna wystawiając kciuk uniesiony w górę.
Mały pomachał ojcu i w tym samym momencie zapatrzył się za plecy Luca.
Jednocześnie reporter usłyszał zbliżające się szybko kroki i krzyk:
- Zbierać się! Szybko! Policja! Wjazd!
To kilku nastolatków najwyraźniej z nCatu wpadła powiadomić zebranych tutaj. Wybuchło zamieszanie i rwetes.
Krzyki, przepychanki, przestraszone dzieciaki biegające by znaleźć się jak najdalej od zamkniętej przestrzeni. Dorośli popędzali maluchy kierując je do wyjścia pomiędzy budynkami.
Luc przyskoczył do pala patrząc na chłopca na górze.
- Schodź mały, szybciutko! - rzucił do Aliego bez specjalnego zdenerwowania w głosie.
Nie bardzo rozumiał czemu przyjazd policji wzbudził taka panikę, może dorośli mieli coś za uszami… ale wystraszone dzieci?
- Idziemy do cioci, zejdź Big Al.
Mały spojrzał raz jeszcze na chaos na placyku i zaczął złazić na dół. Ostatnie kilka stopni po prostu zignorował i puścił się spadając na siatkę. Zamortyzowany upadek został wykorzystany do fikołka. Ściągnięta buźka malca wskazywała na zdenerwowanie.
Tymczasem..
Za plecami Luca zaczął narastać hałas. Nie zwykłych modów kontrolnych policji, ale cięższych pojazdów. Dotychczasowi uczestnicy zabawy wybiegali praktycznie z placyku. Nad głowami przeleciał Heenom dron. I drugi.
Luc zauważył jedno: żaden z nich nie posiadał oznaczeń policyjnych.
Telefon Luca zawibrował. Synek wsunął łapkę w dłoń ojca.
- Heen - powiedział po odebraniu połączenia, lecz bez wizji, aby się nie rozpraszać.
Uścisnął rękę chłopca i uśmiechnął się do niego aby zwalczyć jego zdenerwowanie. Jednocześnie usilnie zastanawiał się o co w tym wszystkim biega. Dość szybkim tempem, choć nie biegiem kierował się i syna do wyjścia z placu.
- Luc - ochrypły głos Mo rozległ się w słuchawce - gdzie jesteście?
- Na jakimś “placyku zabaw” -
zaakcentował to okreslenie, bo średnio przypominało to miejsce normalny placyk dla dzieci - właśnie idziemy do Was. Coś dziwnego się dzieje.
- Pospiesz się. Czekam przed warsztatem. Pogadamy na miejscu. -
Rockerka brzmiała na dość przejętą. W tle rozmowy słychać było syreny.
- Idziemy, będziemy za chwilę.
Wszedł w przejście między budynkami by szybkim krokiem wraz z Alisteirem wyjść na ulicę pod warsztatem. Rozglądał się przy tym czujnie.




Warsztat był pozamykany na cztery spusty. Metalowe, zbrojone “rolety” wymazane były bez ładu i składu różnokoloworym grafitti. Za ich plecami ulice wyglądały na zupełnie pozbawione wszelkich śladów życia. W chwili gdy tylko podeszli do miejscówki rodziny rockersów, z bocznego wyjścia wypadła kolorowłosa i wciągnęła Heena z Alim do środka. Prócz dronów, które przelatywały tam i z powrotem, ciężko zbrojonych łazików, pojawiły się też jednostki bojowe androidów. Za nimi wkroczyły również ekipy S.W.A.T.-u.



Mo zatrzasnęła boczne drzwi i opuściła zbrojoną kratę.
- Nic wam nie jest? - Obrzuciła obu uważnym spojrzeniem.
- Nie. Co się kurwa dzieje? To wygląda jak strefa wojny! - Nie mówił głośno, ale widać było po nim mocny stan zbaranienia. Głaskał po głowie syna wczepionego w jego nogę.
Ledwo skończył mówić, a rozpoznał odgłosy na zewnątrz: padły pierwsze strzały. Ali podskoczył nieco zaskoczony, Mo pognała ku ścianie warsztatu tuż koło głównego wejścia. Przez niewielki świetlik wyglądnęła na zewnątrz i szybko go zatrzasnęła z powrotem.
- nNYPD robi wjazd - dodała przyciszonym głosem. - Ciekawe o co tym razem. - Zacisnęła usta w cienką kreskę.
Na zewnątrz zaś pojedyncze wystrzały zastępowały znienacka serie, pokrzykiwania, hałasy.
Luc nie ruszał się starając promieniować pewnością siebie i poczuciem, że wszystko jest okey. Spojrzał na malucha i mrugnął do niego.
Rockerka pognała do biurka po drodze tłumacząc:
- Za każdym razem jak coś pie… - urwała na chwile unosząc wzrok znad pulpitu i spojrzała na malca - się stanie na górze, zaczynają rozróbę u nas. Ciągną od najniższego poziomu, aresztowania, przeszukiwania… - nie dokończyła - … wtedy są na porządku dziennym. Chodźcie na górę. Tam będzie ciszej. - Dyskretnie wskazała Lucowi monitor kompa.
Idąc ku Mo razem z trochę zdezorientowanym Alisteirem nReporter spojrzał na ekran gdzie zamontowane na zewnątrz kamery pokazywały obraz z ulicy. Wizja była marna, przypruszona albo przez kiepską jakość przemysłowych kamer, albo przez jakieś podstawowe szumy generowane przez zagłuszacze S.W.A.T. Policja pacyfikowała właśnie tych nieszczęśników, którzy nie zdążyli się ewakuować z ulicy.
Akcja była bardzo brutalna. Wzmocnieni cybersprzetem i pancerzami komandosi nie pieprzyli się delikatnością ze zgarnianymi ‘podejrzanymi’. Po zabarwionych dużą dawką niepotrzebnej i niesprowokowanej brutalności zatrzymaniach, następował skan i ładowanie ludzi do bojowych wozów. Na oczach Lucifera młody chłopak z rozkrzyżowanymi rękoma leżący na ulicy i dociśnięty do niej lufą shotguna wciśniętą w kark, oberwał kilka solidnych kopniaków w żebra w trakcie akcji skanu, a S.W.A.T-owiec po chwili skuł go paskami zaciskowymi i niemiłosiernie wykręcając ręce zaczął ciągnąc do AV. Patrząc na ramiona prawie wyrywane ze stawów przez policjanta w egzoszkielecie nawet nie próbującego tonować swej siły, Luc mógł najwyżej wyobrażać sobie dzikie wrzaski bólu.
Choć nie, nie tylko wyobrażać.
Ich echo dochodziło do warsztatu pomimo strzelaniny.

- Często tu tak? - zgrzytnął idąc z chłopcem za Mo na górę.
- Jak ktoś na górze uzna, że kolej na “cywilzowanie” dzikusów, ktoś spieprzy coś gdzieś na górze, gdy źródła informacji wskazują na czarną dziurę czyli nCat, słowem gdy ktoś sobie pi...itolnie na stołku, że źródło całego zła jest tutaj. - Mo tłumaczyła wspinając się po schodach. - Tutaj ludzie mogą się zagubić, więc też różne typki wykorzystują tę opcję. A pogłoski o Matrixie nie pomagają. Podsumowując: różnie, zależy od miesiąca. - Smutek przebijał przez jej typową buńczuczną pozę.
- Rozumiem… - Heen wszedł za nią do pokoju w którym w łóżeczku rezydował Dave junior. Mo chyba w odruchu w pierwszej kolejności skierowała się właśnie tam.
- Nie mogę tu zostawić Aliego - rzekł ni to do siebie ni to do niej.
- Hmm? - Mo podnosiła Dave’a, tuląc chłopca do siebie.
Spojrzał na nią zaskoczony, dopiero po chwili zrozumiał, że zaaferowana dzieckiem musiała go nie dosłyszeć.
- Mówię, że nie mogę tu zostawić Alisteira.
- Jesteś pewien? -
Spoglądała nieco zadziwiona po to by zaraz się zreflektować - Jesteś. Jasne, że jesteś. To co zrobimy?
- Nie wiem… Kurwa Mo… -
widać było, że nie ma do niej pretensji i jest raczej przerażony tym co mogło nastąpić - gdybym przyjechał tu pół godziny później… - Zacisnął rękę Alisteirowi na ramieniu. - Najwyżej nigdzie nie pojadę.
- Nie myśl tak. Nie pozwoliłabym, by … -
Nie dokończyła niańcząc w ramionach noworodka.
Ali wyczuwając zdenerwowanie dorosłych wcisnął się ciaśniej w nogę Taty.
- Chcesz coś pić czy jeść? - spytała jakby za bramą nie działo się nic nadzwyczajnego. W pewnym momencie ludzie osiągają poziom obojętności. - Nie wiem co Ci powiedzieć. Przemyśl sobie, chociaż rozumiem, czemu zdecydujesz się na inne opcje.
Kiwnął głową, choć widać po nim było, że nie widzi nic co pozostawałoby “do przemyślenia”.
- Ja nie? A Ty smyku? Wchodzenie po palach nie wzbudziło pragnienia? Możemy pójść zrobić lemoniadę dla Ciebie i cioci - zwrócił się do chłopca.
Ali pokiwał jasną główką.

Dźwięki wydarzeń na ulicy wciąż dobiegały i tu, chociaż mocno stłumione. Wrażenie abstrakcji potęgowały jakieś pojedyncze głośniejsze wybuchy, wystrzały. Wszystko to działo się “gdzieś”, oni rozmawiali o lemoniadzie.
Niewielka kuchenka była zagracona stertami brudnych słoików i jednorazowych kubków. Wszystkie rezydowały dumnie wokół zlewu. Ali wdrapał się na wyższy od standardowego taboret stojący obok przykręconego do ściany długiego blatu metalowego stołu. Oparł się rączkami i kleknął na siedzisku wpatrując z uwagą w tatę, który cokolwiek robił czynił to teraz z pełnym spokojem i pewną dawką humoru, aby swoim zachowaniem pokazywać synowi, że wszystko jest okey. Niewiele robił w kwestii lemoniady posiłkując się Alisteirem i jemu dając polecenia samemu biorąc się za mycie szklanek. W końcu przygotowali napój i zanieśli go do pokoiku dziecięcego. Luc postawił tackę z dzbankiem i szklankami na szafce mrugając przy tym do rockmanki i kiwając głową na Aliego. Chłopiec puchł z dumy jak zawsze gdy potrafił zrobić coś sam.
- Ile to jeszcze potrwa zanim można będzie wyjść?
- Zazwyczaj trwa to jakieś pół godziny, plus minus. Chyba, że im jakoś na czymś specjalnie zależy. Możesz zejść i sprawdzić na kompie -
zaproponowała. - I … może załatw szybki transport, nie wiem gdzie zaparkowałeś?
- Pod warsztatem… myślisz że ściągneli mi samochód?

Mina rockerki mówiła sama za siebie.
Luc nie zrozumiał patrzył na nią tylko.
- S.W.A.T zabiera samochody z ulic? - wydukał zszokowany.
- Zabiera lub … demoluje… - Mo minę miała lekko skwaszoną. - To wszystko w ramach pomocy nCatowi oczywista. Żeby nie wspomagać lub inicjować wojen gangów. - Wykonała w powietrzu znak cudzysłowu.
- No ja pierd… - nie dokończył tylko wyszedł z pomieszczenia zostawiając Aliego z Mo.
Zszedł na dół i skierował się do biurka z komputerem, zaczął patrzeć co dzieje się na ulicy z dużym naciskiem na jego samochód stojący przed warsztatem. Obraz kamery pokazywał ulicę w tej chwili pustą bez ekip policji, latających dronów. Wymieciony obraz z ulicy dzielnicy biedoty z porozwalanymi pudłami, kontenerami, samotnie leżącym gdzieś butem, prowizorycznym nakryciem głowy majtającymi się po ulicy kontrastował z … rozwalonym dronem w lewym krańcu transmitowanego obrazu. Samochód Luca stał pod warsztatem, wyglądał na cały. Kolejny rzut oka reporter na obraz i pustka na ekranie w końcu połączyła się z ciszą. Z zewnątrz nie dobiegały żadne hałasy.
Wrócił na górę i zajrzał do pokoju z miną z której tym razem nie dało odczytać się niczego.
- Z kamery macie tylko wizje i fonię czy zapisujecie przesył? - spytał Mo stając przy Alisteirze.
- Wizja i fonia, nie mam gdzie tego zachowywać. Taki pic na fotomontaż - kobieta machnęła dłonią - zresztą tutaj komu miałabym raportować? - Starała się uśmiechać krzywo. A Ali wyglądał jakby był gotów już ruszać z Tatą. Gdziekolwiek. Zmęczony i podirytowany płaczem Dave’go chłopczyk zaczął sam marudzić i ciągnąć ojca za rękaw.
- Szkoda. Zmykam Mo - zbliżył się do niej i pocałował rockmanke w policzek - jakbyś czegoś potrzebowała to dzwoń.
- Uważaj na siebie. No i daj znać jeśli wiesz… dom otwarty.


Zabrał Alisteira na dół, po czym wyszedł na zewnątrz osłaniając chłopca, choć cisza i brak jakiegokolwiek ruchu zaobserwowanego wcześniej na monitorze, ośmieliły go. Wpakował chłopca do samochodu od strony pasażera. Po drodze zauważając kilka zarysowań i dwa.. nie trzy ślady po kulach. Chłopak naburmuszony tulił Crowa jakiego zgarnęli z warsztatu przed wyjściem.
- Głodny? - spytał gdy usiadł na siedzeniu kierowcy i zaczął się podpinać pod złącze.
Ali pokiwał łebkiem i kopnął lekko tablicę rozdzielczą. Potem kopnął ją raz jeszcze. Nieco mocniej.
- Jedziemy, jedziemy… - Lucifer ruszył jadąc byle dalej od Jersey i przedmieści nCat.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline