Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2016, 21:44   #47
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 6

Kliknij w miniaturkęowoli zbliżało się południe i mieszkańcy nieco wcześniej chcieli skończyć swoje obowiązki. Tylko w kuźni praca wrzała, a kowadło Armanda rozbrzmiewało rytmicznie w okolicy. Przed ratuszem, ochroniarz Dylan De Vramount zachęcał do kupowania patelń i garnków głośno wrzeszcząc. Otoczyła go zgraja gapiów bardziej zafascynowana samym występem niż reklamowanym produktem.
Reszta prawdopodobnie szykowała się do obrad.

- Wiele się pozmieniało przez dziesięć lat, moja droga - powiedziała babcia Beronique do Laury. Obie wyszły na podwórko i choć popołudnie było chłodne, to w słońcu było całkiem przyjemnie.
- Tu, zaraz po sąsiedzku mamy pracownię garncarską. Prowadzi ją świetny rzeźbiarz i garncarz, pan Liliana Gauthier. Zapewne nie pamiętasz Marie-Claire Poulin, właścicielki tego domu. W sumie, nic wartego pamiętania. To kobieta której zawsze mało i mówię ci, wystrzegaj się takich jak ona- Babcia uśmiechnęła się krzywo do Laury, co pewnie miało znaczyć, że swoje z tą kobietą przeszła.
Dziewczyna i jej babcia poszły wolnym krokiem na południe, Dziadzimi Zakolami na wschód a potem tak, by wrócić na rynek. Było to ładne kółko, które pasowało jak ulał do możliwości fizycznych wnuczki a i obfitowało w historię i ładne miejsca.
Młoda konstruktora odświeżyła sobie pamięć o tym, jak spędzała tu czas. Razem z Adrienem Mosse buszowali po kuźni starego Floriana, albo podpatrywali pana Rocha Devillepin’a i jego konstrukcje. Sam dziadek Poul też często gościł wnuczkę w swoim warsztacie, gdzie młoda dziewczyna w nieskończoność obserwowała i testowała narzędzia.
Laura kolegowała się również z córką służących - Beatrisce Delafosse. Były dobrymi koleżankami, ale było to bardzo dawno temu.
- Jak widzisz, różnie toczą się ludzkie losy. Ona mieszka teraz tutaj - Beronique wskazała zrujnowany wielki dom.
- Zarabia przyjmując mężczyzn, ale tak naprawdę nie wiem kto do niej może chodzić. Kogo tutaj stać na takie usługi. Zawsze była z niej dobra dziewczyna, więc nie osądzaj jej zbyt szybko…
Dalszy spacer nie był o dziwo męczący. Laura czuła się dobrze i stopniowo przyswajała sobie najnowszą historię Szuwar. Poznała też kilka nowych osób i odświeżyła znajomość z panią Radegondre Devillepin, która karmiła ją za młodu mokrym chlebem z cukrem.




Jak na zwykłe popołudnie, Laura Bréguet miała sporo wrażeń. Przypomniane chwile deliatnie ciążyły gdzieś w okolicy jej serca i żołądka. Wszystko mogła odbierać jeszcze z młodzieńczym sentymentem. Nie tym starszym.. gorzkim w smaku… i często bolesnym.
Szybko jednak uczucie zostało przykryte innymi. Leżący na środku rynku Golem oraz niedostępny, problematyczny, najeżony ponoć pułapkami dom Maga, obie te rzeczy musiały wydać się dziewczynie intrygujące. Opowieści o mieszkającej w lesie jędzy okazały się bardziej prawdziwe i pewne, gdy potwierdziła to babcia. No i morderstwa, zniknięcia, dziwne anomalie.
To tak.. jakbyś się nudziła.. Lauro - rozbrzmiała mimowolnie myśl w głowie młodej Bréguet.


Zielony patrol
(Czyli poranek orczycy)

Hoeth “Hoe” Nhara siedziała na łożu i ubierała buty. Szykowała się do swojej roli rajcy Szuwar. Wstała dzisiejszego dnia dużo za wcześnie. Niewiele spała i głowa jej ciążyła. Obejść zwierzęta musiała sama, bo Liza pognała do gospody pomagać. orczyca musiała być też w świątyni skoro świt i przekazać dary dla cicerone, a potem skromny obchód, szlakiem wydeptanym przez szeryfa Harla. Spotkała po drodze René Pierrat’a którego LeBrun poprosił o pomoc w przewozie rzeczy do Chenes. Wychodziło na to, że cała rodzinka artystów miała zamiar opuścić Szuwary dzisiejszego dnia na dwa wozy. Ich dobytek potrzebował usług i Boldervine’a i Pierrat’a jednocześnie. Potem spotkała Beronique Bréguet i Radegondre Devillepin. Było to zaraz koło piekarni. Obie rozprawiały o tym, jak kowal hałasował w nocy i co robić by sytuacja się nie powtórzyła. Armand był po prostu głodny. Teraz kiedy Miłogost zniknął troll może czuć się niepewnie, a głodny i niepewny troll to nieobliczalna mieszanka. Coś trzebaby z tym zrobić...
Kątem oka orczyca uchwyciła wtedy moment, jak z arsenału wychodziła dostojnie Marie-Claire Poulin prowadzona przez swojego oddanego sługę i garncarza Liliana Gauthier’a. Było to zastanawiające…co też ta kobieta robiła w miejscu gdzie są tylko pająki i proch strzelniczy…

Trzasnęły drzwi w izbie i wpadła Liza. Widać skończyła pomagać Ocaleńcowi w “Kocurze” i chwyciła za bańkę nalewając sobie mleka. Przechyliła kubek i wytarła usta rękawem.
- Czy ja też mogę iść na obrady? - Zapytała.


***

Młody Młynarczyk szedł w szoku za Zbażynem. Milczał niepokojąco po tym, jak dziś rano dostał się między krowę a byczka, który miał ją pokryć. Nic mu się nie stało, ale było blisko. Dobrze, że zdążył opowiedzieć o łowczym i o tym co znaleźli z Remim, jeszcze przed śniadaniem. Teraz szedł w milczeniu, sztywno i z nieco wystraszonym wzrokiem.
Józef za to był zadowolony. Oto stado jego syna za 9 miesięcy będzie większe o jedną sztukę. Konik też by się przydał…

Remi Martin z Rustim Blackleafem właśnie zamykali piekarnię. Przygotowali część gotowych chlebów i buł na popołudnie, by tylko wrzucić do pieca. Blackleaf znał się na robocie. Jego pieczywo nie schło tak szybko, a dzięki dodatkom ziołowym smakowało nawet po trzech dniach.


- No to ci mówię przyjacielu, że w sumie to nic ważnego w karczmie nie gadano. Ten nowy… Ocaleniec.. Ma dużo dobrych chęci ale musi się jeszcze o gospodzie wiele naumieć.
Mlasnął zamek w kłódce i Halfing schował go za pazuchą. Odszedł dwa kroki i spojrzał na komin czy czasem za bardzo z niego dym nie leci.
- Bo to chyba nie jego branża - dokończył. - A tak po za tym? Pewnie, że ludzie zaniepokojeni tymi ostatnimi wydarzeniami i chyba czekają aż im kto co powie by zrobili. Albo zaczną wszyscy pić z rozterek, albo skoczą sobie do gardeł. Ale to, moim zdaniem jeszcze czas by coś wymyślić.
Rusty wyjął zawinięty w materiał bochen chleba i wręczył Remiemu
- Dla Luc’a. Spotykamy się na zebraniu. Zobaczymy co tam chcą od ciebie.




Rozpierzchło się z wielkim wrzaskiem kurze towarzystwo gubiąc pióra. Właśnie przez Rynek szybkim marszem przeszedł Oceleniec by zdążyć na zebranie. Głowa go prawie rozbolała od tych wszystkich rachunków i zliczeń. Czy to na pewno było bezpieczne? W jego kondycji zdrowotnej tak przeciążać umysł?
Nie to jednak zaprzątało mu głowę. Dziś chciał zejść do piwnicy i nie znalazł do niej klucza. Będzie musiał za tym popatrzeć jak wróci, bo tam przecież jakieś zapasy mogły być chowane.




Po za tym co tak dziwnie patrzy na niego na pomocnica orczycy? Od kąt wróciła od Girardów zachowywała się dziwnie. Unikała jakby Ocaleńca. Bała się chyba… tylko czego?
Ocaleniec dotarł do ratusza. Już przed wejściem powitał go De Vramount
- Ooo nasz gospodarz! Może kupi pan patelnię?! W sunie, kurka, nie pomyślałem. Powinien być pan pierwsza osobą która w tej nowoczesnej patelni wypiecze pierwszą jajecznicę!
- Daj mu spokój - powiedziała Petunia udając sztuczny tłum - Daj człowiekowi na zebranie zdążyć. Za chwile zresztą wszyscy tam będą.
- Nie! Nie prawda! Kowal nie idzie…
- Yhm.. to idź. Idź mu sprzedaj patelnię. Albo dwie...

Tymczasem Ocaleniec wszedł już do środka.




Wielkie porządki
(O Chloe, które pucowała świątynię)

Kurz wzbijał się w powietrze i tumanami kłębił się po korytarzu. Wąskie okienka ledwo nadążały filtrować powietrze. Panna Chloe zamiatała, wycierała i myła co się dało. Wymagało to nie lada zacięcia i niezłej kondycji. Pierzyny trzeba było wytrzepać, pod łoża się wczołgać, szafy poodsuwać, gobeliny pozdejmować, a pajęczyny z kątów sięgnąć. Nie było to prosta sprawa i czas panience uciekał, a końca roboty widać nie było... Następne pomieszczenia czekały, gdy tylko udało jej się uporać z poprzednim.
Na szczęście przybyły posiłki. Flora z dwójką dzieci, Emillie i Gasparem, stanęli do pomocy. W ruch poszły wiadra, ściery i szczoty. Robota się pchnęła, ale i tak Chloe wiedziała, że trzeba będzie zwerbować więcej pomocników by ogarnąć całość. Choćby tego nawiedzonego grabarzy by dźwignął co cięższe rzeczy, czy wbił gwoździa gdzie trzeba.
Tymczasem obie kobiety znalazły się w sali modlitewnej szorując lawanterz i akwamanilę. Flora nawijała jak to ona o wszystkim...
- Był poprzedni cicerone, ale tylko na chwilę. Po śmierci Philippe Courbet’a pojawił się taki gruby, nawet nie pamiętam jak się nazywał. Strasznie mu tu niedobrze było. Zrobił porządek w papierach, pozabierał co było ważne, odprawił pogrzeb i wyjechał. Od tamtej pory, czyli od zimy, świątynia stoi pusta. Więc jak coś ojciec Theseus nie może znaleźć to pewnie zabrał ten poprzedni. No i w sumie nic takiego więcej się tu nie działo - powiedziała dziewczyna, ale zaraz wytrzeszczyła oczy i rzuciła podnieconym tonem - O, a może chcesz na dzwonnicę wejść? To tam zleciał na sam dół cicerone Coubert.
Opiekunka nie wiele myśląc chwyciła Chloe za rękę i pognały obie na samą górę.
Widok był bajeczny. Dziewięć i pół metra nad Szuwarami pokazywało tę mieścinę z całkiem innej perspektywy. Ciasna dzwonnica mieściła tu tylko dzwon, sznurki i liny. Wiało trochę.
- Balustrady nie dokończyli budować i tak już zostało. Ze Smęcącego Wzgórza lepszy widok jest - skomentowała Flora. Ostrożnie postępując naprzód.
- Mógł się biedak zimą tu pośliznąć od mokrego śniegu i siup - runąć wprost na dół. O tam - wskazała palcem na dom pod świątynią - To dom naszego mera. Tam właśnie utknęło ciało ojca Philippe. Tuż przed jego furtką. O patrz, mer wychodzi z domu!

Rzeczywiście. W dole skrzypnęła furtka i na ścieżkę wydostał się szarpany pnączami obrastającymi płot, Rodophe Trottier. Swoje kroki skierował na plac.

- Facet zupełnie nie zauważa kobiet. A przynajmniej mnie - westchnęła Flora - Jakbym w ogóle była niewidzialna. Czy wszyscy tak reagują również na ciebie? Nie wiem o co chodzi, ale ludzie czasem się przy mnie wyłączają.. nie wiem co na to poradzić…
Panna Vergest była jednak myślami daleko. Analizowała jaka scena mogła się rozegrać w tym miejscu. Gdyby tylko umiała posługiwać się magią to odgadnięcie tutejszych wydarzeń nie byłoby takie trudne. W innej sytuacji trzeba było wysilić umysł.
- Podłoga drewniana, wyszlifowana i gładka jak glazura - kłębiły się myśli panience. - Musiało być ślisko wtedy. Co robi człowiek, który ma za chwilę runąć w dół?

Chloe już miała zrezygnować z tej ślepej ścieżki dedukcyjnej, gdy nagle zahuśtało dzwonem. To na dole pan Milet punktualnie w południe dzwonił raz Szuwarom. A że były również obrady, to postanowił ze dwa razy.
Flora, która stała nico dalej otworzyła szeroko oczy i..
walnęło. Serce dzwonu wydobyło z mosiężnej kopuły długie i wibrujące
Baaaammmmm
Zatrzęsło obiema panienkami i podłogą. W uszach dźwięczało, a świat przed oczami się rozmył. Flora próbowała łapać się czegokolwiek, lecz runęła na śliską ziemię tuż przy krawędzi wieży. Dzwon znów uderzył i całkowicie zagłuszył jej paniczny wrzask.
Dźwięk wybrzmiał stopniowo i uleciał gdzieś w siną dal zostawiając spanikowaną Florę, która wbiła pazury głęboko w podłogę i szczękała zębami.
- Acha! - Rozbłysł kaganek w głowie panienki Vergest - Oto i odpowiedź.
Ktoś kto śliza się po podłodze, zostawia ślady. Rysy jakieś na podłodze, strzępy materiału, kawałki paznokci, a niektórzy nawet urynę jeśli jest wysoko. Tak czy siak broni się przed upadkiem. To naturalne. Ponieważ podłoga w dzwonnicy była gładka jak pupcia bobasa, coś podpowiadało młodej adeptce śledczej, że upadek cicerone był mniej przypadkowy. Odpowiedź na pytanie, czy sam się zabił, czy ktoś mu pomógł musiało tymczasem poczekać.
- Zejdźmy lepiej na dół… - wyjąkała Flora.




RADA

Ratusz stał otworem dziś dla każdego mieszkańca Szuwar. Nad drzwiami wejściowymi rozwieszona dyndała wstęga, która w zasadzie nic nie przedstawiała ani nic nie znaczyła. Ot, taki element dekoracyjny. Dziadek Ziutek, zwany również Józefem Zbażynem przekroczył próg tych zacnych progów najwcześniej.
Przywitała go herbatą Iris Pascal. To poczciwe dziewczę nadal nie znalazło sobie żadnej bratniej duszy, więc wyposzczone towarzysko było strasznie. Gadała jak najęta. Trudno by młoda, czarnoskóra dziewczyna z drugiego końca świata miała jakiś wspólny temat z dziadkiem Ziutkiem, dlatego rozmowa zazwyczaj schodziła na polowanie na ślimaki, który wydawał się panience bezpieczny. Generalnie, w krainie skąd pochodziła Pascal ślimaki to były dzikie, nieobliczalne stworzenia, na które polowali najwaleczniejsi mężczyźni z jej plemienia. Iris chciała wydać książkę o tym jak ślimaki patroszyć, przyrządzać i podawać do stołu. Zbażyn dość szybko przy tym temacie zasnął…

... Ocknęło go dopiero walenie młotkiem w stół, które uprawiał pan Trouve właśnie. Zbażyn, kobold i reszta rady zasiadała za długim stołem w kształcie podkowy lub literki “U”. W centralnym miejscu zasiadał pan Mer, a reszta gdzie bądź.
Sala była pełna. Nazłaziło się ludu i gapiów. Nie można im było zabierać głosu podczas obrad, ale mogli prosić woźnego dyżurnego by zapisywał ich na koniec obrad. Był nim tego dnia Jeremie Seyres, służący kupca Brassard’a.


- Cisza, cisza! - stukał Kobold młoteczkiem. Nie było wcale tak głośno, ale tradycji musi być zadość. Nie na darmo ktoś młoteczek strugał. Rozbrzmiało trzykrotne stuknięcie i sala ucichła. Tylko przez otwarte okno wlatywały dźwięki pracy z kuźni Armanda Platier.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, w dniu 31 marca, w roku 1723 jako pierwszy raz. To też i wiele do omówienia mamy, bo wiele się działo. Porządek obrad prowadzę ja, Jean Chritophe Trouve, woźnym jest pan Seyers. Przewodniczy radzie nasz mer, pan Rodolphe Trottier, zapiski prowadzi pani Iris Pascal, a obradują: Józef Zbażyn i Hoeth “Hoe” Nhara. Skład jest niestety niepełny. Wstańmy wszyscy i uczcijmy ciszą tych, którzy niedawno od nas odeszli.

Zaszurały krzesełka i ławy, tłum dźwignął się i w ciszy postał chwilę. W sumie nie wiadomo było czy i kto zaginął lub zginął, ale było to tak bardzo podniosłe, że pasowało całkiem nieźle na rozpoczęcie obrad.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:35.
Martinez jest offline