08-09-2016, 17:37 | #41 |
Reputacja: 1 | Poprzedniej nocy Eldrich miał niemiłą niespodziankę. Otóż, kiedy obsługiwał gości potknął się na nierównościach podłogi głównej sali i ratując zastawę po kolacji gości runął na podłogę jak długi. Dzięki refleksowi i kociej niemalże zwinności uratował ją od potłuczenia. Nieszczęśliwie nabawił się paru siniaków... Wstając z desek miał okazję podziwiać przepięknie ułożone deski i ich krzywizny. Kolejna rzecz która została do zapisania jako do naprawienia. Choć prawdę mówiąc to wyłożenie podłogi skórami zdawało się dobrym wyjściem... tylko rozwiązanie drogie i czyszczenie regularne... Nie podążał dalej w te myśli, tylko dokuśtykał do lady i zdał naczynia do mycia, by dalej obsługiwać karczmę. Ocaleniec jak tylko wstał pierwsze co zrobił to przyodzianie starych ubrań poprzednika i wstawienie śniadania dla siebie. Był lekko obolały od wydarzeń ostatniej nocy, ale chyba nie było to nic wielkiego. Ot, będzie musiał być uważniejszy i oszczędzać siły. Było jeszcze rano i czuł się znakomicie... za wyjątkiem głodu. Wiedząc, ze pusty żołądek niczemu nie sprzyja sięgnął po prostą książkę kucharską swojego "wuja" i podążając krok za krokiem zrobił sobie gęstą zupę na bazie warzyw i drobiowego mięsa. W między czasie kiedy składniki się gotowały zamiótł całą salę główną i posprzątał na zapleczu. Dopiero przybijanie gwoździa do słupa który zauważył dnia poprzedniego go zaciekawiło i wyrwało z myśli o gospodzie, a była ich cała mnogość. Następnie pojawili się goście, kobold i znów miał ręce pełne roboty... tym razem bez pomocy. Szczęśliwie jajecznicę ponoć nie da się zepsuć... - Co tylko znajdę z tego co panowie sobie życzą to przyżądzę. - zawiadomił uprzejmie diliżansowców. - Jesteście pierwszymi którzy się obudzili, jak byście czegoś potrzebowali śmiało wołajcie. I z tą myślą udał się do kuchni przygotować zamówione śniadanie. Te które dla siebie przyrządził było już gotowe, tak więc zdjął garnek z pieca i postawił obok i już podążając za zdobycznymi księgami gastronomicznymi przygotowywał posiłek z zamówienia. Wyszło... raczej dobrze i z tą bogobojną myślą przyniósł posiłek gościom. Następną rzeczą którą zrobił po powrocie za ladę było spisanie co zostało zamówione, a kiedy to zostało poczynione przyniósł swoją miskę i w czekaniu na dalszy bieg wydarzeń przystąpił do konsumpcji. Kiedy skończył przeprosił gości na chwilę i udał się do słupa ogłoszeniowego. Powrócił parę chwil potem uzbrojony w nową wiedzę. Był wzywany. "...znając życie będą chcieli podatek kiedy nie mam prawie żadnego grosza..." przemknęła mu przez czuprynę pełna optymizmu myśl. Następnie wstali pozostali goście. Kolejne posiłki wydano, kolejne napoje zaserwowano. Starał się jak mógł podążać za szczegółami zawartymi w księgach i choć trudno mu było ocenić czy się udało czy nie, to przynajmniej zacnie wyglądało. To jest, gdyby pamiętał jak "zacnie" wygląda. W międzyczasie zmył naczynia i gary, zrobił notki inwentarzowe, ukrył utarg... Pracy było co niemiara, a kiedy zbliżał się czas narady przeprosił gości, że musi zamknąć lokal. Kiedy już ich nie było, to po zakluczeniu drzwi udał się na narady. Choć zasugerował, że skoro wstęp wolny to teoretycznie mogą i oni się na nie udać, to wątpił by byli ku temu skorzy. Koniec końców mieli transport do przygotowania, a i powątpiewał by pragnęli przeciągać swój wyjazd o kolejne minuty.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
08-09-2016, 19:26 | #42 |
Reputacja: 1 | Chrzęst żwiru pod stopami był uspokajający. Przywoływał wszystkie te poranki, kiedy Martin wędrował do pracy lub miasteczka, a jedynym urozmaiceniem drogi było podziwianie krajobrazu lub krótkie “dzień dobry” z sąsiadem. Żadnych rozmyślań o tajemniczych wiadomościach, zagadkowych znaleziskach czy niepokojących zaginięciach. Cisza i spokój - zupełne przeciwieństwo poprzedniego wieczora. Nawet ojcu nie podobała się ta sytuacja, chociaż zwykle śmiał się z dramatycznych doniesień szuwarowych plotkarek. Kiedy wraz Remim wracali w nocy do domu, Luc nie omieszkał podzielić się z synem opinią na temat małego kryzysu, a także o krokach Radnych. Zebrania Rady zazwyczaj zaczynały się w południe. Remi zamierzał złapać Hoe zanim zniknie w budynku Rady Miejskiej. Przeczucie mówiło mu, że obrady mogą trochę potrwać. Pomimo, że ten poranek nie należał do najcieplejszych droga do Szuwar minęła całkiem szybko i przyjemnie. Na pierwszy rzut oka życie w miasteczku toczyło się swoim zwykłym rytmem. Jednak leżący na środku rynku Vince, a także brak znajomych twarzy przypominał, że konsekwencje poprzednich wydarzeń sięgają głębiej niż się wydaje. Uwagę Remiego przykuł afisz wiszący na słupie “Burego Kocura”. Zazwyczaj poczta pantoflowa wystarczała do przekazywania wszelkich informacji. Jeśli ktoś pofatygował się i zawiesił plakat musiało być to coś ważnego. Bartnik szybkim krokiem przeciął plac, machinalnie odpowiadając na wszelkie pozdrowienia. Wkrótce mógł przyjrzeć się afiszowi w całej jego okazałości. Sfrustrowany zmrużył oczy, próbując rozszyfrować znaki, jednak jego wysiłki spełzły na niczym. Na co mu obwieszczenie, kiedy nie umiał go przeczytać ? Wyhaczył co prawda swoje nazwisko, takie samo jak na nagrobku jego matki na pobliskim cmentarzu, ale wciąż nie wiedział kto i w jakim celu przybił afisz. Martin zdawał sobie sprawę z braków w wykształceniu, ale prawdę mówiąc, dotychczas nie uważał ich za wielce uciążliwe. Po prostu w jego pracy te umiejętności nie były wymagane. Zmartwiony podrapał się po karku, jednocześnie spoglądając spod oka na rynek. Kręciło się po nim parę osób, ale nikt nie wydawał mu się odpowiedni. Wtem jego wzrok padł na zamkniętą na głucho piekarnię. Rusty nie był może typem pracusia, ale zazwyczaj jednak wstawał punktualnie. Czyżby jemu też dała się we znaki wczorajsza noc ? Halfing zawsze chciał wiedzieć o wszystkim co się dzieje w Szuwarach, więc pewnie plakat go zainteresuje. No i już dawno powinien wstać. Z tą myślą bartnik skierował się ku domostwu piekarza. Długie skrzypnięcie nawiedziło okolicę, kiedy zaspany niziołek wyjrzał zza uchylonych drzwi. O ile główne, do piekarni były zawsze w dobrym stanie, to kuchenne z których korzystał Remi najlepsze lata miały za sobą - Witaj Rusty. - Ach Remi ! Witaj. Słowo daję, że ten nowy karczmarz musiał mi polać czegoś mocniejszego. Przecież po jednym małym…- Rusty zakłopotany podrapał się po głowie, otwierając szerzej drzwi. Martin nie skorzystał jednak z zaproszenia. Początek wypowiedzi niziołka go zaciekawiła, ale nie tajemnicą było, iż piekarz nie szczycił się mocną głowy. - Ubieraj się szybko. Mam ci coś do pokazania.
__________________ Hmmm? |
13-09-2016, 09:33 | #43 |
Reputacja: 1 | -Oczywista, Panie Boldervine - odrzekł troll zakasując rękawy i poprawiając czapkę. Troll Armand wysłuchał uważnie swojego klienta, a potem rozpoczął oględziny wozu i konia.Wpierw sprawdził kopyta koni i stan podków, które od biedy uznał za zadowalający. Co prawda mógłby również to wymienić. - Podkowy na wykończeniu. Tak na miesiąc jeszcze, może krócej - Ostatnio edytowane przez Asmodian : 19-09-2016 o 14:46. |
14-09-2016, 17:10 | #44 |
Reputacja: 1 | Zakopana w pościeli Laura wybudziła się łagodnie. Nic już nie waliło, nic nie stukało i niepokoiło. Było gorąco, ciemno, więc zamiast widoków było tylko czuć miękkość i zapach. Zapach natomiast przypominał dzieciństwo, przez co wstawanie przeciągało się jeszcze bardziej. W końcu wynurzyła się nabierając świeżego powietrza. Po paru minutach była ubrana i wypoczęta. Rozgrzana od łóżka mogła ze spokojem przejść się po chałupie przypominając sobie wszystkie pomieszczenia i nadrabiając różnicę własnego wzrostu. Tak też trafiła do kuchni. Wprawdzie zwabił ją zapach przygotowywanego śniadania. |
14-09-2016, 21:47 | #45 |
Reputacja: 1 | część 1/2 Zmartwiona nieobecnością duchownego gosposia wspinała się po krętych schodach mając ostatnią nadzieję na znalezienie ojca Glaive na piętrze świątyni. Ze zniecierpliwienia robiła szybkie susy pokonując kilka schodków na raz. Była tak bardzo zmartwiona brakiem cicerone, że zwyczajnie nie zauważyła go i wpadła wprost na schodzącego po schodach mężczyznę. Odbiła się od jego piersi i poleciała w tył. Chciała zrobić krok, by obronić się przed upadkiem, lecz jej noga natrafiła na pustkę. Świat nagle dla niej zwolnił. Na jej twarzy wykwitło przerażenie zmieszane z zaskoczeniem, gdy jej ciało bezwładnie zaczęło lecieć w dół schodów, a ona nic nie mogła zrobić by się przed tym wybronić. - Lilium! - wrzasnął Theseus i w tym samym momencie wystrzelił przed siebie rękę, w ostatniej chwili łapiąc dziewczynę za przedramię. Pociągnął ją stanowczo do siebie i obejmując drugą ręką w pasie, przycisnął do piersi. Cała akcja trwała ułamek sekundy i gdyby batiseista przyglądał się temu wszystkiemu z boku, ciężko by mu było uwierzyć w jego czas reakcji. - Dziecko, nic ci nie jest? - wysapał przerażony, spozierając na nią z góry. Będąc przez tę chwilę do niego przytulona, Chloe mogła wyczuć przyśpieszone bicie serca kapłana, zapewne pobudzone niemałą dawką adrenaliny. Theseus chyba wciąż nie będąc świadom, jak to wygląda, przyciskał dziewczynę do siebie i obejmował szczelnie, co przy jego posturze, sile oraz potężnych ramionach, mogło się równać trwałości pułapki na niedźwiedzie. Chloe powoli skinęła głową twierdząco, choć nie do końca była pewna tego co się właśnie wydarzyło. Tym bardziej nie miała nic przeciw byciu w objęciach duchownego, którego silne ramiona wzmagały w niej poczucie bezpieczeństwa które tak nagle jeszcze krótką chwilę temu utraciła. - Uh, myślałam, że spadnę - mruknęła wciąż będąc w lekkim szoku. - Musisz uważać, jak chodzisz po schodach - skarcił ją, ale w jego głosie nie było krzty złości. Zamiast tego odetchnął pełną piersią z ulgą. Po chwili chyba zdał sobie w końcu sprawę z bliskości dziewczyny, bo jego uścisk momentalnie zelżał. Przytrzymując ją tylko lekko na wysokości łopatki, spojrzał jej w oczy. - Coś się stało, że tak goniłaś? - Nie mogłam nigdzie ojca znaleźć - odparła mu i dopiero w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że ton z jakim to powiedziała był pełen pretensji. Uśmiechnęła się więc nieśmiało tak by załagodzić swój brak taktu. - Zmartwiłam się, że coś... Że ojciec wyszedł gdzieś bez śniadania - jej wypowiedź wyglądała jakby w połowie zdania ugryzła się w język i na wprędce szukała wytłumaczenia. W jej spojrzeniu wciąż widoczne było w niej przestraszenie. - A ono już stygnie - dodała na koniec. Tak czy inaczej jej ta bliskość duchownego zdawała się nie przeszkadzać lub też zwyczajnie nie zwróciła na to uwagi w wyniku okoliczności w jakich do tego doszło. - Oh, rozumiem - pokiwał głową, choć wyraz jego twarzy przeczył tym słowom. - Jak widzisz, nic mi nie jest. Sprawdzałem tylko, co jest na piętrze - odparł, nie wgłębiając się w szczegóły, jakby próbował ich uniknąć. - Ale następnym razem, jak będziesz mnie prosić na śniadanie, spróbuj sobie przy tym nie wyrządzić krzywdy, dobrze? - westchnął i przejechał dłonią z łopatki na jej ramię, które poklepał delikatnie. Chloe pokiwała głową choć wyglądała jakby chciała to jakoś skomentować. Milczała jednak i chwyciła dłonią poręcz schodów. Przyglądała się uważnie twarzy duchownego. Było w jej spojrzeniu coś że miało się wrażenie jakby przenikało człowieka na wylot. - I co jest na piętrze? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem. - Em, to samo, co na dole. Sterta kurzu i pajęczyn - odpowiedział wymijająco i odsunął się wreszcie od Chloe. Odchrząknął i uciekł spojrzeniem w dół schodów. Przetarł przy tym oko i jeśli gosposia przyjrzałaby mu się lepiej, dostrzegłaby wyraźnie zaakcentowane worki pod oczami, chociaż jeszcze wczoraj ich nie miał. Wzrok też był jakiś mętny. - Powinniśmy więc iść na to śniadanie, zanim wystygnie. Przygotowałaś jajecznicę, tak jak wczoraj zapowiadałaś? - rzucił na odwrócenie uwagi i postąpił pierwszy stopień w dół. Na wspomnienie o jeszcze większym bałaganie gosposia zasępiła się. Za to poruszenie tematu śniadania wprawiło ją w nieco zakłopotania. - Tak, chyba tak mówiłam - odparła i ruszyła w dół schodów. Tym razem ostrożnie stawiając kroki. Theseus zerknął na nią z ukosa, ale już nic nie powiedział. Zamiast tego wysunął się na środek schodów, poruszając się tuż przed dziewczyną. Lewą dłonią postukiwał torbę przewieszoną przez prawe ramię i opartą o lewe biodro. Albo miał takie przyzwyczajenie, albo upewniał się, że jest w niej coś konkretnego. Oczywiście, niczego nie wyjaśnił. I nikt też nie oczekiwał od niego, by się z czegokolwiek tłumaczył. Nie mniej czuł na swoich plecach uważne spojrzenie dziewczyny. Wkrótce znaleźli się na korytarzu parteru gdzie cicerone zaraz skierował swoje kroki do pokoju w którym dnia poprzedniego jedli razem kolację, a kiedy stanął przed drzwiami jadalni, Chloe jedynie pokręciła głową i gestem ręki wskazała, by poszedł za nią. A ona wydawała się iść w kierunku sierocińca. - O której ojciec dziś wstał? - zapytała uprzedzając wszelkie jego własne pytania, które mogły mu się teraz nasunąć. Theseus uniósł dłoń i zboczył na chwilę z drogi, podchodząc pod drzwi swojego pokoju, które uchylił, by odwiesić torbę, której i tak na razie nie potrzebował. Zaraz jednak dołączył do Chloe. - Nie widzę sensu, by cię okłamywać, dziecko. Wczoraj nie miałem czasu się kłaść. Byłem zajęty swoją pracą - odparł i uniósł lekko brwi, widząc, że dziewczyna kieruje się do sierocińca. Dziewczyna zachihotała na te słowa, lecz nie odwróciła się w jego stronę. Szła szybkim i rytmicznym krokiem przez korytarz, aż przekroczyli łącznik z sierocińcem i doszli do klatki schodowej. Gosposia pokonywała schodki z niezwykła lekkością w ruchach. Zdawało się jakby w jej kroku było coś z tanecznej gracji. - Prosiłam, żeby ojciec odpoczął. Teraz czeka ojca ciężki dzień, a zmęczonemu umysłowi trudniej jest myśleć - pouczyła duchownego. - Będzie musiał ojciec po śniadaniu zdrzemnąć się, bo tak to długo ojciec nie pociągnie. - Gdyby to było takie proste, lilium - westchnął, stąpając ciężko po schodach. - Mamy dzisiaj parę rzeczy do zrobienia. Przede wszystkim chciałbym odwiedzić gospodę i zobaczyć, czy magiczny znak nadal jest zabezpieczony i czy nikt nie próbował przy nim majstrować. Poza tym chciałbym się zobaczyć z merem. Wciąż nie mam wszystkich kluczy do świątyni - wyliczał, dysząc lekko. Widać, że nadmiar schodów nie służył starszemu kapłanowi. - Trzeba przejść się po mieście i zapraszać ludzi na niedzielne nabożeństwo - zatrzymał się na chwilę łapiąc oddech. Zerknął na zwinną młodą damę, która niczym sarna zgrabnie wskakiwała po stopniach. Przyjrzał się jej i pokręcił głową, ale zaraz sam wziął się za dalszą wspinaczkę. - Ważne, że chociaż ty się wyspałaś, córko. Wesprzesz starego duchownego - bąknął jakby niezadowolony. - Oczywiście ojcze, ale musi mi ojciec obiecać, że po śniadaniu zrobi sobie krótką drzemkę - stwierdziła gosposia z uroczym uśmiechem. - No więc myślałam o tym zachowaniu dzieci z sierocińca. I wydaje mi się że zwyczajnie brak im odpowiedniego wzór do naśladowania. Dlatego sądzę że najlepszym rozwiązaniem będzie, jak będą spędzały czas z kimś wartym bycia tym wzorem. Kimś takim jak ojciec. Trzeba zacząć od podstaw. Jak choćby wspólne posiłki. Opiekunki podzielają moje zdanie. A i marnotrawstwem byłoby gotować tylko dla dwojga, gdy w kuchni obok i tak posiłki są robione. Musimy jednak zadbać o lepsze zapasy. Sierociniec żyje z datków i nie wiedzie się tu najlepiej. Dlatego myślę, że do gospody pójdę z ojcem, żeby dowiedzieć się, skąd w tym mieście najlepiej będzie brać żywność. A na teraz, zapraszam na śniadanie do kuchni na piętrze. |
14-09-2016, 22:38 | #46 |
Reputacja: 1 | część 2/2 - Tamta dziewczynka... - bąknął, zapewne mając na myśli wydarzenie z zeszłego dnia. Pokiwał głową z namysłem i zerknął na Chloe.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" Ostatnio edytowane przez MTM : 14-09-2016 o 22:50. |
20-09-2016, 21:44 | #47 |
Reputacja: 1 | Tura 6 owoli zbliżało się południe i mieszkańcy nieco wcześniej chcieli skończyć swoje obowiązki. Tylko w kuźni praca wrzała, a kowadło Armanda rozbrzmiewało rytmicznie w okolicy. Przed ratuszem, ochroniarz Dylan De Vramount zachęcał do kupowania patelń i garnków głośno wrzeszcząc. Otoczyła go zgraja gapiów bardziej zafascynowana samym występem niż reklamowanym produktem. Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:35. |
27-09-2016, 18:41 | #48 |
Reputacja: 1 | Rada miasta - część I - Usiądźmy zatem - zakończył krótkie, walne milczenie pan Trouve. Znów zaszurały krzesła, ktoś powiedział “au”, a kto inny rozpoczął już siorbać herbatkę. - Więc tak… - zastanowił się stary kobold na długą listą, gdzie wypunktowane miał tematy - Może wykreślimy od razu szeryfa i jego raport kwartalny, bo jak wiemy Harl rozpłynął się w powietrzu. Skoro zatem jesteśmy już przy tych co odeszli lub rozpłynęli się, to może od razu postanowimy co robić z ich rzeczami. Ponieważ po sali dał się słyszeć pomruk oraz dzikie dźwięki świadczące o tym, że ktoś sobie już robił nadzieję na szaber, Jean-Christophe odchrząknął głośno. - Chodzi o to by te rzeczy zabezpieczyć w jakiś sposób, przekazać komu trzeba lub urządzić loterię. Czy ktoś może orientuje się, gdzie zamieszkiwała pani Marianna De Fou? Mer zastanawiał się dlaczego też pierwszą poruszoną kwestią były rzeczy po zaginionych. A nie przykładowo pomysły na uratowanie szuwarowego golema czy zastanowienie się nad przyczyną katastrofy. Ostatecznie oba tematy zakładały w końcu wybranie osoby, która miałaby sprowadzić jakiegoś maga czy innego mistyka. Rodolphe milczał jednak na razie, gdyż nie chciał zaburzać pomysłu Jeana, a nie wiedział gdzie mieszkała Marianna. A może powinien? Koboldowi odpowiedziała cisza. Pomruczał chwilę i skreślił coś piórem w swojej liście. - Dobrze więc. Co by nie przedłużać, Radni ocenią tę sprawę indywidualnie i później. Tu liczę na szanownych kolegów i koleżanki - Kobold spojrzał spod okulara na Hoe i Zbażyna. Niektóre ofiary posiadały w swych gospodarstwach zwierzęta, których nikt od wczoraj nie karmił, plantacje cennych roślin, zapasy lub inne rzeczy, które mogły się zmarnować. Nie mówiąc już o tym, że szabrowanie było niezłą rozrywką dla ludzi ale budziło często konflikty, a tego nikt nie potrzebował. - Nadal jesteśmy przy szeryfie... Więc może szybko zdecydujemy co dalej z tą funkcją. Piszemy do Chenes po nowego i mianujemy kogoś tymczasowo, czy obejdziemy się bez szeryfa? Każdemu z rajców z łoskotem przetoczył się w głowie słaby budżet miasta… a mieszkańcom - dreszcz po plecach, bo w świetle ostatnich wydarzeń pragnęli kogoś z dużą, nabitą giwerą, kto będzie strzegł ich bezpieczeństwa… Teraz Rodolphe odważył się zabrać głos: - Sądzę, że sprawę szeryfa możemy rozwiązać w naszym gronie. - Mer wstał i popatrzył na zgromadzonych. Z pewnością żaden mieszkaniec Szuwar nie chciał nikogo z zewnątrz, a nikt z Rady nie chciał zbyt wiele zapłacić. - Wnioskuję o wystąpienie chętnych na stanowisko, a następnie Rada rozpatrzy każdą kandydaturę. Praca szeryfa, mamy tutaj raczej bezpieczną okolicę, mogłaby być zajęciem dodatkowym do pracy wykonywanej przez obywatela i sądzę, że moglibyśmy zapłacić za nią połowę płacy byłego szeryfa, jednak to także musiałaby uzgodnić Rada. - Trottier spojrzał wyczekująco na Hoe i Zbażyna. Hoe prychnęła cicho pod nosem. Z tego co wiedziała o mieszkańcach Szuwar nikt nie nadawał się na stanowisko szeryfa. Podejrzewała jednak, że chętnych by dobrać się do arsenału będzie… a będzie. Nie jeden z pewnością. - Zapasy które mogą się popsuć oddajmy do sierocińca i najbiedniejszym - zaczęła jednak od tej pierwszej sprawy, nie wiedziała gdzie zamieszkiwała pani Marianna De Fou ale co zrobić z rzeczami zaginionych miała pomysł. - Resztę rzeczy zabezpieczmy, a te co trzeba oddajmy pod opiekę odpowiednim chętnym osobom. Ziemię i zwierzęta. Czasowo. Na wypadek gdyby jutro, po jutrze czy za tydzień ich zniknięcie miało okazać się jedynie chwilowym zniknięciem. Kiedy czas upłynie skonfiskujemy je jako należące do miasta. Urządzimy licytację rzeczy. Ta osoba, która teraz zajmie się ziemią i zwierzętami, a z tego tytułu odniesie i zyski i straty, będzie miała prawo kupić je bądź wynająć od miasta poza licytacją. Zyski z tego wszystkiego przeznaczymy na wspólne dobro, oszczędności czy załatanie dziury w budżecie miasta? Nie znam obecnych cyferek - zielonoskóra uważnie spojrzała na Kobolda - ale czy oszczędności czy dopłata do podatków, miastu nie zaszkodzą a mieszkańcom ulżą. Bo Poborca Podatków prędzej czy później tak czy inaczej się tu pokaże. Funkcję szeryfa tymczasowo przejmę ja. Tymczasowo - Hoe powtórzyła jeszcze raz ów słowo tym razem wypowiadając je nieco wolniej - nikt więcej w Szuwarach nie ma w tym doświadczenia ani przeszkolenia jeśli mi wiadomo. Szeryf to stóż prawa, które musi znać i respektować, a nie byle chłop z dostępem do arsenału. W świetle ostatnich wydarzeń zastanawianie się czy szeryf jest potrzebny, czy nie jest potrzebny, wydaje mi się nieco śmieszne. Bez urazy, oczywiście… Nie czekałabym aż upłynie ustalony przez nas zaraz czas oczekiwania na ewentualnie odnalezienie się naszych zgub. Wnioskuję o niezwłoczne złożenie odpowiedniego pisma do Chenes. Gdy czas minie po najbliższych okolicach roześlemy też wiadomości o licytacji… zwłaszcza licytacji karczmy. Możemy dołożyć do tych wiadomości status nieruchomości do sprzedania i zapotrzebowanie na osoby wykonujące konkretne zawody, których brak może być odczuwalny dla mieszkańców. Zielonoskóra urwała swój monolog i wyglądało na to, że skończyła gdyż teraz przeniosła spojrzenie z Kobolda na Mera, a z Mera na Zbażyna, z tego zaś na powrót na Kobolda. Zupełnie jakby chciała wyczytać z wyrazu ich twarzy ich myśli. Eldrich wysłuchiwał całego zajścia w ciszy cały obrządek obrad. Jego wspomnienia póki co nie powracały, a to pewnie znaczyło, że wcześniej na podobnych obradach nie uczestniczył. Swojego rodzaju ulga, gdyż wolał działać niż gadać po próżnicy… a karczma? Była utrapieniem i z chęcią by się go pozbył, nie mniej nie zagląda się darowanemu koniowi w zęby... choć wieść o licytacji karczmy go poniekąd pocieszyła. Z chęcią wyrwałby się z tej zabobonnej mieściny, ale z racji jednej, wielkiej, ziejącej otchłani w pamięci było to nie możliwe… a ludzie? Już dali mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany, a potrafił rozpoznać ferment kiedy go widział… Może spokojna praca w lesie przy wycince będzie dobrym rozwiązaniem? Tak, to była myśl! W końcu odwiedzałby Szuwary praktycznie nocami by zjeść i się przespać, ewentualnie zrobić zapasy na później… tylko co z noclegiem? Będzie musiał porozmawiać z Merem, lub Radną Hoe. Stary Zbażyn nie wydawał mu się odpowiednią do tego opcją, ale to potem, na tą chwilę miał opiekować się karczmą jeszcze do końca tego dnia. Pora zarobić i wyciągnąć ile się da, oraz zdać w miarę stabilnym stanie… co może wymagać pracy. Ehh… Theseus Glaive na obrady przybył dość wcześnie. Właściwie to wyszedł z kościoła tylko na chwilę, by zobaczyć miasto i mieszkańców. Wtedy jednak natrafił na ogłoszenie wieszczące zebranie rady. Rzecz jasna, ktoś z jego pozycją nie mógł przepuścić szansy, by być pośród ludu. Dlatego też powierzył swojej gosposi opiekę nad świątynią, a sam udał się do ratusza. Póki aula była opustoszała, obserwował każdą nowo przybyłą osobę i pozdrawiał wszystkich szacunkiem. Teraz zaś siedział pokornie gdzieś z boku sali i przysłuchiwał się każdemu padniętemu słowu. Dłonie miał złożone i kręcił na palcu sygnet z symbolem kościoła. - Propozycje Radnej Hoe wydają się rozsądne. Lecz jeśli jesteśmy przy sprawie zaginionych to czy nie warto zorganizować jakichś poszukiwań ? - wtrącił cichym, ale dobrze słyszalnym głosem Bartnik. Dotychczas w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań. Jednak teraz postanowił się wciąć do rozmowy. Zależało mu na rozwiązaniu tej sprawy, bo w końcu to on włóczył się po nocy, aby znaleźć łowczego i Harla. Podczas obrad bartnik kątem oka obserwował Ocaleńca. Szkoda, że wdowa nie pojawiła się na obradach. - No i wypadałoby jeszcze zobaczyć co magiem - dodał. Jean-Christophe Trouve uniósł głowę znad zapisków i rozejrzał się po tłumie. - Będzie miał pan swój czas, ktokolwiek to mówił. Proszę dać radzić radnym, a wnioski ewentualnie zgłaszać panu Jeremie Seyres’owi - Tu kobold skierował krzywy palce na woźnego - Od razu można zapisać wniosek “głosowanie w sprawie poszukiwań i domu maga” - poinstruował Pascal. Następnie zwrócił się do orczycy Hoe. - Jeśli rada przegłosuje pani pomysł i zostanie pani tymczasowo Szeryfem, będzie pani musiała zrezygnować na ten czas z pełnienia funkcji Radnej. Będzie musiała pani wskazać kogoś, kto panią zastąpi. Spojrzał spod okulara na zieloną kobietę jakby chciał dać do zrozumienia, że za jej wyborem idą konsekwencje. Upomniany bartnik tylko skinął głową, nie wiadomo czy do pana Trouve czy też do samego siebie. Na dodatek cofnął się nieco w tłum. Sprawa była zgłoszona i zapisana. Co jak co, ale stary kobold słynął ze swojej skrupulatności. Rodolphe uśmiechnął się do orczycy i skrzywił nieco na wiadomość, że miałaby zrezygnować z pełnienia funkcji Radnej. Jej akurat w Radzie potrzebował i ją lubił. - Twoja propozycja, panno Hoe, zdaje się być bardzo sensowną. Jak najbardziej ją popieram. Tylko nie chciałbym tracić tak dobrego Radnego. I ty także, panie Zbażyn, nie waż się myśleć, że pozwolę ci opuścić miejsce w radzie miasta, by zająć się tymczasowym szeryfowaniem. - Mer uśmiechnął się do starego rolnika. Hoe wyglądała na bardzo niezadowoloną z tego co powiedział Trouve i dodał od siebie Rodolphe… chociaż dobrze wiedziała, że racja jest po ich stronie. - Tym bardziej wnioskuję o niezwłoczne złożenie odpowiedniego pisma do Chenes. Potrzebujemy szeryfa który zna się na rzeczy.
__________________ To nie ja, to moja postać. |
27-09-2016, 23:01 | #49 |
Reputacja: 1 | Dziewczyna z zaangażowaniem przetrząsała każdy kąt w świątyni nim ktokolwiek tam zajrzał. Z początku, zapewne w celu określenia jak duży problem stanowiło wysprzątanie tego miejsca, panienka Vergest sama fachowym okiem gosposi przyglądała się każdemu miejscu. A była nader skrupulatna w swych oględzinach, bo zaglądała w każdy zakamarek, pod prawie każdą szafę, ławę i gobelin. Choć pewne było, że porządków nie zakończą tego dnia to efekty były już widoczne i całkiem zadowalające. Chloe kilkukrotnie zaznaczała Florze jak wielką pomocą dla niej była ona oraz dwójka dzieci, które również nie zostały pominięte w pochwałach panny Vergest. Mimo uśmiechu na twarzy, gosposia w duchu martwiła się swoim odkryciem jakiego dokonała na szczycie dzwonnicy. Zastanawiało ją jak mogło dojść do tego nieszczęścia że poprzedni cicerone spadł. Nie było śladów by próbował się ratować. Może był pijany? Może... Już nie żył gdy spadł. "Ech bez ciała to ciężko stwierdzić czy spadł czy tylko ktoś go tam zostawił, a reszta dopowiedziała sobie historyjkę o spadaniu..." pomyślała niepocieszona. “Muszę pomówić o tym z ojczulkiem” - A kto mógłby wiedzieć jak zwał się ten cicerone co przyszedł po duchownym nieboszczyku? - zapytała Florę, gdy szorowały wspólnie parapet jednego z wielkich okien w sali modlitewnej. Dziewczyna przerwała na chwilę prace i wytarła spocone czoło. - Heh.. Nie wiem. Może mer? Ja widziałam go tylko przez chwilę, ale na pewno widział się z Merem, a pan Milet latał i dzwonił kluczami koło niego. Po za tym na pogrzebie było pół miasteczka. Flora zmarszczyła lekko brwi. - O wiem! Zapytaj się pani Rolande. On będzie wiedzieć na pewno. Chloe pokiwała głową. Chwilę w zamyśleniu, zastanawiając się jak dalej rozpytywać o tą sprawę, przecierała mokrą szmatką szklany witraż do wysokości na jaką sięgała. Pewna była, że musi wypytać ojczulka czy zauważył jakieś braki w dokumentacji. - A ten duchowny, którego imienia nie pamiętasz... Rozumiem, że to on poprowadził uroczystości pogrzebowe poprzedniego cicerone? A tamtego gdzie pochowano? Na tutejszym cmentarzu może? - pytała dalej, oczywiście w tonie ciekawości jaką się obdarza plotki. - Tak - Flora zmoczyła szmatę w wiadrze i pomagała Chloe - Spoczywa tutaj, w mieście. Było zimno, pamiętam. Pan Milet miał trudność z kopaniem ziemi. Przyszło trochę ludzi. Pani Rolande, oczywiście i niewidoma Barbara Beumanoire. Miała taką opaskę na oczach. Był też mer, szeryf i.. no trochę ludzi przyszło. On nie był jakiś towarzyski ten cicerone. Tylko z panią Barbarą gadał w zasadzie. Smutny był, a te jego kazania też takie niewesołe. Flora przez chwilę się zastanowiła. - Miałyśmy z Jaq dużo swobody - zarechotała. "Obawiam się, że ta swoboda może zostać ukrócona" przeszło Chloe przez myśl. W każdym razie uśmiechnęła się, bo sama lubiła porządek i to nie tylko jeśli chodziło o kurz. Wierzyła, że ojciec Glaive zaprowadzi w tym miejscu ład i dobre obyczaje. A ona mu w tym pomoże. - A ta gosposia poprzedniego duchownego... Ona zawsze taka... Dziwna była? Jak ona w tym stanie mogła spełniać obowiązki gosposi? - zastanowiło to pannę Vergest. Flora pokręciła głową. - Nie, nie była. No co ty... Panna Barbara była jak Jaqulin - Dziewczyna zachichotała i stanęła na baczność ze szczotą w rękach salutujac. - Zapięta pod szyją, sztywna, pełna tych wszystkich konwenansów i… gotowa do działania! Swatka, prudernica i plotkara. Strażnica moralności i porządku. No ale wiesz co się o takich mówi… Flora nachyliła się do Chloe by nikt jej przypadkiem nie usłyszał. - Podobno wzdychała do cicerone… Wyobrażasz sobie? Taka stara? Heh.. gadano, że zostawała u niego do późna… Tak czy siak w noc wypadku ponoć błąkała się wokół świątyni w samej koszulinie nocnej, kompletnie ślepa - opiekunka pokręciła z politowaniem głową. - Mówią jednak, że była z niej dobra gosposia. Porządna, pilnująca spraw świątyni. Panna Vergest spojrzała zniesmaczona na koleżankę za sugerowany przez nią romans między tą zniedołężniałą skrzacicą i ponurym cicerone. Pokręciła głową nie chcąc dłużej o tym myśleć. - Czyli oślepła dopiero w dniu śmierci duchownego? - zainteresowała się tym Chloe. Prowadząc rozmowę z Florą nie poprzestawała na uważnym sprzątaniu gabinetu cicerone, właśnie schyliła się by przetrzeć kurz pod szafką... I znalazła ząb. Ludzki, trzonowy. Gosposia wyciągnęła z kieszonki chusteczkę i pochwyciła nią znalezisko, po czym owinęła i schowała z powrotem do kieszonki. Tymczasem Flora wymiotła paprochy z kąta, w tym niedopałek cygara, na środek pomieszczenia by tam nabrać je na szufelkę. - Poprzedni cicerone palił? - skrzywiła się Chloe na widok peta. - To chyba nie jest tania używka - zauważyła z dezaprobatą malującą się jej na twarzy. Towarzyszka wzruszyła ramionami. - Pewnie jakiś jegomość co go gościł duchowny tutaj. Obrzydlistwo - Flora nie miała zamiaru przyglądać się śmieciom i zgarnęła kilka pajęczyn, skoro miała już w rękach szczotę. - Czy duchowny miewał wielu gości? - Chloe wypowiedziała pytanie które natychmiast pojawiło się jej w głowie. - Bo ja wiem… chyba nie - odrzekła Flora - Nie był w sumie zbyt towarzyski. No, ale wiesz.. ludzie tu przychodzili do niego załatwiać jakieś sprawy. Pogrzeby, śluby może… jakieś inne papierki. Nie znam się, ale coś tam robił, pracował. - Jak to na cicerone przystało - podsumowała panienka Vergest uśmiechając się szeroko. Wyprostowała się i przetarła ramieniem czoło. - No, ładnie nam dzisiaj poszło. Zasłużyliśmy na przerwę - stwierdziła odkładając szmatkę do wiadra z brudną już wodą. Od razu padła propozycja by udać się do kuchni, przegryźć coś, bo zmęczeni porządkami, co niektórzy, mogli nie dotrwać do obiadu. Chloe natomiast obiecując że dołączy do reszty w kuchni, najpierw wstąpi na piętro do biblioteki. Powód był prosty: trzeba było ocenić jakich nakładów pracy będzie potrzeba do doprowadzenia tamtego pomieszczenia do używalności. Oczywiście Chloe nie omieszka sprawdzić każdy kąt, sprawdzając oględnie te najmniej zakurzone woluminy. |
28-09-2016, 16:05 | #50 |
Reputacja: 1 |
__________________ |