Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2016, 17:37   #41
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Poprzedniej nocy Eldrich miał niemiłą niespodziankę. Otóż, kiedy obsługiwał gości potknął się na nierównościach podłogi głównej sali i ratując zastawę po kolacji gości runął na podłogę jak długi. Dzięki refleksowi i kociej niemalże zwinności uratował ją od potłuczenia. Nieszczęśliwie nabawił się paru siniaków... Wstając z desek miał okazję podziwiać przepięknie ułożone deski i ich krzywizny. Kolejna rzecz która została do zapisania jako do naprawienia. Choć prawdę mówiąc to wyłożenie podłogi skórami zdawało się dobrym wyjściem... tylko rozwiązanie drogie i czyszczenie regularne... Nie podążał dalej w te myśli, tylko dokuśtykał do lady i zdał naczynia do mycia, by dalej obsługiwać karczmę.

Ocaleniec jak tylko wstał pierwsze co zrobił to przyodzianie starych ubrań poprzednika i wstawienie śniadania dla siebie. Był lekko obolały od wydarzeń ostatniej nocy, ale chyba nie było to nic wielkiego. Ot, będzie musiał być uważniejszy i oszczędzać siły. Było jeszcze rano i czuł się znakomicie... za wyjątkiem głodu. Wiedząc, ze pusty żołądek niczemu nie sprzyja sięgnął po prostą książkę kucharską swojego "wuja" i podążając krok za krokiem zrobił sobie gęstą zupę na bazie warzyw i drobiowego mięsa.

W między czasie kiedy składniki się gotowały zamiótł całą salę główną i posprzątał na zapleczu. Dopiero przybijanie gwoździa do słupa który zauważył dnia poprzedniego go zaciekawiło i wyrwało z myśli o gospodzie, a była ich cała mnogość. Następnie pojawili się goście, kobold i znów miał ręce pełne roboty... tym razem bez pomocy. Szczęśliwie jajecznicę ponoć nie da się zepsuć...

- Co tylko znajdę z tego co panowie sobie życzą to przyżądzę. - zawiadomił uprzejmie diliżansowców. - Jesteście pierwszymi którzy się obudzili, jak byście czegoś potrzebowali śmiało wołajcie.

I z tą myślą udał się do kuchni przygotować zamówione śniadanie. Te które dla siebie przyrządził było już gotowe, tak więc zdjął garnek z pieca i postawił obok i już podążając za zdobycznymi księgami gastronomicznymi przygotowywał posiłek z zamówienia. Wyszło... raczej dobrze i z tą bogobojną myślą przyniósł posiłek gościom.

Następną rzeczą którą zrobił po powrocie za ladę było spisanie co zostało zamówione, a kiedy to zostało poczynione przyniósł swoją miskę i w czekaniu na dalszy bieg wydarzeń przystąpił do konsumpcji. Kiedy skończył przeprosił gości na chwilę i udał się do słupa ogłoszeniowego. Powrócił parę chwil potem uzbrojony w nową wiedzę. Był wzywany. "...znając życie będą chcieli podatek kiedy nie mam prawie żadnego grosza..." przemknęła mu przez czuprynę pełna optymizmu myśl.

Następnie wstali pozostali goście. Kolejne posiłki wydano, kolejne napoje zaserwowano. Starał się jak mógł podążać za szczegółami zawartymi w księgach i choć trudno mu było ocenić czy się udało czy nie, to przynajmniej zacnie wyglądało. To jest, gdyby pamiętał jak "zacnie" wygląda. W międzyczasie zmył naczynia i gary, zrobił notki inwentarzowe, ukrył utarg... Pracy było co niemiara, a kiedy zbliżał się czas narady przeprosił gości, że musi zamknąć lokal. Kiedy już ich nie było, to po zakluczeniu drzwi udał się na narady.

Choć zasugerował, że skoro wstęp wolny to teoretycznie mogą i oni się na nie udać, to wątpił by byli ku temu skorzy. Koniec końców mieli transport do przygotowania, a i powątpiewał by pragnęli przeciągać swój wyjazd o kolejne minuty.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 08-09-2016, 19:26   #42
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Chrzęst żwiru pod stopami był uspokajający. Przywoływał wszystkie te poranki, kiedy Martin wędrował do pracy lub miasteczka, a jedynym urozmaiceniem drogi było podziwianie krajobrazu lub krótkie “dzień dobry” z sąsiadem. Żadnych rozmyślań o tajemniczych wiadomościach, zagadkowych znaleziskach czy niepokojących zaginięciach. Cisza i spokój - zupełne przeciwieństwo poprzedniego wieczora. Nawet ojcu nie podobała się ta sytuacja, chociaż zwykle śmiał się z dramatycznych doniesień szuwarowych plotkarek. Kiedy wraz Remim wracali w nocy do domu, Luc nie omieszkał podzielić się z synem opinią na temat małego kryzysu, a także o krokach Radnych.
Zebrania Rady zazwyczaj zaczynały się w południe. Remi zamierzał złapać Hoe zanim zniknie w budynku Rady Miejskiej. Przeczucie mówiło mu, że obrady mogą trochę potrwać.

Pomimo, że ten poranek nie należał do najcieplejszych droga do Szuwar minęła całkiem szybko i przyjemnie. Na pierwszy rzut oka życie w miasteczku toczyło się swoim zwykłym rytmem. Jednak leżący na środku rynku Vince, a także brak znajomych twarzy przypominał, że konsekwencje poprzednich wydarzeń sięgają głębiej niż się wydaje.
Uwagę Remiego przykuł afisz wiszący na słupie “Burego Kocura”. Zazwyczaj poczta pantoflowa wystarczała do przekazywania wszelkich informacji. Jeśli ktoś pofatygował się i zawiesił plakat musiało być to coś ważnego. Bartnik szybkim krokiem przeciął plac, machinalnie odpowiadając na wszelkie pozdrowienia. Wkrótce mógł przyjrzeć się afiszowi w całej jego okazałości.
Sfrustrowany zmrużył oczy, próbując rozszyfrować znaki, jednak jego wysiłki spełzły na niczym. Na co mu obwieszczenie, kiedy nie umiał go przeczytać ? Wyhaczył co prawda swoje nazwisko, takie samo jak na nagrobku jego matki na pobliskim cmentarzu, ale wciąż nie wiedział kto i w jakim celu przybił afisz. Martin zdawał sobie sprawę z braków w wykształceniu, ale prawdę mówiąc, dotychczas nie uważał ich za wielce uciążliwe. Po prostu w jego pracy te umiejętności nie były wymagane.

Zmartwiony podrapał się po karku, jednocześnie spoglądając spod oka na rynek. Kręciło się po nim parę osób, ale nikt nie wydawał mu się odpowiedni. Wtem jego wzrok padł na zamkniętą na głucho piekarnię. Rusty nie był może typem pracusia, ale zazwyczaj jednak wstawał punktualnie. Czyżby jemu też dała się we znaki wczorajsza noc ? Halfing zawsze chciał wiedzieć o wszystkim co się dzieje w Szuwarach, więc pewnie plakat go zainteresuje. No i już dawno powinien wstać. Z tą myślą bartnik skierował się ku domostwu piekarza.
Długie skrzypnięcie nawiedziło okolicę, kiedy zaspany niziołek wyjrzał zza uchylonych drzwi. O ile główne, do piekarni były zawsze w dobrym stanie, to kuchenne z których korzystał Remi najlepsze lata miały za sobą
- Witaj Rusty.
- Ach Remi ! Witaj. Słowo daję, że ten nowy karczmarz musiał mi polać czegoś mocniejszego. Przecież po jednym małym…- Rusty zakłopotany podrapał się po głowie, otwierając szerzej drzwi.
Martin nie skorzystał jednak z zaproszenia. Początek wypowiedzi niziołka go zaciekawiła, ale nie tajemnicą było, iż piekarz nie szczycił się mocną głowy.
- Ubieraj się szybko. Mam ci coś do pokazania.
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 13-09-2016, 09:33   #43
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
-Oczywista, Panie Boldervine - odrzekł troll zakasując rękawy i poprawiając czapkę. Troll Armand wysłuchał uważnie swojego klienta, a potem rozpoczął oględziny wozu i konia.Wpierw sprawdził kopyta koni i stan podków, które od biedy uznał za zadowalający. Co prawda mógłby również to wymienić. - Podkowy na wykończeniu. Tak na miesiąc jeszcze, może krócej -
Ośka była pogięta i trzymała się jako tako. Oczywiście dla takiego muła roboczego jakim był troll pojęcie “jako tako” nie istniało.
-Możecie nie dojechać. Sama oś ledwo się trzymie. Może by wytrzymało, ale pogięte tu jest wszystko, i jak złapiecie jaką dziurę po drodze, to się wszystko rozdupczy - Armand macał poluzowane i pogięte okucia, badając pod palcami orczyk.
-Koło też może trzasnąć. Nabiłbym na wszelki wypadek nowe obręcze - Troll palcem wręcz mógł odgiąć cienką, przerdzewiałą już blachę okucia koła, trzymającą się chyba jedynie na pobożnych życzeniach woźnicy.
Wstając z kolan dojrzał jeszcze katastrofalny stan uprzęży oraz lejców
-Przydałby się rymarz. Zerwać się mogą a i brzydko to wygląda. A to w końcu dyliżans jest. Jakby tak skoczyć po Devillepin’a i Bréguet’a to daliby my radę się uwinąć. Oczywista, koszt remontu uprzęży z nimi trzeba obgadać. U mnie policzę -
- Nie za drogo mnie to wyjdzie panie Kowalu? - zapytał krasnolud i przełknął głośno ślinę… - Więcej jak 30 Szylingów dać nie mogę. Trolla - Yorgella do pomocy co najwyżej, bo ten DeVramont patelniami handlować zaczął w Kocurze…-
- Trzydzieści to same żelazo będzie kosztować. A gdzie mój pot i fach w tym będzie? Pięćdziesiąt szelongów to uczciwy piniądz i dla mnie, i dla was.. Jak się oś urwie albo koło odpadnie, i pudło się rozleci, to setki wydacie by to do porządku doprowadzić. A jak...pasareż...paraseż...no….ten co dupę w tym wozi łeb rozbije, to mu jeszcze zapłacicie. - troll nie był mocny w rachunkach, ale trzydzieści szylingów to było zdecydowanie za mało za jego robotę. Z drugiej strony pewnie mógłby tyle wziąć, ale skąpstwo krasnoluda nie było na miejscu. Ludzi tym woził i krzywda się komuś stać mogła. Armand długo drapał się po głowie, kręcąc niepocieszony głową.
-Pomoc się przyda. Będzie po prostu szybciej. Chyba, że wam nie spieszno, hę?- troll spojrzał w stronę gospody
- Dobra, zrobię za czterdzieści i pięć. Może da się coś podklepać. Umowa stoi? - troll wysunął ogromne łapsko w stronę krasnoluda

- Niech ci będzie, panie Kowalu - mruknął z przekąsem Boldervine. Mówili mu, że troll zdolny majster, ale głupi. Widać z rozumem nie tak źle, a za takiego fachowca krasnolud zapłaciłby w Chenes majątek.
- Czas nas goni jednak - Rzekł po chwili - Dziś jeszcze chcemy wyjechać. Tam mi drzwi zabili z jednej strony w Chlupocicach, więc jakby można było, choć okno wyciąć czy jak.... Przyślę tu Yorgell’a.-
Tymi słowami woźnica zakończył interesy i rozpoczął się oddalać, wąchając palucha.
- Będzie na wieczór - Troll zakazał rękawy i od razu wziął się do roboty nawołując “pomocnika”. Najpierw konie. Starannie zdjął po kolei każdą podkowę, następnie wyczyścił kopyta. Potem po kolei dopasowywał każdą do końskich kopyt. Nieco mu schodziło, więc kazał pomocnikowi podłożyć pod przednią oś drewniane pachołki i zdjąć oba koła wozu. Nie szło mu, wiec musiał pomóc swoją solidną krzepą, aby podnosić ciężkie pudło powozu, w czasie jak pomocnik podkłada drewniane podpórki. W końcu mógł na powrót zająć się kopytami podczas gdy pomocnik odkręcał każde koło z osobna, odkładając je bliżej kuźni. Oś też została wyjęta, a jej wygięcia świadczyły o tytanicznej robocie jaką musiał znosić materiał eksploatowany tak intensywnie przez krasnoluda.

Za pomocą łomu pomocnik wyjął też okucia i orczyk. Leżały na drewnianym stole warsztatowym wkurzając trolla ilekroć na nie spojrzał, przechodząc obok. Obiecał krasnoludowi zejść z ceny za naprawę tych części, podczas gdy należało je raczej całkowicie wymienić. Jednak po pewnej chwili, przerywanej sapaniem, mlaskaniem i drapaniem się po czapce kowal wpadł na kolejny, genialny jego zdaniem koncept - podhartowania nieco pogiętych elementów aby nadać im nieco lepszej twardości. No i porządne przetarcie ciernią nie zaszkodziłoby.
Po prawdzie, to generalny remont nie zaszkodziłby całemu pudłu dyliżansu - i troll nie mógł się nadziwić, że obdarty, pełen dziur postrzałowych powóz wozi wciąż ludzi. Nie był jednak ani cieślą, ani rymarzem, więc nic poradzić nie mógł, poza poprawieniem, lub raczej przywróceniem elementów mechanicznych pojazdu do stanu względnej używalności.

W tym czasie Armand kończył robotę przy kopytach, “regulując” ręcznie podkowy i nabijając je świeżo wyprodukowanymi gwoździami.
Kiwnął na pomocnika i wręczył mu tarnik - równo ma być - mruknął kowal i pokazał na jednym kopycie prawidłowo oszlifowane kopyto i zajął się kołami, z których zbił metalowe, pordzewiałe obręcze.
-Trza nowe robić….te na szmelc się nadają. Nie dziwota, że mu pęka i spada. Luźne wszystko jak…. - w sumie nie wiedział co było równie luźne ale pomarudzić musiał.
Rozklepał na szybko na kowadle dwa podłużne paski metalu, formując z nich ładne obręcze które następnie nabił na całym obwodzie koła. Pomocnik kończył robić kopyta, które uzyskały akceptację kowala. Niemowa miał nieco talentu. Całkiem sprytnie wykonywał polecenie Armanda.
Kowal obejrzał drzwi, przypominając sobie o sugestii krasnoluda, aby wyciąć okienko. Drzwi owszem, zabite na głucho ale tylko zawiasy były pozrywane, jakby ktoś ciężki się na nich bujał. Nie było sensu niszczyć pięknego drewna piłą. Armand cęgami powyciągał ćwieki i zdjął prowizorkę z dyliżansu. Dłuższą chwilę zajęło mu zmajstrowanie podobnych zawiasów w kształcie do oryginalnych. Po prawdzie zeszło do popołudnia, co bardzo zirytowało trolla.
Tymczasem pojawił się w warsztacie zapowiadany przez krasnala pomocnik Yorgell. Kolejny troll. Armand pomyślał, że robota powinna pójść teraz jak z płatka.

- Po rozhajcowanym piecu czuć, że warsztat nie próżnuje - Do kuźni wszedł troll o fioletowej sierści i od razu podszedł do swego pobratymca by uścisnąć mu dłoń.
- Yorgell jestem. Przysłał mnie ten konus, Bolat…-
Następnie spojrzał na orka niemowę.
- O, a my się znamy. Nie robisz już w stajni?-
Niemowa spojrzał cielęcym wzrokiem na Yorgella i bezradnie wzruszył ramionami…
- No dobra. To za co tu się brać? - rzekł troll i rozejrzał się po kuźni.*
-Koła załóż. Ja wyklepię okucia. Potem oś - Armand miał już koncept tego “remontu” rozplanowany. Cała reszta to było żmudne kucie i wylewanie litrów potu nad rozżarzonym metalem.
Kuźnia pracowała aż miło. Waliły młoty, trzeszczały deski, dźwięczało żelazo. Nie często ostatnimi czasy zdarzały się takie sceny w Szuwarach. Każdy, kto przechodził obok spoglądał zaciekawiony, a widok wytężonej pracy w jakimś stopniu podnosił na duchu i radował.
Godziny upływały, młoty unosiły się nad kształtowanymi na ogniu elementami. Potem było przykręcanie i montaż, do którego kowal użył resztki swoich świeżo wykutych gwoździ. W końcu kowal dobił młotem ostatnie okucie, a pomocnicy z metalicznym stuknięciem zamocowali ostatnie koło. W ruch poszły szmatki i ciernie, polerując i szlifując do błysku zamocowane elementy. Armand dmuchnął na błyszczące okucie, czyszcząc je jeszcze rękawem po czym z sapnięciem podparł się pod boki. Robota była skończona. Cisza, przerywana tylko hałasowaniem świerszczy i dochodzącym z oddali śmiechem dobiegającym z karczmy oznajmiał koniec dnia. Armand, który napełnił wcześniej brzuch doskonałymi pasztecikami tym razem miał ochotę na odrobinę odpoczynku. Tyrał w końcu prawie dwa dni bez przerwy. Co prawda drewno się kończyło i warto byłoby jeszcze dorobić tych gwoździ…..
-Nie, jutro. Koniec na dziś- mruknął po czym uścisnął prawice swoim pomocnikom winszując im dobrze wykonanej roboty.
-Chodźmy do Pana Bouldervine -
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 19-09-2016 o 14:46.
Asmodian jest offline  
Stary 14-09-2016, 17:10   #44
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zakopana w pościeli Laura wybudziła się łagodnie. Nic już nie waliło, nic nie stukało i niepokoiło. Było gorąco, ciemno, więc zamiast widoków było tylko czuć miękkość i zapach. Zapach natomiast przypominał dzieciństwo, przez co wstawanie przeciągało się jeszcze bardziej. W końcu wynurzyła się nabierając świeżego powietrza. Po paru minutach była ubrana i wypoczęta. Rozgrzana od łóżka mogła ze spokojem przejść się po chałupie przypominając sobie wszystkie pomieszczenia i nadrabiając różnicę własnego wzrostu. Tak też trafiła do kuchni. Wprawdzie zwabił ją zapach przygotowywanego śniadania.

- Dzień dobry - przywitała się miło ucieszona z odwiedzin.

- Ah, dzień dobry. Dobrze, że wstałaś - odpowiedziała jak zawsze zadowolona z życia babcia Beronique. - Siadaj do jadalni, za chwilę podam śniadanie. Dziadek też do nas dołączy.

Miejsce przy stole czekało na nią tak, jak każdego dnia przed przeprowadzką. Szkoda było patrzeć na tak wiele krzeseł, gdzie każde było konkretnego domownika. Teraz były zajmowane tylko dwa. Świeciło pustkami. W latach swojej świetności cały dom tętnił życiem a na wspólne posiłki zbierali się wszyscy. Rozmarzona dziewczyna oderwała się od myśli, gdy po krótkim czasie śniadanie zostało wprowadzone do jadalni. Trzy nakrycia, jajecznica z jajek od Zbażynów wraz z kawałkami podsmażonego mięsa od Hoe i wypiekami Blackleafa.

- Moje ulubione... - zachwyciła się cicho Laura. - Babcia pamiętała nawet po takim czasie?

- Oj, złotko, oczywiście - odparła Beronique ustawiając wszystko na swoim miejscu.

Większość życia młodej osoby było tylko paroma latami w oczach tak doświadczonej życiowo kobiety. Rozpoczęło to rozmowę na temat ciekawszych rzeczy, które dwie strony pamiętały o sobie po tylu latach. Na zagryzanie pachnącym i gorącym śniadaniem pojawił się też dziadek, trochę spóźniony jak to miał w zwyczaju. Szmatą wycierał ręce w przejściu i odłożył ją na meblu przy drzwiach lustrując gościa. Jego zatwardziała mina nie wyrażała aprobaty na zastany widok.

Zmieszana Laura obserwowała dziadka. Za dziecka nie była świadoma tylu rzeczy, a gdy wyrosła, nikt nie wtajemniczył ją w "ciemniejszą" stronę relacji we własnej rodzinie. Nie bez przyczyny nie miała z nimi kontaktu od tylu lat. Beronique znając swojego męża od początku do końca, uśmiechnęła się w zrozumieniu. Nie pozwoliła też, by niezręczna cisza panowała do końca śniadania. Przy stole za czasów świetności nigdy nie było ciszy. Poul nie był typem gadatliwym, a dzięki obecności Laury, tradycja mogła powrócić. Rozmowa była ciągnięta dalej a jej tematem przewodnim było życie Laury na przestrzeni tylu lat. Rozmawiały kobiety, choć Beronique starała się sztucznie angażować męża jakoby wszystkie słowa opowieści były skierowane dla niego, by ten mógł nadrobić zaległości. Wychodziło na to, że dziadek nie chciał jej wizyty i wcale nie udawał, że było inaczej. Młoda Breguet nie spodziewała się takiej sytuacji, choć przez zapewnienia babci, negujące taki pomysł, starała się to zrozumieć.

Drętwe spotkanie w końcu się zakończyło a Beronique poprosiła Poula o przeniesienie kufrów Laury do jej pokoju. Po tym mężczyzna wrócił do pracy i tyle było go widać. Laurze został zaproponowany mały spacer, by obejrzeć Szuwary za światła słonecznego jak i przywitanie się z sąsiadami, którzy pamiętali ją za dziecka.
 
Proxy jest offline  
Stary 14-09-2016, 21:47   #45
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
część 1/2

Zmartwiona nieobecnością duchownego gosposia wspinała się po krętych schodach mając ostatnią nadzieję na znalezienie ojca Glaive na piętrze świątyni. Ze zniecierpliwienia robiła szybkie susy pokonując kilka schodków na raz. Była tak bardzo zmartwiona brakiem cicerone, że zwyczajnie nie zauważyła go i wpadła wprost na schodzącego po schodach mężczyznę. Odbiła się od jego piersi i poleciała w tył. Chciała zrobić krok, by obronić się przed upadkiem, lecz jej noga natrafiła na pustkę. Świat nagle dla niej zwolnił. Na jej twarzy wykwitło przerażenie zmieszane z zaskoczeniem, gdy jej ciało bezwładnie zaczęło lecieć w dół schodów, a ona nic nie mogła zrobić by się przed tym wybronić.

- Lilium! - wrzasnął Theseus i w tym samym momencie wystrzelił przed siebie rękę, w ostatniej chwili łapiąc dziewczynę za przedramię. Pociągnął ją stanowczo do siebie i obejmując drugą ręką w pasie, przycisnął do piersi. Cała akcja trwała ułamek sekundy i gdyby batiseista przyglądał się temu wszystkiemu z boku, ciężko by mu było uwierzyć w jego czas reakcji.
- Dziecko, nic ci nie jest? - wysapał przerażony, spozierając na nią z góry. Będąc przez tę chwilę do niego przytulona, Chloe mogła wyczuć przyśpieszone bicie serca kapłana, zapewne pobudzone niemałą dawką adrenaliny. Theseus chyba wciąż nie będąc świadom, jak to wygląda, przyciskał dziewczynę do siebie i obejmował szczelnie, co przy jego posturze, sile oraz potężnych ramionach, mogło się równać trwałości pułapki na niedźwiedzie.
Chloe powoli skinęła głową twierdząco, choć nie do końca była pewna tego co się właśnie wydarzyło. Tym bardziej nie miała nic przeciw byciu w objęciach duchownego, którego silne ramiona wzmagały w niej poczucie bezpieczeństwa które tak nagle jeszcze krótką chwilę temu utraciła.
- Uh, myślałam, że spadnę - mruknęła wciąż będąc w lekkim szoku.

- Musisz uważać, jak chodzisz po schodach - skarcił ją, ale w jego głosie nie było krzty złości. Zamiast tego odetchnął pełną piersią z ulgą.
Po chwili chyba zdał sobie w końcu sprawę z bliskości dziewczyny, bo jego uścisk momentalnie zelżał. Przytrzymując ją tylko lekko na wysokości łopatki, spojrzał jej w oczy.
- Coś się stało, że tak goniłaś?
- Nie mogłam nigdzie ojca znaleźć - odparła mu i dopiero w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że ton z jakim to powiedziała był pełen pretensji. Uśmiechnęła się więc nieśmiało tak by załagodzić swój brak taktu. - Zmartwiłam się, że coś... Że ojciec wyszedł gdzieś bez śniadania - jej wypowiedź wyglądała jakby w połowie zdania ugryzła się w język i na wprędce szukała wytłumaczenia. W jej spojrzeniu wciąż widoczne było w niej przestraszenie. - A ono już stygnie - dodała na koniec. Tak czy inaczej jej ta bliskość duchownego zdawała się nie przeszkadzać lub też zwyczajnie nie zwróciła na to uwagi w wyniku okoliczności w jakich do tego doszło.
- Oh, rozumiem - pokiwał głową, choć wyraz jego twarzy przeczył tym słowom. - Jak widzisz, nic mi nie jest. Sprawdzałem tylko, co jest na piętrze - odparł, nie wgłębiając się w szczegóły, jakby próbował ich uniknąć. - Ale następnym razem, jak będziesz mnie prosić na śniadanie, spróbuj sobie przy tym nie wyrządzić krzywdy, dobrze? - westchnął i przejechał dłonią z łopatki na jej ramię, które poklepał delikatnie.
Chloe pokiwała głową choć wyglądała jakby chciała to jakoś skomentować. Milczała jednak i chwyciła dłonią poręcz schodów. Przyglądała się uważnie twarzy duchownego. Było w jej spojrzeniu coś że miało się wrażenie jakby przenikało człowieka na wylot.
- I co jest na piętrze? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem.
- Em, to samo, co na dole. Sterta kurzu i pajęczyn - odpowiedział wymijająco i odsunął się wreszcie od Chloe. Odchrząknął i uciekł spojrzeniem w dół schodów. Przetarł przy tym oko i jeśli gosposia przyjrzałaby mu się lepiej, dostrzegłaby wyraźnie zaakcentowane worki pod oczami, chociaż jeszcze wczoraj ich nie miał. Wzrok też był jakiś mętny.

- Powinniśmy więc iść na to śniadanie, zanim wystygnie. Przygotowałaś jajecznicę, tak jak wczoraj zapowiadałaś? - rzucił na odwrócenie uwagi i postąpił pierwszy stopień w dół.
Na wspomnienie o jeszcze większym bałaganie gosposia zasępiła się. Za to poruszenie tematu śniadania wprawiło ją w nieco zakłopotania.
- Tak, chyba tak mówiłam - odparła i ruszyła w dół schodów. Tym razem ostrożnie stawiając kroki.
Theseus zerknął na nią z ukosa, ale już nic nie powiedział. Zamiast tego wysunął się na środek schodów, poruszając się tuż przed dziewczyną. Lewą dłonią postukiwał torbę przewieszoną przez prawe ramię i opartą o lewe biodro. Albo miał takie przyzwyczajenie, albo upewniał się, że jest w niej coś konkretnego. Oczywiście, niczego nie wyjaśnił.
I nikt też nie oczekiwał od niego, by się z czegokolwiek tłumaczył. Nie mniej czuł na swoich plecach uważne spojrzenie dziewczyny. Wkrótce znaleźli się na korytarzu parteru gdzie cicerone zaraz skierował swoje kroki do pokoju w którym dnia poprzedniego jedli razem kolację, a kiedy stanął przed drzwiami jadalni, Chloe jedynie pokręciła głową i gestem ręki wskazała, by poszedł za nią. A ona wydawała się iść w kierunku sierocińca.
- O której ojciec dziś wstał? - zapytała uprzedzając wszelkie jego własne pytania, które mogły mu się teraz nasunąć.
Theseus uniósł dłoń i zboczył na chwilę z drogi, podchodząc pod drzwi swojego pokoju, które uchylił, by odwiesić torbę, której i tak na razie nie potrzebował. Zaraz jednak dołączył do Chloe.
- Nie widzę sensu, by cię okłamywać, dziecko. Wczoraj nie miałem czasu się kłaść. Byłem zajęty swoją pracą - odparł i uniósł lekko brwi, widząc, że dziewczyna kieruje się do sierocińca.
Dziewczyna zachihotała na te słowa, lecz nie odwróciła się w jego stronę. Szła szybkim i rytmicznym krokiem przez korytarz, aż przekroczyli łącznik z sierocińcem i doszli do klatki schodowej. Gosposia pokonywała schodki z niezwykła lekkością w ruchach. Zdawało się jakby w jej kroku było coś z tanecznej gracji.
- Prosiłam, żeby ojciec odpoczął. Teraz czeka ojca ciężki dzień, a zmęczonemu umysłowi trudniej jest myśleć - pouczyła duchownego. - Będzie musiał ojciec po śniadaniu zdrzemnąć się, bo tak to długo ojciec nie pociągnie.
- Gdyby to było takie proste, lilium - westchnął, stąpając ciężko po schodach.
- Mamy dzisiaj parę rzeczy do zrobienia. Przede wszystkim chciałbym odwiedzić gospodę i zobaczyć, czy magiczny znak nadal jest zabezpieczony i czy nikt nie próbował przy nim majstrować. Poza tym chciałbym się zobaczyć z merem. Wciąż nie mam wszystkich kluczy do świątyni - wyliczał, dysząc lekko. Widać, że nadmiar schodów nie służył starszemu kapłanowi.
- Trzeba przejść się po mieście i zapraszać ludzi na niedzielne nabożeństwo - zatrzymał się na chwilę łapiąc oddech. Zerknął na zwinną młodą damę, która niczym sarna zgrabnie wskakiwała po stopniach. Przyjrzał się jej i pokręcił głową, ale zaraz sam wziął się za dalszą wspinaczkę.
- Ważne, że chociaż ty się wyspałaś, córko. Wesprzesz starego duchownego - bąknął jakby niezadowolony.

- Oczywiście ojcze, ale musi mi ojciec obiecać, że po śniadaniu zrobi sobie krótką drzemkę - stwierdziła gosposia z uroczym uśmiechem. - No więc myślałam o tym zachowaniu dzieci z sierocińca. I wydaje mi się że zwyczajnie brak im odpowiedniego wzór do naśladowania. Dlatego sądzę że najlepszym rozwiązaniem będzie, jak będą spędzały czas z kimś wartym bycia tym wzorem. Kimś takim jak ojciec. Trzeba zacząć od podstaw. Jak choćby wspólne posiłki. Opiekunki podzielają moje zdanie. A i marnotrawstwem byłoby gotować tylko dla dwojga, gdy w kuchni obok i tak posiłki są robione. Musimy jednak zadbać o lepsze zapasy. Sierociniec żyje z datków i nie wiedzie się tu najlepiej. Dlatego myślę, że do gospody pójdę z ojcem, żeby dowiedzieć się, skąd w tym mieście najlepiej będzie brać żywność. A na teraz, zapraszam na śniadanie do kuchni na piętrze.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 14-09-2016, 22:38   #46
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
część 2/2

- Tamta dziewczynka... - bąknął, zapewne mając na myśli wydarzenie z zeszłego dnia. Pokiwał głową z namysłem i zerknął na Chloe.
- Tak. Te dzieci boże potrzebują kogoś, kto wskaże im drogę. Już za długo pozostawały bez opieki osoby duchowej. Ale Wielki Budowniczy zadba nawet o tych maluczkich - powiedział z nutą determinacji w głosie i żwawiej ruszył przed siebie.
- Bardzo dobry pomysł z tymi śniadaniami, panienko Chloe - pochwalił swoją gosposię, choć jak zwykle hamował się przed większym entuzjazmem. Albo po prostu nigdy go nie podzielał.*

Na wejściu duchownego i kobietę przywitał jakby apel...
- Przywitajcie ojca Theseusa i pannę Chloe - wydała komendę opiekunka do zgromadzonych w jadalni dzieci. Każde z nich stało przed swoim skromnym posiłkiem.
- Niech będzie pozdrowiony Wie-lki Bu-do-wni-czy!! - Wrzasnęły chórem.
- Zanim zjemy - powiedziała łagodnie panna Beauvau - odmówimy pacież, a poprowadzi nas nasz nowy ojciec i pasterz.
Kobieta wskazała miejsca gościom.

Theseus zatrzymał się w progu i zerknął w stronę gosposi, tylko na jedną sekundę zdradzając swoją niepewność. Zaraz jednak na jego twarz wstąpiła nowa determinacja, a resztki zmęczenia zniknęły na chwilę.
Okrągłych stolików było cztery, tak że każdy dzieciak mógł usiąść tylko ze swoimi przyjaciółmi. Wystrój był skromny, choć gdzieniegdzie na ścianach można było podziwiać jakieś proste rysunki na papierze wykonane kolorowymi kredkami. Dalej, we wnęce znajdowała się kuchnia. W ścianie odgradzającej część kuchenną od stołówki, trochę niżej nad ziemią znajdowało się okno, w którym zapewne opiekunki wydawały posiłki i odbierały brudne naczynia.
Te parę mebli, które tu trafiły, były już podniszczone i odrapane, talerze i szklanki postrzępione, a sztućce powyginane.

Dopiero teraz kapłan Wielkiego Budowniczego mógł się lepiej przyjrzeć twarzyczkom zebranych sierot. Nie były brudne - widać, że opiekunki robiły co mogły, by utrzymać je w porządku. Nic jednak nie mogły poradzić na wyświechtane ubranka, które na niektórych dzieciach - zapewne tych bardziej aktywnych, były w większości pokryte łatami.
Theseus spojrzał w każdą twarzyczkę z osobna, starając je sobie zapamiętać. Nie widział tu jednak rudej dziewczynki, która zeszłego dnia próbowała go okraść. Kleryk spodziewał się, że jest jedną z sierot, ale najwidoczniej ma w Szuwarach rodzinę, u której się zatrzymuje. I może tak będzie dla niej lepiej, pomyślał Theseus.
- Chwała niech będzie Wielkiemu Budowniczemu! - zawołał i skinął opiekunce, podchodząc do swojego stolika.
- Pochylcie głowy i okażcie szacunek Temu, który dzisiaj was nakarmi. Bo jeden jest Jego dom i wszyscy pewnego dnia będziemy wieczerzać razem z Nim przy jednym stole. Módlcie się, drogie dzieci, podziękujmy wspólnie za dary, którymi On nas obdarza. W Jego domu niczego wam nie zabraknie - przemówił Theseus donośnym głosem i ręką w powietrzu wykonał znak przewróconej ósemki. Był jak góra, która rzucała na nich wszystkich cień. Sieroty musiały dość wysoko zadzierać główki, by móc mu się przyjrzeć.
- A teraz możemy już jeść - zakończyła opiekunka. Zaszurały krzesła i dzieci chwyciły się za swoje miski. Powoli narastał gwar w sali, który co chwila ukrócała kilkoma walnięciami w stół panna Beauvau. Za obsługującą całą stołówkę robiła w tej kolejce Flora Laure.
Pod nos Chloe i Theseusa podstawiono glinianą miskę z jajecznicą i kilka kromek chleba.

Gosposia ze skinieniem głowy i promiennym uśmiechem przysunęła sobie naczynie wraz z kromką pieczywa. Od razu zabrała się do jedzenia. Od czasu kolacji niczego nie jadła, a dzisiejszy poranek miała dość stresujący, stąd wzmożony był jej apetyt.
- Bardzo pyszne panno Floro - pochwaliła swą rówieśniczkę Chloe. - Ojcze Glaive, wspominałam ojcu, że sierocińcowi przydałoby się wsparcie bo nie wiedzie się tu najlepiej. Może panna Flora opowie coś więcej w tym temacie? - spojrzała na opiekunkę i uśmiechnęła się do niej zachęcając ją do mówienia.
- Może ja opowiem - wyskoczyła z inicjatywą Jaqulin Beauvau - A ty spokojnie dokończ co masz do zrobienia Floro.
Opiekunka Laure uśmiechnęła się życzliwie. Musiała pilnować dzieciaków, a jak któreś jęczało o dokładkę kaszki, to nakładała. Wycierała buzię mniejszym i mniej zaradnym. Dzieciaków nie było aż tak dużo, ale każde potrafiło przysporzyć mnóstwa problemów.
- Zanim to omówimy, chciałabym donieść, że rzeźniczka ‘Hoe’ przyniosła nieco zapasów dla cicerone. Na razie złożyliśmy je w kantorku, ale potem trzeba będzie nimi zarządzić. Tam również widziałam sporo miodu od bartnika Remiego - uśmiech nie znikał z twarzy dziewczyny. Była jednak sztywna jak dyszel od bryczki. Pozbawiona kompletnie uroku. Młoda - stara. Przesadnie pilnowała manier w spożywaniu jajecznicy.

- No więc - powiedziała po chwili wycierając kąciki ust chusteczką, po mimo, że ledwo spróbowała swojej porcji - Każda pomoc w sierocińcu się liczy. Czasem pomagają nam mieszkańcy. A to ubranka ktoś zaceruje, a to krzesełka pozbija. Wiadomo, że ciężko jest zawsze. Szczególnie takim dzieciakom jak one. No ale Pan nas doświadcza i prowadzi różnymi, często bardzo krętymi drogami by wzmocnić nasz charakter lub wystawić go na próbę. Flora jest zdania, że sierociniec powinien mieć więcej zasobów niż ma w obecnej chwili. Ja natomiast chowałam się w dużo uboższych warunkach niż te dzieci i powiadam, że nic nam więcej nie potrzeba. Szczególnie teraz, gdy idzie lato. No i gdy nowy cicerone obejmuje swoje obowiązki. Potrzebne są modły i dobrze ugruntowane poczucie moralności wśród naszej dziatwy.
- A Gaspar kopnął Emillie w kolano! -
dobiegło gdzieś z sali.
- No właśnie, może ojciec by znalazł czas na rekolekcje dla dzieci? - dokończyła Jaq.

Theseus przysłuchiwał się wszystkiemu z uwagą. Ciężko było wyczytać z wyrazu jego twarzy, czy ciężka sytuacja sierocińca robiła na nim wrażenie, czy też kompletnie go nie ruszała. Jak zwykle swoje prywatne przemyślenia i głębsze emocje zachowywał dla siebie.

- Panienko Jaqulin - zwrócił się bezpośrednio do opiekunki. - Nie zapominajcie nauk. Co mówi Wielki Budowniczy? Co chce, byśmy my, jego dzieci robili? - zagaił, kierując to pytanie już do wszystkich zebranych. - By budować. By rozwijać się. By dążyć do lepszego. Nie możemy zostawać w miejscu i zadowalać się tym, co mamy. Pan Bóg oczekuje od nas więcej - dokończył, machając przed sobą palcem, jakby pouczał małe dzieci.
- To były pierwsze rekolekcje. Następne zaplanuję wkrótce. W międzyczasie wraz z moją gosposią przyjrzymy się darom ofiarowanym przez mieszkańców i stosownie im podziękujemy. Prawda, panienko Chloe? - zerknął na wspomnianą.
Panna Vergest pokiwała głową. Przetarła chustką usta i okazało się, że jako pierwsza skończyła swoją porcję.
- Oczywiście ojcze - odparła z szerokim uśmiechem i wstała od stołu. Wzięła swój talerz i pomogła Florze w zbieraniu pustych naczyń. - Ale najpierw proszę zrobić to o co ojca prosiłam wcześniej - Chloe mówiąc to spojrzała wymownie na duchownego. Ewidentnie nie zamierzała mu odpuścić drzemki, na którą go tak usilnie namawiała.

Kapłan skończył śniadanie wkrótce potem. Podziękował opiekunkom, szepnął Florze pocieszające słowo i pożegnał dzieci.
- Zgaduję, że teraz zaczną się wam lekcje. Uczcie się pilnie i pamiętajcie, że nauka to do potęgi klucz - powiedział mądrze, unosząc palec.
Kiedy wraz z Chloe schodzili już po schodach na parter, zostawiając całą zbieraninę za sobą, Glaive westchnął lekko.
- To dobre dzieci - skomentował tylko. - Postaram się im poświęcić więcej czasu. Ale najpierw muszę udać się do ratusza - stwierdził, a ton jego głosu oraz spojrzenie nie pozostawiało wiele miejsca na dyskusje.
Lecz surowa mina gosposi zdawała się wielce potępiać jego postanowienie.
- Ojcze, czy ja naprawdę o tak wiele proszę? - odparła z niezadowoleniem. - Choćby tylko godzinkę ojciec się zdrzemnął. Obiecuję punktualnie obudzić ojca, a zobaczy ojciec, że poczuje się lepiej.

Kapłan nieugięty być jednak musiał. Praca, która go czekała, nie został odwleczona.

Gosposia kręcąc nosem i złożecząc na upartość kapłana ogólnie nie wyrażała pochwały dla jego zachowania i nie dbania o własne zdrowie. Panienka poinformowała go już formalnym tonem, że jeśli będzie czegoś od niej potrzebował to będzie w części mieszkalnej świątyni. Chloe planowała gruntownie wysprzątać to miejsce by nadawało się do życia. Uznała, że zacznie od swojego pokoju, a następnie weźmie się za walkę z kurzem w sypialni cicerone.
Przy okazji nie omieszkała napomknąć ojcu Glaive by pozostawił pokój otwarty na tą okoliczność.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 14-09-2016 o 22:50.
MTM jest offline  
Stary 20-09-2016, 21:44   #47
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 6

Kliknij w miniaturkęowoli zbliżało się południe i mieszkańcy nieco wcześniej chcieli skończyć swoje obowiązki. Tylko w kuźni praca wrzała, a kowadło Armanda rozbrzmiewało rytmicznie w okolicy. Przed ratuszem, ochroniarz Dylan De Vramount zachęcał do kupowania patelń i garnków głośno wrzeszcząc. Otoczyła go zgraja gapiów bardziej zafascynowana samym występem niż reklamowanym produktem.
Reszta prawdopodobnie szykowała się do obrad.

- Wiele się pozmieniało przez dziesięć lat, moja droga - powiedziała babcia Beronique do Laury. Obie wyszły na podwórko i choć popołudnie było chłodne, to w słońcu było całkiem przyjemnie.
- Tu, zaraz po sąsiedzku mamy pracownię garncarską. Prowadzi ją świetny rzeźbiarz i garncarz, pan Liliana Gauthier. Zapewne nie pamiętasz Marie-Claire Poulin, właścicielki tego domu. W sumie, nic wartego pamiętania. To kobieta której zawsze mało i mówię ci, wystrzegaj się takich jak ona- Babcia uśmiechnęła się krzywo do Laury, co pewnie miało znaczyć, że swoje z tą kobietą przeszła.
Dziewczyna i jej babcia poszły wolnym krokiem na południe, Dziadzimi Zakolami na wschód a potem tak, by wrócić na rynek. Było to ładne kółko, które pasowało jak ulał do możliwości fizycznych wnuczki a i obfitowało w historię i ładne miejsca.
Młoda konstruktora odświeżyła sobie pamięć o tym, jak spędzała tu czas. Razem z Adrienem Mosse buszowali po kuźni starego Floriana, albo podpatrywali pana Rocha Devillepin’a i jego konstrukcje. Sam dziadek Poul też często gościł wnuczkę w swoim warsztacie, gdzie młoda dziewczyna w nieskończoność obserwowała i testowała narzędzia.
Laura kolegowała się również z córką służących - Beatrisce Delafosse. Były dobrymi koleżankami, ale było to bardzo dawno temu.
- Jak widzisz, różnie toczą się ludzkie losy. Ona mieszka teraz tutaj - Beronique wskazała zrujnowany wielki dom.
- Zarabia przyjmując mężczyzn, ale tak naprawdę nie wiem kto do niej może chodzić. Kogo tutaj stać na takie usługi. Zawsze była z niej dobra dziewczyna, więc nie osądzaj jej zbyt szybko…
Dalszy spacer nie był o dziwo męczący. Laura czuła się dobrze i stopniowo przyswajała sobie najnowszą historię Szuwar. Poznała też kilka nowych osób i odświeżyła znajomość z panią Radegondre Devillepin, która karmiła ją za młodu mokrym chlebem z cukrem.




Jak na zwykłe popołudnie, Laura Bréguet miała sporo wrażeń. Przypomniane chwile deliatnie ciążyły gdzieś w okolicy jej serca i żołądka. Wszystko mogła odbierać jeszcze z młodzieńczym sentymentem. Nie tym starszym.. gorzkim w smaku… i często bolesnym.
Szybko jednak uczucie zostało przykryte innymi. Leżący na środku rynku Golem oraz niedostępny, problematyczny, najeżony ponoć pułapkami dom Maga, obie te rzeczy musiały wydać się dziewczynie intrygujące. Opowieści o mieszkającej w lesie jędzy okazały się bardziej prawdziwe i pewne, gdy potwierdziła to babcia. No i morderstwa, zniknięcia, dziwne anomalie.
To tak.. jakbyś się nudziła.. Lauro - rozbrzmiała mimowolnie myśl w głowie młodej Bréguet.


Zielony patrol
(Czyli poranek orczycy)

Hoeth “Hoe” Nhara siedziała na łożu i ubierała buty. Szykowała się do swojej roli rajcy Szuwar. Wstała dzisiejszego dnia dużo za wcześnie. Niewiele spała i głowa jej ciążyła. Obejść zwierzęta musiała sama, bo Liza pognała do gospody pomagać. orczyca musiała być też w świątyni skoro świt i przekazać dary dla cicerone, a potem skromny obchód, szlakiem wydeptanym przez szeryfa Harla. Spotkała po drodze René Pierrat’a którego LeBrun poprosił o pomoc w przewozie rzeczy do Chenes. Wychodziło na to, że cała rodzinka artystów miała zamiar opuścić Szuwary dzisiejszego dnia na dwa wozy. Ich dobytek potrzebował usług i Boldervine’a i Pierrat’a jednocześnie. Potem spotkała Beronique Bréguet i Radegondre Devillepin. Było to zaraz koło piekarni. Obie rozprawiały o tym, jak kowal hałasował w nocy i co robić by sytuacja się nie powtórzyła. Armand był po prostu głodny. Teraz kiedy Miłogost zniknął troll może czuć się niepewnie, a głodny i niepewny troll to nieobliczalna mieszanka. Coś trzebaby z tym zrobić...
Kątem oka orczyca uchwyciła wtedy moment, jak z arsenału wychodziła dostojnie Marie-Claire Poulin prowadzona przez swojego oddanego sługę i garncarza Liliana Gauthier’a. Było to zastanawiające…co też ta kobieta robiła w miejscu gdzie są tylko pająki i proch strzelniczy…

Trzasnęły drzwi w izbie i wpadła Liza. Widać skończyła pomagać Ocaleńcowi w “Kocurze” i chwyciła za bańkę nalewając sobie mleka. Przechyliła kubek i wytarła usta rękawem.
- Czy ja też mogę iść na obrady? - Zapytała.


***

Młody Młynarczyk szedł w szoku za Zbażynem. Milczał niepokojąco po tym, jak dziś rano dostał się między krowę a byczka, który miał ją pokryć. Nic mu się nie stało, ale było blisko. Dobrze, że zdążył opowiedzieć o łowczym i o tym co znaleźli z Remim, jeszcze przed śniadaniem. Teraz szedł w milczeniu, sztywno i z nieco wystraszonym wzrokiem.
Józef za to był zadowolony. Oto stado jego syna za 9 miesięcy będzie większe o jedną sztukę. Konik też by się przydał…

Remi Martin z Rustim Blackleafem właśnie zamykali piekarnię. Przygotowali część gotowych chlebów i buł na popołudnie, by tylko wrzucić do pieca. Blackleaf znał się na robocie. Jego pieczywo nie schło tak szybko, a dzięki dodatkom ziołowym smakowało nawet po trzech dniach.


- No to ci mówię przyjacielu, że w sumie to nic ważnego w karczmie nie gadano. Ten nowy… Ocaleniec.. Ma dużo dobrych chęci ale musi się jeszcze o gospodzie wiele naumieć.
Mlasnął zamek w kłódce i Halfing schował go za pazuchą. Odszedł dwa kroki i spojrzał na komin czy czasem za bardzo z niego dym nie leci.
- Bo to chyba nie jego branża - dokończył. - A tak po za tym? Pewnie, że ludzie zaniepokojeni tymi ostatnimi wydarzeniami i chyba czekają aż im kto co powie by zrobili. Albo zaczną wszyscy pić z rozterek, albo skoczą sobie do gardeł. Ale to, moim zdaniem jeszcze czas by coś wymyślić.
Rusty wyjął zawinięty w materiał bochen chleba i wręczył Remiemu
- Dla Luc’a. Spotykamy się na zebraniu. Zobaczymy co tam chcą od ciebie.




Rozpierzchło się z wielkim wrzaskiem kurze towarzystwo gubiąc pióra. Właśnie przez Rynek szybkim marszem przeszedł Oceleniec by zdążyć na zebranie. Głowa go prawie rozbolała od tych wszystkich rachunków i zliczeń. Czy to na pewno było bezpieczne? W jego kondycji zdrowotnej tak przeciążać umysł?
Nie to jednak zaprzątało mu głowę. Dziś chciał zejść do piwnicy i nie znalazł do niej klucza. Będzie musiał za tym popatrzeć jak wróci, bo tam przecież jakieś zapasy mogły być chowane.




Po za tym co tak dziwnie patrzy na niego na pomocnica orczycy? Od kąt wróciła od Girardów zachowywała się dziwnie. Unikała jakby Ocaleńca. Bała się chyba… tylko czego?
Ocaleniec dotarł do ratusza. Już przed wejściem powitał go De Vramount
- Ooo nasz gospodarz! Może kupi pan patelnię?! W sunie, kurka, nie pomyślałem. Powinien być pan pierwsza osobą która w tej nowoczesnej patelni wypiecze pierwszą jajecznicę!
- Daj mu spokój - powiedziała Petunia udając sztuczny tłum - Daj człowiekowi na zebranie zdążyć. Za chwile zresztą wszyscy tam będą.
- Nie! Nie prawda! Kowal nie idzie…
- Yhm.. to idź. Idź mu sprzedaj patelnię. Albo dwie...

Tymczasem Ocaleniec wszedł już do środka.




Wielkie porządki
(O Chloe, które pucowała świątynię)

Kurz wzbijał się w powietrze i tumanami kłębił się po korytarzu. Wąskie okienka ledwo nadążały filtrować powietrze. Panna Chloe zamiatała, wycierała i myła co się dało. Wymagało to nie lada zacięcia i niezłej kondycji. Pierzyny trzeba było wytrzepać, pod łoża się wczołgać, szafy poodsuwać, gobeliny pozdejmować, a pajęczyny z kątów sięgnąć. Nie było to prosta sprawa i czas panience uciekał, a końca roboty widać nie było... Następne pomieszczenia czekały, gdy tylko udało jej się uporać z poprzednim.
Na szczęście przybyły posiłki. Flora z dwójką dzieci, Emillie i Gasparem, stanęli do pomocy. W ruch poszły wiadra, ściery i szczoty. Robota się pchnęła, ale i tak Chloe wiedziała, że trzeba będzie zwerbować więcej pomocników by ogarnąć całość. Choćby tego nawiedzonego grabarzy by dźwignął co cięższe rzeczy, czy wbił gwoździa gdzie trzeba.
Tymczasem obie kobiety znalazły się w sali modlitewnej szorując lawanterz i akwamanilę. Flora nawijała jak to ona o wszystkim...
- Był poprzedni cicerone, ale tylko na chwilę. Po śmierci Philippe Courbet’a pojawił się taki gruby, nawet nie pamiętam jak się nazywał. Strasznie mu tu niedobrze było. Zrobił porządek w papierach, pozabierał co było ważne, odprawił pogrzeb i wyjechał. Od tamtej pory, czyli od zimy, świątynia stoi pusta. Więc jak coś ojciec Theseus nie może znaleźć to pewnie zabrał ten poprzedni. No i w sumie nic takiego więcej się tu nie działo - powiedziała dziewczyna, ale zaraz wytrzeszczyła oczy i rzuciła podnieconym tonem - O, a może chcesz na dzwonnicę wejść? To tam zleciał na sam dół cicerone Coubert.
Opiekunka nie wiele myśląc chwyciła Chloe za rękę i pognały obie na samą górę.
Widok był bajeczny. Dziewięć i pół metra nad Szuwarami pokazywało tę mieścinę z całkiem innej perspektywy. Ciasna dzwonnica mieściła tu tylko dzwon, sznurki i liny. Wiało trochę.
- Balustrady nie dokończyli budować i tak już zostało. Ze Smęcącego Wzgórza lepszy widok jest - skomentowała Flora. Ostrożnie postępując naprzód.
- Mógł się biedak zimą tu pośliznąć od mokrego śniegu i siup - runąć wprost na dół. O tam - wskazała palcem na dom pod świątynią - To dom naszego mera. Tam właśnie utknęło ciało ojca Philippe. Tuż przed jego furtką. O patrz, mer wychodzi z domu!

Rzeczywiście. W dole skrzypnęła furtka i na ścieżkę wydostał się szarpany pnączami obrastającymi płot, Rodophe Trottier. Swoje kroki skierował na plac.

- Facet zupełnie nie zauważa kobiet. A przynajmniej mnie - westchnęła Flora - Jakbym w ogóle była niewidzialna. Czy wszyscy tak reagują również na ciebie? Nie wiem o co chodzi, ale ludzie czasem się przy mnie wyłączają.. nie wiem co na to poradzić…
Panna Vergest była jednak myślami daleko. Analizowała jaka scena mogła się rozegrać w tym miejscu. Gdyby tylko umiała posługiwać się magią to odgadnięcie tutejszych wydarzeń nie byłoby takie trudne. W innej sytuacji trzeba było wysilić umysł.
- Podłoga drewniana, wyszlifowana i gładka jak glazura - kłębiły się myśli panience. - Musiało być ślisko wtedy. Co robi człowiek, który ma za chwilę runąć w dół?

Chloe już miała zrezygnować z tej ślepej ścieżki dedukcyjnej, gdy nagle zahuśtało dzwonem. To na dole pan Milet punktualnie w południe dzwonił raz Szuwarom. A że były również obrady, to postanowił ze dwa razy.
Flora, która stała nico dalej otworzyła szeroko oczy i..
walnęło. Serce dzwonu wydobyło z mosiężnej kopuły długie i wibrujące
Baaaammmmm
Zatrzęsło obiema panienkami i podłogą. W uszach dźwięczało, a świat przed oczami się rozmył. Flora próbowała łapać się czegokolwiek, lecz runęła na śliską ziemię tuż przy krawędzi wieży. Dzwon znów uderzył i całkowicie zagłuszył jej paniczny wrzask.
Dźwięk wybrzmiał stopniowo i uleciał gdzieś w siną dal zostawiając spanikowaną Florę, która wbiła pazury głęboko w podłogę i szczękała zębami.
- Acha! - Rozbłysł kaganek w głowie panienki Vergest - Oto i odpowiedź.
Ktoś kto śliza się po podłodze, zostawia ślady. Rysy jakieś na podłodze, strzępy materiału, kawałki paznokci, a niektórzy nawet urynę jeśli jest wysoko. Tak czy siak broni się przed upadkiem. To naturalne. Ponieważ podłoga w dzwonnicy była gładka jak pupcia bobasa, coś podpowiadało młodej adeptce śledczej, że upadek cicerone był mniej przypadkowy. Odpowiedź na pytanie, czy sam się zabił, czy ktoś mu pomógł musiało tymczasem poczekać.
- Zejdźmy lepiej na dół… - wyjąkała Flora.




RADA

Ratusz stał otworem dziś dla każdego mieszkańca Szuwar. Nad drzwiami wejściowymi rozwieszona dyndała wstęga, która w zasadzie nic nie przedstawiała ani nic nie znaczyła. Ot, taki element dekoracyjny. Dziadek Ziutek, zwany również Józefem Zbażynem przekroczył próg tych zacnych progów najwcześniej.
Przywitała go herbatą Iris Pascal. To poczciwe dziewczę nadal nie znalazło sobie żadnej bratniej duszy, więc wyposzczone towarzysko było strasznie. Gadała jak najęta. Trudno by młoda, czarnoskóra dziewczyna z drugiego końca świata miała jakiś wspólny temat z dziadkiem Ziutkiem, dlatego rozmowa zazwyczaj schodziła na polowanie na ślimaki, który wydawał się panience bezpieczny. Generalnie, w krainie skąd pochodziła Pascal ślimaki to były dzikie, nieobliczalne stworzenia, na które polowali najwaleczniejsi mężczyźni z jej plemienia. Iris chciała wydać książkę o tym jak ślimaki patroszyć, przyrządzać i podawać do stołu. Zbażyn dość szybko przy tym temacie zasnął…

... Ocknęło go dopiero walenie młotkiem w stół, które uprawiał pan Trouve właśnie. Zbażyn, kobold i reszta rady zasiadała za długim stołem w kształcie podkowy lub literki “U”. W centralnym miejscu zasiadał pan Mer, a reszta gdzie bądź.
Sala była pełna. Nazłaziło się ludu i gapiów. Nie można im było zabierać głosu podczas obrad, ale mogli prosić woźnego dyżurnego by zapisywał ich na koniec obrad. Był nim tego dnia Jeremie Seyres, służący kupca Brassard’a.


- Cisza, cisza! - stukał Kobold młoteczkiem. Nie było wcale tak głośno, ale tradycji musi być zadość. Nie na darmo ktoś młoteczek strugał. Rozbrzmiało trzykrotne stuknięcie i sala ucichła. Tylko przez otwarte okno wlatywały dźwięki pracy z kuźni Armanda Platier.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, w dniu 31 marca, w roku 1723 jako pierwszy raz. To też i wiele do omówienia mamy, bo wiele się działo. Porządek obrad prowadzę ja, Jean Chritophe Trouve, woźnym jest pan Seyers. Przewodniczy radzie nasz mer, pan Rodolphe Trottier, zapiski prowadzi pani Iris Pascal, a obradują: Józef Zbażyn i Hoeth “Hoe” Nhara. Skład jest niestety niepełny. Wstańmy wszyscy i uczcijmy ciszą tych, którzy niedawno od nas odeszli.

Zaszurały krzesełka i ławy, tłum dźwignął się i w ciszy postał chwilę. W sumie nie wiadomo było czy i kto zaginął lub zginął, ale było to tak bardzo podniosłe, że pasowało całkiem nieźle na rozpoczęcie obrad.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:35.
Martinez jest offline  
Stary 27-09-2016, 18:41   #48
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Rada miasta - część I

- Usiądźmy zatem - zakończył krótkie, walne milczenie pan Trouve. Znów zaszurały krzesła, ktoś powiedział “au”, a kto inny rozpoczął już siorbać herbatkę.
- Więc tak… - zastanowił się stary kobold na długą listą, gdzie wypunktowane miał tematy - Może wykreślimy od razu szeryfa i jego raport kwartalny, bo jak wiemy Harl rozpłynął się w powietrzu. Skoro zatem jesteśmy już przy tych co odeszli lub rozpłynęli się, to może od razu postanowimy co robić z ich rzeczami.
Ponieważ po sali dał się słyszeć pomruk oraz dzikie dźwięki świadczące o tym, że ktoś sobie już robił nadzieję na szaber, Jean-Christophe odchrząknął głośno.
- Chodzi o to by te rzeczy zabezpieczyć w jakiś sposób, przekazać komu trzeba lub urządzić loterię. Czy ktoś może orientuje się, gdzie zamieszkiwała pani Marianna De Fou?

Mer zastanawiał się dlaczego też pierwszą poruszoną kwestią były rzeczy po zaginionych. A nie przykładowo pomysły na uratowanie szuwarowego golema czy zastanowienie się nad przyczyną katastrofy. Ostatecznie oba tematy zakładały w końcu wybranie osoby, która miałaby sprowadzić jakiegoś maga czy innego mistyka. Rodolphe milczał jednak na razie, gdyż nie chciał zaburzać pomysłu Jeana, a nie wiedział gdzie mieszkała Marianna. A może powinien?

Koboldowi odpowiedziała cisza. Pomruczał chwilę i skreślił coś piórem w swojej liście.
- Dobrze więc. Co by nie przedłużać, Radni ocenią tę sprawę indywidualnie i później. Tu liczę na szanownych kolegów i koleżanki - Kobold spojrzał spod okulara na Hoe i Zbażyna. Niektóre ofiary posiadały w swych gospodarstwach zwierzęta, których nikt od wczoraj nie karmił, plantacje cennych roślin, zapasy lub inne rzeczy, które mogły się zmarnować. Nie mówiąc już o tym, że szabrowanie było niezłą rozrywką dla ludzi ale budziło często konflikty, a tego nikt nie potrzebował.
- Nadal jesteśmy przy szeryfie... Więc może szybko zdecydujemy co dalej z tą funkcją. Piszemy do Chenes po nowego i mianujemy kogoś tymczasowo, czy obejdziemy się bez szeryfa?
Każdemu z rajców z łoskotem przetoczył się w głowie słaby budżet miasta… a mieszkańcom - dreszcz po plecach, bo w świetle ostatnich wydarzeń pragnęli kogoś z dużą, nabitą giwerą, kto będzie strzegł ich bezpieczeństwa…

Teraz Rodolphe odważył się zabrać głos:

- Sądzę, że sprawę szeryfa możemy rozwiązać w naszym gronie. - Mer wstał i popatrzył na zgromadzonych. Z pewnością żaden mieszkaniec Szuwar nie chciał nikogo z zewnątrz, a nikt z Rady nie chciał zbyt wiele zapłacić. - Wnioskuję o wystąpienie chętnych na stanowisko, a następnie Rada rozpatrzy każdą kandydaturę. Praca szeryfa, mamy tutaj raczej bezpieczną okolicę, mogłaby być zajęciem dodatkowym do pracy wykonywanej przez obywatela i sądzę, że moglibyśmy zapłacić za nią połowę płacy byłego szeryfa, jednak to także musiałaby uzgodnić Rada. - Trottier spojrzał wyczekująco na Hoe i Zbażyna.

Hoe prychnęła cicho pod nosem. Z tego co wiedziała o mieszkańcach Szuwar nikt nie nadawał się na stanowisko szeryfa. Podejrzewała jednak, że chętnych by dobrać się do arsenału będzie… a będzie. Nie jeden z pewnością.
- Zapasy które mogą się popsuć oddajmy do sierocińca i najbiedniejszym - zaczęła jednak od tej pierwszej sprawy, nie wiedziała gdzie zamieszkiwała pani Marianna De Fou ale co zrobić z rzeczami zaginionych miała pomysł.
- Resztę rzeczy zabezpieczmy, a te co trzeba oddajmy pod opiekę odpowiednim chętnym osobom. Ziemię i zwierzęta. Czasowo. Na wypadek gdyby jutro, po jutrze czy za tydzień ich zniknięcie miało okazać się jedynie chwilowym zniknięciem. Kiedy czas upłynie skonfiskujemy je jako należące do miasta. Urządzimy licytację rzeczy. Ta osoba, która teraz zajmie się ziemią i zwierzętami, a z tego tytułu odniesie i zyski i straty, będzie miała prawo kupić je bądź wynająć od miasta poza licytacją. Zyski z tego wszystkiego przeznaczymy na wspólne dobro, oszczędności czy załatanie dziury w budżecie miasta? Nie znam obecnych cyferek - zielonoskóra uważnie spojrzała na Kobolda - ale czy oszczędności czy dopłata do podatków, miastu nie zaszkodzą a mieszkańcom ulżą. Bo Poborca Podatków prędzej czy później tak czy inaczej się tu pokaże. Funkcję szeryfa tymczasowo przejmę ja. Tymczasowo - Hoe powtórzyła jeszcze raz ów słowo tym razem wypowiadając je nieco wolniej - nikt więcej w Szuwarach nie ma w tym doświadczenia ani przeszkolenia jeśli mi wiadomo. Szeryf to stóż prawa, które musi znać i respektować, a nie byle chłop z dostępem do arsenału. W świetle ostatnich wydarzeń zastanawianie się czy szeryf jest potrzebny, czy nie jest potrzebny, wydaje mi się nieco śmieszne. Bez urazy, oczywiście… Nie czekałabym aż upłynie ustalony przez nas zaraz czas oczekiwania na ewentualnie odnalezienie się naszych zgub. Wnioskuję o niezwłoczne złożenie odpowiedniego pisma do Chenes. Gdy czas minie po najbliższych okolicach roześlemy też wiadomości o licytacji… zwłaszcza licytacji karczmy. Możemy dołożyć do tych wiadomości status nieruchomości do sprzedania i zapotrzebowanie na osoby wykonujące konkretne zawody, których brak może być odczuwalny dla mieszkańców.
Zielonoskóra urwała swój monolog i wyglądało na to, że skończyła gdyż teraz przeniosła spojrzenie z Kobolda na Mera, a z Mera na Zbażyna, z tego zaś na powrót na Kobolda. Zupełnie jakby chciała wyczytać z wyrazu ich twarzy ich myśli.


Eldrich wysłuchiwał całego zajścia w ciszy cały obrządek obrad. Jego wspomnienia póki co nie powracały, a to pewnie znaczyło, że wcześniej na podobnych obradach nie uczestniczył. Swojego rodzaju ulga, gdyż wolał działać niż gadać po próżnicy… a karczma? Była utrapieniem i z chęcią by się go pozbył, nie mniej nie zagląda się darowanemu koniowi w zęby... choć wieść o licytacji karczmy go poniekąd pocieszyła. Z chęcią wyrwałby się z tej zabobonnej mieściny, ale z racji jednej, wielkiej, ziejącej otchłani w pamięci było to nie możliwe… a ludzie? Już dali mu do zrozumienia, że nie jest mile widziany, a potrafił rozpoznać ferment kiedy go widział… Może spokojna praca w lesie przy wycince będzie dobrym rozwiązaniem? Tak, to była myśl! W końcu odwiedzałby Szuwary praktycznie nocami by zjeść i się przespać, ewentualnie zrobić zapasy na później… tylko co z noclegiem? Będzie musiał porozmawiać z Merem, lub Radną Hoe. Stary Zbażyn nie wydawał mu się odpowiednią do tego opcją, ale to potem, na tą chwilę miał opiekować się karczmą jeszcze do końca tego dnia. Pora zarobić i wyciągnąć ile się da, oraz zdać w miarę stabilnym stanie… co może wymagać pracy. Ehh…

Theseus Glaive na obrady przybył dość wcześnie. Właściwie to wyszedł z kościoła tylko na chwilę, by zobaczyć miasto i mieszkańców. Wtedy jednak natrafił na ogłoszenie wieszczące zebranie rady. Rzecz jasna, ktoś z jego pozycją nie mógł przepuścić szansy, by być pośród ludu. Dlatego też powierzył swojej gosposi opiekę nad świątynią, a sam udał się do ratusza.
Póki aula była opustoszała, obserwował każdą nowo przybyłą osobę i pozdrawiał wszystkich szacunkiem. Teraz zaś siedział pokornie gdzieś z boku sali i przysłuchiwał się każdemu padniętemu słowu. Dłonie miał złożone i kręcił na palcu sygnet z symbolem kościoła.

- Propozycje Radnej Hoe wydają się rozsądne. Lecz jeśli jesteśmy przy sprawie zaginionych to czy nie warto zorganizować jakichś poszukiwań ? - wtrącił cichym, ale dobrze słyszalnym głosem Bartnik. Dotychczas w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań. Jednak teraz postanowił się wciąć do rozmowy. Zależało mu na rozwiązaniu tej sprawy, bo w końcu to on włóczył się po nocy, aby znaleźć łowczego i Harla. Podczas obrad bartnik kątem oka obserwował Ocaleńca. Szkoda, że wdowa nie pojawiła się na obradach. - No i wypadałoby jeszcze zobaczyć co magiem - dodał.

Jean-Christophe Trouve uniósł głowę znad zapisków i rozejrzał się po tłumie.
- Będzie miał pan swój czas, ktokolwiek to mówił. Proszę dać radzić radnym, a wnioski ewentualnie zgłaszać panu Jeremie Seyres’owi - Tu kobold skierował krzywy palce na woźnego - Od razu można zapisać wniosek “głosowanie w sprawie poszukiwań i domu maga” - poinstruował Pascal.
Następnie zwrócił się do orczycy Hoe.
- Jeśli rada przegłosuje pani pomysł i zostanie pani tymczasowo Szeryfem, będzie pani musiała zrezygnować na ten czas z pełnienia funkcji Radnej. Będzie musiała pani wskazać kogoś, kto panią zastąpi.
Spojrzał spod okulara na zieloną kobietę jakby chciał dać do zrozumienia, że za jej wyborem idą konsekwencje.
Upomniany bartnik tylko skinął głową, nie wiadomo czy do pana Trouve czy też do samego siebie. Na dodatek cofnął się nieco w tłum. Sprawa była zgłoszona i zapisana. Co jak co, ale stary kobold słynął ze swojej skrupulatności.

Rodolphe uśmiechnął się do orczycy i skrzywił nieco na wiadomość, że miałaby zrezygnować z pełnienia funkcji Radnej. Jej akurat w Radzie potrzebował i ją lubił.

- Twoja propozycja, panno Hoe, zdaje się być bardzo sensowną. Jak najbardziej ją popieram. Tylko nie chciałbym tracić tak dobrego Radnego. I ty także, panie Zbażyn, nie waż się myśleć, że pozwolę ci opuścić miejsce w radzie miasta, by zająć się tymczasowym szeryfowaniem. - Mer uśmiechnął się do starego rolnika.

Hoe wyglądała na bardzo niezadowoloną z tego co powiedział Trouve i dodał od siebie Rodolphe… chociaż dobrze wiedziała, że racja jest po ich stronie.
- Tym bardziej wnioskuję o niezwłoczne złożenie odpowiedniego pisma do Chenes. Potrzebujemy szeryfa który zna się na rzeczy.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 27-09-2016, 23:01   #49
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Dziewczyna z zaangażowaniem przetrząsała każdy kąt w świątyni nim ktokolwiek tam zajrzał. Z początku, zapewne w celu określenia jak duży problem stanowiło wysprzątanie tego miejsca, panienka Vergest sama fachowym okiem gosposi przyglądała się każdemu miejscu. A była nader skrupulatna w swych oględzinach, bo zaglądała w każdy zakamarek, pod prawie każdą szafę, ławę i gobelin.
Choć pewne było, że porządków nie zakończą tego dnia to efekty były już widoczne i całkiem zadowalające. Chloe kilkukrotnie zaznaczała Florze jak wielką pomocą dla niej była ona oraz dwójka dzieci, które również nie zostały pominięte w pochwałach panny Vergest.

Mimo uśmiechu na twarzy, gosposia w duchu martwiła się swoim odkryciem jakiego dokonała na szczycie dzwonnicy. Zastanawiało ją jak mogło dojść do tego nieszczęścia że poprzedni cicerone spadł. Nie było śladów by próbował się ratować. Może był pijany? Może... Już nie żył gdy spadł.
"Ech bez ciała to ciężko stwierdzić czy spadł czy tylko ktoś go tam zostawił, a reszta dopowiedziała sobie historyjkę o spadaniu..." pomyślała niepocieszona. “Muszę pomówić o tym z ojczulkiem”
- A kto mógłby wiedzieć jak zwał się ten cicerone co przyszedł po duchownym nieboszczyku? - zapytała Florę, gdy szorowały wspólnie parapet jednego z wielkich okien w sali modlitewnej.
Dziewczyna przerwała na chwilę prace i wytarła spocone czoło.
- Heh.. Nie wiem. Może mer? Ja widziałam go tylko przez chwilę, ale na pewno widział się z Merem, a pan Milet latał i dzwonił kluczami koło niego. Po za tym na pogrzebie było pół miasteczka.
Flora zmarszczyła lekko brwi.
- O wiem! Zapytaj się pani Rolande. On będzie wiedzieć na pewno.
Chloe pokiwała głową. Chwilę w zamyśleniu, zastanawiając się jak dalej rozpytywać o tą sprawę, przecierała mokrą szmatką szklany witraż do wysokości na jaką sięgała. Pewna była, że musi wypytać ojczulka czy zauważył jakieś braki w dokumentacji.

- A ten duchowny, którego imienia nie pamiętasz... Rozumiem, że to on poprowadził uroczystości pogrzebowe poprzedniego cicerone? A tamtego gdzie pochowano? Na tutejszym cmentarzu może? - pytała dalej, oczywiście w tonie ciekawości jaką się obdarza plotki.
- Tak - Flora zmoczyła szmatę w wiadrze i pomagała Chloe - Spoczywa tutaj, w mieście. Było zimno, pamiętam. Pan Milet miał trudność z kopaniem ziemi. Przyszło trochę ludzi. Pani Rolande, oczywiście i niewidoma Barbara Beumanoire. Miała taką opaskę na oczach. Był też mer, szeryf i.. no trochę ludzi przyszło. On nie był jakiś towarzyski ten cicerone. Tylko z panią Barbarą gadał w zasadzie. Smutny był, a te jego kazania też takie niewesołe.
Flora przez chwilę się zastanowiła.
- Miałyśmy z Jaq dużo swobody - zarechotała.
"Obawiam się, że ta swoboda może zostać ukrócona" przeszło Chloe przez myśl. W każdym razie uśmiechnęła się, bo sama lubiła porządek i to nie tylko jeśli chodziło o kurz. Wierzyła, że ojciec Glaive zaprowadzi w tym miejscu ład i dobre obyczaje. A ona mu w tym pomoże.
- A ta gosposia poprzedniego duchownego... Ona zawsze taka... Dziwna była? Jak ona w tym stanie mogła spełniać obowiązki gosposi? - zastanowiło to pannę Vergest.
Flora pokręciła głową.
- Nie, nie była. No co ty... Panna Barbara była jak Jaqulin - Dziewczyna zachichotała i stanęła na baczność ze szczotą w rękach salutujac. - Zapięta pod szyją, sztywna, pełna tych wszystkich konwenansów i… gotowa do działania! Swatka, prudernica i plotkara. Strażnica moralności i porządku. No ale wiesz co się o takich mówi…
Flora nachyliła się do Chloe by nikt jej przypadkiem nie usłyszał.
- Podobno wzdychała do cicerone… Wyobrażasz sobie? Taka stara? Heh.. gadano, że zostawała u niego do późna… Tak czy siak w noc wypadku ponoć błąkała się wokół świątyni w samej koszulinie nocnej, kompletnie ślepa - opiekunka pokręciła z politowaniem głową.
- Mówią jednak, że była z niej dobra gosposia. Porządna, pilnująca spraw świątyni.

Panna Vergest spojrzała zniesmaczona na koleżankę za sugerowany przez nią romans między tą zniedołężniałą skrzacicą i ponurym cicerone. Pokręciła głową nie chcąc dłużej o tym myśleć.
- Czyli oślepła dopiero w dniu śmierci duchownego? - zainteresowała się tym Chloe. Prowadząc rozmowę z Florą nie poprzestawała na uważnym sprzątaniu gabinetu cicerone, właśnie schyliła się by przetrzeć kurz pod szafką... I znalazła ząb. Ludzki, trzonowy. Gosposia wyciągnęła z kieszonki chusteczkę i pochwyciła nią znalezisko, po czym owinęła i schowała z powrotem do kieszonki.
Tymczasem Flora wymiotła paprochy z kąta, w tym niedopałek cygara, na środek pomieszczenia by tam nabrać je na szufelkę.
- Poprzedni cicerone palił? - skrzywiła się Chloe na widok peta. - To chyba nie jest tania używka - zauważyła z dezaprobatą malującą się jej na twarzy.
Towarzyszka wzruszyła ramionami.
- Pewnie jakiś jegomość co go gościł duchowny tutaj. Obrzydlistwo - Flora nie miała zamiaru przyglądać się śmieciom i zgarnęła kilka pajęczyn, skoro miała już w rękach szczotę.
- Czy duchowny miewał wielu gości? - Chloe wypowiedziała pytanie które natychmiast pojawiło się jej w głowie.
- Bo ja wiem… chyba nie - odrzekła Flora - Nie był w sumie zbyt towarzyski. No, ale wiesz.. ludzie tu przychodzili do niego załatwiać jakieś sprawy. Pogrzeby, śluby może… jakieś inne papierki. Nie znam się, ale coś tam robił, pracował.
- Jak to na cicerone przystało - podsumowała panienka Vergest uśmiechając się szeroko. Wyprostowała się i przetarła ramieniem czoło. - No, ładnie nam dzisiaj poszło. Zasłużyliśmy na przerwę - stwierdziła odkładając szmatkę do wiadra z brudną już wodą.

Od razu padła propozycja by udać się do kuchni, przegryźć coś, bo zmęczeni porządkami, co niektórzy, mogli nie dotrwać do obiadu. Chloe natomiast obiecując że dołączy do reszty w kuchni, najpierw wstąpi na piętro do biblioteki. Powód był prosty: trzeba było ocenić jakich nakładów pracy będzie potrzeba do doprowadzenia tamtego pomieszczenia do używalności. Oczywiście Chloe nie omieszka sprawdzić każdy kąt, sprawdzając oględnie te najmniej zakurzone woluminy.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 28-09-2016, 16:05   #50
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację

- Teraz sprawa Vince’a - Rzekł rajca. - Póki golem leży na placu, wydaje się niegroźny. Jednak gdzieś leży pierścień, który może wpaść w niepowołane ręce. Spróbujmy może zorganizować silnych mężczyzn. Przenieśmy i zamknijmy na razie kamiennego stróża w celi. Hmm?

- To prawda - zabrał głos Trottier - że golem może się okazać niebezpieczny, jednak mam podstawy sądzić, że kraty nie powstrzymają golema i po prostu je wyrwie albo przebije się przez ścianę. Sądzę, że lepiej skupić się na poszukiwaniu samego pierścienia, a Vince’a i tak gdzieś przenieść. Niech biedak nie porasta mchem i wilgocią. Wszak też, chyba, ma uczucia? - zakończył nieco pytająco.

Trouve nigdy się nad tym nie zastanawiał. Uczucia często pchały różne stworzenia do różnych czynów. Jakie uczucia mógł przeżywać kamienny stóż na środku placu? Sam w nocy? Pewnie niewesołe. Tym bardziej trzeba było coś zrobić. Golem z depresją nikomu nie był potrzebny, a mógł jeszcze sprowadzić na kogoś nieszczęście.

- Ostatnią osobą która nosiła ten pierścień, który steruje naszym Vincem był Harl. Proponuję zatem by przyszły szeryf rozpoczął swoje pierwsze śledztwo i ruszył tropem w poszukiwaniu sygnetu. Sprawa jest pilna - poważnie powiedział kobold.

Remi Martin wyprostował się i postąpił kilka kroków ku Radnym. Tym razem kobolt raczej go nie uciszy.

- Wczorajszego wieczoru… wczorajszej nocy - poprawił się bartnik - Radna Hoeth poprosiła mnie, bym spróbował znaleźć szeryfa - tu skinął głową ku orczycy, która w odpowiedzi również skinęła mu głową.

- Harla niestety nie odnalazłem, ale w okolicy Domu Maga natknąłem się na to - tu mężczyzna uniósł wyjęty z kieszeni lśniący pierścień. - Jednak, jak już mówiłem, uważam że następca szeryfa powinien dokładniej przeszukać Szuwary - dodał. Spojrzał na Radnych w oczekiwaniu na reakcje
Stary kobold otworzył szeroko oczy. Widać, bartnik był czujny i nie próżnował. Chwaliło się, że uczciwie oddał znalezisko.

- Dziękujemy panie Martin. To ważna rzecz by pierścień wróci do ratusza. Woźny odbierze od go od pana - zachęcił gestem łysiejącego Seyres’a - Pańska uwaga została odnotowana.

Trouve rozejrzał się po tłumie

- Dobrze. Zatem sprawa golema jest rozwiązania na razie. Mężczyźni zebrani na sali pójdą w przerwie i zaniosą Vince’a do arsenału. Pierścień niestety tak szynko nie zadziała.
Walnął młotek oznajmiając decyzję kobolda i by uspokoić pojękiwania kilku nierobów.

- Remi, nie widzę nigdzie łowczego Redgara - zwróciła się do bartnika Hoe. - Czy jego również wczoraj nie udało się odnaleźć?

Bartnik pokręcił przecząco głową.

- Żadych śladów łowczego. Trochę porozrzucanych rzeczy, możliwe, że czegoś szukał. No i jeszcze…- tu przerwał na moment. - Nie znam się na tych sprawach, ale tam chyba też działała jakaś magia. Nie było tam kręgu jak w karczmie tylko jakiś kwiat. Lśnił kolorami.*

Zielonoskóra przeklęła kilka razy dość brzydko pod nosem. Zaginięcie łowczego… z którym nie dość, że miała wspólne interesy to w dodatku był jedną z niewielu osób, które potrafiły odczytać coś ze śladów, brzmiało równie nie wesoło co brak karczmarza, który sprzedaje pyszne zimne piwko. A w dodatku, jakieś tajemnicze roślinki.

- Kwiat? - zapytał zaciekawiony Rodolphe, który nagle przebudził się z otępienia. - Możesz dokładnie opisać jego wygląd?

Bartnik wzruszył ramionami.

-Kwiat jak kwiat. Ale wyglądał jakby był niedawno ucięty, najwyżej parę godzin temu. I ten jego pulsujący blask jakby gasł.

- Dziękuję. Prosiłbym o pozostawienie pierścienia u pana Trouve. Ktoś musi go dokładnie zbadać.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172