| Przez całą podróż Torikha bardziej milczała słuchając, niż prowadziła jakąś rozmowę. Niemniej... im więcej się dowiadywała, tym mniej bała się spotkania z drugą częścią drużyny (pomijając fakt, że mogą w zasadzie nie żyć). Wszak wyrosła na ziemiach, gdzie każdy z każdym prał się po pysku, a uczucie lojalności nawet w rodzinach bywało zapomniane. A może po prostu ona miała w życiu pecha? Bogowie byli jednak przychylni obu grupom, gdyż… spotkali się na trakcie i wyglądało na to, że nikt nie umarł. Półelfka przyglądała się, z cieniem uśmiechu, siedzącym na wozie, po czym skinęła głową w geście powitania. Oko eksperta, nawet z dużej odległości pozwoliło jej ocenić, że wszyscy z wyjątkiem elfa potrzebują natychmiastowego leczenia i opatrunku. Normalnie podeszłaby zaoferować swą pomoc, ale widząc bojowe i zacięte miny krasnoludzić, nie wiedziała, czy może się w ogóle przedstawić mężczyznom. Marduk zmrużył wąskie oczy, przyglądając się zaskakującemu widokowi przed sobą. Napotkanie na szlaku samych niewiast było dość niecodziennym zdarzeniem, a tu na dokładkę taka różnorodność ras… Zerknął na kompanów siedzących na wozie. Czyżby dwie krasnoludzice były wzmiankowanymi wcześniej towarzyszkami? Znaczy, chyba krasnoludzice… bród w każdym bądź razie nie miały. Postanowił potraktować to jako wyznacznik płci. Skłonił głowę w stronę dziewcząt które ich powitały, odnotowując przy okazji święty znak Księżycowej Panny na szyi jednej z nich, po czym znowu spojrzał na Jorisa, Piąchę i imć Slidara. - Świtezianki! - zawołał z niejakim przekąsem Joris na powitanie krasnoludzic i Anny - Dobrze w zdrowiu was widzieć. I w towarzystwie. Joris pomachał do nieznajomej półelfki, która tak wielkie nadzieję budziła co do uprzykrzonych już ran. - Niechybnie kierowane wyrzutami sumienia przybyłyście nam pomóc i dopilnować byśmy cali trafili do Phandalin. Prawda? - Tak. - Anna odpowiedziała nieśmiało. Wyraźnie unikała wzroku Jorisa i męczyła się, aby coś powiedzieć. W końcu zdołała wydukać tylko ciche “Przepraszam” na co w odpowiedzi myśliwy mrugnął do niej pojednawczo okiem. Torikha pokłoniła się Jorisowi, uśmiechając się szerzej i troszkę pewniej, wyraźnie tocząc bój czy podejść do wozu, czy na razie udawać, że jej nie ma. - Zobaczcie wszyscy żyją… bogowie byli… wam łaskawi. - odpowiedziała ściszonym głosem do krasnoludzić, chcąc jakoś wesprzeć je słowem i… pocieszyć. - Pozwolicie, że zajmę się rannymi i wrócimy do miasta… - O to to właśnie. - rozpromienił się Joris - Rannych wyleczyć, zdrożonych nakarmić, a co do zwaśnionych to dzięki naszemu słonecznemu przyjacielowi Mardukowi, znalazł się nasz wóz. A na nim beczka piwa. Pan Gold… tfu! Gundren na pewno skłonny będzie ją zainwestować w rozwiązanie naszego problemu. Boście kobitki nieźle dały do wiwatu. Takich zakwasów w ramionach tom od weselicha brata nie miał… Piącha milczała. Łypała jedynie spode łba na krasnoludzice, ale nie zrobiła ani ruchu w ich stronę. Nawet palcem nie drgnęła. Postanowiła zaufać Jorisowi i dać mu gadać, w końcu to bardzo lubił. Była jednak cały czas gotowa, gdyby któraś z tych pokurczy próbowała czegoś pokrętnego względem niej. Slidar również milczał, uważnie obserwując rozwój sytuacji pomiędzy gundrenowymi najemnikami. - Dobra, dosyć! - Turmalina do cierpliwych nie należała - Nie będziemy się czaić i wymieniać uprzejmościami, dopóki nie wyjaśnimy wszystkiego co i jak. Cieszę się, bo was żywymi zastać się nie spodziewałam, ale najpierw załatwmy zielony problem. - Ten ork mnie zaatakował. Bez dania przyczyny i zaczepki. I to nie pięścią, ale żelazem, cudem z życiem uszłam. Jeżeli nie chcecie jego krwi z tego czy innego powodu, niech wam będzie, ale nie spodziewajcie się, że możemy w jego towarzystwie być bezpieczni. Może zaatakować każdego z nas. Napięcie zawisło w powietrzu, i to nawet dosłownie, bo wokół geomantki dosłownie skrzyła się dzika, magiczna energia i co chwilę jakiś kamyk lewitował w górę lub pękał z trzaskiem. Yarla stała tuż obok swej krasnoludzkiej towarzyszki, wodząc uważnie wzrokiem to na nią, to na Piąchę, raz po raz przytakując głową na słuszność jej słów. Była wypoczęta i wyleczona, czuła że to dobry dzień na rozwalenie paru zielonych łbów, lecz skoro Turmalina już zabrała głos, Rudowłosa postanowiła w milczeniu poczekać na odpowiedź Piąchy. Była bojowo nastawiona, lecz postanowiła wykazać się odrobiną cierpliwości i dobrej woli. Mocno ściskała drzewiec swojego topora i nawet nie zwróciła uwagi na obecność nieznajomego elfa przy wozie, skupiając całą uwagę na półorczycy. Półelfka pokiwała do siebie głową, a gęste, falowane włosy rozbłysły w świetle słońca, miedzianymi nitkami. Jest po to by leczyć, a gdy z jakiegoś powodu wpadną na pomysł spalenia jej na stosie, po prostu zacznie uciekać najszybciej jak potrafi. - To ja… ja się zajmę ranami. - powiedziała bardziej do siebie niż innych, ruszając powoli do wozu. - Nazywam się Torikha Melune i jestem wysłanniczką Świetlistej Selune. - przywitała się zgromadzonym. - Z racji tego, iż Pani ma udała się teraz na spoczynek, a na niebie króluje słońce… będziecie musieli zapłacić za mą usługę. - wyłożyła karty na stół, nie owijając za bardzo w bawełnę. - Cena jednak jest symboliczna i to od was zależy ile mi zapłacicie. - ściągając stalową tarczę z wygrawerowanym symbolem bogini, sięgnęła po plecak. - Przyjmuję wszelkie dobra począwszy od materialnych, po informacje. - dokończyła, uśmiechając się jakby… przepraszająco. - Nie zbliżaj się do orka, jest groźny. Nie rozbroili go - stanowczo nakazała Turmalina, ponownie ignorując płeć i imię Piąchy. Teraz była tylko "Tym Orkiem" - I na pewno nie próbuj go leczyć, zresztą Selune nie pochwala leczenia złych istot, prawda? -Więc mówisz, że jeśli nasza nowa towarzyszka zdoła uleczyć Panią Piąchę bez żadnych konsekwencji, to znaczy, że pani Piącha nie może być zła? - Anna zwróciła się do Turmaliny. -W takim razie jest oczywistym, że nie mogła być po stronie Goblinów, a cała sprawa jest jedynie nieporozumieniem i powinnyście obie podać sobie ręce i przeprosić. - Stwierdziła, przenosząc wzrok na kapłankę z uśmiechem. - Proszę śmiało, pani Piącha będzie za okazaną pomoc bardzo wdzięczna, jestem tego pewna. - Może pozwólcie by wypowiedzieli się sami zainteresowani leczeniem, wszak nie będę uzdrawiać kogoś na siłę, jeśli nie będzie chciał lub mógł zapłacić. - kapłanka wyciągnęła medyczny zestaw i popatrzyła po rannych wyczekującym, lecz nie ponaglającym spojrzeniem. Myśliwy pokręcił głową na widok pękających kamyczków i dzierżonej przez Yarlę broni. - Turmalinko, schabiku. Nie znam się na tych hokus pokus, ale Ty chyba jesteś czymś pomiędzy magiczką, a górnikiem, tak? Przedstaw więc sobie, że idziemy sobie przez jaskinię, goblińce bez ducha już leżą dookoła, a na końcu patrzymy i co? Kamulec! Taki co z nieba spadł. Się błyszczy jak psu jaja i aż tętni to jakąś tam mocą. Podchodzisz już i ci ręcę się trzęsą… a wtedy bam! Piącha miażdżyć! A z kamyczka ino wióry się ostały. I tak właśnie nasza Piącha się pewnie czuła gdyś temu burkowi łeb kulką rozwaliła. Do tego momentu rozumiałem. Bo co potem to… - tu wywrócił tylko oczami na znak, że nie da się tego opisać - Nawet nie mam wam za złe, żeście mnie i Sildara ostawiły tam samych. Miałem. Nie powiem. Nawet życzyłem wam pobłądzenia w lasach i połamania nóg w wykrotach. Ale potem Valko przybiegł i mi się naszego kapłana szkoda zrobiło. Tchórz, bo tchórz, ale w drużynie był, nie? No i na was też mi złość przeszła. Prawie całkiem. Dlatego proponuję, zawieszenie broni i… zakład. Spojrzał na Yarlę i Turmalinę z nie ukrywaną nutką wyzwania w oczach. - Mamy do uratowania Gundrena z goblińskich łapsk. Wygrywają ci, którzy do końca ubiją więcej goblińców. Liczonych w odciętych uszach. Ja i Piącha, przeciwko Waszej dwójce. A zagramy o… - tu uśmiechnął się chytrze - dzień służby. Co wy na to? - Pirytku, czyś ty się z martwym koniem na rozumy pozamieniał? Jaki wilk, jaki kamyk? Podobno to cywilizowany ork, umie mówić, nawet pary razy słyszałam. Głównie słowo "Miażdżyć". - Turmalina spojrzała na tropiciela jak na "średnio rozgarnięte" dziecko - Wcześniej też zabiliśmy wilka i ork nawet się nie skrzywił, a przy drugim zaatakował? Mam teraz za każdym razem jak kuszę podnoszę pytać czy ktoś mnie nie zaatakuje jak strzelę? Bo swojego afektu do wilka nie ogłosił, a ja czytam z kamieni, nie z myśli.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |