Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2016, 00:56   #25
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Hans Manstein - Sigmar tak chce!



Szli przez las. Zupełnie jak wtedy. Wtedy też szli przez las. Całą czwórką. I każdy prowadził jakiś oddział. On jako osoba z największym, wojskowym doświadczeniem prowadził i mówił co i jak. Ale wątpił by bez trójki przyjaciół poradził sobie choć w połowie tak dobrze. Eskel jako najlepszy szermierz zajął się miecznikami. Thomas wziął na siebie tych hultajów z milicji. Pasowali do siebie jak ulał. Zaś Sev ogarnął tych którzy mieli coś do strzelania szumnie nazywanych strzelcami. Zaś on sam, wziął pod bezpośrednią komendę całą resztę piechoty. I wtedy też szli przez las. Każdego dnia. Hans narzucił mordercze tempo ignorując marudzenia i lamenty podwładnych. Spieszyli się. Wiedział, że muszą zdążyć. I zdążyli. Byli jedynym oddziałem piechoty który przebył tą cholerną puszczę na czas by zdążyć na tamtą bitwę. Po kilku dniach morderczej wędrówki byli wykończeni. Ale zdążyli. Zdążyli na ich ostatnią jak się okazało bitwę. Stanęli do niej wciąż czując trudy tego rajdu przez puszczę.

I wtedy, nim ich potem rozbili i nim dotarli na to pole bitwy też szli przez taki las. W dzień było tam ponuro. Ślady wojny były widoczne wszędzie. Drzewa z wisielcami dezerterów i rabusiów. Przegniłe zwłoki zielonoskórych, chaosytów, mutantów czy zwierzoludzi. Ludzi też. Usieczonych w wioskach czy jak z nich pórbowali uciekać. Poprzybijanych do drzew, do ścian ich domów, pokawałkowanych, poprzybijane dłonie czy głowy wbite na pale. W najrózniejszych formach rozkładu, wciąż obsiadłe przez robactwo i ptaki czy szarpane przez wygłodniałe, zdziczałe psy które żywiły sie często trupami swoich dawnych właścicieli. Tak. Wojna. Szli każdego dnia przez tereny przez które ona przeszła. Które gościły i karmiły jej ciężką i niechciana obecność. I wtedy też szli przez taki las.

A najgorzej było w nocy. Mimo ciepła i światła ognisk czuli jak mrok prastarego lasu ich przytłacza próbując zagnieść. I bębny. Cholerne tamtamy. Czasem rogi. Słyszeli jak to coś w głębi lasu choć cholernie za blisko ich obozowisk czuwa. Ucztuje. Nawołuje się. I śpiew. Kobiecy śpiew z ciemności lasu. I ci znikający ludzie. Nie mogli tego rozgryźć bardzo długo. Czemu znikali? Jak to się działo? Czemu porzucali broń i opuszczeli posterunki? Początkowo sądzili, że to jakieś plugawe sztuczki złowrogich magów i szamanów. Ale Sev zarzekał się, że to nie ma z magią nic wspólnego. Tak. Długo wtedy nie mogli tego rozgryźć i stracili wtedy sporo tak ciężko zebranych w oddziały ludzi.

Ale teraz. Teraz był i byli tutaj. W tym lesie. Przy tej kobiecie. Szalonej i zwiedzionej zgubnymi mocami dziewczynie. Odskoczył od niej gdy dostała ataku histerii. Waldemar zrobił z nią porządek ale nadal trzymał małą maszkarę. Bardak zajął się filowaniem najbliższej okolicy. Sprawę trzeba było zakończyć definitywnie bez półsrodków.

- Pozwól Waldemarze. Ja się tym zajmę. - wyciągnął dłoń w stronę łowcy czarownic i wziął od niego zawiniątko. - Za plugawienie i mamienie imperialnego ludu... - mały maszkaron prawie od razu został przez Hansa bezceremonialnie rzucony na jakiś pieniek po dawno ściętym drzewie. - Za kalanie imperialnej ziemi i obrazę dobrych bogów... - warknął widząc wierzgające na pieńku coś, które jakby dziwnie nadświadome, że zbliża się jej zagłada próbowało chyba zleźć z tego pieńka. Kapłan jednak bezlitośnie już onosił swój ciężki młot. - Ja sługa Sigmara, z zakonu Młotów Sigmara, oddaję ci ostatnią posługę czarci pomiocie! - wydyszał ciężko przesyconym gniewem, odrazą i nienawiścią głosem kapłan i obuch dwuręcznego młota świsnął w powietrzu. Rozległo się głuche uderzenie obucha w pieniek nieco poprzedzone na mgnienie oka cichym chrupnięciem i rozbryzgiem jakiejś brei. - Twych panów czeka to samo! Bo Sigmar tak chce! - wycharczał nieruchomiejąc i patrząc gorejącym wzrokiem na wbity w pieniek obuch młota.

- Została zwiedziona. Zapewne nie jedyna. To tylko owoc z zatrutego ziarna posianego przez plugastwo. Zalągł się tam chaos który stał się bramą dla tych nieprzyjaciół dobra. Ale tam właśnie prowadzi nasza droga bracia. Właśnie tam wykonamy nasze zadanie. - powiedział już spokojniej. Zgadywał, że kobieta nie była jedyna. Mogło być więcej biedaków którzy w chwili zwątpienia porzucili światło dobrych bogów i kochanego Imperatora. I na tak oszalałe i osłabione miasto mógł spaść atak wrogów. Zapewne nie zwierzoludzie ani barbarzyńcy z północy daliby radę omamić lud. Nie. To musiał być ktoś bardziej swojski. Mniej obcy. I to właśnie najbardziej mierziło kapłana. Obiecywało brutalny koniec takim zaprzańcom.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline