Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2016, 21:01   #27
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Fuck the police!



Posterunek nr 22 blisko pogranicza Jersey i nCat, późny wieczór
Ludzie wchodzili i wychodzili z posterunku i choć ruch był zdecydowanie mniejszy niż w dzień, to daleko było od pełnego spokoju. Nie wszyscy “goście” przybywali tu z własnej woli. Jakiś zgięty w pół ciemnowłosy mężczyzna z fluorescencyjnymi tatuażami da przedramionach bluzgał coś na policjanta przytrzymującego go za skute za plecami ręce. Wielki dron bojowy stojący przy wejściu patrzył na to z iście filozoficznym spokojem. Zdawał się być nieaktywny, choć migoczące diody zdecydowanie przeczyły takim osądom. Najnowsze projekty Militechu miały czas reakcji ze stanu czuwania w reakcję bojową liczoną w setne części sekundy.
Lucifer zapalił papierosa.
Napawał się dymem, wszak jakby coś miało pójść dwie, to czekały go co najmniej dwie doby bez nikotyny. Wydmuchując dym wspomniał Pana Johnssona i usmiechnął się lekko.

Szef autoryzowanego punktu Toyo-Chevrolet był marudny wręcz strasznie. Cały czas narzekał na niestandardowe procedury i dociekał wręcz wszystkiego gdy zobaczył w karoserii dziury po kulach. Był upierdliwy do bólu, ale raport sporządził. Zrobił też wstępny kosztorys… Naprawa dziur po kulach nie byłaby droga ani problematyczna gdyby nie powłoka cameo wyświetlająca na powierzchni wozu zaprogramowane obrazy od statycznych po nawet teledyski ciągnięte z sieci. Należało wymienić cześć powłoki w podziurawionej części wozu, co miało kosztować nieźle. Lucifera to na razie nie interesowało, chciał raportu balistycznego z wyciągniętych pocisków, na to jednak, jak twierdził Mr Johnsson, trzeba było poczekać 24 godziny.

nReporter skończył papierosa i zaczął grzebać w sieci, po czym złączem zgrał obraz w pamięć komputera samochodowego.



Zmieniając motyw cameo nie był do końca zadowolony. Motyw był banalny, a i tak sekcja uszkodzona nie mogła wyświetlać go wiernie ale szukał na szybko… Dwie dziwki wystające z radiowozu kreowane na policjantów musiały wystarczyć.
Na szybie od wewnętrznej strony, widoczną mimo kamuflażu cameo, zostawił kartkę z wydrukowaną po drodze stroną z konstytucji dotyczącą praw w aspekcie nietykalności mienia.
Pogwizdując skierował się do wejścia.




- Witam - zaczął przy recepcji spoglądając na policjanta w średnim wieku o mocno zarysowanej szczęce i sztucznie posiwianych skroniach. - Jak mija dzień? - Uśmiechnął się miło i grzecznie.
- Witam. - Policjant zmierzył Luca dyskretnie od góry do dołu - W czym pomóc? - rzucił z jankeskim akcentem.
- Jeden z pana kolegów ostrzelał mi dziś samochód. Chciałbym się dowiedzieć - zrobił uprzejmą minę i lekko podniósł głos by być doskonale słyszalnym w hallu, aczkolwiek nie krzycząc - który z gwałconych w dupę przez ojca skurwysynów, gówien w mundurach, chorych pojebów, mentalnych dziwek czasem zakładających odznakę... Obszczymurów pierdolonych… to zrobił. - Na twarzy Lucifera wciąż gościł miły i pełen sympatii uśmiech.
Posterunkowy lekko poczerwieniał, wyglądał na choleryka bo lekka czerwień błyskawicznie obejmowała szczękę i szyję.
- Dokumenty - warknął prostując się z siedzenia - i radzę się uspokoić.
Tymczasem w poczekalni, oczekujący “petenci” zaczęli przyglądać się darmowemu przedstawieniu.
- Pytanie zadałem... - Lucifer lekko pochylił się ku policjantowi, aczkolwiek ręce trzymał tak by nie być pojmowanym jako zagrożenie. Głos miał dalej miły. I donośny - ...tępy chuju. Zasłużysz, to dokumenty dostaniesz. No więc który to był?
Za plecami Heena pojawiły się dwa drony, mniejsi kuzyni tego wielkiego sprzed wejścia.
- Obywatelu, ręce ułóż na panelu przed sobą - na pulpicie przez solosem zaczęły połyskiwać dwa duże czerwone okręgi - nogi w rozkroku. Znieważenie funkcjonariusza na służbie podlega karze grzywny lub też karze pozbawienia wolności do 1 roku z tytułu art. 123 kodeksu cywilnego - zagrzmiał bezosobowy głos.
Lucifer grzecznie i powoli położył dłonie na okręgach i rozstawił nogi.
- To byłes Ty? Córkę ci zerżnąłem pojebie i się mściłeś? - rzucił do dyżurnego wciąż miłym tak bardzo odbiegającym od słów tonem? - Może sam to zrób, zobaczysz, ze było mi fajnie.
Z tyłu za Lucem kilku skutych młodzików zaczęło skandować i pokrzykiwać zachęcająco do Heena:
- Musiałeś być nieźle pijany!
- Stary, upewnij się, że żadnej wenery nie złapałeś
- Pewnyś, że to córka była?

Teksty wcale nie pomagały kwadratowoszczękiemu, który wyglądał jakby miał już niedługo dymić uszami.
W poczekalni pojawiły kolejne drony i kilka służących botów, by wprowadzić spokój.
Heen usłyszał ciche pipnięcie, gdy Halo zgodnie z umową dawał mu znak, gdyby coś kombinowano w przesyle danych.
- Zamknij się! - warknął policjant skanując odciski palców Heena.
- Następnym razem mam założyć czapkę policjanta z sexshopu, by myślala, że rznie ją tata? Może szybciej dojdzie.
Z tyłu dobiegło Luca:
- Skarbie, następnym razem pytaj o Lili, zrekompensuję Ci ten straszny wypadek…
I jednocześnie stały się dwie rzeczy:
Policjant zamierzył się by uderzyć prawym sierpowym, a Luc poczuł uderzenie w udo. Impulsy elektryczne przeszyły jego ciało, nieopanowane drgawki przy jednoczesnej utracie kontroli nad mięśniami sprawiły, że wylądował na podłodze posterunku.
Gdzieś przez falę porażenia słyszał krzyki i tupanie, Luc ślinił się i starał się nie dać im satysfakcji resztka woli kontrolując pęcherz.

Przypadki Archibalda Meada i Jeffersona Thompsona zmusiły policję do przeorientowania swoich metod działania. Pierwszy porażony prądem zmarł, gdy fale elektryczne spaliły mu mikroprocesor wbudowany w pień mózgu. Mr Thompson miał więcej szczęścia, przeżył mimo wypalenia delikatnych cyborgizacji, ale pozwał LAPD na grube odszkodowania. W efekcie standardowe rażenie prądem awanturujących się delikwentów odeszło do lamusa. Owszem standardowe uspokajacze emitowały fale elektryczne, ale o natężeniu nie mogącym wypalać cyberware. Starczyło by wzmacniały fale akustyczno-szokowe. Działało jak diabli. Dopracowana terapia elektro-akustyczna miała takie pieprznięcie, że zwalała z nóg nie gorzej niż stare klasyczne paralizatory elektryczne. Wcześniej SkinSchock używano jedynie w zabiegach ujędrniających skórę, kto wpadł na to by podkręcić to i zmienić zastosowanie? Nie wiadomo… ale każdy kto oberwał jego wynalazkiem zapewne chciałby cwaniaka zabić na miejscu.



Kilka par nóg pojawiło się obok i przy nim, paralizator został wyłączony ale fale szokowe wciąż przeszywały ciało reportera. Dwóch funkcjonariuszy nie przejmowało się tym za bardzo, stawiając Luca gwałtownie na nogi. Zarejestrował, że kwadratoszęki był odprowadzany przez kolejnego policjanta, pieniąc się i pokrzykując w jego stronę.
- Skoro mamy już pana uwagę, panie Heen, to zapraszamy na odpoczynek.
Luc został skuty i poprowadzony korytarzem ku niewielkim, klitkowatym celom, znajdującym się na tyłach posterunku. “Poprowadzony” było dumnym stwierdzeniem i niezbyt trafnym - nogi Luca odmawiały mu posłuszeństwa i momentami policjanci musieli po ciągnąć.
Po drodze odczytali mu zarzuty: napaść werbalna na funkcjonariusza, odmowa wykonania rozkazów funkcjonariusza na służbie, napaść czynna na funkcjonariuszy na służbie.
- Posiedzisz sobie cztery osiem to Ci przejdzie - zakończył oficer popychając reportera do celi i blokując zamek.
- Yhhhehszhe… - wydukał solos ledwo panując nad językiem. - Yeeheeeshcze… teho whhhhszora… bedhhhe rsznhhhal tfffhooojo szooonhhhhe.
- Ja schodzę ze zmiany i jadę do Twojej - rzucił w odpowiedzi policjant i razem z kumplem odeszli z powrotem.
Dopiero teraz Luc miał okazję rozejrzeć się po swoim nowym lokum.
Przeraźliwie biały wystrój klatek nadawać miał im sterylnego odczucia. Niewielki cokolik służył za łóżko, a niewielki sedes podobny do tych, które spotyka się w samolotach wystawał dumnie ze ściany tuż obok mikroskopijnej umywalki. Pomieszczenie pozbawione było okien, światło zaś było przeraźliwie jaskrawe. Gdy kroki policjantów ucichły w korytarzu, Luca dobiegł głos:
- Eeee… za co cię zgarnęli? - Głos brzmiał mocno młodocianie.
- Za niewinnośhć - odpowiedział gdy zaczął odzyskiwać kontrolę nad swoim ciałem. - Kurwy zawsze za niewinność… - Zblizył się do krat. - Ehhhjjj! Pojeby? Telefon mi się naleszhhy! - wrzasnął.
- No mnie, koleś, też - odpowiedział mu głosik. - Jak Ci na imię? - zapytał współtowarzysz niedoli. - Ej i nie wrzeszcz. Puszczą inaczej impulsy po kratach - dodał wyjaśniająco. - Cztery osiem? - głosik brzmiał całkiem zadowolenie.
- Jheszczhe nie wiiehm, moszhe 48, moszhe wincyjhhh. Trzymhaj się mocno, bedzie imphhhreeesa…. - Nie patrzył na rozmownego typka z innej celi i zaraz ryknął: - Prawa zathszszmnych skhhrysyny! Khnstytucja pierdolhone dzfffki. Ghnoooje, ghhnidy, theeelllefon mi sie nhhhlży!
- Nie szkoda Ci… -
...za późno.
Krótka fala porażeniowa kopnęła wszystkie kraty wejściowe, a Luc odpadł od nich jak pieprznięty młotem. Na dodatek zgasło światło.

Przez długi czas nieskładnie zbierał się z ziemi śliniąc się na potęge. Ty razem nie dał rady już kontrolować pęcherza.
- Ufhhhyszyj - wybełkotał do typa w celi obok. - Shaaaras bynhci riplayh…. - Przez jakiś czas leżał na podłodze ciężko dysząc.
- THLLLFOOOOOON KHUUURWA, MHHHAM SFE PRHWWWA PIHIERDHHHHOLOHNEEEEE SKFFFFYSYYYNHHYYYY! - zawył w końcu.
- Ej, koleś, ile masz lat? W pewnym wieku uderzenia teaserem są szkodliwe. Dasz rady do rana dotrwać? - mówił młodociany głosik tonem starego wyjadacza.
Zapluty, zaszczany i dwukrotnie potraktowany falami elektro-akustycznymi Heen z początku się nie odzywał. Leżał jedynie nawet nie próbując się zbierać z podłogi.
- Jak nihe dotfhę kolegho… - wydyszał w końcu - to będą mielhi trupa przy zatrzymaniu.
Gdy to mówił wybierał już numer biura szefa nNYPD.
- No to może ich nie prowokuj. Odsiedź te 4-8, ciepło, jeść dają, na głowię się nie leje. Wiesz….żyć nie umierać - radosne stwierdzenie dobiegło Luca z sąsiedniej celi.

Numer nie odpowiadał, za to włączyła się automatyczna sekretarka sugerująca uprzejmym tonem zostawienie wiadomości wraz z numerem telefonu lub w sprawach pilnych kontakt w najbliższym posterunkiem nNYPD właściwym dla regionu dzwoniącego. Zaklął szpetnie i rozłączył się nie zamierzając się nagrywać. Wybrał numer posterunku Hao, który zajmował się sprawą rzeźnika.
- Posterunek 37, oficer dyżurny, słucham? - połączenie odebrano po kilku sygnałach. W tle leciała przyjemna muzyczka, mająca zapewne uspokoić dzwoniącego. A być może przekazać również jakieś wiadomości podprogowo.
- Dzień dobry, można z komendantem? - nReporter odezwał się starając kontrolować swój głos. Drżał mu jeszcze.
- W jakiej sprawie i kto mówi?
- Ostrzelanie z broni, próba pobicia, przekroczenie uprawnień w trakcie zatrzymania, groźba gwałtu na osobie niepoczytalnej, odmawianie przysługujących praw zatrzymanemu, znęcanie się w celu upokorzenia -
Luc wymieniał spokojnym głosem zastanawiając się jaki ubaw ma Halo z tego całego cyrku. - Moje nazwisko Van den Heen.
Po krótkiej chwili usłyszał zdawkowe:
- Proszę pozostać na linii.
Muzyczka się nasiliła i zapętliła...
Luc się rozłączył.

Odczekał piętnaście minut, po czym zadzwonił ponownie i usłyszał znajomą już muzyczkę, która za trzecią pętlą zapadała mu coraz głębiej w pamięć.
- Posterunek 37, oficer dyżurny, słucham? - Tym razem inny głos choć w tle melodia ta sama.
- Dzwoniłem kilka minut temu w sprawie rozmowy z komendantem.
- Nazwisko pana? Komendant oczekuje na rozmowę z panem? -
Drugi oficer starał się choć być przyjazny.
- Van den Heen, nie wiem czy oczekuje. Chyba nie, nie wiem czy mój prawnik się z nim już kontaktował.
- Van den Heen? -
Głos nieco ochłodził się. - Proszę zaczekać. - Muzyczka ponownie przejęła pierwsze skrzypce, lecz solos wytłumił ją za pomocą cyberware.
- Ej...pssst…. Koleś? Masz komórkę? Dasz zadzwonić? - dobiegło radosne pytanie od nowego kumpla Luca.
Tymczasem w korytarzu do cel oddzielonych od pozostałej części posterunku, weszło ponownie dwóch policjantów. Obaj skierowali się do celi, w której siedział Luc, a połączenie zostało przerwane.
- Heen, uspokoiłeś się już? - jeden z nich zadał pytanie obojętnym tonem.
- Komendanta wołaj.
- Pytanie Ci zadałem. Jak się nie uspokoiłeś to wrócimy później. -
Ruszyli kilka kroków w kierunku wyjścia.
- A ja powiedziałem frajerze byś tuptał po komendanta. Powtórzę: w podskokach.
- Pędzę…

Drzwi do posterunku zamknęły się ponownie za policjantami.
- Ej, koleś… co Ty kombinujesz?
- Ja? Nic. Podkurwili mnie po prostu -
Luc odpowiedział próbując wybrać numer ponownie.
- A co Ci zrobili? Serio liczysz, że pogadasz z komendantem?
- Yup.


Brak połączenia oznaczał, że zapewne zblokowali łączność. Luc wybrał numer z poziomu aplikacji sieciowej z wykorzystaniem oprogramowania Halo.
Historia jak deja vu, powtórzyła się po raz trzeci:
- Posterunek 37, oficer dyżurujący. - Tym razem muzyczka uległa zmianie, a Luc znów wytłumił ją wydzielając w oddzielną linie fonii.
- To znowu ja, Van den Heen, tnie mi połączenie. Co z tym komendantem?
Policjant po drugiej stronie tym razem był chyba właściwym człowiekiem:
- Z naszych zapisów przebywa pan obecnie w areszcie na posterunku 22 za napaść na funkcjonariusza, przeciwstawianie się zatrzymaniu i paru innych oskarżeniach. Z tego co widzę, to już pana trzeci telefon na posterunek. Mamy dopisać kolejne wykroczenie do listy zarzutów? - spytał uprzejmie.
- Weź cymbale coś do pisania. Jestem mężem Kiry Van den Heen, którą twoi szefowie wystawili rzeźnikowi. Twoi kamraci-matkojebcy z 22ki przekroczyli kilka paragrafów podczas zatrzymania mnie, za co wytoczę proces. Będzie on przebiegał obok lub w ramach tego jaki wytoczę za żonę w sprawie rzeźnika. Zapisałeś? To wyślij to swojemu szefowi, skonsultuj z przełożonymi. Zastanówcie się. Jak za niedługi czas nie zejdzie tu do mnie komendant 22ki, to przygotuje konferencję prasową pod komisariatem. Czekam. Buziaczki.
Solos rozłączył się.
- Woooow, koleś… - nowy kumpel mruknął z podziwem. - Teraz? Będziesz to załatwiał teraz? - dopytywał gorączkowo.
- Co teraz? I gdzie chciałeś dzwonić?
- No tą konferencję… -
zachichotał. - Niezły numer, muszę kiedyś wykorzystać. A dzwonić do znajomych, żeby się nie martwili.
- Daj numer jeden, przedzwonię powiem co i jak.
- 99567316, jestem Kim. Jestem cały powiedz im.


Luc wybrał numer i pogrążył się w krótkiej pogawędce z kumplem Kima zapewniając go, że wszystko z nim w porządku. Typ brzmiał jak trzynastolatek i rozmowa średnio się kleiła, a z wiadomych względów Luc nie mógł dać Kima do telefonu. Sam za przekaźnik odzywek między nimi też robić nie chciał.
Usiadł w końcu pod ścianą i łypnął okiem na chłopaka.
- Pośpiewamy? - spytał szczerząc się lekko.
Kim był malutki, drobniutki, brudny i siedział przycupnięty na swoim “katafalku”.
- Nieee, lepiej opowiedz o tej konferencji. O co chodzi? - Błysnął oczami.
- Dawaj, jedna piosenka, tak na mocy.
- To nas spałują… -
Kim nie wyglądał na specjalnie przekonanego do pomysłu. - Chyba zauważyłeś, że nie lubią tutaj awantur. - Mrugnął do Luca
- Za śpiewanie pałować? No chyba żartujesz. Dobra, chcesz to dołączaj. - Lucifer zaczął głośno śpiewać raczej fałszując:



Mały Kim turlnął się ze śmiechu. A potem dołączył robiąc więcej hałasu i wygłupiając się. Nie znał słów ni w ząb.

Pod koniec utworu drzwi główne z cichym sapnięciem otworzyły się i do aresztu weszło dwóch policjantów a za nimi jeszcze jeden mężczyzna. Szpakowaty, z hakowatym nosem i cienkim wąsem.
Kim ucichł widząc nadchodzący komitet.
Cała trójka zatrzymała się przed celą Heena.
- Odwróć się i wystaw dłonie przez kraty - rzucił policjant. Pozostała dwójka nie odzywała się.
- Po co? - zaciekawił się nReporter.
- Takie są procedury dla zatrzymanych.
- Pierwsze słyszę. Może pan podać konkretne paragrafy?

Policjant znudzonym głosem zarecytował paragraf z kodeksu karnego, a solos zorientował się, że chodzi im tylko o skucie.
- Chciałeś rozmawiać z komendantem, to Cię zaprowadzimy. Jesteś obecnie w areszcie, stąd zastosowanie przepisu.
Powiedzieć, że nie ufał policjantom to nie powiedzieć nic. Pod pozorem chęci skucie mogli chcieć wstrzyknąć mu jakieś gówno przez które te 4-8 spędziłby na śpiocha, lub leniwym haju. Miał inne plany więc choć pozornie posłusznie i powoli wystawił ręce przez kraty Lucifer odpalił Sandevistan, który zaczął się ładować. Nie aktywował jeszcze fast motion i obkręcając głowę przygotował się jedynie do tego patrząc czy glinom faktycznie szło jedynie o kajdanki.
Na szczęście tak.
Policjant sięgnął by go zakuć dłonie Heena za jego plecami.
- Odsuń się od drzwi - padło kolejne polecenie, które solos ponownie grzecznie spełnił i stanął pod przeciwległą ścianą.
Policjant odblokował kraty i machnął na reportera:
- Wyłaź, księżniczko. - Drugi policjant i mężczyzna ustawili się tak by Luc wychodząc znalazł się pomiędzy nimi.
- Dla ciebie “Wasza Wysokość Księżniczko”. I ostrzegam, z randki nici - odpowiedział ale wyszedł grzecznie.
Trójka miłych panów poprowadziła go przez cały korytarz ku wyjściu:
- Ej, powodzenia! - pisnął cicho Kim z celi.

Na krótką chwilę wrócili do głównej sali gmachu, w którym było obecnie mniej osób. Zamiast jednak skręcić do izby przyjęć, policjanci skierowali się w lewy korytarz ku windom. Nikt nie zwracał na nich uwagi, taki widok tutaj był na porządku dziennym. Sam posterunek był zupełnie pozbawiony osobowości. Jasno popielate ściany, ciemniejsze podłogi, świetlówki pod sufitem i jakieś sztuczne kwiaty powieszone na ścianie nad panelami wind miały udawać “żywy obraz”.
Idąc pomiędzy gliniarzami Luc podziwiał wystrój pozornie się na nim skupiając. Po prawdzie monitorował połączenie z siecią i transfer do Halo.
Windy okazały się niewielkie - gdy wsiedli do niej we czwórkę, Luc znalazł się na frontowej linii za sobą mając jednego policjanta i wąsacza. Po jego prawej stał drugi policjant.
W windzie, jak i w telefonie, pobrzmiewała muzyczka, tym razem był to cover elektroniczny jakiejś klasycznej nuty. Luc nie do końca kojarzył co to, ale obawiając się podprogu i tu wydzielił za pomocą cyberware linię fonii tła muzycznego i wytłumił ją.
Wyjechali niedaleko, bo ledwie na piąte piętro. Drzwi otworzyły się na korytarz z elegancką wykładziną biurową, i podobną “żywą ścianę” co na parterze, tym razem jednak lepiej wykonaną i elegancką kompozycję. Konwencja szarości została tutaj również zachowana ale jakimś cudem tutaj nie wyglądało to przygnębiająco. Raczej… subtelnie sugerowało pewien poziom władzy i dostatku. Kroki policjantów były nieco wytłumione ale mimo to brzmiały niezwykle służbiście.
- Panie komendancie - wąsaty odezwał się po raz pierwszy, po otwarciu drzwi do gabinetu szefa posterunku 22. - Zatrzymany Lucifer van den Heen.
Skromne biurko, połyskujące czarnym fornitem, fotel, dywan, regał z dyplomami, zdjęciami różnych uśmiechniętych i ściskających sobie dłonie osób, wysoka roślinka w rogu.
Na prawej ścianie monitor podzielony na kilka mniejszych ekraników, z których każdy wyświetlał inny obraz: część z posterunku, część live stream z ulic miasta, wiadomości. Wszystko to brzęczało w tle.
Komendant okazał się być facetem około trzydziestki. Młody, wymuskany, w garniaku z jasnoniebieskim krawatem i jasnej koszuli. Fryzura modnie ułożona, błysk białych zębów równych jak od linijki. I szeroki uśmiech, gdy spojrzał na Heena na powitanie.



- Doskonale - odparł.
Drzwi do gabinetu zamknęły się. Cała trójka, która przyprowadziła nReportera pozostała w środku.
- Witam - odezwał się skuty solos. - Mam kilka pytań.
Komendant nie zaproponował by Luc usiadł ani nie zaoferował nic do picia.
- Oczywiście. Chciał się pan widzieć ze mną. Słucham - rzucił za to z szerokim uśmiechem.
- Dzisiejsza akcja w Jersey, to był Pana pomysł, czy góry?
- Akcja w Jersey? Pomysł góry? Jakiej góry, panie van den Heen? -
zapytał komendant. - I o co chodzi z tym małym pokazem dzisiejszego wieczora?
- Akcja policyjna w Jersey, na styku przedmieść i nCat. Chciałbym wiedzieć, czyja to była inicjatywa. Lokalna, czyli pana, czy też wymysł przełożonych. Komendy Głównej, centrali.

Komendant przeklikał coś na panelu na biurku kręcąc głową wciąż z uprzejmym uśmiechem.
- Niestety nie mam żadnych wpisów na temat jakichkolwiek zaplanowanych akcji w tej lokacji, panie van den Heen. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Czy jest pan pewien, że to była akcja policyjna?
- Tak, S.W.A.T ciężko nie rozpoznać. To była akcja nNYPD.

W odpowiedzi mężczyzna w garniturze rozłożył ręce z bezradnością.
- Nie jestem w stanie pomóc panu. Mam wrażenie, że ta demonstracja była spowodowana jakąś nieprzyjemną omyłką. - Spojrzał na reportera z nieznikającym uśmiechem.
- To było spowodowane - Lucifer zaczął odczuwać gniew - tym, że policja w czasie akcji ostrzelała mój samochód gdy byłem u znajomego mechanika. Spowodowane tym, że możliwe, że mało brakowało byście zabili mi syna. Mało wam tego coście zrobili mojej żonie? Mam raport balistyczny tego co wyciągnięto z mojego wozu, zrobiony u niezależnego sewisanta. Od policyjnych dronów wręcz roiło się. S.W.A.T w pełnej krasie. Strefa wojny, brutalna akcja, strzały… To wszystko w pana rewirze, a pan nic nie wie? - zgrzytnął.
Wyraz twarzy komendanta zmieniał się od zaskoczonego, po zbulwersowany, zszokowany, niedowierzający - pełna gama. Na koniec pokręcił głową i przywrócił uśmiech na twarz, tym razem zasmucony.
- Doprawdy panie van den Heen, nie mogę sobie wyobrazić jak bardzo musiał pan być zaniepokojony tą sytuacją. Narażenie życia i zdrowia synka, ile ma latek? - mówił uprzejmie. - Ale z ręką na sercu - przyłożył dłoń do klatki piersiowej - mogę pana zapewnić, że nie mam żadnych danych na temat jakichkolwiek działań policyjnych w tej części miasta w ciągu ostatnich 72 godzin. Nie wiem też o czym pan mówi, w przypadku żony. Cokolwiek się jej przydarzyło, ma pan moje szczere wyrazy współczucia - komendant przemawiał tonem nawykłym do wystąpień publicznych. - Co do samej technologii, wspomnianej przez pana, być może to był jakiś atak terrorystyczny? - Próbował szukać rozwiązań. - Jeśli zechce pan złożyć zeznanie, zaraz je spiszemy.
- Nie. Ja z tym pójdę do prasy i nTV. Z filmem z akcji tych, jak to pan rzecze “terrorystów” z pełnym policyjnym sprzętem. I z Pana opinią, że nie wie co się dzieje w Pana dzielnicy. Gdy przypomina to strefę wojny. Media lubią takie tematy.
- Tematy, które mają pokrycie w faktach, owszem. Co do informacji na temat działań w mojej dzielnicy, nie mam żadnych zgłoszeń o żadnych strefach wojny. Żadnych zgłoszeń o jakichkolwiek zorganizowanych akcjach policyjnych na taką skalę. nCat to bardzo … -
przez chwilę szukał słowa - specyficzne miejsce. Wojny gangów są tam na porządku dziennym. Dzisiaj jednak nie było jakichkolwiek telefonów w sprawie strzelaniny. Gdyby takowe były na pewno wkroczylibyśmy by chronić naszych obywateli, panie Van den Heen. Ale z ciekawością zapoznam się z raportem balistycznym lub też filmem, o którym pan wspomniał. Być może pozwolą one odkryć więcej faktów?
Lucifer na te słowa tylko się skrzywił i postąpił krok ku komendantowi. Powoli, bez agresywnych czy szybkich ruchów.
- Baw cię to? - spytał patrząc mu w oczy. Ton miał grobowy i wręcz ociekający pogardą. - Wiesz, że cię nagrywam, zablokować mi łączności (choć próbowaliście) nie możecie, ale monitorujecie pewnie transfery i wiecie, że wysyłam to w sieć. Dlatego nawet nie dziwi mnie to, że grasz głupa “nic nie wiedząc” o pacyfikacji dzielnicy w która zaangażowano tyle dronów i ciężkiego sprzętu, że nie uszło by to nikomu. Ale co siedzi w twojej głowie “Panie komendancie”? Tam były dzieci sukinsynu. Mój syn mógł oberwać zabłąkaną kulą, a był tam tylko dlatego, że jego matka siedzi u czubków bo sami ja tam wpędziliście. Wiesz co to jest panika? Gdy dzieciaki w jednej chwili się bawią, a za chwile przerażone latają by się skryć przed kulami? Sześciolatki kurwa? Bo co, bo jakiś runner-debil włamał się do Pentagonu i trzeba dlatego siać terror? Brutalnie bić, strzelać po ulicach gdzie mieszka biedota? Gdzie wam zostało hasło “Służyć i chronić” na tym posterunku? - Pogarda w głosie nasiliła się, choć paradoksalnie Luc mówił spokojnie. - W kiblach na papierze toaletowym? A może ewolucja szczytnych haseł? Służyć politykom i chronić dupy szefów? Obywateli zaś, którzy nie mają na prawników ciągać po ulicy w kajdankach i przyszpilać lufą shotguna kark do asfaltu? - cedził te retoryczne pytania patrząc na "garnitura" jak na brudną zakażoną ścierę. - O tym coście mojej żonie zrobili nie wiesz, wysyłając po mnie do celi ludzi w kwadrans po tym gdy dałem znać na 37 co z tym zrobię jak ze mną nie porozmawiasz? Gdzie kurwa wasz SWAT, drony i ciężki sprzęt jak co noc Nomadzi na przedmieściach gwałcą i odstrzeliwują łby zmęczonym obywatelom idącym do sklepu późnym wieczorem po 12 godzinach pracy? Popierdalacie po ulicach gnojąc dzieciaki? Czujecie się bezkarni, bo cóż można wam zrobić. Nic. Ale poczujesz kiedyś gniew ulicy. I nie mówię tu o półświatku, zastraszonych obywatelach co mają dosyć, czy tez nCat. Do dup dobiorą wam się koledzy tacy jak choćby ten na dole, dyżurny który chciał mnie bić. Bo kiedys w kimś jednak coś pęknie, gdy chłopak zakładający mundur ze szczytną ideą będzie miał dosyć faktu iż odznaka i mundur są uwalane w gównie. Możecie pacyfikować tych których krzywdzicie, możecie blokować media, nie zablokujecie jednak siebie samych. - Spojrzał komendantowi w oczy twardo.
- A do tego czasu - wycedził - mam nadzieję, że choć raz będziesz miał jaja aby założyć kamizelkę i w czasie pacyfikacji pójść ze SWAT w akcje i spojrzeć w oczy tych, których bestialsko masakrujecie choć przysięgaliście im ochronę podczas ceremonii odbioru odznaki.
- Panie Van den Heen, to bardzo wzruszająca przemowa ale obawiam się, że kwestie jakichkolwiek akcji SWAT przeciwko zorganizowanej działalności terrorystycznej nie były dzisiaj podejmowane. Takie decyzje również nie leżą w gestii komendy nNYPD lecz w gestii prokuratury. To co pan przedstawił do tej pory to jedynie teorie spiskowe nie mające potwierdzenia w faktach. Fakty natomiast są takie, że zarówno pan jak i pańska rodzina pozostają w leczeniu psychologicznym, a żona obecnie przebywa w zakładzie zamkniętym. Stres i poczucie bezsilności, żal do całego świata - ja to wszystko rozumiem. Wpada pan na posterunek, wykrzykuje poważne pomówienia, grozi pan policjantom na służbie, ubliża pan funkcjonariuszom i oskarża o nie wiadomo jakie ukryte intencje, korupcję i masowe ataki na obywateli. Znalazł się pan tutaj, owszem, w drodze wyjątku i przez wzgląd na pana obecną sytuację życiową... Do tej pory był pan przykładnym obywatelem i próbuję wyciągnąć do pana pomocną dłoń. -
Uśmiechnął się wyrozumiale - Jest 22:00. Gdzie jest obecnie pana syn, o którego zdrowie się pan tak martwi? By nie wywoływać więcej stresu u synka, proponuję by jak dobry rodzic był pan z dzieckiem, zamiast robić burdy na posterunku i dać się aresztować, hm?
Na chwilkę przerwał ale zaraz podjął znowu:
- Panie Van den Heen, w ramach wyjątku zamienimy dwudobowy areszt na upomnienie. Proszę wrócić do domu, zająć się synem i nie dawać się podpuszczać plotkom czy szaleńczym wymysłom ulicznym. Policja jest tu po to by wspierać obywateli i ich chronić. Funkcjonariusze odwiozą pana do domu - dorzucił z reklamowym uśmiechem. - Nalegam. I … powodzenia.
- Whakianga mai fakanaava -
odpowiedział mu Lucifer. Zrobiłby przy tym obelżywy maoryski gest doskonale znany w Nowej Zelandii, ale był niestety skuty. - Sam pojadę, samochód mam pod komisariatem. A proces i tak wam wytoczę. - Odwrócił się do komendanta tyłem spoglądając na ‘obstawę’ spojrzał na nich z pogardą i wnet skupił się na drzwiach.
Skuty nie mógł sobie otworzyć.

Trójka, która przyprowadziła reportera zabrała go z powrotem do wind. Szyk w windzie był dokładnie taki sam jak przy jeździe w górę. Nikt nie wypowiedział ani jednego słowa.
Policjanci i wąsacz poprowadzili Luca do recepcji by podpisał dokumenty zwolnienia.
Dwóch funkcjonariuszy stało sztywno obok gdy reporter załatwiał formalności, starając się nie ukazywać lekkiego zniecierpliwienia.
Wąsacz nadal bez słowa odebrał panel od Luca, uścisnął dłoń i wskazał mu drogę do wyjścia.
Policjanci ruszyli po obu stronach Heena i odczekali aż wsiądzie.

Gdy podpiął się do wozu i wyjechał spod posterunku za nim ruszył również i radiowóz. Zacisnął usta w grymasie i skierował się na drogę na Manhattan. Kierował się do Clockwork. Mając ciągle ogon z tyłu, zdążył odjechać zaledwie kilka przecznic gdy poczuł silne zawroty głowy. Błędnik zupełnie zaczął fiksować i zaczęło mu się robić duszno. Pisk opon, narastająca ciemność, krzyk ludzi na ulicy i mocne uderzenie w słup przeciwpożarowy były ostatnimi migawkami jakie zarejestrował otępiały umysł znienacka umysł Lucifera…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-03-2017 o 12:01.
Leoncoeur jest offline