- Bądź spokojny. To się więcej nie powtórzy – odpowiedział oschle łowcy czarownic.
W gruncie rzeczy powinien być wdzięczny za wyrachowanie kompana. Inaczej być może to na niego spadła by konieczność ukrócenia męki tej biedaczki. Dobrze mieć kogoś, kto zrobi coś takiego, a wieczorem zaśnie, jak dziecko. Jin miał z tym problem, od kiedy pamiętał. Jebane skrupuły. Życie bez nich byłoby o wiele łatwiejsze. Patrzył na Waldemara czyszczącego klingę miecza z krwi i zastanawiał się jak on to znosi, co dzieje się w głowie zakutego w zbroję łowcy. Czy nadal był człowiekiem., czy sam stał się już tylko bronią. Musiał poświęcić w tej wojnie więcej niż on i wszyscy jego kompani. Siebie.
- Obiecuję, że od tej pory będę ufał tobie i twoim decyzjom. Skoro dowódca Deidorn Ci zaufał to i ja powinienem - Ściągnął topór z pleców, by móc spocząć na powalonym drzewie. Wbił drewnianą rękojeść w miękkie runo między stopami i oparł brodę o o dłonie złożone na obuchu.
- Nie. Ja nie mogę stać się taki, jak on. Są potrzebni, ale jeśli wszyscy wyrzekną się uczuć i skrupułów, to czy będziemy różnić czymś więcej niż wyglądem od tych, z którymi walczymy? - Nie odpowiedział na zadane w myślach pytanie, ale uświadomił sobie, że nie wiedzieć kiedy przestało zależeć mu jedynie na sławie i bogactwie. Chyba zaczął traktować tę krainę, jak dom, którego los i mieszkańcy nie były mu obojętne.
- Nie zwlekajmy. Czas działa na naszą niekorzyść. Ruszamy dalej, gdy spalicie to ścierwo? - skinął głową w kierunku pniaka ociekającego juchą „pięknego daru” od plugawych bożków. |