Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2016, 22:12   #163
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
JEŹDŹCY

Chaaya, Jarvis, Gob...Thamzir oczywiście. Co prawda półork nieco się upierał, przy szukaniu swego twarzysza broni. Ale został zrugany przez kapłana.
- Jeśli Hag żyje to sam ich znajdzie. Jeśli nie… nie ma co szukać.- brutalne ale prawdziwe. Surowe acz uczciwe prawo pustyni. Ruszyli z powrotem w czwórkę kierując się w stronę karawany.
Vizerai łaskawie wysłuchała opowieści o tym co znaleźli przewodnicy. Zarządziła zmianę kierunku i ruszenie bardziej stronę: “ Martwego Miasta” jak nazywało się wielkie cmentarzysko w którym chowano wieki temu zamożne rodziny, w grobowcach - domkach. Nie był to kierunek, który Vizerai szczególnie odpowiadał. Ale wymogi bezpieczeństwa wymagały obrania tej trasy, co by nie napotkać na zabójców dholiańskiej karawany. Nakazała też zostawiać znaki, co by Hag mógł ich odnaleźć, jeśli jeszcze żyje.


Podróż była znów spokojna i monotonna. Odpowiednia by rozmyślać. Odpowiednia by rozmawiać, zarówno za pomocą ust, jak i myśli. Powolne kołysanie wielbłądów było usypiające, gdyby nie to że byli na pustyni. Zagrożenie czaiło się pod piaskiem, czy to w postaci żmij kąsających jadem, czy też wielkich mrówkolwów polujących ze swych lei na wielbłądy, czy też nawet w postaci nieumarłych zakopanych bez odpowiednich rytuałów i gotowych zaatakować każdego.
W końcu dotarli na miejsce… w okolicę miasta umarłych.


W tej części pustyni było pełno grobowców. Niektórych wielkich jak góry, niektórych małych. Większość karawan omijała szerokim łukiem te okolice. Pozostałe meandrowały starając trzymać się od grobowców z daleka, zwłaszcza w nocy. Ghule były bowiem najmniejszym zagrożeniem. Karawana Vizerai też tak planowała, przynajmniej do czasu aż natknięcia się na wybitą karawanę. Na pustyni zaczynało się więc robić tłoczno. I to dosłonie.
Bowiem nie byli jedyną karawaną, która zbliżyła się do tego miejsca.
Swoje namioty rozłożyli już Tarkhici. “Czyści”.



Plemię Pustyni żyjące w izolacji od wieków. Wedle jednych podań przeklęci, wedle innych święci. Tarkhici unikali miast, unikali karawan, plemion. Unikali innych ludzi. Żyli w dobrowolnej izolacji korzystając tylko ze znanych sobie szlaków. Nie uznawali pieniędzy, nie kupowali niczego, nie używali żadnego przedmiotu, którego nie zrobili własnymi rękoma. Nie kupowali ani nie sprzedawali zwierząt.
Dla nich inni ludzie byli skażeni. Ale jak skażeni i czemu… nikt jeszcze się nie dowiedział, bo rzadko ich drogi przecinały się z innymi plemionami. Chaaya miała więc niezwykłą okazję przed sobą.
A sądząc po tym jeźdźcy dostrzegli, zawdzięczała ją wojnie. Plemię liczące ponad setkę ludzi miało wielu rannych, namioty które rozłożyli były zbudowane z płaszczy. Ktoś musiał ich zaatakować i zmusić do ucieczki. Nic więc dziwnego, że szukali kryjówki tam gdzie nikt by nie szukał “Czystych”. W miejscu “skażonym” z definicji. Wśród grobowców.


SMOKI

Leciały z powrotem. Już nie były same. Trójka smoków znalazła się już w zasięgu swych jeźdźców pozwalając im poznać lepiej komunikować się z nimi. Odkrycie tajemniczego latającego pancernika musiało wzbudzić niepokój, ale ten świat rozrywało wiele różnych konfliktów. A Smocza Jaskinia była wszak neutralna wobec walczących frakcji, wynajmując swych jeźdźców za pieniące. Latający behemot był więc zmartwienie Zerrikanu, nie ich.
Ekscytacja z powodu latającego okrętu nie rozkładała się równomiernie pomiędzy trójką smoków. Ani Godiva i Athos nie podzielali entuzjazmu Nveryiotha, ale lecąc nad monotonną putynią nie było specjalnie nic do roboty poza gadaniem. Pustynia jest bowiem zachwycająca jedynie, gdy jest podawana w małych dawkach. Piasek i piasek i skały… i czasem jakaś rachityczna roślinność.
Nic więc dziwnego, że pojawienie się żywych istot wzbudziło uwagę całej trójki smoków.Tym bardziej że na czele nich podążała dumny krokiem siedmiometrowa bestia o olbrzymich skrzydła i sylwetce lwa, takoż i szlachetnym lwim obliczu. Niemal sześciometrowa bestia idąca pośród stada białych jak mleko...


...lwów. Zarówno tych z grzywami, jak i grzyw pozbawionych. Poruszały się dość szybko i pewnie pośród pustynnych piasków, aczkolwiek skrzydlaty z pewnością wolałby wznieść się w powietrze, niż wędrować na piechotę. Ale z uwagi na stado towarzyszących mu stworzeń najwyraźniej nie mógł wybrać tego rodzaju podróży.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline