- Pływam lepiej niż niejedna ryba, w moim majątku ziemskim kazałem zbudować chłopom wielkie sztuczne jezioro na podwórcu - po to tylko, by codziennie pozwolić wszystkim podziwiać swe umiejętności. - ton Bayarda był butny, myśli jednak niewesołe -
"U kaduka! Jeszcze i to! Toż ja nawet mycia się unikam... no ale cóż, pływanie nie może być wiele trudniejsze od pasienia świń" - Dziękuję - o mnie martwić się nie musisz. Martw się lepiej o siebie, pięknisiu. ***
W chwil kilkanaście później obydwaj dzielni wybawcy księżniczek znajdowali się już na wielokrotnie łatanej łodzi z chytrze uśmiechającym się starym Nettersem. Dziadyga od momentu usłyszenia słowa 'złoto' stał się dziwnie ugrzeczniony i nadprzeciętnie miły... teraz właśnie opowiadał wszystko, co wiedział o celu ich podróży:
Wodorosty pytasz, śliczności ty moje? Są, są - nawet i zbyt wiele... wyciągam je co dzień zamiast rybiszczy. Pieruny by je wypaliły..!
Schody? Nie słyszałżem nigdy czegosik takiego... ale prawdom, że ludzie zaginęli na skale nieraz i nie dwa... może zaszli w głębinę? Może piękne syrenie panny zwiodły ich na samo dno? Nie na darmo skała ta syrenią się zwie... ale panny te nie dla nas, śmiertelników. Omotają, zwiodą... nieraz jako młodzik marzyłem o chwilach z syrenią damą - jednak dobrze mi tatko tyłek skroił za same wspomnienie tych sprawek. I przetrwałem, na chwałę rybackiego rodu. - No. Jesteśmy. - Je zajmę się połowem po zachodniej stronie skały, gdyby było potrzeba po prostu krzyknijcie - przybędę.
Albo zostawię was tu samych... na do rana.
Bayard ochoczo pierwszy wyskoczył z rozchybotanej a niepewnej łódki - i szeptem odezwał się do towarzysza:
- Ja to byłbym za pozostaniem tu na noc... a najlepiej do czasu aż pojawią się te piękne panny. Od początku tej wyprawy żyję jak mnich, dość już mam tego. Odeślij dziadygę...