Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2016, 22:25   #86
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Myśliwy przeglądają półki i zaglądając do co ciekawszych beczek przytaknął kupcowi i uśmiechnął się równie przyjaźnie.
- Ha! Orki! Panie gospodarzu, orki to mało powiedziane. Były porwania, bitki, zasadzki, zdrady, ucieczki, a na koniec to o mało samiśmy się nie wykończyli. Choć jeden już pewnie nie wróci… ech... No ale długo by gadać, a dzień sam z siebie dobrym się nie stanie. Wóz pana Goldseekera żeśmy dostarczyli. Ino bez pana Goldseekera. Są tu gdzieś może jego bracia?
- Czyj? Nie znam takiego - zdumiał się kupiec.
- Rockseekera, zapasy dla niego i braci - poprawił Slidar, przerywając oglądanie liny. - Tylke że Gundrena gobliny porwały.
Barthen zafrasował się mocno; widać lubił swojego partnera w interesach. Nie przeszkodziło mu to jednak dokładnie sprawdzić zawartości wozu; słuchając równocześnie opowieści Slidara. Potem zawołał z zaplecza dwóch młodzieńców, którzy zaczęli przenosić paczki do magazynu.
- A to co? To chyba wasze - kupiec zajrzał do jednego z worków i rzucił w stronę drużyny. Z wnętrza wypadła utłuszczona paczka, którą z miejsca zainteresował się Valko. Wyglądało na to, że na wozie pozostał bagaż Aidyma.
- Ano nasze - potwierdził Joris złapawszy worek zafrasowawszy się niemniej na wspomnienie Aidyma - A raczej tego co to już raczej nie wróci. Psina się ino ostała. A co z jego braćmi? Znaczy Gundrena?
- W kopalni pewnie siedzą. Z dekadzień ich już w mieście nie było; powinni wrócić lada dzień, bo im się zapasu skończą -
odparł kupiec.
- A to się dobrze składa, bo wieści dla nich mamy - myśliwy odłożył na chwilę worek na bok - A za transport wozu to się nie należy, co nam aby?
- Jak kompletny… -
Barthen spokojnie dokończył przegląd towarów, a jeden z … wziął woły za uzdę i pociągnął na tył budynku. - No dobra, zapraszam do środka. Dziesięć złotych monet od głowy było uzgodnione, prawdaż… - mężczyzna pogrzebał pod kontuarem i sprawnie odliczył sześć równych kupek monet. - Proszę. Jak chcecie znów nadstawiać głowy na trakcie to możecie zajść do naszego, pożalcie się bogowie, burmistrza. Ma dom naprzeciw gospody. A jak nie chcecie łbów narażać to cóż… Powodzenia.

Dziesięć sztuk złota. Joris chłopak był prosty i do szczęścia niewiele było mu potrzeba. Ale pieniądz ten jak raz był teraz potrzebny. I nie wiedział jak dla innych, ale dla niego niespodziewany. Pewien był, że to Gundren miał im wypłacić złoto po przybyciu do tego… Dys...kon… tu Wielo… bran...żo...wego Barthena. Psi syn co za nazwa… I coś mu w pamięci mignęło, że jego, przez wzgląd na więzienną opłatę, wypłata nie obejmowała. Ale co tam. Najwyraźniej w gundrenowej klacie, serducho dobre biło i uwzględniło też Jorisa. Co też myśliwego nawet wzruszyło trochę i tym mocniej wziął sobie odratowanie brodatego liczykrupy z goblińskich łap do serca.
- Tej suszonej wołowiny i tych śmiesznych małych chlebków… dobre to w ogóle? - wyciągnął z worka krakersa i ugryzł z głośnym chrupnięciem - da radę… No tak na pięć dni wędrówki w jakieś płótno mi zawińcie. I spirytu kwartę. Jałowcowy macie? I napitku jakiegoś zwyczajnego bez większej mocy na tyle samo dni. Do tego - zdjął kołczan i obejrzał uszczuploną zawartość - Pięć strzał ino nie pokancerowanych. I z jeden gonek płótna. Może być liche, bo na szmaty. Aaaaj… i koszulina by mi się zdała. Bo tę co mam to podarłem to może szyć nie będę… Ile by to było?
Widząc jak sprzedawca sięga po liczydło Joris zagaił:
- A coś o nagrodzie mówiliście? I chłystkach Glasstafa? Zbójcy jacy?
- Żeby to zbójcy -
mruknął Barthen, sprawnie przesuwając drewniane koraliki liczydła. - Zbójcy to by przyszli, wzięli co uniosą i poszli, a ci… Szkoda gadać. Po mordach leją kogo popadnie, ze sklepów haracz ściągają, nikogo się nie boją, bo i po prawdzie to nie ma komu przeciw nim stanąć. Wester tylko portkami trzęsie, ani mu w głowie jaką straż organizować, a tutejszym do kupy zebrać się ciężko. Każdy się boi, żeby mu świeżo wystawionej chałupy z dymem nie puścili. I słusznie. 42 sztuki srebra to będzie; drobne odpuszczę na dobry początek współpracy - zarechotał i spojrzał na resztę stojącej w sklepie czeredy, wyraźnie licząc na większy utarg. - A po strzały to musisz iść do Lionshield Coster, u mnie broni nie dostaniesz.
- No to Sildar, dziewczynki… - rzekł wykładając pieniądz - ja idę do karczmy. Trochę się poprztykaliśmy, ale stypa dziś. Swoje wypić trzeba. Mam nadzieję, że dołączycie. A i popytać trochę jeszcze nie zaszkodzi.
Po czym zmienił koszulę, wziął worek i wyszedł.


Na zewnątrz ku swojemu rozczarowaniu elfów już nie zastał. W sumie nie należało jakoś bardzo spodziewać się po nich, że rzucą wszystko i dołączą do ich kompanii. Marduk wyglądał nader dostojnie. Odpowiadał też jak na jorisowy gust bardziej grzecznie niż od serca. Takim to księżniczki ratować a nie goblińce łapać. Ale może akurat miał przerwę w tym ratowaniu i jeszcze się zobaczą… A Torikha… no tu myśliwy postanowił nie spocząć, póki się kapłance nie zrewanżuje. Sadło świstaka było oczywiście osiągalne, ale wymagało czasu. Bo jak samo upolowanie świstaka trudnym nie jest, tak znalezienie świstaczej rodziny w nieznanym lesie już nastręczało trochę trudności. Ale o tym pomyśli jutro. Teraz miał nieprzepartą ochotę na potężną dawkę wygody…
Piącha podeszła niespodziewanie i po krótce i po piąszemu oznajmiła mu co zamierza. Właściwie nie powiedział jej tego, ale był z niej dumny. Że nie zrobiła niczego głupiego. I że w ogóle nie odeszła. Turmalina wcale tak bardzo się nie myliła. Ale on już wcześniej doszedł do tego wniosku. W Piąsze było coś ze zwierza. A w jego fachu, zwierz zawsze się przydaje. Jedni stawiają na sokoły. Inni na psy. Jeszcze inni tresują łasice, czy jakieś koty. Czemu by więc nie liczyć na półorka? Bo ostatecznie nie było wątpliwości, że zawsze lepiej mieć własnego półorka niż łasicę. W końcu łasica nie wyrywa ramion gdy przegrywa w szachy… czy jakoś tak.
Koniec końców skinął półorczycy głową i tylko przypomniał jej, że wieczorem stypa i że przez wzgląd na Valko mogłaby przyjść. No i dał jej ten aidymowy worek gdzie było jakieś dziwnie pachnące jedzenie, którym tak się w sklepie Valko zainteresował. Chciał całość zostawić w jakimś mystryjskim przybytku, ale Phandalin nie wyglądało jak miejsce pielgrzymek dla łaknących łaski bogini magii.
Skierował się więc na chwilę do Lwiej Tarczy po strzały, a zaraz potem nie gdzie indziej jak prościutko do wyszynku…

Klientela była tu iście górnicza, zapach zupełnie naturalny i dający się łatwo zaakceptować i tylko ceny niezrozumiałe. No ale myśliwy był przy złocie to dziadować nie zamierzał. Zamówił posiłek, łóżko i dwa kufle przyjemnie zmętniałego piwa, z którymi skierował do stolika zajmowanego przez jakiegoś samotnego gwarka.
- A powitać! Można się dosiąść?
Nie, żeby miał jakąś konkretną sprawę, ale Joris lubił poznawać nowych ludzi. Najróżniejszych i najdziwniejszych rzeczy można się było dowiedzieć. Postawił więc piwo przed górnikiem i zasiadł chcąc wywiedzieć czegoś o samej kopalni. Co kopią? Kto właścicielem? Czy co dziwnego się dzieje w niej? Zali sama kopalnia stara, bo słyszał, że Phandalin to stare czasy pamięta? Czemu kupce nie chronią kopalni przed Czerwonymi Glasstafa? I czy Rockseekerowie nie zatrudniali, aby górników, do jakiej sekretnej roboty bo wieść niesie, że jednego goblińce uprowadziły.
Gotów, był postawić trochę tego piwa, a nawet coś do żarcia w razie gdyby język onego miał się rozwiązywać i jakie ciekawostki wypuszczać.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 26-09-2016 o 22:28.
Marrrt jest offline