Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2016, 19:30   #121
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kolejnej nocy sytuacja znów się odmieniła. Milos i Zofia wyruszyli w podróż do Haszki podczas, gdy przybył do Wilhelma Brunon i przekazywał wieści od Marty co do straży przedniej i planowanym wyjeździe. Niemniej wycieczka Brujah i Ventrue trochę sprawę całej wycieczki do kniazia skomplikowała… deczko. Wilhelm po krótkiej naradzie z Honoratą postanowił pchnąć Jaksę do Smoleńska co by sytuację obecną przedstawił i potwierdził, iż reszta wampirzej kompaniji wyruszy do miasta jak tylko Zosia i Zach powrócą od Haszki. Po czym przykazał reszcie przygotowywać się do drogi. Jaksa będąc wierny swym postanowieniom przyszykował szybko konia i zamierzał wyruszyć, tyle tylko że jak się okazało… nie sam.
Contessa bowiem mająca zostawione w gospodzie, powóz i swe fatałaszki również zamierzała wyruszyć od razu do miasta. A i Giacomo zatroskany o nastrój Jaksy postanowił wraz z nim wyruszyć i rozmówić się z nim… w ramach pociechy duchowej, a także o wiadomych sprawkach.
Takoż i w trójnasób wyruszyli drogą do Smoleńska, nie licząc oczywiście świty Olgi i… innych ghuli.


Wyruszyli we dwoje. Sami. Bez służby i pośpiesznie. Wyruszyli tuż po zachodzie słońca. By jak najszybciej wrócić. Drogę do ruin Zofia znała już dobrze. Haszko… cóż… też. Malkaw był bardziej rozumny w jej oczach niż innych tutejszych spokrewnionych, ale do świętości wiele mu brakowało. Nie był taki jak matka Agnieszka. Był… cóż… był zwierzęcy i dziki. Był przeciwieństwem jej mentorki, a może uzupełnieniem?
Gdy tak jechali ku niemu, czyż nie powinna była opowiedzieć Milosowi o Haszko. Objaśnić, co by uniknąć zszokowania postacią. Choć niewątpliwie Milos widział już wielu członków swego klanu w swym nieżyciu, to jednak mógłby zareagować nieodpowiednio. Haszko wszak miał kiepską opinię wśród tutejszych Spokrewnionych i potrafił zaskakiwać. Tak jak teraz…
Gdy się zbliżali usłyszeli huk… strzał z broni palnej dochodzący od strony ruin klasztoru. Oboje odruchowo spięli konie do galopu i pognali w kierunku budowli. Coś złego się tam działo.
I niepokojącego. Dotarcie na miejsce zajęło im kilka minut. Kolejnych odgłosów broni palnej już nie usłyszeli. Nie dziwiło ich to za bardzo, wszak kule i proch były drogie, a i broń palna rzadka. Kto jednak strzelał i czemu?
Na pierwsze pytanie padła szybko odpowiedź, gdy pojawił się jurodiwy, uzbrojony w starą moskiewską hakownicę którą używał chyba jedną ręką, bo w drugiej trzymał tatarskie szablisko pokryte rdzą i posoką. Rozglądał się dzikim wzrokiem po okolicy i charczał, chwiejąc się na boki. Wróg z jakim się mierzył nie był chyba wyimaginowany, bowiem wymyśleni antagoniści nie zostawiają po sobie prawdziwych ran. A te Haszko miał. Głębokie i rozległe cięcia na torsie, ślady pchnięć w okolicy serca. Haszko obficie krwawił i półprzytomny wzrok świadczył że jurodiwy jest bliski albo torporu z powodu upływu krwi, albo przebudzenia bestii.


Wieści jakie przywiózł ze sobą Jaksa do rezydujących w przybytku Salome wampirów, niespecjalnie ucieszyły Górę. Gangrel wyraźnie się zasępił powtarzając długo do siebie.- Ojciec mówił, sprowadź ich wszystkich i to chyżo. Ojciec mówił…. sprowadź ich wszystkich.. ale mówił też chyżo. Ojciec mówił…-
Biedny wampir miał z tym dylematem wyraźny zgryz. A że i był nienawykły do podejmowania decyzji, to nie potrafił sobie poradzić z sytuacją, w której jedne ojcowskie polecenie drugiemu wchodziło w paradę. Powtarzał tak te słowa ojcowskie przez bite trzy pacierze i to na oczach Marty Giacoma i Jaksy… Contessa bowiem udała się do karczmy w której się zatrzymała, by się z karczmarzem rozliczyć, od wielbicieli liściki odebrać i inne plany zrealizować. Popielski tam był wraz z Piesińskim, który wręcz warował od zmierzchu w tym przybytku właśnie na Olgę czekając.
Męczył się więc Góra mamrotaniem, takoż jak i myśleniem wspinając się na wyżyny swego intelektu, które niestety pagórkom bliższe były niż górom, aż… wydukał.- A możeby… co… możeby ja was już tak jak jesteście do ojca zaprowadził, a jutrzejszej nocy wrócił po resztę?
Wpierw wyraźnie uradowany rozwiązaniem trapiącego go dylematu, posmutniał wpatrując się spojrzeniem smutnego szczeniaka na trójkę Spokrewnionych licząc iż zgodzą się z jego planem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-09-2016 o 20:15. Powód: poprawki
abishai jest offline