Kolejnej nocy sytuacja znów się odmieniła. Milos i Zofia wyruszyli w podróż do Haszki podczas, gdy przybył do Wilhelma Brunon i przekazywał wieści od Marty co do straży przedniej i planowanym wyjeździe. Niemniej wycieczka Brujah i Ventrue trochę sprawę całej wycieczki do kniazia skomplikowała… deczko. Wilhelm po krótkiej naradzie z Honoratą postanowił pchnąć Jaksę do Smoleńska co by sytuację obecną przedstawił i potwierdził, iż reszta wampirzej kompaniji wyruszy do miasta jak tylko Zosia i Zach powrócą od Haszki. Po czym przykazał reszcie przygotowywać się do drogi. Jaksa będąc wierny swym postanowieniom przyszykował szybko konia i zamierzał wyruszyć, tyle tylko że jak się okazało… nie sam.
Contessa bowiem mająca zostawione w gospodzie, powóz i swe fatałaszki również zamierzała wyruszyć od razu do miasta. A i Giacomo zatroskany o nastrój Jaksy postanowił wraz z nim wyruszyć i rozmówić się z nim… w ramach pociechy duchowej, a także o wiadomych sprawkach.
Takoż i w trójnasób wyruszyli drogą do Smoleńska, nie licząc oczywiście świty Olgi i… innych ghuli.
Wyruszyli we dwoje. Sami. Bez służby i pośpiesznie. Wyruszyli tuż po zachodzie słońca. By jak najszybciej wrócić. Drogę do ruin Zofia znała już dobrze. Haszko… cóż… też. Malkaw był bardziej rozumny w jej oczach niż innych tutejszych spokrewnionych, ale do świętości wiele mu brakowało. Nie był taki jak matka Agnieszka. Był… cóż… był zwierzęcy i dziki. Był przeciwieństwem jej mentorki, a może uzupełnieniem?
Gdy tak jechali ku niemu, czyż nie powinna była opowiedzieć Milosowi o Haszko. Objaśnić, co by uniknąć zszokowania postacią. Choć niewątpliwie Milos widział już wielu członków swego klanu w swym nieżyciu, to jednak mógłby zareagować nieodpowiednio. Haszko wszak miał kiepską opinię wśród tutejszych Spokrewnionych i potrafił zaskakiwać. Tak jak teraz…
Gdy się zbliżali usłyszeli huk… strzał z broni palnej dochodzący od strony ruin klasztoru. Oboje odruchowo spięli konie do galopu i pognali w kierunku budowli. Coś złego się tam działo.
I niepokojącego. Dotarcie na miejsce zajęło im kilka minut. Kolejnych odgłosów broni palnej już nie usłyszeli. Nie dziwiło ich to za bardzo, wszak kule i proch były drogie, a i broń palna rzadka. Kto jednak strzelał i czemu?
Na pierwsze pytanie padła szybko odpowiedź, gdy pojawił się
jurodiwy, uzbrojony w starą moskiewską
hakownicę którą używał chyba jedną ręką, bo w drugiej trzymał tatarskie szablisko pokryte rdzą i posoką. Rozglądał się dzikim wzrokiem po okolicy i charczał, chwiejąc się na boki. Wróg z jakim się mierzył nie był chyba wyimaginowany, bowiem wymyśleni antagoniści nie zostawiają po sobie prawdziwych ran. A te Haszko miał. Głębokie i rozległe cięcia na torsie, ślady pchnięć w okolicy serca. Haszko obficie krwawił i półprzytomny wzrok świadczył że jurodiwy jest bliski albo torporu z powodu upływu krwi, albo przebudzenia bestii.
Wieści jakie przywiózł ze sobą Jaksa do rezydujących w przybytku Salome wampirów, niespecjalnie ucieszyły Górę. Gangrel wyraźnie się zasępił powtarzając długo do siebie.- Ojciec mówił, sprowadź ich wszystkich i to chyżo. Ojciec mówił…. sprowadź ich wszystkich.. ale mówił też chyżo. Ojciec mówił…-
Biedny wampir miał z tym dylematem wyraźny zgryz. A że i był nienawykły do podejmowania decyzji, to nie potrafił sobie poradzić z sytuacją, w której jedne ojcowskie polecenie drugiemu wchodziło w paradę. Powtarzał tak te słowa ojcowskie przez bite trzy pacierze i to na oczach Marty Giacoma i Jaksy… Contessa bowiem udała się do karczmy w której się zatrzymała, by się z karczmarzem rozliczyć, od wielbicieli liściki odebrać i inne plany zrealizować. Popielski tam był wraz z Piesińskim, który wręcz warował od zmierzchu w tym przybytku właśnie na Olgę czekając.
Męczył się więc Góra mamrotaniem, takoż jak i myśleniem wspinając się na wyżyny swego intelektu, które niestety pagórkom bliższe były niż górom, aż… wydukał.-
A możeby… co… możeby ja was już tak jak jesteście do ojca zaprowadził, a jutrzejszej nocy wrócił po resztę?
Wpierw wyraźnie uradowany rozwiązaniem trapiącego go dylematu, posmutniał wpatrując się spojrzeniem smutnego szczeniaka na trójkę Spokrewnionych licząc iż zgodzą się z jego planem.