- Mogło być gorzej - odpowiedział Dymitrowi Witalij, schodząc do wnętrza ziemianki.
Zdjął hełm, rozkoszując się względnym ciepłem dawanym przez dogasający piecyk. Prawdę mówiąc zdrowo tu piździło, ale w porównaniu z warunkami na zewnątrz panował wręcz upał. Zamknięte drzwi odgrodziły ich od morderczej śnieżycy.
- Wszyscy żyjemy... - podjął Bojko - i mamy samolot.
Udinov i dziewczyna otworzyli szeroko oczy.
- Nasi muszą jeszcze zgubić ogon - Witalij ostudził ich entuzjazm. - Jak wszystko pójdzie dobrze wylądują tu za pięć do piętnastu minut. Szykujcie się. - Spojrzał na dziewczynę. - Ty też... Julio.
Miejsca na pokładzie było pod dostatkiem.
Podczas gdy Dymitr i Julia ładowali do plecaków zapasy, Ukrainiec rozebrał się częściowo i obejrzał ciało w miejscach, gdzie wrogie kule przebiły pancerz. Mądre nanoboty załatały najgroźniejsze rany, ale było ich za mało, by zaszyć porządnie wszystkie dziury w ciele Witalija. Jedna z nich właśnie się otworzyła i świeża krew popłynęła po brudnym boku najemnika, nim zalepił ją przedostatnim leczniczym opatrunkiem. Ostatni nalepił na inną ranę, która rwała przy każdym ruchu. Łyknął painkiller i antybiotyk z apteczki, dzieląc się resztką piguł z Foxem.
- Nie martw się, Felix - powiedział. - Jak nie przylecą, Dymitr załatwi nam robotę w kopalni. Chałupę już mamy, kobiety znajdziemy... |