Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2016, 20:02   #38
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
MAYA MOORE

Maya otworzyła oczy. Nie potrzebowała do tego tym razem budzika. Sufit nad jej głową wyglądał na znajomy. I to nie na zasadzie znajomego, bo zasnęła w tym samym pokoju, ale
”przyjemnie” znajomego. Na suficie był ślad po tym, jak w Sylwestra dwa lata temu otwierała dziecięcego szampana dla Emmy, którego korek odbił ciemną plamę tuż obok żyrandola. A kiedy przekręciła się na bok, widziała wyraźnie swój pokój. Swój nowojorski, zwykły pokój, w jej nowojorskim najzwyklejszym mieszkaniu na Brooklynie. Jedna ze ścian nadal nosiła ślady po przestawianiu mebli, a podłoga ślady przesuwania w tę i we tę krzesła, które stało przy biurku z komputerem.
Nagle otworzyły się drzwi, a do pokoju weszła Emma, ostrożnie niosąc kubek z parująca zawartością. Skupiona twarz dziewczynki aż jaśniała, a Maya poczuła rozlewającą się w jej ciele falę ciepła. Siedmiolatka postawiła kubek na podłodze przy łóżku swojej mamy i dopiero teraz zauważyła, że ta patrzy na nią.
- Lea powiedziała, że pewnie masz kaca po.. chlaniu wińska. I powiedziała, żebym ci przyniosła rosołek i tabletkę! – oznajmiła, nieco za głośno, i wyjęła z kieszonki dżinsowej sukienki białą, podłużną tabletkę, którą położyła na podłodze obok kubka, po czym szybko zsunęła kapcie przedstawiające królicze mordki i wskoczyła na Mayę.
W tym samym czasie, kiedy Emma ze śmiechem pakowała całe swoje szczupłe ciałko na mamę, a Maya oparła głowę na poduszce i zacisnęła oczy, powstrzymując łzy, komórka tej ostatniej zabrzęczała radośnie, informując o nowym smsie.

SAMANTHA ZANDERS

Samanthę zgodnie z przewidywaniami obudził uporczywy ból karku. Mimo, że w pewnym momencie zsunęła się do pozycji horyzontalnej i nawet przykryła na wysokości kolan kostką z nadal złożonego koca, to czas spędzony z głową na oparciu kanapy wystarczył, aby sztywność karku i szyi zmieniła się w coś bolesnego.
W pokoju panował chłód, który płynął od otwartego całą noc okna. Jej okna, w jej nowojorskim mieszkaniu. Chłód, w którym nie można było rozpoznać wilgoci amazońskiej dżungli, ani tej zakurzonej dziwnej obecności z sali-jaskini w dziwnym domu. Wszystko było… normalne, ułożone, choć w jej przypadku po prostu w wielu miejscach nieułożone. Ale na jej zasadach, w jej NORMALNOŚCI.
Podniosła się do pozycji siedzącej, kładąc wyciągnięte ramię na oparcie swojej kanapy. Przez drzwi prowadzące do kuchni widziała wciąż rozwalony na blacie papier z przedwczorajszego kurczaka. “Kurczaki Mao” - dumnie głosił napis na potłuszczonej kartce. Sam powoli rejestrowała otoczenie, nadal skupiając się głównie na boleśnie pulsującym karku. W tej samej chwili jej komórka wydała wdzięczne “PIPIRIPI”, dając znać o nowej wiadomości tekstowej.

JESSICA HOFFMAN

Jessicę obudził natarczywy dźwięk jej domofonu. Do cholery, nie po to mieszkała w takiej dzielnicy i tak porządnej kamienicy, żeby ktoś się mógł dobijać do niej ot, tak, według swojego widzimisię.
Wstała, niemal automatycznie, owijając się w miękki materiał swojego szlafroka i podreptała do interkomu. Wdusiła przycisk i rzuciła:
- Słucham?! - nieco za głośno, spoglądając w mały obraz wyświetlający się na ścianie.
- Pani Hoffman, najmocniej przepraszam, ale mam tu ee... pana z restauracji z gorącym śniadaniem od ee… - głowa portiera spojrzała ponad ekran.
- Od KOMENDANTA LAZOFFA - oznajmił przytłumiony głos, akcentując funkcję i nazwisko.
- Komendanta...
- Tak, tak, słyszałam. Pokwituj, czy co tam chcą i możesz mi podrzucić.
Obraz zniknął, a Jess przysiadła na krześle stojącym pod ścianą korytarza. Fakty dopiero powoli zaczynały do niej dochodzić. Jedna z największych policyjnych szych w mieście przysłała jej… śniadanie. Poza tym była po prostu w swoim mieszkaniu. Cała. Zdrowa. Pewna siebie. Kobieta sukcesu.
Kieszeń jej szlafroka zawibrowała, a Jess zaczęła się zastanawiać, kiedy niby upchnęła tam swoją komórkę.

MELISSA WAGGONER I JAYDEN BLACKLEAF

Jayden poruszył się gwałtownie, czując, że wraz ze swoim ruchem stracił oparcie dla ciała. Próbował się przekręcić, ale zamiast tego wylądował na swoim nieco przykurzonym dywaniku. Zdecydowanie swoim - i to nie ze względu na kurz. Tak, zdecydowanie powinien również posprzątać pod kanapą. Dobrze, że Lissa nie miała zapędów do dokładnego sprawdzania, jak bardzo ma, lub właśnie nie ma, posprzątane. Jedna skarpetka zwinięta w kulkę przyjęła już w ramach pokonywania samotności, niezłą ilość kotów z kurzu, a przewrócony kubek, który musiał się tam wturlać, chyba stał się szczęśliwym posiadaczem nowej cywilizacji, która była już na etapie wytwarzania koła. Mężczyzna podniósł się z lekkim obrzydzeniem i zdezorientowany spojrzał na kanapę oraz gniazdo z koców i poduszek, w których ewidentnie spędził noc. Wszystko było takie… normalne.
- Jaaaaaaay - usłyszał nieco przerażony, wchodzący już na wyższe oktawy, głos Liss, więc potykając się lekko o zwinięty dywanik, pobiegł do swojej sypialni i wpadł doń, otwierając sobie drzwi z biodra.
Melissa siedziała na łóżku, zawinięta w kołdrę tak, że było jej widać tylko głowę.
- Ja pierdolę - oznajmiła, wprawiając tymi słowami Jaya w niemałe zdumienie. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio, o ile w ogóle, słyszał, żeby Teksanka przeklinała.
Nim jednak zdążył się odezwać, usłyszał, jak w salonie telefon rozdarł się kawałkiem, który miał ustawiony zamiast klasycznego dźwięku, mówiącego, że dostał sms. W tej samej chwili telefon Liss szczeknął - to znowu był jej desygnowany dźwięk na wiadomości tekstowe.

WILLIAM WAGGONER

Williama obudziło lekkie uderzenie w udo. Przekręcił więc głowę, ostrożnie lustrując otoczenie. Do jego boku wtulała się szczupła, zdecydowanie rozebrana kobieta. Twarz otuloną roztrzepaną chmurą ciemnych włosów opierała o jego ramię, minimalnie wbijając swój podbródek w jego ciało. Udo Willa znowu poczuło nacisk. Natalie znowu się rozpychała, napierając zgiętym kolanem na jego nogę.
- Boże, czemu ty zawsze musisz zepchnąć mnie niemal na podłogę - usłyszał stłumiony głos kobiety, a jego ramię w jednym miejscu zrobiło się cieplejsze, owiane jej oddechem. Po kilku sekundach usłyszał tylko dźwięk pocałunku, który złożyła w tym samym miejscu, do którego mówiła.
- Jestem głodna jak wilk. Mogłabym zjeść… słonia! - Oznajmiła, przekręcając się plecami do niego i płynnym ruchem wstając. Will przesunął wzrokiem po jej gładkich plecach, kształtnej linii umięśnionych pośladków oraz zgrabnych łydkach. Natalie jednak zarzuciła na siebie jego koszulę i nie zakładając niczego innego wyszła z jego pokoju, drepcząc i klapiąc bosymi stopami w kierunku kuchni. Dźwięk klapania po chwili wrócił, a kobieta wsunęła głowę, tak, że widział tylko kawałek jej twarzy, jedną nogę i zdecydowanie apetyczny kawałek nagiej piersi. Kiedy jednak rzuciła w jego kierunku jakimś przedmiotem, drgnął mocno, zaskoczony.
- Nie bądź taki delikatny Will - roześmiała się. - Telefon ci miga - dodała, odwracając się i znowu znikając z jego pola widzenia.

JENNIFER JONES

Jennifer obudziło wibrowanie jej telefonu. Ale chyba w swoim końcowym podrygu, bo ledwo zarejestrowała ten fakt, a już przestał dramatycznie poruszać się po jej nocnym stoliku. Dziewczyna podniosła się, a raczej heroicznie próbowała tego dokonać, ale bardzo rozszalała orkiestra, głośno postanowiła jej walnąć w płat potyliczny. Jenn nie pamiętała, kiedy położyła się do łóżka, ale po objawach stwierdziła, że nie ma czemu się dziwić. Po wyjściu Daniela musiała uderzyć w ostre tango z czerwonym winem.
Powoli, starając się nie zmieniać za gwałtownie ułożenia głowy na poduszce, przekręciła się na brzuch, rejestrując przy okazji, że wbiła się do swojej pościeli w ubraniu, rozsądnie zdejmując jedynie buty. Oparła policzek o górkę, którą ułożyła z drugiej poduszki i spojrzała na podłogę. Obok jednego z jej butów leżała pusta butelka, raczej po innym winie, niż to, które piła z Danielem. Chyba fajniej jednak było budzić się z podejrzanie lekkim kacem moralnym w ramionach faceta, niż z takim realnym w ramionach nieświeżego ubrania.
Ktoś jęknął. Po chwili do Jenn doszło, że tym kimś była zdecydowanie ona. Po jeszcze dłuższej chwili dziewczyna jeszcze raz spojrzała na część obuwia i butelkę. I dywan. I komodę. I lustro. JEJ. Własne. W JEJ mieszkaniu.
- Borze świerkowy - oznajmiła samej sobie, znowu rejestrując, że jej komórka zaczęła słabo przesuwać się po powierzchni nocnego stolika.



Sięgnęli po swoje telefony. Choć w sumie niektórzy nawet nieszczególnie mieli na to ochotę i znakomicie zdawali sobie z tego sprawę.

Cytat:
OD: Apostoł
TREŚĆ: Jesteście?!
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners

Ostatnio edytowane przez Morri : 03-10-2016 o 08:00.
Morri jest offline