28-09-2016, 17:21 | #31 |
Reputacja: 1 | - Wspomnienie - odpowiedziała Jess. Istota cofnęła się i wróciła niejako na środek platformy z krzesłem, sprawiając wrażenie, jakby chciała mieć możliwość dokładnej obserwacji wszystkich zgromadzonych. - Tak, można to nazwać grą, Jayden - oznajmił nagle Apostoł, tak jakby nie rzucił trzy minuty wcześniej chłopaka na kolana i absurdalnie nie domagał się odpowiedzi na bzdurne zagadki. Mechanik dyskretnie sięgnął do kieszeni w spodniach, by po chwili wymacać klucze od swojego mieszkania. Westchnął zrezygnowany. Tak zaimprowizowany kastet bardziej przydałby się w potyczce z osiedlowym dresem, niźli lewitującą zbroją. Zacisnął więc tylko pięść na kluczach i chwilowo zwalczając swój niepokój i nie pytając, skąd ten świr znał jego imię, zawołał: - To się świetnie składa, bo akurat nie mam ochoty na jakieś głupie gierki. Tak więc, Apostole, czy jakkolwiek wołają na ciebie twoi ziomkowie, wskaż nam grzecznie wyjście z tej dziury i rozejdziemy się w pokoju. - Ewentualnie powiedz nam, czego jeszcze chcesz - dorzucił swoje Will. - Albo o co w tym wszystkim chodzi. Gra w ciuciubabkę jest zabawna, ale tylko wtedy, gdy ma się mniej lat. I gdy zna się zasady ciuciubabki, pomyślała Maya jednak nic nie powiedziała w napięciu czekając na reakcję potwora i próbując powstrzymać łzy. - Ja? Niczego nie chcę. Do gry zostaliście zmuszeni i musicie ją zakończyć, czy to się wam podoba, czy nie. - Apostoł sprawiał wrażenie, jakby wzruszył ramionami. - Wyjście jest tam - mgła za jego plecami uniosła się i oczom zebranych ukazały się drzwi. - Wspaniale - odparł Jay i złapał siostrę Willa za ramię. - Liss, czas już na nas - powiedział stanowczo i jednocześnie zerknął na jej brata, upewniając się, że ma podobne zamiary. Lisa najpierw spojrzała zdziwionym wzrokiem na dłoń, która trzymała ją za rękę, ale zaraz skinęła głową zgadzając się z nim, że najlepiej się stąd jak najszybciej wynieść - Masz zamiar nam towarzyszyć, czy też to nasze pożegnanie? - Will zwrócił się do Apostoła, równocześnie robiąc krok w stronę drzwi. - I, oczywiście, nic nam nie wyjaśnisz? * post wspólny
__________________ If I had a tail I'd own the night If I had a tail I'd swat the flies... |
28-09-2016, 17:28 | #32 |
Administrator Reputacja: 1 | Podziemna sala - część IV (post wspólny) - Jeśli zadacie dobre pytania - odpowiedział krótko Apostoł. - Co kończy grę? - Maya zdobyła się na odwagę by spróbować zadać według niej wcale nie najgorsze pytanie. Mimo pojawienia się drzwi nadal stała w miejscu. - Zależy kogo spytasz - padła kolejna odpowiedź. - Jesteś uczestnikiem tej gry, tak jak my, czy też jednym z... nadzorców? - spytał Will. - Jestem kimś, kto może zrobić wam krzywdę i może wam pomóc. - Odpowiedzi Apostoła nie były szczególnie rozbudowane, ale widać było, że jest wyjątkowo chętny ich udzielać. Gorzej niż w 'Hobbicie', pomyślał Will. - Na czym polega ta gra? - wypaliła Melissa ośmielona pytaniami zadawanymi przez innych. - Co mamy robić? - dodała i by dodać sobie otuchy stanęła bliżej trzymającego ją za ramię Jaydena. - Czy ostatni dzień był tylko snem? - spytała już mniej pewnym głosem. - Bzdura - w głosie Jessici nie było wrogości ani strachu, stwierdziła po prostu fakt. - Możesz nas tu trzymać, ale do żadnej gry nie możesz zmusić. Każdy sam zdecyduje. - Skoro to gra, to co możemy wygrać? - Jennifer dorzuciła swoje trzy grosze do ostrzału pytań. - No i co ty z tego masz? Apostoł rozejrzał się po raz kolejny po wszystkich, a zbroja poruszyła się, jakby próbował wygodniej się rozsiąść. - Gra polega na graniu. I dojściu do końca celu tej podróży. - Zaczął, ostrożnie dobierając słowa, jakby celowo je ważąc, byleby nie zdradzić więcej niż… mógł? Powinien? - Nic nie jest snem i wszystko jest snem. Możecie umrzeć, a jeśli tak się stanie, to po was. Wszędzie tu, tam i owam. Możecie wygrać spełnienie marzeń albo nic, zależy co będzie wam bardziej na rękę zapewne. Co ja z tego mam? Nic. Ja pokutuję. I nie, nie MUSICIE grać, ale jeśli tego nie zrobicie, prędzej czy później oszalejecie. Larry też nie chce grać. I ma problem. |
28-09-2016, 18:16 | #33 |
Reputacja: 1 | - Świetnie. Myślę, że ja już zacząłem szaleć. Ale poradzę sobie, bez obaw - odparł zgryźliwie Jayden i pociągnął za sobą Melissę. - Dlaczego właśnie my? - dopytała Jessica. - Jaki Larry? - mruknęła pod nosem Lisa, marszcząc brwi. Ona nikogo o takim imieniu nie znała. Skierowała pytające spojrzenie to na brata to na Jaya, który właśnie ciągnął ją w stronę wyjścia. Blackleaf z dużą determinacją trzymał jej rękę i Melissa czuła, że nawet jakby chciała to, by mu się nie wyrwała. Nie miała jednak takiego zamiaru, skoro mieli pozwolenie, by odejść. Odwróciła jeszcze na chwilę spojrzenie na starszego brata. - Will chodź, nie zostawaj - odezwała się do niego w proszącym tonie. Samantha przysłuchiwała się wszystkim. Czuła się… Jakby była co najmniej w innej galaktyce. Wszystko wydawało się realne, a jednocześnie po prostu nie chciała przyjąć do wiadomości, że mogło być. Nie akceptowała tej wizji. Nie. Ponownie skrzyżowała ręce przed sobą i raczej z ponurą miną obserwowała postać Apostoła. Jej wzrok błądził też po pytających. ”Jaki Larry?” - to było pytanie, które i jej chodziło po głowie i w sumie niemal je wypuściła. Skoro jednak, jeden z jej omamów je zadał, cudownie, nie musiała się tym trapić. Tylko mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że to jakiś chory sen. Rozejrzała się. Sama była ciekawa dokąd prowadziło wyjście. Może tym razem znów trafi do jakiejś przyjemniejszej wizji. No i martwiło ją, że się nie budziła. Sam na pewno wyglądała na strapioną tym wszystkim. - Zaraz - rzucił Will w stronę siostry. - Ile osób bierze udział w tej grze jako gracze? Ilu jest takich jak ty, co mogą nam pomagać lub przeszkadzać? - spytał Apostoła. - I co musimy zrobić by dobrze w nią grać? Nie znamy przecież celu… - wydukała Maya, której nogi leniwie i powoli zaczęły przesuwać się bliżej drzwi. Apostoł znowu wstał, a jego napierśnik zazgrzytał, jakby ktoś paznokciami przejechał po czarnej, szkolnej tablicy. Tu nawet metal, nie brzmiał jak metal. Istota pstryknęła palcami, a przed zgromadzonymi pojawiła się półprzeroczysta wizja fretki. - Kochana, odprowadź państwa, jak będą chcieli sobie pójść - przemówił, kiwając palcem na zwierzątko. |
28-09-2016, 21:15 | #34 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
29-09-2016, 10:31 | #35 |
Reputacja: 1 | Rozmowy po drodze przez korytarz - część I
__________________ To nie ja, to moja postać. |
29-09-2016, 11:08 | #36 |
Administrator Reputacja: 1 | Dialogi w korytarzu - część II - Może to jakaś wskazówka, związana z naszą sytuacją - uśmiechnął się Will. - Takie drzwi by nam się przydały. A nam - spojrzał w stronę Lisy i Jaya - objawiła się skąpo odziana dziewoja, rodem z arabskich baśni. W pokoju w zasadzie nic nie było ciekawego, prócz biblioteczki. - Wy… znacie się z noo… normalnego… świata? - zapytała Maya, chociaż bardziej brzmiało to jak próba upewnienia się. - Patrzyliście jakie są w niej książki? - zadała jeszcze jedno pytanie na zapas. - Tak, Lisa i Jay. - Will skinął głową. - A książki były, tak mówił Jay, w językach obcych. No i jakieś arabskie wężyki. Jedyne, do czego można by je wykorzystać, to rozpalenie ogniska. - Niewiele wspólnych elementów… - powiedziała cicho Maya, zaraz po tym pociągając głośno nosem. - A jak było z tobą? - Will spojrzał na drugą dziewczynę. Sam trochę zbladła po wcześniejszych słowach mężczyzny, ale nie skomentowała ich. Przysłuchiwała się chwilę ich rozmowie i zastanowiła nad miejscem, w którym tym razem się ocknęła. Przygryzła na moment wargę w zamyśleniu i mruknęła - Hm… W pokoju było dziecko. Ale… Dziwne. Straszne. Niszczyło i rozrzucało zabawki. I też były obrazy. Abstrakcyjne… Białe i czerwone. Przypominały mi plamę krwi na płótnie… I też pojawiła się dziwna postać kobiety, jakby rodem z s-f. Zadała mi zagadkę i zniknęła. Potem ten dzieciak za mną gonił, ale nie mógł wyjść z tamtego pokoju. - Przeszedł ją dreszcz i objęła się ramionami na to wspomnienie. - Obraz? Więc w trzech pokojach pojawiły się trzy różne postacie, które zadały nam trzy różne zagadki. Tylko… po…- Maya westchnęła. Zadawanie pytania “po co” było przecież bez sensu. - W dwóch były obrazy a w jednym biblioteczka. - Dziewczyna składała do kupy strzępki informacji ale bez nadziei, na genialne połączenie, które coś im powie. - Wolę nie wiedzieć co by było, gdybyśmy nie znali odpowiedzi na te pytania - mruknął Will. - Może to był test na inteligencję? - Pierwszy w wielu, pomyślał, lecz nie chciał snuć ponurych przypuszczeń, czy nawiązywać do zagadki Sfinksa. - Mieliśmy jeszcze sztuczne, fałszywe - poprawił się - okno, którego nie dało się otworzyć. Wnęka z jakimiś rzeczami. I kominek. Stamtąd zabrałem ten pogrzebacz - wyjaśnił. - U mnie też było takie okno. Jakby ktoś zakleił je czarną folią od zewnątrz i wykręcił klamkę… - zaczęła Maya łamiącym się głosem. - A do zagadek nie trzeba być mąd… rym… ja nie jeeestem… - odparła zaczynając szlochać - jesteśmy w piekle. Na pewno jesteśmy w piekleeee… - umilkła po tych słowach, kontynuując szlochanie. - Też wolę nie wiedzieć, co by było - odparła Samantha na słowa mężczyzny. Zastanowiła się nad tym, czy w jej pokoju było jakieś okno, ale nie odnotowała takowego. Zanim jednak zdążyła coś w tym temacie powiedzieć, druga czarnowłosa rozpłakała się. Sam uniosła brew. Skrzywiła się lekko, po czym uśmiechnęła pocieszająco - Hej, nie powinnaś się załamywać… - przerwała na chwilę, wyraźnie dobierając słowa - Przynajmniej masz teraz towarzystwo. Nie jesteś sama. No i nie wydaję mi się, żeby to było piekło. Nie uważam się za grzesznika, a też tu jestem. Hipotetycznie zakładając, że to jest prawda. - Skinęła głową na całość przestrzeni przed nimi. I próbując pocieszyć Mayę. - Proszę. - Will wyciągnął z kieszeni chusteczkę. - Czysta - zapewnił. - Dzi… dzie… kuję - wyjąkała Maya zabierając od Willa chusteczkę i od razu robiąc z niej pożytek czemu towarzyszył dość nieprzyjemny dźwięk smarkającego nosa. |
29-09-2016, 19:12 | #37 |
Reputacja: 1 | Will udał, że nic nie słyszy. - Też ne sądzę, by to było piekło - powiedział. - No i, tak jak powiedziałaś, nie musimy stawiać solo czoła niespodziankom. Samantha przytaknęła mu głową, ale już nie miała na razie nic do powiedzenia. Skupiła się na tym, żeby się znowu nie potknąć. - Może… - zaczęła Maya gdy tylko przestała smarkać - Macie rację. Ale… jak się znajdziemy? Mogłabym… podać wam numer telefonu albo adres ale musielibyście zapamiętać no i… - dziewczyna smarknęła jeszcze raz, krótko - Znam tylko te prawdziwe. Sam nagle uaktywniła się ze swojego krótkiego zamyślenia. Zerknęła na Mayę - Podaj. Jeśli się stąd wydostaniemy i wylądujemy w rzeczywistości… I rzeczywiście jesteście prawdziwi… To znajdę cię. Pracuję w administracji, mam pamięć jak żyleta. - Czarnowłosa uśmiechnęła się do niej, bo w końcu może padną jakieś konkretne odpowiedzi w tym wszystkim. Zaraz okaże się, że jej sen jest faktycznie snem, albo jeśli się zbudzi… Że to wszystko jednak było prawdą. Maya obdarzyła Sam delikatnym uśmiechem. - Jak masz na imię? - zapytała najpierw, po czym podała swój adres i numer telefonu. Ten drugi powtarzając dwa razy na wszelki wypadek. Czarnowłosa cmoknęła cicho. Nie przedstawiła się, bo nie sądziła, że we śnie w ogóle jest taka potrzeba - Samantha Zanders. Można mówić mi Sam - przedstawiła się i z uwagą wysłuchała słów Mayi. Sama powtórzyła je raz i wyobraziła sobie, że notuje je w głowie. Tak zapamięta na pewno. Pokiwała głową. - Mam to - oznajmiła w końcu kobiecie, uśmiechając się optymistycznie. - W realu miałem ten sam numer telefonu, co w tym śnie, czy jak to można nazwać - wtrącił się Will. - Ale tym razem telefon zniknął. Podobnie jak i wizytówki. Obły, dobrze oświetlony korytarz przez który do tej pory szli powoli dobiegał końca. Wszyscy podążający za nową sympatyczną koleżanką - Panią Fretką - widzieli już, że dochodzą do kolejnych drzwi. Wszystko wskazywało na to, że te “kolejne drzwi” to cel ich podróży po tym dziwnym miejscu. Maya utkwiła w nich wzrok, nie mówiąc już nic do towarzyszy niedoli. Nie miała zamiaru sprawdzać kieszeni po tym co powiedział Will. Miała tylko dwie, z tyłu spodni i dobrze czuła, że są one puste. A szkoda… oddałaby wiele za chociaż jednego papierosa… - Jay, może tak wreszcie przestaniesz ją tak ciągnąć? - Will zwrócił się do idącego dwa metry przed nim Jaydena. - Siniaki jej porobisz - dodał na wpół żartobliwym tonem. Wspomniany mężczyzna tylko łypnął na Willa przez ramię i mruknął coś pod nosem. - Może zamiast na szukaniu nowych znajomych, skupimy się na opuszczeniu tego zasranego miejsca? - odparł w końcu. Mimo to, faktycznie zluzował uścisk na ręce Liss. Na tyle, że wreszcie ją puścił, jakby uświadamiając sobie, iż ona potrafi chodzić sama. Nie umiesz iść i rozmawiać równocześnie, z ironią pomyślał Will, nic jednak nie powiedział. Dotarli w końcu do tych drzwi. Nie mieli najwyraźniej ochoty na wahanie, bowiem osoby, które szły przodem przeszły od razu pierwsze. Zaraz i reszta przeszła, opuszczając ten dziwny korytarz i zapewne mając nadzieję, że całe to miejsce, za sobą.
__________________ If I had a tail I'd own the night If I had a tail I'd swat the flies... Ostatnio edytowane przez Vesca : 29-09-2016 o 19:56. |
29-09-2016, 20:02 | #38 | |
Reputacja: 1 | MAYA MOORE Maya otworzyła oczy. Nie potrzebowała do tego tym razem budzika. Sufit nad jej głową wyglądał na znajomy. I to nie na zasadzie znajomego, bo zasnęła w tym samym pokoju, ale ”przyjemnie” znajomego. Na suficie był ślad po tym, jak w Sylwestra dwa lata temu otwierała dziecięcego szampana dla Emmy, którego korek odbił ciemną plamę tuż obok żyrandola. A kiedy przekręciła się na bok, widziała wyraźnie swój pokój. Swój nowojorski, zwykły pokój, w jej nowojorskim najzwyklejszym mieszkaniu na Brooklynie. Jedna ze ścian nadal nosiła ślady po przestawianiu mebli, a podłoga ślady przesuwania w tę i we tę krzesła, które stało przy biurku z komputerem. Nagle otworzyły się drzwi, a do pokoju weszła Emma, ostrożnie niosąc kubek z parująca zawartością. Skupiona twarz dziewczynki aż jaśniała, a Maya poczuła rozlewającą się w jej ciele falę ciepła. Siedmiolatka postawiła kubek na podłodze przy łóżku swojej mamy i dopiero teraz zauważyła, że ta patrzy na nią. - Lea powiedziała, że pewnie masz kaca po.. chlaniu wińska. I powiedziała, żebym ci przyniosła rosołek i tabletkę! – oznajmiła, nieco za głośno, i wyjęła z kieszonki dżinsowej sukienki białą, podłużną tabletkę, którą położyła na podłodze obok kubka, po czym szybko zsunęła kapcie przedstawiające królicze mordki i wskoczyła na Mayę. W tym samym czasie, kiedy Emma ze śmiechem pakowała całe swoje szczupłe ciałko na mamę, a Maya oparła głowę na poduszce i zacisnęła oczy, powstrzymując łzy, komórka tej ostatniej zabrzęczała radośnie, informując o nowym smsie. SAMANTHA ZANDERS Samanthę zgodnie z przewidywaniami obudził uporczywy ból karku. Mimo, że w pewnym momencie zsunęła się do pozycji horyzontalnej i nawet przykryła na wysokości kolan kostką z nadal złożonego koca, to czas spędzony z głową na oparciu kanapy wystarczył, aby sztywność karku i szyi zmieniła się w coś bolesnego. W pokoju panował chłód, który płynął od otwartego całą noc okna. Jej okna, w jej nowojorskim mieszkaniu. Chłód, w którym nie można było rozpoznać wilgoci amazońskiej dżungli, ani tej zakurzonej dziwnej obecności z sali-jaskini w dziwnym domu. Wszystko było… normalne, ułożone, choć w jej przypadku po prostu w wielu miejscach nieułożone. Ale na jej zasadach, w jej NORMALNOŚCI. Podniosła się do pozycji siedzącej, kładąc wyciągnięte ramię na oparcie swojej kanapy. Przez drzwi prowadzące do kuchni widziała wciąż rozwalony na blacie papier z przedwczorajszego kurczaka. “Kurczaki Mao” - dumnie głosił napis na potłuszczonej kartce. Sam powoli rejestrowała otoczenie, nadal skupiając się głównie na boleśnie pulsującym karku. W tej samej chwili jej komórka wydała wdzięczne “PIPIRIPI”, dając znać o nowej wiadomości tekstowej. JESSICA HOFFMAN Jessicę obudził natarczywy dźwięk jej domofonu. Do cholery, nie po to mieszkała w takiej dzielnicy i tak porządnej kamienicy, żeby ktoś się mógł dobijać do niej ot, tak, według swojego widzimisię. Wstała, niemal automatycznie, owijając się w miękki materiał swojego szlafroka i podreptała do interkomu. Wdusiła przycisk i rzuciła: - Słucham?! - nieco za głośno, spoglądając w mały obraz wyświetlający się na ścianie. - Pani Hoffman, najmocniej przepraszam, ale mam tu ee... pana z restauracji z gorącym śniadaniem od ee… - głowa portiera spojrzała ponad ekran. - Od KOMENDANTA LAZOFFA - oznajmił przytłumiony głos, akcentując funkcję i nazwisko. - Komendanta... - Tak, tak, słyszałam. Pokwituj, czy co tam chcą i możesz mi podrzucić. Obraz zniknął, a Jess przysiadła na krześle stojącym pod ścianą korytarza. Fakty dopiero powoli zaczynały do niej dochodzić. Jedna z największych policyjnych szych w mieście przysłała jej… śniadanie. Poza tym była po prostu w swoim mieszkaniu. Cała. Zdrowa. Pewna siebie. Kobieta sukcesu. Kieszeń jej szlafroka zawibrowała, a Jess zaczęła się zastanawiać, kiedy niby upchnęła tam swoją komórkę. MELISSA WAGGONER I JAYDEN BLACKLEAF Jayden poruszył się gwałtownie, czując, że wraz ze swoim ruchem stracił oparcie dla ciała. Próbował się przekręcić, ale zamiast tego wylądował na swoim nieco przykurzonym dywaniku. Zdecydowanie swoim - i to nie ze względu na kurz. Tak, zdecydowanie powinien również posprzątać pod kanapą. Dobrze, że Lissa nie miała zapędów do dokładnego sprawdzania, jak bardzo ma, lub właśnie nie ma, posprzątane. Jedna skarpetka zwinięta w kulkę przyjęła już w ramach pokonywania samotności, niezłą ilość kotów z kurzu, a przewrócony kubek, który musiał się tam wturlać, chyba stał się szczęśliwym posiadaczem nowej cywilizacji, która była już na etapie wytwarzania koła. Mężczyzna podniósł się z lekkim obrzydzeniem i zdezorientowany spojrzał na kanapę oraz gniazdo z koców i poduszek, w których ewidentnie spędził noc. Wszystko było takie… normalne. - Jaaaaaaay - usłyszał nieco przerażony, wchodzący już na wyższe oktawy, głos Liss, więc potykając się lekko o zwinięty dywanik, pobiegł do swojej sypialni i wpadł doń, otwierając sobie drzwi z biodra. Melissa siedziała na łóżku, zawinięta w kołdrę tak, że było jej widać tylko głowę. - Ja pierdolę - oznajmiła, wprawiając tymi słowami Jaya w niemałe zdumienie. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio, o ile w ogóle, słyszał, żeby Teksanka przeklinała. Nim jednak zdążył się odezwać, usłyszał, jak w salonie telefon rozdarł się kawałkiem, który miał ustawiony zamiast klasycznego dźwięku, mówiącego, że dostał sms. W tej samej chwili telefon Liss szczeknął - to znowu był jej desygnowany dźwięk na wiadomości tekstowe. WILLIAM WAGGONER Williama obudziło lekkie uderzenie w udo. Przekręcił więc głowę, ostrożnie lustrując otoczenie. Do jego boku wtulała się szczupła, zdecydowanie rozebrana kobieta. Twarz otuloną roztrzepaną chmurą ciemnych włosów opierała o jego ramię, minimalnie wbijając swój podbródek w jego ciało. Udo Willa znowu poczuło nacisk. Natalie znowu się rozpychała, napierając zgiętym kolanem na jego nogę. - Boże, czemu ty zawsze musisz zepchnąć mnie niemal na podłogę - usłyszał stłumiony głos kobiety, a jego ramię w jednym miejscu zrobiło się cieplejsze, owiane jej oddechem. Po kilku sekundach usłyszał tylko dźwięk pocałunku, który złożyła w tym samym miejscu, do którego mówiła. - Jestem głodna jak wilk. Mogłabym zjeść… słonia! - Oznajmiła, przekręcając się plecami do niego i płynnym ruchem wstając. Will przesunął wzrokiem po jej gładkich plecach, kształtnej linii umięśnionych pośladków oraz zgrabnych łydkach. Natalie jednak zarzuciła na siebie jego koszulę i nie zakładając niczego innego wyszła z jego pokoju, drepcząc i klapiąc bosymi stopami w kierunku kuchni. Dźwięk klapania po chwili wrócił, a kobieta wsunęła głowę, tak, że widział tylko kawałek jej twarzy, jedną nogę i zdecydowanie apetyczny kawałek nagiej piersi. Kiedy jednak rzuciła w jego kierunku jakimś przedmiotem, drgnął mocno, zaskoczony. - Nie bądź taki delikatny Will - roześmiała się. - Telefon ci miga - dodała, odwracając się i znowu znikając z jego pola widzenia. JENNIFER JONES Jennifer obudziło wibrowanie jej telefonu. Ale chyba w swoim końcowym podrygu, bo ledwo zarejestrowała ten fakt, a już przestał dramatycznie poruszać się po jej nocnym stoliku. Dziewczyna podniosła się, a raczej heroicznie próbowała tego dokonać, ale bardzo rozszalała orkiestra, głośno postanowiła jej walnąć w płat potyliczny. Jenn nie pamiętała, kiedy położyła się do łóżka, ale po objawach stwierdziła, że nie ma czemu się dziwić. Po wyjściu Daniela musiała uderzyć w ostre tango z czerwonym winem. Powoli, starając się nie zmieniać za gwałtownie ułożenia głowy na poduszce, przekręciła się na brzuch, rejestrując przy okazji, że wbiła się do swojej pościeli w ubraniu, rozsądnie zdejmując jedynie buty. Oparła policzek o górkę, którą ułożyła z drugiej poduszki i spojrzała na podłogę. Obok jednego z jej butów leżała pusta butelka, raczej po innym winie, niż to, które piła z Danielem. Chyba fajniej jednak było budzić się z podejrzanie lekkim kacem moralnym w ramionach faceta, niż z takim realnym w ramionach nieświeżego ubrania. Ktoś jęknął. Po chwili do Jenn doszło, że tym kimś była zdecydowanie ona. Po jeszcze dłuższej chwili dziewczyna jeszcze raz spojrzała na część obuwia i butelkę. I dywan. I komodę. I lustro. JEJ. Własne. W JEJ mieszkaniu. - Borze świerkowy - oznajmiła samej sobie, znowu rejestrując, że jej komórka zaczęła słabo przesuwać się po powierzchni nocnego stolika. Sięgnęli po swoje telefony. Choć w sumie niektórzy nawet nieszczególnie mieli na to ochotę i znakomicie zdawali sobie z tego sprawę. Cytat:
__________________ "First in, last out." Bridgeburners Ostatnio edytowane przez Morri : 03-10-2016 o 08:00. | |
05-10-2016, 11:40 | #39 | |
Reputacja: 1 | Poranek Mayi Czym jednak był nowy smses w porównaniu z radością jaką odczuwała teraz Maya. OBUDZIŁA SIĘ! Obudziła się z tego cholernego, popieprzonego, posranego… snu. W ramionach zaś trzymała swoją małą córeczkę, która teraz wesoło chichotała gilgotana przez mamę. Gdy przez myśli czarnowłosej przeszły obrazy z jej “snu”, a wspomnienia dosięgły miejsca w którym nie było Emmy, bo nigdy się nie urodziła… Maya znów musiała powstrzymać łzy. Komórka znów zawibrowała zwiastując kolejnego nowego smsa. Kolejny raz została jednak zignorowana przez Mayę. - Kocham cie maleńka, wiesz? - powiedziała do córeczki przestając ją gilgotać, a zamiast tego po prostu mocno przytulając i całując w policzek. Nim dziewczynka jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Maya zamiast całować zaczęła “pierdzieć” ustami w szyję Emmy. To wywołało kolejną dawkę śmiechu małej dziewczynki. - Mama przestań. Mama muszę siku. Mama… - Emma zaczęła w końcu błagać o litość. A siku było idealną wymówką. Maya puściła dziecko, które pędem pognało w stronę toalety. Usiadła na łóżku by łyknąć tabletkę i ciepłego rosołu przygotowanego przez Leę. Jak ta dziewczyna to robiła… przeszło Mayi przez myśl. W tym momencie zaś uśmiechnięta fioletowa główka Lei pojawiła się w drzwiach. - Jak się czujesz? - zapytała dziewczyna bezceremonialnie wchodząc do pokoju. Czarnowłosa westchnęła głęboko. - Miałam dziś najgorszy sen na świecie - pożaliła się. - Serio? Spałaś jak suseł całą noc. Gdybym wiedziała, spróbowałabym cie obudzić - odparła Lea przysiadając się obok Mayi na łóżku. Czarnowłosa w tym czasie odstawiła kubek z powrotem na ziemię, a w dłoń ujęła swój telefon, który wcześniej już domagał się jej uwagi. - Nawet nie pamiętam dobrze, kiedy padłam… - poskarżyła się Maya. Nie wyglądała jednak na zawiedzioną z tego powodu. Wręcz przeciwnie. Nic przecież nie mogło dziś popsuć jej humoru, nie po tym gdy jej koszmar, który pamiętała nadzwyczaj dobrze okazał się być na prawdę tylko koszmarem. Lea odgarnęła roztrzepane włosy May do tyłu, za ucho dziewczyny, przyglądając się jej przy tym w niemym skupieniu. - Na prawdę… nie pamiętasz? - zapytała. Niefortunnie zrobiła to w momencie kiedy Maya odblokowała ekran telefonu i … momentalnie zbladła. - Maya? Wszystko w porządku? - Zapytała Lea widząc nagłą zmianę na twarzy dziewczyny. A gdy ta nie odpowiadała nieruchoma niczym słup soli i wpatrzona w ekranik swojego telefonu, pozwoliła sobie lekko potrząsnąć jej ramieniem. - Maya? - Spróbowała jeszcze raz. Czarnowłosa przeniosła na nią wzrok... - Chyba o czymś zapomniałam… - powiedziała słabym, cichym głosem, po czym poderwała się gwałtownie z miejsca. Toaleta była zajęta. Schowała się więc w łazience. Włączyła wodę, by nic nie było słychać i nim głośno zaszlochała odpisała: Cytat:
*ciąg dalszy nastąpi...
__________________ To nie ja, to moja postać. | |
05-10-2016, 16:16 | #40 | ||||||
Reputacja: 1 | Poranek Samanthy Zbudziła się. Pierwsze co zarejestrowała, to bardzo nieprzyjemny ból karku. Telewizor zdążył się już dawno sam wyłączyć. Sam, nieco skołowana rozejrzała się po pomieszczeniu. Była w salonie. Nieco zmarznięta i obolała. Nie przywykła do sypiania na kanapie… Pamiętała wszystko, co jej się śniło… Bo śniło jej się to tylko, tak? Nagle jej uwagę zwrócił wibrujący na stoliku telefon. Przyszła wiadomość, więc sięgnęła po niego. Samantha gapiła się w ekran, nie wierząc, że właśnie napisał do niej ktoś, kto określił się takim samym mianem, jak ta istota, którą widziała dopiero co we śnie. Przygryzła wargę, po czym napisała kolejnego sms’a, na numer, który dobrze zapamiętała, a też pochodził z tamtego miejsca. Jeśli to okaże się prawdą… Teraz nieco trzęsły jej się dłonie, gdy kliknęła ‘Send’. Do Mayi, zaraz po wiadomości od Apostoła, dosłownie dwie minuty później, doszedł kolejny sms Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Wiadomość już tam była i czekała kiedy dziewczyna ją odbierze. Cytat:
”Co ja u licha robię.” - pomyślała, ale zaraz ruszyła się w stronę klatki. W mieszkaniu Mayi rozległ się dzwonek domofonu. ...ciąg dalszy nastąpi~
__________________ If I had a tail I'd own the night If I had a tail I'd swat the flies... Ostatnio edytowane przez Vesca : 05-10-2016 o 16:19. | ||||||