Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2016, 22:50   #120
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Weisslagerberg, cmentarz
teraźniejszość

Mieli rację, to właśnie Didrika była osobą, której szukali. Niezależnie od tego, co łączyło ją z Volterem, miała teraz, pośrednio rzecz jasna, przyczynić się do uratowania całej wioski przed niechybną śmiercią. Aldric wraz z Grimmem i chłopami, którzy przyszli im z pomocą, wkładali całą siłę, która jeszcze w nich została, aby jak najprędzej rozkopać grób. Nie potrzebowali wodnej klepsydry żeby wiedzieć, że ich czas się kończy. Liczyli na odtrutkę, Sigmaryta właściwie nie brał pod uwagę niczego innego - to musiało być to, koniec ich dochodzenia i ratunek. Antidotum w ilościach zdolnych uleczyć całą wieś. Mylił się jednak.

W trumnie, do której się dokopali był Wagner. Tylko on. Nie był to widok zaskakujący, Aldric podejrzewał to od początku, stąd początkowy pomysł, aby wraz z Jostem poszukać śladów na cmentarzu, jednak teraz, gdy już byli u kresu zarówno śledztwa, jak i swoich żywotów w razie niepowodzenia, zapomniał o nim. O zaginionym Wagnerze, o Magdalenie, która również zniknęła, o nieporadnym szpiegu Starszyzny i o możliwości "zmartwychwstania" Voltera, co było jak najbardziej sensowne. Wszak Magdalena mogła teraz wślizgnąć się do miejsca w którym go przechowywano i podać mu odtrutkę. Aldric nie myślał o żadnej z tych osób, które uznał za stracone, myślał tylko o sobie, a w drugiej kolejności o pozostałych otrutych.

Dlatego widok żywego jeszcze Wagnera nijak nie budził w nim pozytywnych odczuć. Mortiz zajął się nim jako ten miłosierny i chcący pomagać, ale Aldric nawet się do niego nie zbliżał z obawy, że w złości mógłby go kopnąć. To MIAŁA być odtrutka, przecież wszystko na to wskazywało! Nie jeden ze spiskowców, których chciał ukarać Volter i to na dodatek nie pomocny, bo będący już jedną nogą w przysłowiowym grobie (co zakrawało na ironię biorąc pod uwagę, że właśnie z właściwego grobu go wyciągnęli).

Eryk nie zdążył jednak wytknąć beznadziei ich sytuacji towarzyszom, gdy Mortiz wyciągnął z kieszeni lekarza karteczkę. Wszyscy zamarli, gdy przeczytał jej treść na głos. I znowu chwila frustracji, bo co to niby miało znaczyć? Jednak tu Bert ponownie pochwycił subtelną zagadkę i rozgryzł ją w oka mgnieniu. Wino. Wino Wagnerów, a więc najpewniej znajdujące się w ich piwnicy, gdzie jak wiedzieli, znajdowała się pokaźna win kolekcja. Promyk... a gdzie tam promyk, letni skwar nadziei rozognił w nich nadzieję na nowo. To już musi być to, antidotum! Oczywiście, mógł umieścić kolejną wskazówkę w butelce tego konkretnego trunku, ale jeśli tak, to wszyscy byli martwi. Nie zdołają rozgryźć kolejnej zagadki na czas.


Weisslagerberg, posiadłość Wagnerów

Liczyli na pomoc gospodyni, i mimo jej złego stanu, otrzymali są. Ostatkiem sił skierowała ich do piwnicy, szukali dwóch skrzynek. To zawsze jakaś podpowiedź, a na więcej ze strony biedaczki liczyć nie mogli.

Gdyby ósemka tutejszych mieszkańców nie rzuciła się na nich zamiast im pomóc, znaleźliby antidotum stosunkowo szybko. A tak, rozpętała się walka. Czy chcieli zgarnąć odtrutkę dla siebie, żeby mieć kontrolę nad resztą wsi, żeby terrorem wymusić z pozostałych wszelkie oszczędności za antidotum, czy może po prostu zostali nasłani na nich przez Starszyznę, co miało nawet więcej sensu, to nie było istotne. Stanowili teraz bezpośrednie, jak i pośrednie, zagrożenie dla życia Aldrica i jego towarzyszy, dlatego nie było mowy o litości. A trucizna dawała o sobie znać jeszcze mocniej, Bauer nie był w stanie nic powiedzieć przez skurcze gardła, które jeszcze bardziej się nasiliły.

Pierwszy atak Aldrica był nad wyraz celny, mocniejsza ręka jego jedynego oponenta została boleśnie cięta starą siekierą, jednak cios nie wystraszył go, mężczyzna walczył dalej, machając łopatą niemalże na oślep. Kilka zamachów, z obu stron, i nic się nie zmieniło. Walka oczami widza musiała wyglądać beznadziejnie - obaj resztkami sił zmuszali się do mocno sygnalizowanych machnięć wspomaganych przewidywalnym ruchem całego ciała, nie było w tym za grosz finezji, tak jak w dzierżonych przez nich broniach. Gdy nawet napastnikowi udało się trafić, to na tyle lekko, że Eryk ledwie to poczuł.

Jałowa wymiana ciosów trwałaby pewnie do momentu, gdy trucizna weszłaby w ostatnie, śmiertelne stadium, jednak pozostali mieszkańcy Weisslagerbergu w jakiś sposób dowiedzieli się miejsca ukrycia antidotum i przybyli tłumnie do posiadłości Wagnerów. Pomogli Wilkobójcom spacyfikować pozostałych przy życiu agresorów, ale przy tym zaczęli tworzyć jeszcze większe zamieszanie, nie tylko pijąc z losowych butelek i przepychając się nawzajem, ale i wydalając wszystkimi możliwymi otworami (pozostawało bardzo mało czasu…). Wrzask Arno przywołał niektórych do porządku, ale dopiero obietnica klątwy z ust nowicjusza Morra ustawiła ludzi w kolejce przed zejściem do piwnicy. To było zdecydowanie najlepsze zagranie, z najlepszym rezultatem na jaki mogli liczyć. Nie minęła minuta spokoju, a Grimm znalazł właściwe skrzynki. Otworzyli, Winkel ocenił, byli gotowi rozdawać antidotum mieszkańcom, samemu oczywiście wpierw zażywszy odpowiednią dawkę.

Gdy rozpoczęła się dyskusja, czy Starszyźnie i napastnikom należy się antidotum, Aldric uznał, że tylko tym pierwszym, którzy swoimi spiskami i chciwością sprowadzili to nieszczęście na wioskę, należy odtrutki odmówić. Nie mógł jednak brać udziału w późniejszej dyskusji, ktoś musiał zanieść antidotum leżącemu szeryfowi, i przy okazji spytać, co zrobić ze starszyzną, i Alexowi, który z nim został. Właśnie Eryk, jako najszybszy i powiadający jeszcze resztki energii, zgłosił się i, wziąwszy pełną butlę „wina”, ruszył najszybciej jak tylko mógł do posiadłości Voltera.


Weisslagerberg, posiadłość Voltera

Drzwi szeryfa nikt nie pilnował, Bauer dostał się tam bez trudu. Mężczyzna leżał bez ruchu, jednak jego oczy otworzyły się na dźwięk otwieranych drzwi.
- Znaleźliśmy antidotum – poinformował ożywiony brodacz, jednak bez śladu uśmiechu. Wlał odpowiednią ilość do kubka po wodzie, który stał na stoliku przy łożu i napoił szeryfa. W międzyczasie opowiedział mu o dylemacie na który się natknęli.
- Mamy wręczyć antidotum Starszyźnie? I ludziom, którzy nas zaatakowali?
- Podajcie lekarstwo wszystkim we wsi, bez wyjątku
– odparł słabym głosem. Po chwili zapytał:
- Zdążyliście przed upływem czasu? – I co miał Aldric odpowiedzieć? Nie wiedzieli co to za trucizna, jak szybko trzeba podać odtrutkę, aby ta zadziałała, ani czy wszystkim, którzy ją zażyją, pomoże.
- Tak, zdążyliśmy – odparł.
- A przyniosłeś antidotum herr Ohlendorfowi również? Odwiedził mnie przed chwilą. Kiepsko z nim.
- Tak, starczy i dla niego
– Lutzen wskazał głową butelkę, którą postawił na stole. Powinno starczyć dla dwóch osób. Szeryf pokiwał tylko głową, nie powiedział już nic. Bauer nie miał czasu do stracenia, obaj zdawali sobie z tego sprawę. Chwycił butelkę i ruszył szukać Alexa. A jeśli po drodze spotka jeszcze kogoś z złym stanie, będzie mógł biedaka poratować.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 30-09-2016 o 22:53.
Baczy jest offline