Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2016, 21:36   #137
Astrarius
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Różyczka

Gerhard przetrząsał sumiennie całą gospodę. Jak tylko wdrapał się na stryszek, przypomniał sobie, że był tu Gardziel. I on znalazł tu mieszek. A prawa własności? Ebbe z nimi nie paradował, była więc szansa, że dokumenty kuchcikowi umknęły. Nie było ich jednak na stryszku, tam zostały tylko zapieczętowane antały z winami, pęki suszonych kiełbas i ziół, skrzynia z narzędziami oraz parę innych pierdół. Tak to nic ciekawego. Po zejściu na dół Żmija zastał Hredrika chodzącego jak lunatyk po sali i Johana zajmującego się ciałami. Zostało jeszcze do sprawdzenia zaplecze, choć von Weligner wiedział, że tam kąty przepatrywali już i Jonathan i norsmen. Musiał sprawdzić sam, a nuż znajdzie coś fachowym okiem akolity Ranalda? Tak się jednak nie stało. Jedynym godnym uwagi znaleziskiem było kilka ciśniętych w kąt weksli i koneksja na serwowanie wina. Ostatnim miejscem rokującym jakieś nadzieje był szynkwas. Gerhard sumiennie opukał wyrobiony latami blat roboczy. Znalazł pustą skrytkę, z której karczmarz musiał podczas bijatyki wyjąć lagę. Nic ponadto. Temil nie trzymał dokumentów posiadania w Różyczce. Jeszcze tylko… Żmija spostrzegł, że w rogu szynkwasu wisi przybity portrecik. Groszowa robótka ulicznego artychy, kilka plam z napaćkanymi detalami twarzy. Mimo wszystko wyglądało to całkiem ładnie, z obrazka wyglądała jasnowłosa panna o mocno oznaczonych, niebieskich oczach. Poza tym same kufle, ściera i kilka drewnianych sztućców. Gerhard podniósł głowę, kończąc poszukiwania. Akurat w porę, żeby zobaczyć, jak Ludvikson osuwa się na kolana.

Hredrik wcześniej szukał. Lawirowanie wśród fioletowych wyziewów Shyish nie było proste, wymagało kompletnego skupienia. Norsmen czuł, jak zaczyna się pocić, jakby to truchtał dookoła karczmy, zamiast łazić powoli i nieostrożnie między stołami. W końcu począł dostrzegać wśród wiatrów cienie, nieruchome widma stojące nad ciałami. Miały twarze podobne i niepodobne zarazem do ludzkich, a w zniekształconych rysach dało się rozpoznać walczących o Różyczkę. Wróż czuł, jak pod czaszką zaczyna go kłuć niepokój, to jednak wydawało się naturalną reakcją od obcowania z trupami. Mgła wokół nich powoli rzedła, wychodziły kolejne fakty. Wszyscy ci najemcy, a nawet ta para zdechłych Kochersów stała zwrócona w jedną stronę. W oprawionego szynkmana. Hredrik ruszył ku niemu. Miał wrażenie, że i wiatry kumulują się właśnie w tym miejscu. Nie tylko fiolet, ale i czerwień, parę błysków szarości i może iskierka czerni. Ludvikson zbliżył się, wyczuwając w tym miejscu źródło, z którego można zaczerpnąć i skorzystać. Splótł otaczające go wiatry, kierując się głównie instynktem i tych skrawkach wiedzy, jakie zdołał zdobyć przez lata. Wyciągnął dłoń, usiłując chwycić ściśnięty splot magii. W następnej sekundzie zrozumiał, że instynkt go zawiódł. Cień, który kiedyś musiał być Temilem pojawił się znikąd, skoczył na norsmena. Rozpłynął się w powietrzu, zanim wróż zareagował. Zaraz po nim cała reszta. Zbili się w kupę i po prostu wnikali w czarownika. Hredrik stał jak sparaliżowany, bo oto do jego głowy wdzierały się obce chwile martwych ludzi. Poczuł wściekłość przyłapania żony na gorącym uczynku, rozczarowanie nowym członkiem rodziny. Radość niepohamowanej hulanki i ciężki znój robotniczego dnia. Smakował raz gorącą potrawkę, raz zeschły suchar. Rozmawiał, pracował, bił. Widział wiele miejsc. Część wróż znał, albo chociaż kojarzył, część nie. Dziesiątki twarzy, krzyczących, paplających, śmiejących się. Wszystko bez ładu i składu pojawiało się i utykało w pamięci, nie chciało wyjść. Skończyłoby się parszywie, gdyby nie ten sam instynkt, który wpuścił norsa w to gówno. Puścił moc, odgrodził się od niej rozpaczliwie. To było jak zamknięcie oczu, tylko dużo gorsze. Kolory nagle wyblakły i zniknęły, został tylko szary normalny świat. Ludvikson upadł na kolana przed wisielcem. Był skołowany, ale już bezpieczny. Musiał tylko przetrawić fakt, że każdy ukatrupiony tutaj wepchnął mu na siłę do jaźni momenty ze swoich ostatnich paru dni. Były tak żywe, jakby to Hredrik przeżył kilkanaście razy ten sam dzień pod różnymi skórami.
[+1 PO]

Jonathan
Jonathan wyszedł na ulice, zaczynając od wejścia na zaplecze. Próbował odtworzyć trasę, jaką gospódka mknęła. Kiedy tylko pojawiło się zbyt wiele możliwych rozwidleń, począł rozpytywać. Większość ludzi już była na nogach, więc było kogo. Niestety każdy miał swoje własne sprawy i zbyt wiele wrażeń, żeby jeszcze zwracać uwagę na łażącą po nocy dziewkę. Czas mijał. Jaśniało. Rozbrzmiał w końcu poranny dzwon i chętne dziewczyny się pochowały, razem z większością nieprzyjemnych typów. Cyrkowiec nie poddawał się. Chodził po ulicach i podpytywał każdego. Po kolejnej godzinie, kiedy Titenherz już wracał powoli do Różyczki, znalazł wreszcie kogoś, kto nie pokręcił od razu głową. Staruszka, siedząc na werandzie i mieszając w rondelku coś gęstego i odpychającego, wbiła w cyrkowca spojrzenie. Po pokazaniu pięciu miedziaków uśmiechnęła się i zatrajkotała.
-Tak tak. Widziałam. Podpalaczka. Staram jestem, siedem bachorów porodziłam. I za to bogowie karzą! Co godzinę wstawać muszę, się odlewać… O czym ja to… aaa, wyszłam w nocy i widzę, że jakaś zaryczana biegnie. Pewnie mąż wywalił dupodajkę, myślę sobie… ale za godzinę znowu wstaję i ludzicha wrzeszczą, że pożary! No to sobie pomyślałam, że dziwucha paluchy w tym maczała! Jeszcze widać, że służebnica, baba od piwska. Błyśniesz takiej srebrem, zrobi wszystko. - Wskazała na mała, niepozorną uliczkę.- Tam pobiegła.
Jonathan chwycił sznurek i ruszył tym tropem. Kluczył jeszcze parę kwadransów dookoła. Dziewczyna musiała mieszkać w okolicy... w końcu, tknięty przeczuciem, cyrkowiec zaszedł do piekarza. Musiał rozstać się z całym ślicznym srebrnikiem, ale trafił.
-Służka u Różyczki? Ophelia pewnie. Taak, z rodziną mieszka, tuż koło wypalarni cegieł, budyneczek w rogu.- W końcu można było złożyć dziewczynie wizytę.
 
Astrarius jest offline