|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-09-2016, 10:19 | #131 |
Banned Reputacja: 1 | Liszaj wciąż miał wątpliwości. Przeskakiwał wzrokiem po zgromadzonych i nerwowo bawił się kością kurczaka trzymaną w dłoniach. Kundel skamlał cicho, trącając go łapą. Liszaj w końcu zatrzymał wzrok na Gerhardzie. - A ty nie próbuj żadnych głupich numerów. - Powiedział to głośno, by wszyscy słyszeli, celując palcem w Żmija. - Bo jeśli zaczniesz się rozporządzać złotem w imieniu bogów, to możesz spotkać się z nimi szybciej, niż byś chciał. Jakby demonstracyjnie nakazał psu milczeć, a potem podał mu kość. Kundel od razu zacisnął na niej szczeki i odszedł na bok, by w spokoju ją skonsumować. - Jeśli znajdziemy złoto, to nikogo nie powiadamiajcie. Gęba na kłódkę. Wtedy wszyscy zdecydujemy, co dalej z nim zrobić. - dodał już mimochodem. Z reguły nie ufał nikomu, ale najgorsi byli popaprani fanatycy i magicy. Nawet złodzieje mieli jakiś honor, zasady, albo przynajmniej można ich było kupić albo zastraszyć. Z fanatykami szło już gorzej, więc Liszaj wolał zwrócić uwagę innych na zapędy Żmija, by go mieli na oku. Jednak od samego początku nurtowała go sprawa ich pracodawcy. To wszystko cuchnęło szlamem. Wynajęcie bandy obwiesiów żeby znaleźli wyrwali go z łap Kochersów? Może rozsądniej byłoby opłacić kompanię najemników? Coś tu nie grało... |
26-09-2016, 10:13 | #132 |
Reputacja: 1 | Nowoprzybyli wysłuchali relacji norsmena. Liszaja z całej ekipy można było nazwać najbardziej doświadczonym w tytłaniu się w posępnym mroku mordheimskich podziemi. Czy to chodziło o piwnice, nierzadko podejrzanie wielkie, połączone ze sobą i przechodzące w kompleksy, czy liczące sobie setki lat kanały biegnące pod miastem, wybudowane przez Sigmar wie kogo. I nawet Johan on nie mógł się zwać ekspertem w tej materii, zważywszy, że był człowiekiem rozsądnym i nigdy nie lazł zbyt głęboko. Gadał za to przy kuflu z kolegami po fachu, którzy byli mniej wybredni zarówno w kwestii zleceń jak i własnego bezpieczeństwa. I to od nich usłyszał pokręcone historie o wyrzutkach gnieżdżących się w ciemnicach. Żrących, srających i gżących się jak szczury, ba, nazywających samych siebie Szcurkami. Przeklęci z demonicznymi znamionami, czaromioty i trędowaci, których wykopaliby nawet z Glizdowiska. Łączyli się w “rodziny”, żarli porzucone noworodki i knuli zaraza wie co w swoich gównodziurach. Tak w każdym razie Johan słyszał, a teraz pod wpływem gadania Hredrika mu się przypomniało. Wszystko wydawało się ustalone i Gerhard tylko odparł na słowa szczurołapa. -Bogami mi nie groź. Prędzej sam uważaj. Bogowie mają swoje plany a Ty maluczki lepiej nie stawaj im na drodze.- Mówił spokojnie, a jednak awantura wisiała w powietrzu. Tę jednak przerwało pukanie. - Lepiej zajmij się robotą a resztę zostaw mądrzejszym.- Żmija dodał na koniec, nawet pojednawczo, a potem wpuścił do środka gościa. Okazał się nim dzieciak z porannej zmiany Ropucha. Dziewczynka w chuście, z zawiązanym mocno warkoczem. -Ten... taki... hmm... Beczka... przekazuje, że "Jutro znowu będę gotować. Tam gdzie wszystko się zaczęlo. Padam na ryj więc na mnie nie czekać."- Dzieciak poczekał na swoją zapłatę i się ulotnił. Kiedy już wszystko było jasne, ekipa wyszła. Żmija, Liszaj, Hredrik, Jonathan Przejaśniało się. Nawet trochę ociepliło. Na oko została godzina do porannego dzwonu, który postawi całe miasto na nogi. W każdym razie resztę miasta, bo ludzie z placu Shallynstern i okolic już byli na nogach. Na językach wszystkich były tajemnicze pożary, które wykwitły jak grzyby po deszczu w tej tylko okolicy. Ludzie przeklinali los, spekulowali, udawali się w okolice pogorzelisk, żeby popatrzeć. Nikt nie zwrócił uwagi na jeszcze jedną grupkę snującą się przedwcześnie po okolicy. Wkrótce drużyna dotarła na miejsce. Przy całym zamieszaniu nikt nawet okiem nie rzucił na Różyczkę. Skoro nie liznęły ją płomienie, znaczy wszystko w porządku. Tylko tuż przed wejściem wpadała w ucho dość niepokojąca cisza. Norsmena uderzył bijącą od gospody opar fioletu. Shyish. Żmija, Liszaj i cyrkowiec zaś spostrzegli, że brakuje ciał na zewnątrz, tych dwóch ochroniarzy, których obtłukli Kochersi. Zostały po nich tylko nieliczne plamy krwi. Nie widząc zagrożeń, czy chociaż jednego badającego sprawę służbisty, ekipa wlazła do środka. Cisza jakby się nasiliła. Ogień w kominku się dopalał. Kochersi nie trudzili się z posprzątaniem ciał. Leżały pokotem, pomiędzy deskami i przyśrubowanymi meblami. Nikt ich nie ruszał. Z jednym wyjątkiem. Temil, nieszczęsny właściciel, zwisał ze desek robiących za podłogę stryszku. Sumiennie obtłuczony, ze zmasakrowaną twarzą z oczodołami wbitymi w podłogę własnego przybytku. Był rozebrany od pasa w dół, z drewnianą żerdź zwisającą smętnie z tyłka. Wprawne oko rozpoznałoby dawną broń karczmarza, co oznaczałoby, że Esmer natrudził się z wciśnięciem całej nabitej kolcami końcówki między poślady karczmarza. Słowem, Kuchciki nagotowali bigosu i na razie nie było nikogo, kto by ogarnął burdel. Jonathan postawił sobie zadanie odnalezienia dziewki służebnej, którą wcześniej umożliwił ucieczkę z łap zbirów. Nie podała mu imienia, a wyglądało też na to, że nie wróciła. Nie wiadomo, czy w ogóle zamierzała. Trzeba było zabrać się do sprawy sprytnie. Reszta, Ludvigson, Liszaj i Gerhard stanęli na samym środku. Musieli postanowić, co począć. Edward i Baryła Edward oddzielił się od reszty i ruszył na poszukiwania. Zaczął od chaty Baryły, do której doszedł po kilkudziesięciu minutach spokojnego spaceru człowieka w podeszłym wieku. Już na miejscu zastał zamkniętą chatę i złorzeczącą na cały świat babę-sąsiadkę, rozwieszającą pranie. Od niej, po kilku kilku zdań pełnych współczucia i zrozumienia dowiedział się, że “Ten obleśny tłuścioch już poszedł żreć”. Tak się złożyło, że Edward znał ulubioną knajpkę Baryły, więc czym prędzej tam się udał. I tam też znalazł zabijakę. Ulf czekał akurat na posiłek, który z racji wczesnej pory był priorytetem kucharza. Rozmasowywał obolałe ramię, z ulgą spostrzegając, że nic się nie paprze, a i boli mniej niż wcześniej. Do umówionego spotkania z Mantredem było jeszcze trochę czasu. Zauważył wchodzącego do środka starego weterana. Tak to cała jadalnia była pusta. |
26-09-2016, 11:07 | #133 |
Reputacja: 1 | Gerhard stanął na środku i rozglądał się. Ciało karczmarza przyprawiło o mdłości akolite, który wyszedł na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza. |
26-09-2016, 12:56 | #134 |
Reputacja: 1 | Hredrik po wejściu do przybytku pełnego trupów odkaszlnął najpierw, porażony smrodem trupów, jednak po chwili uśmiechnął się. Przypomniały mu się młodzieńcze wyprawy na wioski wrogich klanów. Było podobnie, chociaż wciskanie komuś broni w dupsko nie było dobrą praktyką. Nie to, że niehonorowo było tak po śmierci profanować, bo to i nawet dobrze. Jeno po co sobie wzrok psuć widokiem męskiej otchłani? Splunął na samą myśl o tym i podobnych praktykach. Plugastwo! Ale poza tym robota w tym lokalu zachwyciłaby samego Khorne'a. Fioletowe błyski, podobne do takich zwiastujących silną burzę, przelewały się po całym lokalu, widoczne jedynie dla Hredrika. Tyle mocy w jednym miejscu... Może jakoś by ją wykorzystać do swoich celów? Tyle śmierci, tyle siły... Hredrik nie zwracał uwagi na pozostałych, szukał ścieżek mocy, które mógłby spleść razem i czegoś się z nich nauczyć. Albo też po prostu... Poczuć tę wielką siłę. Zapanować nad nią...
__________________ |
28-09-2016, 18:57 | #135 |
Reputacja: 1 |
|
30-09-2016, 18:04 | #136 |
Reputacja: 1 | Jonathan wyszedł z karczmy, odnalezienie dziewczyny może być sporym problemem - zauważył przeklinając w myślach. Jednak istniała spore prawdopodobieństwo że zapewne też któraś z tutejszych ulicznych Panien powinna coś wiedzieć, zresztą za kilka miedziaków i żebracy coś nieco powiedzą ciekawego - a że dziewczyna była ładna to mogli co nieco zapamiętać. Także nie zwlekając Jonathan zabrał się za inwestygacje, najpierw oczywiście modląc się do Rolanda by sprzyjał. |
02-10-2016, 21:36 | #137 |
Reputacja: 1 | Różyczka Gerhard przetrząsał sumiennie całą gospodę. Jak tylko wdrapał się na stryszek, przypomniał sobie, że był tu Gardziel. I on znalazł tu mieszek. A prawa własności? Ebbe z nimi nie paradował, była więc szansa, że dokumenty kuchcikowi umknęły. Nie było ich jednak na stryszku, tam zostały tylko zapieczętowane antały z winami, pęki suszonych kiełbas i ziół, skrzynia z narzędziami oraz parę innych pierdół. Tak to nic ciekawego. Po zejściu na dół Żmija zastał Hredrika chodzącego jak lunatyk po sali i Johana zajmującego się ciałami. Zostało jeszcze do sprawdzenia zaplecze, choć von Weligner wiedział, że tam kąty przepatrywali już i Jonathan i norsmen. Musiał sprawdzić sam, a nuż znajdzie coś fachowym okiem akolity Ranalda? Tak się jednak nie stało. Jedynym godnym uwagi znaleziskiem było kilka ciśniętych w kąt weksli i koneksja na serwowanie wina. Ostatnim miejscem rokującym jakieś nadzieje był szynkwas. Gerhard sumiennie opukał wyrobiony latami blat roboczy. Znalazł pustą skrytkę, z której karczmarz musiał podczas bijatyki wyjąć lagę. Nic ponadto. Temil nie trzymał dokumentów posiadania w Różyczce. Jeszcze tylko… Żmija spostrzegł, że w rogu szynkwasu wisi przybity portrecik. Groszowa robótka ulicznego artychy, kilka plam z napaćkanymi detalami twarzy. Mimo wszystko wyglądało to całkiem ładnie, z obrazka wyglądała jasnowłosa panna o mocno oznaczonych, niebieskich oczach. Poza tym same kufle, ściera i kilka drewnianych sztućców. Gerhard podniósł głowę, kończąc poszukiwania. Akurat w porę, żeby zobaczyć, jak Ludvikson osuwa się na kolana. Hredrik wcześniej szukał. Lawirowanie wśród fioletowych wyziewów Shyish nie było proste, wymagało kompletnego skupienia. Norsmen czuł, jak zaczyna się pocić, jakby to truchtał dookoła karczmy, zamiast łazić powoli i nieostrożnie między stołami. W końcu począł dostrzegać wśród wiatrów cienie, nieruchome widma stojące nad ciałami. Miały twarze podobne i niepodobne zarazem do ludzkich, a w zniekształconych rysach dało się rozpoznać walczących o Różyczkę. Wróż czuł, jak pod czaszką zaczyna go kłuć niepokój, to jednak wydawało się naturalną reakcją od obcowania z trupami. Mgła wokół nich powoli rzedła, wychodziły kolejne fakty. Wszyscy ci najemcy, a nawet ta para zdechłych Kochersów stała zwrócona w jedną stronę. W oprawionego szynkmana. Hredrik ruszył ku niemu. Miał wrażenie, że i wiatry kumulują się właśnie w tym miejscu. Nie tylko fiolet, ale i czerwień, parę błysków szarości i może iskierka czerni. Ludvikson zbliżył się, wyczuwając w tym miejscu źródło, z którego można zaczerpnąć i skorzystać. Splótł otaczające go wiatry, kierując się głównie instynktem i tych skrawkach wiedzy, jakie zdołał zdobyć przez lata. Wyciągnął dłoń, usiłując chwycić ściśnięty splot magii. W następnej sekundzie zrozumiał, że instynkt go zawiódł. Cień, który kiedyś musiał być Temilem pojawił się znikąd, skoczył na norsmena. Rozpłynął się w powietrzu, zanim wróż zareagował. Zaraz po nim cała reszta. Zbili się w kupę i po prostu wnikali w czarownika. Hredrik stał jak sparaliżowany, bo oto do jego głowy wdzierały się obce chwile martwych ludzi. Poczuł wściekłość przyłapania żony na gorącym uczynku, rozczarowanie nowym członkiem rodziny. Radość niepohamowanej hulanki i ciężki znój robotniczego dnia. Smakował raz gorącą potrawkę, raz zeschły suchar. Rozmawiał, pracował, bił. Widział wiele miejsc. Część wróż znał, albo chociaż kojarzył, część nie. Dziesiątki twarzy, krzyczących, paplających, śmiejących się. Wszystko bez ładu i składu pojawiało się i utykało w pamięci, nie chciało wyjść. Skończyłoby się parszywie, gdyby nie ten sam instynkt, który wpuścił norsa w to gówno. Puścił moc, odgrodził się od niej rozpaczliwie. To było jak zamknięcie oczu, tylko dużo gorsze. Kolory nagle wyblakły i zniknęły, został tylko szary normalny świat. Ludvikson upadł na kolana przed wisielcem. Był skołowany, ale już bezpieczny. Musiał tylko przetrawić fakt, że każdy ukatrupiony tutaj wepchnął mu na siłę do jaźni momenty ze swoich ostatnich paru dni. Były tak żywe, jakby to Hredrik przeżył kilkanaście razy ten sam dzień pod różnymi skórami. [+1 PO] Jonathan Jonathan wyszedł na ulice, zaczynając od wejścia na zaplecze. Próbował odtworzyć trasę, jaką gospódka mknęła. Kiedy tylko pojawiło się zbyt wiele możliwych rozwidleń, począł rozpytywać. Większość ludzi już była na nogach, więc było kogo. Niestety każdy miał swoje własne sprawy i zbyt wiele wrażeń, żeby jeszcze zwracać uwagę na łażącą po nocy dziewkę. Czas mijał. Jaśniało. Rozbrzmiał w końcu poranny dzwon i chętne dziewczyny się pochowały, razem z większością nieprzyjemnych typów. Cyrkowiec nie poddawał się. Chodził po ulicach i podpytywał każdego. Po kolejnej godzinie, kiedy Titenherz już wracał powoli do Różyczki, znalazł wreszcie kogoś, kto nie pokręcił od razu głową. Staruszka, siedząc na werandzie i mieszając w rondelku coś gęstego i odpychającego, wbiła w cyrkowca spojrzenie. Po pokazaniu pięciu miedziaków uśmiechnęła się i zatrajkotała.-Tak tak. Widziałam. Podpalaczka. Staram jestem, siedem bachorów porodziłam. I za to bogowie karzą! Co godzinę wstawać muszę, się odlewać… O czym ja to… aaa, wyszłam w nocy i widzę, że jakaś zaryczana biegnie. Pewnie mąż wywalił dupodajkę, myślę sobie… ale za godzinę znowu wstaję i ludzicha wrzeszczą, że pożary! No to sobie pomyślałam, że dziwucha paluchy w tym maczała! Jeszcze widać, że służebnica, baba od piwska. Błyśniesz takiej srebrem, zrobi wszystko. - Wskazała na mała, niepozorną uliczkę.- Tam pobiegła. Jonathan chwycił sznurek i ruszył tym tropem. Kluczył jeszcze parę kwadransów dookoła. Dziewczyna musiała mieszkać w okolicy... w końcu, tknięty przeczuciem, cyrkowiec zaszedł do piekarza. Musiał rozstać się z całym ślicznym srebrnikiem, ale trafił. -Służka u Różyczki? Ophelia pewnie. Taak, z rodziną mieszka, tuż koło wypalarni cegieł, budyneczek w rogu.- W końcu można było złożyć dziewczynie wizytę. |
03-10-2016, 08:39 | #138 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
04-10-2016, 21:53 | #139 |
Reputacja: 1 | Gerharda frustrowała cała sytuacja. Jego łatwy plan zdobycia dla wyższych celów miejsca gdzie mógłby stworzyć pierwszą w mieście potężną świątynię Ranalda. Oddalała się ta perspektywa coraz dalej. |
04-10-2016, 22:39 | #140 |
Reputacja: 1 | Edward zachybotał się pod uściskiem olbrzyma, zadowolony że udało mu się go znaleźć. - No no! Z oddechem ciężko ale widzę za to że tobie się trochę powiodło! Mówiłem żebyś zaufał staruszkowi a on ci już dobre miejsce znajdzie. Po tych słowach, już Edward zwrócił się do Baryły dyskretnie sadzając go przy jakimś stoliku w kącie. Opowiedział mu o planie kupna karczmy i tego co cała reszta wykombinowała. - Jesteśmy jedynymi osobami, które w jakiś sposób są bliżej kochersów. Plan jest więc taki że jak Ci w między czasie będą podchodzić ich od bardziej frontalnej strony, ty jako mój protegowany i ja wkupimy się w ich łaski i będziemy się z nimi spotykać czekając na odpowiedni moment - staruszek złapał go za ramię i zajrzał w drobne w stosunku do reszty oczy, chcąc upewnić się że Baryła wszystko zrozumiał. |