Phandalin
11 Eleasias, wczesne popołudnie
Podczas gdy w gospodzie Stonehilla przypadkowo zebrana kompania próbowała z marnym skutkiem ustalić jakiś plan i kolejność działań
Piącha niedbale zbliżyła się do sklepu Barthena. Na tyle niedbale na ile rosła połorczyca może to uczynić. Niewiele osób zwróciło na nią uwagę; zresztą już wcześniej Yaargush zauważyła, że większość mieszkańców miasta stanowili różnego rodzaju poszukiwacze skarbów, którzy przychodzili tu tylko po zapasy. Rodzin z dziećmi było niewiele. Ale sad i jedna farma, które dojrzała z pewnością nie mogłyby wyżywić nawet tak małej osady, nie mówiąc o warsztatach. Kuźnia, którą minęła była na prawdę malutka. Pewnie dlatego Gundren wybrał się aż do Neverwinter po zapasy i sprzęt. Grasujące po trakcie gobliny Cragmaw skutecznie odcinały teraz Phandalin od świata. Gdyby Piącha usłyszała, że trakt od strony Triboaru również jest zablokowany - i to przez orki! - zapewne zaczęłaby się niepokoić.
Póki co jednak w kręgu jej zainteresowań była grupa opryszków hałasujących w Towarach Barthena. Nie trzeba było dużego zrozumienia wspólnego by dojść do tego, że przyszli wymusić "opłatę za bezpieczeństwo". Czyli Barthen płaci i jest przed nimi bezpieczny... na jakiś czas. Piątka dość młodych mężczyzn "poczęstowała się" chyba też kilkoma przedmiotami ze sklepu, gdyż półorczyca usłyszała nieśmiały protest kupca i odgłos uderzenia. Chwilę później kroki bandytów skierowały się w stronę drzwi. Półorczyca miała do wyboru konfrontację - przestępcy z pewnością nie podarują sobie dręczenia zielonego mieszańca - lub rejteradę, zwłaszcza że kobieta zauważyła również
Jorisa. Tropiciel nadchodził od strony ruin, w których wcześniej siedziała i wyraźnie jej szukał.
- Piącha! - zawołał radośnie myśliwy na jej widok - No gdzie Ty się podziewasz, co? Szedł właściwie prosto, ale krok miał już trochę gibki jak przystało na wywiązującego się ze swych obowiązków karczemnego patrona.- Szukałem Cię. Chodźmy do karczmy… Piącha spojrzała na Jorisa, potem na drzwi, a potem znowu na Jorisa. Musiała coś szybko zdecydować. Wciągnąć myśliwego w bójkę z podejrzanymi typami? A może dać sobie spokój i pójść wraz z Jorisem do karczmy, jak zresztą sobie postanowiła, zanim jej spokojne popołudnie się skomplikowało? Warknęła coś pod nosem, pokręciła głową, po czym gwizdnęła na Valko i szybkim krokiem ruszyła na spotkanie Jorisowi. - Dobra, my iść do gospoda - powiedziała, po czym chwyciła Jorisa za ramię i odwróciła go w drugą stronę. Zdecydowała się nie mieszać póki co w nie swoje sprawy. Zresztą, wciąż była ranna, a Joris ledwo trzymał się na nogach, niewiele by zdziałali. Obejrzała się jednak za siebie, coby w razie czego zapamiętać twarze oprychów. Joris jednak jak przystało na człeka, który chciał się zwać myśliwym, wyczulony był na gesty i zachowania dzikich stworzeń. Tak tez i piachowe oglądanie się nie umknęło jego uwadze, a wbrew przeciwnie ustawiło w miejscu niczym łowczego, którego chart zwęszył zwierzynę. Zatrzymał się spoglądając zupełnie juz trzeźwo i bacznie w tym samym co ona kierunku. Patrzyła wyraźnie w stronę sklepu Barthena, z którego dochodziły jakieś hałasy, ale Joris nie mógł rozróżnić głosów. - Zobaczyłaś coś? - Nie - odparła sucho Piacha, kierując się w stronę gospody i zostawiając problemy kupca za sobą.