| Dłuższą chwilę ustalaliście plan, gdy Pierre postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Spiął konia i pochylony w siodle, z przygotowaną do ataku kopią wystrzelił z lasu, pędząc wprost na zwierzoludzi. Ci niemal od razu dostrzegli opancerzony, zbliżający się kształt. Oba gory warknęły ponuro - ten z rogiem chwycił za instrument i akurat w tym momencie dopadła go strzała wypuszczona przez Louisa. Pocisk trafił w prawy bark, a chwilę później kolejna strzała, tym razem wystrzelona przez Gasparda, weszła gładko w lewą nogę powyżej kolana. Gor warknął z bólu i padł na plecy, wypuszczając róg z dłoni. Był ranny, ale nie martwy i dłuższą chwilę mu zajmie, nim zbierze się w sobie na tyle, by móc jakkolwiek się bronić.
W tym samym czasie jego towarzysz, z uniesionym toporem i okrzykiem bojowym był już w połowie drogi do Pierre'a. Stwór musiał się nieco zdziwić, gdy w jego lewy bok wbiła się następna strzała zwolniona z cięciwy przez Coriolisa, wybijając go z rytmu i okręcając niemal całkiem wokół osi. Rycerz nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał nadażającej się okazji. Pochylił kopię i najechał na rannego przeciwnika z całym impetem. Ostry grot broni wszedł gładko w masywną szyję bykogłowego, przebijając ją na wylot i odrywając kawał mięsa, gdy Terrail pociągnął kopię za sobą. Gor zabulgotał, łapiąc się za strzelającą fontanną ciemnej, śmierdzącej krwi ranę. Zdążył wydać z siebie jeszcze jeden przeciągły, zwierzęcy zew, po czym padł na mokrą trawę i się więcej nie poruszył.
Chwilę wcześniej obok Pierre'a i jego przeciwnika przejechał Gaspard, nacierając na poranionego strzałami zwierzoczłeka. Tamten zdążył tylko podnieść się na jedną nogę, gdy de Prony nadział go na ostry grot kopii i poderwał kilka centymetrów nad ziemię, odrzucając w tył. Przebity na wylot na wysokości prawej części klatki piersiowej stwór dyszał ciężko, próbując zatamować upływ ciemnej krwi z rany, ale na niewiele mu się to zdało. Zrobił jeszcze trzy kroki, zachwiał się i padł na ziemię. Rycerz zeskoczył z siodła, podszedł ostrożnie i klepnął ciało stopą, by upewnić się, że stwór jest martwy. Był. Walka przed wejściem do kurhanu dobiegła końca, a Kaz, Friga, Louis i Asleif dobiegli na miejsce, gdy było już po wszystkim.
Wszechobecna cisza nie zwiastowała nadejścia żadnych posiłków z wnętrza kurhanu, co oznaczało, że odgłosy walki nikogo nie zaalarmowały. Przygotowaliście się więc odpowiednio, a kto miał, posiłkował się źródłem światła i weszliście w mrok korytarza. Niemal od razu tego pożałowaliście, gdy wasze nozdrza zaatakował obrzydliwy fetor przypominający połączenie odoru rozkładających się zwłok, gnijących roślin, ścieków i wydzielin ciała złożonego chorobą. Pierre, Asleif i Friga nie dali rady utrzymać żołądków w ryzach i co chwilę wymiotowali, znacząc posadzkę świeżymi kleksami niestrawionego śniadania. Posuwaliście się powoli do przodu, a po kilkunastu metrach natrafiliście na zwykłe, drewniane drzwi prowadzące w głąb kompleksu. Tuż obok, na belce wspornikowej sufitu zatknięta była płonąca pochodnia.
Wahaliście się przez moment, aż w końcu Kaz pociągnął za kółko przy zamku i szarpnął, a drzwi ustąpiły ze skrzypnięciem. Weszliście do jasnego, oświetlonego kilkoma pochodniami przestronnego pomieszczenia zwieńczonego kopułą. Całość miała na oko jakieś sześć metrów szerokości i dziesięć długości - po obu stronach sali widniały po trzy łukowate wejścia do innych pomieszczeń, natomiast naprzeciw drzwi, którym tu dotarliście, znajdowały się kolejne, dwuskrzydłowe tym razem, solidne, drewniane wrota. Pośrodku komnaty dostrzegliście palenisko i prowizoryczny ruszt, na którym wisiały dwa niewielkie kociołki, w których coś bulgotało.
I gdy zastanawialiście się, co począć dalej, nagle z wejścia do pomieszczenia umieszczonego najdalej w rogu po waszej lewej stronie, rozmawiając, wyszło... czterech mężczyzn, których twarze i dłonie poznaczone były paskudnymi, otwartymi wrzodami. Odziani w zwykłe tuniki, z kapturami na głowach i mieczami przy bokach, byli zupełnie zaskoczeni waszą obecnością. Można by nawet powiedzieć, że stanęli jak wryci widząc was w sali. To była wasza szansa. |