Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2016, 21:30   #124
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Kolejna już narada...

Krzyżowiec nie czuł się dobrze w przybytku rozkoszy. Pomijając fakt, że nie obnosił się z przynależnością do swojego klanu, to tak naprawdę przybytek pełen grzechu przyprawiał go o ciarki. Przybyli na miejsce z ich “przewodnikiem”. Jednooki był coraz bliżej postępu w kwestii “anioła” i za punkt honoru postawił sobie wizytę na ziemi Gangrela. Jednak teraz, gdy przyszło do rozmów stał w ciszy bawiąc się pierścieniem i czekając co o pomyśle wyprawy rzekną inni. Czekał, czekał, aż zupełnie nie na własną modłę powiedział:
- Jechać powinniśmy, co by Kniaź czekać nie musiał na wszystkich.
Giacomo skinął głową zgadzając się z Jaksą.- Rozeznamy się na miejscu w sytuacji i będziemy mogli grunt przygotować.
Marta była ewidentnie nie w nastroju, kiwała się w przód i w tył na zydlu, drewno trzeszczało. Nawet kalwinowi, którego dotąd witała z sympatią, ledwie skinęła głową.
- Nie - skwitowała ostro i krótko pomysła wysforowania się przed resztę. - Czekamy na wszystkich.
Zwykle rzekłaby coś, czym złagodziłaby twardą odmowę. Ale jej się okrutnie tej nocy nie chciało.
- Zaczekajcie więc z Olgą, a my z Giacomo się pojedziemy rozejrzeć - powiedział spokojnie Toreador.
- Oddzielając się, osłabiasz oddział - Marta przeniosła wzrok na Jaksę i otaksowała go od góry do dołu. W jej oczach właśnie tracił jako żołnierz i rycerz. - Nie dalej jak parę dni temu zostaliśmy zaatakowani. Sam wiesz, że nie obyło się bez strat. Nie zostawię Wilhelma Koenitza i reszty bez zwiadowców. I nie puszczę z tobą Giacoma. Bo w razie ataku tak licznego jak poprzedni go nie obronisz.
Przetoczyła spojrzeniem na Italczyka, nic nie rzekła, ale wyraźnie w oczach miała wypisane, że Giacomo pojedzie bez silnej obstawy po jej trupie.
A że “odwaga” Włocha była powszechnie znana, to też nikt się nie zdziwił że kalwin skulił się pod jej spojrzeniem niczym zbity pies.
Marta choć mogła uchodzić za prostą kobietę to wykazała się niezwykłym talentem. Zagrała na wartościach Bożogrobca niczym na instrumencie muzycznym. W kilku zdaniach poddała w wątpliwość jego żołnierską postawę. Zagryzł zęby. Coś jeszcze rzucił pod nosem, choć nawet on sam ledwo słowa dosłyszał. Czekał na to co powiedzą pozostali zebrani.
Gangrelka uniosła się ciężko z zydla, białą dłoń zacisnęła na potężnym ramieniu szarpanego przez rozterki przewodnika.
- Skoro gadasz, że chyżo trza, będzie tak chyżo, jak się da. Naznacz nam miejsce na zbiórkę przede miastem. Niech tamci za mury już po nas nie wjeżdżają. Giacomo, skreśl list do Wilhelma, że przewodnik ruszać chce i gdzie czekamy. Zwięźle, ptaka mu poślę. Jakso, pójdź pospieszyć Olgę. Maruderzy nas galopem zgonią nim w las wejdziemy, toć z dwoma powozami tłuc się będziemy. Na popas na dzień gdzie w kniejach chcesz stanąć? - zwróciła się do Góry.
- W jednej z osad smolarzy należących do mego ojca i będących pod jego protekcyją. Nie mają one nazwy.- wyjaśnił Góra wyraźnie stropiony tym, że jego plany zduszono w zalążku.
- Zatem do roboty, a może jeszcze dzisiaj tam staniem. Wszyscy -
spiorunowała spojrzeniem duchowny odłam ich koterii.
Jaksa odwrócił się i opuścił zacny przybytek. Choć jego twarz nic sobą nie wyrażała, to wewnątrz targało nim niezadowolenie. Oddalało się spotkanie z Gangrelem. Oddalała się relikwia.


Na rozstajach....

Przyszła, gdy się obok rozstajów rozłożyli w oczekiwaniu na Wilhelma. Jej ludzie rozpalili ognisko w pewnym oddaleniu od reszty. Dało się jednak zauważyć, że Halszka zaciągnęła tam Górę, przygrywała mu na żalejce, wdzięcząc się i mizdrząc; z drugiej strony do Gangrela dosiadł się Popielski, zagadywał i zaśmiewał się. Marta rzuciła szybkim spojrzeniem za siebie i przysiadła na korzeniu gruszy obok Jaksy. Koso mimo to na rycerza spoglądała i nieprzyjemnie, spod potarganych i pozbijanych w strąki czarnych włosów.
Rycerz milczał. Próżno było szukać w jego dłoniach różańca, który wcześniej był niemal nieodłącznym atrybutem jednookiego. Odnotował obecność Marty, jednak zdawał się nieporuszony tym tematem. Patrzył przed siebie, choć nie było tam niczego co mogłoby wzrok zachęcać.
- Patrycjusz popioły ci dał - ozwała się zgrzytliwie, z pęknięcia kory odłupała kawałek stężałego soku i zaczęła gnieść go w palcach, siejąc wokół słodkim zapachem drzewnej krwi. - Coś obaczył?
- Mnicha władającego ogniem. Który swojego ghula karał, ze nie wypełnione zadanie.
- Jakie zadanie? - Na słowo “mnich” lekko się ożywiła. Kulkę soku przykleiła sobie do spódnicy i odwróciła się, by rycerzowi w twarz spojrzeć. - I jak to “ogniem władającego”? Tremere?
- Może Tremere. Nie wyznaję się na magii. Wszak czuć śmierć kogoś płomieniami ogarniętego to nie jest nic przyjemnego.
Marta mrugnęła wolno.
- Dlaczego mnie kłamiesz? - zaciekawiła się, a gdzieś pod ciekawością zaczynał buzować już gniew.
- Z czym kłamię? - brwi krzyżowca się ściągnęły - Naprawdę nie wyznaję się na magii. Rozumiem, że z Zachem wam ostatnio coś się nie ułożyło, prawda? Nie patrz na mnie przez pryzmat swojego bólu.
Na chwilę zamilkł, po czym opuścił głowę i dodał patrząc na swoje buty:
- Ja wiem, że nic przyjemnego ode mnie nie dostali moi towarzysze, gdy na świat patrzyłem przez pryzmat straty.
Marta przekrzywiła głowę, a na zaplecionych na kolanie dłoniach paznokcie poczęły rosnąć w szpony.
- Ja nie ty - Przeciągała dziwnie słowa.
- Chcesz wiedzieć to co Zach? Chcesz zobaczyć to com i ja widział? I com jemu pokazał?
Krzyżowiec wstał, górując nad kobietą, po czym sięgnął dłonią, jakby chciał jej pomóc wstać.
- Nie umarł od ognia. - W lejących się słowach było więcej pewności własnych racji niż u wielu księży przemawiających z ambon. Wyciągnęła lewą dłoń i objęła ofiarowaną prawicę, a prawą otoczyła kark Toreadora. Pazury zgrzytnęły po pancerzu.
W tym momencie w umysł marty uderzyła wizja, którą krzyżowiec przywołał. Rozmowy mnicha stojącego nad kimś leżącym na łóżku, usta rzucające nieme groźby i czar ognia, który szybko rozprzestrzenił się po ciele ghula. Wizja rozmyła się niemal równie szybko jak się pojawiła. Po chwili pojawił się Anioł wiszący na drzewie, atakujace ich wilkołaki i Marta szturchająca Jednookiego końcem włóczni.
Puścił ją, jakby pokazał jej więcej niż chciał. Zatoczyła się, puszczając dłoń i kark krzyżowca, za który pazurami go przytrzymywała, równowagę złapała dopiero, gdy rękę wsparła na pniu drzewa.
- Tylem widział. Ghul miał jakąś relikwie. Relikwię, która w mojej ocenie i według słów oprawcy wpadła w posiadanie lupinów. Dlatego tak się zachowywały. Dlategom się krwi ze zwłok oprzeć nie podołał.
Mrugnęła raz i drugi.
- Nie umarł od ognia - powtórzyła z tą samą pewnością. - Został spity. Lecz kiedy? Nie przed rozmową, nie podczas. Potem płonął.
Zagapiła się na rycerza, jakby jeszcze mogła z niego rozwiązanie tej zagadki jakimś cudem wycisnąć. Potrząsnęła głową, by zrzucić resztki gniewu i wizji. Nigdy nie lubiła smrodu palonych ofiar, nawet za dawnych czasów.
- Mówiłeś Italczykowi?
- O mnichu? Nie - obserwował z uwagą Martę.
Ze zgrzytem przesuwała wolno pazurami po korze drzewa.
- Zniechęcić mnie próbował. Że nic nie da ciąganie cię do trupa. I że tamten pułapkę mógł zastawić na takich jak ty.
- A to ciekawe - rycerz potarł dłonią swój zarost - Nasz Italczyk wiąże spore nadzieje z artefaktami dla istot naszego rodzaju. Choć zajmuje mu to umysł, to jednocześnie we mnie próbował nadzieje dusić w zarodku. Możliwe, że w nim samym toczy się bitwa - oko spojrzało wprost w oczy Marty, jakby chciał ją przeszyć spojrzeniem na wylot, lub co najmniej w jej martwym sercu zatonąć - albo jak każdy z nas stawia własne interesy przed interesami wszystkich.
Dalej skrobała pazurami po korze. Raczej bezwiednie, choć dźwięk był denerwujący. W jedno oko rycerza patrzyła nieruchomo i bez mrugania. Wokół źrenic zaczynał pojawiać się szkarłat, zagarniał bursztynową barwę wilczych oczu.
- Rzekłam mu, że mieć ten trup to samo mógł we jusze co lupiny. Miałam powody, by sąd taki dać. Powiedział ci? Cokolwiek o tem, co w klasztorze zaszło?
- Widocznie uznał, że nie powinno to mącić mej głowy. Choć jak widzę jest to kluczowe w naszej sprawie. Bo oto wiąże szalone lupiny, przekleństwo krwi i przeszłosć Milosa. Ciekawe -
odwrócił się i ostatnie słowo powiedział jakby już sam do siebie.
- Słucha o tem, co ty zobaczysz. Co ja odnajdę. Może i innych, Wilhelma na pewno. Lecz wszystko chowa dla siebie i dlatego zawsze jest przed nami wszystkimi o co najmniej krok. - Zacisnęła pazurzastą dłoń na ramieniu rycerza. - Posłuchaj mnie, Jakso, strażniku grobu… - urwała nagle, ścisnęła mocniej dłoń. - Mam przeczucie co do niego. Bardzo złe.
- I moim zdaniem wiara w nim słabnie -
głos bożogrobca jakby posmutniał - wizję Boga przysłania mu mrzonka o dziedzictwie Kaina.
- Gorsze… - mruknęła. - Popatrz na mnie. Czemu ci tak spieszno było na kniaziowy dwór, żeś Wilhelma Koenizta i Zofię, i Francuza chciał zostawić za plecami.
Odwrócił się powoli. Tym razem w jego oku pojawiło się coś nowego. Jakby… złość?
- Każde z nas realizuje swoje plany. Knaź najbliżej z ludźmi lasu. Wszak Gangrel. Nie wierzę w to co mi Góra powiedział, że nie wie nic o ich splugawionym ołtarzu w lesie, gdzie swe ceremonie odprawiają. Chcę się tam udać, a jeno ludzie Gangrela mogą wiedzieć gdzież to.
- Och doprawdy - zadziwiła się Marta. - No popatrz. A ja znam już kierunek.
Wszelkie oznaki złości zastąpiła niewysłowiona ciekawość.
- Skąd? - w głosie rycerza znalazło się coś, czego nigdy wcześniej tam nie było. Czyżby nuta desperacji?
Pokręciła głową, ze zgrzytem zsunęła pazur po napierśniku i schowała szpony na powrót.
- Nie rozumiesz klanu mego. I Sarnai.
Miała rację. Sarnai nigdy nie rozumiał, choć zanurzył się w jej umyśle bez najmniejszych przeszkód. I co mu to dało? Znajdował się teraz rozdarty w pół drogi. Przez chwilę zacisnął pięść. Wszak mógł też spenetrować umysł Marty. Ciekaw był cóż tam zobaczy. Rozłożył dłoń, niczym drapieżny ptak rozczapierza swoje szpony. Już gotował się do ruchu, jednak zaprzestał. Wypuścił powietrze z płuc niosące zapach stęchlizny.
- Pomóż mi więc zrozumieć
- Każdy opowiada historie. My kochamy opowieści. Spotykamy się w klanie, w dzikich ostępach, tylko po to, by słuchać historii innych. Większość kłamie. Te same opowieści płyną inaczej. Słuchamy ich wszystkich i pamiętamy je wszystkie. Nawet ci z nas, którzy zapomnieli mowy albo mówić już nie chcą, przychodzą. Rozumiesz? Ty patrzysz. My słuchamy. Czasem mówimy tylko po to, by potem słuchać. A w każdej opowieści, nawet z ust największego łgarza, jest ziarno prawdy. Więc… wiem, bo mówiłam i słuchałam.
Krzyżowiec uniósł brwi w wyrazie zdziwienia i pokręcił przecząco głową
- Kompletnie nie rozumiem.
- To łatwe. Musisz mówić. I słuchać. Wilhelm cię postawił przy Oldze, tak? I strzegłeś jej? Spotkał się z nią Góra? -
skinęła głową w stronę obozu swych zbójów.
- Nie przy mnie. Choć na dworze Honoraty mógł to zrobić. Jednak to już byłoby wolą Wilhelma.
- Dopiero tu u Honoraty? Zatem Piesiński kłamie swemu kniaziowi. Twierdzi, że zaraportował mu, że Góra spotkał się z naszą pięknością. Wymanewrował go. Bo się sam chce na jej wdziękach położyć -
wzruszyła obojętnie ramionami. - Twe cele. Ludzie lasu. Lupiny i kniaź. Czego szukasz.
- Drewnianego kielich. Relikwii z plugawego lupińskiego rytuału -
odpowiedział kompletnie szczerze rycerz..
- Plugawego? - pokręciła głową. - Oni księżyc czczą. Drzewa. Kamienie. Ziemię. To plugawe? - upewniła się, i znowu zaczęła patrzeć koso.
- Krew pili z kielicha. Przy księżycu, owszem. To na nich szaleństwo sprowadziło. Zapał w ich głowach i słabość w ich ciele.
Ściągnęła brwi, przysiadła na powrót na korzeniu. Coś się nie podobało jej, nastroszyła się jak warczący wilk.
- Pomogę ci w drodze - powiedziała powoli, ale bez wahania. - Sam tam nie dotrzesz. A nawet jeśli, to po to, by gardło zaraz dać. Lecz muszę pewna być ciebie, a nie jestem. Z kilku powodów. Jest jednakże jeszcze trochę czasu. Wymyśl sposób, bym ci mogła zaufać. Wtedy będziemy mogli pójść razem. I pójść dalej.
Jaksa wpatrywał się w swoje buty. Już raz przechodził przez testy zaufania, które skończyły się w Tatarskim namiocie.
- Pomyślę, jak mogę cię przekonać. Chciałbym, żeby na miejsce z nami jechał też Milos. Prosiłem go o to - tym razem nie obserwował reakcji Marty, ale przysłuchiwał się uważnie temu, co odpowie.
- Zobaczymy.
Coś w na pozór obojętnym głosie sugerowało, że to nie my zobaczymy, lecz Marta zobaczy. I zdecyduje.
- Rozmyślając, nie zapomnij się pochylić nad tem, kto ci ostatni krok pozwolił zrobić. Nie, nie Patrycjusz - uparcie unikała imienia - choć on popioły przyniósł. A także i o tem, kto za Tatarzynką własnego sprzymierzeńca i ghula, własną krew posłał.
Wstała, rękę wspierając o pień dzikiej gruszy.
- Zjedz co. Dłoń masz zimną jak lód.
- Trza mi było wtedy przyjąć te rękawiczki co żeś proponowała.
Rycerz najwyraźniej nie miał już nic do powiedzenia. Kolejna rozmowa przyniosła kolejne rewelacje.

Zastanowiła się, jakby było nad czym.
- Trza było - zgodziła się. - Rzeknij ludziom, by do ptactwa nie strzelali. To moje oczy. W kniaziowej domenie niech nie strzelają do niczego, polować tam nam nie lza. Powiem, kiedy granicę przejdziemy - rzuciła przez ramię i odeszła, splatając dłonie z tyłu pleców.
Jednooki jedynie kiwnął głową.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline