Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2016, 21:15   #25
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Jest w Dominium Studnia, która wydaje się nie mieć dna. Wokół Studni zgromadzili się Milczący. Pradawny lud, który nie odzywał się przez stulecia kontemplując ciszę i magię w niej zawartą. Lud, który porozumiewał się gestami, dotykiem, smakiem, barwą. Bezdźwięczni. Niezmienni Milczący. Strażnicy Słów.

Czasami jednak w którymś z Milczących zbierało Słowo. Czuł, że rodzi się w jego myślach, wędruje przez płuca, przez gardło, na krtań, na język, na struny głosowe, kotłuje się w nozdrzach i na końcu rozczepionego języka. Wtedy Milczący idzie nad krawędź Studni. Pochyla się nad nią i wykrzykuje Słowo prosto jej gardziel. A Studnia pożera Słowo i Słowo przestaje istnieć.
Milczący pochyla się jeszcze bardziej, aż w końcu środek ciężkości ciągnie go do Studni, za Słowem, w dół. I wtedy Milczący i Słowo zostają zapomniane.

Tak właśnie bywa. I dlatego Milczący są Strażnikami Słów.

Chcą żyć. Podobnie jak Słowa. Więc Milczą by Słowa nie zostały zapomniane.

Takie jest Dominium. Pełne magii i grozy. Ale też pełne miłości i piękna. O ile żaden Milczący jeszcze go nie wykrzyczał w czeluść Studni Bez Dna.

CELINE CENIS

Szybko złapała lekką zadyszkę. Co prawda nie było to nic takiego, co powstrzymało by ją przed dalszym biegiem ale musiała zwolnić tempo. I wtedy usłyszała za sobą przeraźliwy wrzask, a potem coś, co brzmiało jak szczęk żelaza zderzającego się z żelazem. Przypominało to filmy historyczne inscenizujące średniowieczne bitwy tylko, że na mniejszą skalę.
Tam, za nią, trwała walka. Była tego pewna.

Las zaczął się przerzedzać, aż zmienił we wzniesienia porośnięte pojedynczymi drzewami. Kiedy wybiegła z puszczy uderzył w nią wiatr i wcisnął jej powietrze w płuca dodatkowo utrudniając bieg.
Przebiegła jeszcze kawałek i musiała zwolnić. Dostosować tempo do słabnącego ciała. Po chwili zorientowała się, że odgłosy walki ucichły. Nie wiedziała czy to dobrze, czy źle i nie miała czasu się nad tym zastanawiać bo teren przed nią stał się nierówny, zdradziecki, poprzecinany szczelinami i jakimiś wykrotami i zaczął ostro się wypiętrzać. Przemieszczała się w przód zgięta niemal w pół nie raz i nie dwa pomagając sobie rękami aż dotarła na sam szczyt wzniesienia.

W dole, całkiem blisko, ujrzała rzekę.

Niezbyt głęboką o dość łagodnym nurcie, przelewającą się dość szerokim korytem przez tereny zalesione. Widok mógłby jej nawet sprawić przyjemność, gdyby nie niecodzienna sytuacja.

Odruchowo odwróciła się za siebie i zamarła. Na skraju lasu, z którego wybiegła kilka minut temu pojawiła się jakaś sylwetka. Pokraczna. Paskudna. Złowieszcza. Rogata bestia znacznie większa, na ile mogła to oszacować, od człowieka.

Przycupnęła przy ziemi jakby węsząc, a potem gwałtownie zadarła rogaty łeb w górę i skierowała go dokładnie w stronę Celine, by po chwili ruszyć do przodu, pokonując przestrzeń jak rogaty małpolud – w biegu kreatura odpychała się łapskami od ziemi.


LIDIA HRYSZENKO

- Nie!!! – wykrzyknął centaur na widok kryształu, który Lidia trzymała w dłoni lecz było już za późno.

Przez jej dłoń przemknął dziwny impuls, jakby nagle ktoś uderzył w nią wiązką prądu. Zabolało a przed oczami eksplodowały jej … obrazy.
Stała pośród płonących drzew, w samym środku gorzejącej puszczy. Widziała wysokie drzewa trawione przez ogromne, żarłoczne płomienie. Czuła ich żar na twarzy i duszący, gesty dym wdzierający się jej w płuca.
I ujrzała ciało przybite do jednego z pni czarną włócznią, wielką jak rohatyna. Płonąca postać – mężczyzna czy kobieta, nie potrafiła ocenić – wyła z bólu, kiedy płomienie pożerały jej skórę, stapiały mięśnie, paliły ciało do kości zmieniając je w poczerniały, zwęglony ochłap. Płonący człowiek wył potępieńczo z bólu, a z jego ust wydobywały się kłęby dymu, czerwonego jak … wstęgi krwi.

Najgorsze w tym pogorzelcu były jednak oczy, których jakimś cudem nie imały się płomienie. Oczy wielkie. Niebieskie. Wypełnione cierpieniem, którego nie były w stanie wyrazić żadne słowa.

Lidia upadła. Kryształ wyleciał jej z ręki, prosto pod kopyta centaura, który odsunął się gwałtownie.

Leżała na ziemi czując nadal w ustach smak strachu i popiołów z płonących drzew. Ciało miała rozgrzane, jakby faktycznie stała przez chwilę na ogarniętej pożarem polanie.

- Widziałaś coś, Niebieskowłosa. Prawda? – powiedział centaur.

Nie była w stanie nic powiedzieć. Wykrztusić przez ściśnięte gardło.

Hurrkh pokręcił głową. Jego szeroką, pół zwierzęcą, pół ludzką twarz wykrzywił dziwny, trudny do odczytania grymas.

- Nie możemy tutaj zostać – podjął jakąś decyzję. – Muszę cię zabrać jak najdalej stąd. Znaleźć Tunel. Wyprowadzić sprzed nosa Łowcy. Potrzebuję jeszcze chwili. Mów do mnie. Pytaj. Potem znów pobiegniemy, dobrze, Niebieskowłosa?


MEGAN HILL

Pierwsi uciekli żołnierze. Tak po prostu. W jednej chwili stali, w drugiej odwrócili się i zwiali, nie oglądając się na dowódcę. Ten przez chwilę nie zorientował się w sytuacji, ale gdy nikt nie odpowiedział na jego wezwanie do ataku spojrzał w tył i zauważył, co się stało.

W chwilę później zwiewał w ślad za swoimi kompanami, wywrzaskując coś gardłowo – obelgi lub rozkazy – w nieznanym Megan języku.

Zostały we dwie. Ona i Starucha.

Ta druga znieruchomiała. Wręcz zesztywniała. Pod dziwacznym strojem nie drgnęła żadna kończyna. Pod welonem nie poruszył się żaden mięsień.

- Zostałyśmy we dwie, Me’Ghan – powiedziała Starucha, gdy żołdacy zniknęli za kurhanami. – Tylko ty i ja. Me’Ghan ze Wzgórza i Ag’Hata z Kurhanów.

Wiatr zaszeleścił suchą trawą, zajęczał żałobnie pomiędzy zerodowanymi kamieniami. Megan poczuła, jak drżą jej nogi w kolanach. Adrenalina przestawała buzować w żyłach i stres zaczynał dawać o sobie znać.

- Wiem, że postąpiłam podle, Me’Ghan ze Wzgórza. Zdradziłam ciebie.
Megan chciała coś powiedzieć, ale ściśnięte strachem gardło przez chwilę nie pozwalało przejąć kontroli nad rozmową.

- Maska ma mój lumen. Dlatego zrobiłam, co zrobiłam. Dlatego zdradziłam naszą przyjaźń. Pewnie ty na moim miejscu zrobiłabyś to samo. A może nie? Zawsze byłaś ta lepsza, ta silniejsza, ta mądrzejsza.

W końcu Ag’Hata drgnęła. Opuściła ręce.

- Zabijesz mnie za moją zdradę, Me’Ghan ze Wzgórza? Zasłużyłam na śmierć. Po wielokroć na nią zasłużyłam.

Welon poruszył się pod wpływem jej oddechu. Czekała.

ADAM ENOCH

Wojownik podszedł do włóczni i wyszarpnął ją bez większych problemów.

- Enoch. Enoch Nar Adar. Nie poznajesz mnie, ognisty popierdoleńcu czy to jakaś zgrywa.

Twarz Graw Nar Grawa zwróciła się w jego stronę.

- Nie znasz mnie! Nie znasz mnie! Graw Nar Grawa! Ty, który dymałeś moją siostrę, Dorotę ?! Któremu zrodziła najcudowniejszego syna pod słońcami? Ty, który poprowadziłeś lud Nar przeciwko Masce podczas, gdy Róża spłynęła krwią po raz pierwszy. Enochu Nar Adar! Wycofaj swe słowa albo powiedz cokolwiek!

Gdzieś z głębi lasu dobiegło ich wycie. Dziwne. Wibrujące. Potężne.

- Ale nie teraz, ognisty obłąkańcze. Teraz musimy spierdalać! Do domu. Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze jak się biega? Co Enochu Nar Adar, któryś dymał moją siostrę?! Pamiętasz! Czy wolisz, by Łowca Maski odgryzł ci dupę!?

Graw Nar Graw ruszył w las z prędkością, która mogła zaimponować.
Wycie przybliżyło się!

- Ruszaj się, mój ognisty popierdolony przyjacielu!


PERCIVAL KENT

Pędzili na złamanie karku przez las, który rozmywał się w zielono-czarne smugi. Pęd wyciskał z oczu Kenta łzy i wywiewał myśli z głowy. Po pewnym czasie nie wiedział gdzie są i dokąd gnają.

Nagle poczuł, że jakaś siła wysadza ich z siodła. Aaen Luenn stęknęła głucho. Kent poczuł, że leci w powietrzu a potem brutalnie wyrżnął plecami o coś twardego – ziemię i chyba jakieś korzenie. Dziwna przewodniczka odbiła się od niego i bezwładnie potoczyła w bok. Znieruchomiała, chociaż Percival widział, jak z trudem łapie oddech. Podobnie zresztą jak on.

Rozmazanym wzrok powrócił do normy i Kent ujrzał, jak spomiędzy drzew wybiegają jakieś pokraczne postaci odziane w poszarpane, ziemiste łachmany. Niewysokie, przygarbione stwory jakby żywcem wyciągnięte z filmów fantasy. Nawet w takim stylu uzbrojone – w jakieś szpiczaste miecze.

Jeden z nich niezgrabnie pokusztykał w stronę Kenta, który w końcu miał siłę by usiąść i wtedy Percival ujrzał jego twarz.
Zieloną, wredną, złą i szpetną.

Z ust potworka wydobył się rechotliwy odgłos, który był śmiechem.
Z lasu wybiegło jeszcze pięciu jego kompanów. Czterech doskoczyło do bezwładnej Aaen Luenn.

- Gupi elf! Gupi! Lina między dszewa i leszy.
- Dobre mienso! Dobre mienso!
- Można zjeźć.
- I wyruchadź.

Gadali, jedno przez drugiego. Dziwacznie wymawiając słowa.

- A ten to chyba to, to gufno, co to łowczyk kce.
- Dla Maski. Zostaw. Bierz.
- Jego tesz można wyruchadź!
- I zjeźć.
- Zjeźć nie! Maska go chcieć!
- Może renkem tylko!
- Albo nogem!
- Nie!

Stwory kłóciły się miedzy sobą. Kent zobaczył, jak jeden z nich koślawym paluchem ściera coś z ust nieprzytomnej dziewczyny. Coś niebieskiego czy bardziej błękitnego. Krew? Drugi przyłożył jej zakapturzoną głowę w miejsce między nogami wąchając, jak zwierzę i rechocząc paskudnie. Dwaj nad nim kłócili się, czy będzie można go zjeść, chociaż kawałek, czy też nie. I wtedy Kent zobaczył, że obok niego, dosłownie o wyciągnięcie ręki leży … sztylet, który musiał wypaść Aen Luenn gdy wpadli w zasadzkę przyczajonych kreatur.

- Dobra. Nie jemy! – stwory doszły do porozumienia. – W łep i do łowczyka!


PATRICIA MADDOX

- Umrzemy, kurwa, wszyscy umrzemy - mamrotał stwór ale dał się prowadzić Patrici. – Ja umrę, Szalona Dox umrze. Ty, kurwa nie umrzesz, bo już nie żyjesz!

Stwór był ciężki jak na swój wzrost.

- Ty tutaj powinnaś być, Marro, nie ja! To było twoje zadanie, nie moje! A przez to, że dałaś się zabić jak głupia cipa, wszyscy teraz umrzemy. Ja umrę! Szalona Dox umrze. I chuj jeden wie, kto jeszcze, ale pewnie wielu!

Przez chwilę milczał, przebierając krótkimi nogami. Naglę jęknął i szarpnął Patricię za ubranie z siłą, która rozdarła płótno.

- Spójrz, Szalona Dox. Spójrz co narobiłaś ty i ta pizda Marra!

Spojrzała i zamarła.

Tuż za nimi, na tle czerni nieba i tarczy dziwnego, bladego księżyca pojawiła się postać. Blisko. Bardzo blisko. Przerażająca postać. Czarny kształt, ciemniejszy niż czerń nocy. Masywny. Rogaty łeb. Z ciała wydobywające się coś na kształt dymu. I ślepia. Gorejące niczym piekielne ognie.

- Jebany w dupę łowca Maski.

Bestia ruszyła w ich stronę. Pewna siebie.

- Uciekaj, Szalona Dox. Ratuj swą obłąkaną dupę. Zatrzymam go tyle ile zdołam. Pożałuje, posraniec obmierzły i ruchany przez stada przegniłych goblinów, że spotkał na swej drodze wielkiego Vigora Varrę. Chuj z tym, Szalona Dox! Nie trzymaj mnie! To mu już nie pomoże! Puść mnie, a nasram mu w te rozżarzone ślepia! Naszczam do pustego łba! A z jego pochujałych rogów zrobię sobie, zrobię sobie .... Kurwa, coś wymyślę, co sobie zrobię, bo teraz nie mam czasu. Muszę zajebać gnidę! A ty, Szalona Dox wypierdalaj stąd, najdalej jak ci mówiłem! Już! Nie czekaj, by być świadkiem sławy Vigora Varry.

Wyrwał się jej i spojrzał na nią wielkimi, przerażonymi i smutnymi oczami.

- Uciekaj, Szalona Dox! Zaszczytem było cię poznać, obłąkana cipko! Nie chcesz tego oglądać! Ale ty, Marro, zostajesz! Pizdo jedna!


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

- Nie krasnalem, Córo Jónsa, lecz karłem! – żachnął się rudzielec. – I to nie byle jakim karłem, o nie. Lecz strażnikiem Tunelu. Zwę się Aderbregan.

Wypiął dumnie masywną pierś.

- Myślałem, że przybyłaś tutaj bym wskazał ci właściwy Tunel? Że przypomniałaś sobie o swojej powinności, Córko Jónsa zwana również Krwawręką. Że chcesz ominąć Puszczę Moor’Ghul. Ale może się mylę. Może wróciłaś, bo chcesz znów usłyszeć głos Drzewa? Sam już nie wiem. Pewnie ty sama też nie wiesz? Bo wydajesz się … jakaś inna. Jakby ty, ale nie ty.

Zmrużył nagle oczy i zadarł głowę w niebo przyglądając się szybko zbliżającej się chmurze.

- Ciekawe … - mruknął. – To chyba sługa Maski. Jego Łowca. Co oznacza, że Maska już wie, że tutaj jesteś. A to oznacza, że Róża krwawi i czeka nas wojna.

Pokręcił głową.

- Tunel czy puszcza? Szybko decyduj, Córo Jónsa, jeśli nie chcesz stawiać czoła Łowcy.
 
Armiel jest offline