Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2016, 10:34   #98
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział II. Phandalin

Phandalin
11 Eleasias, wczesne popołudnie


Pip i Torihka poprowadzili drużynę na południowy-wschód miasta. Po drodze minęli skład kompanii Lionshield, dom burmistrza i stolarza. Po jakichś pięciu czy dziesięciu minutach byli na miejscu. Dom Alderleafów byl niewielki, otoczony schludnymi zabudowaniami gospodarskimi. Za nim rozciągało się duże pole, zarośnięte gryką, kukurydzą i mnogością różnych warzyw. Gospodyni, niziołka w średnim wieku, szła właśnie przez podwórze niosąc kosz pełen pomidorów. Na widok idącej w jej kierunku grupy zatrzymała się, patrząc podejrzliwie. Pip wysforował na przód i - rzuciwszy krótkie Dzieńdbry - zaczął chaotycznie wyjaśniać po co przyprowadził do niej tak liczną gromadę. Hałasy zwabiły na podwórze i młodego niziołka, na oko w podobnym wieku do Pipa. Gdy Carp dowiedział się, że goście są poszukiwaczami przygód, a jego informacje mogą im pomóc aż pokraśniał z dumy.
- Widzisz mamo! Mówiłem, że…
- Dobrze już, dobrze - przerwała mu ze zrezygnowanym uśmiechem Quelline, po czym zwróciła się do drużyny. - Zapraszam do środka; poznamy się, a wy wyjaśnicie mi dokładnie o co chodzi. Kapłanko… - niziołka skinęła lekko głową Torihce, a ta poczuła, że gospodyni uznała jej obecność niejako za poręczenie dobrych intencji przybyszów.


W środku dom był urządzony skromnie, lecz przytulnie. Wszędzie wisiały barwne makatki, kilimy i obrazki - wiele wykonanych ręką dziecka. Quelline odstawiła kosz, usadziła przybyszy przy nieco zbyt małym i zbyt niskim stole w kuchni, i zaproponowała do picia wodę. Na stół wjechała też, ku głośnej aprobacie dziesięciolatków, miska owsianych ciastek. Gdy Torikha przedstawiła wszystkich po kolei i dokonała niezbędnych wyjaśnień gospodyni oparła się o kuchenny blat, wycierając dłonie w ścierkę i zwróciła się do syna.
- Widzę, że to twoje szlajanie się po chaszczach może się jednak na coś przyda… - rzekła karcąco, lecz w jej głosie pobrzmiewała matczyna duma.
- Bo a ffce być pofukiwaczem fygód! - oznajmił wszem i wobec Carp z ustami pełnymi ciastek. Zakrztusił się, przełknął z pomocą Pipa, który mocno huknął go w plecy, popił i wyszczerzył w uśmiechu oblepione okruchami ząbki. - No. Bo to było tak. Bawiłem się w lesie na północy, niedaleko ruin dworu Tresendar i nagle usłyszałem kroki i dzwonienie. Schowałem się w krzakach. Myślałem, że to jaki duch, albo co, albo te nieumarłe, albo orki nawet, ale to byli tylko Czerwoni, co wlekli goblina na łańcuchu. - Na słowo “tylko” Quelline prychnęła z irytacją. Oczywiście dziecku wydawało się, że życie ciekawsze jest wszędzie tylko nie tutaj, podczas gdy Czerwoni byli obecnie największym problemem mieszkańców Phandalin.
- I nagle, jak spod ziemi, wylazło dwóch strrrraaasznych oprychów! - kontynuował Carp. - Czerwoni dali im tego goblina i poszli, a tamci też zniknęli. A wiecie gdzie zniknęli? - konspiracyjnie ściszył głos. Zacięcia do opowieści to może nie miał, ale w napięciu trzymać umiał. - W tunelu! Znalazłem podziemny tunel, wejście jest ukryte w krzakach! Na pewno prowadzi do ich kryjówki, ha!
- Tym bardziej masz się tam nie kręcić, ha! - fuknęła Quelline i zdzieliła syna ścierką. - Jeszcze mi znikniesz jak dzieciaki Dendrara i co ja zrobię?!
Niziołka westchnęła i zwróciła się do gości.
- Czyli potrzeba wam goblina, żeby znaleźć miejsce, w którym inne gobliny przetrzymują waszego pracodawcę, tak? - podsumowała wyjaśnienia Torihki. - Jeśli Czerwoni wzięli go na niewolnika to nie wiadomo, czy w ogóle jeszcze żyje. Nie macie innych wskazówek?

 
Sayane jest offline