Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2016, 16:17   #125
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Ślady walki Zofii dość szybko udało się znaleźć, wyraźne ślady Malkavianina kręcącego się jak fryga. Jak gdyby walczył z siedmioma wrogami naraz. Z czego tylko jeden był materialny.
Były ślady walki, ślady krwi obu adwersarzy… i ślady ucieczki. Dość świeże ślady, ale też świadczące o tym, że niedoszły morderca Haszko ulotnił się z okolicy, zanim Zofia i Milos się pojawili.
Zosia przyjrzała się śladom raz jeszcze. To… To nie miało sensu. Jakaś wampirza dyscyplina? Albo iluzja, albo Haszko walczył zarówno z wizjami jak i prawdziwym przeciwnikiem.
Podniosła się z klęczek i przeszła po śladach na skraj lasu. Jeżeli ich przeciwnik uciekał pieszo, a oni nadal mieli jednego konia… Mogłaby go dogonić.
Rozejrzała się uważnie, ale nic nie dostrzegła. Żadne zaskoczenie, jak już, to ich adwersarz konia musiałbym przywiązać dalej.
Spoglądała chwile w las, po czym zawróciła do swoich towarzyszy.

***

– Panie Haszko. – odezwała się cicho. – Jeżeli ruszę za tym kto Pana zaatakował… Czy umrę?
Pytanie zawisło w powietrzu. Wcale nie pytała tu przepowiednie – po prostu widziała z jaką prędkością ruszał się Haszko… Żeby ktoś mógł zadać mu takie rany, musiałby być naprawdę potężny. Ale skoro Malkaw go odgonił… To musiał mu zadać poważne rany.
Ale czy dość poważne, by mogła stawić mu czoła?
-Tak.- odpowiedź Haszki była prosta i krótka.- Umrzesz, zanim zdążysz sięgnąć po broń. Są potwory w mroku nocy, których małe dziewczynki unikać winny.-
– E-eh, to… Um… – spodziewała się takiej odpowiedzi. – A gdybym tylko… Pojechała z nim porozmawiać? Dlaczego Pana zaatakował? … O ile to był “on”?
- Pewnie z tego powodu, że nie podobały mu się odpowiedzi na pytania które zadał.- zaśmiał się chrapliwie wampir i spojrzał na zarówno Milosa jak i Zosię. - Niektórzy… po prostu źle przyjmują słowa, których usłyszeć nie chcą. Niektórzy odmowę karzą śmiercią… Niektórzy zabijaniem żyją i nie znają… nie chcą znać innej drogi. Z takimi rozmowa zawsze schodzi na miecze. A przy całej waszej biegłości… drogie ptaszyny, to nie jest przeciwnik dla was. Nie walczy z otwartą przyłbicą. To nie leży w naturze klanu jaki porzucił.-
– Jakiego klany? – dopytywała się Zosia – Znaczy… Spotkamy go na swojej drodze, czyż nie? Czy tego chcemy czy nie? – zauważyła niewesołym tonem. Było to nic więcej jak przerzucie, ale miała dziwne wrażenie, że tak właśnie będzie. – Jeżeli nie będziemy wiedzieć kim jest… Jak wygląda… To czy nie będziemy w niebezpieczeństwie?
Miała nadzieje że choć ten jeden raz uda jej się go przekonać do udzielenia jasnej odpowiedzi.
- Klanu śmierci przecież… mówiłem… a wygląda… nie wiem… moja pamięć jest przepełniona obrazkami tego, co będzie, co jest co było… trudno mi po chwili rozeznać z kim żem rozmawiał przed chwilą, jak wyglądał.- wymamrotał pod nosem wampir.
Dziewczyna zamrugała oczami. Nie była za aż tak obeznana w wampirze historii żeby od razu złapać o kogo chodziło.
– Że… Um, Kapadocjanie? – zaryzykowała. – Myślałam że ich już nie ma?
- Znam Gangreli, Tzimisce, Ventrue, Torreadorów i Brujah, brzydale oraz Ravnos… wiem że istnieje nowy klan czarowników… ale na Boga jedynego… nie znam innych nazw klanów.- zaśmiał się Haszko wzruszając ramionami.
– E? – brew dziewczyny drgnęła lekko. – To który z nich to klan śmierci?!
Na Boga, Haszko chyba celowo próbował ją irytować.
- Ten inny? Ten na wschodzie?- cóż… Malkav nie był zbyt pomocny… w ogóle rzadko bywał.
Zosia nadęła policzki ze złości, po czym przykucnęła przy tym co zostało z jej konia, i sięgnęła do przypiętego przy siodle pakunku. Po chwili wyprodukowała z niego… Zwykłą brązową szatę.
– Proszę. – wręczyła ją mnichowi. - … Żeby miał się Pan w co potem ubrać. Cały Pan we krwi.
Miała ją przy sobie zupełnie przypadkowo. Haszko cały czas odmawiał przyjęcia zapłaty za swoje wizje, więc głupio jej było przychodzić bez niczego. A że zazwyczaj… Cóż, cuchnął jak obornik, to uznała że świeże ubranie może mu się przydać.
- … Wygląda na to że napastnik uciekł, więc może się Pan w spokoju pójść przemyć.
… Nie żeby Malkawa specjalnie interesowała jego higiena…
- … Żeby nie straszyć dziewczyn, jak przyjdą? – zaimprowizowała. - … Przywiozłam też da nich p-parę butelek wina… Podobno to lubicie…
Spłoniła się czerwienią. Osobiście nigdy nie piła z ludzi, więc nawet nie wiedziała jaki jest efekt jeżeli nieszcześnik spożywał wcześniej alkohol. Ale Pan Oppersdorf twierdził że niektórzy Kainici to lubią, więc poszła za jego radą.
-Nie myję się… woda… rzeki.. źle mi się kojarzą. W wodzie śmierć swoją widzę.- wyjaśnił wampir drapiąc się po karku.-Za wino wdzięcznym, acz dziś dość mam wróżenia.. Pewnie zagrzebię się w samotni, odpocznę aż siły wrócą.
– Wygląda Pan jakby się siłował z Niedźwiedziem. Przestraszy Pan dziewczyny. – uparła się. – Niech mnie Pan nie zmusza żebym tu przyjechała z wiadrem wody. – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu, jakby karciła małe dziecko.
- To trudno. Niech się przerażą.- Haszko stanął okoniem.
Zosia ściągnęła gniewnie brwi.
– Niech Pan mnie nie zmusza do użycia siły. – zagroziła mu. Wzdrygała się na samą myśl że Pan Haszko będzie kogokolwiek gościć w takim stanie… Jeżeli dalej będzie się buntować, to na Boga, następnym razem naprawdę przyjedzie z wodą i szmatami, i dopilnuje by się obmył, choćby miała to zrobić osobiście!
- Ot… takaś to się odważna zrobiła. Ani chybi to przez miłostkę do klejnotu na zbroi.- odgryzł się Haszko.
Zosia jak na zawołanie spłonęła na twarzy.
– Wilhelm nie ma tu nic do rzeczy! – zaprzeczyła stanowczo, po czym odwróciła się na pięcie cała naburmuszona. – T-tak w ogóle, to nie wasza w tym sprawa. – odniosła się zarówno do Haszko, jak i Milosa.
- Czekaj, gdzie idziesz - powstrzymał dziewczynę Węgier. - Chciałem zapytać mości Haszko o klątwę. Nie ciekawa jesteś skąd się ona wzięła?
- Ona tu była przyniesiona lub będzie. Ona tu jest albo i jej nie ma… Ona jest powiązana z waszym czasem, więc i z wami. Przypieczętujecie ją… o tak, lub zginiecie lub odwrócicie. Nie kniazie. Oni nic tu do gadania nie mają. Wielka władza bowiem jest czasem drewnianym diademem.
-wybełkotał Haszko.
- A Legion? On ma związek z klątwą?
-Tu… na tej przeklętej ziemi, wszystko ma związek z klątwą. Wszystko za swą wiedzą lub nie jest częścią tej wielkiej smolistej pajęczyny. Ale… gdy chwytam kilka nici, pozostałe stają się niewyraźne... rozmyte. Mogę ogarnąć pojedyncze fragmenty, ale całość.. poza mym pojmowaniem.-wyjaśnił po swojemu Malkav.
Zach chwil milczał.
- Nie wiem czego się spodziewałem - z rezygnacja potarł skronie. Haszkowi nie mógł zarzucić braku rozmowności, ale pomimo iż padło tak wiele słów, nijak one nie rozjaśniały niewiedzy.
- Czym jest kielich? - zapytał jeszcze. - Jakie niesie z sobą możliwości?
- Jest potężny… niesie w sobie moc… i jest nam przeznaczony. Nam... krwiopijcom. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle.- pokiwał kudłatą głową Haszko.
- Ghulowi, na usługach tych, których zwiesz Legion, ukradły go wilkołaki. Zmienił ich. Dodał pary ale odebrał wieź stada. Zaatakowały nas po drodze ale kielicha przy nich nie było. Pozbyły się zresztą wszystkich amuletów i fetyszów. Gdzie wiec jest teraz kielich?
- W złych rękach… co żem mówił? Mówię to co widzę, a nie to co ty chcesz wiedzieć. I pokazuję przyszłość, a nie marzę palcem po mapie.-zarechotał wampir.
- To rzeknij co jeszcze widzisz. Co jest tak ważne, że kradnie cała twoja uwagę?
- Krew…. zbrodnie chłopów na szlachcie, mieszczan na ich panach. Doły pełne trupów, żelazne ptaki z czarnymi krzyżami na skrzydłach… ale władcy tego ptactwa czczą śmierć i służą diabłu plugawiąc swargę. Widzę czerwonych panów spod krwawej gwiazdy… widzę skrzydlatych jeźdźców nadziewających na swe włócznie niewiernych. Widzę jak dają gardło takim jak ty… samymi będąc winni zbrodni. Widzę krew krew i wiem że próbuję powstrzymać… kiedyś, śmierć w lodowatej rzece sobie gotując. I widzę to wszystko… na raz.-westchnął cicho wampir jakby zapadając się w tobie.- Nie wiem czy to już było czy będzie jutro, za lat dwa… dwadzieścia, dwieście. Świat nie kręci się wokół twych problemów Sormásie.-
Zosi spojrzała za siebie, autentycznie zaniepokojona stanem pustelnika. Podeszła z zatroskanym wyrazem na twarzy, oferując mu rękę gdyby ten chciał się na niej wesprzeć.
– Niech Pan się aż tak nie przemęcza. Powinien Pan odpocząć na dzisiaj… Będzie Pan bezpieczny? Co jeżeli napastnik wróci… Albo dopadną Pana za dnia? – Ugryzła się w wargę. – Może lepiej będzie jak spędzi Pan parę dni u nas?
Nie miała do końca prawa tego oferować, ale… Cóż, była gotowa na gniew Honoraty.
– Ten Kielich… Jest kluczem do klątwy, prawda? – spojrzała na Milosa. - A przynajmniej powie nam coś na jej temat?
- Nie zginę w tym stuleciu… to pewne.- zapewnił ją wampir po czym dodał potakując kudłatą głową.-[i]Kielich jest ważny… to pewne… być może kluczowy, ale czemu… jak… ktoś lub coś ukrywa to przede mną.[/I ]-
- … Zrobimy co w naszej mocy by go odnaleźć. – zapewniła, trochę na wyrost. - … Jak tylko wrócimy od Pana Miszki. – dodała mimochodem.
- Nie ma potrzeby… być może on odnajdzie was. Szuka tego samego…- odparł z kwaśnym uśmiechem Haszko.
– E? W przenośni, czy faktycznie ma swoją wolę? – zapytała zdezorientowana.
- Nie wiem… co mówię. Zapomnij… zignoruj lub zachowaj w pamięci. Ale nie dopytuj. Czasami się wymskną słowa, ale ich znaczenia... głębi… Jestem wieszczkiem, nie rozumiem tego co widzę.- wyjaśnił wampir.
– Mhm… – przytaknęła powoli głową. Myślami wróciła do śladów walki jakie wdziała wcześniej. – Panie Haszko… Przyglądałam się miejscu gdzie Pan walczył i… Wyglądało to tak jakby pojedynkował się Pan z kilkoma wrogami. Czy to przeciwnik był taki szybki, czy to przez... Wizje?
-Wizje..- potwierdził Spokrewniony.
- … Powinniśmy za niedługo jechać, z pewnością wszyscy na nas czekają. – zwróciła się do Milosa. – A, i prawie bym zapomniała. Panie Haszko, nie odwiedzają Pana przypadkiem cyganie z klanu Ravnos? – zarumieniła się lekko i uciekła wzrokiem. – Spotkałam jedną w smoleńsku i chyba przestraszyłam ją na śmierć. Gdyby miał Pan okazje z nimi porozmawiać… Proszę jej przekazać żeby do mnie przyszła, żebym mogła ją należycie przeprosić, haha, ha… – zaśmiała się trochę nerwowo. Strasznie głupia sprawa… Miała nadzieje że dziewczynie nic się stało.
- Nie odwiedzają mnie Spokrewnieni.- stwierdził krótko Haszko i podrapał się po czuprynie.- Torreadorki nie powinny przypadkiem wiedzieć o nich ? O Ravnosach? -
– Salome wydawała się nie wiedzieć… Chociaż jak się ją o to zapytałam, to mogli zacząć szukać. – przyznała ze wstydem.
Odpowiedzią Haszko było tylko wzruszenie ramionami.
- … Ma Pan jakieś wskazówki jak ich znaleźć?
- Odpowiedź jest bliżej ciebie niż sądzisz.- stwierdził Malkav.. jak zwykle zagadkowo. Wstał, przeciągnął się i rzekł.-No… na mnie już pora. Dość mnie dziś krwawa rodzinka wymęczyła.
- Ostatnia rzecz - Węgier zdjął z siebie elegancką, podbitą futrę szubę i zarzucił ją na ramiona Malkaviana. Tamten nie stał się bardziej czysty ale wyglądał znacznie porządniej. - Sormas, tak mnie nazwałeś. To moje imię? I jak brzmi imię mojego ojca, tego co zginął w płomieniach? -
-Nazwałem? Może i tak… czy to twoje prawdziwe imię. Może… a może nie. Jesteś krwiopijcą. Imię to tylko płaszcz narzucany co dziesięciolecia. I porzucany, gdy przestaje być użyteczny.- wzruszył ramionami Malkav.-Nie wiem jak masz na imię. Nie obchodzi mnie to… może znałem cię pod tym imieniem, może poznam w przyszłości, może widziałem je w wizji, może… przypisałem ci je w szaleństwie. Nie wiem… kto twym ojcem… nie wiem jak zginął. Nie widzę… może zobaczę. Może nie… Raczej nie. Częściej widzę to co się wydarzy niż to co się wydarzyło. Zresztą co za różnica. Inne metody, te same zbrodnie. Nienawiść, zazdrość, miłość, głupota, duma… Nic się nie zmienia poza maskami.-*
Zosia obejrzała się na Węgra. Wyglądało na to że nie miał już więcej pytań – i tak wyciągnął od Haszko więcej niż jej się zazwyczaj udawało.
Odwróciła się do Malkawa –
I przytuliła go mocno.
- Niech Pan na siebie uważa, Panie Haszko. Nawet jeżeli nie tu jest pisane Panu umrzeć, to nie znaczy że nie może się Panu stać jakaś krzywda.
Stary wampir machnął ręką słysząc tą wypowiedź i w milczeniu ruszył do swego barłogu, zaś Zosia i Milos skierowali swe kroki z powrotem do rezydencji Honoraty.

***


Przełożyła mieczy Kryńskiego przez ramie. Długie ostrze ciążyło na jej plecach. Wiązała się z nim… Odpowiedzialność. By nie używać go pochopnie.
Odetchnęła głęboko.
– W porządku. – odwróciła się do Krasickiego i Czajkowskiego. Miecz, buława, skórzana zbroja. I brak wisiorka. – Jestem gotowa.
– Doskonale. – blondyn pokazał jej kciuk do góry. – A teraz się rozbieraj.
– Eh?
– To misja dyplomatyczna, a nie wyprawa wojenna. – Wyjaśnił znudzonym tonem Czajkowski. – Zbrojąc się wysyłasz zły sygnał.
– Nie żebyś wyglądała specjalnie przerażająco w tym zestawie. – uśmiechnął się Krasicki. - Plan jest taki: Jedziesz w sukience, zabieram się z tobą ja, Górka, i Mości Borucki. Górka będzie przy tobie, on będzie nosił miecz. To duży facet, więc nie będzie dziwne że nosi półtorak do walki w polu i miecz do walki w ciasnych pomieszczeniach. Jak coś się wydarzy, to ci go podrzuci. Nie ma co się obnosić z faktem, że potrafisz gołymi rękoma miażdżyć czaszki.
- … Nic takiego nie robię! – zarumieniła się Zosia. Nie próbowała nigdy, ale Krasicki pewnie miał racje.
– Ja to wiem, ty to wiesz, i lepiej będzie jak synowie Miszki tak cię będą widzieć. Postaraj się grać szczerą, trochę naiwną dziewczynę, dobroduszną acz lekko zagubioną w całej sytuacji.
- … Mam wrażenie że zostałam dyskretnie obrażona.
Blondyn rozłożył ręce z niewinnym uśmiechem, a Czajkowski, jak zwykle nie mając ochoty na głupie przekomarzania, kontynuował dalej.
– Lord Koenitz zostawia większość swoich sił tutaj. Będą służyć za… Ubezpieczenie. Jeżeli coś wam się stanie, zabiorę ich do Kościeja i dopilnujemy żebyście zostali uwolnieni. A teraz śpiesz się. Dość czasu zmarnowaliście u tego szalonego wieszcza.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline