Niczym wampir nosferatu ze swojej trumny tak Młynarz wychynął ze swojego pokoju po drodze dopiero przypominając sobie, że reszta chłopaków przyprowadziła ze sobą kilku pogorzelców. Założył na głowę chustę, a na oczy gogle. Znajomi znajomymi, ale przed obcymi przy śniadaniu zmutowaną gębą lepiej nie świecić. Co prawda głupio tak pod chustę żarcie brać i to nie po bożemu (a dopiero nie po bożemu jest modlić się z zakrytą twarzą!), ale cóż poradzić. Po jedzeniu jeszcze łyknął sobie psychotropa. Zastanawiało go czy w postnuklearnej hameryce jakieś nowe ziółka nie dają ekstraktów, które mogłyby mu zastąpić lekarstwa. Problemem zawsze były cholerne piguły. Mało kto już je produkował, a przemoc ekonomiczna i nierówności społeczne miały natężenie potężniejsze niż przed Wojną.
Pogrążając się w zadumie Młynarz zamulał sobie w kuchni pośród całego towarzystwa. Myślał o wojnie, tego jak czasy się zmieniły, co było inaczej, a co było dokładnie takie samo. A. Myślał też o tym co mu strzeliło wczoraj do łba, aby bawić się w bohatera. No nic.
Kiedy nadchodziła pora wymarszu Łowca ożywił się. Osobiście miał zamiar wskoczyć na rower i pojechać zbierać informacje... oraz może jakieś zleconko małe, albo i nawet małe buszowanie w Ruinach przeprowadzić. Widział jednak, że sytuacja w ich bazie właśnie się zmieniła i trzeba będzie zadbać o pewne kwestie "logistyczne".
- Oprócz zwyczajowych spraw... coś jeszcze załatwić? - zaoferował się.
Wolał nie wybiegać do przodu z jakimikolwiek propozycjami odnośnie pogorzelców. |