Ludziska zaczęli się śmiać. Marwald wyczuwał, że jednak się boją. Było to tylko jego przeczucie, jednak tak silne, że popychało go aby wyjść. - Kochani moi, mój bóg mówi mi że jesteście zmęczeni i przestraszeni. Potrzebujecie wsparcia wojowników, którzy podróżują ze mną. Są to prawi ludzie. Magiem, w żadnym wypadku, nie jestem magiem. Moją i mych kompanów misją jest pokonanie jednego, który to zesłał wszystkie przekleństwa na naszą miejscowość. Możecie się do nas przyłączyć. - Nikt z nas nic wam nie zrobi, jako posłaniec boży, nie boję się o me życie. Masz rację, już do ciebie bracie idę, chętnie z tobą porozmawiam, jednak nie wiem gdzie mam podążać, bo stoisz za którymś z drzew. - powiedział czekając, aż mężczyzna się pokaże, w razie gdy się już pokaże jego wyjście zależy od oceny zagrożenia.
Na początku jednak w celu upewniania się puści gołębia, aby ten wzleciał, jeśli nie pojawi się żadna strzała, to i Marwald wylezie. Zawoła gołębia aby ten usiadł na jego ramieniu. |