Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2016, 15:35   #16
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Biorąc pod uwagę inne, odwiedzone do tej pory przez Uśpionych miejsca, to zdecydowanie należało do najbardziej urodziwych. Bujne zarośla, czysta woda, gęste, lśniące błękitem wodospady, majestatyczne i pnące ku niebu szczyty gór. Piękno miejsca było równie ekspensywne, co rodzące się wśród niego niebezpieczeństwa. Ten mały, ułudny raj był pułapką bez wyjścia, a przynajmniej taki się być zdawał. Drogi, jakimi można było tutaj dotrzeć, były jednostronne i nie pozwalały na przebrnięcie przez nie, jako drogi powrotne. Być może gdyby byli silniejszy, możliwe, że gdyby nauczyli się więcej… Jednakże nie byli. Nie pozostało więc nic innego, jak udać się na spoczynek. Być może będzie to ich ostatni, długi sen, który zregeneruje siły, ponieważ nie zapowiadało się, by dalsze egzystowanie na tym planie podsunęło im w miarę bezpieczne schronienie. W końcu i to, w którym się znaleźli, nie było takie do końca - o czym świadczyła rzeź na zewnątrz.
Regeneracja sił w końcu była konieczna i nieunikniona. Każdy zdawał się być na wykończeniu, a rany niektórych były na tyle dotkliwe, że od śmierci dzieliła ich cienka nić. Jedno niefortunne spotkanie, jeden błąd, pomyłka, potknięcie się chociażby o własne nogi, a wszystko mogłoby się zakończyć tu i teraz, bezpowrotnie. Utracić duszę przepełnioną strachem, uwolnić ciało nasycone bólem - nawet koniec nie niósł ukojenia czy też nadziei.
Bazylia jednak nie zmrużyła oka. Kiedy inni pogrążyli się w sennych marach, ona siedziała skulona i oparta o ścianę, niedaleko leżącego Raziela. Nie tylko obserwowała czy się w końcu budzi, ale też pilnowała, aby nikt w nocy nie skrócił jego życia. Przecież on nie był zły, prawda? Nie mógł. Jej oczy się nie zamykały i choć ciało łaknęło przerwy, umysł Diabelstwa pozostał trzeźwy i otwarty. Z placu przed domem i jego okolicach dochodziły ją jakieś szmery, szuranie i odgłos pocieranie. Niespokojne dmuchnięcia, być może skomlenia, jednak wolała zwalić całą winę za to na wiatr. Na pewno chcieli ją nastraszyć. Nie wyglądała na zewnątrz, ponieważ znała swój aktualny zasób sił, a ten był zdecydowanie zbyt niski, aby porywać się jak z motyką na słońce.


Gdzieś przed świtem Raziel zaczął się budzić. Jego błękitne oczy wyraźnie były widoczne w ciemnościach pokoju, tak samo jak błysk szkarłatu w oczach Bazylii. Anioł uniósł się do pozycji siedzącej zaciskając szczęki i oczy. Widać było, że sprawia mu to ból, jednak nie uskarżył się na niego nawet jęknięciem. Potem po prostu wstał, zabierając swoje rzeczy wraz z bronią palną, która była oparta o ścianę i wyszedł. W ślad za nim natychmiast zerwała się Diablica. Raziel najwyraźniej wcale nie był tym zaskoczony, gdyż gestem ręki zachęcił ją, by poszła za nim. Przystanęli koło domu, przy prostopadłej ścianie do tej, w której wbudowane były drzwi. Z boku domostwa mogli spokojnie zamienić parę słów.
- Najpierw wypij to, bo wyglądasz fatalnie - zaczął zupełnie jakby nic się wcześniej nie stało i podał kobiecie fiolkę z magicznym płynem.
- Weź też zapas jedzenia i trochę materiałów do naprawy broni. Na tym padole nie ma dobrych oręży, a już na pewno nie w tym kręgu - oddał kobiecie cały swój plecak, przy okazji uśmiechając się słabo pod nosem.
- Ktoś chyba zakosił mi apteczkę. Mam nadzieję, że się przydała - Raziel uniósł ręce, aby w końcu zdjąć z szyi medalion i bez wysłuchiwania sprzeciwów przełożył go przez rogatą głowę kobiety. Uśmiechnął się beztrosko, czując że spełnił swój ojcowski obowiązek.


Na zewnątrz było ciepło, wręcz duszno i parno. Atmosfera potęgowała smród rozkładających się i gnijących ciał, zaś nadchodzący świt pokazywał to, co wcześniej mogło nie zwrócić większej uwagi. Przede wszystkim ogrom budowli, jakie tutaj zdołały powstać. Choć liche, brzydkie i wyniszczone, dawały namiastkę wiary w ludzi i możliwości połączenia sił w walce o wspólny cel. Rozciągający się na końcu miasta wodospad, wielkie góry zamykające to miejsce niczym otaczający je mur, zbudowany by więzić a nie chronić. Dopiero parę godzin po przebudzeniu Anioła, gdy stało się jaśniej i wszyscy nie mając nic lepszego do roboty opuścili dom, niepokój wzrósł. Szmery, które Bazylia słyszała w środku nocy, nie były raczej podmuchami wiatru, jednak skąd mogła wiedzieć o tym wcześniej? Przy stosie poległych ciał buszowały trzy, duże psy. Ich oczy zdawały się płonąć, podobnie jak sierść, które gdzieś mieniła się ogniem. Bestie czasami dawały susa, co potęgowało strach w Przebudzonych, że być może ich wyczuły, jednak żaden z nich jeszcze nie podbiegł do żywych. Jeden z ogarów chwycił martwe truchło o podrzucił nim jak zabawką, podskakując przy tym w górę. Zwłoki upadły z hukiem, a pozostałe dwa psy zbliżały się pomału w stronę domu, w którym wszyscy spoczęli. Z nosami przywartymi do ziemi, szukały po zapachu kogoś, kto najwyraźniej był w tej grupie. Tylko kogo? Spojrzenie trzeciego psa, znajdującego się za pozostałą dwójką, zetknęło się ze spojrzeniem jednej osoby, stojącej wśród reszty Przebudzonych.
- Roland? Coś ty im zrobił? - głos Johanny zadrżał, a jedna z jej nóg automatycznie dała krok w tył. Rognir od razu chwycił topór i czekał na możliwość odrąbania łba, któremukolwiek z piekielnych kundli. Prędzej czy później i tak doszłoby do starcia.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline