Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2016, 16:09   #126
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czekali...


Przy ognisku na rozstajach. Góra… Marta, Jaksa, Giacomo oraz ich podwładni. Czekali niecierpliwie.I na contessę która swe ostatnie sprawy załatwiała w Smoleńsku. I na towarzyszy którzy zamarudzili u primogenki Brujah. Ogień płonął, rozmowy kleiły się słabo. Giacomo coś próbował zagaić do Jaksy, ale kiepsko mu to wychodziło.
Pierwsza na rozstajach zjawiła się contessa, konno i ze swymi ludźmi. Cóż… nie mogło to dziwić. Do dworu kniaziowego nie prowadziły żadne solidne drogi, toteż powozy były tu nieprzydatne i niepraktyczne.
A Góra… ucieszył się z widoku Olgi i zaczepiał dobrodusznie contessę. Oj, przyjdzie się Marcie rozmówić z Gangrelem, ale to już podczas podróży w głąb prywatnej domeny Miszki. Póki co należało czekać na pozostałych.
Ci przybyli późno dość, głównie z powodu niespodziewanej wyprawy Zosi i Milosa.
- Odwiedzić szalonego i samozwańczego wieszczka. Strata czasu, choć… atak na niego jest niepokojący.- podsumowała tą wyprawę Honorata.- Komu zależałoby na zgonie tego pomyleńca?-
Choć primogenka Brujah, nie “ceniła” Haszko to jednak i ją zaniepokoił ten atak na potomka Malkava.
Niemniej nie było rozmowy długiej, nie było narady po przybyciu Milosa i Zofii. Nie było na to czasu. Każdy wampir zebrał swą świtę: Honorata przyprowadziła trzech konnych, a Wilhelm dziesięciu rycerzy w błyszczącym rynsztunku. Na miejscu pozostali ghule, zarówno wilhelmowy i pop Honoraty, pilnując bezpieczeństwa siedziby wampirzycy i zostawionego dobytku wampirzej kompaniji.



Po krótkiej wymianie informacji drużyna ruszyła w las… odwieczną puszczę po której Góra był przewodnikiem.


Las wilkołaków i Gangreli, las dziki i nieprzystępny dla tych którzy dziczy nie kochali. Tu człek miastowy, tu człek cywilizacji łacińskiej był intruzem. Nawet jeśli swój żywot poświęcił dla karmionej krwią nieśmiertelności. To nie było miejsce dla Jaksy i Wilhelma. Źle tu się czuła contessa. Nawet Milos z Honoratą czuli się tu obco. Natomiast Marta… i Zofia, one czuły się tu jak w domu. Pod kopułą potężnych dębów i buków, te wampirzyce wędrowały spokojnie i pewnie. Dla nich taki las był cudowny. I obie potrafiły docenić opiekę jaką Miszka niewątpliwie roztoczył na tym kawałkiem polskiej ziemi.
I z pewnością pozbył się wszelkiej konkurencji. To była osobista domena kniazia, jego osobisty folwark i królestwo.


Dotarli do osady leśnej tuż przed świtem. Nie mieli zbyt wiele czasu na jej “podziwianie”.


Bo po prawdzie nie było co podziwiać. Ot stare ziemianki przypominające nory, nieduże i ciasne i brudne.
Ale czego się można było po osadzie smolarzy, którzy wypalali węgiel drzewny w mielerzach. Przyszło więc na szybko szukać legowiska w norach. Słońce bowiem nadchodziło.
Podczas następnej nocy, można zaś było poznać mieszkańców tego miejsca. Zarośniętych brodatych chłopów ubranych w skóry (widać na ich kłusowanie kniaź przymykał oko), mówiących łamaną mieszaniną ruskich i polskich wyrazów. A być może owym pierwotnym słowiańskim językiem z czasów, gdy drogi różnych plemion jeszcze nie rozeszły się tak daleko.
Przywódca owej osady o imieniu Zbrozło twierdził iż oni ksześcijanymi som i wskazywał na stojący w osadzie krzyż, pod którym leżały całkiem pogańskie obiaty. Wystarczyło bowiem dłużej pomówić z tutejszymi by okazało się iż owszem są chrześcijanami… tyle że zapomnianymi przez Kościół. Ot, zostali z dawien dawna ochrzczeni i przyuczeni do wiary przez misjonarzy. Było to jednak wieki temu i pozostawione samym sobie owieczki boże pomieszały nową wiarę ze starymi nawykami. Jezusa połączyli twórczo z Welesem, Pana Bochu z Perunem a Maryję z Mokoszą tworząc niezrozumiałą nawet dla nich mieszankę wierzeń i przesądów, do których po prawdzie sami nie przykładali uwagi. Ot, woleli praktyczną stronę wiary nad teoretyczno-teologiczne rozważania. A póki odsyłali dziesięcinę do najbliższej świątyni to i proboszcz nie wtrącał się w ich sprawy. Im było za jedno, a żaden ksiądz nie kwapił się do zamieszkania pośród nich… bo czemuż miałby? Chwały męczeńskiej by tu nie zyskał, jako że Zbrozło i jego pobratymcy nie byli ani krwiożerczy, ani zbytnio przywiązani do swych wierzeń, a i żyć wśród tych ludzi… w biedzie i brudzie? Jaki kapłan by chciał?
Nie mieli jednak zbyt wiele czasu na rozważania. Czas w drogę im było ruszyć.


Podróż do kniaziowej sadyby była mozolna, bo przez mokradła pełne meszek i komarów. I pełne błocka. Ot, tak z połowa ziem kniaziowych była bagnami lub trzęsawiskami. Nic dziwnego że Tzimisce nie potrafił się dobrać do skóry Miszki. Stary niedźwiedź wiedział jak uczynić swój barłóg bezpiecznym.
Sama sadyba Janikowskiego była... cóż… nieimponująca.


Była to wzniesiona na palach wkopanych w sztucznie usypaną wyspę drewniana osada. Duża osada, być może w dawnych wiekach całkiem imponująca ludzka siedziba. Ale obecnie takie “zamczysko” splendoru władcy nie przynosiło. Co prawda… miała więcej sensu niż kamienne zamczysko. Bo sprowadzić kamień było trudno i nieopłacalnie, zważywszy że drewna wokół było sporo, a wilgotne bagna nie ułatwiały napastnikom podpalenia drewna. Niemniej… wyglądało to jak bida z nędzą. Nic dziwnego że mina contessy była skwaszona, mina Honoraty ironiczna, a Wilhelma wyrażała rozczarowanie.
Co jednak nie zmieniało faktu, że pierwotną osadę kniaź przerobił na osobiste zamczysko i z 300 osób które osada mogłaby pomieścić, żyła tu około trzeciej z nich.
Paru ludzi i kilka Gangreli kręciło się po placyku głównym, gdy Góra z towarzystwem zajechali na niego. Przyglądali się ciekawie kompaniji, ale żaden z nich wyszedł na powitanie, żaden z nich się nie odezwał. Nawet do Góru. Dopiero po kilku chwilach wrota dworku się otworzyły i wyszedł on. Duży, rosły jak Góra i przystojny. Półnagi dla podkreślenia swej muskulatury, wzrostu i dzikości postaci. Prawdziwy barbatus.


Gangrel… przyjrzał się przybyłym i rzekł dumnie. - Jestem Jaźwiec, pierwszy po kniaziu w tym dworku. Mój Ojciec oczekiwał was wczoraj. Nie przybyliście toteż… przestał czekać i wyjechał. Sprawy urzędowe go wzywały.- akurat… Jaźwiec nawet nie udawał że prawdę mówi. Kniaź wyjechał z pewnością z innego powodu.- Ojciec przybędzie jutro, a tymczasem pozwolił wam się rozgości w części zamkowej dla gości przeznaczonej. Jutro będzie uczta i zapoznanie
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-10-2016 o 16:16.
abishai jest offline