Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2016, 18:39   #31
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Uderzenie o ziemię wyrwało powietrze z jego płuc, lądowanie było bardzo twarde. Mokre kamienie, gałęzie i korzenie drzew wbijały się w plecy Kenta. Ciężko złapał kilka oddechów i dopiero po paru sekundach zrozumiał co się stało. Coś wyrzuciło ich z siodła, kiedy usiadł dostrzegł leżącą nieopodal Luenn. Wokół nich krzątały się cudaczne, odrażające istoty.

Obwąchiwały i obmacywały kobietę ohydnie chichocząc. Omawiały los Kenta, znów usłyszał o Masce, ale nic z tego nie rozumiał. Stwory chciały jednak zgwałcić Luenn. Wzrok Percivala skierował się na leżące obok ostrze. Broń musiała wypaść kobiecie podczas upadku.

Sięgnął po sztylet.

***

Wiele lat wcześniej

Jego nogi pozostawały w ciągłym ruchu, Percy przemieszczał się po ringu sprawnie i lekko, jak tancerz. Rywal próbował go dosięgnąć, najpierw lewym prostym, potem prawym sierpowym, lecz Kent był szybszy. Z łatwością unikał każdego uderzenia.

Miał dopiero piętnaście lat, lecz Jack Louis, szkolny trener, widział w nim spory potencjał. Chłopak zaskakiwał nie tylko zwinnością, ale i rozwagą. W ringu nie zachowywał się jak szczyl, ale doświadczony bokser. Każdy jego ruch zdawał się zdradzać profesjonalne nawyki, których przecież nie mógł jeszcze wypracować.

Miał talent, mógł kiedyś zaistnieć. Louis cmoknął, gdy chłopak przyjął lekki cios w szczękę. Kent odsłonił się jednak umyślnie, a pewny siebie rywal zaatakował odważniej. Natrafił jednak na dwa, idealnie zadane ciosy. Profesorska robota. Moment później leżał na deskach.

- Urodzony bokser - pomyślał Louis.

***

Z obnażonym sztyletem zanurkował w stronę najbliższych stworów. Adrenalina rozlała się po jego ciele zrzucając na dalszy plan obolałe plecy. Czuł dziwną, dawno nie odczuwaną ekscytację. Broń była idealnie wyważona, pewnie leżała w jego dłoni. Ostra klinga z łatwością przebiła brudny but i stopę.

Kent szybkim ruchem wyszarpał ostrze, z zadanej rany buchnęła ciemna jucha. Perry poczuł drażniący swąd palonego mięsa, który tylko go rozjuszył.

Rzucił się na drugiego wroga. To było naprawdę proste. Przeciwnik był zbyt zaskoczony by w ogóle zareagować. Na próżno próbował się zasłonić. Kent uderzył w jego twarz. Cięcie miało jedynie wyeliminować go z gry jak poprzednika, ale... było za mocne! Rozrąbało twarzoczaszkę niemal pozbawiając cel żuchwy. Padł na ziemię, a jego ciałem targnęły silne konwulsje rozbryzgując krew na trawę.

To zwróciło uwagę reszty już gotującej się do walki. Najbliżsi dwa sięgnęli po prymitywne, tępe tasaki przypominające szable o ostrzach podobnych do zużytych pił.

- Nie wiem co z was za chore pojeby, ale lepiej spieprzajcie! - krzyknął kierując ostrze w stronę najbliższych wrogów. - Albo to ja was wyrucham, jak waszych kumpli! - Podniósł z ziemi broń jednego z powalonych. - Wasza decyzja.

Na jednego z nich zadziałało to jak zachęta. Zaszarżował, ruszył niezgrabnie, wręcz pokracznie. Uniósł broń nad głowę, z jego ust wydobył się skrzek przypominający świński lub ptasi odgłos. Ryk urwał się jednak w połowie, gdy chirurgiczne cięcie dopadło jego strun głosowych. Percy nawet się nie zastanawiał nad swoimi ruchami, zadziałała pamięć mięśni. Ta sama, która zwykle ratowała go podczas wpisywania pinu do telefonu...

Posoka trysnęła wysoko, napędzana nadal bijącym sercem. Bezwładne ciało runęło w paprocie, a przerażone istoty uciekły w popłochu. Pozostał tylko jeden, który z ranną nogą panicznie starał się odpełznąć w krzaki.

Perry złapał mocno leżącego za fraki i huknął mu pięścią w twarz rozładowując emocje. Następnie podbiegł do leżącej kobiety, odłożył na ziemię prymitywną broń tych ohydnych istot i otwartą dłonią uderzył kilka razy Luenn w twarz.

- Hej, żyjesz?

Otworzyła oczy gwałtownie wciągając powietrze. Z jej ust i nosa płynęła niebieska krew.

- Już w porządku, prysnęli stąd - powiedział spokojnym tonem, podciągnął rękaw koszuli i wytarł z jej twarzy krew, czy raczej dziwny, niebieski płyn. - Rany, czym ty.... - Nie dokończył, klepnął ją lekko, wręcz radośnie, w ramię. - Chyżo milady.

Rozejrzał się wokół szukając ich wierzchowca. Powoli dochodziło do niego co własnie zrobił.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline