Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2016, 18:39   #31
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Uderzenie o ziemię wyrwało powietrze z jego płuc, lądowanie było bardzo twarde. Mokre kamienie, gałęzie i korzenie drzew wbijały się w plecy Kenta. Ciężko złapał kilka oddechów i dopiero po paru sekundach zrozumiał co się stało. Coś wyrzuciło ich z siodła, kiedy usiadł dostrzegł leżącą nieopodal Luenn. Wokół nich krzątały się cudaczne, odrażające istoty.

Obwąchiwały i obmacywały kobietę ohydnie chichocząc. Omawiały los Kenta, znów usłyszał o Masce, ale nic z tego nie rozumiał. Stwory chciały jednak zgwałcić Luenn. Wzrok Percivala skierował się na leżące obok ostrze. Broń musiała wypaść kobiecie podczas upadku.

Sięgnął po sztylet.

***

Wiele lat wcześniej

Jego nogi pozostawały w ciągłym ruchu, Percy przemieszczał się po ringu sprawnie i lekko, jak tancerz. Rywal próbował go dosięgnąć, najpierw lewym prostym, potem prawym sierpowym, lecz Kent był szybszy. Z łatwością unikał każdego uderzenia.

Miał dopiero piętnaście lat, lecz Jack Louis, szkolny trener, widział w nim spory potencjał. Chłopak zaskakiwał nie tylko zwinnością, ale i rozwagą. W ringu nie zachowywał się jak szczyl, ale doświadczony bokser. Każdy jego ruch zdawał się zdradzać profesjonalne nawyki, których przecież nie mógł jeszcze wypracować.

Miał talent, mógł kiedyś zaistnieć. Louis cmoknął, gdy chłopak przyjął lekki cios w szczękę. Kent odsłonił się jednak umyślnie, a pewny siebie rywal zaatakował odważniej. Natrafił jednak na dwa, idealnie zadane ciosy. Profesorska robota. Moment później leżał na deskach.

- Urodzony bokser - pomyślał Louis.

***

Z obnażonym sztyletem zanurkował w stronę najbliższych stworów. Adrenalina rozlała się po jego ciele zrzucając na dalszy plan obolałe plecy. Czuł dziwną, dawno nie odczuwaną ekscytację. Broń była idealnie wyważona, pewnie leżała w jego dłoni. Ostra klinga z łatwością przebiła brudny but i stopę.

Kent szybkim ruchem wyszarpał ostrze, z zadanej rany buchnęła ciemna jucha. Perry poczuł drażniący swąd palonego mięsa, który tylko go rozjuszył.

Rzucił się na drugiego wroga. To było naprawdę proste. Przeciwnik był zbyt zaskoczony by w ogóle zareagować. Na próżno próbował się zasłonić. Kent uderzył w jego twarz. Cięcie miało jedynie wyeliminować go z gry jak poprzednika, ale... było za mocne! Rozrąbało twarzoczaszkę niemal pozbawiając cel żuchwy. Padł na ziemię, a jego ciałem targnęły silne konwulsje rozbryzgując krew na trawę.

To zwróciło uwagę reszty już gotującej się do walki. Najbliżsi dwa sięgnęli po prymitywne, tępe tasaki przypominające szable o ostrzach podobnych do zużytych pił.

- Nie wiem co z was za chore pojeby, ale lepiej spieprzajcie! - krzyknął kierując ostrze w stronę najbliższych wrogów. - Albo to ja was wyrucham, jak waszych kumpli! - Podniósł z ziemi broń jednego z powalonych. - Wasza decyzja.

Na jednego z nich zadziałało to jak zachęta. Zaszarżował, ruszył niezgrabnie, wręcz pokracznie. Uniósł broń nad głowę, z jego ust wydobył się skrzek przypominający świński lub ptasi odgłos. Ryk urwał się jednak w połowie, gdy chirurgiczne cięcie dopadło jego strun głosowych. Percy nawet się nie zastanawiał nad swoimi ruchami, zadziałała pamięć mięśni. Ta sama, która zwykle ratowała go podczas wpisywania pinu do telefonu...

Posoka trysnęła wysoko, napędzana nadal bijącym sercem. Bezwładne ciało runęło w paprocie, a przerażone istoty uciekły w popłochu. Pozostał tylko jeden, który z ranną nogą panicznie starał się odpełznąć w krzaki.

Perry złapał mocno leżącego za fraki i huknął mu pięścią w twarz rozładowując emocje. Następnie podbiegł do leżącej kobiety, odłożył na ziemię prymitywną broń tych ohydnych istot i otwartą dłonią uderzył kilka razy Luenn w twarz.

- Hej, żyjesz?

Otworzyła oczy gwałtownie wciągając powietrze. Z jej ust i nosa płynęła niebieska krew.

- Już w porządku, prysnęli stąd - powiedział spokojnym tonem, podciągnął rękaw koszuli i wytarł z jej twarzy krew, czy raczej dziwny, niebieski płyn. - Rany, czym ty.... - Nie dokończył, klepnął ją lekko, wręcz radośnie, w ramię. - Chyżo milady.

Rozejrzał się wokół szukając ich wierzchowca. Powoli dochodziło do niego co własnie zrobił.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 13-10-2016, 10:42   #32
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Czy mówiłem już Wam o Puszczy Moor’Ghul? O puszczy, w której ścieżki są tak poplątane jak myśli demonów. O ciemności i ciszy, z której rodzą się Cienie. Nie są to jednak zwykłe cienie, lecz Cienie przez duże C. Czy są umarłymi, którzy zagubili się pośród poplątanych ścieżek? Czy może strachem, który opuścił wędrowców i przyjął te dziwaczne, mroczne kształty, które czają się pomiędzy zmurszałymi drzewami, skrywają w martwym listowiu zalegającym głębokie jary, czyhają pośród pokręconych korzeni wdzierających się w ziemię, niczym pokręcone szpony drapieżnika w ciało ofiary.

Czym są? Zgubą? Natchnieniem? Zbawieniem? Złem zrodzonym czy przewodnikami tam, gdzie rzadko kto odważa się wyruszać?

Ale takie jest Dominium. Pełne niedopowiedzeń i przyczajonej grozy która wszak grozą nigdy nie miała zamiaru być.


CELINE CENIS

Celine biegła. Znów pędziła na złamanie karku ścigana przez rogatą bestię. Dyszącą górę mięśni. Szponiastą i pełną kłów kreaturę której zamiary łatwo było odgadnąć.

Nie sposób było uciec Łowcy. Nie sposób było zmylić łowcy.

Potwór, bo inaczej stwora nazwać się nie dało, gnał za Celine, pochłaniał dystans jak cierpiący na kompulsywne obżarstwo grubasek pączki w cukierni. Kęs i dystans się zmniejszył. Hyc! Kolejny i przestrzeń pomiędzy uciekinierką a potworem skróciła się o kolejne metry. Skok. Kolejne metry,
Z bliska woda wyglądała groźniej! Wzburzona, głębsza, spieniona, zdradliwa, pełna niewidocznych wcześniej wirów. Ale bestia była tuż, tuż – niemal za Celine i nie miała wyjścia.

Rzuciła się w wodę i … przebiegła po niej, jakby pod jej stopami pojawił się znikąd niewidzialny most. Jak sztukmistrz. Jak iluzjonista. Jak… Jezus w żeńskiej wersji! Czuła jak podeszwy jej butów odbijają się od wody, jakby biegła po macie – niezbyt twardej, ale takiej, w której noga się nie zapadła.
Bestia skoczyła w wodę, za nią. Rycząc dziko, kiedy zdradliwy nurt porwał ją ze sobą, cisnął o skały, porwał w głębię, podtopił, odciągnął w dół.

A Celine zatrzymała się zszokowana po drugiej stronie. Poczuła, jak jej buty zagłębiają się w piachu i kamieniach, jak wyrywają kawałki darni gdy zanurzyła się w las, pachnący wilgotną ściółką i kwiatami. Ryki bestii ucichły gdzieś dalej. Rzeka porwała ją, zabrała ze sobą, może nawet utopiła – chociaż aż na tyle szczęścia Celine raczej nie miała co liczyć.

Zatrzymała się gwałtownie pomiędzy drzewami. Adrenalina szalała w jej żyłach. Jakby naćpała się jakiegoś narkotyku – meta-amfetaminy czy czegoś podobnego.

Przebiegła po wodzie! Przebiegła po wodzie nawet nie mocząc stóp.


ADAM ENOCH

Graw Na Graw nie zwolnił, nie zatrzymał się ale nie zostawił pytania Adama bez odpowiedzi, chociaż odpowiedź nie była taka, jakiej Adam oczekiwał.

- Z twoją głową zawsze nie było zbyt dobrze, Enoch!

Kaszel czy śmiech. Gardłowy, urywany, wydobywający się z głębi płuc Grawa. Jednak śmiech. Nie złośliwy. Przyjacielski.

Drzewa przerzedziły się wyraźnie i wybiegli na otwartą przestrzeń. Wrzosowisko lub coś podobnego. Szeroka równina rozciągnięta pomiędzy dwoma masywami leśnymi, a w oddali, za drugim lasem ośnieżone szczyty jakiś naprawdę wysokich gór.

Graw krzyknął dziko, buńczucznie. Przyspieszył wyrywając z Adama jękliwe stęknięcie. Jeszcze szybciej! To było szaleństwo. Mordercze tempo. Ale zacisnął zęby i ruszył za wyraźnie obłąkanym … barbarzyńcą. Te określenie idealnie pasowało do Na Grawa.

Przebiegł może dwieście metrów nim się potknął i wyłożył na ziemi jak długi.

- Noż kurwa! – Graw Na Graw zawrócił. – Widzę, że jednak chcesz zmierzyć się z Łowcą!

Podbiegł do niego i zaśmiał się dziko.

- Na pustym uroczysku znajdziesz broń, szalony ćwoku!

Adam spojrzał w bok i ujrzał leżący obok niego szkielet. W resztkach pancerza i z leżącym pod ręką toporem. Ciężkim, morderczym narzędziem o szerokim ostrzu – mimo leżenia w trawie nadal wyglądającym na diablo ostre – i wielkim szpikulcem przeciwwagi.

- Mam nadzieję, że jeszcze pamiętasz jak się walczy i jak się zabija, Enoch – Graw Na Graw spojrzał w tył, ponad ramieniem Adama. – Bo zaraz, kurwa, przyda się nam twój talent.

Z lasu wybiegł potężny stwór. Rogata hybryda człowieka i byka.

Wysoki na dobre trzy metry i ważący pewnie gdzieś koło tony. Z pyska stwora dobyło się … wilcze wycie.

- Chodź tutaj, bękarcie Maski! – wrzasnął Graw Nar Graw spoglądając na potwora. – Chodź i poczuj na swej plugawej skórze waleczność ludu Wzgórz Nar, rogaty wypierdku! Jest ze mną Enoch Ognisty który zrobi sobie z twej czaszki miskę na gówno! No chodź!!!

Ryk, jaki wydobył się z płuc Graw Nar Grawa był niczym w porównaniu do wycia, jakim odpowiedział mu rogaty intruz ruszając prosto na dwójkę mężczyzn. Pod jego stopami czy też kopytami ziemia drżała jak przy małym trzęsieniu.

LIDIA HRYSZENKO

Hurrkh skinął głową akceptując jej pomysł. Po chwili siedziała już na jego grzbiecie znów czując pod sobą jego ciało. Gorące mięśnie pulsujące pomiędzy jej udami. Było to dość … intymne uczucie. Silne i wyraźne. Wbijające się w pamięć nieco kłopotliwym wspomnieniem.

- Biegnijmy! – zakrzyknął centaur.

I pobiegli. Popędzili a chłodny wiatr smagał twarz Lidii. Wtłaczał jej oddech w płuca. Budził dziwne uczucie… Wspomnienie? Jakby budziła się z długiego snu, lecz kiedy zwolnili zbiegając w dół jakiegoś stoku, uczucie tego budzenia się znikło. Uleciało z wiatrem.

- Dobra nasza! – ucieszył się Hurrkh. – Zbieracze.

Kilka kilometrów od nich w czystym powietrzu, na tle wzniesień majaczących gdzieś na horyzoncie rozległej wyżyny którą się przemieszczali, ujrzała namioty. Kiedy podjechali bliżej zobaczyła, że są one dość prymitywne, wyglądające jak skorupy gigantycznych żółwi, zrobione z płatów twardej, zrogowaciałej skóry.

Przed tymi namiotami koczowała liczna gromada niewysokich, ubranych w proste tuniki stworów. Miały one twarze przypominające wysuszone śliwki lub trochę żółwie pyski. Wielkie ciemne oczy wpatrywały się w przybyszy z dziecięcą ciekawością. Wiele dziwnych stworzeń nosiło na sobie liczne torby, woreczki i szkatułki sprytnie połączone z ich strojem. Niektóre były uzbrojone.

- Witajcie, Zbieracze – powiedział Hurrkh.

- Witaj dziecię Wietrznych Równin. – Przywitał centaura jeden ze stworków. - Przebywasz daleko od domu.

- Wiatr gna nas tam, gdzie musi – odparł jej „wierzchowiec” zyskując sobie tym wyraźnie aprobatę stworków.

Znikły sztylety, noże i ostrza.

- Proszę, proszę – zza jednego z namiotów wyszedł niespodziewanie młody mężczyzna.

Półnagi, brodaty, ze zmierzwioną, dziwnie splecioną fryzurą i bawiąc się sztyletem wyglądał dość … niecodziennie. Tatuaż na jego ramieniu wydawał się poruszać. Żyć własnym życiem.

- Tarro! – Hurrkh wykrzyknął ucieszony. – Ty tutaj! Męczennik mi cię zesłał.

- Czy to jest ta, o której myślę?

- W rzeczy samej.

- A łowca?

- Jest na naszym tropie.

Nazwany Tarro spojrzał na Lidię a potem … ukłonił się nisko.

- Witaj Niebieski Ptaku w Dolinie Zwierciadeł w obozie Zbieraczy Ptahr. Ja jestem Tarro, jeden ze Strażników Osnowy. Zaszczyt to móc cię poznać i ci służyć, pani.


MEGAN HILL

Ruszyły w drogę dość szybko. Najpierw lasem, cichym i ponurym, potem dalej wzdłuż jakiegoś strumienia. Ag’Hata milczała. Megan również.
Strumień wyprowadził je na jakąś zamgloną równinę. Ziemia pod ich stopami była wilgotna i lepka, a kiedy Megan spojrzała pod nogi, zauważyła że kałuże wody mają dziwnie czerwoną barwę.

- To krew?

Nie musiała pytać ponieważ jej zapach unosił się wszędzie wokół. Wyrazisty. Męczący. Drażniący powonienie i żołądek.

Przewodniczka zatrzymała się i spojrzała w kierunku z którego przyszły.

- Normaci – welon na jej twarzy poruszył się. – Wrócili. I nie są sami. Wyczuwam kogoś jeszcze. Najpewniej to Nekron. Musimy przyspieszyć.

Megan grała swoją rolę więc nie zdradzała się ze swoją niewiedzą. Nekron, Normaci. Obce słowa. Nic jej nie mówiły. Czuła się zagubiona. Zrozpaczona.
Szły dalej, a Megan nasłuchiwała. Jednak gęstniejąca mgła tłumiła dźwięki.

- Powiedz mi, Me’Ghan – Ag’Hata pierwsza przerwała panujące milczenie. – Co się stało wtedy gdy znikłaś? Myślałam, wszyscy myśleliśmy że … że zginęłaś. Tylko Poszukujący mówili że jest inaczej, ale kto by ich słuchał? Powiedz, proszę? Co stało się z resztą?

Gdzieś niedaleko zakwilił ptak, chociaż dźwięk brzmiał bardziej jak płacz dziecka. Jak szloch niemowlęcia. Megan przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Starucha zatrzymała się. Wzniosła oplecioną siecią dłoń ukazując wychudzone palce i Czerne, długie paznokcie, zakrzywione jak ptasie szpony.
- Niedobrze. Nie mówmy o tym teraz. Musimy szybko opuścić mgły.

Przyspieszyły tempa. Megan nie pytała o nic. Jej przewodniczka bała się, a ten strach dodawał sił Hill.

W końcu mgła przerzedziła się i wyszli na spaloną, pokrytą popiołami równinę. Gdzieś w oddali Megan ujrzała wznoszące się w górę, samotne wzgórze.

Jego widok szarpnął jakąś bolesną strunę w jej sercu. Poczuła, że w oczach zbierają się jej łzy a dziwne wzruszenie ściska gardło.

Chrząknęła czując popiół w ustach. Powietrze przesycone było unoszącymi się drobinkami sadzy.

I wtedy go zobaczyły. Szedł w ich stronę. Powoli, coraz wyraźniej widoczny w padającym z nieba popiele.

Rogaty. Nieludzki.

- Mogłam się domyśleć, że Maska mi nie zaufa. Że wyśle nie tylko swych Normatów lecz również Łowcę. Co teraz zrobimy, Me’Ghan. Na twoim miejscu … dałaby się pojmać.

Megan spojrzała w dal. Na wzgórze, które znajdowało się jakiś kilometr dalej. Może dwa kilometry. W tym skażonym popiołami powietrzu nie potrafiła ocenić odległości.

Wzgórze… przyzywało ją. Czuła, wiedziała, że tam będzie bezpieczna. Tylko musiała uporać się z tym rogatym demonem, który stanął jej na drodze. A to wyglądało dość problematycznie.


PATRICIA MADDOX

Schody! Cholerne schody! Kruche, strome, karkołomne.

Będąc na nich Patricia zastanawiała się czy nie lepiej by zrobiła schodząc gdzieś, po jakimś osuwisku. Wydawało się bezpieczniejsze. Mimo, że stopy stawiała ostrożnie i nie pędziła na złamanie karku w dół, to co kilka kroków schody zaskakiwały ją czymś nieprzyjemnym. A to jakiś zwietrzały kamień usunął się jej spod nogi, a to cały stopień zapadł się pod naciskiem jej stopy, a to pośliznęła się na pozornie solidnej powierzchni. Jakby cholerne schody robiły jej na złość kierowane czyjąś złą wolą.

A może tak właśnie było? Nic w tym popierdzielonym miejscu nie wydawało się normalne.

I w końcu stało się. Kiedy przekraczała wyjątkowo trudny trawers jeden ze stopni po prostu runął w dół, a Patricia razem z nim. Zjechała na tyłku i plecach, nabrała prędkości i poleciała przez jakiś nawis. Nie zdążyła się złapać rękami krawędzi i rosnących krzaków chociaż próbowała!
Poleciała w dół! W przepaść, na dno urwiska!

Lecz zamiast runąć niczym kamień po prostu … spłynęła lekko, filigranowo, zgrabnie lądując kilkanaście metrów niżej, fachowo, jak spadochroniarz na lekko ugiętych kolanach.

Słyszała szum za swoimi plecami i lekki wiatr ale kiedy się odwróciła zobaczyła tylko niewielkie migotanie. Poświatę księżycowego blasku schwytaną w niewidzialną, pajęczą sieć. Coś dziwnego.

Miała dość. Naprawdę miała dość.

Siadła na jakimś kamieniu, spojrzała w górę, na urwisko i serpentynę schodów i zachciało się jej płakać.

Otrzeźwił ją szum rzeki. Wioska. Gdzieś w dole rzeki. Wioska.
Ruszyła. Resztką sił i woli zmusiła nogi do marszu. Pozostawiła urwisko, schody, Vigora, łowcę i cały ten bajzel za sobą.

Szła po omacku nagle zdając sobie sprawę, że widzi nieco lepiej. Chyba zbliżał się świty. Pnie drzew zyskiwały kolorów, głównie szarości. Liście również. Świat budził się do życia.

- Zaczekaj! – zawołała za nią jakaś kobieta, lecz kiedy Patricia się odwróciła nikogo nie zobaczyła. Tylko ścieżkę przez las, którą tutaj przywędrowała.

- Zaczekaj…

Znów ten głos. I znów nikogo! Czyżby faktycznie oszalała.

Po kilkudziesięciu minutach, gdy zrobiło się jasno ujrzała, że zbliża się do domostw. Rzeka w tym miejscu wylewała na las i budynki wzniesiono na drewnianych podporach. W bladym blasku świtu domostwa wyglądały nieco niepokojąco – osada sprawiała wrażenie opuszczonej.

No albo przynajmniej nawiedzonej.


PERCIVAL KENT

Luenn spojrzała na niego ponownie. Tym razem nieco przytomniej. Chciała coś odpowiedzieć, lecz opuchnięte gardło nie dało rady. Cud, że lina nie złamała jej karku lub nie ucięła głowy. Przy prędkości jej wierzchowca to było bardzo prawdopodobne.

Wyciągnęła do niego rękę a on ujął jej dłoń i pomógł wstać.

Spojrzała na jego umazaną czarną, stygnącą posoką dłoń. Oddał jej ostrze, ale nie przyjęła go. Na jej symetrycznej twarzy pojawił się grymas, który miał być chyba uśmiechem.

Luenn rozejrzała się niespokojnie. Ich wierzchowiec zniknął. Popędził gdzieś dalej, a ona najwyraźniej nie potrafiła go przywołać ze zranioną krtanią. Być może musiała gwizdnąć, krzyknąć lub coś w tym stylu, ale – jak na razie – z jej gardła wyrwał się jedynie bolesny, paskudny ni to wizg, ni to charkot. Z jej oczu popłynęły łzy – bólu czy wściekłości – Percival nie miał pojęcia.
Luenn machnęła ręką wskazując las. Kierunek przeciwny do tego, w którym oddaliły się zielonoskóre pokraki. Perry zrozumiał i ruszył między drzewa a na za nim, nasłuchując jak łasica.

Las był wilgotny, zimny, nieprzyjazny. Percival miał wrażenie, jak każdy mieszczuch, że za każdym drzewem czai się jakieś dzikie zwierzę, gotowe rzucić się na nich z kłami i pazurami. Jednak spokój jego towarzyszki działał kojąco. Co jak co, ale Luenn zdawała się poruszać po tej dziwnej puszczy tak, jakby się w niej urodziła.

W pewnym momencie, na ile Kent mógł się zorientować, zmienili kierunek marszu a Luenn wyraźnie go pośpieszała. Domyślił się dlaczego, kiedy za plecami usłyszał nawoływania, odległe hałasy, harmider jaki mogło czynić wiele niedużych butów tratujących poszycie. Najwyraźniej czarnokrwiste pokraki wróciły i zabrały ze sobą sporą grupkę kompanów.

Percival zacisnął zęby i ruszył dalej, najszybciej jak tylko dawał radę. Zbyt wolno.

Strzała świsnęła tuż obok niego i wbiła się w pień pobliskiego drzewa drgając i wibrując. Czarno upierzona, wyglądała jak upośledzona kawka wbita dziobem w drzewo.

- T..h..h..u…n…h…h…e…h…l – wydukała coś Luenn wskazując mu ręką, by biegł w określonym kierunku.

Nie musiała dwa razy powtarzać. Kolejne strzały syknęły gdzieś obok nich, niegroźnie przeszywając krzaki, wbijając się w ziemię i drzewa. Czarnoikrwiści chyba nie należeli do elity łuczników. Ale w końcu któremuś mogło dopisać szczęście.

Biegł, nie oglądając się za bardzo za siebie, wiedząc, że Luenn jest tuż za nim. Ze specjalnie zostaje z tyłu, bo wyglądała na taką, która półmaraton robi bez specjalnego zmęczenia i to w dobrym tempie. W przeciwieństwie do Percivala.

W pewnym momencie wybiegli na polanę, nad którą unosił się dziwny, mdlący zapach padliny. Pierwsze, co zauważył Percival to krąg kwiatów na jej środku. Luenn podbiegła do niego z gracją baletnicy i wskazała dłonią wyraźnie dając znak Perryemu, by coś zrobił. Podszedł bliżej i zauważył, że to co wziął za kwiaty jest w istocie kręgiem cuchnących padliną grzybów o niecodziennych kapeluszach. Czerwonych, nakrapianych czernią i do złudzenie przypominających egzotyczne kwiaty.

Odgłosy pościgu stawały się coraz wyraźniejsze. Perry’emu zdawało się, że dostrzega już pierwszych zbliżających się napastników. Luenn wyraźnie czegoś od niego oczekiwała popatrując coraz niespokojniej to na krąg grzybów to na mężczyznę. Wychrypiała coś przez zranione gardło lecz nie zrozumiał o co jej chodzi.

Pierwsza strzała wbiła się w polanę, ledwie kilkanaście kroków od miejsca w którym stał Percival….
 
Armiel jest offline  
Stary 15-10-2016, 17:52   #33
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
- Niczego z twoich słów nie rozumiem Abelardzie, czy jakoś tak. - Powędrowała za wzrokiem krasnala, szukając czegoś co on spostrzegł na niebie. - Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale skądś znasz mnie i moją przeszłość. To dość niepokojące, ale... - przełknęła ślinę, gdyż powaga obcego niziołka nie napawała optymizmem oraz studziła ochotę do żartów. W końcu to przecież... fikcja, co nie? - Puszcza. Do wszystkich diabłów, wolę spacer po lesie niźli ten twój "tunel". Wyszczerzyła nie do końca białe ząbki i wyciągnęła jednego papierosa, odpaliła go w oczekiwaniu na niedużego przewodnika.

Zwariowała. No pewnie, że zwariowała, teraz już do końca. Ten łowca. W głowie jej się poprzewracało od tego wszystkiego, ale najtwardsze wspomnienia zostały. Pewnie to z Islandii, "łowca"... Jest ścigana i dobrze o tym wie, że nie dadzą spokoju. W końcu zmasakrowała ich, a oni byli tylko dziećmi. Kto by popuścił takiej zbrodni?
 
Szkuner jest offline  
Stary 17-10-2016, 13:07   #34
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Amerykanka ile sił w nogach zbiegała ze wzniesienia udając się w stronę, wydawało jej się, że spokojnie płynącej rzeki. Obejrzała się za bestią i rzuciła się do wody, ale zamiast zanurkować to pod jej stopami jakby zrobił się most i przebiegła po tafli rzeki. Zamknęła oczy i biegła nie zwracając za bardzo uwagi na to, że właśnie w tej chwili dzieje się coś niespodziewanego. Udało jej się przebiec po powierzchni rzeki na drugą stronę. Zatrzymała się opierając dłonie na kolana i odwróciła się spoglądając na bestię, która wskoczyła za nią i nurt ją porwał. Celine nie mogła uwierzyć w to co się stało.
Ale...ale...ale jak? To przecież niemożliwe - usta miała otwarte w wielkim zdziwieniu. Na miękkich nogach podeszła do strumyka dotknąć wody, czy aby na pewno jest prawdziwa, czy to może tylko sen na jawie. Później odeszła od rzeki i zagłębiła się w kolejny las. Szła powoli łapiąc oddech i ciągle nie mogąc uwierzyć w to co przed kilkoma sekundami się wydarzyło.
-Obudź się! Obudź się! - powiedziała do siebie i uszczypnęła w lewą rękę. To tylko sen, przynajmniej tak się wydawało Amerykance. Zatrzymała się gwałtownie między koronami drzew, była pobudzona jakby najadła się prochów.
Przebiegłam po jebanej wodzie! - pomyślała Celine dodając już na głos -Ok, muszę iść dalej w stronę Mostu Terrcyego - czyli po prostu szła przed siebie.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 18-10-2016, 15:45   #35
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Droga była ciężka, lekkie pantofle Megan szybko nasiąkły czerwoną, śmierdzącą breją, która pokrywała szlak. Kiedy oblepiły się ciemnym pyłem, kobiecie przemknęło przez myśl, że będą już zupełnie nie do odratowania. Po sekundzie dotarła do niej absurdalność tej myśli – „Bylebyś TY była do odratowana” poprawiła samą siebie.

I wtedy zobaczyła Wzgórze. I nagle, wszystkie puzzle ułożyły się w spójną całość – zrozumiała, nawet nie zrozumiała, poczuła, poczuła każda cząstką swojego jestestwa, ze Megan Hill i Me’Ghan ze Wzgórza, to jedna i ta sama osoba,. Ona. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale po prostu wiedziała. Tak samo jak wiedziała, jaki kolor pasuje której osobie, oraz jak należy ustawić znaczki z runami, aby jej klient czuł się komfortowo. Wiedziała. Czuła.

I dopiero wtedy przestraszyła się naprawdę.

Nawet nie Łowcy, który zbliżał się do nich, ale konsekwencji, które mogą ją spotkać, ponieważ jest Me’ghan.
- No zdziwiłabym się, gdybyś zaproponowała mi coś innego – warknęła do staruchy, w odpowiedzi na jej propozycje poddania się.
- Oddaj mi swój welon – ty tu zostaniesz, jak pobiegnę do Wzgórza. Tam będe bezpieczna
- Na cóż ci mój welon, Me'Ghan? Czy sądzisz że skryjesz się pod tą szmatą przed spojrzeniem łowcy?
- Sądzę, że tak właśnie będzie
- Megan wyciągnęła dłoń.
Szepcząca sięgnęła po welon i zdjęła go odsłaniając twarz czy też raczej jej szczątki.
- Idź... Me'Ghan ze Wzgórza i ... wybacz mi... proszę…
Megan przyjechała spojrzeniem po twarzy kobiety. W jej wzroku było współczucie, ale też zdwiwieni - twarz była młodsza, niż sądziła.
- Wybaczam ci - powiedziała, jakby cokolwiek mogło to zmienić. Być może dla kobiety mogło. - Dbaj o siebie.
Założyła welon i pobiegła - najszybciej jak potrafiła - w stronę wzgórza.

Spopielona ziemia wzbijała się wokół niej kiedy biegła. Pył. Suchy i zwiewny zdawał się tworzyć wokół niej fantastyczne kształty - jakiś budynków, drzew, posągów, cienie ludzi. Poruszały się i rozpadały w miriady drobinek brudnej sadzy. Jak echa dawnych grzechów. Zapomnianych i odrzuconych.
Przez welon na twarzy widziała świat… inaczej. To było właściwe słowo.
Jakby drobna siatka na oczach odbierała mu wszelkie barwy. A może to nie welon, ale okolica była taka - wyjałowiona i brudnoszara? Może. Nie miała pewności.
Rogata bestia ruszyła w stronę Ag’Haty. Powoli, coś mówiąc, ale Megan nie słyszała słów. Starsza kobieta odpowiadała jej, wzywała, wabiła? Chyba tak. Dawała czas Megan.
Kiedy była tuż przy wzgórzu, na którym wznosiły się jakieś poczerniałe kikuty ruin pozwoliła sobie na jeszcze jeden, ostatni rzut okiem za plecy. Na … demona i jej zdrajczynię.
Ujrzała jednak tylko rogatą bestię która odwracała się w gniewnym rykiem i ruszyła w stronę wzniesienia, za Megan. Kobiety w welonie nigdzie nie było widać. Znikła. Chyba. Bo równie dobrze mogła leżeć gdzieś tam, w gęstej warstwie popiołu - martwa i zapomniana.
Demon pędził. Megan również nie traciła czasu. Wspinała się po stoku, nurzając ręce w popiele, byle szybciej dotrzeć na szczyt. Tam, liczyła na ocalenie. Nie wiedziała dlaczego, ale miała przeczucie.

Wpadła w promień światła przecinający brudną od pyłu przestrzeń. Na czymś, co wyglądało jak dziedziniec. Światło słońca wycinało w kurze, popiołach i żużlu okrąg o średnicy jakiś dziesięciu metrów. Nieduże pole blasku pośród cieni. A w centrum tego wszystkiego wznosił się stary, spękany, kamienny tron.



Megan wpadła w krąg świata. Oparła ręce na kolanach i pochyliła się, łapiąc oddech. Spokojnie. Spokojnie. Uregulujesz oddech, uspokoi się całe ciało.
Wyprostowała się, rozejrzała. Łowca zbliżał się, konfrontacja była nieunikniona.

Megan jeszcze raz odetchnęła głęboko, a potem usiadła na tronie. Spokojnym, pewnym ruchem, jakby robiła to od lat. Jakby to było krzesło przy jej burku. Wyprostowała plecy , uniosła podbródek, oparła dłonie na podłokietnikach i wbiła wzrok w nadchodzącego łowcę. Patrzyła przez welon, więc widok był nieco zamglony, przydymiony.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 20-10-2016 o 10:10.
kanna jest offline  
Stary 19-10-2016, 21:05   #36
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Dziewczyna po raz kolejny tego dnia poczuła się niezręcznie, ale nie dlatego, że poznała kolejnego niezwykłego jegomościa z tutejszej bajkowej krainy. Prócz tego, że miewała problemy z wysłowieniem się, nie była przyzwyczajona do bycia w centrum uwagi i czuła, jak mimochodem jej poliki czerwienieją.
- Em… miło mi poznać... na imię mi Lidia. - Niebieski Ptak ujawnił swoje prawdziwe imię. Nie znał tutejszych zwyczajów, nie wiedział więc, czy popełnił faux pas, więc jedyne co mu pozostało, to zachowywać się bardziej zgodnie ze standardami z rodzimego świata niż udawać znajomość tutejszych realiów.
- Lidia - mężczyzna uśmiechnął się ciepłym, uśmiechem. - Zawsze wydawało mi się że jesteś nieco wyższa. No ale wielkości nie oceniamy po wzroście, prawda?
Ujął jej dłoń, pewnie ale nie mocno i … ucałował tak, jak gentelmani całują damy lub rycerze z eposów mogliby całować wybranki serca.
- Do usług, aż po śmierć lub dalej.
To dziwne zdanie wplótł w niski ukłon.
Przez głowę dziewczyny w tym czasie przechodziło wiele pytań. Dlaczego mężczyzna zachowywał się tak, jakby ją znał, chociaż Lidia miała niejasne wrażenie, że ona go nie zna? Nie zna go, tak jak nie znała tego świata. Nie protestowała, gdy Tarro ucałował jej dłoń, ale z czasem trawiła ją coraz większa niezręczność. Lidia nie była osobą specjalnie religijną, nie wierzyła w bogów ani w reinkarnację, ale… nie przypominała sobie w tym momencie niczego, co mogłoby wyjaśnić te wszystkie zdarzenia. Nie doznała żadnego oświecenia jak legendarny Budda medytujący pod jakimiś zielskami, nie pojawiła się nad jej głową żadna magiczna lampka naftowa, która symbolizowałaby nieoczekiwany przypływ geniuszu. Gdyby świat był przedstawiany w realiach anime, nad głową Lidii pojawiłby się cień, szereg pionowych linii i wielka niebieska kropla na znak zażenowania swoją sytuacją.
- Och… to było, em… - Lidia szukała wyrażenia, ale podenerwowana zacięła się na dłuższą metę, spoglądając na pana Tarro. - szarmanckie i ciepłe - udało się jej znaleźć prawidłowe słowo, którego szukała. Ale teraz potrzebowała jeszcze więcej wyjaśnień - może nawet bardziej niż słów, którymi wyraziłaby swoje zamiary i to, o czym teraz myślała. - lecz ja… - poczerwieniała na twarzy. Nerwy, które opanowały jej umysł, nie ułatwiały przybrania pytań i wątpliwości w słowa.- Kiedy i gdzie poznaliśmy się, Tarro? Bo ja… chyba niczego nie pamiętam. - po krótkiej wewnętrznej walce z wątpliwościami udało się jej wysłowić, powiedzieć wyraźniej niż wcześniej.
Nie raz, nie dwa razy żałowała, że nie umiała rozkręcać rozmowy, paplać trzy po trzy, że nigdy nie była duszą towarzystwa i nigdy nie umiała nikogo “bajerować”. Tak bywało zawsze odkąd pamiętała.
I teraz też nie było inaczej.
- Oh … - powiedział Tarro. - Nie miałem przyjemności służyć ci osobiście, o pani, lecz widziałem twoje posagi. W świątyni Poranka i na Wzgórzach Wiatru. I muszę przyznać, że chociaż zręczni artyści starali się jak mogli, to nie dali rady wiernie oddać twej urody, o pani.
Wokół nich gromadziły się małe stwory. Zbieracze, jak ich nazwał centaur. Zaciekawione szwargotały coś w jakimś dziwnym, nieznanym Lidi języku. Podchodziły coraz blizej wyciągając grabiaste dłonie, próbując dotknąć jej szat. Hurrukh ustawił się bokiem, wjeżdżając między Lidię i Zbieraczy. Z drugiej strony Tarro zrobił groźną minę.
- Pilnuj swoich rzeczy, bo Zbieracze mają talent do znajdywania tego, co nie należy do nich - ostrzegł Tarro.
- Musimy się stąd wynosić - powiedział centaur. - Łowca trafi na jej ślad szybko. A tutaj nie będzie bezpieczna
- Mogę ją zabrać do Arraniz - zaproponował Tarro.
Centaur furknął gniewnie. Spojrzał wyczekująco na Lidię jakby liczył, że dziewczyna coś powie w tej kwestii.
Lidia zgodnie z poradą Tarro wzięła torbę i miała na nią baczne oko. Nazwa “Arraniz” mówiła jej równie wiele, co powód dla którego Maska i jego Łowca uwziął się na nią - czyli właściwie niewiele. Spojrzała to na Tarro, to na centaura, starając się podjąć racjonalną, szybką decyzję. Hurrukh powinien poruszać się szybciej niż Tarro, ale z kolei nie znała możliwości mężczyzny - równie dobrze mógł być tutejszym magiem.
- Arraniz… niewiele mi to mówi, ale... Jeśli Hurrukh byłby w stanie zabrać mnie dalej niż Arraniz, to wyruszę z nim - wyraziła swoje zdanie Lidia.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 20-10-2016, 11:05   #37
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Luenn była dziwną postacią, nadętą i jakby wyrwaną z innego okresu albo świata. Nie zrobiła dobrego wrażenia na Percivalu, ani tym bardziej on na niej. Poczuł jednak ulgę, gdy odzyskała przytomność. Normalny człowiek przy tej prędkości, w zetknięciu z liną, pewnie straciłby głowę. Luenn straciła przytomność.

Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Tempo wydarzeń było szybkie niczym w filmach akcji pokroju n-tych Rambo. To nie przeszkadzało Kentowi, nadal buzowała w nim adrenalina, napędzała pierwotne instynkty, które najpierw kazały mu walczyć, a teraz wiać ile sił w nogach. Miał już prawie 50 lat, kondycyjnie było to widać. Kiedy uciekali przed pościgiem Luenn zostawała nieco z tyłu, choć z pewnością mogła go łatwo prześcignąć. Zawsze gdy odwracał się by na nią spojrzeć, widział jak pewnie się porusza. Zdawało mu się, że asekuruje go, zabezpiecza ich odwrót.

Zatrzymali się na polanie, Kent czuł się na niej odsłonięty jak na patelni. Strzały świstały im nad głowami. Pokraczne stworzenia były marnymi wojownikami, a jeszcze gorszymi łucznikami. Miały jednak przewagę liczebną i szansę, że któremuś w końcu się poszczęści. Tymczasem Luenn wskazała na cuchnące grzyby rosnące obok. Wyraźnie czegoś od niego oczekiwała. W jej oczach dostrzegł irytację, sam również miał już tego dość. Jeżeli nawet kiedykolwiek ją spotkał, to niczego nie pamiętał. Wątpił w to zresztą szczerze, bo otaczał się raczej ludźmi inteligentnymi. Nie dziwakami. W miarę inteligentnymi, bo przecież ci pieprzeni Meksykańcy... Kolejna strzała wbiła się w grunt nie daleko.

- I co ja mam z tym niby zrobić? - spytał nie kryjąc zdenerwowania.

Z gardła Luenn wydostał się tylko niemiły charkot, niecierpliwiła się. Podobnie jak ich pościg, czarnoopierzona strzała wbiła się w ziemię kilka metrów od nich. Choć prymitywna, sprężyście drgała w trawie niczym złowrogi omen. Luenn wyciągnęła do niego dłon i udała, że ją przecina.

Kent nie wierzył w to, co robi. Wytarł ostrze sztyletu o spodnie tak by pozbyć się czarnej posoki i przeciął sobie lekko wewnętrzną część lewej dłoni. - Co dalej?

Jej palec wskazał środek kręgu, Percy nie protestował. Ścisnął pięść by krew żwawiej popłynęła. Kilka dużych kropel spadło na ziemię, zniknęły bardzo szybko, jakby murawa je wchłonęła. Kent otworzył szeroko oczy i powalczył o utrzymanie równowagi, kiedy podłoże nagle zadrżało. Jego krew otworzyła w ziemi magiczny wir kłębiącego się światła i ciemności. Zjawisko było niczym miniaturowa galaktyka, hipnotyzowało niczego nie rozumiejącego Perry'ego.

- W...ę...j - wybełkotała Luenn.

Kent wstrzymał oddech, kiedy jedna ze strzał minęła go o centymetry i poszybowała w stronę kobiety. Ta jednak po prostu odbiła ją grzbietem ręki niczym natrętnego, nic nie znaczącego komara. Percy otworzył szeroko usta w niemym zdziwieniu, dokonał jednak szybko kolejnego nacięcia i pracował intensywnie dłonią by więcej krwi nakarmiło wir.

To jedynie dodało mu mocy. Teraz wirował już nie tylko on, ale też wszystko wokół, drzewa, krzaki, a najmocniej grzyby. Zielonoskórzy musieli wiedzieć co stanie się lada moment, wyskoczyli z krzaków gotowi do szarży. W tym czasie Luenn bez cienia wątpliwości wskoczyła w wir, jednocześnie wyciągnęła rękę ku mężczyźnie.

Chwycił ją mocno i zrobił krok do przodu, prosto w wir. Wolną dłoń skierował w nadchodzących przeciwników i pokazał im środkowy palec.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 20-10-2016, 11:43   #38
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Szlag by to. Upokorzony potknięciem zerwał się z ziemi na nogi. Potrząsnął głową by pozbyć się mroczków przed oczami i zamarł na widok sylwetki, która wyłoniła się z lasu. Noż kurwa, naprawdę coś musiało być z jego zmysłami, bo rogacz wielki jak góra i kudłaty jak yeti nie mógł być prawdziwy. Dwa razy stuknął otwartą dłonią w bok głowy, tak jakby chciał poprawić obraz. Nie pomogło - “usterka” nie znikła.
- Ni chuja nie chcę - warknął bardziej do siebie niż do Grawa i skoczył do topora, który okazał się lżejszy niż sądził. Być może z powodu adrenaliny, która już wypełniała jego żyły. Nigdy nie walczył inaczej niż pięściami i kastetem, lecz w tej chwili solidne stylisko topora było lepszym wyborem niż kawałek mosiądzu ściśnięty palcami. “To naprawdę ironia” - pomyślał kręcąc głową - “nieznany wróg, nieznana broń i obcy sojusznik.” Zaśmiał się chrapliwie i czując jak rozgrzewa go buzujący w żyłach hormon walki, wywinął młyńca toporem.
- No chodź tu krowi łbie, mam ochotę na kotlet - wrzasnął i splunął. Nie sądził by to zadziałało, by choć trochę wytrąciło z równowagi tą wielką niczym góra bestię. Musiał jednak wykorzystać każdą szansę, tym bardziej, że nie było ich za wiele. Obrócił swój szczęśliwy sygnet i uniósł piersiówkę by wypełnić usta resztkami palącego płynu - a nuż cud się zdarzy raz jeszcze. Przez chwilę, nie dłuższą niż trzepnięcie skrzydeł motyla, zawahał się. Może jednak wystawić Gawa? Podpuścić i uciec gdy zacznie walkę? Nie wiedział jednak co dalej i jakie miałby szanse w tym miejscu, z Minotaurem na karku? No i Dorota by mu nie wybaczyła. Wygiął usta w krzywym uśmiechu na myśl o rzekomej matce jego dziecka.

Na więcej nie było czasu. Bestia szarżowała jak błotna lawina i jasne było, że nie stawią czoła takiemu impetowi. Kiwnął głową wskazując stronę, którą wybiera i ruszył by oskrzydlić przeciwnika. “Albo zwolni, albo wybierze jednego z nas. Wtedy wystawi się na atak drugiego” - kalkulował przyśpieszając kroku tak, by dotrzymać tempa Gawowi. Zgranie było kluczowe.
 
cyjanek jest offline  
Stary 20-10-2016, 23:26   #39
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Znowu miała wątpliwości. Cała składała się wręcz z wątpliwości. Jakim cudem po raz kolejny nie zginęła? Czy to właśnie skutek tego, że TIR ją zabił i jest w jakiś cholernych zaświatach? SPADŁA, a raczej POWINNA była spaść z tych przeklętych schodów. Zamiast tego miała co? Moc?
Pokręciła głową. Nic, nic nie było normalne. Tak, popełniła wiele błędów, ale czy to one skutkowały tym… piekłem, w którym się znalazła? To było logiczne wytłumaczenie. Umarła i jej dusza jest teraz w piekle za grzechy.
- Halo? Halo? Jest tu kto? – zaczęła cicho, idąc w głąb opuszczonej wioski. – HALO?! – podniosła głos, płosząc jakieś ptactwo, które kryło się po krzakach.
- Hej. co się tak wydzierasz, dzioucha!

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/d4/8b/42/d48b429faa8394a4d04f561d9f584e7d.jpg[/media]

Na jednym z tarasów przed domem pokazał się zaspany mężczyzna.

- Dzięki Bogu - wyszeptała do siebie. - Przepraszam, jeśli jestem za głośna, ale szukam kogoś kto… mógłby mi pomóc. Powiedzieć gdzie jestem i jak dojść do drogi numer 45? Mógłby mi pan udzielić takich informacji? - Wciągnęła szybko powietrze i wyrzuciła z siebie dalej - No i o co w ogóle chodzi, tu jakiś mały mężczyzna biegał, Vigor i coś nas… jego zaatakowało. GDZIE MY JESTEŚMY DO CHOLERY?! - Panika i chaos zaczęły dochodzić do głosu, a Patricia znowu poczuła lodową kulę strachu na dnie żołądka.
- Ej, ej. Spokojnie dzioucha. Nie wiem nic o żadnej drodze numer 45. Kto numeruje drogi? Droga to droga. Prowadzi skądciś dokądś. Tyle. Czekaj! Czekaj! Vigor? Zbieracz?
- Taki facecik, taki nieduży, o - Tricia zrobiła gest ręką, pokazujący przybliżony wzrost mężczyzny. - Vigor Vacośtam - rzuciła, wzruszając ramionami. - To gdzie my jesteśmy? Jak nazywa się ta… miejscowość?
- Wioska Floth. Może Vigor Varra? Gdzie on jest?
- Tak, Varra. Został tam - wskazała palcem do góry, za siebie. - Kazał mi uciekać i walczył z..z…. czymś takim z rogami, płonącymi, czerwonymi oczami.
- Rogi? Łowca Maski. Ścigał cię…. Zaraz. Czy ty… ty jesteś… Szaloną Dox?*
- Nazywam się Maddox! Patricia Maddox!- niemal wrzasnęła w odpowiedzi. - A ty niby kim jesteś?! I jaka znowu wioska Floth? W stanie Teksas?! - w Trici zaczynał gotować się gniew. Nie wiedziała co się dzieje, nie wiedziala o co w tym wszystkim chodzi i przede wszystkim - gdzie jest jej samochód z rzeczami i jak dotrzeć do domu. Choćby to miało być Ferris.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 22-10-2016, 12:21   #40
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Jest miejsce, pod Twierdzą Maski, które wzbudza strach każdego mieszkańca Dominium. Najniższy poziom kazamatów. Powiada się, iż wyższe poziomy pełne są bólu, cierpienia, krzyków, rozpaczy, krwi i nadziei które gasną tak szybko, jak spadające gwiazdy. Na wyższych poziomach oprawcy z różnych ras zadają wyszukane tortury ciału ogniem, kwasem, żelazem i żywiołami. I wyższe poziomy wypełniają krzyki, wrzaski i pytania powtarzane przez katów.

Za to niższe poziomy wypełnia cisza. W gęstej ciemności nie słychać niczego. Ani pochlipywania, ani jęków, ani krzyków. Niczego. Jest tylko zapomnienie. Popioły w duszach. Zimne, wygasłe, pozbawione uczuć cienie dawnych więźniów. Niczym porzucone, okaleczone skorupy.
Najniższe poziomy kazamatów to ponure miejsce.

Maska stał/stała przed jedną z zapomnianych cel. Jakby się wahał/wahała. W końcu wszedł/weszła do środka wyszeptując:

- Witaj Me’Ghan ze Wzgórza. Czuję że wróciłaś. Róża krwawi. Cykl się powtarza. Lecz tym razem, tym razem Me’Ghan ze Wzgórza Dominium zapomni o was. Na zawsze.


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Aderbregan spojrzał na Bjarnlaug mrużąc oczy, gdy zapalała papierosa. Stał przez chwilę i ona stała. Potem przeniósł spojrzenie na niebo, gdzie punkcik rósł z każdą chwilą.

- Ekhem – mruknął Aderbregan spoglądając wyraźnie w niebo. – Nie uciekasz w puszczę, Bjarnlaug?

Zapytał w końcu.

- Myślałam, że idziesz ze mną? – zdziwiła się.

- Źle myślałaś. Zapytałem cię jedynie, jaką drogę obierzesz by uciec Łowcy Maski. Ja nie mam zamiaru stawać na drodze Maski. Nie jestem głupcem. Tylko strażnikiem kości. I chce nim pozostać przez kolejne stulecia. Aż przestaną szeptać swoje mądrości. Jeśli chcesz uciec Łowcy w Puszczy musisz wspinać się szybciej, niż kozica.

Bjarnlaug spojrzała na niebo i poczuła nagły strach. Sama nie wiedziała dlaczego te … halucynacje były tak wyraźne. Spojrzała na karła czując, że nie ma czasu na kłótnie czy jego przekonywanie. Że teraz, kiedy to, co ją ściga jest tak blisko, Aderbregan nie zrobi niczego więcej.

Spojrzała na osuwisko oddzielające ją od prastarych drzew i zaczęła wspinaczkę. Szybko, zwinnie, pewne wybierając drogę pomiędzy zwalonymi i zagrzebanymi w piachu kamieniami.
Gdy była już niemal na samej górze nad jej głową przemknął jakiś wielki cień i usłyszała łopot skrzydeł.

Wspięła się jeszcze z metr w górę gdy na krawędzi osuwiska, zagradzając jej drogę wylądował … potwór.

Potężny, ważący na oko z pół tony, lew ze skrzydłami i dziwnym, kolczastym ogonem. Z łba bestii wyrastały rogi.

Bjarnlaug zamarła.

- Witaj Córo Jónsa! – zagrzmiał skrzydlaty stwór. – Maska przysłał mnie po ciebie. Liczę na to, że będziesz stawiała opór… I że ja, Maggaren będę miał okazję nieco się … zabawić.


CELINE CENIS

Znów wędrowała przez las. Pachnący świeżą żywicą i roślinnością, idealny na podmiejskie spacery. Trzymała się rzeki chociaż obawiała się, że gdzieś tam z wody wygramoli się ścigająca ją bestia i koszmar zacznie się na nowo.

Teraz, kiedy została sama, stres znów dawał się jej we znaki. Zaczynała tracić nad sobą kontrolę chociaż daleko jej było do paniki.

Po jakimś czasie trafiła na drogę. Solidną, wyłożoną kamiennymi płytami. Wyglądała na ważną i często wykorzystywaną i Celine wybrała kierunek na ślepo, chociaż chyba wiedziona jakimś dziwnym instynktem.

Maszerowała szybko chociaż zmęczenie powoli dawało znać o sobie i nagle znów ujrzała rzekę. Przebijała się między drzewami, okolona wzniesieniami, coraz szersza i bardziej ujarzmiona. Droga, którą szła Celine przecinała się z rzeką jakieś dwie mile od niej. A w miejscu przecięcia ujrzała… miasteczko.

Dziwne, jakby …europejskie. Z białymi ścianami, czerwonymi dachówkami, odrobiną zieleni. Miała wrażenie, że architekci tego miasteczka wykorzystali przestrzeń przy rzece bowiem miasteczko rozciągało się tuż przy wodzie nie oddalając się od niej bardziej niż na odległość dwóch, góra trzech domostw.

Most Terrcyego.

Nie wiedziała skąd, ale wiedziała jak nazywa się to miejsce.

Zaburczało jej w brzuchu i potrzebowała odpoczynku. A miasto, chociażby najdziwniejsze, musiało zaoferować jej i jedno i drugie. Ruszyła więc w jego stronę nie mając za bardzo innego wyboru. Poza tym przecież Drag Nar Drag mówił, że jeśli Męczennik pozwoli, to się tam spotkają. Tak powiedział.

Gdy była bliżej ujrzała szczegóły domostw, budowanych wysoko na piętro lub dwa - koślawe, jakby domostwa namalował ktoś, kto nie bardzo rozumiał znaczenie słowa - symetria.

Przed jednym z domostw kucał … dziwny stwór. Miał szaro-brązową skórę, wielkie ślepia, dziwaczne proporcje ciała i kolce wyrastające z nieludzkiej czaszki.

Obserwował wodę przepływającą w dole, pod mostem.

Gdzieś z jednego z domów opatrzonych szyldem do uszu Celine dobiegły przyjemne dźwięki.

Radosna, skoczna muzyka sugerowała przyjazny charakter tych co ją grali i zapewne tych co jej słuchali.


MEGAN HILL

Potężne wyładowanie, niczym elektryczny impuls, uderzyło w Megan, gdy tylko jej siedzenie zetknęło się z siedziskiem.
Krzyknęła, bo nie dała rady powstrzymać krzyku.

Zalały ją obrazy. Pojawiające się i znikające, jeden po drugim, na mgnienie oka. Jak wyświetlane na zepsutym odtwarzaczu z częstotliwością odtwarzania sprowadzoną do sekundy-dwóch. Lub jak obrazy oglądane przez okno rozpędzonego do niemożliwych prędkości pociągu.
Zmysły i umysł Megan nie były sobie w stanie poradzić z natłokiem tych wizji. Gwałcących jej mózg obrazów, których nie była w stanie zapamiętać czy nawet zrozumieć.

Kalejdoskop barw, błysków, krwi, popiołów i przemocy. Bo tylko tyle wiedziała, że śmierć, okrucieństwo i przemoc były niemal stałym elementem większość z przytłaczających ja wizji.

I wtedy ujrzała przed sobą maskę - zwykłą, białą i porcelanową.

I usłyszała szept skrytej za nią istoty. Istoty o dziwnych, płonących oczach.

- Witaj Me’Ghan ze Wzgórza. Czuję że wróciłaś. Róża krwawi. Cykl się powtarza. Lecz tym razem, tym razem Me’Ghan ze Wzgórza Dominium zapomni o was. Na zawsze.

I ujrzała skrytą w mroku celę. Jakiś loch. Wisiała w nim… w tym lochu… przykuta łańcuchami przed tą straszną postacią… w masce…

Była jednocześnie na tronie i w lochach. I … wydawało się to… rzeczywiste i normalne.

Z czarnych szat wysunęła się dłoń. Blada, chuda, z rozwartymi palcami przypominającymi Megan odnóża jakiegoś insekta lub pająka. Palce dotknęły jej twarz i poczuła przeraźliwy, dominujący ból.

Wrzasnęła i znikła cela oraz obrazy wdzierające się do jej głowy.
Był tylko ból policzka. Parzący ból.

Rozdygotaną dłonią dotknęła skóry czując … wgłębienie… wypełnione czymś lepkim i ciepłym. Zabolało więc cofnęła rękę.

Przewaliła się na plecy i poczuła miękką trawę. Nad swoją głową ujrzała niebo i … zaniemówiła.

Trzy księżyce.

Jedne wielki, położony tak blisko, ze miała wrażenie iż ociera się o majaczące przed nią wzgórza. Drugi bardziej normalny i trzeci wysoko na niebie.

- Piękne, prawda…

Zauważyła go dopiero, kiedy się odezwał. Starca w kapturze, z brodą i dziwnym kijem.

- Często przychodzę tutaj by na nie spoglądać w noc taką jak ta. I zbierać zioła. Przy Tunelu rosną najbardziej nasączone luminą.

Westchnął ciężko.

- Potrzebujesz pomocy?


LIDIA HRYSZENKO

Spojrzeli na siebie. Centaur i człowiek. A potem wybuchnę li śmiechem płosząc Zbieraczy.

- Arraniz. Ukryta Pajęczyca. – Tarro zaczął wyjaśniać, lecz kolejne słowa czyniły tylko większy mętlik w głowie Lidii. - Snująca Sieci. My , Strażnicy Osnowy, służymy jej wiernie sycąc się jej jadem i krwią. To daje nam siłę by przeciwstawić się Masce.

- Ale także zatruwa wasze dusze, Tarro – powiedział Hurrkh. – Wiesz, że darzę cię sympatią odkąd pomogłeś nam na Wietrznych Równinach. Ale nie ufam twej pani. Niebieski Ptak wyraziła swoją wolę. Chce iść dalej niż Arraniz. Co oznacza, że nie chce iść do niej.

- To błąd, o pani – Tarro skłonił się lekko wyraźnie nie dając za wygraną. – Czujesz się skonfundowana. Zapewne to wina Maski i czarów, jakim dysponuje to diablę. Sam rzekłaś, ze nic nie pamiętasz. Co może zrobić lud z Wietrznych Wzgórz skoro pochylili łby przed Maską i Dominium? Są niewolnikami tej siły, która z nas wszystkich pragnie zrobić niewolników. Arraniz stanowi dla ciebie szansę, Niebieskowłosa. Pozwoli ci zrozumieć kim naprawdę jesteś i jaka mocą dysponujesz. Hurrkh nie będzie w stanie dać ci schronienia…

- Zabiorę ją na Wzgórza Nar – zaprotestował centaur.

- Do Ludu Nar – zaśmiał się Tarro, a oszołomionej Lidii śmiech ten wydał się złowieszczy. – To są szaleńcy! Zarówno ich żywi, jak i ich umarli trwają Przysięgą. Ona więzi ich w swoich okowach bardziej, niż Maska ludy Dominium. Hurrkh. Niebieski Ptak z ludem Nar, ramię w ramię, to mrzonka, której nie uda się ziścić. Nie jest jedną z nich. Nie będą jej szanowali. Oni szanują tylko siłę!

- Ona jest silna! – Hurrkh targnął kopytem.

- Yami, yami – dziwny, dziecięcy głosik zjeżył Lidii włosy na karku.

Odwróciła się gwałtownie, lecz było już za późno.

Jeden ze zbieraczy w jakiś niepojęty sposób, bo przecież pilnowała swoich rzeczy, dobrał się do jej skromnego dobytku i teraz trzymał w dłoni … czarny kryształ.

Hurrkh i Tarro zaniemówili. Lidia poczuła skurz w żołądku, a potem nagle, z kryształu wystrzeliła .. czarna mgła. W mgnieniu oka rozprzestrzeniła się w promieniu dobrych dziesięciu kroków pochłaniając Zbieraczy, Lidię, Tarro i Hurrkha.

Lidia ujrzała, jak Zbieracze którzy mieli pecha znaleźć się w zasięgu działania mgły zmieniają się w … pył i wrzeszczące, zrobione z dymu czaszki.

Hurrkh upadł, Tarro zachwiał się na nogach i krew popłynęła mu z nosa, Lidia poczuła jedynie swędzenie na ciele.

A potem mgła cofnęła się, jakby wciągnięta w kryształ, który zalśnił na ziemi, jak mroczne, potworne oko.

W miejscu, gdzie stali Zbieracze pozostały jedynie kupki popiołu i szaty. Ci, którzy mieli szczęście znajdować się dalej uciekali w popłochu, byle dalej od morderczego klejnotu.

Tarro jęknął, splunął krwią. Spojrzał na kryształ, na Lidię i na Hurrkha, który rzęził cicho, boleśnie, łapiąc powietrze.

- Zabierz czarny kryształ, Niebieski Ptaku. Szybko. A potem musimy uciekać. Łowca już pewnie tutaj idzie. Moc kryształów przyciąga go bardzo, bardzo szybko!

Spojrzał na Hurrukha.

- Wybacz przyjacielu, ale chyba będziemy zmuszeni ciebie tutaj zostawić. Potrzebujesz czasu, by emanacja kryształu przestała działać. A my czasu nie mamy. Wiesz o tym.

PERCIVAL KENT

Strzała trafiła go w ramię. Tak na pożegnanie.
Poczuł, jak grot przebija ciało.

A potem było nieprzyjemne, jak diabli, uczucie lotu i spadania z ogromnej wysokości, dzikim pędem, bez spadochronu! Pęd powietrza, które jednak było czymś śmierdzącym, jakimś smrodliwym wyziewem przylepiającym się do skóry i ciała.

I uczucie rozrywania na kawałki. Psychicznego rozpadu.

Wszystko to trwało jednak tylko chwilę.

Potem otworzył oczy czując, że leży na czymś twardym i brudnym. Ze strzałą sterczącą z ramienia. Obok niego, jak przyczajone zwierzę, kucała Luenn.

- Nie ruszaj się, Kent. Opatrzę cię.

Jej głos! Mówiła normalnie!

I wtedy Percival zorientował się, że leży w jakimś zaułku pośród wysokich, jakże znanych mu domów. Że czuje przesycone smrodem spalin powietrze. Na ulicy jakiegoś wielkiego miasta. Chyba.

- Nie czuję … Nie czuje tutaj… lumen…

Zakaszlała. Upadła dusząc się i rzężąc.

- Zabierz mnie… stąd … Kent… błagam… Oddychać… nie… mogę…

Spojrzał na swoje przebite strzałą ramię. Na zaułek. Na duszącą się Luenn. Na znajomo wyglądające światła i drabiny przeciwpożarowe na ścianach budynków.

Wiedział, co może zrobić. Wystarczyło ująć ją za rękę i wyjąć strzałę. Wtedy …

Tunel…

…Gdzieś tam….

… Pośród cieni …

Kent poczuł nagle falę smutku. Jakby, jakby …

Luenn dusiła się.

A on ujrzał jej twarz okoloną ciepłem poranka i poświatą słonecznego blasku pośród kwiatów i zieleni.

Przez chwilę widział słońce tańczące na jej twarzy i w jej oczach.
Czuł smak wina w ustach…

A potem … potem był strach … i ludzie w zbrojach ze stali… i topory… i groza… i krew…

I czuł, że wybór jest ważny. Że Luenn jest ważna. Dla niego… też…

Kiedyś…

… Myśli…. Poszarpane …. Rwące …Zatrute…

Jak powietrze…. Dusił się….

Mógł ją stąd zabrać lub … odejść… Mógł…

… wybrać…

Było cicho…

… miasto spało….

…Luenn … umierała… dusiła się…

… on … rodził się … na powrót….

Musiał wybrać. Wstać i odejść, czy ująć ją za dłoń i pociągnąć z powrotem. Do jej świata. Do świata który i jemu wydawał się … znajomy.


ADAM ENOCH

Adam ruszył do walki. Czując, że ciężar topora jest czymś dla niego … starym. Dobrze znanym. Że walczył już nie raz i nie dwa. Toporem, mieczem, włócznią i dziesiątką innych broni. Zadając śmierć na polu walki.

Kiedy był blisko zionął ogniem. Potężnie. Jęzory płomieni osmaliły szarżującą bestię, oślepiły ją lecz nie powstrzymały rozpędzonej furii.

Spadli na potwora z dwóch stron jednocześnie. Wyrzynając mu żelastwem krwawe rany na cielsku. Topór Adama oderwał kawał mięcha, zgruchotał kości.

Krew, która bryzgała w górę – dymiąca i gorąca – powodowała tylko tyle, że i krew Adama stawała się ogniem.

Topór w jego rekach zapłonął. Adam wypuścił z ust kolejną strugę smoczego ognia. Teraz, w ferworze walki nie potrzebował alkoholu. Był… był …

Zatracił się w walce… zadając ciosy, zdolne burzyć mury, ścinać drzewa i ranić to coś, co przysłał jakiś Maska.

Wszędzie były tylko czerwień bryzgającej z ran posoki i czerwień ognia huczącego pod czaszką Adama.

A kiedy ogień zgasł zobaczył na ziemi posiekane, popalone, drgające truchło w którym trudno było rozpoznać rogate bydle. Bydle sprowadzone do poziomu pachnącego apetycznie, na pół usmażonego siekańca.

Stwór żył jeszcze. Dyszał, gulgotał spazmatycznie, konając lecz z uporem trzymając się życia.

- To … było… coś…

Graw Nar Graw leżał na ziemi kawałek dalej. Z ogromną dziurą w bebechach z której nadal wystawał kawałek rogu Łowcy. Nadpalona trawa wokół niego cała była skąpana we krwi.

- Jeśli… ruchasz się… tak… jak… walczysz….

Zakrztusił się własnym śmiechem, zapluł krwią.

- Enochu… to…. Nie …dziwię… się… mojej… siostrze…

Kaszel przybrał na sile. Graw Nar Graw splunął spienioną krwią.

- Niedługo … wrócę… Enoch… skurwielu…

Głowa wojownika opadła na ziemię. Umarł.

- To… na nic…

Tym razem głos wydobył się z porąbanego .. minotaura

- Nie … powstrzymasz …

Zabrakło mu sił. Rzęził i sapał… łapiąc ostatnie hausty powietrza… rozpaczliwie walcząc o sekundy życia… jakie mu pozostały….

A Adam poczuł się nagle zmęczony. Ledwie miał siłę by ustać na nogach.
Zapach przypalonego mięsa powodował, że ślina napływała mu do ust a w brzuchu rozbrzmiały się werble.

Ogień przygasł, wypalił się pozostawiając tylko zgliszcza i popioły. I były to dziwnie znajome dla Adama uczucia.


PATRICIA MADDOX

Mężczyzna skrył się w chacie. Chyba nie wystraszył się jej krzyków? Ale nie. Drzwi do chaty otworzyły się i pojawił się w nich jej rozmówca. Tym razem miał łuk na plecach i kołczan strzał, a przy boku miecz i róg.

Mężczyzna zadął w róg i po chwili w drzwiach pozostałych domostw pojawili się zaspani ludzie. Kobiety, dzieci, mężczyźni w różnym wieku.

- Ukryjcie się – oznajmił mężczyzna. - Łowca Maski jest blisko. A ty – spojrzał na Patricię nie możesz utaj zostać! Sprowadzisz na nich zgubę. Ruszaj za mną, jeśli życie ci miłe.

Nie czekając na jej odpowiedź wszedł w las.

- Idź za nim…

Zanów ten sam kobiecy szept, co w lesie. Tym razem jednak ujrzała kogoś, Jakąś piękną, czarnowłosą kobietę, odwróconą do niej plecami. Z tatuażem na skórze. Tylko co on przedstawiał.

Nie zdążyła się przyjrzeć bowiem kobieta znikła, jak senne widziadło.

- Idź za nim… Tylko tak znajdziesz drogę do swojego Kansas.

Mężczyzna nie czekał. Ludzie we wsi przyglądali się jej niespokojnie wyraźnie szykując się do pospiesznej ewakuacji. Kobiety szukały ubrań dla dzieci, mężczyźni broni. Topory, miecze i sierpy. Niektórzy mieli nawet hełmy ze skóry obite metalowymi guzami.

Co się z nią działo!? Gdzie ona była?!
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172