Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2016, 21:57   #40
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Varde
Ich poczet powitany został przed osadą przez kilkudziesięciu zbrojnych z pochodniami. Z tyłu za nimi wyszła wysoka kobieta o jasnych włosach. Ludzie utworzyli mur poświecając nielicznymi pochodniami.
Szybko jednak opuścili gardę, gdy przemówił Sighvart:
- Kirsten, to ja - krzyknął wysforowując się nieco przed wszystkich. - Gości z sobą prowadzę.
Wojowie rozstąpili się na dwie strony tworząc szeroki szpaler, przez który Venture poprowadził towarzyszacych mu aftergangerów.
Podjechawszy do kobiety zeskoczył z konia i przygarnął ją. Nie jak kobietę zwykło się przygarniać, raczej jak zaufanego woja: za ramiona.
- Kirsten, pani na Varde, a to Freyvind, skald, którego sława równych nie ma. Volund, berserker, którego uroda równa jest talentowi w walce, i Elin, volva, pod opieką Agvindura.
Sighvart kolejno przedstawiał wszystkich, wskazując. Wzrok kobiety jednak na żadnym z wymienionych na dłużej się nie zatrzymywał, choć zasadzie uprzejmości nie sprzeniewierzyła się.
Gdy w końcu zaniepokojone spojrzenie napotkało wzrok Sighvarta, kobieta wyraźnie usta zacięła ze smutkiem i mocniej ramienia tego męża się chwyciła.
- Gości witać radam… - szepnęła by po chwili opanować się i podjąć mocniejszym głosem - …cześć Varde gościć was w podwojach.
- Pozdrowiona bądź. - Skald przyglądał sie jej ciekawie, lecz nie odzywał się na razie więcej. Smutek Kirsten zastanowił go.
Volva z uwagą przyglądała się powitaniu pani i pana na Varde po czym uprzejmie głową skinęła by powitać Kirsten .
- Niech Asowie i Vanowie sprzyjają Varde. - Rzekła spokojnie choć i ona smutek czuła na myśl o tych, których stracili w walce z Úlfheðinn.
Brat ich jednak równie milczący był, co zawsze.

Do osady wchodziło się przez jedną z trzech bram, po drewnianych podestach. Echo kroków wielu przechodniów i koni/wołów (co tam zabraliście) ciągnących wozy, roznosiło się po otulonej wieczornym mrokiem siedziby Sighvarta.
Nie było tu wydzielonej części biedniejszej, lecz chałupki wybielone były i obejścia czyste. Ludzie wychodzili by zaglądnąć tak licznie wędrującej drużynie.
Układ domów przetykanych drewnianymi ulicami, pozwalał na wygodne poruszanie się nawet konnych. Jedna z bram wyraźnie prowadziła ku wodzie - rzece jaką minęli po drodze.
Volva nim ruszyly dalej z namysłem wpatrzyła się przez chwilę w drogę prowadzącą ku wodzie.
Chat jednak nie było tak wiele jak w Ribe. Przechodząc mogli oszacować, że wioska liczyć może około trzystu - czterystu mieszkańców.
Langhus Sighvarta, do którego prowadzili wszystkich karl i Kirsten znajdował się na środku osady. Tuż obok niego był i drugi, równie dostatnio utrzymany.
Wnętrze langhusu było bogato zdobione, ściany wypełnione były malunkami przedstawiającymi dzikie zwierzęta, scenki polowań oraz wyobrażenia przygód bogów. Nawet przedsionek kipiał od nich. Ławy i łożnice zaścielone były licznymi skórami, podłoga czysto wymieciona. Po środku płonął żwawo ogień, którego pilnowała para służących dostatnio ubranych i włosach misternie splecionych. Na podeście z lewej strony halli, stały trzy długie stoły, czwarty właśnie służba pospiesznie składała i ustawiała. Wysokie krzesła, z pięknymi zdobieniami roślinnymi już były odsuwane i podstawiane gościom.
Aftergangerzy odpocząć mogli na nich po trudach podróży, służącymi ich zaopiekowali się wydzieleni przez panią domu niewolni.
Zastawiono stoły. Rogami z masy perłowej tak gładkie jak najdelikatniejszy dotyk wiatru pyszniły się przed wampirami. Miody i wino wkrótce dostawiono w ciemnokarmazynowych dzbanach. Niewolni poczęli przygotowywanie straw.
Przy progu do kolejnej izby langhusu stały dwa posągi z drzewa ciosane: Odyna jednookiego i Freyi. Oboje przyzdobieni byli: Ojciec ciężką złotą obręczą, bogini wiankiem z suszonych kwiatów i głogu.
Hallę poczęli również wypełniać mężowie, powiadomieni i powrocie karla i wkrótce tłoczno się zrobiło.
- Posilcie się na chwałę bogom. - rzekła Kirsten. Jej ostre rysy nie rozjaśnił uśmiech od chwili gdy spojrzenie karla złapała.
Freyvind wziął puchar miodu i wzniósł go w stronę gospodyni, gospodarza, a potem posągów Odyna i Freyi i wypił do dna. Był pod wrażeniem bogactwa langhusu pana na Varde, halla Agvindura (nim spłonęła) prezentowała się przy tym skromnie. Sighvart przykładał o wiele więcej uwagi do splendoru.
Jak większość z rodu Ivara.
- Dziękujemy za gościnę. Zaszczytem ona dla mnie. cieszę się z niej, nawet jeżeli nie długo nam przyjdzie jej smakować.
Wiedząca z uznaniem, by nie powiedzieć zachwytem, oglądała malowidła i rzeźbienia. Należało przyznać, iż gust gospodarze mieli znakomity. Puchar uniosła, gdy brat jej wzniósł toast ale jeno usta umoczyła nie wychylając.
Pogrobiec chwilę czegoś szukał w oczach gospodyni ich i wzrok na Sighvarta przeniósł, obecny i nieobecny i nie potrzebował chwili by wiedzieć, skąd niema desperacja wstąpiła wespół z nimi w progi tak… ornamentalnej, wyrafinowanej halli. Półprzymknął tylko oczy z szacunkiem i pochylił czoło w podzięce ku tym, którzy ich gościli, po czym stojąc jeszcze również wzniósł puchar.
- Za Heminga. - rzekł cicho i krótko, kontrastując z Freyem w wydźwięku. Powiedział jak pożegnanie.
Po czym przelał krew, kosztując jej dogłębnie.
Kirsten spojrzeniem jeno podziękowała i uchyleniem głowy. Powieki jej zatrzepotały, jakby w oku zaszczypało nagle.
- Za Heminga. - również puchar do ust przyłożyła wznosząc pożegnalny toast.
Karl jeno swój róg uniósł wraz z Kirsten.
- To ludzie potomka mego. - wskazał na zebranych wewnątrz wojów. - Łódź jego obsadzają.
Tłum prezentował się przeróżnie: wysocy i wzrostu średniego ogorzali mężowie, w dojrzałym wieku. Brak wśród nich było podlotków. Wielu z nich prosto choć czysto odziani, kilku z oczami na czarno malowanymi, jeden z niebieskim tatuażem po całej lewej stronie twarzy. Na ich czele jednak stał niski woj, któren wzrostem nawet Elin nie równy był czy Freyowi. Prócz niskiego wzrostu bogowie podarowali mu też zrośnięte w jedno brwi, które mu srogiego wyrazu nadawały.
- To Geir, zaufany Heminga. - wskazał na niego karl.
- Witaj. - skald skinął wymienionemu. - Rad bym porozmawiac z Tobą po biesiadzie.
Freyvind czuł się źle. Wraz ze śmiercią Hemminga na Varde padł smutek, co widać było po Kirsten, a wszak i jego woje mogli wielce lubić swego dowódcę. Przytłaczająca atmosfera zdawała się być namacalna i nawet próby jej zmiany były nie na miejscu. Varde musiało przetrwać swoją żałobę, jak Ribe. Skald nie chciał tu być pozostawiając rozpatrywanie straty tym co ja zaznali, ale z drugiej strony wielce niegrzecznym byłoby staranie się odejścia bez zaznania oferowanej gościny.
Tenże odpowiedział ukłonem krótkim:
- Jako Twe życzenie.

Przez chwil kilkanaście trwała uczta powitalna. Jednakże Kirsten wymówiła się z niej pod pretekstem nadzoru służby i udała się do izby na tyłach halli. Sighvart zaś ludziom syna swego przedkładać plan począł.
- …i pod wodzą Freyvinda do Aros ruszycie. - rzucił na koniec rozkazem.

Okoliczność rozmowy z Geirem wkrótce znalazła się, gdy nieco zaskoczeni wiadomościami hirdmani Heminga porozsiadali się po wolnych ławach. Karl przywiódł Freya i Volunda ku prawej ręce swego zmarłego syna.
- Omówcie szczegóły, ja zalecę przygotowania. - rzekł do mężczyzn skinąwszy im lekko na odchodne.
Geir spojrzał w górę na skalda i Gangrela, głowę zadzierając. Z bliska nawet mniejszym się zdawał i bardziej krępym.
- Jest ta wyprawa niespodzianką dla nas. Ale gotowiśmy na nią. - zapewnił spokojnym głosem lekko oczy mrużąc jakby szacując dwóch aftergangerów.
- Zaszczytem było u boku Hemminga stawać do walki, równie się ciesze na towarzystwo jego drużyny wojów. - odrzekł skald unosząc róg miodu.
Pogrobiec tylko odpowiedział wzrokiem… bardziej pustym. Nie na Geirze skupionym. Na chwilę oczy ku skaldowi zwrócił.
- Spotkał godny kres. Lecz wydarzenia te już za nami, a wyprawa… na którą gotowyście… - znowu skupił się na hirdmanie - Nie sposób nam wiedzieć co w Aros napotkamy. Był ocalał wój Einara, potomka Agvindura, władcy Aros i stamtąd zbiegł donieść, iż Einar przepadł i hird z nim. - tutaj wzrok przeniósł na Freyvinda, jakby oczekując, że skald więcej szczegółow zdradzi zebranym.
- Prawda. Nie sposób nam wiedzieć. Jedno wiemy, że obcy przybyli do miasta i zamieszani w to być mogą, my dowiedzieć się co zaszło. Odnaleźć Einara, jeżeli żyje, lub władzę nad miastem odzyskać w imię bogów, a nie nowego.
- Nowego? O Białym mówisz? - spojrzenie niskiego męża nabrało wyrazu zaskoczenia. - A co on z tym wspólnego ma?
- Nie twierdzę, że ma, ale obcy zza morza mogli być w to zamieszani. Tak Orm, hirdman Einara opowiadał, że to prawdopodobne. I w tym samym czasie to się stało, gdy król w Hedeby zdecydował kulthus ukrzyżowanego budować.
Geir spojrzał po skaldzie i po berserkerze:
- Jeśli karl nas wyznaczył do zadania, znaczy to, że płyniemy. - rzekł niemal z żołnierskim nawykiem, który rzadki był wśród norsmanów. - Jeśli Ciebie na wodza wyznaczył, znaczy, że zaufanie w Tobie pokłada. Czy odnalezienie, czy odebranie miasta najeźdźcom, trza nam cel oznaczyć. Na obydwa może nas nie stać. A i do każdego z nich inaczej gotować się trzeba. - przerwał na chwilę - Do drugiego posiłków by trzeba więcej niż garstka nawet najznamienitszych wojów. Bo to zapewne i nie o samo miasto idzie? - spojrzał pytająco na stojąc obok dwójkę.
- Jeśli Einar żyje i ocalon zostać może, wierzę, że o miasto walczyć może nie trza. Lecz jeśli poległ… Przede wszystkim nam wiedzieć, kto lub co to uczynił, co więcej zamierza. - na głos zastanowił się Volund, patrząc, czy Freyvind się zgadza z tym rozumowaniem.
Ten kiwnął głową.
- Jeżeli zginął, to pomścić go trzeba na tych co jego z hirdem wyrznęli i miasto odzyskać. Pierwej jednak jak Volund rzecze: zrozumieć co tam się stało i co Norny zdecydowały przędąc nić jarla Aros.
- Kiedy ruszać chcecie? I czy wszystkich z was zabieracie? - Geir spojrzeniem rzucił na kobiety siedzące z młodzikiem przy ogniu nad strawą.
- Ja ruszyłbym niezwłocznie, gdyby było to w naszym zasięgu. - rzucił ostrożnie Gangrel, w ogóle nie zainteresowany tym, kogo zabierają.
- Ruszyć możemy gdy księżyc najwyżej na niebie. - padła odpowiedź rzucona ostrym, służbowym tonem.
- Ilu potrzeba by sprawnie drakkara pod żaglami prowadzić? - wtrącił skald.
- Na Heminga łodzi pięćdziesięciu wojów wchodzi. Najmniej połowy trzeba.
- Dwie i pół dziesiątki to dużo jak na kupiecką wyprawę.
- Mniejsza łódź też się znajdzie. Ilu ludzi myślisz zabrać?
- Cały towar jaki przywiedliśmy na wozach, kamień i drewno. Do tego nas troje w skrzyniach i kilkoro niewolników.
- A ludzi karla, nas? - uściślił pytanie Geir.
- Pięciu do dziesięciu. Zależy od wielkości statku. Miałem nadzieję, że dziesięciu mężów poprowadzi wasz smoczy okręt.
Volva powróciła do langhusu i rozejrzawszy się za Freyvindem i Volundem w ich kierunku spokojnie ruszyła. Głową lekko kiwnęła Geirowi na powitanie.
- Im mniej tym lepiej. Wielu nie trzeba… morzem.
- Handlowy knarr zatem można zabrać. Nie tak szybki jak drakkar lecz i nie tak wymagający. - hirdman odpowiedział ukłonem na powitanie Volvy. - Jeśli tak, wydam rozkazy.
Skald wydawał się niepocieszony takim rozwiązaniem. Bębnił przez chwile palcami po stole i milczał.
- Reszta waszych pieszo przez Ribe i Jelling ma na Aros pociągnąć. Tam się spotkamy, lepiej drakkarem niż knara gdyby operować nam całą połączoną drużyną przyszło. Z drugiej strony na Knarę ktoś zasadzić się może, nie brak rabusiów, na smoka choćby i mało obsadzonego już kto się dwa razy zastanowi, a i szybszy on niż knara gdyby trzeba było zemknąć. Dlategom zamyślił drakkar obsadzony jak najmniej, jakoby wojenna drużyna zrabowanym dobrem chciała w Aros handlować, a ci co pieszo pójdą stawali za silniejszy oddział.
- Jeśli wszyscy do wioseł siądziecie… - Geir podrapał się po szczęce - szczególnie przy wpływie do zatoki… A do Ribe na co? To drogi wydłuży lądem. - dopytywał próbując się z planem aftergangerów.
- O to chodzi by wydłużyło. I by kto myślał, że tu przybylim po eskortę większą na pieszą podróż. Jeśli kto patrzeć na ruchy nasze będzie, pomyśli, że lądem ciągniemy z obstawą części wojów karla i części zbrojnych jarla. Nim piesi dojdą do Aros, my tam już będziemy. Niespodziewani. Morzem.
- Dziesiątka… weźmy dwunastu. Was trójka, waszych służących czwórka. Na upartego powinno się udać, jeno siły waszej trzeba też. - hirdman ściągnął i tak zrośnięte brwi.
- Tylko, jeżeli po zmroku lub przed brzaskiem przyjdzie nam do miasta wpływać, a nie wiemy czy okręty nocą do portu wpuszczają.
- W cieśninie wszyscy potrzebni będą, szczegolnie nocą. Zatem możemy do wieczora zaczekać. Dzień przed wejściem do Kattegat przesiedzieć w zatoce.
- Weźmy tedy tuzin. - zgodził się Freyvind - A i można jeszcze ze dwóch z waszej drużyny wziąć, rosłych i tęgich co za obcych uchodzić mogą i gdy przyjdzie do spotkania z kimś, za niewolnych czynić. Jeżeli zgodzą się - zastrzegł skald - i nie ujmę w tym, a fortel zobaczą.
- Pomówię i rozkazy wydam odpowiednie. - kiwnął głową Geir - Zatem do drogi się szykujcie. Za czas niedługi gotowim będziem, jak tylko przeładunek zakończym. - odstawił swój kielich na ławę. - Przyślę po was.
- Wybierz najbardziej sprytnego i mirem się u was cieszącego. Za Jelling ze zbrojnymi z Ribe kłótnie ma odegrać i znad zakopanych skrzyń w swoją drogę ruszyć. Twoi do Aros, oni do Ribe. Jakby kto obserwował musi to wyglądać dobrze i udanie. W Ribe zaś tak czyńcie, by nikt nie zorientował się, że nas w skrzyniach jakie stąd zabierzecie nie ma.
- Z jarlem jakieś słowo ustalone macie?
- W pełni zaznajomiony jest z planem.
- A zatem jeno ruszać nam trza…
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline