Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2016, 18:13   #31
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Ribe było jedynie częściowo uśpione. Część portowa rozbrzmiewała przyciszonymi rozmowami w różnych mowach. Kupcy i miejscowi handlarze siedzieli przy ogniskach lub tymczasowych namiotach wymieniając się opowieściami, grając i stawiając zakłady. Tam gdzie wspólna mowa nie łączyła zebranych, dostrzec było można więcej gestów i pozowania. Mimo to brak wspólnego języka nie przeszkadzał w komunikacji. Głosy ludzi i śmiechy niosły się po wodzie. Gdzieniegdzie słychać było cichą muzykę i śpiewy. W tej części Ribe życie nie zamierało lecz toczyło się swoim trybem.

Gdyby ktoś z przyjezdnych zdecydował się jednak na spacer po pozostałych częściach osady zobaczyłby nieco odmienny obraz. Spalona część Ribe została częściowo uprzątnięta wspólnymi siłami mieszkańców i niewolnych. Wzmocnione straże pilnowały wschodniej części dzień i noc, szczególnie uważnie śledząc okoliczne lasy, z których drzewa na odbudowę domów poczęto zwozić, a cieśle swoje kozły porozkładali. Na oczyszczonym z pogorzeliska, błota i śniegu placu ziemi widać było porzucone proste narzędzia do ociosywania i wygładzania drzew. Powietrze niosło ze sobą zapach resztek pożogi przeplatanej zapachem świeżo ściętych pali.

W dalszej części osady straże przechodziły pomiędzy ciasno przytulonymi do siebie chatami o sięgających nisko strzechach by za chwilę powrócić na główne ulice - drewniane, szerokie podesty, ułożone na palach. Ich kroki przynosiły spokój i ukojenie nie tylko pokrzywdzonym przez pożar ale i tym mieszkańcom, którzy pogorzelcom zapewniali opiekę i dach nad głową.
Gdzieś zapłakało dziecko zbudzone głuchym dudnieniem kroków wartowników, w oddali szczeknął pies broniący czujnie terytorium swych właścicieli.
Przy jednej z chat siedziała dwójka staruszków, co spać nie mogąc, usiadła na zewnątrz opatulona w skóry, cicho szeptając miedzy sobą.

Idąc dalej mijało się chatki rzemieślników - proste ziemianki, pozawierane na czas nocy. Na czas przyjazdu kupców jeno kuźnia i pracownia złotnika otwarte były do późna. To tu można było dokonać podziału kruszcu, przetopić srebrne ozdoby i przyrządy na płaty, by płacić nimi. Tu również można było złożyć zamówienia lub sprzedać i wymienić broń.

Jeszcze dalej poza gęstymi zabudowaniami, w niewielkim magazynie leżały ciała tych, którzy drugiemu najazdowi się sprzeciwiali i w ogniu nie poginęli. Niewolni pogrzebani już byli w zwykłych dołach ziemnych. Zwęglone zwłoki również już poświęcono ziemi, a groby oznakowano kamieniami. W pomieszczeniu pozostały ciała obrońców: Eggnira, Rune i innych. Obmyto ich już i złożono tu w chłodzie, by przeczekali czas, jaki tkaczki z osady potrzebowały na przygotowanie dla nich szat. W kącie magazynu stał również stół z bronią, ostrzałkami, tarcze oparte obok były. To tu szykowano wyposażenie wojów na ich podróż w zaświaty i to właśnie to miejsce wskazał Volundowi Bjorn.
Tymczasem zmarłymi opiekowała się Nott...



W halli jednak życie wciąż nie ustawało. Karl Sighvart skończywszy z Sigrun, schodził właśnie na dół, szukając wzrokiem aftergangerów, gdy z daleka dostrzegł volvę zdążającą w jego kierunku. Tej jednak drogę zagrodziła Ljubow rzecząc:
- Gdy czas będziesz mieć, wiedząca, pomówić musimy. - Rusinka spięta była i niespokojna.


- Zrobiłem, co mogłem - rzekł karl zaś gdy w końcu z volvą się zrównał - Obrazy przeżyć wytłumiłem. A takoż Leiknara postać, miast tego poukładałem tak wspomnienia by najważniejsze były takowe co z jarlem związane. Dziewka wspomnienia ujęcia przez potomków Lokiego ma zamknięte, jako i Ty. - tłumaczył Sighvart z kwaśną miną. - Gdzie Freyvind i chłopiec?

Na pytanie volvy o Słoneczko odparł:
- Na górze została z niewolną.



Bjarki i Karina zaś wrócili z dwójką hebanowych sług, niosących tobołki i niewielkie paczuszki. Navarrka zaś trzymała przed sobą jeszcze pleciony kosz.
Karina ruszyła na ich zwykłe miejsce by do spoczynku się szykować, zaś godi poprowadził sługi ku Freyvindowi:
- Wymiany dokonałem, panie. Daliśmy kupcowi skrzynkę kamienia białego, sześć futer listów, trzy miecze, kilka metrów tkanin na czerwono i błękitno barwionych. Bardzo się targował, więc jeszcze dwa sznury wielokolorowych koralików dorzuciliśmy i kilka dzbanów. Karina za to wzięła od niego owoce jakoweś. - skrzywił się niemiłosiernie. - Gdzie niewolnych chcesz by umieścić?
 

Ostatnio edytowane przez corax : 18-09-2016 o 18:18.
corax jest offline  
Stary 29-09-2016, 22:51   #32
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin

- Idź do Sigrun, zaraz i ja tam będę. - Wieszczka do Rusinki rzekła ku Sighvartowi się zwracając.
Dziewczyna ruszyła na stryszek skinąwszy głową.

- Dziękuję Wam, Sighvarcie. - Skłoniła głowę z szacunkiem. - Dług mam u Was. - rzekła spokojnie doskonale zdając sobie sprawę, iż afterganger będzie pragnął to wykorzystać ale fakt pozostawał faktem. - Czy on… - Zagryzła wargi nie mając odwagi zapytać o więcej.
Sighvart przez chwilę spoglądał nie do końca rozumiejąc jej pytanie. Po chwili pojawiła się iskra zrozumienia.
- On nie. Jego ludzie. - pokiwał głową.
Pokiwała powoli głową. Nie wiedzieć czemu ciągle nie umiała znaleźć w sobie nienawiści do niego, jedynie smutek.
- Tym bardziej dziękuję. - Stwierdziła. - Freyvind jest przy jarlu razem z Volundem teraz. Mamy kolejny pomysł jak spróbować go obudzić. My nie zdołaliśmy… Może Sigrun się to uda.
Gdy mówiła te słowa krzyk kobiecy się rozległ. Ze stryszku, na który ruszyła przed chwilą zaufana Thory.
Volva na nic nie czekają biegiem w tamtą stronę ruszyła.
Na drabinie zobaczyła zamarłą bez ruchu Ljubow co się wpatrywała z zaskoczeniem w głąb pomieszczenia.
- Zejdź Ljubow. - Nakazała Elin. - Co tam się stało? Przepuść mnie.
Służąca posłuchała i pobladła zeszła z drabiny.
Gdy Elin wspięła się na górę ujrzała Słoneczko, co usta, ręce i suknię zakrwawioną miało. Dziewczyna pochylona była nad dogorywającym trupem służącej. Z rozszarpanego gardła krew trysnąć musiała mocno by słodkie dziewczę zbryzgać tak mocno. Słoneczko z niejakim zdziwieniem na dłonie swe patrzyła to na ciało przy którym klęczała. Spojrzała z lekkim uśmiechem na volvę.
- Elin? - głos słodki i niewinny przeciął ciszę.
Wieszczka przypadła do niej widok jej zasłaniając.
- To ja Sigrun, to ja… - Rzekła łagodnie. - Chodźmy stąd… - Zaczęła ją prowadzić ostrożnie uważając, by dziewczyna nie spojrzała na trupa.
- Elin - dziewczyna jakby z ulgą i zdziwionym spojrzeniem wwierciła się w twarz wieszczki - Ciągle głodna jestem. I pić mi się chce…
- Tak bywa… - Głową kiwnęła. - Coś na to poradzimy za chwilę, teraz musisz się przebrać. Chodźmy.
- A dokąd idziemy? - Sigrun przytuliła się na chwilę na volvy.
- Do jarla, śpi ciągle stroskany. Być może gdy Ciebie zoczy siły w sobie znów znajdzie, by powstać.
- Do jarla? A czemu stroskany? - pytała cichutko schodząc po drabinie za Elin.
- Pożar był… Dużo ludzi ucierpiało. Nie wszystkich zdołaliśmy uratować. - Westchnęła ciężko i Ljubow zawołała. - Trzeba się zająć dziewką na górze… - Powiedziała do Rusinki, a innej służce kazała strój dla Sigrun przyszykować i misę z wodą przynieść. - Nie mogę jej teraz zostawić samej. - Dodała spoglądając na Ljubow.
Rusinka głową potrząsneła z ustami zaciśniętymi na słowa volvy. Chmurnie przytaknęła i ruszyła by pomoc znaleźć. Zabrakło w tym wcześniejszej ciepłej i przyjaznej reakcji. Spojrzeniem chłodnym potoczyła po Słoneczku i… tyle jej było.

Służący i niewolnicy na dole w milczeniu przyglądali się Sigrun, gdy kobiety przechodziły mimo.
Inną sprawą było korzystanie z krwi za zgodą dawców, inną zabójstwo.
Wkrótce i woda i sukienka zostały podane ale niewolne trzymały się z daleka. Słoneczko nieświadoma jakby była nagłej zmiany w halli. Tuliła się do volvy z uśmiechem nieśmiałym, jak zagubiony kociak.
Ze smutkiem na to wszystko patrzyła i małpkę oddawszy jednej ze służek, sama zajęła się Sigrun nawet nie próbując nakłaniać niewolnych do pomocy. Będzie musiała zaraz ze wszystkimi porozmawiać, tylko dziewczynę do jarla zaprowadzi. Gdy w końcu krew zmyła i ją przebrała ostrożnie i nim do Agvindura poprowadziła jeszcze jednej ze służek rzekła że za chwilę chciałaby ze służbą pomówić.
- Sigrun, posiedź proszę z jarlem, ja zaraz wrócę. Mów do niego, może Cie usłyszy. - Pogłaskała dziewczynę po policzku i do swych braci krwi się zwróciła. - Muszę ze służbą pomówić, małe kłopoty. - Wskazała na Słoneczko, gdy ta nie patrzyła i tylko samymi ustami dodała powoli. - Nic nie pamięta.


Elin, Freyvind, Sigrun


Volund z halli ruszył, rzeknąwszy jeno:
- Jeśli pomocy mej potrzebować będziecie, wołajcie po mnie. Ja przygotować ciała ruszę. - na twarzy swoiste oczekiwanie się przez chwilę pojawiło.
- Ja zaś Sighvarta poszukać muszę, jedną rzecz uczynić nam trzeba - odpowiedział skald sprawiając wrażenie jakby też zamierzał wyjść..
- Pytał o Ciebie. - Skinęła głową. - Daj mi jeno chwilę.
- Chwilę jeno - zgodził się niechętnie spoglądając na Sigrun.
- Dziękuję. Zaraz wrócę. - Zwróciła się do Słoneczka i z izdebki wyszła.
Sigrun przy ciele Agvindura się ułożyła, z bliska przyglądając się twarzy jarla. Palcem po wzgórku nosa mu przejechała, musnęła dłonią włosy.
Wielką dłoń Brujah uniosła i na swą głowę ułożyła jakby ojca dłoń na głowie dziecka. Ramię jarla jednak poczęło opadać z wolna. Gdy koło ust Sigrun się znalazło, blondyneczka najpierw dłoń ucałowała by za chwilę kły w ustach jej błysły i do gryzienia się przyłożyła.
- Zostaw! - huknął na nią skald zbliżając się. - Nie jego krew dla ciebie!
Sigrun z przerażenia z łóżka szybko acz nieporadnie ruszyła się przez co na ziemię spadła. Z lekko uchylonymi ustami, skulona w skalda się wpatrzyła.
- Czemu? - spytała niewinnie i naiwnie.
Poczuł złość, w pierwszej chwili miał zamiar rzec by piła jak chce, może to nie byłoby głupie by tak rozpoczęła nieżycie u boku opiekuna, który był jej panem gdy żyła jeszcze. Więzią?
- W krwi aftergangerów moc się kryje. Kto jej spróbuje więź na siebie nakłada - odpowiedział niechętnie. - Wpierw lekką, a kończąca się niewolą.

Służących zwołać w halli kazała i zapytać czy Ljubow ktoś widział. Gdy zgromadzili się wszyscy stanęła przed nimi i poważnie jedynym okiem pojrzała.
- Wiecie, że Sigrun wiele przeszła. Nie była świadoma tego co robi dziewczynie. Jej śmierć jest tragedią ale Sigrun nie chciała nikomu krzywdy czynić. To się nie powtórzy. Dopilnuję tego. - Zapewniła spokojnie choć dało się wyczuć w głosie nuty szczerego smutku. - Możecie nam obu w dzbanie jedynie krew podawać, jeśli to Was uspokoi. Bliskich jakichś miała? - Zapytała wieszczka.
- Siostra Haldred jeno przy życiu ostała. - ktoś z halli niechętnie rzucił.
Głową Wiedząca pokręciła.
- O dziewczynę niewolną pytam. Ale to dobrze, że choć Haldred ocalała… - Odetchnęła z niejaką ulgą.
- Córkę małą miała i ciotkę co u cieśli służą.- inny głos dodał z tłumu i szybko umilkł.
- O dziecko zadbam. - Rzekła głową skinąwszy. - Nikt z Was więcej nie ucierpi. I nie wińcie Sigrun za to, widzieliście w jakim stanie zaledwie wczoraj była. - Westchnęła. - To wszystko. - Rozejrzała się w poszukiwaniu Rusinki. - Czy Ljubow, ktoś widział?
- Wyszła czas jakiś temu. - ludzie powoli poczęli się rozchodzić chociaż do zwykłego gwaru ciągle brakowało wiele.
- Poślijcie kogoś po nią, proszę… I krwi w dzbanie dostarczcie. U jarla będę. - Odrzekła i odwróciła się by odejść.
Na słowa Freya wkroczyła o więziach. Skald stał niedaleko Sigrun skulonej na podłodze z ciekawością patrzącej na stojącego nad nią męża.

Volva po obojgu pojrzała zdziwiona, po czym łagodnym tonem do Słoneczka się zwróciła.
- Co pamiętasz, Sigrun? - Zapytała podchodząc i za dłonie uspokajająco ją chwyciła.
Dziewczyna nie wyglądała na przerażoną a raczej na zadzwioną i nie do końca obecną.
- Co pamiętam? - dopytała spojrzenie na Agvindura kierując - Byłam gdzieś i z kimś - od uścisku volvy się uwolniła i do jarla ponownie podeszła - potem drogę pamiętam, pęd i dzikość. A potem byłam w Ribe znowu, z matulą i ojcem. - umilkła i usiadła na łóżku obok Agvindura. - A potem … - mruknęła. - Czemu on nie wstaje? - odwróciła się nagle do Freyvinda i Elin.
- Tego właśnie nie wiemy. Podstępem ranion został ale powinien już się zbudzić. Być może głos Twój do przytomności go przywróci. - Odparła zmartwiona wieszczka. Nie wiedziała już co o tym wszystkim sądzić. Leiknar najwyraźniej sam z pamięci dziewczyny Úlfheðinn usunął skoro nic nie pamiętała, gdyż Sighvart twierdził, że wspomnienia jej z tamtego okresu zamknięte ale czemu potem… I czy Sigrun wiedziała, że została przemieniona, czy nie. Oto było pytanie. Elin postanowiła sprawdzić, czy zdoła ujrzeć odpowiedź w myślach dziewczyny. Niestety, zaglądanie w czyjeś umysły było dla niej kłopotliwą sztuką, a Słoneczko okazała się wyjątkowo odporna. Volva odbiła się boleśnie tracąc własne rozeznanie i... Helleven rozejrzała się po pomieszczeniu zaciekawiona.
Skald nie odzywał się i nie reagował uważnie obserwując Sigrun po jej ostatniej chęci picia z Agviindura. Do rozmowy się jednak na razie nie włączał.
W sali zapadła cisza, bo i Sigrun nieskora do rozmowy była. Usiadła koło jarla nogi pod brodę podciągając i przyglądając się mu jak małe dziecko. Po chwili podjęła zaplatanie warkoczy na brodzie jarla.
Volva brwi zmarszczyła.
- Dalej śpi? - Lekkie zniecierpliwienie w głosie przebrzmiało, Freyvind mógł zmianę dostrzec. Kobieta podeszła bliżej do Agvindura i nachyliła się nad nim, by do ucha mu szepnąć.
- Słoneczko czeka na Ciebie, Ribe całe czeka na Ciebie, a Ty śpisz? Poddałeś się? Li Leiknar silniejszy? - W głosie irytacja była. - Jeśliś pragniesz już do niego ruszę, tylko podnieś się w końcu i zajmij tym czym powinieneś. - Syknęła.
Dziewczyna spojrzała ciekawie na wspomnienie jej imienia.
Na twarzy jarla pojawił się lekki grymas i brwi ściągnięcie, jednak z łoża nie podniósł się.
- Wstawaj do kurwy nędzy! - warknął Frey wciąż stojąc pod ścianą. Odezwał się dopiero widząc reakcje jarla. - Będziesz miał czas by się jeszcze powylegiwać sukinsynu!
Sigrun zachichotała. Agvindur zaś ponownie brwi zmarszczył jakby reagując na słowa skalda.
Młoda aftergangerka pochyliła się do ucha Brujah i szepneła:
- Jarlu, złoszczą się na Ciebie. - uśmiechnęła się - ja się nie złoszczę. Ja cierpliwa jestem. Ale brak tu - postukała Agvindura w klatkę - Ciebie.
Helleven do drzwi podeszła, otworzyła je i wrzasnęła tak, by służba ją słyszała.
- Krwi dla jarla przynieście! - Potem ponownie drzwi zamknęła i powróciła do leżącego. - Dasz radę… Wiem o tym… - Mówiła ze złością ale nutki troski się pojawiły i kobieta znów nad jarlem się nachyliła i… pocałowała go.
- A może tu silniejszej krwi trzeba? - Skald zakpił odrywając się od ściany. - Bliższej Canarlowi, więź jakoś przetrwa, silny jest.
- Nie radzę… - Mruknęła usta odrywając od Agvindura. - W ostateczności jeno… ale wtedy i Ty jego krew wypijesz. - Pojrzała uważnie na brata.
- Po pierwsze, to ostateczność. Tu i teraz. Po drugie… nie. Nie wypije z niego. Powstrzymasz mnie Elin? - Pogładził rękojeść miecza. - Czy może Helleven?
- Jeśli by podziałało, to prędzej jarl, by tą sprawę dokończył. - Uśmiechnęła się leciutko nie przejmując gestem skalda.
- Może tak. Może nie. - Wyciągnął kły i rozdarł sobie nimi nadgarstek. - Odstąp. Odstąpcie obie.
Słoneczko zsunęła się z łoża z ciekawością wpatrując się w sklada i powietrze wciąż i co chwilę mocno wciągając. Oblizała się leciutko.
- Pierw niech jeszcze z ludzi wypije, tedy obaczym. - Odparła ciągle spokojnie mierząc brata chłodnym spojrzeniem. Mógł być już pewien z kim rozmawia. Nie odsunęła się.
- Odstąp - wywarczał. - Demon mówił, że mam władać północą. A nie chcę stawać przeciw bratu przez krew. Sam nie chce wstać, to się mu pomoże. I będzie służył byśmy walczyć nie musieli. Pogodzi się z tym. Krew moja go pogodzi. - Zrobił krok naprzód.
Złość w błękitnym oku błysnęła i kobieta po miecz ciągle u boku jarla leżący sięgnęła.
- Nie.
Skald wyciągnął miecz.
- Odstąp. Proszę… inaczej… - zakręcił młyńca ostrzem.
Helleven westchnęła.
- To naprawdę dobry moment, byś wstał. - Warknęła do jarla i swój miecz też wyciągnęła starając się nie patrzeć na ciągle krwawiący nadgarstek skalda. Chwyciła go zdecydowanie pewniej niż robiła to Elin.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 04-10-2016, 17:10   #33
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Skald uderzył znienacka, bez dalszych dyskusji.
Szybkim uderzeniem wytrącił miecz z ręki volvy, ostrze poleciało pod ścianę. Doskoczył do aftergangerki i brutalnie rzucił nią na łoże. Na Agvindura.
Był szybki, zrobił to zanim volva mogła zareagować. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że wieszczka nie zdążyła dojść do siebie po nagłej utracie sił jaką poczuła, gdy miecz został wybity z dłoni.
Sztych miecza Freyvinda dotknął jej gardła.
- Świadków mi do tego nie trzeba – mruknął.
Jego wzrok umykał ku obliczu Agvindura.
Volva uśmiechnęła się jednak jakby nigdy nic.
- No… dalej - wyszeptała - siostrę krwi ranisz?
Mimo nagłego napięcia między nimi, oboje usłyszeli dźwięk metalu ocierającego o podłoże, volva ponad ramieniem ruch Słoneczka zauważyła. Rzut okiem i skald również zoczył dziewczynę w obu dłoniach miecz porzucony trzymającą, z szerokim uśmiechem radości unoszącą twarz znad broni.
Jarl wciąż pozostawał za to w spokojnym bezruchu.
- Noż kurwaaaa!!! - zawył Freyvind ze wściekłością i odrzucił miecz, który wbił się w ścianę. - Nawet gdy obie kochasz pierdolony pastuchu?!?! - wykrzyczał do martwej twarzy aftergangera pogrążonego w letargu.
Odstąpił od łoża puszczając volvę. Słoneczkiem i mieczem w jej dłoni wydawał się nie przejmować.
- Nie ma nadziei - szepnął.
Sigrun jednak przejmować się zdawała sytuacją w pomieszczeniu i bez okrzyków czy ostrzeżeń na skalda się zamierzyła.
- Uważaj! - warknęła Helleven widząc ten ruch i Freya z sił całych pchnęła, by go z toru broni dziewczyny zabrać ale to było jakby chciała przepchnąć skałę, nie poruszyła ciałem skalda ani o cal. Czy to złowiwszy ruch dziewczyny zamierzającej się mieczem, czy to dzięki krzykowi i próbom odepchnięcia go przez volvę, Frey odchylił się odruchowo...
Miecz Słoneczka uderzył tam gdzie on przed chwila stał, a gdzie teraz była volva, stęknęła cicho, gdy ostrze ciało jej przebiło i zagłębiło się w brzuchu. Sigrun z zadziwionym wyrazem twarzy próby wyciągnięcia ostrza podjęła niewprawne.
- Sigrun… - Wieszczka na dziewczynę spojrzała. - Puść…

Pomieszczenie wypełnił zapach krwi volvy zmieszany z zapachem karminowej cieczy z rozoranego nadgarstka Freyvinda, który nie sięgał po półśrodki. Z zamachu dał Sigrun w twarz, aż od siły ciosu z krzykiem odleciała na ścianę po której spłynęła z jękiem bólu. Dźwięk ten zdał się być kluczem do snu w jakim przebywał Agvindur, bo oczy otworzył i kły z sykiem dzikim ukazał, imię Słoneczka charcząc głosem zmienionym. Wściekłość, gniew i chęć pogromu nagle wypełniły niewielką, zamkniętą izdebkę. Wyraz twarzy jarla nie pozostawiał wątpliwości: bestia buzowała pod skórą pazury swe wyciągając.
Rozległ się ryk gdy potwór ruszył aby mordować.



Helleven zamarła na chwilę ciągle z mieczem w brzuchu.
- BARYKADUJCIE! - Wrzasnęła, żeby strażnicy ją usłyszeli. - Sigrun… - wieszczka miecz chwyciła próbując go wyciągnąć, by mieć możliwość ruchu. - Mów do niego! Agvindurze… Nic jej nie jest! - Wzrok na chwilę odwróciła, by szarpnąć kolejny raz broń, która mocno się jej trzewi trzymała i nie dostrzegła uzbrojonych w szpony rąk jarla, które na nią się zamierzyły. Frey również ich nie zauważył, choć może nie było to precyzyjne określenie… Skald po prostu nie dopuszczał do siebie myśli, że Agvindur mógłby się rzucić na volvę, a nie na niego. Na kogoś z kim coś zdawało się go łączyć, zamiast na tego, który zdawał się krzywdzić Słoneczko. Krzywdzić Sigrun, która obudziła go dopiero swym pełnym boleści i zaskoczenia jękiem.
Moc krwi Canarla zabuzowała w ciele Lennartssona dając mu siłę niedźwiedzia i zwinność rosomaka, skald przygotował się na odskok przed wściekłym atakiem i… zrozumiał, że popełnił błąd. Źle ocenił to, kto jest tu zagrożony.
Ale było już za późno.
Szpony jarla uderzyły kierowane nie przez niego, a przez bestię. Była ona w nim tak silna, że przytłumiła wszystko. Cios zadany z furią mogący rozedrzeć na strzępy poszycie drakkara, co dopiero zwiewną i delikatną aftergangerkę. Opadł z wizgiem pieśni o ostatecznej śmierci. Ni ona uchylić się mogła, ni Freyvind zablokować ten cios, mimo iż rzucił się w akcie czystej desperacji. Może to Asowie i Vanowie uśmiechnęli się do nich z Asgardu?

Nie miał szans zdążyć... a udało mu się to.

Barkiem trafił w biodro dziewczyny odrzucając ją z wielką siłą, a pazury wystające z reki jarla zamiast urwać jej głowę musnęły jedynie jej włosy.
Jakby pieszczotliwie…
O ile pieszczotą można nazwać to co mogło by rozerwać wpół górskiego niedźwiedzia.
Skald nie czekał na reakcję brata przez krew i wyprostował się chwytając go za przedramiona i obalając na łóżko, a wieszczka sapnęła zaskoczona, gdy została odtrącona ciągle nie mogąc uwolnić się od miecza. W końcu po dar krwi sięgnęła, by siły swoje wzmocnić ale i to niewiele dało.
- Agvindurze… - zaczęła, ciągle szarpiąc się z mieczem ale i zerkając jak Freyvind siłuje się by utrzymać furiata. - To my! Jest tutaj Sigrun. Nic jej nie jest! - Głos do niego skierowała szarpiąc ciągle w złości i przerażeniu miecz.
Dziewczyna zebrawszy się powoli z podłogi, przyglądała się ogromnymi oczami wydarzeniom miejsce mającym. Aftergangerzy sczepieni ze sobą siłowali się zapamiętale, na który to widok klasnęła w dłonie. Wyglądała jakby sekudnowała walczącym.
Agvindur nie myślał o niczym, czyniła to za niego bestia, a ona chciała tylko krwi, mordu i zniszczenia.
Freyvind desperacko myślał jedynie o tym by utrzymać go w ryzach i trzymać pazury z dala od siebie.
Siłowali się jak Thor i staruszka Ella w Utgardzie, która okazała się samą śmiercią zaklętą w ciele kobiety przez Skrymira, podczas legendarnych prób jakie Synowi Ziemi zgotowały olbrzymy. Tu i teraz skald też igrał ze śmiercią, bo starczyłoby aby puścił choćby na chwilę łapę zbrojną w szpony...
Aby na ulotny moment dał się zmóc potwornej sile starego aftergangera...
Lennartsson zaklął i znów sięgnął po moc krwi jeszcze bardziej przekuwając ją w siłę swego nieumarłego ciała i szybkość jaką osiągnąć mogli tylko einherjar lub ulfhedin. A i to nie wszyscy.
Uderzył czołem w twarz Agvindura, aż rozległ się trzask. Jarl zwiotczał ale jeno na moment, wyjąc w furii zwiększył wysiłki uwolnienia rąk i zadawania nimi dzikiej, strasznej śmierci.
Freyvind czując krew na czole powtórzył łupnięcie.
Znów chrupnęło
Tym razem Agvindur już całkiem przestał się ruszać.

Helleven wzrok na łoże znów skierowała, by jęknąć cicho widząc efekty.
- Dziękuję za pomoc… - mruknęła jednak jedynie wracając z powrotem do cholernej broni. Dodawała sił, najwyraźniej potrafiła też wyjątkowo mocno utkwić w ranie.
Frey tymczasem wciąż trzymał przedramiona jarla ale czuł już zupełny brak walki z jego strony. Jakby siłował się ze zwojem liny. Krwawa maska zamiast twarzy jarla była strasznym widokiem, ale nie był to kres jego drogi. Agvindur był starym aftergangerem, gdyby osiągnął ostateczną śmierć na łóżku pozostałby jeno pył i kości.
Skald aż się zakrztusił widząc, że mogło nie być od tego przesadnie daleko.
Cofnął się przerażony patrząc na swe ręce jakie oderwał od przedramion starszego z synów Eyjolfa. Przypomniał sobie jak po rozmowie z demonem z całą mocą wynikająca z pewności mówił, że nie stanie przeciw bratu w krwi. Wprawdzie tu szło o okiełznanie jego furii, ale…
Spojrzał na volvę.
- Ja… - zaczął ale urwał jakby lekko zagubiony. - Ja… prawda to chciałem spróbować przebudzić go jego gniewem - znów urwał, spojrzał wymownie na swój miecz wbity w ścianę, który odrzucił gdy jarl nie zareagował na grożenie Elin. - Ja nie spodziewałem się… krwi mu trza…
Volva westchnęła cicho.
- Wyszło jak wyszło, nic już nie poradzimy. Pierw zobacz co ze Słoneczkiem.
Kiwnął głową, ostrożnie zszedł z łoza i spojrzał na Sigrun, która siedziała na piętach, oparta na jednej ręce i czujnie w niego wpatrzona. Z każdym krokiem jaki czynił w jej kierunku nabierała wyglądu przestraszonego zwierzątka. Strzeliła oczami na boki i cofać się poczęła w kierunku drzwi, wpierw na czworakach a potem próbując się zebrać i stanąć na nogach. Odruchowo kiełki ukazała.
- Czemuś mieczem ubić mnie chciała…? - spytał i urwał, bo przypomniał sobie w jakiej chwili zamierzyła się ostrzem. - Obudzić go jeno chciałem - dodał stropiony.
- Sam rzekłeś, że więź - dziewczyna przytuliła się do ziemi wciąż cofając się poza zasięg dłoni Freya.
Wieszczka w tym czasie kolejną próbę wyciągnięcia miecza podjęła. Nie chciała w żadnym wypadku pozwolić Freyowi go dotknąć. Na nic się to jednak zdało, rozwścieczona własną bezsilnością wycofała się, by Elin przywrócić. Kobieta zszkowana rozejrzała się wokoło.
- Co tu się stało? - Zapytała prawie szeptem.
- Agvindur przebudzony… - uśmiechowi na buzi Słoneczka przeczył jednak fakt, że jarl leżał ze zmasakrowaną twarzą.
Skald zaś twarz miał również nieco uwalaną juhą.
- Trochę się to - rozejrzał się - wyrwało spod kontroli. Z letargu wyrwany, ale w szał wpadł - mówił zgadując, że w volvie zmienił się rezydent. - Mocny szał. Chciał mordować, musiałem… - wskazał na jarla. - Bez zmysłów jest, mam jeno nadzieje, że nie tak jak pierwej.
Wiedząca głową powoli pokiwała.
- Trzeba krwi mu dać… Dla Słoneczka zresztą mieli przynieść… - Skrzywiła się patrząc na miecz i rozpoznając w nim ten z polany.
- Cudownie… - Mruknęła szykując się do wyciągnięcia broni… i tym razem miecz drgnął tak, że volva powoli mogła go zacząć wyciągać.

Gdy w końcu cisza względna w izdebce zapadła, służba ośmieliła się w końcu zastukać.
- Pani? - dobiegł wszystkich cichy głosik a Sigrun ruszyła by drzwi otworzyć. Z zaskoczeniem na twarzy odwróciła się do skalda i volvy. - Zamknięte…
- Możecie już otworzyć -
odezwał się skald spokojnym i mocniejszym głosem by być słyszanym po drugiej stronie drzwi. - Minęło już.
Elin wyciągnąwszy miecz, wytarła go o i tak zakrwawioną już swoją suknię i odłożyła z powrotem u boku Agvindura, po czym podeszła do drzwi.
- Już wszystko w porządku - potwierdziła.
Zza drzwi dobiegło szuranie i odsuwanie drewnianych mebli. Służący nie wiedzieli tego, że gdyby jarl faktycznie przemógł i skalda i volvę drewniane zapory byłby dla niego niczym.
W drzwiach pojawiła się postać Grima z dzbanem krwi.
Bjarki nie rzekł nic, podszedł jedno do dwójki aftergangerów. Sigrun poza nim furknęła ku drzwiom, a
Volva widząc ruch dziewczyny rzuciła się, by za rękę ją złapać. Niestety nie udało się jej to, więc za nią pobiegła.
- Sigrun, czekaj!
Słoneczko wybiegła do halli by przez chwilę się rozglądnąć i z gracją, płynnie ruszyć biegiem ku wyjściu z langhusu.
- Ja do mamy muszę - rzuciła przez ramię - martwi się z pewnością.
- Pierw pomówić musim… Mówiłam Ci, że pożar był. -
Podbiegła do niej. - Proszę, u jarla pomówmy.
- Ja nie chcę u jarla. Ja do rodziców chcę -
uparła się blondynka. - Jarl śpi, wrócę nim się obudzi.
- Pomówmy, pierw. -
Elin równie uparta była. [i]- Ale nie tutaj…
- Noooo dobrze. Lecz szybko, volvo! Matka z pewnością zmartwiona… - Sigrun niechętnie zgodziła się pod namową Elin.

Skald przez ten czas stał jeno i drżał na widok dzbana krwi w rękach sługi. Był głodny, wykorzystał dużo krwi i teraz chciał… tylko spróbować. Łyk, wszak niewielki tylko, bo to dla jarla. Zasmakować jedynie…
Kły same mu się wysunęły gdy sięgał po dzban.
Ujął go w drżące ręce i zajrzał w czerwonobrunatną ciecz.
Odwrócił wzrok.
Powoli podszedł do Agvindura i przechylił dzban do jego zmasakrowanych ust.
Wąski strumień płynu życia zaczął ciec do półotwartych ust nieruchomego jarla.
Bjarki przyglądał się Freyvindowi by mruknąć:
- Siły odzyskać musisz. - Po raz pierwszy od czasu walki w caernie w jego glosie skald usłyszał nuty troski.
- Muszę. Będzie i na to czas. Ale muszę i wiem to, głodnym kapkę. - Krew wciąż lała się do ust leżącego znikając w nich, a Freyvind patrzył tęsknie na każdą kroplę.
Po chwili charczenie zabrzmiało w powietrzu i jakby lekkie zadławienie.
Twarz jarla zaś… widok niecodzienny stanowiła gdy zadane przez skalda rany poczęły się zasklepiać kawałek po kawałku. Kości i chrząstki z trzaskiem wskakiwały na swoje miejsca pod skórą, i pan na Ribe z wolna wygląd swój odzyskiwać począł.
Grim ramię wyciągnął.
- Lepiej posil się tu, ze mnie. W halli nastroje ciężkie. Nie trzeba ludzi drażnić - zadudnił szeptem, nogą drzwi przymykając.
Skald nie oparł się tym razem propozycji.
- Choćbym całego cię wypił mało by mi było - mruknął wgryzając się w przedramię Bjarkiego.
- Nie poradzę na to teraz - godi żachnął się lekko.
Freyvind nie pił dużo, ot by poczuć w ustach smak tego o czym myślał od kilku chwil i myśleć nie mógł przestać. Nie pił dużo też dlatego, że krew ludzka od kilku nocy zdawała mu się obrzydliwą i ciężko było mu się przemóc, a choć był głodny to nie tak aby krwawa mgła przesłaniała mu wszystko.
Gdy oderwał się i zasklepił ranę spojrzał ku Agvindurowi, który przez chwil kilka, które zajęło pożywianie się, wyleczył zmasakrowaną twarz.
Począł otwierać oczy wraz gdy Wiedząca z Sigrun wróciły.

Kobieta drzwi zamknęła i zamarła widząc reakcję na twarzy jarla, który spojrzenie wlepił w stojącą obok niej dziewczynę. Gdyby mógł zbladłby, lecz jeno usta zacisnął siłując się z sobą samym, oczy zmrużył, z których czerwone strugi popłynęły i potężne pięści zwinął. Jednak nie zdołał utrzymać kontroli nad sobą i ponownie z rykiem nie jeno wściekłością przepełnionym ale i bólem rozdzierającym rzucił się w kierunku kobiet. Bestia w skoku władzę przejęła po raz kolejny.
Freyvind ponownie rzucił się za ramiona go schwycić by utrzymać.
- Uspokój się na litość Frigg! - krzyknął żałośnie widząc co się znowu święci. - Ona opieki twej potrzebuje!!
Elin Sigrun osłoniła krok przed nią robiąc.
- Ona Cie potrzebuje teraz bardziej niż kiedykolwiek - krzyknęła do jarla. - Mnie rozszarp, wypędź, uczyń co chcesz ale nią się zajmij! - W głosie volvy rozpacz przebrzmiewała. - Styggrze, błagam pomóż mu się uspokoić - szepnęła.
Coś zamigotało w powietrzu.
Jakaś bezładna forma niemalże niewidzialna.
Lecący z wściekłym wyrazem twarzy Agvindur rozszerzał ramiona by zadać cios pazurami gdy… zatrzymał się. Zaledwie kilka kroków przed volvą. Zapatrzony gdzieś w dal, twarz Bestii odchodziła w niepamięć. Trwał przez chwilę nieporuszony by zwrócić nieobecne spojrzenie ponownie na Elin i Sigrun. Zacisnął usta i znowu widać po nim było walkę. Tym razem jednak wygraną. Odsunął volvę i z wolna przygarnął do siebie Słoneczko tuląc dziewczynę w ramionach. Wciąż napięty, wciąż skupiony. Wysiłek jednak dawał rezultaty bo wkrótce w chatce zabrzmiał jego niski głos:
- Co tu się stało?
Volva z ulgi na ziemię opadła krwawe łzy znów roniąc i powtarzając cichutko.
- Dziękuję… dziękuję…

Freyvind od pół wieku oddychać nie potrzebował, jednak jego reakcję można było jawnie uznać za odetchnięcie z ulgą. Przysiadł na łożu dygocząc jeszcze z napięcia, nie do końca wierzył w to, że drugi raz zdołałby jarla powstrzymać w jego szale.
- Ano… - zaczął. - Ano stało się. Dużo i źle.
Wiedząca powstała i drogę do drzwi zagrodziła nim mówić poczęła. To wszystko było jej winą, więc ona musiała wyjaśnić.
- Mój stworzyciel pożar wywołał próbując pod Úlfheðinn się podszyć. - Patrzyła teraz prosto na jarla z bólem w błękitnym oku. - Dom Sigrun spłonął… jak i wiele innych. To z nim walczyłeś i to on kołek w Twym sercu zatopił. Opętał Asgera, który kontrolę nad miastem przejął i trzymał Cie w letargu… Potem przybyliśmy my i zdołaliśmy go powstrzymać. Sighvart też jest w mieście, cały i zdrów. Pomógł Sigrun. - Wyrzuciła z siebie wszystko czekając na kolejny wybuch furii.
Ten jednak tym razem nie nadszedł.
- Jak… - jarl urwał na chwilę - … jak ją znaleźliście? - odsunął dziewczynę w końcu od siebie i pochylił nieco by zajrzeć jej w twarz. W nagrodę otrzymał uśmiech, którym dziewczyna do tej pory olśniewała i radość niosła.
- Sighvart ją odnalazł gdy szukał tego sukinsyna. - Frey wciąż siedział i patrzył uważnie na Agvindura. - Cokolwiek masz rzec w tej kwestii, żalowi się oddawać zechcesz, złorzeczyć, rzeknę tak: Elin w wizji widziała Sigrun płaczącą krwawymi łzami. Przeznaczenie, Norny nicie uplotły. Tak widno musiało być.
Palce mocarnych dłoni zacisnęły się na kurczowo na ramionach Sigrun. W końcu Agvindur odwrócił wzrok od dziewczyny.
- Co z miastem? Naprawy trwają? Straże wzmocnione? Co z kupcami? Ludźmi?
- Część miasta spalona, ale biedniejsza. Część ludzi nie żyje, ale nie tak wiele… -
Freyvind zaczął opowiadać o sytuacji w Ribe. - Asgera ubiłem za to co uczynił, nie pytaj o niego. Trzeba było zająć się miastem jak niebytem zmożony byłeś, więc nie krzyw się na mnie, alem to uczynił. Com źle zrobił naprawisz .

Zaczął ze szczegółami opowiadać o tym co zarządził. O umowach z kupcami i zadbaniu o pogorzelców, o rozpoczęciu odbudowy zniszczonej części osady. O wprowadzonym stanie wyjątkowym i wszelkich innych szczegółach. O dwóch sprawach nic nie rzekł. O umowie z kupcem z Kairu i obiecanych mu grantach.... a także o tym czyj pogrzeb mieli dziś odprawiać. To drugie jednak ze względu na Sigrun. Jarl co i rusz dopytywał o wszystko to, co związane z miastem było i bezpieczeństwem jego mieszkańców. W każdym szczególe. Elin w tym czasie milczała oparłszy się o drzwi i z głębokim smutkiem to na jarla, to na dziewczynę poglądała.
- Majątek Asgera jest tu w halli – kontynuował skald gdy w pełni przedstawił już sytuację w Ribe - zamierzalim podzielić go i część wziąć na wyprawę do Aros, część zostawić dla skarbca, a nie mniej niż połowę rozdać poszkodowanym. - Agvindur na to jedynie niecierpliwie ręką machnął. - I spojrzyj na Bjorna ze straży. Dobry woj, lojalny, twardy, pomocny. Zdałby się na hirdmana - zakończył, ale coś jakby go gnębiło, więc dodał: - Gdyśmy w drodze do Jelling byli, mówiłem ci o Bjarkim i Karinie, twej thrallce z południa. Obiecałem im, że ze mną dziewczyna pójdzie, jako ma służka, a jego towarzyszka. Zechcesz nagrodzić, o to jedno proszę. Krzyw jesteś za to com czynił, starczy że nie zezwolisz. Słowo słudze dane tym złamię, wiesz dobrze, jak to dostateczna kara.
- Jeśli dziewka iść chce, bierz ją - Skinął głową. - Jak pogrzeb? I o którym Bjornie rzeczesz? - zmarszczył brwi - w straży ich kilku.
- BJORN! -
krzyknął głośno skald. - Jarl cię wzywa! - Freyvind był pewien, że tu pomyłki nie będzie i zareaguje właściwy.
Tak też się stało, w drzwiach izdebki wkrótce stanął wezwany.
- Jarlu? - na twarzy lekkie, radosne oszołomienie mu się ukazało - Z namiś - dorzucił z ulgą.
Agvindur skinął głową.
- Pomówić nam trzeba po pogrzebie.
- To jeno dodam -
wtrącił się skald z cynicznym uśmiechem - że Bjorn bez słowa wszystko co trzeba było czynił by w Ribe spokój zaprowadzić. Ale z oporem by mnie słuchać. Nawet ja uległości w nim nie wzbudziłem - mężczyzna nieco pokraśniał i brwi ściągnął - bo jarla ma jednego. Potrzebujesz go bo… - zerknął na Elin i strzelił szybko oczyma na Sigrun.
Volva westchnęła bezgłośnie i znów w drzwiach stanęła.
- Straciliśmy Eggnira i Rune… - Dokończyła za niego.
Agvindur zaklął soczyście i odruchowo ramiona wyciągnął ku Słoneczku lecz dziewczyna bez ruchu stała, jakby obok gdzieś, a nie w rzeczywistości była.
Elin wzroku z Sigrun nie spuszczała i wargi przygryzła widząc jej reakcje. Słowa więcej jednak nie rzekła.
- Bjorn, jak przygotowania do pogrzebu? - jarl zwrócił się do woja.
- Volund ciała przygotowywał, kończyć powinien wkrótce.
- Miałam mu pomóc -
dodała cicho volva.
- Jesli mu pomożesz ceremonię zatem dzisiaj zdążymy odprawić? - po raz pierwszy jarl zwrócił się bezpośrednio do wieszczki.
Ta skinęła głową.
- Tak planowaliśmy uczynić, by to dziś już było - odrzekła spokojnie.
- Co do pogrzebu, jedno chciałem jeszcze rzec. Bjorn zostaw nas na razie - polecił skald jakby zapominając się, że jarl już jest przytomny. Agvindur skinął głową na co zbrojny opuścił izdebkę. Bjarki ruszył za nim mrucząc coś pod nosem jak wymówkę.
- Mów zatem.
- Ułożyłem sagę, chciałbym wam ja wygłosić.
- Dzięki Ci -
rzekł poważnym tonem jarl. - Wygłaszaj. Pewnym jest, że mieszkańcy znajdą w Twych słowach pociechę.

Skald zaczął recytowac o ich wyczynach. Bez zbędnej zabawy głosem, omijając wiele kennigów, skracając gdzieniegdzie przydługie opisy bo czasu nie mieli wiele. Wygłaszał sage o ich czynach stworzoną nie dość wiernie. Zabrakło w niej pewnych rzeczy, a inne zahaczały o konfabulacje. Sporo było tam paszkwili na Leiknara. Elin zakłopotana ze wzrokiem spuszczonym słuchała sagi Freyvinda.
- Cel… - rzekł skald gdy skończył. - Cel jest ważny, nie środki. Trzeba nam puścić w Danię wieści, że to wina tego sukinsyna. Jest szansa, że i wilki sagę usłyszą jak się poniesie. Wtedy jest szansa, że za cel obiorą jego. Napuścimy wrogów na siebie. - Przeniósł wzrok na volvę. - Mówiliśmy o tym, ale szczegółów nie zdradzałem, nie chce by w sadze było coś niby przez Ciebie wypowiedziane, czego nie akceptujesz.
- O ptaku ognistym też mogą tedy uznać, że fałszywa to przepowiednia -
odrzekła w końcu. - Ale jeśli to może przydać się w jego powstrzymaniu… Niechaj tak będzie.
- Sam wygłaszać będziesz? -
Brat krwi z lekkim marsem na twarzy dopytywał się.
- Sag o sobie się nie wygłasza. Pychą to zalatuje. Ale nam mus… ucznia w Jelling wziąłem. Sighvart mocą Canarla w myślach mu ja zaszczepi. On opowie.
- Ucznia? -
Nie udało się Agvindurowi zaskoczenia ukryć. Spojrzał nagle głowę unosząc na skalda.
- Ucznia.
- I służkę nową?
- A jak Bjorna nie chcesz to i z nim pogadam.

Nic nie odrzekł na te słowa chociaż wciąż przyglądał się z błyskiem w oczach. Sigrun po głowie gładził.
- Szykujcie się zatem. Ja…
- To nie wszystko -
przerwał Freyvind widać, że niesiony niecierpliwością. Wstał z łoża. - Wrogów mamy silnych i potężnych. Leiknara nie można lekcewazyć, Ulfhedinn też. Hedeby i król Eryk, bo jak się rozniosło, że mnie zawezwałeś, to wiedzą, żeś przeciw jemu. I Aros, ci co Einara… - urwał. Ale zaraz rzekł dalej: - Z każdej strony kurwa jej mać źle i tylko czekać jak kto pokaże jaki jest cierniem. Jest tu kupiec z dalekich krajów, z Kairu mówi. Ubiera się tak jak Orm mówił o przybyszach do Aros, nim hird Einara padł. Rozmówiłem się z nim, umówiłem, że ruszy z rana do Aros i będzie szpiegował, wróci w tydzień i opowie mi co tam się dzieje. Z Sighvartem ugadałem, że drakkar Hemminga nam da z załogą. My na drakkarze z dziesiątkiem ludzi ruszymy po kupcu do Aros. Reszta załogi i część straży Ribe ze skrzyniami na wozach do Aros lądem, dzień lub dwa po nas. Jak kupiec zdradzi bo zmówiony z tamtymi jest, będą myśleć, że w Ribe czekam, lub wolno lądem idę. Z Hedeby też na wozy patrzeć będą, że drużynę na Aros z Ribe ślemy,. Leiknar i wilki tudzież. A my po cichu handlową wyprawą smoczego okrętu do Aros dopłyniem. Tak żem obmyślił. Rady chcę co ty na to.
- O pomoc żem jeszcze posłał do Eryka z Tissø. Albo go do Aros ściągnąć albo niech zaplecze stanowi. Tissø ledwie kilka godzin przez zatokę. -
Potarł dłonią o policzek w zamyśleniu, a Elin spokojnie przyglądała się rozmowie mężczyzn nie wtrącając się. - Plan brzmi dobrze jeno sprawia, że za wami i wilcy i Leiknar a na przeciw nie wiedzieć co w Aros. Gudrunn ruszy do Hedeby? Ważne by i tam posłać kogo, by nie zostawić się samemu otwartym.
- Jakoś do Aros dostać się musimy, awrogów tylu, że trza nam piasek w oczy im rzucić. Stąd mój plan wysłania ludzi lądem z wozami i skrzyniami, a kupca pierwej by tym w Aros rzekł jakby zdradził, że czekam wpierw na jego wieści tutaj. Inaczej jak ruszymy lądem, to czekać tylko wilków, Leiknara, siepaczy Eryka, albo reakcji tych co Einara zgonili -
Frey nie chciał mówić, że zabili. Wnet zakłopotanie odzwierciedliło mu się na twarzy. - A Gudrunn, może ruszy. Twoja prośba do niej o Hedeby. Myśmy… Myśmy się posprzeczali srogo, ubić mnie obiecała jak w Jelling się pojawię. I nie pytaj. - Spojrzał hardo na jarla.
- Zrobimy po Twojemu zatem - zgodził się jarl chociaż na słowa o sprzeczce z Gangrelką skrzywił się - Przygotowania poczyń i powiedz jeśli czegoś Ci trza. Ja z Sigvartem się rozmówić jeszcze muszę za jego pomoc.
- Mi trza jeno kolczugi i co na drogę by śmiertelnikom strawę zapewnić. Nic więcej nie patrzę. Po pogrzebie nam do Varde ruszać… -
ostatnie powiedział ni to stwierdzeniem ni pytaniem przenosząc wzrok na volvę.
Wiedząca zaskoczona na brata krwi spojrzała.
- Już po pogrzebie pragniesz ruszać?
- Kupiec z rana wypłynie, nam niewiele po nim trzeba. A do Varde większość nocy drogi. Trzeba nam by jak najszybciej po nim, jakby zdradził czego się spodziewam. Zmitrężymy, to więcej niż dzień i noc za nim popłyniemy.

Elin pokiwała powoli głową widać niezbyt szczęśliwa z takiego rozwoju sytuacji po czym spojrzała na jarla.
- Czy dalej życzysz sobie, bym do Aros z Freyvindem i Volundem ruszyła? - Pierwszy raz zwróciła się do niego z pytaniem.
- Choć tyle winnaś - stwierdził beznamiętnym głosem jarl.
Zacisnęła pięści i głowę pochyliła.
- Zatem pójdę Volundowi przy ciałach pomóc. - Odparła jeno i ku wyjściu się obróciła. - Nie chciałabym tylko znów nieszczęścia na kolejne miasto przynieść… - Dodała wychodząc.
Jarl nie zatrzymywał jej, posadził Sigrun na łóżku. Skald tymczasem bez słowa zrobił kilka kroków ku ścianie. Robił się wściekły… ale było to dla niego coś nowego. Złość nie wynikała z tego co czyniono jemu, a… za stosunek Agvindura do Elin. Zwykle miewał to gdzieś. Być może krew volvy krążąca mu w żyłach?
Jednym ruchem wyciągnął miecz swój wbity do połowy w drewnianą ścianę. Śmiertelnicy musieliby używać młotów by wbić go tak głęboko w stare drewno i być może zaprząc woła by ostrze wyciągnąć.
Położył go sobie na ramieniu i zwrócił się do wyjścia.
- Powtórzę ci Agvindurze to coś mi rzekł więcej niż sto razy, a co mówiłeś rację mając. - Spojrzał na drzwi którymi wyszła volva. - Głupiś. - Otworzył je i prawie wyszedł, po czym z cynicznym uśmiechem, ale wciąż nie odwracając się dodał: - A teraz wytłumacz Sigrun, że nie tylko Eggnir, ale i jej rodzice.
Trzasnął drzwiami że aż drzazgi poleciały z futryny.

Pierwsze co zrobił po wyjściu skierował się do volvy, która ludziom dobrą nowinę przekazywała i Thorę nakazywała wezwać jak najszybciej. Rozglądała się też za Ljubow. Zdawała się wyglądać radośnie, może nawet aż zbytnio. Freyvind podszedł do niej bliżej patrząc uważnie. Nic złego po niej nie zauważył, a przynajmniej nie to co podejrzewał.
- Wszystko w porządku Elin? - spytał jakby się upewniał.
Wiedząca spojrzała na niego łagodnie.
- Nie wydarzyło się nic, czego bym się nie spodziewała… Ale dziękuję, że pytasz.
- Dobrze… - kiwnął głową. Uspokoiło go to nieco, wyglądało na to, że faktycznie wszystko jest w porządku. - Jakbyś potrzebowała czegoś, to odszukaj mnie. - Jakby się zawahał, po czym pochylił się i objął volvę ściskając lekko i przygarniając do siebie.
Elin zamarła zaskoczona w pierwszej chwili, by potem głowę na ramieniu swego brata w krwi złożyć.
- Jestem przyczyną tego wszystkiego - wyszeptała rozpaczy tym razem nie kryjąc. - Nie mam prawa mieć mu za złe… - Westchnęła ciężko i oderwała się od skalda ponownie uśmiech na twarz przywołując. - Dziękuję.
Odsunął jej kosmyk włosów za ucho i też się uśmiechnął.
- Nie jesteś przyczyną, a on to zrozumie. Chciałbym być przy nim by zobaczyć jak głupia mieć będzie wtedy minę. Ot jest wielce poruszony tym co się stało. I głupol z niego czasem. To mamy wszak obaj po Ejyolfie - zażartował.
Zaśmiała się cicho, inaczej się nie dało ale zaraz spoważniała ponownie.
- On zawsze dostrzega całość wzoru, tym razem jestem pewna że tak jest również. Powinnam mu była więcej powiedzieć. - Westchnęła znów i pokręciła głową. - Teraz mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia niż przejmowanie się moimi uczuciami, bracie - powiedziała ciepło.
- Może to nie czas - zgodził się skald - może on o tym wie. A może czas zawsze na uczucia nam bliskich. Ot zagadka.
Skinęła lekko głową.
- Pewnie zawsze i tak wybierze się źle, więc po prostu róbmy to co uważamy za słuszne. Masz wiele do zrobienia Freyvindzie, nie martw się mną. - Uśmiechnęła się ponownie.
- Będę. Ale prawda to, wiele do zrobienia jeszcze…

Skald rozejrzał się za Sighvartem i wnet zauważył go siedzącego na jednej z ław i rozmawiającego z podekscytowanymi ludźmi. Zabicie thrallki, ryki z pomieszczenia obok, przebudzenie Agvindura… zaiste, ludzie mieli o czym rozprawiać. Podszedł do pana na Varde i skinął głową.
- Agvindur się przebudził, chwała Odynowi.
Sighvart jakby z lekką ulgą przeciągnął wzrokiem po halli pełnej plotkujących osób.
- Chwała Jednookiemu! - zgodził się ze skaldem. Skrywane podniecenie dało się wyczuć w powietrzu.
- Pójdźmy, pogrzeb już blisko. Czas nam uczynić to co uzgodniliśmy. - Spojrzał wymownie na chłopaka i wskazał w chwile później lekkim ruchem głowy pomieszczenie w którym ostatnio rozmawiał z Haldred.
Jorik od Chlo się oderwał - widać, że ciężko mu było przerwać ich sekretne szeptania, bo lekko zaczerwieniony był i oczy mu błyszczały gorączkowo. Szybko jednak ruszył we wskazanym przez skalda kierunku. Sighvart też skierował się za Freyvindem do jego tymczasowej sypialni.
- Usiądź - wskazał chłopakowi kupę futer robiącą za posłanie gdy weszli już i odrzwia zamknęli - i odpręż się. - Zwrócił się wnet do karla: - Jak to ma wyglądać? Ja mam mówić ci słowa, a ty je w nim zapiszesz? W głowie jego?
- Tak, każdy werset musi z ust mych paść, postaram się przekazać również i styl jakim chcesz by sagę przekazano.

Karl spojrzał na Jorika, napiętego i sztywnego jak struna.
- Nie denerwuj się - rzekł - rozluźnij, pomyśl o tym, co miłe Tobie. Ty zaś zacznij… - słowa ostatnie skierował do Freyvinda. Usiadł wpatrzony w chłopca…
Skald zaczął deklamować starając się tak jak rzekł Sighvart przekazywać nie tylko słowa, ale i intonację, tempo sagi, rytm pieśni w niej zawartych i inne szczegóły składające się na to, że opowieść żyła nie będąc jeno skleconymi ze sobą zdaniami. Mówił długo uważając by karl nie uronił nic ani nie przeinaczył. Kilka razy poprawiał go słysząc niewielkie błędy.
W końcu skończyli.
Skald spojrzał na chłopaka.
- Sięgnij do swych myśli, odnajdź tam to coś otrzymał i wyrzeknij jak potrafisz najlepiej.

Chłopiec stanął wyprostowany. Spojrzał wpierw na dwóch aftergangerów a potem wzrok zawiesił przed sobą i deklamować począł. Mówił dość sztywno z początku i głosem nerwowym, drżącym. Im dalej tym częściej rzucał niespokojnym spojrzeniem na Freya, mówić nie przestając. Trochę to trwało, Frey nie mówił nic, nie przerywał, brwi nie marszczył, nijak nie reagował.
Na koniec kiwnął głowa jedynie zadowolony, że tekst wiernie powtórzony został. Cóż za moc drzemała w darze jaki Canarl dał Ivarowi i jego potomkom, zmienianie myśli, wkładanie ich i zabieranie z głowy jak nie przymierzając kamyków do sakwy.
Mniej zadowolony był z tego jak chłopak wygłaszał sagę. Freyvind nie miał złudzeń, że Jorik zrobi to tak, by krążyły o tym legendy. Ba! Zdawał sobie sprawę, że efekty mogą być raczej marne niż epickie, ale rozdygotany głos, niepewność trochę spanikowane spojrzenie… nie wróżyło to dobrze.
- Dziekuję - kiwnął głową Sighvartowi. - To… wielka moc. Chciałbym z nim jeszcze pomówić, a z Tobą chciał się widzieć Agvuindur - powiedział do karla.
Gdy pan na Varde wyszedł Skald spojrzał uważnie na Jorika.
- Po pierwsze, pewność siebie. Nie jest ważne czy głosisz sagę dla garstki ludzi w halli, czy dla tysiąca na placu miasta. Tak czy tak, oni są tam dla ciebie, są by chłonąć opowieść. Możesz sobie wytłumaczyć to tak, że czy kilka osób, czy pół miasta, to czynisz im łaskę swej opowieści. - Skald usiadł wciąż patrząc na chłopaka. - To Ty jesteś w centrum uwagi i wiem, że to może peszyć, ale spróbuj pomyśleć, że oni są właśnie po to by cie podziwiać, by chłonąć to co mówisz, a nie że zebrali się by ocenić jak wypowiedziałeś słowa. W czasie wygłaszania poematu patrz po tłumie ale prześlizguj się jedynie wzrokiem po nim, a jak masz na dłużej zawiesić na kimś wzrok wybierz dobrze na kim. Wstydliwa dziewczyna nieurodziwa, która pod spojrzeniem peszyć się będzie i czerwienić. Dziecko nie zwracające uwagi na to co i jak mówisz, ale chłonące słowa i cieszące się z tego, że uczestniczy w wygłaszaniu sagi. Thrall, starzec, choćby i kot grzejący kości od ogniska. Patrz i skupiaj się na tych, którzy obdarzają cię bezwarunkowa uwagą i szacunkiem, lub przynajmniej nie mają w oczu wyzwania. Na tych co słuchając nie oceniają.. Na tych którzy wstydliwie odwracać będą wzrok. W czasie głoszenia sagi zaczniesz wpatrywać się w twardego woja… to prócz skupienia się na głoszeniu będziesz musiał i zwyciężyć go swą siłą woli. Nie jesteś gotowy na to. Pojąłeś?
- Tak… -
Jorik był strasznie zdenerwowany.
- Jeżeli mimo to nie będziesz potrafił znieść tłumu, przymknij oczy odchyl głowę i skieruj ją w niebiosa. Jakbyś sagę głosił w uniesieniu dyktowana przez samego Bragiego. To ostateczność, ale może pomóc gdybyś uznał, że nie możesz inaczej. Wtedy pozostaniecie tylko we dwoje. Ty i saga, jakbyś mówił ją sobie przed zaśnięciem aby kolejnym wypowiedzeniem jej więcej ją poznać. Kiedyś…. jeżeli podążysz drogą Bragiego będziesz mógł słowem i wzrokiem mógł podporządkować sobie w czasie głoszenia najpotężniejszych wojów, jarlów, samego króla. Niegotowyś, mierz siły, obieraj tych, co słabi i własną słabością dodadzą tobie pewności, ucieknij w mrok jeżeli i to zbyt wiele dla ciebie. Pojąłeś?
- Ttak… chyba tak.
- Nie reaguj na złe słowa jakie zdarzyć się mogą. Nawet najwybitniejsi z tym się mierzą. choćby i kto był najlepszym ze skaldów przytrafi się menda co specjalnie na przekór będzie się starać cie rozproszyć wskazać jaki jesteś kiepski… Będzie może czas, gdy bez wysiłku słowem wplecionym w opowieść ośmieszysz takiego. Nie gotowyś na to, wyrzuć wtedy z myśli złe słowa. Ich nie ma i nie było, trwaj w głoszeniu, na przekór.

Chłopak kiwnął głową.
- Dam ci coś… - Freyvind wyjął niewielki flakonik. Pusty, wszak wszystko wypił nad Engelsholm. - Słyszałeś o miodzie skaldów przyrządzonym z krwi Kvasira? Jak widzisz flakonik pusty już, ale niechaj wspomoże cię jak amulet.
Pytania jakieś masz?


Nie miał.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-10-2016, 18:05   #34
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin, Ljubow



Volva pierw ruszyła na poszukiwania Rusinki, by zapytać się o co dziewczynie chodziło. Wszyscy wokoło rozprawiali o przebudzeniu jarla, więc ciągle musiała utrzymywać uśmiechniętą maskę na twarzy, ludzie mieliby używanie widząc jej rozpacz. Trzymała się więc prosto, pokrzepiona troszeczkę słowami Freyvinda i wypytywała o Ljubow.
Obecni w sali wskazali volvie kierunek w jakim Ljubow zdawała się była odejść. Poza hallę.
Faktycznie na zewnatrz domostwa stała niewielka grupka kobiet rozprawiając w szeleszczącej mowie. Na widok Elin szybko rozeszły się.
Wiedząca podeszła do Rusinki.
- Pomówić mogę, jeśli jeszcze tego chcesz. - Odezwała się cicho.
- Chciałaś by Ci wieści przynosić… - poczęła sztywno Ljubow - więc wieść mam. Siostra Eggnira rozpowiada, żeś wszelkiego nieszczęścia przyczyną. - usta kobiety zacięły się w wąską linię. - Ludzie zaś mówią, że skald z nią mówił. - Rusinka się zawahała, wyglądając jakby więcej rzec chciała ale się wstrzymała.
Elin westchnęła cicho.
- Przepraszam Ljubow ale widziałaś jaka sytuacja była… Nie mogłam jej tak zostawić… - W głosie volvy zmęczenie przebrzmiało. Zamilkła na chwilę rozglądając się ostrożnie i ściszonym głosem mówić poczęła. - Pamiętasz jak o mężu w wizji Ci opowiadałam? - Zapytała.
Ljubow pokiwała głową:
- Kolejny kłopot dla jarla to będzie… - westchnęła z goryczą.
- To… był on. - Elin wskazała na miasto.
- Wróci znowu? - Ljubow pociągnęła spojrzeniem za jej dłonią.
- Dopilnuję by tego nie zrobił ale potrzebuję pomocy… I nikt wiedzieć nie może. - Spojrzała poważnie na kobietę.
- Jakiej? - niewolnica jakby nieuważny wzrok na nią ponownie zwróciła. - I w czym?
- Mapy mi trzeba, bym go znaleźć mogła ale nie chcę, by wiedziano, że to dla mnie.
- Mapy? - zdziwiła się dziewczyna - Ale… skądże mi mapę wziąć?
- Myśliwy jakiś narysować może, okolica Ribe starczyć winna.
- Hmm… - zasępiła się Ljubow przez chwilę - popytam. Może po pogrzebie, wtedy ludzi sporo być powinno. - dopowiedziała jakby rozmyślając kogo by tu wytyczyć na to zadanie. - A co...z Sigrun?
- Dziękuję. Jarl się nią teraz zajmie. Jestem pewna, że zrobi to lepiej niż ja. Nie pamiętała o rodzicach… znów w szok może wpaść.
- Powiedziała ze smutkiem.
- Oby nie...dość śmierci tutaj na długi czas.
Elin pokiwała powoli głową i dłonie Ljubow w swoje wziąć chciała jeśli ta jej na to pozwoli.
- Zrobię co w mej mocy by go powstrzymać, Ljubow. Nie sprowadzę więcej kłopotów na Ribe.
- Bogowie nie powiedzą Ci co robić? Wiedzącą wszak jesteś. - niewolnica uścisnęła lekko dłonie volvy - Jaką drogą Ci iść by Ribe strzec?
- Bogowie czasami milczą, by sprawdzić co uczynimy sami, bez Ich pomocy. Jednakże pytać będę, na więcej błędów pozwolić sobie nie mogę.
Ljubow coś wymruczała w swojej mowie i jakby się rozchmurzywszy, volvę uścisnęła.
- Poszukam kogoś by mapę przygotował. - rzekła już cieplejszym nieco tonem na odchodne.


Volund



W samotni czas upływał inaczej.
Inaczej niż afterganger planował.
Znajome uczucie przebywania ze zmarłymi, pozwoliło mu uspokoić umysł i myśli tak rozbiegane znienacka.
Do chwili gdy spojrzeniem uchwycił swe odbicie w cebrzyku. Woda oświetlana latarniami z błon rybich i pochodniami, ukazała jak daleko postąpiły zmiany w pięknym obliczu Gangrela…
Zaskoczony niemal upuścił szmatkę jaką ciała przemywał.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 07-10-2016, 10:29   #35
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Erik w Aros

Sneka wpływała w zatokę przy osadzie. Nieliczni ludzie, którzy pozostawali na brzegu obserwowali niewielki statek z wijącymi się na żaglach wężami.
W końcu dwóch ludzi zwinęło żagiel i dalej podchodzili na wiosłach. Erik z uwagą obserwował osadę. Nad brzegiem płonęły ogniska i pochodnie. Ludziom nie przeszkadzało, że zapadł zmrok. Jak w Tissø. Przystań tętniła życiem. Słychać było wiele różnych języków. Kilka rozpoznał bezbłędnie. Część wydawała mu się jedynie znajomo brzmiąca. Afterganger z żalem musiał przyznać przed sobą, że Aros robi większe wrażenie niż stolica jego ziem. Nie dało się ukryć, że osada więcej ludzi musiała mieścić. Poczuł przyjemne drżenie na myśl o tym, czego mógłby dokonać w tym mieście. Wkrótce wstał od wiosła. Gdy zbliżyli się już do wypuszczonego w rzekę drewnianego pomostu Erik przeskoczył na niego ze snekkara. Gunnar rzucił mu cumę, a afterganger zręcznie zawiązał ją na pomoście. Jednak lata na łodzi pozostawiły pewne doświadczenie, które ciężko było zapomnieć nawet rządząc ze zdobionego krzesła.

Ulf po przeskoczeniu na brzeg podał swemu jarlowi topór i drewnianą tarczę. Erik przypiął tarczę do lewej rękawicy, topór zaś zawiesił przy pasie. Miał nadzieję, że siła jego argumentów nie będzie musiała zostać poparta argumentem siły. Jednak wolał być gotów na wszystko.

- Tak jak rozmawialiśmy na łodzi. Ty Ulf, rozejrzyj się po okolicy. Popytaj ludzi. Tam słyszałem też zdaje się waszą mowę - Spojrzał wymownie na Haqquima i jego towarzysz - może jeden z was zechciałby zapytać swych braci cóż stało się z lokalnym jarlem. A reszta pójdzie ze mną do langhausu. Ktoś tam z pewnością rezyduje. I z pewnością wie coś, co nas zainteresuje.

Erik rzucił okiem na palisadę. Kiedyś myślał, czy postawić taką wokół Tissø. Teraz żałował, że tego nie zrobił. Odniósł też wrażenie, że w okolicy było mniej ludzi ubranych w łachmany.
Aros jednak okazało się mniej liberalne niż osada Erika, a straże pilnujące północnej bramy i samej przystani zdecydowanie bardziej ostrzejsze niż się spodziewał.
Grupa przypływająca po zachodzie słońca napotkała przede wszystkim zamkniętą bramę.
Strażnicy odmówili wpuszczenia przybyłych aż do świtu. Ulf mruknął coś na odchodne by ruszyć wzdłuż drewnianej palisady wzniesionej na ziemnym murze wysokości kilku metrów. Wkrótce wmieszał się w tłum i zniknąl w ciemnościach.
- Co teraz? - spytała Eryka Ingeborg mierząc spojrzeniem zamkniętę wierzeje i strażników patrolujących na wewnętrznym cokole.
- Teraz droga Ingeborg podejdziemy pod bramę, przedstawimy się i będziemy mieć nadzieje, że lokalne straże nie urągają świętemu prawu gościnności.
Afterganger ruszył pewnym krokiem na czele swojej “drużyny” i gdy tylko znalazł sie w zasięgu wzroku strażnika na bramie rzekł podniesionym głosem:
- Jam jest Erik Slangenson. Jarl na Jeziorze Tyra. Przybywam z wizytą do lokalnego jarla. Otwórzcie więc bramę i pozwólcie nam zjeść przy wspólnym stole jak nakazuje obyczaj
- Rozkazy mamy by nie wpuszczać nikogo przed świtaniem. - strażnik na bramie jak i jego towarzysze na palisadzie wzmocnili swe postawy i chwyty na broni. - miejsce na namioty przy przystani wytyczone. Wróćcie o świtaniu. - ton głosu woja był obojętny.
- Godzi się tak gości w progu odprawiać? Z czyjego rozkazu takie postanowienie? Któż pradawne boskie prawa miast mieć w poszanowaniu to ma gdzieś? - afterganger dopytywał strażnika.
- Nie jedniście - wskazał na ludzkie obozowiska porozkladane na brzegu rzeki. - czekać przymuszeni. Rozkaz to rozkaz - strażnik chyba nie pierwszy raz tego wieczora powtarzał to samo, bo zniecierpliwienia nutki w ton głosu się wdarły.
- Jak twe imię i z czyjego rozkazu bramy pilnujesz? Rzeknij mi proszę, czy chcesz być zapamiętany po wsze czasy, jako ten co jarla odprawił? - Erik nie dawał za wygraną. Co więcej w jego głosie pojawiła się pasja jakiej próżno było szukać wcześniej. Z głębi jego ciała przemawiała siła krwi aftergangera.
Strażnicy na palisadzie wyglądali jakby szykować się poczęli do odprawienia natrętów:
- Rozkazy od skeppare, imię me Knut - odparł wojownik - Nie mnie oceniać czy do historii mnie wpiszą jako rozkaz wykonującego czy nie. O jarlu z Tissø ni wizycie nikt nie wie. - strażnik począł się robić nieco bardziej gadatliwy.
- Może by go przekupić? - szepnął do Erika Gunnar.
Erik uniósł dłoń jakby chciał uciszyć swojego doradcę. Coś nie dawało mu spokoju. Skeppare. Ten zwrot nie powinien być użyty w tym miejscu.
- Knucie, dlaczegóż przyjmujesz rozkazy od rybaka? Czyż nie jesteś wojownikiem? Czyż nie winieneś słuchać rozkazów jarla? - po czym szeptem dodał do Gunnara - tutaj jest coś nie tak. Przekupstwo to ostateczność.
- Rybaka? - Knut oparl się nieco na swym toporze z zaskoczeniem niejakim wykwitłym na obliczu - Słucham rozkazów swego dowódcy, gdzie mi do jarla.
- Dobrze - Erik przymknął oczy i złapał swój nos między oczami, kciukiem i palcem wskazującym.
- Wezwij więc dowódcę, skoro nie rozkazali ci myśleć, to tu kończy się twa rola
Knut nie ruszył się jednak spod bramy. Stał jak stał. Jedyną zmianą jednak było to, że jeden ze strażników stojących na wewnętrznej stronie palisady zniknął.

- Co dalej? -
szepnęła kącikiem ust Ingeborg. Pozostali stali za Erikiem w milczeniu, łypiąc co jakiś czas groźnie, próbując odstraszać samym swym wyglądem.
- Czekamy - odpowiedział praktycznie się nie ruszając. - Noc jest jeszcze młoda.

Zapadła cisza rozcinana jedynie odgłosami obozowisk niesionymi po wodzie. Nikt z drużynników jarla nie odzywał się więcej a i strażnicy mimo, że ciągle popatrywali w jego kierunku, nie odzywali się więcej nie zaczepiani.

Księżyc stał już wysoko na niebie, gdy w końcu Ingeborg ciszę przerwała:
- Chyba biorą nas na przeczekanie… - mruknęła ze złością - Ulf przepadł. Może jego szlakiem ruszyć?
- To oczywiste, że biorą nas na przeczekanie - odpowiedział Erik bez wahania. - Nie możemy wszyscy ruszyć jego śladem. Czy ktoś z ludzi Haqqima wrócił?
Dziewczyna ramionami wzruszyła:
- Pewnie teraz nie podejdą bo nie chcą pozorów zerwać. - wskazała głową obozowisko głośno rozprawiających mężczyzn. - Wiesz, że oni alkoholu nie piją. Ciężko języki rozwiązywać bez trunków. - burknęła.
- Ruszamy wiec się rozejrzeć - spokojnym krokiem ruszył wzdłuż palisady. Podszedł tylko do Gunnara i położył mu dłoń na ramieniu - zostańcie tutaj i poczekajcie. My z Ingeborg idziemy na spacer.
Dłonią wykonał jedynie gest przywołujący dziewczynę. Ruszyli na wschód wzdłuż palisady. Erik rozglądał się i nasłuchiwał. Zniknął lokalny jarl, a jednak nikt tutaj zdawał się tym nie przejmować.

Dziewczyna jakby z ulgą odetchnęła. Czekanie bez słowa i w bezruchu nie było jej mocną stroną. Niecierpliwa i uparta była, a obecna sytuacja wprawiała ją w zły humor.
Przeszli oboje mimo rozłożonych namiotów, płonących ognisk, grupek ludzi gdzieniegdzie siedzących i rozprawiających. Przy wielu siedziało już niewielu ludzi, wyglądających na niewolnych czy służbę. Pilnowali by ogień nie wygasł i by spokój ich panów nie został naruszony.
Najgwarniej było w obozowisku gardłowo rozprawiających maurów i arabów.
- Jeśli tam się wcisnąć chcesz, to zmarnujemy pracę naszych ludzi. - rudowłosa wargę zagryzła - Może pozostałe bramy nie są tak pilnowane? - rozglądała się z wolna, krocząc piaszczystym brzegiem obok Erika.
- Jestem Jarlem na jeziorze Tyra. Nie jakimś złodziejem, który pod osłoną nocy włamuje się do domu należącego do mego brata, aftergangera.
Erik podszedł do pary niewolnych, stojąc na skraju światła rzucanego przez ognisko, którego pilnowali. Odchrząknął głośno, coby nie uchodzić za skradającego się i rzekł:
- Niechaj Freja wam błogosławi. Nazywam się Erik, a to Ingeborg. Właśnie przypłynęliśmy do Aros. Rzeknijcie no, prawda to, że Einnar zaginał?
- Nie wiemy, panie. My też przybyliśmy tuż po zachodzie słońca, do miasta wejść nie zdołaliśmy. Czekać nam kazano - odpowiedział starszy ze służących. - Jarl Einnar zaginął powiadasz? Kiedy?
- Taka wieść mi dostarczono nie dalej jak nocy zeszłej. Toteż dziwi mnie ten spokój powszechny w porcie. Powiadacie, że nie słyszeliście nic takiego? - W głosie aftergangera dało się słyszeć zdziwienie. Relacja niewolnych potwierdzała to co wiedział wcześniej. W mieście coś było nie tak.
- Nikt nam nic nie mówił takowego. - niewolni spojrzeli po sobie - Nasz pan takoż nic nie wspominał na ten temat… - starszy mężczyzna rozłożył ręce. Ingeborg fuknęła cicho pod nosem.
Erik położył dłoń uspokajająco na ramieniu dziewczyny i rzekł do rozmówców:
- Dziękuje wam w takim razie. Miłej nocy życzymy. Bywajcie.
Delikatnie odciągnął Ingeborg i ruszył z powrotem w stronę portu.
- Spójrz jakie piękne niebo. W tym roku zima może się mocno dać we znaki - gdy opuścili okolice obozowisk dodał nieco ciszej - zostaje nam spróbować przekupić strażnika.

Gdy dotarł przed bramę sięgnął do swojej sakiewki wyjmując trzy srebrne monety. Zapytał Gunnara, czy cokolwiek sie zmieniło. Ghul pomachał jedynie przecząco głowa.
- Knut! Jesteś tam jeszcze? Może chciałbyś się jakoś dogadać? Tak co byś nie był stratny na tym interesie.
Strażnik nadal stał przy bramie, niedaleko swego towarzysza broni. Okrzyk Erika jednak zwrócił uwagę nie tylko Knuta. Wojowie na palisadach chodzących do tej pory w te i we w te, zatrzymali kroku.
- Mam tutaj śliczną monetę - afterganger uniósł srebrnika na wysokość swojej twarzy i dodał - może być twój, jeżeli nas wpuścisz. Dla kolegi też się jeden znajdzie.
Strażnicy spojrzeli po sobie i bez wahania, niemal potykając się o własne nogi, ruszyli by podwoje bramy otworzyć. Po drugiej stronie bramy jednak wybuchło zamieszanie. Z dala wyglądało to dość zabawnie, gdy dwójka strażników zaczęła odwieczną zabawę w przeciąganie ze strażnikami pilnującymi wejścia od środka. Drewniane odrzwia zaskrzypiały pod wpływem wysiłków obydwu stron.
Zaś od strony plaży również zaczęły się nasilać odgłosy. Kilka osób z początku zaskoczonych sytuacją poczęło trącać pilnujących obozowisk i ognisk.
- Co tam się dzieje?
- Bramy otwierają?
- Jak to? Nam kazali czekać!
- Kto to?
- Jak oni wchodzą to i my!


Okrzyki poczęły rosnąć i wybudzać śpiących, mamroczących z oburzeniem i niezadowoleniem.
- Nie chciałbym być w skórze niewolnika, który kiedyś mnie bez powodu ze snu zbudzi - Erik skomentował zamieszanie które wybuchło za jego sprawą.
- Jarl przybył, to otwierają - powiedział nieco głośniej. - Kimże wy jesteście, by z aftergangerem się równać? - patrzył spokojnie na strażników, których koledzy z jakiegoś powodu postanowili nie wpuszczać. - Zaskakujący brak zaufania.
Tłumek zaczął się formować coraz większy. Na słowa Erika o aftergangerach wielu ludzi poczęło dopytywać o co chodzi. Ktoś z przestrachem rzucił wytłumaczenie a na te słowa, wielu ciemnoskórych Maurów za kawałki kijów chwyciło wrażając je w ognisko. Wykrzykiwać poczęli coś w swoim języku, gniewnie i wrogo. Tłum rozstępował się przed nimi nieco zaskoczony. Głosy podniesione uspokoić ciżbę próbowały lecz te tonęły pomiędzy krzykami Arabów.

Towarzysze Erika za broń mocniej chwycili wietrząc pismo nosem.
Knut ze swoim towarzyszem zaś nadal się tłukli - tym razem już między sobą. Straże na palisadzie wzrosły, z łuków począwszy mierzyć.
- Spokój tam! - doleciało od strony Aros - Albo wstępu wcale mieć nie będziecie!
- Kto tym razem? - rzucił pytanie jarl Tissø - czyżby osławiony dowódca Knuta?
Erik zdawał się nie przejmować tym co działo się za jego plecami. Czekał na reakcje ludzi za bramą. Dodał tylko:
- Przybyłem tu ze swą świtą do Einnara. Proszę o posłuch.
- Jak każden innych na posłuchanie poczekać musisz do rana!

Za plecami Erika zaś ciżba zaczęła się zacieśniać. Ingeborg lekko szturchnęła jarla w ramię:
- Jeśli wejść mamy to teraz. Inaczej… - nie dokończyła. Pierwszy kamień spadł niedaleko miejsca gdzie stał Erik. Krzyki w obcej mowie nabrały na sile. Przeleciała pierwsza podpalona strzała.
Wampir odwrócił się w stronę tłumu. Jego oblicze stało się jakieś inne. Jakby szlachetne. Postawa wskazywała jednoznacznie, że to on jest najważniejszy w okolicy. Nagle zdało się, że góruje nad wszystkimi. A moze to ludzie wokół odruchowo się zgarbili? Przyciągał wzrok wszystkich zebranych, a gdy przemówił jego głos niósł się niczym dźwięk dzwonów na wieżach kościołów frankońskich.
- Spokój mówię. Komu przeszkadzam? Któż to strzałami chciał zwrócić na siebie uwagę...
Nim przebrzmiały jego słowa poleciały kolejne strzały, a śniadoskóry tłum nie wyglądał ani przyjaźnie ani jakby rozmów pragnął.
Erik jednak nie zląkł się. Zamiast tego ruszył w stronę z której nadchodziły ataki. Prawa dłoń sięgnęła po topór wiszący przy pasie. Lewa wzniosła się z tarczą.
- Brać ich! Nikt nie będzie podnosił ręki przeciw słudze Tyra! - krzyknął do swoich ludzi. a toporem wskazał na trzymających łuki.
Słowa jego odniosły skutek tym razem.
Czterech biegnących z krzykiem i uniesionymi mieczami i pałkami Maurów dążyło ku Erikowi. Ich przywódca, starszy, pomarszczony mąż z niebieskim turbanem na głowie wykrzykiwał coś aż piana z jego ust szła. Na jego zawołania, pozostali trzej odpowiadali rytmicznie niezrozumiałymi okrzykami.
Ludzie Erika ruszyli z Gunnarem na czele. Potężnie zbudowany ghul biegł z dwoma młotami w dłoniach. Nie używał tarczy. Zawsze powtarzał, że najlepszą obroną jest atak. Zaraz za nim do szarży ustawiali się Asbjorn i Görgen ze swymi włóczniami, a za Erikiem łuk do strzału napinał Jerker.
Wydany rozkaz Erika jednak również nie pozostał bez echa pomiędzy tłoczącymi się w niejakim zaskoczeniu i upojeniu tłumie. Biwakujący dotąd i zaspani ludzie, przepełnieni obecnie gniewem rzucili się wściekle za wrzeszczącą czwórką, biorąc ich w krzyżowy ogień z ludźmi jarla.
- Żywcem ich! - krzyknął Erik.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 07-10-2016, 14:21   #36
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Zostawiwszy Jorika samego ze sobą, aby poćwiczył swą rolę, Freyvind uznał, że mają na szczęście jeszcze trochę czasu. Chłopakowi był on potrzebny, ale i afterganger chciał załatwić kilka ostatnich spraw. Po ceremonii mogło nie być już czasu. Na głównym placu czyniono właśnie ostatnie przygotowania. Frey wezwał Bjarkiego i zastanawiając się nad czymś przemówił cicho do wielkoluda:
- Przyglądałeś się kupcom? Jeżeli byś chciał zawierzyć któremuś z naszych, z ludu północy, to widziałeś wśród nich takowego?
Grim przecząco głową pokręcił.
- Dla mnie wszyscy niemalże jednako wyglądają, na zarobek pazernie spoglądają - wzruszył ramionami - czy któren z nich godniejszy niż pozostali zaufania… na oko trudno określić.
- Dobrze, zdajmy się na szczęście Twe, ale mu trochę przy tym pomożesz. Popytaj kilku mieszkańców, czy który handlarz słowny i słowo mocno swe traktuje, ostatecznie wybierz którego na chybił trafił. Przyprowadź go za langhus kowala, tam chciałbym z nim pomówić. Ja tymczasem z Karin kilka słów zamienię.

Grim ruszył by zaraz wstrzymać kroku.
- Mam mówić, że Ty go wzywasz? - rzucił spojrzeniem z góry.
- Nie.




Karina w halli siedziała przepakowując zawartość stojącego u jej stóp kosza do worka. Kilka zawiniątek szmatek, sznur paciorków. Nie było tego wiele. Nieco spłoszyła się na widok skalda zmierzającego w zmierzającego w jej kierunku.
- Jarl zostawił decyzje tobie - odezwał się Frey zbliżywszy się do Nawarki - jeśli podtrzymujesz coś rzekła, ruszysz z nami.
Podniosła się, gdy podszedł bliżej i trzymając worek podróżny przed sobą uśmiechnęła się.
- Podtrzymuję. - Zamilkła nie wiedząc co rzec jeszcze.
- Czemu? Źle ci tu?
Zarumieniła się.
- Czemu źle ma być? - Spojrzała spod ciemnych brwi na Freya - Nie źle. Ciężko na miejscu usiedzieć.
- Co potrafisz, prócz strzelania z łuku i bycia nieustraszoną?
- Gotować, polować i szyć -
odparła niemal odruchowo.
- I wprawiać w dobry nastrój jednego godiego?
Zaczerwieniła się mocniej.
- To dobry mąż - odparła oględnie. Zamrugała z lekkim stropieniem się.
- Dobry. Mówiłaś, że i w waszych stronach są ulfhedinn, wilcze potwory - zmienił temat - wiesz coś o nich?
- Wiem, że są z opowieści i śladów tropienia -
teraz, gdy zeszli z grząskiego tematu, mówiła pewniej. - Ludzie czasem ginęli - Freyowi zdało się, że słowa te skrywają dużo więcej - bez wieści. Rodzic mój brał udział w wyprawach jako i ja i … - słowa jej brakło - … i inni z rodziny.
- Wyprawach?

Teraz nie umknęło mu lekkie skrzywienie kącika ust.
- Tak. By odszukać zagubionych członków … ludzi.
- Członków? -
Freyvind wpił spojrzenie w dziewczynę. Nie było ono napastliwe ani przesadnie twarde, jednak należycie sugerowało, że zbyć się nie da.
- No członków… jak to… - zastanowiła się chwilę. Po czym ukucnęła i kawałkiem kamienia na klepisku narysowała okrąg a potem w środku drugi.
- O… - Wskazała wewnętrzne kółko. - Członków. - Spojrzała na skalda sprawdzając czy rozumie.
- Ród?
- To rodzina tak? -
Przekrzywiła lekko głowę z namysłem.
- Tak.
- To tak. -
Pokiwała głową zdecydowanie.
- Znajdowaliście tych zagubionych?
- Czasem -
w oku zalśnił jej gniew - czasem byliśmy za późno.
- Wilki ich zabijały?
- Nie. -
Zacisnęła usta w cienką kreskę. - Sami się zabijali.
Na twarzy skalda wykwitło lekkie zaskoczenie.
- Wiesz czemu to czynili?
- Nie znieśliby pohańbienia i … gniewu rodziny.
- Jakiego pohańbienia i czemu rodzina miałaby być gniewna. Wytłumacz mi to.
- To trudne w mowie waszej -
stwierdziła kucając znowu i biorąc w dłoń kamień. Zaznaczyła ponownie okrąg. - To wioska - mówiąc to spoglądała na Freyvinda czy ten słucha - a tu lasy - zaznaczyła po jednej i drugiej stronie okręgu. - Tu ginęli ludzie. - Narysowała linię tuż po wschodniej granicy okręgu, blisko. Postukała obok kamieniem. - Często kobiety - spojrzenie dziewczyny powędrowało ku skaldowi - ale nie tylko. Zakaz w naszej rodzinie przekraczania tej linii od wielu, wielu pokoleń. Tabu.
Ciekawostki ze zwyczajów odległego ludu jakie opowiadała Karina zaczęły nużyć skalda. Nie tego oczekiwał zupełnie, ale zdał sobie sprawę, że ma w reku skarb. Dziewczyna widująca wilkołaki, odporna na ich przerażający wygląd i…
- Chcę byś sięgnęła pamięcią do tego co było w domu. Mamy czas, przypomnij sobie wszelkie opowieści jakie krążyły o nich u was. Legendy, wiejska mądrość. U nas mówili, że srebro ich się mocno ima, a kogo ugryzą staje się takim. U was też z pewnością wiele opowieści. Te, które powtarzać się będą zapewne są prawdą. Opowiesz mi wszystko.
- Pomyślę. Srebro tak. -
Skinęła głową. - Działa. Zasklepianie ran uniemożliwiają.
- Przypominaj sobie na razie -
przerwał jej z uśmiechem. - Nie czas na to teraz, w czasie podroży o tem porozmawiamy.
- Dobrze, jako rzekniesz -
odruchowo rzuciła jak dzieciak formułkę, otrzepując dłonie z ziemi.




Stał obok chaty kowala przyglądając się ostatnim przygotowaniom przy stosach. Siedem.
Siedmiu znaczniejszych mieszkańców, do tego kilkadziesiąt ofiar już pochowanych. W skali takiego miasta jak Ribe nie była to może jakaś spektakularna rzeź, ale i tak Ribeńczyków bolała ta strata, a dla Agvindura była to niemała ujma. Mord Sigrun na thrallce nie pomógł, zaczynało się szeptanie, złe spojrzenia. Kto winny, kto to sprowadził.
„Aftergangerzy powinni odejść”.
Pokręcił głowa.
Ludzie potrzebowali tu nadziei i skierowania żalu na inne tory.
Zamyślił się czekając na Bjarkiego i kupca.

Wielkolud pojawił się w końcu choć w mroku nocy Frey zoczył wpierw osobę idącą obok niego. Białe jak mleko włosy odbijały światło księżyca i zwracały uwagę srebrzystymi połyskami.

Mąż w dojrzałym wieku o twarzy noszącej ślady różnych doświadczeń szedł dość ostrożnie i czujnie, nie wiedząc czego dokładnie spodziewać się u boku Bjarkiego. Gdy zbliżyli się, Frey dostrzegł, ze nie tylko włosy ma mężczyzna niezwykłe. Źrenice jego oczu były krwistoczerwone.
- Panie, to kupiec Tycho… - zadudnił wielkolud do skalda.
Skald kiwnął głowa handlarzowi obserwując go uważnie.
- Jestem Freyvind syn Lennarta z Roskilde, przez krew syn Eyjolfa skalda, przez krew syna Canarla pierwszego i jedynego zbudzonego przez Nekromantę. Mam do ciebie prośbę Tycho, wymaga ona jednak ostrożności, lojalności i dyskrecji. Posiadasz te cechy? Jesteś osoba której szukam?
- To zależy. -
Czerwone oczy obserwowały skalda uważnie. - Czego mam się podjąć i co zaoferujesz w zamian. - Kupiecki fach natychmiast wypłynął na powierzchnię.
- Mogę zaoferować swoja wdzięczność.
Przez twarz kupca przebiegł lekki uśmieszek. Najwyraźniej Tycho uważał, że Frey żartuje. Rozejrzał się po obydwu rozmówcach i spoważniał widząc ich miny.
- Wdzięczność… - przez chwilę szukał słów zaskoczony.
- Wdzięczność - zgodził się skald z lekkim uśmiechem.
- To wspaniale, jeno… co mnie z niej przyjdzie? - Tycho próbował przełożyć “wdzięczność” na wymierną wartość.
- Czym handlujesz i gdzie zwykle prowadza twe kupieckie szlaki?
- Drewnem i kamieniem - rzucił szybko - nie wypływam daleko poza Północ. -Sskrzywił się wyraźnie na te słowa.
- Widzisz Tycho. Jam nie przywiązany do majątku, nigdy srebra ni złota przy sobie nie mam. Wdzięczność jeno mogę oferować. A jak ona się może okazać nigdy nie wiadomo. Sagą opiewająca czyny na cały kraj Danów? Monopolem na dostarczanie drewna do Aros? Spaleniem połowy wybrzeża z którego konkurencja ciągnie kamień lub drewno? Nigdy tego nie można być pewnym.
Albinos założył ramię na ramię.
- Widzieć widzę. Jeno trudność taka, że wielu wielkich panów obiecywało mi swą wdzięczność. Zgadnij ilu wywiązało się z umowy i obietnic. - Zaciął usta i uniósł palec - Jeden.
- Tak tedy zdecyduj czy zawierzysz, że i ja odwdzięczę się. Jak ten jeden. Złotem i srebrem nie zwykłym płacić, nie tylko dlatego że nie mam, ale i dlatego, że przy tym czym innym płaciłem byłoby to jak płacenie piaskiem.
Białowłosy skrzywił się.
- Przysięgnij, że obietnicy nie złamiesz. Bogów na świadków weź.
Skald spojrzał mu w oczy.
- Nie muszę - powiedział. - Nie muszę brać na świadków, bo cokolwiek czynię oni tego świadkami. Patrzą na mnie zawsze, więcej niż na innych einherjar - ciągnął z mocą. - Patrzą bom ich ulubieniec. Cokolwiek rzeknę słyszą to i wiedzą o tym mieszkańcy Asgardu czy ich do tego zawezwę, czy nie. Jeżeli spełnisz o co cię poproszę, to odwdzięczę się w nie mniejszym stopniu, a być może i tak, że królewska wdzięczność przy mej pyłem na wietrze będzie. Jeżeli taką będę miał zachciankę.
Kupiec chwilę trawił przemowę skalda by jakby nieco wbrew sobie głową skinąć.
- Co potrzebujesz? - Podszedł kilka kroków bliżej, oglądając się na Bjarkiego, stojącego podle ściany.
- Zamorskiego kupca, krzykacza z miasta Kair, jak mi się przedstawiał.: Ahmada. Zoczyłeś?
- To ten co czarnych ludzi wiózł? -
Tycho był coraz bardziej zaskoczony.
- Ten sam. Z rana do Aros ruszy.
- I cóże z nim?
- Ruszysz do Aros również, tam będziesz patrzył co czyni i z kim się spotyka. Dyskretnie, ale tak by nic uwagi nie uszło.
- Szpiegować mam? -
spytał kupiec z niedowierzaniem - wszak widzisz, że uwagę przyciągam...
- Ty nie, ludzi do tego najmij.
- A… -
zaczął niezbornie by pokiwać głową. Widać, że prośba skalda wybiła go całkiem ze spokoju. - Pierwszy raz kto prosi mnie o taką pomoc - szepnął nieco jakby do siebie, to do skalda. - I co dalej? - W oczach błysnęła mu… ciekawość.
- Nic. Zdasz mi sprawę z tego co czynił. Jak wrócisz, za jakiś tydzień. On na me zlecenie czyni, ty jeno masz czuwać czy nie zdradzi. Cokolwiek zrobi ty nagrodę mieć będziesz.
- Tutaj się spotkamy? -
spytał Tycho mrugając szybko. - Czy jeno z Twym sługą?
- Ktoś zgłosi się do ciebie tam, ale tu wrócisz potem.
- Dobrze. Mam pilnować czy Ahmad wypełnia co przyrzekł Tobie i zdać relację tutaj. Jaki znak ustalim?
- Krzyż krześcijański, z figurką ukrzyżowanego…

Tycho rozwarł szeroko swe czerwone oczy.
- Krzyż? - ten wieczór przynosił coraz to nowe niespodzianki dla prostego kupca.
- Krzyż. Krześcijanski - Freyvind zbliżył się - ale nie pomylisz i rozpoznasz go jako znak. Choćby węchem nie wzrokiem. Bo Białego wiszący na nim wizerunek uwalany będzie gównem. - Afterganger uśmiechnął się wysuwając lekko kły.
Zdawało się, że kupiec odetchnął jakby z ulgą.
- Teraz słowa Twe nabierają sensu. - Uśmiechnął się też. - Dobrze, będę czekał na kogoś od Ciebie ze znakiem.
- Byś stratny nie był, chciałeś pewnie towar tu sprzedać, zakupić inny i dalej ruszyć jak to w zwyczaju macie. Prawda to?
- Część już sprzedana. Zakupić mogę rzeczy w Aros i stamtąd płynąć przez Ribe dalej.
- Mogę odkupić od ciebie twój ładunek, po cenie na jakiej ty stratny nie będziesz, a ja skorzystam bo taniej. Tu weźmiesz towar z Fryzji, od Anglow, czy Kairrczyka, który lepiej w Aros sprzedasz niż swój. Skorzystasz, nie będzie to w ramach przysługi.
- Jak odkupisz skoro mówiłeś, że srebra nie nosisz na sobie? -
zaśmiał się cicho Tycho.
- Mam srebro, na towar przeznaczone. Odkupię od ciebie, lub będę musiał gdzie indziej szukać - potoczył ręką po mieście. W stronę pogorzeliska. - Tu potrzeba drewna i kamienia Tycho.
- No to zostawię towar tu. -
Uśmiechnął się szeroko z błyskiem w oku. - Teraz chcesz go oglądnąć?
- Widziałem już wiele drewna i wiele kamienia. Nie potrzebuje. Ile chcesz za swój ładunek?
- 10 ociosańców i dwie obręcze zdobione.
- Niech tak będzie. -
Frey machnął ręką tak jak wcześniej Agvindur gdy była mowa o majątku Asgera. - Bjarki dostarczy ci pieniądz. Rozlicz się też z tego co w halli jarla z kupcami, od których brałeś towar dla południowca - zwrócił się do Grima, po czym znów popatrzył na Tycho.
- Mam tak mało czasu… - powiedział z przekąsem.
Bjarki wydał z siebie lekkie prychnięcie, które na upartego uznać można było za śmiech z rozbawienia.
- Chodźmy - rzucił kupcowi, któren głowę skłonił przed Freyem i ruszył za wielkoludem. Tym razem szedł wyprostowany.

- Stoj Bjarki, z Tobą jeszcze dwa słowa.
- Tak? -
Grim zawrócił ku aftergangerowi.
- Cieśle niech skrzynie nasze obejrzą i wzmocnią. O wozy i woły zadbaj nie jeno by nas do Varde doniosły, ale by ładunek od Tycho na nie załadować. Woźniców najmij, ale cichcem by nie wiedzieli o co idzie. Daj im za to górką. Weź z tej części skarbu Asgera, jaka przeznaczyć mieliśmy na wyprawę. Czwarta na to, czwarta dla Agvindura, połowa jak zamierzaliśmy dla miasta na rozdanie. Po pogrzebie niech wszystko gotowe będzie by wyruszyć jak najrychlej. I u kowala kolczugę i hełm zakup, o czym już rozmawiałeś.
Grim kiwał głową zapamiętując polecenia skalda.
- A co z Kariną? Mówiłeś z jarlem? - upewniał się raz jeszcze - i co z Jorikiem, jemu coś od kowala dobrać takoż? Hełm za wielki na niego teraz. Nim dorośnie, czasu upłynie.
- Karina idzie z Tobą, jarl zezwolił. a Jorik nie do boju jeszcze najwyżej miecz byś mu pokazał w czasie drogi jak go używać. Luk i strzały dla Kariny, sam też weź co ci potrzeba.

Skurcz uśmiechu przebiegł po twarzy godiego. Skłonił się i ruszył by zlecenie skalda wykonać.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 07-10-2016, 18:45   #37
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
POGRZEB



Kolejny pogrzeb w tak krótkim odstępie czasu. Ludzie gromadzili się wśród przygotowanych stosów, złożonych poza granicami osady, gdyż zmarłych było tym razem znacznie więcej niż przy poprzednim ataku. Stosy ułożono w obrębie kwadratu, starając się by hirdmani walczący razem za życia i po śmierci szli do Valhalli ramię w ramię. Elin pomimo niechętnych spojrzeń dyrygowała służbą, by dopilnować ostatnie szczegóły przygotowań. Każde ciało obmyte, ubrane z należytą starannością przez Volunda i volvę otrzymało także choćby drobiazg, który zmarły mógł zabrać ze sobą do Zaświatów. Przyboczni Agvindura otrzymali pełne wyposażenie: tarcze, miecze, pięknie choć naprędce wyszywane ubrania, nowe buty i płaszcze. Każdy z mężczyzn otrzymał też i ostrzałkę, topór, zwoje lin i trzosik srebra by móc opłacić drogę w zaświatach. Każdy z nich otrzymał przaśne placki, nieco mięsa na drogę. A gdy wszystkie ciała zostały ostrożnie usadowione na stosach, aftergangerka stanęła przed sporym już tłumem.
Widziała ból i niechęć, rozpacz i nienawiść w ich spojrzeniach. Ich uczucia uderzały w nią mieszając się z jej własnym smutkiem i zagubieniem. Spojrzała na Eggnira i Runego siedzacych na stosach spokojnie, na Agvindura, który tuląc do swego boku Sigrun zdawał się całkiem obcy. Zamiast przemowę rozpocząć, z krwawiącego serca wieszczki uleciał śpiew ku niebu.
Elin śpiewała o dostatnim i spokojnym Ribe, w którym każdy miał szansę bezpiecznego żywota, o Jarlu, który dbał o swych ludzi ponad własnym interesem, o idylli jaką tutaj udało mu się stworzyć.
Jej głos załamał się lekko gdy wspomniała o tym co pierwsze przełamało spokój, o wilkach z ciemności uderzających i zasiewających pierwsze ziarno niezgody i o Agvindurze, który zapragnął pomścić swe miasto by jego mieszkańcy znów bezpiecznymi byli i o tym jak niegodni nawet wspomnienia ich imion wykorzystali jego nieobecność, by kolejny atak przypuścić. Głos volvy powędrował daleko, gdy o męstwie wszystkich w tych trudnych chwilach śpiewała, o obrońcach Ribe, którzy zginęli z miłości do swego miasta i o Jarlu, który wbrew wszystkim przeciwnościom zdołał dotrzeć do miasta, gdy płomienie zaczęły je pożerać. Nie ostawił swych ludzi i atakujących na bój wyzwał, lecz im za nic zasady i honor były i podstępem Agvindura powalili. Ribe jednak ocalało, gdyż przyjaciel Jarla gonić oszustów począł. Śpiew wzbijał się i opadał, gdy powróciła do opłakiwania wszystkich tych, którzy zginęli pozwalając wybrzmieć całej rozpaczy, którą w sobie miała. Nie widziała już zgromadzonych ani stosów wokół siebie, jeno ciała bez życia leżące, a jednak przemawiające do niej i proszące, by wyśpiewała im drogę na drugą stronę, więc śpiewała… Lament powoli zmieniał się w kołysankę dla umarłych, w której Wiedząca koiła ich dusze i zapewniała, że znajdą swoje miejsce czy to w Walhalli, czy w Nilfheimie. Podchodziła do każdego z ciał rozkołysanym krokiem i głaskała po twarzy uspokajająco zapewniając śpiewnie, że już wszystko w porządku. Potem w tłum ruszyła ciągle śpiewając i ludzie z drogi jej ustępowali widząc, że volva nie patrzy w ten świat, i ku pogorzelisku się skierowała.
Najstarsi mieszkańcy Ribe przypomnieć sobie mogli, iż kiedyś już Wiedzącą widzieli takową, przy innym pogrzebie, gdy z wikingu wielu nie powróciło. Wtedy też tak śpiewała i świata wokół nie widziała.
Płacz i zawodzenia kobiet miała za tło swego śpiewu. Służba miód i wino roznosiła by każdy mógł usta zmoczyć w imię pamięci zmarłych i zrosić ziemię by w ten sposób honor oddać obrońcom po raz ostatni. I by bogów o przychylność dla nich prosić.
Bjorn Haldred do Agvindura przyprowadził, któren spojrzenie w ułomną wpił. Siostra Sigrun do nóg jarla przypadła do ręki jego sięgając.

I w końcu śpiew volvy ustał. Huk ognia, gorąc bijący od stosów, sprawiły, że ludzie odsunęli się od miejsca ostatniego pożegnania. Z ciemności zaś dobiegł głosik. Z razu drżący lekko, lecz z każdym wersem mocy nabierający, Jorik deklamował sagę złożoną przez wielkiego skalda Freyvinda. Bjarki z Kariną ruszyli pomiędzy ludźmi by stanąć za chłopcem. Ten okazał się stać na jednym z kamieni, jednak krzyczeć niemalże musiał by przez ogień, płacz i lament przebić. Grim chwilę dla tchu zaczerpnięcia wykorzystał i chłopca na ramiona swe posadził.
Tak oto ruszyli powoli jak dwugłowy olbrzym słowa sagi niosąc:

- Agvindur zwał się jarl miasta Ribe i einherjar przesławny, syn w krwi Eyjolfa, syna w krwi Canarla, który pierwszym był i jedynym jakiemu Rozdawca Zwycięstw ofiarował dar płynu życia i ze śmierci go zawrócił oddając Nott. Agvindur był mężem szanowanym i groźnym w walce, że mało kto równać się z nim mógł gdyby w czasie mieczy pogody lub na holmgang z nim stanął. Wiele razy kruki karmił, wiele dróg i siedzib na ziemiach Dunów i innych krajach zwiedził, a kiedy skończył z wyprawami w Ribe osiadł i władzą swą miasto to naznaczył. Był wówczas już niezmiernie bogaty i nie skąpił miastu nic aby chwały mu przysposobić, bo oczkiem w głowie jego się stało. Za jego to panowania Ribe rozkwitło niczym kwiat na wiosennej łące. Osada o niedużym znaczeniu pod jego rządami zmieniła się w dostatnie i duże miasto pełne kupców z krajów Fryzów, Anglów i Saksów, Franków, Rusów, a nawet jeszcze odleglejszych krain. Jarl opiekował się tym miastem i cieszył się z rozkwitu, bo szczęście i dobrobyt je łaską Njorda dotykające jemu samemu radość wielką sprawiało.

Syna przez krew miał jednego, na imię było mu Einar, który do władzy nad Aros został przysposobiony i wysłany. Przez lata innego potomka Agvindur nie przebudził, z mądrością i cierpliwością jakiej w innych czynach i myślach nie przejawiał. Czekał na tego, kto godnym przyjąć dar Jednookiego się w jego oczach stanie. Eggnir zwał się mąż syn Svenda i Ingeborg, córki Haeinga zwanego Dzikiem. Był on wojem młodym ciałem ale mocnym i bitnym, a do tego rozumnym. Od lat hirdowi jarla przewodził znając moc płynu życia jaki przyjmował jako śmiertelnik. Wielce się on Agvindurowi udał i na potomka jego był sposobiony. Czas jego odwrotu od pieszczot Sol i przyjęcia potoku czerwieni w martwe usta, z każdym dniem coraz bliższym był. Siostrę miał, o imieniu Sigrun, urodziwą, niewinną i dobrocią pełną dziewczynę. Zwano ją w halli jarla “Słoneczko”, bo w dzień czy noc langhus Agvindura rozświetlić potrafiła radością, pięknem i zachwytem. Ona to pod opieką jarla dorastała w jego halli, gdzie umilała czas, samym swym widokiem ocieplając martwe serce i chłód nocy w martwej duszy. Elin zwała się niewiasta kolejna co pod opieką Agvindura w Ribe zamieszkała. Córką Gunnara ją wołano, lecz imienia einherjar jaki ojcem przez krew jej był, nikt nie znał. Choć długo już w halli jarla przebywała, to ludzie w Ribe za obcą ją mieli, bo z innych stron przywiodła ją droga. Płaszczem zagadek skryła pochodzenie swe i przeszłość, przez co wielu nie ufało jej. Dobrocią wypełniającą jej martwe ciało przychylność oraz szacunek sobie u ludzi z czasem jednak wywalczyła. Nikt w Ribe jak ona nie znał się na ziołach i haftach, a gdy cień łaski Asów i Vanów na nią padał, Urd, Werdandi i Skuld pozwalały jej zajrzeć w swe tajemnice skrywane przed wszystkimi. Uroda Elin przy tym prawie Słoneczku dorównywała, przez to jarl z radością i chęcią w langhusie swym ją gościł.

Dni płynęły wartko i Agvindurowi oraz jego domownikom nie brakowało niczego. Kobiety tkały cudne wzory na szatach radośnie wyśpiewując pieśni, a mężowie z hirdu ćwiczyli się w mieczu, włóczni, toporze i oraz biesiadowali. Mieszkańcy Ribe bogacili się dumni ze swego miasta, jedynie Agvindur choć również radował się tym to zmartwienia miał srogie i nie mógł szczęściem jeno żyć jakie dał wszystkim wokół. On to był bowiem najmożniejszym, najpierwszym i bodaj najpotężniejszym einherjar Danii i nie mógł skupiać się jeno na swoim mieście. Agvindur to Eryka zwanego z racji wieku Dziecięciem na tronie ustanowił i za wydarzenia w kraju przez to odpowiedzialnym był. A i ambicji mu nie brakowało po temu aby całemu krajowi dać spokój i dobrobyt jaki swej dziedzinie zapewnił (...)


Chłopak wziął sobie do serca porady Freyvinda, albo może Bjarki dodawał mu odwagi. Mogło to być też zacięcie albo wiara w amulet, flakon po miodzie z krwi Kvasira. Daleko mu było do zawołanych lub po prostu choćby doświadczonych skaldów, ale było o wiele lepiej niż Frey się spodziewał. Obecni przy obrządku słów chłopca słuchali. Widać było zaciekawienie i niemalże dziecinne zasłuchanie u większości z nich. Obraz tak różny od pogrzebu w Jelling. Tu ludzie pogrążeni w żalu jakby na przekór wszystkiemu, chcieli i szukali pociechy. Słów jakie pomogłyby im odnaleźć nieco zagubiony sens i pozbyć się bezsilności. Z początku grupki pomniejsze szeptały między sobą, nie zważając na chłopca lecz gdy wielki Brzydok uniósł go w górę i kroczyć poczęli razem, uwaga i tych mieszkańców przyciągnięta słowami została. Opowieść niosła się i choć z początku wydawać by się mogło, że nijak związać ją z pogrzebem od powrotu do Ribe historia zazębiała się z tym co doprowadziło do śmierci szalejącej w osadzie trzy noce temu. Wszystko ubierało się w całość, wedle sagi zarówno wyprawa do Jelling jak i późniejsze wydarzenia stawały się intryga Leiknara. Sprawcy zamętu, aftergangera służącemu chaosowi, odpowiedzialnemu za zniszczenie caern oraz części Ribe. Swymi przewrotnymi działaniami godzącego i w einherjar i w ulfhedinn.

Jorik zbliżył się do końca opowieści:
(...)Stosy płonęły jasnym ogniem trawiąc martwe ciała obrońców Ribe. Oni sami zasiadali już w Valhöll jedząc mięso Sahrimnira, pijąc mleko Heidrun i miód lany im przez Walkirie. Jedynie ich wyzute z życia ciała pozostały w Midgardr do tej chwili. Gdy stosy trzaskały ogniem z światem leżącym pośród innych ośmiu i z ludźmi miało od teraz łączyć ich już tylko jedno.
Pamięć i obietnica pomsty.

Gwizdy, uderzenia bronią o ziemię i tarcze straży mieszały się z okrzykami ludności, jaka napełniona tłumionym gniewem, chęcią walki o swoją osadę i o życie najbliższych emocji nie mogła powstrzymać. Wzburzony tłum, który przeszedł wiele w krótkim czasie żywo reagował na opowieść Jorika. Chłopiec aż zatchnął się z wrażenia i czkawki dostał. Bjarki wraz z Kariną szybko osłonili go przed oczami zebranych by efektu jego reakcja nie zburzyła. Skald skinął głową chłopakowi pokazując tym, że jest zadowolony z niego. Do volvy opłakującej zmarłych z dala docierała żywiołowa reakcja, jaka nie całkiem do pogrzebu pasowała. Dzieci biegały pomiędzy dorosłymi pokrzykując na siebie i już zaczynając planowanie wielkich bitew niosących zemstę, kobiety zawodzące do tej pory dołączyły i do mężów rozprawiający głośno między sobą. Kupcy co pierwszy raz byli w Ribe zbili się w ciasną grupkę, z niedowierzaniem i zaskoczeniem przyglądając się zajściom. Kilkaset osób zebranych w jednym miejscu przepełnionych targającymi nimi emocjami robiło na nich wrażenie.
- Niechaj się dokona i będzie obietnica pomsty - zagrzmiał mocnym śpiewnym głosem pod którym ucichał rejwach wynikły po końcu sagi. - Wpierw jednak wypowiem inna sagę.

- Urðr, Verðandi i Skuld zwały się te, które przybyły na zawsze odmieniając losy dziewięciu światów.

Jego głos niósł się ponad trzaski ognia.

- Nawet wszechmocni bogowie nie znali kim są i skąd się wywodzą. Jedni mawiają, że są one córkami karła Dwaina, inni że przybyły z plemienia świetlistych alfów. Są i tacy, co uważają je za Asynje, ale najczęściej mówi się o nich “trzy thursów dziewice”. Czy przybyły ze Svartalheim, czy Alfheim czy też Jotunheim najmniej Asów i Vanów to przejęło, bo z pojawieniem się Norn spostrzegli brak Złotych Tefli, dzięki którym kierowali przeznaczeniem dziewięciu światów. Złote tablice dawały im moc decydowania o losach swoich, ludzi i wszystkiego co żywe, choćby nieśmiertelnym było, zatem strach padł na Asgard bo zrozumieli wnet, że przestali być panami swego losu. Utracili wolność a na ich ręce i szyje opadły kajdany przeznaczenia.
Norny posiadły moc tkania losu, chaos niewiadomego zmieniając w porządek, który odczytany mógł być za pomocą wieszczb i przepowiedni. Byli i są tacy, co potrafili i potrafią wzrokiem swym sięgnąć w to co nad studnią Urd u najwyższego korzenia Yggdrasil, trzy dziewice utkały.
Volvy.
Wiedzące.
Będące takoż błogosławieństwem jako i przekleństwem ludzi i bogów.
Wnet w Asgardzie zabrzmiała przepowiednia o zmierzchu Asów i Wanów, o końcu światów, o kresie dni i wielkiej bitwie.
O Ragnarok.
Tak skończył się boski złoty wiek, bo Asowie i Vanowie stracili wszechmoc i o swym końcu utkanym przeznaczeniem dowiedzieli się mając czekać od tego dnia nieuknionego (...)


Po Ribie niosła się saga o Canarlu, o tym jak bogowie poznawszy swe przeznaczenie w Ragnarok zapragnęli przeciwstawić się mu, a Odyn ustanowił Einherjar, którzy w Dniu Końca Czasów, mieli stanąć do boju z Jotunami i potworami prowadzonymi przez Lokiego.

(...) Odyn odsunął się od Canarla, zabrał włócznię i zawezwał swe kruki, Hunnina i Munnina, po czym odszedł szukac kolejnych wojów do swej armii einherjar, aby zabrać ich do Vaelhall. Canarl i jego ród obdarzony został potęgą i niesmiertelnością, ale i przekleństwem. Gdy najbitniejsi wojowie mieli po śmierci wieczność spędzić u boku Jednookiego ucztując i trenując w przygotowaniach na ostateczną bitwę, Canarl i jego potomstwo w swej nieśmiertelności po kres dni mieli tułać się po Midgardr, ale i w Ragnarok pierwszymi z einherjar być w szeregu naprzeciw armii Jotunów i potworów.

Skald urwał. Nie był to koniec opowieści. Zabrakło słów o potomstwie Canarla, o Odindisie zwanej Brunhilda, o Ivarze, o Eyjolfie przebudzonych na tym polu bitwy na którym z mocy Nekromanty Canarl stał się pierwszym z Aftergangerów. Zabrakło opowieści i o innych dzieciach Canarla tworzonych później i zakładających kolejne mniej znaczne w Skandynawii rody einherjar-aftergangerów.
Urwał, bo nie o potomstwie Pierwszego z ich rodzaju chciał mówić.
Potoczył wzrokiem po mieszkańcach i wnet jego głos znów wypełnił plac.
- Oni! - wskazał na palące się stosy gdzie ciała Egnirra, Rune i innych zamieniały się w proch. - Oni teraz nam braćmi! Einherjar tak jak my, bo wierzę, że tacy wojowie padli w tak słusznej bitwie, bawią teraz u boku Wszechojca w Walhalli. Oni jednak bawią, my nie. Nas, einherjar z potomstwa Canarla Odyn nie wziął na polany Gladsheim, nie dla nas przejście pod Walgind, nie dla nas kunszt Andhrimnira podczas biesiad. Zostawił nas tu na wieczną nocną tułaczkę. Zostawił, bo miał powód!
Skald ze zmarszczonymi brwiami patrzył po mieszkańcach. Prawdę rzekł Jorikowi, że więcej saga i przemowa znaczy, gdy w jej trakcie wygrywa się spojrzenia z najtwardszymi. Prawdę rzekł, że Jorik nie był na to gotów.
Freyvind był, spoglądał teraz na najmożniejszych, największych z wojów, najbardziej silną wolą obdarzonych mieszczan widoczną w ich oczach. Z jego oczu bił jakby ogień determinacji.
- Póki tacy jak Eggnir i Rune, a i inni których tu żegnacie, czczą Asów i Vanów, hołubią tradycji waleczności i odwadze. Póki żyją tak jak ojcowie i cześć oddają Tyrowi, Freyi i innym, póty Walgind dla nich otwarta i nie Helheim im pewne. Póki tak jest, póty Odyn ma nowych wojów na Ragnarok, a oni radość obcowania w Walhalli miast potępienie w królestwie córki Lokiego! Póki żyjecie i trwacie, zaciekli w tym kim jesteście. Ale świat czyha na was. Ulfhedinn krwiożercze chcące wybić miasta, odszczepieńcy afterganger służący Lokiemu jak Leiknar, podobni nam co nie Asom i Vanom służą, ale nocą naznaczeni w służbie Białemu. A nawet nie tylko oni, a ludzie zwykli. Frankowie ślący czarne suknie by nie mieczem was wybić, a słowem, wiara w ukrzyżowanego zabić w was to kim jesteście i drogę do pałacu Odyna zamknąć. Potrzebniśmy wam do tego by chronić was. I każden z nas wolałby ucztować z Eggnirem i Rune, z Sigurdem pogromca smoka, z wojami padłymi w epickich bitwach. Wolelibyśmy ucztować w noc i bić się na Gladsheim, polować na Sahrimnira. Zamiast trwac tu w mrokach nocy. Ale czynimy to, bo taka jest wola jednookiego, bośmy wam potrzebni. On zaś w swej niezmierzonej mądrości sprawił, że nawzajem się potrzebujemy bo wy potrzebniście nam. Tak jak wolą Władcy Asów jest byśmy służyli wam opieką tak jego wola jest też byście służyli nam darem tego co utrzymuje nas przy trwaniu. To zamknięte koło jak Jormungand otaczający Midgardr i chwytający zębami własny ogon. Wzajemna służba, współistnienie. To wola Jednookiego!
Freyvind znów potoczył wzrokiem po zgromadzonych.
- Od pół wieku po bezdrożach chodzę odrzucając władze nad śmiertelnymi. Volva Elin nijak do władzy się nie sposobi lecząc was jedynie i zdradzając gdzie mogą poprowadzić nici utkane przez Norny. Volund-Berserker, samotny i odprowadzający zmarłych w zaświaty. Gudrunn Lodowooka odrzucająca jarlat i głosząca wszem i wobec, że w Jelling jedynie opiekunką jest. A Agvindurowi sami władzę daliście i cieszycie się z niej. Tedy my choć nieśmiertelni i potężni nawet władzy nad wami na siłę nie wypatrujemy.
Urwał patrząc na Sigrun.
- Zło dziś się stało, ale stało się i żal pozostaje. I wiele się po katach szepce. Iluż jednak wojów po sutych biesiadach pijanych zabijało się prawie bez powodu. Inaczej patrzycie na nas, bo się boicie potęgi. Ja wam jednak rzeknę, że obawiać się nie musicie, bo Odyn obdarzył nią nas właśnie by chronić was. I zgodnie z jego wolą to wam zapowiadam…
Urwał i wyciągnął saex po czym naciął nim wewnętrzną część dłoni. Krew zaczęła kapać na ziemię.
- Agvindur waszym jarlem, zostać mu trzeba by osady bronić i rządzić jak dotychczas. Ja biorę na siebie pomstę. Na święty płyn życia przyrzekam ci Leiknarze, że za to coś tu uczynił dopadnę cię. - Jego głos nabrał jeszcze większej mocy. - Choćbyś krył się i uciekał jak Loki przed Asami i Vanami po uczcie Aegira. Choćbyś krył się w najdalszych fiordach kraju północnej drogi, choćbyś umykał ku ziemiom Rusów. Dopadnę. To zaś co z ciebie zostanie, rzucę tu w miejsce gdzie zapłonęły dziś stosy, by Odyn widział, że to co nam naznaczył w Midgardr dopełniamy nawet gdy kto z nas czasem zbłądzi. Wy zaś dopełniajcie swojej części woli Odyna, po Ragnarok, w którym ramie w ramię staniemy przeciw Jotunom.

Volva z daleka od wszystkich się zatrzymała, gdy jej śpiew w końcu przebrzmiał i słowa skalda ją usidliły nie pozwalając odejść dalej. Cała stała się słuchaniem. Jej smukła sylwetka odcinająca się od poczerniałych ruin domu, włosy rozwiane przez wiatr. Słuchała i pozwalała by słowa jej brata krwi przywróciły nadzieję. Uwierzyła mu, że zdołają wspólnie powstrzymać Leiknara, że pomszczą tych, którzy zginęli i tych którzy pozostali z krwawiącymi ze straty sercami. Uwierzyła i byłam pewna, że inni uwierzą także dlatego nie chciała zakłócać im tej chwili i wróciła do tymczasowej halli po swój miecz.
Odprowadzał ją istny huragan okrzyków skandowanych przez wiele gardeł niczym jeden głos. Głos, który przepełniała pasja, duma i honor ludu północy. Przez chwilę słychać było okrzyki o zemście, o lojalności do jarla, chwalące Odyna i Tyra. By wkrótce gdzieś z głębi tłumu krzyczeć poczęto imię skalda na przemian z imieniem Agvindura.
- Freyvind! Freyvind! - przetaczało się niczym grzmot po okolicy.
- Agvindur!
- Odyn!
Kolejne głosy dołączały się tworząc istną burzę emocji, jaka zaskoczyła nawet samego skalda. Tak wiele woli, nadziei i pewności siebie i takiej jedności i poparcia dla niego samego jeszcze nie doświadczył. Setki oczu wpatrzonych w jego smukłą postać przewiercało go na wylot, dodając jemu samemu pewności i poczucia jedności. Kątem oka ujrzał nawet Bjorna skandującego jego imię na zmianę z imieniem swego jarla. Młody uczeń też wykrzykiwał jak w transie, po raz pierwszy doświadczając tego wiru emocji.
W ceremonii pochówku uczestniczyli też i przyjezdni. Kupcy co interesy tu swoje mieli kolejno do jarla podchodzili by kilka słów z nim zamienić. Sigrun wpatrując się w płomienie jak zahipnotyzowana, trwała obok Agvindura nieporuszenie. Obok niej Bjorn a po lewicy jego Haldred Pękniete Usta stała i ona też dołączyła do uniesionego tłumu. Wargi Sigrun zdawały się poruszać niezależnie od woli dziewczyny, lecz w zamieszaniu nocnych obchodów nikt tego spostrzec nie mógł.
Elin do budynku dotarła nie niepokojona przez nikogo i z izdebki miecz wyciągnęła patrząc się długą chwilę na niego. Potem do głównej halli się przeniosła usiadłszy na jednej z ław i oczekiwała na powrót swych braci krwi bądź Ljubow z mapą.
- Dziękuję Ci, Styggrze. - Rzekła w przestrzeń. - Dziękuję.
Kimkolwiek był Styggr, nie wiadomo było czy przyjął ani czy usłyszał podziękowania volvy. Miecz zaś nie zmienił swego wyglądu ni na jotę. Wciąż wyglądał zdecydowanie mizernie. Wszelkie ślady po walce czy krwi zniknęły, zielonawy osad pokrywający jego ostrze pozostał.
Siedziała tak przez chwilę ale nie dosłyszawszy reakcji tajemniczego towarzysza ruszyła się w końcu i kazała służbie przygotować stroje dla siebie na podróż, odpowiednie by w Aros mogła się pokazać i jeden na teraz do przebrania, gdyż ciągle w zakrwawionej sukni chodziła. Uznawszy, że i tak wiele do roboty w obecnej chwili nie miała wraz z niewolnymi zaczęła wybierać ubrania dla siebie.

Elin,Freyvind


Skald wszedł do halli wraz z Jorikem mowiac cos do niego cicho i czochrajac mu włosy. Widac był zadowolony z jego wystepu. Bjarki i Karina zostali wciaż na placu, Chlotchild znowu gdzieś furknęła, Agvindur zaś rozmawiał z kupcami.
Volva w tym czasie ze służącymi skrzynie jakieś pootwierała i ubrania przeglądała zbywając większość propozycji niewolnych co do strojów.
- Gotowa? - spytał podchodząc do niej powoli i ciekawie obserwując wybór jej strojów.
Wiedząca na niewielki stosik spojrzała i skrzywiła się lekko. Freyvind mógł dostrzec niebieskie, zielone i czerwone suknie i fartuchy, które wyraźnie status wskazywały.
- Nie powinnam ich nosić, nie teraz… - Westchnęła cicho dziękując służkom i każąc im odejść.
- Czemu?
- Bom już nie w łaskach jarla. - Uśmiechnęła się lekko. - Ale w Aros dobrze pokazać się należy.
- Nie przejmuj się jego łaską. Wolnaś.
Elin dotknęła z czułością niebieskiej tkaniny i spojrzała ponownie na brata swej krwi.
- Wolnam i za Tobą ruszę, choć winnam co innego zrobić by od was wszystkich niebezpieczeństwo odciagnąć. Więc i Ciebie się pytam, bracie. Pewnyś, że chcesz mnie w kompani? - Powaga w jej wzroku była.
- Niebezpieczeństwo? - zdawał się nie rozumieć. - Jakie niebezpieczeństwo?
Westchnęła cicho ale i uśmiechnęła się na to.
- Leiknar. - Odparła jeno.
- Elin… - objął ją lekko. - Podróżowałem z demonem, po dziczy jeno z dwójka sług, gdy wilki jak widać mi poprzysiągly jakąś pomstę. A niebezpieczeństwem ma być ten, któremu na krew poprzysiągłem iż go dorwę? - Uniósł brwi z niewielkim uśmiechem.
Odwzajemniła uścisk delikatnie.
- Dziękuję, Freyvindzie ale to nie powinna być Wasza walka. Jednakże cieszę się, że nie jestem z tym sama.
- Powinna, nie powinna? Jest. Przez braterstwo krwi obowiązkiem jest cie chronić. Przez to kim jesteś i pobłogosławiona spojrzeniem na nici Norn, zaszczytem. Przez to zaś jaka jesteś, przyjemnością. Nie frasuj się tedy. Dorwiemy go i będziesz w pełni wolna.
Na słowa jego volva uśmięchneła się ciepło i skłoniła.
- Dziękuje Ci Freyvindzie. I dziękuje za wspaniałą sagę, iż dane mi ją było usłyszeć. Była wspaniała.
- Podziękuj Jorikowi - mrugnął lekko. - To wszak jego saga.
- Podziękuję. - Uśmiechnęła się. - A przemowa Twa… - Głową pokręciła z podziwem. - Brak słów by wyrazić uznanie.
- Zostawmy to. Szło mi o to by dzisiejszy pogrzeb i to co wypowiedziane było poniosło się po Danii. Niech i wilki usłyszą. - Ucichł na chwilę, po czym podjął: - Agvindur winien tym ludziom opiekę i pomstę, gdy mimo jego opieki ich skrzywdzono. On nie ja. Mi idzie jeno o to by Leiknara zabić by cię od niego uwolnić, a oni niech wierzą, że to tak jako rzekłem. Potrzebne im to. I na Sigrun mniej będą się boczyć.
Skinęła głowa z wdzięcznością, choć ukłucie niepokoju poczuła na myśl o śmierci Leiknara.
- Jarl o nią zadba. - Odparła spokojnie i ponownie na rzeczy spojrzała. - Miałabym jedna jeszcze prośbę do Ciebie.
- Jaką Elin?
- Dobrze by było, gdybym i biżuterię miała, by godniej się w Aros zaprezentować… - Zawahała się na moment. - Jednakże wolałabym Jarla nie prosić teraz o nic, a mówiłeś, iż mamy kosztowności co do Asgera należały. Może z nich bym coś dobrała.
- Bierz z nich co tylko zechcesz. Choćbyś i wszystko wziąć chciała.

Elin

Po skompletowaniu odpowiednich ubrań i biżuterii volva zdecydowała się jeszcze spróbować posilić. O dzban z krwią poprosiła i zamknęła się sama w izdebce co wcześniej Agvindur w niej bez ruchu leżał. Przelała trochę krwi do kubka, który tam już wcześniej trzymała i zaczęła na stole palcem niewidzialne runy wokoło kubka malować. Nie wiedzieć czemu wcześniej to jej pomogło, może i teraz się uda. Myślała nawet, czy by garncarza o specjalny kubek dla siebie z runami wyrytami nie poprosić, może łatwiej byłoby się jej posilać wtedy było. Zrobiła dobre trzy “kręgi” wokoło kubka, gdy zdecydowała się spróbować. Ostrożnie podniosła naczynie do ust i szybkim ruchem wychyliła cała zawartość. Skrzywiła się przy tym ohydnie ale dała rade. Kolejna porcja krwi i ponownie dziwny “rytuał”, po którym zdolna była znów się napić. Elin uśmiechnęła się szczęśliwa, iż sposób na spokojny posiłek znalazła.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 10-10-2016, 23:49   #38
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Gdy Elin odeszła w celu wyszukiwania biżuterii dla siebie, Freyvind potoczył wzrokiem po langhusie. Bjarkiego nie było, widno załatwiał zlecone sprawunki. Chlo nie było, szlajała się zapewne gdzieś i skald zanosił bezgłośne modły do Frigg, aby nic złego znowuż z tego nie wynikło. Czekał na powrót Agvindura, a przez ten czas zdecydował się zabić czas rozmową z Jorikiem. Chwalił przy tym chłopaka, wskazywał pewne szczegóły, zaznawał jego odczuć z występu. Chłopiec był nabuzowany przeżyciami wieczoru i buzia mu się nie zamykała, usiedzieć na miejscu z ledwością mógł.
- … a widziałeś jarlu jak wtedy rozglądałem się jakoś rzekł no i słowa kierowałem… A potem Twoja saga i mowa i ci mężowie… A kobiety to niektóre płakać zaczęły … - słowotok godny ucznia skalda, gdy Jorik przeskakiwał z tematu na temat.

Agvindur powrócił dopiero po dłuższym czasie, wypełnionym radosną paplaniną. Tym razem sam był, bez Sigrun. Dwójkę ludzi prowadził ze sobą wydając im ciche polecenia, przeniesienia rzeczy.
Do skalda podszedł zoczywszy go:
- Dziękować Ci jeno mogę za mowę i sagi Twe - odezwał się do brata w krwi.
- Nowe to, że dobrym słowem za czyny dla ciebie robione chcesz nagrodzić. - Freyvind kiwnął Jorikowi głową by ich odstąpił, aby mogli sami zostać. - Tym więcej słowa twe dla mnie drogie - dodał, gdy chłopiec odszedł. W tonie głosu ni na twarzy emocji wiele nie przejawiał.
Jarl nieco zaskoczony na skalda spojrzał:
- Nie świadom byłem, że aż tak mego poklasku szukasz w słowach mych.
- Nie szukam poklasku w słowach twych. Cel miałem, nieźle wyszło. Czas pokaże czy w kraj Danów poniesie się co dziś w Ribe zaszło, saga Jorika, obietnica pomsty. Ot tyle. Ale cieszą twe dobre słowa, nawet gdy ich nie szukam. Nie ja.

Agvindur skinął głową bez zbędnej odpowiedzi.
- Tak tedy odpocznij ze sługami swymi.
- Do Varde nam trzeba.
- Z Sighvartem i Andersem ruszyć możecie. Rzekł mi o tym co Ci obiecał.
- Bjarki przygotowuje wozy. Z Sighvartem czy bez ruszymy -
skald wciąż mówił beznamiętnie, tylko wzrok miał jakiś taki twardy z nutami wyrzutu. - Większość załogi drakkara Hemminga przybędzie tu. Zgodnie z planem mym puścisz zbrojnych z Ribe i wozami by wyglądało jakbyśmy lądem szli?
- Puszczę, czemu nie miałbym? -
Wyrzut czy nie, jarl przemawiał do brata tak samo. - Czego Ci trzeba jeszcze rzeknij, zabiorą tedy.
- Nic, jeno kogo sprytnego na czele postaw. Ja z Varde też takiego z grupą stamtąd wyślę. Kłótnie w dzień nad zakopanymi skrzyniami niechaj dobrze odegrają. Tamci do Aros dalej pociągną, a Twoi wrócą. -
Freyvind spojrzał na chwile w bok, w końcu podjął: - Nie uznałeś za zasadne ludziom srebra Asgera rozdać?
- Rozdane zostanie. To Cię martwi? Srebro? -
jarl oczy zmrużył lekko.
- Nie. Uznałem, że skoro nie chcesz rozdać, a lekce je sobie ważysz to wezmę je na poczet wyprawy. - Wzruszył ramionami. - Martwi mnie jak z Elin postępujesz. - Znów spojrzał mu hardo w oczy.
- To niech Ci to głowy nie zaprząta - tym razem jarl warknął dość ostro. - Jeśli srebra Ci trza, to je bierz. Ludzie tutaj bezpieczeństwo mają i srebra nie zabraknie dla pogorzelców. Czegoś jeszcze Ci potrzeba?
- Taki już jestem, los bliskich głowę mi zaprząta -
odparł. - Nic więcej mi nie trzeba, prócz tego co w Jelling rzekłeś, dar Canarla w sobie większą mocą poznać. Ale na to tusze czasu brak byś jako rzekłeś mnie wyszkolił.
- Jeśli ruszać chcesz rychło, to czasu nie ma wiele. Jeśli chcesz opowiedzieć mogę jak w sobie wzbudzić umiejętność, ćwiczyć sam możesz. Jeno ostrożnie.
- Powiedz tedy, może mi się to uda.
- By skorzystać z mocy skupić się musisz na uczuciu zastraszania. Jakbyś przerazić samego Odyna chciał a przy tym starać się by Twoja magia, Twój czar połączyć z groźbą. Poznasz, że moc podziała gdy uciekać będzie Twa ofiara w przerażeniu szaleńczym -
jarl wpadł w swój typowy tok, któren Freyvind pamiętał z nie tak dawnej przeszłości.
- Postaram się. - Freyvind kiwnął głową. - Przyślę wieści z Aros… O ile samo się nie rozniesie to co tam uczynimy.
- Przyślij i tak. Bym wiedział, że Tobie nic.

Skald jakby coś rzec chciał, ale pokręcił jedynie głowa.
- Bywaj - rzekł odchodząc aby poszukać Bjarkiego i Chlo, oraz Volunda.
Niedługo trzeba było ruszać.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 11-10-2016, 20:54   #39
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Czas płynął nieubłaganie by w końcu przynieść kres pogrzebowi. Mężczyźni miejsce zabezpieczyli by iskra żadna nie przeskoczyła dalej. Popioły zebrano i kamieniami obłożono.


I czas też nadszedł na rozpoczęcie szlaku ku Varde...

W drodze


Elin milcząca jechała przez większość czasu, w myślach swych pogrążona, gdy jednak powoli do celu swej podróży zbliżać się poczęli do Volunda swe ciche słowa skierowała.
- Nie wydaje Ci się bracie, iż strzałki wskazywały kierunek w jakim właśnie zmierzamy? - Pojrzała na niego z obawą w błękitnym oku.
Na słowa volvy jak gdyby się ocknął, nagle, maszerując.
Ostatnie noce bez słowa spędził. Ciała chowając, nie rzekł nic ku Elin gdy pmóc mu przybyła i znów w swym świecie innym pogrążony się zdawał, jak gdy pierwszy raz przybył. Może zdawkowo odpowiadał, może skinął głową przez te dni, lecz do teraz…
- ...słucham? - zamrugał oczyma.
Wieszczka westchnęła patrząc na Pogrobca.
- Varde jest w kierunku, w którym wróżba wskazywała… Dopierom teraz sprawę sobie z tego zdała…. - Odpowiedziała Gangrelowi.
Zmrużył oczy, myśląc.
- Możliwe. Nigdy kierunek nie był dla mnie ważny… - odparł na poły mówiąc, na poły szepcząc i wzrok szkarłatny skierował tam gdzie trakt ustępował horyzontowi. - Lękasz się go niezmiernie. - zauważył lakonicznie.
- Boję się tego ile znów niewinnych ucierpieć przez niego może…
- Kto gdzie tu jeszcze niewinny…? - zapytał jakby siebie, nim na Elin spojrzał - Z naszą wyprawą czy bez, z Tobą tu czy w Valhalli lub domenie Hel, Leiknar i tak niewinnych krzywdzić będzie, lub tak się przynajmniej mi zda. Jeśli to metoda by go napotkać, Norny przeznaczenie splotły jego własną… żądzą po tobie go stawiając na naszej ścieżce, aby na zawsze jeden z węzłów rozpleść… Nasz lub jego i jego zauszników.
- Trzeba Sighvarta ostrzec… Ale czemu tu by miał płynąć… - Zastanawiała się na głos. - Może jednak się mylę…
- Nie o groźbie co może być lub jej nie być mówisz chcesz… - wysnuł znikąd podejrzenie Pogrobiec, pierwszy raz od dni przewiercając ją wzrokiem jak za pierwszym razem.
Spojrzała zdziwiona na swego brata i wzdrygnęła się pod jego wzrokiem.
- O tym chciałam mówić, czy sądzisz, że rzeczywiście Varde mogły strzałki wskazywać.
- Oczywiście, że mogły. Lecz mogły też nie. Cóż po tem? - zastanowił się na głos, unosząc nieco brwi i patrząc w nocne niebo - Twe Widzenia są wielką mocą… darem. Lecz już u Ogniego zwykłem myśleć, co nam po świecie kroczącym, wiedzieć co mieć będzie miejsce, lecz nic innego, i zazwyczaj ofiarą ironii jakiejś padać.
- Dlategom ostrożna… choć w tym wypadku bezpieczniej przyjąć wersję, iż może się tu udawać, by wszyscy gotowi byli.
Przeciągle znów na nią patrzył.
- Czasem mam wrażenie, że bogowie karmią twe oko wizjami jedynie, by cię udręczyć.
- Na moje własne życzenie. - Odparła gorzko. - Ale skoroś potwierdził, iż kierunek się zgadza, to milczeć nie mogę.
- Udrękę na innych przeniesiesz. - zauważył - Wiedzą oni, by Leiknara się wystrzegać. Sighvart sam naprzeciw niemu stanął i o mocy jego by osnowę myśli pruć wie. Brat nasz zawsze do boju i pomsty przyrzeczonej gotów. I ja również… chociażem milczał. - zakończył ciszej.
- Agvindur też wiedział o Leiknarze, że za mną idzie… Jednak wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że w Ribe uderzyć może. I jak to się skończyło? - Spuściła wzrok na chwilę. - Teraz podejrzewam, że kolejnym celem Varde być może i mam milczeć?
- Nikt bardziej niż karl nie wie, że dom jego może być zagrożony. - zauważył Volund z…
...niechętnym szacunkiem…?
- Lecz w tej chwili i wiedząc to nie może nic poczynić. Nie milcząc przypomnisz mu jeno o jego niemocy, a to nakarmi go lękiem. - zauważył, znów z niej oczy przekierowując przed nich, gdy bardziej spacerować się zdawali niż maszerować, gdzie mimowolnie kroki Pogrobca nieco dalej od pochodu prowadziły, by zapewnić im choć odrobinę prywatności.
- Niemoc to jedyne, czego prawdziwy wojownik się lęka. Niemoc i... strata.
Westchnęła cichutko.
- Niech tak będzie, nie wspomnę o swych podejrzeniach… Być może tak lepiej. Czasami gorzej jest mówić, niż milczeć.
- Zazwyczaj… - odparł Pogrobiec tajemniczo, nie patrząc na rozmówczynię.
Ona za to spojrzała na niego uważnie ale więcej już nic nie rzekła.
- ...cóż dostrzegasz? - zagaił Pogrobiec mimochodem na jej wzrok, nie zwracając ku niej oblicza, ale mimo delikatnego tonu i obojętnej maniery słowa zdradzały napięcie.
Kobieta zdradzała napięcie gdy próbował całkiem zwykłym wzrokiem sięgnąć wgłąb jej duszy, lecz Pogrobiec choć bardziej stoicki, o wiele gorzej znosił choćby podejrzenie, że Widząca…
Uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Nie korzystałam ze swego Daru. - odparła łagodnie wiedząc już, iż Volund nie czuł się pewnie na myśl, iż w jego emocjach czyta. Nikt zresztą się nie czuł.
Obaczył ją tylko oczyma skosem, nie odwracając głowy, ale potaknął trochę że przyjmuje to do wiadomości, trochę by siebie do prawdomówności Elin przekonać. Było to trochę za mało.
- W jakim zdrowiu duch Agvindura? Jeno na Pożegnaniu go chwilę spostrzegłem. - z namaszczeniem ubrał pochówek w metaforę, lecz słowa były tyleż faktycznym pytaniem o stan Jarla, co próbą zaangażowania emocji volvy w konwersację, aby przegnać z jej myśli ewentualny pomysł na poznanie w Volundzie czego on sam o sobie mógł nie wiedzieć.
Jeśliby spoglądał na nią pytając o Jarla, ujrzałby cień na jej twarzy i smutek w oku, gdy tylko imię wymówił.
- Gniewny. - Odparła krótko po chwili milczenia.
- Również na ciebie. - odparł, wnet domyśliwszy się po sposobie, w jaki aftergangerka odpowiedziała.
Pokiwała powoli głową.
- Na mnie również… - Odrzekła szeptem. - Zasłużenie zresztą…
- A przyczyną tego… zasłużonego gniewu jest…? - zawiesił pytanie berserker.
- Gdybyśmy coś więcej o Leiknarze rzekły, być może w porę udałoby się zareagować i wszak to ja go sprowadziłam do Ribe. - Uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Istotnie, za rękę trzymając pół Skanii żeś go przeciągnęła, by mógł ognie w Ribe wzniecić. Wiele w tobie wytrwałości by tak nienawistnika ku miejscu, które ci domem… tedy chyba dobrze, że Agvindur jedynie gniewny. - słowa Volunda wypowiedziane były jak każda inna rozmowa, lecz w znaczeniu swym ociekały sarkazmem.
- Może właśnie nie powinnam zwać go domem… - Wzruszyła ramionami. - Teraz nic się na to nie poradzi. Z łask Jarla wypadłam, mogę z Wami nawet i do Północnej Drogi podążyć. - Odrzekła z jakąś cichą rezygnacją i… głęboko ukrytym żalem ale nie do Pogrobca.
- Azaliż Leiknar odniósł swe zwycięstwo. - stwierdził Pogrobiec.
- Nie moja to wina tym razem… - Spojrzała w niebo próbując przegonić powracający smutek i żal. Wszak Agvindur sam jej obiecał, iż zajmie się zagrożeniem, nie prosiła go o to… Z drugiej strony po wszystkim co stracił, ciężko było go obwiniać o wściekłość na osobę, która była przyczyną takiego stanu rzeczy.
- Jest to prawda, że nigdy Leiknar nie zawitałby do Ribe, gdyby nie ty… lecz… czyż na pewno? - rzucił jeno Pogrobiec - Tyś go ściągnęła. Lecz Jarl wziął cię pod swą opiekę, i wszystko com słyszał wskazuje, że dobre wiedział, z czym się musi liczyć.
Chwilę Pogrobiec się namyślał.
- Nie wziął pod uwagę zapewne, że musi się liczyć, iż Leiknar wykorzysta chwilę słabości, gdy coś innego Jarla zajmie…
- Nie mógł wiedzieć skoro ja sama nic o nim nie wiem…. Gdybym, gdybym wprost powiedziała, że jest nas dwie. Być może od Helleven by usłyszał coś, co mogłoby mu pomóc. Ale milczałam…
- Musiał. Z opowieści Sighvarta również zdawał się wiedzieć… znać swego wroga. - zauważył Pogrobiec - Ale nic po tym teraz. Jeśli nie mam w twym sercu do sił gniew jego przeczekać, może istotnie nie dla siebieście. - zauważył nader bezdusznie, jeśli nie bezczelnie.
Tym razem coś ostrego we wzroku volvy się pojawiło, gdy na Gangrela pojrzała.
- Z mojej strony nic się nie zmieniło, bracie… Jeno nie sądzę, by po tym jak przeze mnie rodzinę mu wymordowano jeszcze kiedyś bez złości na mnie mógł spojrzeć.
- Zastanawia mnie, czy tuszysz, że zrozumienie wyrażę dla winą obarczenia cię za czyny innego, nawet ku tobie przez przeznaczenie kierowanego, czy dlatego, iż ród swój Agvindur utracił, albowiem nie jest pierwszym w Skanii. - Volund uśmiechnął się krzywo, a ton miał nie obraźliwy, po prostu obojętny… rozczarowany.
Pokręciła ze smutkiem głową, teraz jeszcze rozczarowała swego brata krwi...
- Jeno mówię jak jest… Niczego nie oczekuję.
- Dlatego nic nie będziesz mieć.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 12-10-2016, 21:57   #40
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Varde
Ich poczet powitany został przed osadą przez kilkudziesięciu zbrojnych z pochodniami. Z tyłu za nimi wyszła wysoka kobieta o jasnych włosach. Ludzie utworzyli mur poświecając nielicznymi pochodniami.
Szybko jednak opuścili gardę, gdy przemówił Sighvart:
- Kirsten, to ja - krzyknął wysforowując się nieco przed wszystkich. - Gości z sobą prowadzę.
Wojowie rozstąpili się na dwie strony tworząc szeroki szpaler, przez który Venture poprowadził towarzyszacych mu aftergangerów.
Podjechawszy do kobiety zeskoczył z konia i przygarnął ją. Nie jak kobietę zwykło się przygarniać, raczej jak zaufanego woja: za ramiona.
- Kirsten, pani na Varde, a to Freyvind, skald, którego sława równych nie ma. Volund, berserker, którego uroda równa jest talentowi w walce, i Elin, volva, pod opieką Agvindura.
Sighvart kolejno przedstawiał wszystkich, wskazując. Wzrok kobiety jednak na żadnym z wymienionych na dłużej się nie zatrzymywał, choć zasadzie uprzejmości nie sprzeniewierzyła się.
Gdy w końcu zaniepokojone spojrzenie napotkało wzrok Sighvarta, kobieta wyraźnie usta zacięła ze smutkiem i mocniej ramienia tego męża się chwyciła.
- Gości witać radam… - szepnęła by po chwili opanować się i podjąć mocniejszym głosem - …cześć Varde gościć was w podwojach.
- Pozdrowiona bądź. - Skald przyglądał sie jej ciekawie, lecz nie odzywał się na razie więcej. Smutek Kirsten zastanowił go.
Volva z uwagą przyglądała się powitaniu pani i pana na Varde po czym uprzejmie głową skinęła by powitać Kirsten .
- Niech Asowie i Vanowie sprzyjają Varde. - Rzekła spokojnie choć i ona smutek czuła na myśl o tych, których stracili w walce z Úlfheðinn.
Brat ich jednak równie milczący był, co zawsze.

Do osady wchodziło się przez jedną z trzech bram, po drewnianych podestach. Echo kroków wielu przechodniów i koni/wołów (co tam zabraliście) ciągnących wozy, roznosiło się po otulonej wieczornym mrokiem siedziby Sighvarta.
Nie było tu wydzielonej części biedniejszej, lecz chałupki wybielone były i obejścia czyste. Ludzie wychodzili by zaglądnąć tak licznie wędrującej drużynie.
Układ domów przetykanych drewnianymi ulicami, pozwalał na wygodne poruszanie się nawet konnych. Jedna z bram wyraźnie prowadziła ku wodzie - rzece jaką minęli po drodze.
Volva nim ruszyly dalej z namysłem wpatrzyła się przez chwilę w drogę prowadzącą ku wodzie.
Chat jednak nie było tak wiele jak w Ribe. Przechodząc mogli oszacować, że wioska liczyć może około trzystu - czterystu mieszkańców.
Langhus Sighvarta, do którego prowadzili wszystkich karl i Kirsten znajdował się na środku osady. Tuż obok niego był i drugi, równie dostatnio utrzymany.
Wnętrze langhusu było bogato zdobione, ściany wypełnione były malunkami przedstawiającymi dzikie zwierzęta, scenki polowań oraz wyobrażenia przygód bogów. Nawet przedsionek kipiał od nich. Ławy i łożnice zaścielone były licznymi skórami, podłoga czysto wymieciona. Po środku płonął żwawo ogień, którego pilnowała para służących dostatnio ubranych i włosach misternie splecionych. Na podeście z lewej strony halli, stały trzy długie stoły, czwarty właśnie służba pospiesznie składała i ustawiała. Wysokie krzesła, z pięknymi zdobieniami roślinnymi już były odsuwane i podstawiane gościom.
Aftergangerzy odpocząć mogli na nich po trudach podróży, służącymi ich zaopiekowali się wydzieleni przez panią domu niewolni.
Zastawiono stoły. Rogami z masy perłowej tak gładkie jak najdelikatniejszy dotyk wiatru pyszniły się przed wampirami. Miody i wino wkrótce dostawiono w ciemnokarmazynowych dzbanach. Niewolni poczęli przygotowywanie straw.
Przy progu do kolejnej izby langhusu stały dwa posągi z drzewa ciosane: Odyna jednookiego i Freyi. Oboje przyzdobieni byli: Ojciec ciężką złotą obręczą, bogini wiankiem z suszonych kwiatów i głogu.
Hallę poczęli również wypełniać mężowie, powiadomieni i powrocie karla i wkrótce tłoczno się zrobiło.
- Posilcie się na chwałę bogom. - rzekła Kirsten. Jej ostre rysy nie rozjaśnił uśmiech od chwili gdy spojrzenie karla złapała.
Freyvind wziął puchar miodu i wzniósł go w stronę gospodyni, gospodarza, a potem posągów Odyna i Freyi i wypił do dna. Był pod wrażeniem bogactwa langhusu pana na Varde, halla Agvindura (nim spłonęła) prezentowała się przy tym skromnie. Sighvart przykładał o wiele więcej uwagi do splendoru.
Jak większość z rodu Ivara.
- Dziękujemy za gościnę. Zaszczytem ona dla mnie. cieszę się z niej, nawet jeżeli nie długo nam przyjdzie jej smakować.
Wiedząca z uznaniem, by nie powiedzieć zachwytem, oglądała malowidła i rzeźbienia. Należało przyznać, iż gust gospodarze mieli znakomity. Puchar uniosła, gdy brat jej wzniósł toast ale jeno usta umoczyła nie wychylając.
Pogrobiec chwilę czegoś szukał w oczach gospodyni ich i wzrok na Sighvarta przeniósł, obecny i nieobecny i nie potrzebował chwili by wiedzieć, skąd niema desperacja wstąpiła wespół z nimi w progi tak… ornamentalnej, wyrafinowanej halli. Półprzymknął tylko oczy z szacunkiem i pochylił czoło w podzięce ku tym, którzy ich gościli, po czym stojąc jeszcze również wzniósł puchar.
- Za Heminga. - rzekł cicho i krótko, kontrastując z Freyem w wydźwięku. Powiedział jak pożegnanie.
Po czym przelał krew, kosztując jej dogłębnie.
Kirsten spojrzeniem jeno podziękowała i uchyleniem głowy. Powieki jej zatrzepotały, jakby w oku zaszczypało nagle.
- Za Heminga. - również puchar do ust przyłożyła wznosząc pożegnalny toast.
Karl jeno swój róg uniósł wraz z Kirsten.
- To ludzie potomka mego. - wskazał na zebranych wewnątrz wojów. - Łódź jego obsadzają.
Tłum prezentował się przeróżnie: wysocy i wzrostu średniego ogorzali mężowie, w dojrzałym wieku. Brak wśród nich było podlotków. Wielu z nich prosto choć czysto odziani, kilku z oczami na czarno malowanymi, jeden z niebieskim tatuażem po całej lewej stronie twarzy. Na ich czele jednak stał niski woj, któren wzrostem nawet Elin nie równy był czy Freyowi. Prócz niskiego wzrostu bogowie podarowali mu też zrośnięte w jedno brwi, które mu srogiego wyrazu nadawały.
- To Geir, zaufany Heminga. - wskazał na niego karl.
- Witaj. - skald skinął wymienionemu. - Rad bym porozmawiac z Tobą po biesiadzie.
Freyvind czuł się źle. Wraz ze śmiercią Hemminga na Varde padł smutek, co widać było po Kirsten, a wszak i jego woje mogli wielce lubić swego dowódcę. Przytłaczająca atmosfera zdawała się być namacalna i nawet próby jej zmiany były nie na miejscu. Varde musiało przetrwać swoją żałobę, jak Ribe. Skald nie chciał tu być pozostawiając rozpatrywanie straty tym co ja zaznali, ale z drugiej strony wielce niegrzecznym byłoby staranie się odejścia bez zaznania oferowanej gościny.
Tenże odpowiedział ukłonem krótkim:
- Jako Twe życzenie.

Przez chwil kilkanaście trwała uczta powitalna. Jednakże Kirsten wymówiła się z niej pod pretekstem nadzoru służby i udała się do izby na tyłach halli. Sighvart zaś ludziom syna swego przedkładać plan począł.
- …i pod wodzą Freyvinda do Aros ruszycie. - rzucił na koniec rozkazem.

Okoliczność rozmowy z Geirem wkrótce znalazła się, gdy nieco zaskoczeni wiadomościami hirdmani Heminga porozsiadali się po wolnych ławach. Karl przywiódł Freya i Volunda ku prawej ręce swego zmarłego syna.
- Omówcie szczegóły, ja zalecę przygotowania. - rzekł do mężczyzn skinąwszy im lekko na odchodne.
Geir spojrzał w górę na skalda i Gangrela, głowę zadzierając. Z bliska nawet mniejszym się zdawał i bardziej krępym.
- Jest ta wyprawa niespodzianką dla nas. Ale gotowiśmy na nią. - zapewnił spokojnym głosem lekko oczy mrużąc jakby szacując dwóch aftergangerów.
- Zaszczytem było u boku Hemminga stawać do walki, równie się ciesze na towarzystwo jego drużyny wojów. - odrzekł skald unosząc róg miodu.
Pogrobiec tylko odpowiedział wzrokiem… bardziej pustym. Nie na Geirze skupionym. Na chwilę oczy ku skaldowi zwrócił.
- Spotkał godny kres. Lecz wydarzenia te już za nami, a wyprawa… na którą gotowyście… - znowu skupił się na hirdmanie - Nie sposób nam wiedzieć co w Aros napotkamy. Był ocalał wój Einara, potomka Agvindura, władcy Aros i stamtąd zbiegł donieść, iż Einar przepadł i hird z nim. - tutaj wzrok przeniósł na Freyvinda, jakby oczekując, że skald więcej szczegółow zdradzi zebranym.
- Prawda. Nie sposób nam wiedzieć. Jedno wiemy, że obcy przybyli do miasta i zamieszani w to być mogą, my dowiedzieć się co zaszło. Odnaleźć Einara, jeżeli żyje, lub władzę nad miastem odzyskać w imię bogów, a nie nowego.
- Nowego? O Białym mówisz? - spojrzenie niskiego męża nabrało wyrazu zaskoczenia. - A co on z tym wspólnego ma?
- Nie twierdzę, że ma, ale obcy zza morza mogli być w to zamieszani. Tak Orm, hirdman Einara opowiadał, że to prawdopodobne. I w tym samym czasie to się stało, gdy król w Hedeby zdecydował kulthus ukrzyżowanego budować.
Geir spojrzał po skaldzie i po berserkerze:
- Jeśli karl nas wyznaczył do zadania, znaczy to, że płyniemy. - rzekł niemal z żołnierskim nawykiem, który rzadki był wśród norsmanów. - Jeśli Ciebie na wodza wyznaczył, znaczy, że zaufanie w Tobie pokłada. Czy odnalezienie, czy odebranie miasta najeźdźcom, trza nam cel oznaczyć. Na obydwa może nas nie stać. A i do każdego z nich inaczej gotować się trzeba. - przerwał na chwilę - Do drugiego posiłków by trzeba więcej niż garstka nawet najznamienitszych wojów. Bo to zapewne i nie o samo miasto idzie? - spojrzał pytająco na stojąc obok dwójkę.
- Jeśli Einar żyje i ocalon zostać może, wierzę, że o miasto walczyć może nie trza. Lecz jeśli poległ… Przede wszystkim nam wiedzieć, kto lub co to uczynił, co więcej zamierza. - na głos zastanowił się Volund, patrząc, czy Freyvind się zgadza z tym rozumowaniem.
Ten kiwnął głową.
- Jeżeli zginął, to pomścić go trzeba na tych co jego z hirdem wyrznęli i miasto odzyskać. Pierwej jednak jak Volund rzecze: zrozumieć co tam się stało i co Norny zdecydowały przędąc nić jarla Aros.
- Kiedy ruszać chcecie? I czy wszystkich z was zabieracie? - Geir spojrzeniem rzucił na kobiety siedzące z młodzikiem przy ogniu nad strawą.
- Ja ruszyłbym niezwłocznie, gdyby było to w naszym zasięgu. - rzucił ostrożnie Gangrel, w ogóle nie zainteresowany tym, kogo zabierają.
- Ruszyć możemy gdy księżyc najwyżej na niebie. - padła odpowiedź rzucona ostrym, służbowym tonem.
- Ilu potrzeba by sprawnie drakkara pod żaglami prowadzić? - wtrącił skald.
- Na Heminga łodzi pięćdziesięciu wojów wchodzi. Najmniej połowy trzeba.
- Dwie i pół dziesiątki to dużo jak na kupiecką wyprawę.
- Mniejsza łódź też się znajdzie. Ilu ludzi myślisz zabrać?
- Cały towar jaki przywiedliśmy na wozach, kamień i drewno. Do tego nas troje w skrzyniach i kilkoro niewolników.
- A ludzi karla, nas? - uściślił pytanie Geir.
- Pięciu do dziesięciu. Zależy od wielkości statku. Miałem nadzieję, że dziesięciu mężów poprowadzi wasz smoczy okręt.
Volva powróciła do langhusu i rozejrzawszy się za Freyvindem i Volundem w ich kierunku spokojnie ruszyła. Głową lekko kiwnęła Geirowi na powitanie.
- Im mniej tym lepiej. Wielu nie trzeba… morzem.
- Handlowy knarr zatem można zabrać. Nie tak szybki jak drakkar lecz i nie tak wymagający. - hirdman odpowiedział ukłonem na powitanie Volvy. - Jeśli tak, wydam rozkazy.
Skald wydawał się niepocieszony takim rozwiązaniem. Bębnił przez chwile palcami po stole i milczał.
- Reszta waszych pieszo przez Ribe i Jelling ma na Aros pociągnąć. Tam się spotkamy, lepiej drakkarem niż knara gdyby operować nam całą połączoną drużyną przyszło. Z drugiej strony na Knarę ktoś zasadzić się może, nie brak rabusiów, na smoka choćby i mało obsadzonego już kto się dwa razy zastanowi, a i szybszy on niż knara gdyby trzeba było zemknąć. Dlategom zamyślił drakkar obsadzony jak najmniej, jakoby wojenna drużyna zrabowanym dobrem chciała w Aros handlować, a ci co pieszo pójdą stawali za silniejszy oddział.
- Jeśli wszyscy do wioseł siądziecie… - Geir podrapał się po szczęce - szczególnie przy wpływie do zatoki… A do Ribe na co? To drogi wydłuży lądem. - dopytywał próbując się z planem aftergangerów.
- O to chodzi by wydłużyło. I by kto myślał, że tu przybylim po eskortę większą na pieszą podróż. Jeśli kto patrzeć na ruchy nasze będzie, pomyśli, że lądem ciągniemy z obstawą części wojów karla i części zbrojnych jarla. Nim piesi dojdą do Aros, my tam już będziemy. Niespodziewani. Morzem.
- Dziesiątka… weźmy dwunastu. Was trójka, waszych służących czwórka. Na upartego powinno się udać, jeno siły waszej trzeba też. - hirdman ściągnął i tak zrośnięte brwi.
- Tylko, jeżeli po zmroku lub przed brzaskiem przyjdzie nam do miasta wpływać, a nie wiemy czy okręty nocą do portu wpuszczają.
- W cieśninie wszyscy potrzebni będą, szczegolnie nocą. Zatem możemy do wieczora zaczekać. Dzień przed wejściem do Kattegat przesiedzieć w zatoce.
- Weźmy tedy tuzin. - zgodził się Freyvind - A i można jeszcze ze dwóch z waszej drużyny wziąć, rosłych i tęgich co za obcych uchodzić mogą i gdy przyjdzie do spotkania z kimś, za niewolnych czynić. Jeżeli zgodzą się - zastrzegł skald - i nie ujmę w tym, a fortel zobaczą.
- Pomówię i rozkazy wydam odpowiednie. - kiwnął głową Geir - Zatem do drogi się szykujcie. Za czas niedługi gotowim będziem, jak tylko przeładunek zakończym. - odstawił swój kielich na ławę. - Przyślę po was.
- Wybierz najbardziej sprytnego i mirem się u was cieszącego. Za Jelling ze zbrojnymi z Ribe kłótnie ma odegrać i znad zakopanych skrzyń w swoją drogę ruszyć. Twoi do Aros, oni do Ribe. Jakby kto obserwował musi to wyglądać dobrze i udanie. W Ribe zaś tak czyńcie, by nikt nie zorientował się, że nas w skrzyniach jakie stąd zabierzecie nie ma.
- Z jarlem jakieś słowo ustalone macie?
- W pełni zaznajomiony jest z planem.
- A zatem jeno ruszać nam trza…
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172