18-09-2016, 18:13 | #31 |
Krucza Reputacja: 1 | Ribe było jedynie częściowo uśpione. Część portowa rozbrzmiewała przyciszonymi rozmowami w różnych mowach. Kupcy i miejscowi handlarze siedzieli przy ogniskach lub tymczasowych namiotach wymieniając się opowieściami, grając i stawiając zakłady. Tam gdzie wspólna mowa nie łączyła zebranych, dostrzec było można więcej gestów i pozowania. Mimo to brak wspólnego języka nie przeszkadzał w komunikacji. Głosy ludzi i śmiechy niosły się po wodzie. Gdzieniegdzie słychać było cichą muzykę i śpiewy. W tej części Ribe życie nie zamierało lecz toczyło się swoim trybem. Gdyby ktoś z przyjezdnych zdecydował się jednak na spacer po pozostałych częściach osady zobaczyłby nieco odmienny obraz. Spalona część Ribe została częściowo uprzątnięta wspólnymi siłami mieszkańców i niewolnych. Wzmocnione straże pilnowały wschodniej części dzień i noc, szczególnie uważnie śledząc okoliczne lasy, z których drzewa na odbudowę domów poczęto zwozić, a cieśle swoje kozły porozkładali. Na oczyszczonym z pogorzeliska, błota i śniegu placu ziemi widać było porzucone proste narzędzia do ociosywania i wygładzania drzew. Powietrze niosło ze sobą zapach resztek pożogi przeplatanej zapachem świeżo ściętych pali. W dalszej części osady straże przechodziły pomiędzy ciasno przytulonymi do siebie chatami o sięgających nisko strzechach by za chwilę powrócić na główne ulice - drewniane, szerokie podesty, ułożone na palach. Ich kroki przynosiły spokój i ukojenie nie tylko pokrzywdzonym przez pożar ale i tym mieszkańcom, którzy pogorzelcom zapewniali opiekę i dach nad głową. Gdzieś zapłakało dziecko zbudzone głuchym dudnieniem kroków wartowników, w oddali szczeknął pies broniący czujnie terytorium swych właścicieli. Przy jednej z chat siedziała dwójka staruszków, co spać nie mogąc, usiadła na zewnątrz opatulona w skóry, cicho szeptając miedzy sobą. Idąc dalej mijało się chatki rzemieślników - proste ziemianki, pozawierane na czas nocy. Na czas przyjazdu kupców jeno kuźnia i pracownia złotnika otwarte były do późna. To tu można było dokonać podziału kruszcu, przetopić srebrne ozdoby i przyrządy na płaty, by płacić nimi. Tu również można było złożyć zamówienia lub sprzedać i wymienić broń. Jeszcze dalej poza gęstymi zabudowaniami, w niewielkim magazynie leżały ciała tych, którzy drugiemu najazdowi się sprzeciwiali i w ogniu nie poginęli. Niewolni pogrzebani już byli w zwykłych dołach ziemnych. Zwęglone zwłoki również już poświęcono ziemi, a groby oznakowano kamieniami. W pomieszczeniu pozostały ciała obrońców: Eggnira, Rune i innych. Obmyto ich już i złożono tu w chłodzie, by przeczekali czas, jaki tkaczki z osady potrzebowały na przygotowanie dla nich szat. W kącie magazynu stał również stół z bronią, ostrzałkami, tarcze oparte obok były. To tu szykowano wyposażenie wojów na ich podróż w zaświaty i to właśnie to miejsce wskazał Volundowi Bjorn. Tymczasem zmarłymi opiekowała się Nott... W halli jednak życie wciąż nie ustawało. Karl Sighvart skończywszy z Sigrun, schodził właśnie na dół, szukając wzrokiem aftergangerów, gdy z daleka dostrzegł volvę zdążającą w jego kierunku. Tej jednak drogę zagrodziła Ljubow rzecząc: - Gdy czas będziesz mieć, wiedząca, pomówić musimy. - Rusinka spięta była i niespokojna. - Zrobiłem, co mogłem - rzekł karl zaś gdy w końcu z volvą się zrównał - Obrazy przeżyć wytłumiłem. A takoż Leiknara postać, miast tego poukładałem tak wspomnienia by najważniejsze były takowe co z jarlem związane. Dziewka wspomnienia ujęcia przez potomków Lokiego ma zamknięte, jako i Ty. - tłumaczył Sighvart z kwaśną miną. - Gdzie Freyvind i chłopiec? Na pytanie volvy o Słoneczko odparł: - Na górze została z niewolną. Bjarki i Karina zaś wrócili z dwójką hebanowych sług, niosących tobołki i niewielkie paczuszki. Navarrka zaś trzymała przed sobą jeszcze pleciony kosz. Karina ruszyła na ich zwykłe miejsce by do spoczynku się szykować, zaś godi poprowadził sługi ku Freyvindowi: - Wymiany dokonałem, panie. Daliśmy kupcowi skrzynkę kamienia białego, sześć futer listów, trzy miecze, kilka metrów tkanin na czerwono i błękitno barwionych. Bardzo się targował, więc jeszcze dwa sznury wielokolorowych koralików dorzuciliśmy i kilka dzbanów. Karina za to wzięła od niego owoce jakoweś. - skrzywił się niemiłosiernie. - Gdzie niewolnych chcesz by umieścić? Ostatnio edytowane przez corax : 18-09-2016 o 18:18. |
29-09-2016, 22:51 | #32 |
Reputacja: 1 | Elin - Idź do Sigrun, zaraz i ja tam będę. - Wieszczka do Rusinki rzekła ku Sighvartowi się zwracając. Dziewczyna ruszyła na stryszek skinąwszy głową. - Dziękuję Wam, Sighvarcie. - Skłoniła głowę z szacunkiem. - Dług mam u Was. - rzekła spokojnie doskonale zdając sobie sprawę, iż afterganger będzie pragnął to wykorzystać ale fakt pozostawał faktem. - Czy on… - Zagryzła wargi nie mając odwagi zapytać o więcej. Sighvart przez chwilę spoglądał nie do końca rozumiejąc jej pytanie. Po chwili pojawiła się iskra zrozumienia. - On nie. Jego ludzie. - pokiwał głową. Pokiwała powoli głową. Nie wiedzieć czemu ciągle nie umiała znaleźć w sobie nienawiści do niego, jedynie smutek. - Tym bardziej dziękuję. - Stwierdziła. - Freyvind jest przy jarlu razem z Volundem teraz. Mamy kolejny pomysł jak spróbować go obudzić. My nie zdołaliśmy… Może Sigrun się to uda. Gdy mówiła te słowa krzyk kobiecy się rozległ. Ze stryszku, na który ruszyła przed chwilą zaufana Thory. Volva na nic nie czekają biegiem w tamtą stronę ruszyła. Na drabinie zobaczyła zamarłą bez ruchu Ljubow co się wpatrywała z zaskoczeniem w głąb pomieszczenia. - Zejdź Ljubow. - Nakazała Elin. - Co tam się stało? Przepuść mnie. Służąca posłuchała i pobladła zeszła z drabiny. Gdy Elin wspięła się na górę ujrzała Słoneczko, co usta, ręce i suknię zakrwawioną miało. Dziewczyna pochylona była nad dogorywającym trupem służącej. Z rozszarpanego gardła krew trysnąć musiała mocno by słodkie dziewczę zbryzgać tak mocno. Słoneczko z niejakim zdziwieniem na dłonie swe patrzyła to na ciało przy którym klęczała. Spojrzała z lekkim uśmiechem na volvę. - Elin? - głos słodki i niewinny przeciął ciszę. Wieszczka przypadła do niej widok jej zasłaniając. - To ja Sigrun, to ja… - Rzekła łagodnie. - Chodźmy stąd… - Zaczęła ją prowadzić ostrożnie uważając, by dziewczyna nie spojrzała na trupa. - Elin - dziewczyna jakby z ulgą i zdziwionym spojrzeniem wwierciła się w twarz wieszczki - Ciągle głodna jestem. I pić mi się chce… - Tak bywa… - Głową kiwnęła. - Coś na to poradzimy za chwilę, teraz musisz się przebrać. Chodźmy. - A dokąd idziemy? - Sigrun przytuliła się na chwilę na volvy. - Do jarla, śpi ciągle stroskany. Być może gdy Ciebie zoczy siły w sobie znów znajdzie, by powstać. - Do jarla? A czemu stroskany? - pytała cichutko schodząc po drabinie za Elin. - Pożar był… Dużo ludzi ucierpiało. Nie wszystkich zdołaliśmy uratować. - Westchnęła ciężko i Ljubow zawołała. - Trzeba się zająć dziewką na górze… - Powiedziała do Rusinki, a innej służce kazała strój dla Sigrun przyszykować i misę z wodą przynieść. - Nie mogę jej teraz zostawić samej. - Dodała spoglądając na Ljubow. Rusinka głową potrząsneła z ustami zaciśniętymi na słowa volvy. Chmurnie przytaknęła i ruszyła by pomoc znaleźć. Zabrakło w tym wcześniejszej ciepłej i przyjaznej reakcji. Spojrzeniem chłodnym potoczyła po Słoneczku i… tyle jej było. Służący i niewolnicy na dole w milczeniu przyglądali się Sigrun, gdy kobiety przechodziły mimo. Inną sprawą było korzystanie z krwi za zgodą dawców, inną zabójstwo. Wkrótce i woda i sukienka zostały podane ale niewolne trzymały się z daleka. Słoneczko nieświadoma jakby była nagłej zmiany w halli. Tuliła się do volvy z uśmiechem nieśmiałym, jak zagubiony kociak. Ze smutkiem na to wszystko patrzyła i małpkę oddawszy jednej ze służek, sama zajęła się Sigrun nawet nie próbując nakłaniać niewolnych do pomocy. Będzie musiała zaraz ze wszystkimi porozmawiać, tylko dziewczynę do jarla zaprowadzi. Gdy w końcu krew zmyła i ją przebrała ostrożnie i nim do Agvindura poprowadziła jeszcze jednej ze służek rzekła że za chwilę chciałaby ze służbą pomówić. - Sigrun, posiedź proszę z jarlem, ja zaraz wrócę. Mów do niego, może Cie usłyszy. - Pogłaskała dziewczynę po policzku i do swych braci krwi się zwróciła. - Muszę ze służbą pomówić, małe kłopoty. - Wskazała na Słoneczko, gdy ta nie patrzyła i tylko samymi ustami dodała powoli. - Nic nie pamięta. Elin, Freyvind, Sigrun Volund z halli ruszył, rzeknąwszy jeno: - Jeśli pomocy mej potrzebować będziecie, wołajcie po mnie. Ja przygotować ciała ruszę. - na twarzy swoiste oczekiwanie się przez chwilę pojawiło. - Ja zaś Sighvarta poszukać muszę, jedną rzecz uczynić nam trzeba - odpowiedział skald sprawiając wrażenie jakby też zamierzał wyjść.. - Pytał o Ciebie. - Skinęła głową. - Daj mi jeno chwilę. - Chwilę jeno - zgodził się niechętnie spoglądając na Sigrun. - Dziękuję. Zaraz wrócę. - Zwróciła się do Słoneczka i z izdebki wyszła. Sigrun przy ciele Agvindura się ułożyła, z bliska przyglądając się twarzy jarla. Palcem po wzgórku nosa mu przejechała, musnęła dłonią włosy. Wielką dłoń Brujah uniosła i na swą głowę ułożyła jakby ojca dłoń na głowie dziecka. Ramię jarla jednak poczęło opadać z wolna. Gdy koło ust Sigrun się znalazło, blondyneczka najpierw dłoń ucałowała by za chwilę kły w ustach jej błysły i do gryzienia się przyłożyła. - Zostaw! - huknął na nią skald zbliżając się. - Nie jego krew dla ciebie! Sigrun z przerażenia z łóżka szybko acz nieporadnie ruszyła się przez co na ziemię spadła. Z lekko uchylonymi ustami, skulona w skalda się wpatrzyła. - Czemu? - spytała niewinnie i naiwnie. Poczuł złość, w pierwszej chwili miał zamiar rzec by piła jak chce, może to nie byłoby głupie by tak rozpoczęła nieżycie u boku opiekuna, który był jej panem gdy żyła jeszcze. Więzią? - W krwi aftergangerów moc się kryje. Kto jej spróbuje więź na siebie nakłada - odpowiedział niechętnie. - Wpierw lekką, a kończąca się niewolą. Służących zwołać w halli kazała i zapytać czy Ljubow ktoś widział. Gdy zgromadzili się wszyscy stanęła przed nimi i poważnie jedynym okiem pojrzała. - Wiecie, że Sigrun wiele przeszła. Nie była świadoma tego co robi dziewczynie. Jej śmierć jest tragedią ale Sigrun nie chciała nikomu krzywdy czynić. To się nie powtórzy. Dopilnuję tego. - Zapewniła spokojnie choć dało się wyczuć w głosie nuty szczerego smutku. - Możecie nam obu w dzbanie jedynie krew podawać, jeśli to Was uspokoi. Bliskich jakichś miała? - Zapytała wieszczka. - Siostra Haldred jeno przy życiu ostała. - ktoś z halli niechętnie rzucił. Głową Wiedząca pokręciła. - O dziewczynę niewolną pytam. Ale to dobrze, że choć Haldred ocalała… - Odetchnęła z niejaką ulgą. - Córkę małą miała i ciotkę co u cieśli służą.- inny głos dodał z tłumu i szybko umilkł. - O dziecko zadbam. - Rzekła głową skinąwszy. - Nikt z Was więcej nie ucierpi. I nie wińcie Sigrun za to, widzieliście w jakim stanie zaledwie wczoraj była. - Westchnęła. - To wszystko. - Rozejrzała się w poszukiwaniu Rusinki. - Czy Ljubow, ktoś widział? - Wyszła czas jakiś temu. - ludzie powoli poczęli się rozchodzić chociaż do zwykłego gwaru ciągle brakowało wiele. - Poślijcie kogoś po nią, proszę… I krwi w dzbanie dostarczcie. U jarla będę. - Odrzekła i odwróciła się by odejść. Na słowa Freya wkroczyła o więziach. Skald stał niedaleko Sigrun skulonej na podłodze z ciekawością patrzącej na stojącego nad nią męża. Volva po obojgu pojrzała zdziwiona, po czym łagodnym tonem do Słoneczka się zwróciła. - Co pamiętasz, Sigrun? - Zapytała podchodząc i za dłonie uspokajająco ją chwyciła. Dziewczyna nie wyglądała na przerażoną a raczej na zadzwioną i nie do końca obecną. - Co pamiętam? - dopytała spojrzenie na Agvindura kierując - Byłam gdzieś i z kimś - od uścisku volvy się uwolniła i do jarla ponownie podeszła - potem drogę pamiętam, pęd i dzikość. A potem byłam w Ribe znowu, z matulą i ojcem. - umilkła i usiadła na łóżku obok Agvindura. - A potem … - mruknęła. - Czemu on nie wstaje? - odwróciła się nagle do Freyvinda i Elin. - Tego właśnie nie wiemy. Podstępem ranion został ale powinien już się zbudzić. Być może głos Twój do przytomności go przywróci. - Odparła zmartwiona wieszczka. Nie wiedziała już co o tym wszystkim sądzić. Leiknar najwyraźniej sam z pamięci dziewczyny Úlfheðinn usunął skoro nic nie pamiętała, gdyż Sighvart twierdził, że wspomnienia jej z tamtego okresu zamknięte ale czemu potem… I czy Sigrun wiedziała, że została przemieniona, czy nie. Oto było pytanie. Elin postanowiła sprawdzić, czy zdoła ujrzeć odpowiedź w myślach dziewczyny. Niestety, zaglądanie w czyjeś umysły było dla niej kłopotliwą sztuką, a Słoneczko okazała się wyjątkowo odporna. Volva odbiła się boleśnie tracąc własne rozeznanie i... Helleven rozejrzała się po pomieszczeniu zaciekawiona. Skald nie odzywał się i nie reagował uważnie obserwując Sigrun po jej ostatniej chęci picia z Agviindura. Do rozmowy się jednak na razie nie włączał. W sali zapadła cisza, bo i Sigrun nieskora do rozmowy była. Usiadła koło jarla nogi pod brodę podciągając i przyglądając się mu jak małe dziecko. Po chwili podjęła zaplatanie warkoczy na brodzie jarla. Volva brwi zmarszczyła. - Dalej śpi? - Lekkie zniecierpliwienie w głosie przebrzmiało, Freyvind mógł zmianę dostrzec. Kobieta podeszła bliżej do Agvindura i nachyliła się nad nim, by do ucha mu szepnąć. - Słoneczko czeka na Ciebie, Ribe całe czeka na Ciebie, a Ty śpisz? Poddałeś się? Li Leiknar silniejszy? - W głosie irytacja była. - Jeśliś pragniesz już do niego ruszę, tylko podnieś się w końcu i zajmij tym czym powinieneś. - Syknęła. Dziewczyna spojrzała ciekawie na wspomnienie jej imienia. Na twarzy jarla pojawił się lekki grymas i brwi ściągnięcie, jednak z łoża nie podniósł się. - Wstawaj do kurwy nędzy! - warknął Frey wciąż stojąc pod ścianą. Odezwał się dopiero widząc reakcje jarla. - Będziesz miał czas by się jeszcze powylegiwać sukinsynu! Sigrun zachichotała. Agvindur zaś ponownie brwi zmarszczył jakby reagując na słowa skalda. Młoda aftergangerka pochyliła się do ucha Brujah i szepneła: - Jarlu, złoszczą się na Ciebie. - uśmiechnęła się - ja się nie złoszczę. Ja cierpliwa jestem. Ale brak tu - postukała Agvindura w klatkę - Ciebie. Helleven do drzwi podeszła, otworzyła je i wrzasnęła tak, by służba ją słyszała. - Krwi dla jarla przynieście! - Potem ponownie drzwi zamknęła i powróciła do leżącego. - Dasz radę… Wiem o tym… - Mówiła ze złością ale nutki troski się pojawiły i kobieta znów nad jarlem się nachyliła i… pocałowała go. - A może tu silniejszej krwi trzeba? - Skald zakpił odrywając się od ściany. - Bliższej Canarlowi, więź jakoś przetrwa, silny jest. - Nie radzę… - Mruknęła usta odrywając od Agvindura. - W ostateczności jeno… ale wtedy i Ty jego krew wypijesz. - Pojrzała uważnie na brata. - Po pierwsze, to ostateczność. Tu i teraz. Po drugie… nie. Nie wypije z niego. Powstrzymasz mnie Elin? - Pogładził rękojeść miecza. - Czy może Helleven? - Jeśli by podziałało, to prędzej jarl, by tą sprawę dokończył. - Uśmiechnęła się leciutko nie przejmując gestem skalda. - Może tak. Może nie. - Wyciągnął kły i rozdarł sobie nimi nadgarstek. - Odstąp. Odstąpcie obie. Słoneczko zsunęła się z łoża z ciekawością wpatrując się w sklada i powietrze wciąż i co chwilę mocno wciągając. Oblizała się leciutko. - Pierw niech jeszcze z ludzi wypije, tedy obaczym. - Odparła ciągle spokojnie mierząc brata chłodnym spojrzeniem. Mógł być już pewien z kim rozmawia. Nie odsunęła się. - Odstąp - wywarczał. - Demon mówił, że mam władać północą. A nie chcę stawać przeciw bratu przez krew. Sam nie chce wstać, to się mu pomoże. I będzie służył byśmy walczyć nie musieli. Pogodzi się z tym. Krew moja go pogodzi. - Zrobił krok naprzód. Złość w błękitnym oku błysnęła i kobieta po miecz ciągle u boku jarla leżący sięgnęła. - Nie. Skald wyciągnął miecz. - Odstąp. Proszę… inaczej… - zakręcił młyńca ostrzem. Helleven westchnęła. - To naprawdę dobry moment, byś wstał. - Warknęła do jarla i swój miecz też wyciągnęła starając się nie patrzeć na ciągle krwawiący nadgarstek skalda. Chwyciła go zdecydowanie pewniej niż robiła to Elin. |
04-10-2016, 17:10 | #33 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
04-10-2016, 18:05 | #34 |
Reputacja: 1 | Elin, Ljubow Volva pierw ruszyła na poszukiwania Rusinki, by zapytać się o co dziewczynie chodziło. Wszyscy wokoło rozprawiali o przebudzeniu jarla, więc ciągle musiała utrzymywać uśmiechniętą maskę na twarzy, ludzie mieliby używanie widząc jej rozpacz. Trzymała się więc prosto, pokrzepiona troszeczkę słowami Freyvinda i wypytywała o Ljubow. Obecni w sali wskazali volvie kierunek w jakim Ljubow zdawała się była odejść. Poza hallę. Faktycznie na zewnatrz domostwa stała niewielka grupka kobiet rozprawiając w szeleszczącej mowie. Na widok Elin szybko rozeszły się. Wiedząca podeszła do Rusinki. - Pomówić mogę, jeśli jeszcze tego chcesz. - Odezwała się cicho. - Chciałaś by Ci wieści przynosić… - poczęła sztywno Ljubow - więc wieść mam. Siostra Eggnira rozpowiada, żeś wszelkiego nieszczęścia przyczyną. - usta kobiety zacięły się w wąską linię. - Ludzie zaś mówią, że skald z nią mówił. - Rusinka się zawahała, wyglądając jakby więcej rzec chciała ale się wstrzymała. Elin westchnęła cicho. - Przepraszam Ljubow ale widziałaś jaka sytuacja była… Nie mogłam jej tak zostawić… - W głosie volvy zmęczenie przebrzmiało. Zamilkła na chwilę rozglądając się ostrożnie i ściszonym głosem mówić poczęła. - Pamiętasz jak o mężu w wizji Ci opowiadałam? - Zapytała. Ljubow pokiwała głową: - Kolejny kłopot dla jarla to będzie… - westchnęła z goryczą. - To… był on. - Elin wskazała na miasto. - Wróci znowu? - Ljubow pociągnęła spojrzeniem za jej dłonią. - Dopilnuję by tego nie zrobił ale potrzebuję pomocy… I nikt wiedzieć nie może. - Spojrzała poważnie na kobietę. - Jakiej? - niewolnica jakby nieuważny wzrok na nią ponownie zwróciła. - I w czym? - Mapy mi trzeba, bym go znaleźć mogła ale nie chcę, by wiedziano, że to dla mnie. - Mapy? - zdziwiła się dziewczyna - Ale… skądże mi mapę wziąć? - Myśliwy jakiś narysować może, okolica Ribe starczyć winna. - Hmm… - zasępiła się Ljubow przez chwilę - popytam. Może po pogrzebie, wtedy ludzi sporo być powinno. - dopowiedziała jakby rozmyślając kogo by tu wytyczyć na to zadanie. - A co...z Sigrun? - Dziękuję. Jarl się nią teraz zajmie. Jestem pewna, że zrobi to lepiej niż ja. Nie pamiętała o rodzicach… znów w szok może wpaść. - Powiedziała ze smutkiem. - Oby nie...dość śmierci tutaj na długi czas. Elin pokiwała powoli głową i dłonie Ljubow w swoje wziąć chciała jeśli ta jej na to pozwoli. - Zrobię co w mej mocy by go powstrzymać, Ljubow. Nie sprowadzę więcej kłopotów na Ribe. - Bogowie nie powiedzą Ci co robić? Wiedzącą wszak jesteś. - niewolnica uścisnęła lekko dłonie volvy - Jaką drogą Ci iść by Ribe strzec? - Bogowie czasami milczą, by sprawdzić co uczynimy sami, bez Ich pomocy. Jednakże pytać będę, na więcej błędów pozwolić sobie nie mogę. Ljubow coś wymruczała w swojej mowie i jakby się rozchmurzywszy, volvę uścisnęła. - Poszukam kogoś by mapę przygotował. - rzekła już cieplejszym nieco tonem na odchodne. Volund W samotni czas upływał inaczej. Inaczej niż afterganger planował. Znajome uczucie przebywania ze zmarłymi, pozwoliło mu uspokoić umysł i myśli tak rozbiegane znienacka. Do chwili gdy spojrzeniem uchwycił swe odbicie w cebrzyku. Woda oświetlana latarniami z błon rybich i pochodniami, ukazała jak daleko postąpiły zmiany w pięknym obliczu Gangrela… Zaskoczony niemal upuścił szmatkę jaką ciała przemywał. |
07-10-2016, 10:29 | #35 |
Reputacja: 1 | Erik w Aros Sneka wpływała w zatokę przy osadzie. Nieliczni ludzie, którzy pozostawali na brzegu obserwowali niewielki statek z wijącymi się na żaglach wężami. W końcu dwóch ludzi zwinęło żagiel i dalej podchodzili na wiosłach. Erik z uwagą obserwował osadę. Nad brzegiem płonęły ogniska i pochodnie. Ludziom nie przeszkadzało, że zapadł zmrok. Jak w Tissø. Przystań tętniła życiem. Słychać było wiele różnych języków. Kilka rozpoznał bezbłędnie. Część wydawała mu się jedynie znajomo brzmiąca. Afterganger z żalem musiał przyznać przed sobą, że Aros robi większe wrażenie niż stolica jego ziem. Nie dało się ukryć, że osada więcej ludzi musiała mieścić. Poczuł przyjemne drżenie na myśl o tym, czego mógłby dokonać w tym mieście. Wkrótce wstał od wiosła. Gdy zbliżyli się już do wypuszczonego w rzekę drewnianego pomostu Erik przeskoczył na niego ze snekkara. Gunnar rzucił mu cumę, a afterganger zręcznie zawiązał ją na pomoście. Jednak lata na łodzi pozostawiły pewne doświadczenie, które ciężko było zapomnieć nawet rządząc ze zdobionego krzesła. Ulf po przeskoczeniu na brzeg podał swemu jarlowi topór i drewnianą tarczę. Erik przypiął tarczę do lewej rękawicy, topór zaś zawiesił przy pasie. Miał nadzieję, że siła jego argumentów nie będzie musiała zostać poparta argumentem siły. Jednak wolał być gotów na wszystko. - Tak jak rozmawialiśmy na łodzi. Ty Ulf, rozejrzyj się po okolicy. Popytaj ludzi. Tam słyszałem też zdaje się waszą mowę - Spojrzał wymownie na Haqquima i jego towarzysz - może jeden z was zechciałby zapytać swych braci cóż stało się z lokalnym jarlem. A reszta pójdzie ze mną do langhausu. Ktoś tam z pewnością rezyduje. I z pewnością wie coś, co nas zainteresuje. Erik rzucił okiem na palisadę. Kiedyś myślał, czy postawić taką wokół Tissø. Teraz żałował, że tego nie zrobił. Odniósł też wrażenie, że w okolicy było mniej ludzi ubranych w łachmany. Aros jednak okazało się mniej liberalne niż osada Erika, a straże pilnujące północnej bramy i samej przystani zdecydowanie bardziej ostrzejsze niż się spodziewał. Grupa przypływająca po zachodzie słońca napotkała przede wszystkim zamkniętą bramę. Strażnicy odmówili wpuszczenia przybyłych aż do świtu. Ulf mruknął coś na odchodne by ruszyć wzdłuż drewnianej palisady wzniesionej na ziemnym murze wysokości kilku metrów. Wkrótce wmieszał się w tłum i zniknąl w ciemnościach. - Co teraz? - spytała Eryka Ingeborg mierząc spojrzeniem zamkniętę wierzeje i strażników patrolujących na wewnętrznym cokole. - Teraz droga Ingeborg podejdziemy pod bramę, przedstawimy się i będziemy mieć nadzieje, że lokalne straże nie urągają świętemu prawu gościnności. Afterganger ruszył pewnym krokiem na czele swojej “drużyny” i gdy tylko znalazł sie w zasięgu wzroku strażnika na bramie rzekł podniesionym głosem: - Jam jest Erik Slangenson. Jarl na Jeziorze Tyra. Przybywam z wizytą do lokalnego jarla. Otwórzcie więc bramę i pozwólcie nam zjeść przy wspólnym stole jak nakazuje obyczaj - Rozkazy mamy by nie wpuszczać nikogo przed świtaniem. - strażnik na bramie jak i jego towarzysze na palisadzie wzmocnili swe postawy i chwyty na broni. - miejsce na namioty przy przystani wytyczone. Wróćcie o świtaniu. - ton głosu woja był obojętny. - Godzi się tak gości w progu odprawiać? Z czyjego rozkazu takie postanowienie? Któż pradawne boskie prawa miast mieć w poszanowaniu to ma gdzieś? - afterganger dopytywał strażnika. - Nie jedniście - wskazał na ludzkie obozowiska porozkladane na brzegu rzeki. - czekać przymuszeni. Rozkaz to rozkaz - strażnik chyba nie pierwszy raz tego wieczora powtarzał to samo, bo zniecierpliwienia nutki w ton głosu się wdarły. - Jak twe imię i z czyjego rozkazu bramy pilnujesz? Rzeknij mi proszę, czy chcesz być zapamiętany po wsze czasy, jako ten co jarla odprawił? - Erik nie dawał za wygraną. Co więcej w jego głosie pojawiła się pasja jakiej próżno było szukać wcześniej. Z głębi jego ciała przemawiała siła krwi aftergangera. Strażnicy na palisadzie wyglądali jakby szykować się poczęli do odprawienia natrętów: - Rozkazy od skeppare, imię me Knut - odparł wojownik - Nie mnie oceniać czy do historii mnie wpiszą jako rozkaz wykonującego czy nie. O jarlu z Tissø ni wizycie nikt nie wie. - strażnik począł się robić nieco bardziej gadatliwy. - Może by go przekupić? - szepnął do Erika Gunnar. Erik uniósł dłoń jakby chciał uciszyć swojego doradcę. Coś nie dawało mu spokoju. Skeppare. Ten zwrot nie powinien być użyty w tym miejscu. - Knucie, dlaczegóż przyjmujesz rozkazy od rybaka? Czyż nie jesteś wojownikiem? Czyż nie winieneś słuchać rozkazów jarla? - po czym szeptem dodał do Gunnara - tutaj jest coś nie tak. Przekupstwo to ostateczność. - Rybaka? - Knut oparl się nieco na swym toporze z zaskoczeniem niejakim wykwitłym na obliczu - Słucham rozkazów swego dowódcy, gdzie mi do jarla. - Dobrze - Erik przymknął oczy i złapał swój nos między oczami, kciukiem i palcem wskazującym. - Wezwij więc dowódcę, skoro nie rozkazali ci myśleć, to tu kończy się twa rola Knut nie ruszył się jednak spod bramy. Stał jak stał. Jedyną zmianą jednak było to, że jeden ze strażników stojących na wewnętrznej stronie palisady zniknął. - Co dalej? - szepnęła kącikiem ust Ingeborg. Pozostali stali za Erikiem w milczeniu, łypiąc co jakiś czas groźnie, próbując odstraszać samym swym wyglądem. - Czekamy - odpowiedział praktycznie się nie ruszając. - Noc jest jeszcze młoda. Zapadła cisza rozcinana jedynie odgłosami obozowisk niesionymi po wodzie. Nikt z drużynników jarla nie odzywał się więcej a i strażnicy mimo, że ciągle popatrywali w jego kierunku, nie odzywali się więcej nie zaczepiani. Księżyc stał już wysoko na niebie, gdy w końcu Ingeborg ciszę przerwała: - Chyba biorą nas na przeczekanie… - mruknęła ze złością - Ulf przepadł. Może jego szlakiem ruszyć? - To oczywiste, że biorą nas na przeczekanie - odpowiedział Erik bez wahania. - Nie możemy wszyscy ruszyć jego śladem. Czy ktoś z ludzi Haqqima wrócił? Dziewczyna ramionami wzruszyła: - Pewnie teraz nie podejdą bo nie chcą pozorów zerwać. - wskazała głową obozowisko głośno rozprawiających mężczyzn. - Wiesz, że oni alkoholu nie piją. Ciężko języki rozwiązywać bez trunków. - burknęła. - Ruszamy wiec się rozejrzeć - spokojnym krokiem ruszył wzdłuż palisady. Podszedł tylko do Gunnara i położył mu dłoń na ramieniu - zostańcie tutaj i poczekajcie. My z Ingeborg idziemy na spacer. Dłonią wykonał jedynie gest przywołujący dziewczynę. Ruszyli na wschód wzdłuż palisady. Erik rozglądał się i nasłuchiwał. Zniknął lokalny jarl, a jednak nikt tutaj zdawał się tym nie przejmować. Dziewczyna jakby z ulgą odetchnęła. Czekanie bez słowa i w bezruchu nie było jej mocną stroną. Niecierpliwa i uparta była, a obecna sytuacja wprawiała ją w zły humor. Przeszli oboje mimo rozłożonych namiotów, płonących ognisk, grupek ludzi gdzieniegdzie siedzących i rozprawiających. Przy wielu siedziało już niewielu ludzi, wyglądających na niewolnych czy służbę. Pilnowali by ogień nie wygasł i by spokój ich panów nie został naruszony. Najgwarniej było w obozowisku gardłowo rozprawiających maurów i arabów. - Jeśli tam się wcisnąć chcesz, to zmarnujemy pracę naszych ludzi. - rudowłosa wargę zagryzła - Może pozostałe bramy nie są tak pilnowane? - rozglądała się z wolna, krocząc piaszczystym brzegiem obok Erika. - Jestem Jarlem na jeziorze Tyra. Nie jakimś złodziejem, który pod osłoną nocy włamuje się do domu należącego do mego brata, aftergangera. Erik podszedł do pary niewolnych, stojąc na skraju światła rzucanego przez ognisko, którego pilnowali. Odchrząknął głośno, coby nie uchodzić za skradającego się i rzekł: - Niechaj Freja wam błogosławi. Nazywam się Erik, a to Ingeborg. Właśnie przypłynęliśmy do Aros. Rzeknijcie no, prawda to, że Einnar zaginał? - Nie wiemy, panie. My też przybyliśmy tuż po zachodzie słońca, do miasta wejść nie zdołaliśmy. Czekać nam kazano - odpowiedział starszy ze służących. - Jarl Einnar zaginął powiadasz? Kiedy? - Taka wieść mi dostarczono nie dalej jak nocy zeszłej. Toteż dziwi mnie ten spokój powszechny w porcie. Powiadacie, że nie słyszeliście nic takiego? - W głosie aftergangera dało się słyszeć zdziwienie. Relacja niewolnych potwierdzała to co wiedział wcześniej. W mieście coś było nie tak. - Nikt nam nic nie mówił takowego. - niewolni spojrzeli po sobie - Nasz pan takoż nic nie wspominał na ten temat… - starszy mężczyzna rozłożył ręce. Ingeborg fuknęła cicho pod nosem. Erik położył dłoń uspokajająco na ramieniu dziewczyny i rzekł do rozmówców: - Dziękuje wam w takim razie. Miłej nocy życzymy. Bywajcie. Delikatnie odciągnął Ingeborg i ruszył z powrotem w stronę portu. - Spójrz jakie piękne niebo. W tym roku zima może się mocno dać we znaki - gdy opuścili okolice obozowisk dodał nieco ciszej - zostaje nam spróbować przekupić strażnika. Gdy dotarł przed bramę sięgnął do swojej sakiewki wyjmując trzy srebrne monety. Zapytał Gunnara, czy cokolwiek sie zmieniło. Ghul pomachał jedynie przecząco głowa. - Knut! Jesteś tam jeszcze? Może chciałbyś się jakoś dogadać? Tak co byś nie był stratny na tym interesie. Strażnik nadal stał przy bramie, niedaleko swego towarzysza broni. Okrzyk Erika jednak zwrócił uwagę nie tylko Knuta. Wojowie na palisadach chodzących do tej pory w te i we w te, zatrzymali kroku. - Mam tutaj śliczną monetę - afterganger uniósł srebrnika na wysokość swojej twarzy i dodał - może być twój, jeżeli nas wpuścisz. Dla kolegi też się jeden znajdzie. Strażnicy spojrzeli po sobie i bez wahania, niemal potykając się o własne nogi, ruszyli by podwoje bramy otworzyć. Po drugiej stronie bramy jednak wybuchło zamieszanie. Z dala wyglądało to dość zabawnie, gdy dwójka strażników zaczęła odwieczną zabawę w przeciąganie ze strażnikami pilnującymi wejścia od środka. Drewniane odrzwia zaskrzypiały pod wpływem wysiłków obydwu stron. Zaś od strony plaży również zaczęły się nasilać odgłosy. Kilka osób z początku zaskoczonych sytuacją poczęło trącać pilnujących obozowisk i ognisk. - Co tam się dzieje? - Bramy otwierają? - Jak to? Nam kazali czekać! - Kto to? - Jak oni wchodzą to i my! Okrzyki poczęły rosnąć i wybudzać śpiących, mamroczących z oburzeniem i niezadowoleniem. - Nie chciałbym być w skórze niewolnika, który kiedyś mnie bez powodu ze snu zbudzi - Erik skomentował zamieszanie które wybuchło za jego sprawą. - Jarl przybył, to otwierają - powiedział nieco głośniej. - Kimże wy jesteście, by z aftergangerem się równać? - patrzył spokojnie na strażników, których koledzy z jakiegoś powodu postanowili nie wpuszczać. - Zaskakujący brak zaufania. Tłumek zaczął się formować coraz większy. Na słowa Erika o aftergangerach wielu ludzi poczęło dopytywać o co chodzi. Ktoś z przestrachem rzucił wytłumaczenie a na te słowa, wielu ciemnoskórych Maurów za kawałki kijów chwyciło wrażając je w ognisko. Wykrzykiwać poczęli coś w swoim języku, gniewnie i wrogo. Tłum rozstępował się przed nimi nieco zaskoczony. Głosy podniesione uspokoić ciżbę próbowały lecz te tonęły pomiędzy krzykami Arabów. Towarzysze Erika za broń mocniej chwycili wietrząc pismo nosem. Knut ze swoim towarzyszem zaś nadal się tłukli - tym razem już między sobą. Straże na palisadzie wzrosły, z łuków począwszy mierzyć. - Spokój tam! - doleciało od strony Aros - Albo wstępu wcale mieć nie będziecie! - Kto tym razem? - rzucił pytanie jarl Tissø - czyżby osławiony dowódca Knuta? Erik zdawał się nie przejmować tym co działo się za jego plecami. Czekał na reakcje ludzi za bramą. Dodał tylko: - Przybyłem tu ze swą świtą do Einnara. Proszę o posłuch. - Jak każden innych na posłuchanie poczekać musisz do rana! Za plecami Erika zaś ciżba zaczęła się zacieśniać. Ingeborg lekko szturchnęła jarla w ramię: - Jeśli wejść mamy to teraz. Inaczej… - nie dokończyła. Pierwszy kamień spadł niedaleko miejsca gdzie stał Erik. Krzyki w obcej mowie nabrały na sile. Przeleciała pierwsza podpalona strzała. Wampir odwrócił się w stronę tłumu. Jego oblicze stało się jakieś inne. Jakby szlachetne. Postawa wskazywała jednoznacznie, że to on jest najważniejszy w okolicy. Nagle zdało się, że góruje nad wszystkimi. A moze to ludzie wokół odruchowo się zgarbili? Przyciągał wzrok wszystkich zebranych, a gdy przemówił jego głos niósł się niczym dźwięk dzwonów na wieżach kościołów frankońskich. - Spokój mówię. Komu przeszkadzam? Któż to strzałami chciał zwrócić na siebie uwagę... Nim przebrzmiały jego słowa poleciały kolejne strzały, a śniadoskóry tłum nie wyglądał ani przyjaźnie ani jakby rozmów pragnął. Erik jednak nie zląkł się. Zamiast tego ruszył w stronę z której nadchodziły ataki. Prawa dłoń sięgnęła po topór wiszący przy pasie. Lewa wzniosła się z tarczą. - Brać ich! Nikt nie będzie podnosił ręki przeciw słudze Tyra! - krzyknął do swoich ludzi. a toporem wskazał na trzymających łuki. Słowa jego odniosły skutek tym razem. Czterech biegnących z krzykiem i uniesionymi mieczami i pałkami Maurów dążyło ku Erikowi. Ich przywódca, starszy, pomarszczony mąż z niebieskim turbanem na głowie wykrzykiwał coś aż piana z jego ust szła. Na jego zawołania, pozostali trzej odpowiadali rytmicznie niezrozumiałymi okrzykami. Ludzie Erika ruszyli z Gunnarem na czele. Potężnie zbudowany ghul biegł z dwoma młotami w dłoniach. Nie używał tarczy. Zawsze powtarzał, że najlepszą obroną jest atak. Zaraz za nim do szarży ustawiali się Asbjorn i Görgen ze swymi włóczniami, a za Erikiem łuk do strzału napinał Jerker. Wydany rozkaz Erika jednak również nie pozostał bez echa pomiędzy tłoczącymi się w niejakim zaskoczeniu i upojeniu tłumie. Biwakujący dotąd i zaspani ludzie, przepełnieni obecnie gniewem rzucili się wściekle za wrzeszczącą czwórką, biorąc ich w krzyżowy ogień z ludźmi jarla. - Żywcem ich! - krzyknął Erik.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
07-10-2016, 14:21 | #36 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
07-10-2016, 18:45 | #37 |
Reputacja: 1 | POGRZEB Kolejny pogrzeb w tak krótkim odstępie czasu. Ludzie gromadzili się wśród przygotowanych stosów, złożonych poza granicami osady, gdyż zmarłych było tym razem znacznie więcej niż przy poprzednim ataku. Stosy ułożono w obrębie kwadratu, starając się by hirdmani walczący razem za życia i po śmierci szli do Valhalli ramię w ramię. Elin pomimo niechętnych spojrzeń dyrygowała służbą, by dopilnować ostatnie szczegóły przygotowań. Każde ciało obmyte, ubrane z należytą starannością przez Volunda i volvę otrzymało także choćby drobiazg, który zmarły mógł zabrać ze sobą do Zaświatów. Przyboczni Agvindura otrzymali pełne wyposażenie: tarcze, miecze, pięknie choć naprędce wyszywane ubrania, nowe buty i płaszcze. Każdy z mężczyzn otrzymał też i ostrzałkę, topór, zwoje lin i trzosik srebra by móc opłacić drogę w zaświatach. Każdy z nich otrzymał przaśne placki, nieco mięsa na drogę. A gdy wszystkie ciała zostały ostrożnie usadowione na stosach, aftergangerka stanęła przed sporym już tłumem. Widziała ból i niechęć, rozpacz i nienawiść w ich spojrzeniach. Ich uczucia uderzały w nią mieszając się z jej własnym smutkiem i zagubieniem. Spojrzała na Eggnira i Runego siedzacych na stosach spokojnie, na Agvindura, który tuląc do swego boku Sigrun zdawał się całkiem obcy. Zamiast przemowę rozpocząć, z krwawiącego serca wieszczki uleciał śpiew ku niebu. Elin śpiewała o dostatnim i spokojnym Ribe, w którym każdy miał szansę bezpiecznego żywota, o Jarlu, który dbał o swych ludzi ponad własnym interesem, o idylli jaką tutaj udało mu się stworzyć. Jej głos załamał się lekko gdy wspomniała o tym co pierwsze przełamało spokój, o wilkach z ciemności uderzających i zasiewających pierwsze ziarno niezgody i o Agvindurze, który zapragnął pomścić swe miasto by jego mieszkańcy znów bezpiecznymi byli i o tym jak niegodni nawet wspomnienia ich imion wykorzystali jego nieobecność, by kolejny atak przypuścić. Głos volvy powędrował daleko, gdy o męstwie wszystkich w tych trudnych chwilach śpiewała, o obrońcach Ribe, którzy zginęli z miłości do swego miasta i o Jarlu, który wbrew wszystkim przeciwnościom zdołał dotrzeć do miasta, gdy płomienie zaczęły je pożerać. Nie ostawił swych ludzi i atakujących na bój wyzwał, lecz im za nic zasady i honor były i podstępem Agvindura powalili. Ribe jednak ocalało, gdyż przyjaciel Jarla gonić oszustów począł. Śpiew wzbijał się i opadał, gdy powróciła do opłakiwania wszystkich tych, którzy zginęli pozwalając wybrzmieć całej rozpaczy, którą w sobie miała. Nie widziała już zgromadzonych ani stosów wokół siebie, jeno ciała bez życia leżące, a jednak przemawiające do niej i proszące, by wyśpiewała im drogę na drugą stronę, więc śpiewała… Lament powoli zmieniał się w kołysankę dla umarłych, w której Wiedząca koiła ich dusze i zapewniała, że znajdą swoje miejsce czy to w Walhalli, czy w Nilfheimie. Podchodziła do każdego z ciał rozkołysanym krokiem i głaskała po twarzy uspokajająco zapewniając śpiewnie, że już wszystko w porządku. Potem w tłum ruszyła ciągle śpiewając i ludzie z drogi jej ustępowali widząc, że volva nie patrzy w ten świat, i ku pogorzelisku się skierowała. Najstarsi mieszkańcy Ribe przypomnieć sobie mogli, iż kiedyś już Wiedzącą widzieli takową, przy innym pogrzebie, gdy z wikingu wielu nie powróciło. Wtedy też tak śpiewała i świata wokół nie widziała. Płacz i zawodzenia kobiet miała za tło swego śpiewu. Służba miód i wino roznosiła by każdy mógł usta zmoczyć w imię pamięci zmarłych i zrosić ziemię by w ten sposób honor oddać obrońcom po raz ostatni. I by bogów o przychylność dla nich prosić. Bjorn Haldred do Agvindura przyprowadził, któren spojrzenie w ułomną wpił. Siostra Sigrun do nóg jarla przypadła do ręki jego sięgając. I w końcu śpiew volvy ustał. Huk ognia, gorąc bijący od stosów, sprawiły, że ludzie odsunęli się od miejsca ostatniego pożegnania. Z ciemności zaś dobiegł głosik. Z razu drżący lekko, lecz z każdym wersem mocy nabierający, Jorik deklamował sagę złożoną przez wielkiego skalda Freyvinda. Bjarki z Kariną ruszyli pomiędzy ludźmi by stanąć za chłopcem. Ten okazał się stać na jednym z kamieni, jednak krzyczeć niemalże musiał by przez ogień, płacz i lament przebić. Grim chwilę dla tchu zaczerpnięcia wykorzystał i chłopca na ramiona swe posadził. Tak oto ruszyli powoli jak dwugłowy olbrzym słowa sagi niosąc: - Agvindur zwał się jarl miasta Ribe i einherjar przesławny, syn w krwi Eyjolfa, syna w krwi Canarla, który pierwszym był i jedynym jakiemu Rozdawca Zwycięstw ofiarował dar płynu życia i ze śmierci go zawrócił oddając Nott. Agvindur był mężem szanowanym i groźnym w walce, że mało kto równać się z nim mógł gdyby w czasie mieczy pogody lub na holmgang z nim stanął. Wiele razy kruki karmił, wiele dróg i siedzib na ziemiach Dunów i innych krajach zwiedził, a kiedy skończył z wyprawami w Ribe osiadł i władzą swą miasto to naznaczył. Był wówczas już niezmiernie bogaty i nie skąpił miastu nic aby chwały mu przysposobić, bo oczkiem w głowie jego się stało. Za jego to panowania Ribe rozkwitło niczym kwiat na wiosennej łące. Osada o niedużym znaczeniu pod jego rządami zmieniła się w dostatnie i duże miasto pełne kupców z krajów Fryzów, Anglów i Saksów, Franków, Rusów, a nawet jeszcze odleglejszych krain. Jarl opiekował się tym miastem i cieszył się z rozkwitu, bo szczęście i dobrobyt je łaską Njorda dotykające jemu samemu radość wielką sprawiało. Syna przez krew miał jednego, na imię było mu Einar, który do władzy nad Aros został przysposobiony i wysłany. Przez lata innego potomka Agvindur nie przebudził, z mądrością i cierpliwością jakiej w innych czynach i myślach nie przejawiał. Czekał na tego, kto godnym przyjąć dar Jednookiego się w jego oczach stanie. Eggnir zwał się mąż syn Svenda i Ingeborg, córki Haeinga zwanego Dzikiem. Był on wojem młodym ciałem ale mocnym i bitnym, a do tego rozumnym. Od lat hirdowi jarla przewodził znając moc płynu życia jaki przyjmował jako śmiertelnik. Wielce się on Agvindurowi udał i na potomka jego był sposobiony. Czas jego odwrotu od pieszczot Sol i przyjęcia potoku czerwieni w martwe usta, z każdym dniem coraz bliższym był. Siostrę miał, o imieniu Sigrun, urodziwą, niewinną i dobrocią pełną dziewczynę. Zwano ją w halli jarla “Słoneczko”, bo w dzień czy noc langhus Agvindura rozświetlić potrafiła radością, pięknem i zachwytem. Ona to pod opieką jarla dorastała w jego halli, gdzie umilała czas, samym swym widokiem ocieplając martwe serce i chłód nocy w martwej duszy. Elin zwała się niewiasta kolejna co pod opieką Agvindura w Ribe zamieszkała. Córką Gunnara ją wołano, lecz imienia einherjar jaki ojcem przez krew jej był, nikt nie znał. Choć długo już w halli jarla przebywała, to ludzie w Ribe za obcą ją mieli, bo z innych stron przywiodła ją droga. Płaszczem zagadek skryła pochodzenie swe i przeszłość, przez co wielu nie ufało jej. Dobrocią wypełniającą jej martwe ciało przychylność oraz szacunek sobie u ludzi z czasem jednak wywalczyła. Nikt w Ribe jak ona nie znał się na ziołach i haftach, a gdy cień łaski Asów i Vanów na nią padał, Urd, Werdandi i Skuld pozwalały jej zajrzeć w swe tajemnice skrywane przed wszystkimi. Uroda Elin przy tym prawie Słoneczku dorównywała, przez to jarl z radością i chęcią w langhusie swym ją gościł. Dni płynęły wartko i Agvindurowi oraz jego domownikom nie brakowało niczego. Kobiety tkały cudne wzory na szatach radośnie wyśpiewując pieśni, a mężowie z hirdu ćwiczyli się w mieczu, włóczni, toporze i oraz biesiadowali. Mieszkańcy Ribe bogacili się dumni ze swego miasta, jedynie Agvindur choć również radował się tym to zmartwienia miał srogie i nie mógł szczęściem jeno żyć jakie dał wszystkim wokół. On to był bowiem najmożniejszym, najpierwszym i bodaj najpotężniejszym einherjar Danii i nie mógł skupiać się jeno na swoim mieście. Agvindur to Eryka zwanego z racji wieku Dziecięciem na tronie ustanowił i za wydarzenia w kraju przez to odpowiedzialnym był. A i ambicji mu nie brakowało po temu aby całemu krajowi dać spokój i dobrobyt jaki swej dziedzinie zapewnił (...) Chłopak wziął sobie do serca porady Freyvinda, albo może Bjarki dodawał mu odwagi. Mogło to być też zacięcie albo wiara w amulet, flakon po miodzie z krwi Kvasira. Daleko mu było do zawołanych lub po prostu choćby doświadczonych skaldów, ale było o wiele lepiej niż Frey się spodziewał. Obecni przy obrządku słów chłopca słuchali. Widać było zaciekawienie i niemalże dziecinne zasłuchanie u większości z nich. Obraz tak różny od pogrzebu w Jelling. Tu ludzie pogrążeni w żalu jakby na przekór wszystkiemu, chcieli i szukali pociechy. Słów jakie pomogłyby im odnaleźć nieco zagubiony sens i pozbyć się bezsilności. Z początku grupki pomniejsze szeptały między sobą, nie zważając na chłopca lecz gdy wielki Brzydok uniósł go w górę i kroczyć poczęli razem, uwaga i tych mieszkańców przyciągnięta słowami została. Opowieść niosła się i choć z początku wydawać by się mogło, że nijak związać ją z pogrzebem od powrotu do Ribe historia zazębiała się z tym co doprowadziło do śmierci szalejącej w osadzie trzy noce temu. Wszystko ubierało się w całość, wedle sagi zarówno wyprawa do Jelling jak i późniejsze wydarzenia stawały się intryga Leiknara. Sprawcy zamętu, aftergangera służącemu chaosowi, odpowiedzialnemu za zniszczenie caern oraz części Ribe. Swymi przewrotnymi działaniami godzącego i w einherjar i w ulfhedinn. Jorik zbliżył się do końca opowieści: (...)Stosy płonęły jasnym ogniem trawiąc martwe ciała obrońców Ribe. Oni sami zasiadali już w Valhöll jedząc mięso Sahrimnira, pijąc mleko Heidrun i miód lany im przez Walkirie. Jedynie ich wyzute z życia ciała pozostały w Midgardr do tej chwili. Gdy stosy trzaskały ogniem z światem leżącym pośród innych ośmiu i z ludźmi miało od teraz łączyć ich już tylko jedno. Pamięć i obietnica pomsty. Gwizdy, uderzenia bronią o ziemię i tarcze straży mieszały się z okrzykami ludności, jaka napełniona tłumionym gniewem, chęcią walki o swoją osadę i o życie najbliższych emocji nie mogła powstrzymać. Wzburzony tłum, który przeszedł wiele w krótkim czasie żywo reagował na opowieść Jorika. Chłopiec aż zatchnął się z wrażenia i czkawki dostał. Bjarki wraz z Kariną szybko osłonili go przed oczami zebranych by efektu jego reakcja nie zburzyła. Skald skinął głową chłopakowi pokazując tym, że jest zadowolony z niego. Do volvy opłakującej zmarłych z dala docierała żywiołowa reakcja, jaka nie całkiem do pogrzebu pasowała. Dzieci biegały pomiędzy dorosłymi pokrzykując na siebie i już zaczynając planowanie wielkich bitew niosących zemstę, kobiety zawodzące do tej pory dołączyły i do mężów rozprawiający głośno między sobą. Kupcy co pierwszy raz byli w Ribe zbili się w ciasną grupkę, z niedowierzaniem i zaskoczeniem przyglądając się zajściom. Kilkaset osób zebranych w jednym miejscu przepełnionych targającymi nimi emocjami robiło na nich wrażenie. - Niechaj się dokona i będzie obietnica pomsty - zagrzmiał mocnym śpiewnym głosem pod którym ucichał rejwach wynikły po końcu sagi. - Wpierw jednak wypowiem inna sagę. - Urðr, Verðandi i Skuld zwały się te, które przybyły na zawsze odmieniając losy dziewięciu światów. Jego głos niósł się ponad trzaski ognia. - Nawet wszechmocni bogowie nie znali kim są i skąd się wywodzą. Jedni mawiają, że są one córkami karła Dwaina, inni że przybyły z plemienia świetlistych alfów. Są i tacy, co uważają je za Asynje, ale najczęściej mówi się o nich “trzy thursów dziewice”. Czy przybyły ze Svartalheim, czy Alfheim czy też Jotunheim najmniej Asów i Vanów to przejęło, bo z pojawieniem się Norn spostrzegli brak Złotych Tefli, dzięki którym kierowali przeznaczeniem dziewięciu światów. Złote tablice dawały im moc decydowania o losach swoich, ludzi i wszystkiego co żywe, choćby nieśmiertelnym było, zatem strach padł na Asgard bo zrozumieli wnet, że przestali być panami swego losu. Utracili wolność a na ich ręce i szyje opadły kajdany przeznaczenia. Norny posiadły moc tkania losu, chaos niewiadomego zmieniając w porządek, który odczytany mógł być za pomocą wieszczb i przepowiedni. Byli i są tacy, co potrafili i potrafią wzrokiem swym sięgnąć w to co nad studnią Urd u najwyższego korzenia Yggdrasil, trzy dziewice utkały. Volvy. Wiedzące. Będące takoż błogosławieństwem jako i przekleństwem ludzi i bogów. Wnet w Asgardzie zabrzmiała przepowiednia o zmierzchu Asów i Wanów, o końcu światów, o kresie dni i wielkiej bitwie. O Ragnarok. Tak skończył się boski złoty wiek, bo Asowie i Vanowie stracili wszechmoc i o swym końcu utkanym przeznaczeniem dowiedzieli się mając czekać od tego dnia nieuknionego (...) Po Ribie niosła się saga o Canarlu, o tym jak bogowie poznawszy swe przeznaczenie w Ragnarok zapragnęli przeciwstawić się mu, a Odyn ustanowił Einherjar, którzy w Dniu Końca Czasów, mieli stanąć do boju z Jotunami i potworami prowadzonymi przez Lokiego. (...) Odyn odsunął się od Canarla, zabrał włócznię i zawezwał swe kruki, Hunnina i Munnina, po czym odszedł szukac kolejnych wojów do swej armii einherjar, aby zabrać ich do Vaelhall. Canarl i jego ród obdarzony został potęgą i niesmiertelnością, ale i przekleństwem. Gdy najbitniejsi wojowie mieli po śmierci wieczność spędzić u boku Jednookiego ucztując i trenując w przygotowaniach na ostateczną bitwę, Canarl i jego potomstwo w swej nieśmiertelności po kres dni mieli tułać się po Midgardr, ale i w Ragnarok pierwszymi z einherjar być w szeregu naprzeciw armii Jotunów i potworów. Skald urwał. Nie był to koniec opowieści. Zabrakło słów o potomstwie Canarla, o Odindisie zwanej Brunhilda, o Ivarze, o Eyjolfie przebudzonych na tym polu bitwy na którym z mocy Nekromanty Canarl stał się pierwszym z Aftergangerów. Zabrakło opowieści i o innych dzieciach Canarla tworzonych później i zakładających kolejne mniej znaczne w Skandynawii rody einherjar-aftergangerów. Urwał, bo nie o potomstwie Pierwszego z ich rodzaju chciał mówić. Potoczył wzrokiem po mieszkańcach i wnet jego głos znów wypełnił plac. - Oni! - wskazał na palące się stosy gdzie ciała Egnirra, Rune i innych zamieniały się w proch. - Oni teraz nam braćmi! Einherjar tak jak my, bo wierzę, że tacy wojowie padli w tak słusznej bitwie, bawią teraz u boku Wszechojca w Walhalli. Oni jednak bawią, my nie. Nas, einherjar z potomstwa Canarla Odyn nie wziął na polany Gladsheim, nie dla nas przejście pod Walgind, nie dla nas kunszt Andhrimnira podczas biesiad. Zostawił nas tu na wieczną nocną tułaczkę. Zostawił, bo miał powód! Skald ze zmarszczonymi brwiami patrzył po mieszkańcach. Prawdę rzekł Jorikowi, że więcej saga i przemowa znaczy, gdy w jej trakcie wygrywa się spojrzenia z najtwardszymi. Prawdę rzekł, że Jorik nie był na to gotów. Freyvind był, spoglądał teraz na najmożniejszych, największych z wojów, najbardziej silną wolą obdarzonych mieszczan widoczną w ich oczach. Z jego oczu bił jakby ogień determinacji. - Póki tacy jak Eggnir i Rune, a i inni których tu żegnacie, czczą Asów i Vanów, hołubią tradycji waleczności i odwadze. Póki żyją tak jak ojcowie i cześć oddają Tyrowi, Freyi i innym, póty Walgind dla nich otwarta i nie Helheim im pewne. Póki tak jest, póty Odyn ma nowych wojów na Ragnarok, a oni radość obcowania w Walhalli miast potępienie w królestwie córki Lokiego! Póki żyjecie i trwacie, zaciekli w tym kim jesteście. Ale świat czyha na was. Ulfhedinn krwiożercze chcące wybić miasta, odszczepieńcy afterganger służący Lokiemu jak Leiknar, podobni nam co nie Asom i Vanom służą, ale nocą naznaczeni w służbie Białemu. A nawet nie tylko oni, a ludzie zwykli. Frankowie ślący czarne suknie by nie mieczem was wybić, a słowem, wiara w ukrzyżowanego zabić w was to kim jesteście i drogę do pałacu Odyna zamknąć. Potrzebniśmy wam do tego by chronić was. I każden z nas wolałby ucztować z Eggnirem i Rune, z Sigurdem pogromca smoka, z wojami padłymi w epickich bitwach. Wolelibyśmy ucztować w noc i bić się na Gladsheim, polować na Sahrimnira. Zamiast trwac tu w mrokach nocy. Ale czynimy to, bo taka jest wola jednookiego, bośmy wam potrzebni. On zaś w swej niezmierzonej mądrości sprawił, że nawzajem się potrzebujemy bo wy potrzebniście nam. Tak jak wolą Władcy Asów jest byśmy służyli wam opieką tak jego wola jest też byście służyli nam darem tego co utrzymuje nas przy trwaniu. To zamknięte koło jak Jormungand otaczający Midgardr i chwytający zębami własny ogon. Wzajemna służba, współistnienie. To wola Jednookiego! Freyvind znów potoczył wzrokiem po zgromadzonych. - Od pół wieku po bezdrożach chodzę odrzucając władze nad śmiertelnymi. Volva Elin nijak do władzy się nie sposobi lecząc was jedynie i zdradzając gdzie mogą poprowadzić nici utkane przez Norny. Volund-Berserker, samotny i odprowadzający zmarłych w zaświaty. Gudrunn Lodowooka odrzucająca jarlat i głosząca wszem i wobec, że w Jelling jedynie opiekunką jest. A Agvindurowi sami władzę daliście i cieszycie się z niej. Tedy my choć nieśmiertelni i potężni nawet władzy nad wami na siłę nie wypatrujemy. Urwał patrząc na Sigrun. - Zło dziś się stało, ale stało się i żal pozostaje. I wiele się po katach szepce. Iluż jednak wojów po sutych biesiadach pijanych zabijało się prawie bez powodu. Inaczej patrzycie na nas, bo się boicie potęgi. Ja wam jednak rzeknę, że obawiać się nie musicie, bo Odyn obdarzył nią nas właśnie by chronić was. I zgodnie z jego wolą to wam zapowiadam… Urwał i wyciągnął saex po czym naciął nim wewnętrzną część dłoni. Krew zaczęła kapać na ziemię. - Agvindur waszym jarlem, zostać mu trzeba by osady bronić i rządzić jak dotychczas. Ja biorę na siebie pomstę. Na święty płyn życia przyrzekam ci Leiknarze, że za to coś tu uczynił dopadnę cię. - Jego głos nabrał jeszcze większej mocy. - Choćbyś krył się i uciekał jak Loki przed Asami i Vanami po uczcie Aegira. Choćbyś krył się w najdalszych fiordach kraju północnej drogi, choćbyś umykał ku ziemiom Rusów. Dopadnę. To zaś co z ciebie zostanie, rzucę tu w miejsce gdzie zapłonęły dziś stosy, by Odyn widział, że to co nam naznaczył w Midgardr dopełniamy nawet gdy kto z nas czasem zbłądzi. Wy zaś dopełniajcie swojej części woli Odyna, po Ragnarok, w którym ramie w ramię staniemy przeciw Jotunom. Volva z daleka od wszystkich się zatrzymała, gdy jej śpiew w końcu przebrzmiał i słowa skalda ją usidliły nie pozwalając odejść dalej. Cała stała się słuchaniem. Jej smukła sylwetka odcinająca się od poczerniałych ruin domu, włosy rozwiane przez wiatr. Słuchała i pozwalała by słowa jej brata krwi przywróciły nadzieję. Uwierzyła mu, że zdołają wspólnie powstrzymać Leiknara, że pomszczą tych, którzy zginęli i tych którzy pozostali z krwawiącymi ze straty sercami. Uwierzyła i byłam pewna, że inni uwierzą także dlatego nie chciała zakłócać im tej chwili i wróciła do tymczasowej halli po swój miecz. Odprowadzał ją istny huragan okrzyków skandowanych przez wiele gardeł niczym jeden głos. Głos, który przepełniała pasja, duma i honor ludu północy. Przez chwilę słychać było okrzyki o zemście, o lojalności do jarla, chwalące Odyna i Tyra. By wkrótce gdzieś z głębi tłumu krzyczeć poczęto imię skalda na przemian z imieniem Agvindura. - Freyvind! Freyvind! - przetaczało się niczym grzmot po okolicy. - Agvindur! - Odyn! Kolejne głosy dołączały się tworząc istną burzę emocji, jaka zaskoczyła nawet samego skalda. Tak wiele woli, nadziei i pewności siebie i takiej jedności i poparcia dla niego samego jeszcze nie doświadczył. Setki oczu wpatrzonych w jego smukłą postać przewiercało go na wylot, dodając jemu samemu pewności i poczucia jedności. Kątem oka ujrzał nawet Bjorna skandującego jego imię na zmianę z imieniem swego jarla. Młody uczeń też wykrzykiwał jak w transie, po raz pierwszy doświadczając tego wiru emocji. W ceremonii pochówku uczestniczyli też i przyjezdni. Kupcy co interesy tu swoje mieli kolejno do jarla podchodzili by kilka słów z nim zamienić. Sigrun wpatrując się w płomienie jak zahipnotyzowana, trwała obok Agvindura nieporuszenie. Obok niej Bjorn a po lewicy jego Haldred Pękniete Usta stała i ona też dołączyła do uniesionego tłumu. Wargi Sigrun zdawały się poruszać niezależnie od woli dziewczyny, lecz w zamieszaniu nocnych obchodów nikt tego spostrzec nie mógł. Elin do budynku dotarła nie niepokojona przez nikogo i z izdebki miecz wyciągnęła patrząc się długą chwilę na niego. Potem do głównej halli się przeniosła usiadłszy na jednej z ław i oczekiwała na powrót swych braci krwi bądź Ljubow z mapą. - Dziękuję Ci, Styggrze. - Rzekła w przestrzeń. - Dziękuję. Kimkolwiek był Styggr, nie wiadomo było czy przyjął ani czy usłyszał podziękowania volvy. Miecz zaś nie zmienił swego wyglądu ni na jotę. Wciąż wyglądał zdecydowanie mizernie. Wszelkie ślady po walce czy krwi zniknęły, zielonawy osad pokrywający jego ostrze pozostał. Siedziała tak przez chwilę ale nie dosłyszawszy reakcji tajemniczego towarzysza ruszyła się w końcu i kazała służbie przygotować stroje dla siebie na podróż, odpowiednie by w Aros mogła się pokazać i jeden na teraz do przebrania, gdyż ciągle w zakrwawionej sukni chodziła. Uznawszy, że i tak wiele do roboty w obecnej chwili nie miała wraz z niewolnymi zaczęła wybierać ubrania dla siebie. Elin,Freyvind Skald wszedł do halli wraz z Jorikem mowiac cos do niego cicho i czochrajac mu włosy. Widac był zadowolony z jego wystepu. Bjarki i Karina zostali wciaż na placu, Chlotchild znowu gdzieś furknęła, Agvindur zaś rozmawiał z kupcami. Volva w tym czasie ze służącymi skrzynie jakieś pootwierała i ubrania przeglądała zbywając większość propozycji niewolnych co do strojów. - Gotowa? - spytał podchodząc do niej powoli i ciekawie obserwując wybór jej strojów. Wiedząca na niewielki stosik spojrzała i skrzywiła się lekko. Freyvind mógł dostrzec niebieskie, zielone i czerwone suknie i fartuchy, które wyraźnie status wskazywały. - Nie powinnam ich nosić, nie teraz… - Westchnęła cicho dziękując służkom i każąc im odejść. - Czemu? - Bom już nie w łaskach jarla. - Uśmiechnęła się lekko. - Ale w Aros dobrze pokazać się należy. - Nie przejmuj się jego łaską. Wolnaś. Elin dotknęła z czułością niebieskiej tkaniny i spojrzała ponownie na brata swej krwi. - Wolnam i za Tobą ruszę, choć winnam co innego zrobić by od was wszystkich niebezpieczeństwo odciagnąć. Więc i Ciebie się pytam, bracie. Pewnyś, że chcesz mnie w kompani? - Powaga w jej wzroku była. - Niebezpieczeństwo? - zdawał się nie rozumieć. - Jakie niebezpieczeństwo? Westchnęła cicho ale i uśmiechnęła się na to. - Leiknar. - Odparła jeno. - Elin… - objął ją lekko. - Podróżowałem z demonem, po dziczy jeno z dwójka sług, gdy wilki jak widać mi poprzysiągly jakąś pomstę. A niebezpieczeństwem ma być ten, któremu na krew poprzysiągłem iż go dorwę? - Uniósł brwi z niewielkim uśmiechem. Odwzajemniła uścisk delikatnie. - Dziękuję, Freyvindzie ale to nie powinna być Wasza walka. Jednakże cieszę się, że nie jestem z tym sama. - Powinna, nie powinna? Jest. Przez braterstwo krwi obowiązkiem jest cie chronić. Przez to kim jesteś i pobłogosławiona spojrzeniem na nici Norn, zaszczytem. Przez to zaś jaka jesteś, przyjemnością. Nie frasuj się tedy. Dorwiemy go i będziesz w pełni wolna. Na słowa jego volva uśmięchneła się ciepło i skłoniła. - Dziękuje Ci Freyvindzie. I dziękuje za wspaniałą sagę, iż dane mi ją było usłyszeć. Była wspaniała. - Podziękuj Jorikowi - mrugnął lekko. - To wszak jego saga. - Podziękuję. - Uśmiechnęła się. - A przemowa Twa… - Głową pokręciła z podziwem. - Brak słów by wyrazić uznanie. - Zostawmy to. Szło mi o to by dzisiejszy pogrzeb i to co wypowiedziane było poniosło się po Danii. Niech i wilki usłyszą. - Ucichł na chwilę, po czym podjął: - Agvindur winien tym ludziom opiekę i pomstę, gdy mimo jego opieki ich skrzywdzono. On nie ja. Mi idzie jeno o to by Leiknara zabić by cię od niego uwolnić, a oni niech wierzą, że to tak jako rzekłem. Potrzebne im to. I na Sigrun mniej będą się boczyć. Skinęła głowa z wdzięcznością, choć ukłucie niepokoju poczuła na myśl o śmierci Leiknara. - Jarl o nią zadba. - Odparła spokojnie i ponownie na rzeczy spojrzała. - Miałabym jedna jeszcze prośbę do Ciebie. - Jaką Elin? - Dobrze by było, gdybym i biżuterię miała, by godniej się w Aros zaprezentować… - Zawahała się na moment. - Jednakże wolałabym Jarla nie prosić teraz o nic, a mówiłeś, iż mamy kosztowności co do Asgera należały. Może z nich bym coś dobrała. - Bierz z nich co tylko zechcesz. Choćbyś i wszystko wziąć chciała. Elin Po skompletowaniu odpowiednich ubrań i biżuterii volva zdecydowała się jeszcze spróbować posilić. O dzban z krwią poprosiła i zamknęła się sama w izdebce co wcześniej Agvindur w niej bez ruchu leżał. Przelała trochę krwi do kubka, który tam już wcześniej trzymała i zaczęła na stole palcem niewidzialne runy wokoło kubka malować. Nie wiedzieć czemu wcześniej to jej pomogło, może i teraz się uda. Myślała nawet, czy by garncarza o specjalny kubek dla siebie z runami wyrytami nie poprosić, może łatwiej byłoby się jej posilać wtedy było. Zrobiła dobre trzy “kręgi” wokoło kubka, gdy zdecydowała się spróbować. Ostrożnie podniosła naczynie do ust i szybkim ruchem wychyliła cała zawartość. Skrzywiła się przy tym ohydnie ale dała rade. Kolejna porcja krwi i ponownie dziwny “rytuał”, po którym zdolna była znów się napić. Elin uśmiechnęła się szczęśliwa, iż sposób na spokojny posiłek znalazła. |
10-10-2016, 23:49 | #38 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
11-10-2016, 20:54 | #39 |
Reputacja: 1 | Czas płynął nieubłaganie by w końcu przynieść kres pogrzebowi. Mężczyźni miejsce zabezpieczyli by iskra żadna nie przeskoczyła dalej. Popioły zebrano i kamieniami obłożono. I czas też nadszedł na rozpoczęcie szlaku ku Varde... W drodze Elin milcząca jechała przez większość czasu, w myślach swych pogrążona, gdy jednak powoli do celu swej podróży zbliżać się poczęli do Volunda swe ciche słowa skierowała. - Nie wydaje Ci się bracie, iż strzałki wskazywały kierunek w jakim właśnie zmierzamy? - Pojrzała na niego z obawą w błękitnym oku. Na słowa volvy jak gdyby się ocknął, nagle, maszerując. Ostatnie noce bez słowa spędził. Ciała chowając, nie rzekł nic ku Elin gdy pmóc mu przybyła i znów w swym świecie innym pogrążony się zdawał, jak gdy pierwszy raz przybył. Może zdawkowo odpowiadał, może skinął głową przez te dni, lecz do teraz… - ...słucham? - zamrugał oczyma. Wieszczka westchnęła patrząc na Pogrobca. - Varde jest w kierunku, w którym wróżba wskazywała… Dopierom teraz sprawę sobie z tego zdała…. - Odpowiedziała Gangrelowi. Zmrużył oczy, myśląc. - Możliwe. Nigdy kierunek nie był dla mnie ważny… - odparł na poły mówiąc, na poły szepcząc i wzrok szkarłatny skierował tam gdzie trakt ustępował horyzontowi. - Lękasz się go niezmiernie. - zauważył lakonicznie. - Boję się tego ile znów niewinnych ucierpieć przez niego może… - Kto gdzie tu jeszcze niewinny…? - zapytał jakby siebie, nim na Elin spojrzał - Z naszą wyprawą czy bez, z Tobą tu czy w Valhalli lub domenie Hel, Leiknar i tak niewinnych krzywdzić będzie, lub tak się przynajmniej mi zda. Jeśli to metoda by go napotkać, Norny przeznaczenie splotły jego własną… żądzą po tobie go stawiając na naszej ścieżce, aby na zawsze jeden z węzłów rozpleść… Nasz lub jego i jego zauszników. - Trzeba Sighvarta ostrzec… Ale czemu tu by miał płynąć… - Zastanawiała się na głos. - Może jednak się mylę… - Nie o groźbie co może być lub jej nie być mówisz chcesz… - wysnuł znikąd podejrzenie Pogrobiec, pierwszy raz od dni przewiercając ją wzrokiem jak za pierwszym razem. Spojrzała zdziwiona na swego brata i wzdrygnęła się pod jego wzrokiem. - O tym chciałam mówić, czy sądzisz, że rzeczywiście Varde mogły strzałki wskazywać. - Oczywiście, że mogły. Lecz mogły też nie. Cóż po tem? - zastanowił się na głos, unosząc nieco brwi i patrząc w nocne niebo - Twe Widzenia są wielką mocą… darem. Lecz już u Ogniego zwykłem myśleć, co nam po świecie kroczącym, wiedzieć co mieć będzie miejsce, lecz nic innego, i zazwyczaj ofiarą ironii jakiejś padać. - Dlategom ostrożna… choć w tym wypadku bezpieczniej przyjąć wersję, iż może się tu udawać, by wszyscy gotowi byli. Przeciągle znów na nią patrzył. - Czasem mam wrażenie, że bogowie karmią twe oko wizjami jedynie, by cię udręczyć. - Na moje własne życzenie. - Odparła gorzko. - Ale skoroś potwierdził, iż kierunek się zgadza, to milczeć nie mogę. - Udrękę na innych przeniesiesz. - zauważył - Wiedzą oni, by Leiknara się wystrzegać. Sighvart sam naprzeciw niemu stanął i o mocy jego by osnowę myśli pruć wie. Brat nasz zawsze do boju i pomsty przyrzeczonej gotów. I ja również… chociażem milczał. - zakończył ciszej. - Agvindur też wiedział o Leiknarze, że za mną idzie… Jednak wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że w Ribe uderzyć może. I jak to się skończyło? - Spuściła wzrok na chwilę. - Teraz podejrzewam, że kolejnym celem Varde być może i mam milczeć? - Nikt bardziej niż karl nie wie, że dom jego może być zagrożony. - zauważył Volund z… ...niechętnym szacunkiem…? - Lecz w tej chwili i wiedząc to nie może nic poczynić. Nie milcząc przypomnisz mu jeno o jego niemocy, a to nakarmi go lękiem. - zauważył, znów z niej oczy przekierowując przed nich, gdy bardziej spacerować się zdawali niż maszerować, gdzie mimowolnie kroki Pogrobca nieco dalej od pochodu prowadziły, by zapewnić im choć odrobinę prywatności. - Niemoc to jedyne, czego prawdziwy wojownik się lęka. Niemoc i... strata. Westchnęła cichutko. - Niech tak będzie, nie wspomnę o swych podejrzeniach… Być może tak lepiej. Czasami gorzej jest mówić, niż milczeć. - Zazwyczaj… - odparł Pogrobiec tajemniczo, nie patrząc na rozmówczynię. Ona za to spojrzała na niego uważnie ale więcej już nic nie rzekła. - ...cóż dostrzegasz? - zagaił Pogrobiec mimochodem na jej wzrok, nie zwracając ku niej oblicza, ale mimo delikatnego tonu i obojętnej maniery słowa zdradzały napięcie. Kobieta zdradzała napięcie gdy próbował całkiem zwykłym wzrokiem sięgnąć wgłąb jej duszy, lecz Pogrobiec choć bardziej stoicki, o wiele gorzej znosił choćby podejrzenie, że Widząca… Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Nie korzystałam ze swego Daru. - odparła łagodnie wiedząc już, iż Volund nie czuł się pewnie na myśl, iż w jego emocjach czyta. Nikt zresztą się nie czuł. Obaczył ją tylko oczyma skosem, nie odwracając głowy, ale potaknął trochę że przyjmuje to do wiadomości, trochę by siebie do prawdomówności Elin przekonać. Było to trochę za mało. - W jakim zdrowiu duch Agvindura? Jeno na Pożegnaniu go chwilę spostrzegłem. - z namaszczeniem ubrał pochówek w metaforę, lecz słowa były tyleż faktycznym pytaniem o stan Jarla, co próbą zaangażowania emocji volvy w konwersację, aby przegnać z jej myśli ewentualny pomysł na poznanie w Volundzie czego on sam o sobie mógł nie wiedzieć. Jeśliby spoglądał na nią pytając o Jarla, ujrzałby cień na jej twarzy i smutek w oku, gdy tylko imię wymówił. - Gniewny. - Odparła krótko po chwili milczenia. - Również na ciebie. - odparł, wnet domyśliwszy się po sposobie, w jaki aftergangerka odpowiedziała. Pokiwała powoli głową. - Na mnie również… - Odrzekła szeptem. - Zasłużenie zresztą… - A przyczyną tego… zasłużonego gniewu jest…? - zawiesił pytanie berserker. - Gdybyśmy coś więcej o Leiknarze rzekły, być może w porę udałoby się zareagować i wszak to ja go sprowadziłam do Ribe. - Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Istotnie, za rękę trzymając pół Skanii żeś go przeciągnęła, by mógł ognie w Ribe wzniecić. Wiele w tobie wytrwałości by tak nienawistnika ku miejscu, które ci domem… tedy chyba dobrze, że Agvindur jedynie gniewny. - słowa Volunda wypowiedziane były jak każda inna rozmowa, lecz w znaczeniu swym ociekały sarkazmem. - Może właśnie nie powinnam zwać go domem… - Wzruszyła ramionami. - Teraz nic się na to nie poradzi. Z łask Jarla wypadłam, mogę z Wami nawet i do Północnej Drogi podążyć. - Odrzekła z jakąś cichą rezygnacją i… głęboko ukrytym żalem ale nie do Pogrobca. - Azaliż Leiknar odniósł swe zwycięstwo. - stwierdził Pogrobiec. - Nie moja to wina tym razem… - Spojrzała w niebo próbując przegonić powracający smutek i żal. Wszak Agvindur sam jej obiecał, iż zajmie się zagrożeniem, nie prosiła go o to… Z drugiej strony po wszystkim co stracił, ciężko było go obwiniać o wściekłość na osobę, która była przyczyną takiego stanu rzeczy. - Jest to prawda, że nigdy Leiknar nie zawitałby do Ribe, gdyby nie ty… lecz… czyż na pewno? - rzucił jeno Pogrobiec - Tyś go ściągnęła. Lecz Jarl wziął cię pod swą opiekę, i wszystko com słyszał wskazuje, że dobre wiedział, z czym się musi liczyć. Chwilę Pogrobiec się namyślał. - Nie wziął pod uwagę zapewne, że musi się liczyć, iż Leiknar wykorzysta chwilę słabości, gdy coś innego Jarla zajmie… - Nie mógł wiedzieć skoro ja sama nic o nim nie wiem…. Gdybym, gdybym wprost powiedziała, że jest nas dwie. Być może od Helleven by usłyszał coś, co mogłoby mu pomóc. Ale milczałam… - Musiał. Z opowieści Sighvarta również zdawał się wiedzieć… znać swego wroga. - zauważył Pogrobiec - Ale nic po tym teraz. Jeśli nie mam w twym sercu do sił gniew jego przeczekać, może istotnie nie dla siebieście. - zauważył nader bezdusznie, jeśli nie bezczelnie. Tym razem coś ostrego we wzroku volvy się pojawiło, gdy na Gangrela pojrzała. - Z mojej strony nic się nie zmieniło, bracie… Jeno nie sądzę, by po tym jak przeze mnie rodzinę mu wymordowano jeszcze kiedyś bez złości na mnie mógł spojrzeć. - Zastanawia mnie, czy tuszysz, że zrozumienie wyrażę dla winą obarczenia cię za czyny innego, nawet ku tobie przez przeznaczenie kierowanego, czy dlatego, iż ród swój Agvindur utracił, albowiem nie jest pierwszym w Skanii. - Volund uśmiechnął się krzywo, a ton miał nie obraźliwy, po prostu obojętny… rozczarowany. Pokręciła ze smutkiem głową, teraz jeszcze rozczarowała swego brata krwi... - Jeno mówię jak jest… Niczego nie oczekuję. - Dlatego nic nie będziesz mieć. |
12-10-2016, 21:57 | #40 |
Reputacja: 1 | Varde
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |