Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2016, 11:22   #35
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Astrid wróciła na ulicę i ruszyła w stronę golfa. Przy samochodzie stała policyjna ciężarówka z hakiem, wyglądało na to iż stróże prawa, zamierzają zabrać stąd samochód. Wampirzyca wyciągnęła komórkę i zdecydowała się zadzwonić do Wojtka.

Wojtek nie odbierał. Sytuacja robiła się poważna. Astrid postanowiła zignorować stróżów prawa i ruszyła w kierunku posiadłości Ventrue. Przy okazji wykręcając numer najbliższej pizzerii i zamawiając na ich adres dwie duże peperoni na średnim cieście. Kiedy zbliżyła się do ogrodzenia posiadłości, znów przybrała wygląd Sunivry i... wskoczyła na pobliskie drzewo, z którego mogła zajrzeć w okna kamienicy.

Okna były zasłonięte, Astrid miała za to świetny widok na frontowe drzwi. Kiedy przyjechała dostawa pizzy, brama do podwórza otworzyła się, wpuszczając chłopaka na skuterze na posesję. Dostawca zszedł z maszyny przed schodami prowadzącymi do drzwi Venturów, uchylił kask i wszedł na górę, zatrzymał się przy samych drzwiach i wyciągnął rękę w stronę kołatki... wtedy te gwałtownie otworzyły się do środka i mężczyzna został za nie wciągnięty.

Astrid spojrzała odruchowo na wyświetlacz. Wojtek nie odzywał się. Czekała. Czekała na powrót boya od pizzy.
Czas mijał, pizza-man zdążyłby już obejść wszystkie pokoje budynku przynajmniej raz. Po chwili namysłu Malkavianka zwalczyła w sobie chęć zadzwonienia do innych pizzerii, by złożyć zamówienie na ten sam adres. Choć był to w jej przypadku tylko pusty odruch - westchnęła. Wybrała numer Księcia.

- Brzydalku... narozrabiałam. - zaczęła, gdy zgłosił się w słuchawce i opowiedziała mu całą historię z napadem i namierzaniem “drugiej Astrid”, na znikającym dostawcy pizzy kończąc.

W słuchawce dość długo panowała cisza, aż w końcu Książę powiedział:
- Natychmiast stamtąd znikaj.
- Dokąd? Wiesz, że moje leże jest obserwowane…
- Do…
- głos w słuchawce zagłuszyła seria z karabinu maszynowego dochodząca z wnętrza domu Venture
- Słyszałeś to?! To z ich chaty! Nie chcę zostawiać młodego... Brzydalku, nie możesz załatwić mi wsparcia?
- Astrid, zabieraj się z domeny Venture póki jeszcze możesz!
- rozległ się głos księcia zanim nie zagłuszyły go kolejne strzały.

Rozłączyła się. W napięciu spojrzała na budynek. Zamierzała posłuchać Nosferatu - był jedną z niewielu osób, którym ufała... na ile to było możliwe. Chciała jeszcze tylko... troszeczkę... popatrzeć... Tłumacząc sobie w głowie to tym, że teraz gdyby zeskoczyła z drzewa, mogłaby zwrócić na siebie niepotrzebnie uwagę. Przezornie jednak skorzystała znów z płaszcza Niewidoczności.

Strzały nie cichły, nie słychać za to było jeszcze policyjnych syren. Oczywiście było wielce prawdopodobne, że dzisiejszej nocy wszyscy stróże prawa zajmują się złym parkowaniem…

Telefon w kieszeni Astrid zaczął wibrować, na ekranie wyświetlił się napis: “Astrid nowy numer”. Nie odebrała. Wiedziała, że tło wydarzeń zbyt łatwo by ją zdradziło.

Telefon dzwonił natrętnie dłuższy czas a kiedy przestał, natychmiast odezwał się numer Wojtka. W tym czasie ogień kilka razy był przerywany ale zawsze w końcu pojawiały się nowe strzały.

- “Więc go mają” - pomyślała wampirzyca ze smutkiem.

To nie mógł być przypadek, że potomek oddzwonił właśnie teraz. Mogła spróbować mu pomóc, ale większe prawdopodobieństwo było, że właśnie się wkopuje, zdradzając swoją pozycję. Mimo to... odebrała.
W telefonie odezwał się głos starszej Venture, w tle słychać było trzaski i strzały.

- Właśnie odkołkowałam zgadnij kogo? przydała by mu się pomoc, nam zresztą też…
- Myślisz, że mnie obchodzi ten młody zdrajca?
- zapytała Astrid bez emocji - Skąd mam mieć pewność, że nie rozmawiam z kopią?

W tle słychać było damskie i męskie krzyki, odgłosy walki.
- Cóż, jeśli nie możesz mieć pewności, druga najlepsza rzecz to wygoda. Wygodniej jest, gdy dzwoni do ciebie Pani tej domeny z prośbą o pomoc nieprawdaż? to będzie chyba lepiej brzmiało przy następnym spotkaniu ze Szczurem? Może zostać tylko jedna Venture, pytanie która bardziej pasuje tobie? młody nie miał problemów z wyborem, widzisz, nie żywi jakiś szczególnych uczuć do kogoś kto wbija w niego kołek, ironia nieprawdaż?
- Pomogę wam
- odparła krótko i rozłączyła się. Przemilczała fakt, że Hubert został już powiadomiony i prawdopodobnie planuje odsiecz.
Wciąż korzystając z osłony cieni zeskoczyła z drzewa i pomknęła w kierunku posiadłości. Zamierzała wejść do środka przez któreś z okien - najlepiej z dala od wystrzałów.

Z dala od wystrzałów nie było takie łatwe do osiągnięcia, ale ostatecznie Astrid zdecydowała się na odsunięcie ośnieżonej kratki zasłaniającej dół w którym znajdowało się okno piwnicznego pomieszczenia.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-q4KIcZ5UKbU/V_jECZA4QsI/AAAAAAAAgoA/oDaX4R6Z1KAq0GSfzGqoqHaQyFgr2X4HgCLcB/s1600/asrid27.JPG[/MEDIA]

W środku bynajmniej nie było pusto.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-LtrqMkl12Ug/V_jBEPfvzJI/AAAAAAAAgn0/AwkYogrgQrAUIH2Xq5XsMXkpUMSGo8_7QCLcB/s1600/asrid26.jpg[/MEDIA]

Astrid szybko zorientowała się, że znajdują się tu aż trzy zwalczające się grupy. Kilkunastu mężczyzn i kobiet, w których Maklavianka rozpoznawała znajome sylwetki ghulów Venture. Wszystko wskazywało na to, że przynajmniej część z nich została pospiesznie spokrewniona. Uzbrojeni byli w maczety i karabiny. Drugą grupę stanowiło niespełna dziesięciu obcych, wyglądających mniej lub bardziej nieludzko. trzech z nich musiało pochylać demonie rogi, by nie zaczepić nimi o sufit, ogromnymi ramionami młóciło wszystko i wszystkich w koło. Reszta ich popleczników, mimo iż mieściła się w skali wzrostu normalnych ludzi, posiadała długie kościste szpony i wyrostki na głowach, poza dwoma Nosferatu, którzy posiadali swój własny urok. Ta grupa poza szponami, posługiwała się przeważnie maczetami i mieczami. Ostatnią i największą, bo kilkudziesięciu osobową grupę, stanowili ludzie w mundurach szturmowych używający karabinów wysokiego kalibru, strzelb na noże, kusz i sporadycznie maczet. Jak można było przypuszczać, każdy walczył z każdym. O ile najwięcej martwych stanowili przedstawiciele ostatniej grupy, to właśnie oni posiadali posiłki, które przybywały właśnie z innego pomieszczenia - Astrid wypatrzyła wśród nich dostawcę pizzy.
Wystarczyła chwila, by w głowie Malkavianki zrodził się kolejny, szalony plan. Wampirzyca przyskoczyła do leżącego nieopodal na boku ciała mężczyzny z kusza w kształcie krucyfiksu. Zabrała broń, ściągnęła płaszcz z grzbietu i sama się nim otuliła. Był zdecydowanie za duży, ale... tylko przez chwilę. Przywdziewając Maskę Tysiąca Twarzy i wygląd mężczyzny, Astrid ruszyła w stronę walczących. Strzeliła kilka razy z automatycznej kuszy w kierunku Sabatników.

- Strzelajcie w potwory! - krzyknęła do “swoich” - Tutejszymi krwiopijcami zajmiemy się później. Mamy ich akta, nie uciekną nam. Zabijajcie potwory!
- Nie trać wiary bracie
! - odpowiedział jej jeden z głosów - dzisiejszej nocy starczy nam sił by zniszczyć całe to plugastwo Szatana, raz i na zawsze! - posiłki fanatyków pojawiały się w pomieszczeniu, zastępując poległych. łowcy byli zdeterminowani i nie szczędzili amunicji czy ofiary krwi własnej.
- To nie wiara, tylko taktyka. BIJCIE POTWORY! - krzyczała w swoim nowym wcieleniu, strzelając do Sabatników.

Łowcy strzelali w Sabatników ale i Venturom nie szczędzili ołowiu, wszak dla nich i jedni i drudzy byli potworami. Jatka ciągnęła się i mogła ciągnąć się jeszcze długo. Astrid szczerze liczyła na odsiecz ze strony Księcia. Po chwili przyszło jej też do głowy, że odsiecz mogła nastąpić, tylko... nie mieli jak się do nich dostać. Przypomniała sobie, że dopiero co przy pasku jednego z trupów widziała granat. Nie namyślając się długo, odbezpieczyła go i rzuciła w stronę przejścia, skąd napływali nowi łowcy. Może od razu rozwiąże dwa problemy za jednym zamachem?

Eksplozja wstrząsnęła całym pomieszczeniem, huk ogłuszył wielu ludzi oraz kilku kainitów. Duży fragment sufitu osunął się przygniatając wiele osób, Kiedy opadł pierwszy pył, nowym wiodącym dźwiękiem na tym poziomie stały się jęki i wrzaski rannych. Wielu łowców potraciło kończyny, krew sikała dookoła, oberwało się też Ventrurowcom, dwa ciężko ranne wampiry wpadły w szał, rzucając się na wciąż stojących na nogach łowców szyjących do nich z karabinów maszynowych. Jeden z “diabłów” został pogrzebany pod zwalonym sufitem. Czterech najbardziej ludzko-niepozornie wyglądających Sabatników przypadło do ciał krytycznie rannych ludzi i zaczęło pośpiesznie wysysać je z krwi. Czy tylko się posilali czy też organizowali posiłki?

Z wyrwy w suficie Astrid mogła dostrzec, że na wyższym poziomie również toczy się walka. To była głupota, że tu przyszła. I to z powodu jednego, świeżo przemienionego wampira, który w napadzie namiętności kochał się z nią pod prysznicem. Naprawdę, żeby taka dojrzała wampirzyca robiła takie głupoty... Powinna się wstydzić. I miała nadzieję, że jeszcze znajdzie na to czas. Póki co jednak trzeba było działać. Malkavianka wycelowała broń i zaczęła strzelać do pijących Sabatników.

Astrid zdążyła trwale rozdzielić jednemu z okutych w skórę i ćwieki punkowi prawą od lewej półkuli w sposób permanentny.
Jeden z rogaczy zrozumiał intencję Maklavianki, błysk w jego oku mógł nawet sygnalizować iż rozpoznał jej naturę. Mógł, gdyż trudno było powiedzieć coś więcej o grze świateł i cieni rzucających się w całkowicie ciemnych (prawdopodobnie czarnych) gałkach ocznych potwora. Niemniej kościec rzucił się niczym żywy taran wprost na Astrid. Było coś dziwnego w Sabatnikach, coś tak nienaturalnego dla znanych kobiecie kainitów jak chęć poświęcenia się dla innych. “Diabeł” pędząc na wprost wampirzycy pędził pod prąd ołowianego wiatru. Jakiś Toreador mógłby zachwycić się stukotem pękających kości, tak jakby skakać po starym wiklinowym koszu.
Nie było już sensu udawać. Astrid wróciła do naturalnego wyglądu i kiedy monumentalnej postury wampir na nią biegł... skorzystała z mocy akceleracji, by nie tylko uniknąć starcia, ale też jak najszybciej przebić się do Ventrasów.

Piętro wyżej znajdował się parter. Kiedyś musiał tu być obszerny wyłożony marmurami hol. Teraz przypominał obszerny, wyłożony marmurami hol w Bagdadzie czy innym Kabulu, z lekką nutką Czeczenii i wisienką w postaci moskiewskiego teatru. Albo jak łazienka Astrid. Wampirzyca natychmiast zauważyła, że tutaj próżno było szukać Sabatników. Tutaj trwała regularna wojna między Venture a militarystami. Ci pierwsi byli zepchnięci pod klatką schodową prowadzącą na górne piętro, jakieś dwadzieścia metrów od Astrid. Mogło ich być dziesięciu, wśród nich znajdowali się Salih oraz… Wojtek! Łowców były dziesiątki. Kamień spadł jej z serca... przysłowiowo, bo ono przecież nie biło. Mrugnęła do potomka, a gdy udało im się wymienić pospieszne spojrzenia przybrała wygląd znanego sobie łowcy i wybiegła przed wampiry.

- Odwrót! Odwrót kurwa, zaraz to wszystko znów wybuchnie! - krzyczała.
O ile kamień spadł wampirzycy z serca przysłowiowo, słowo stanęło jej w gardle dosłownie. Jak by mogło inaczej? skoro ołów wypełnił jej krtań, nic nie robiąc sobie z faktu, iż anatomia kobiety w żaden sposób nie pozwalała by przez jej szyję przenikały bokiem metale ciężkie. Astrid miała sporo szczęścia, że upadła na podłogę, zanim seria z karabinu ucięła by jej głowę w powietrzu. Wśród łowców działało chyba coś na kształt NKWD, za każdym szeregiem ktoś musiał pewnie “pilnować” morale. Bolało. Bolało jak diabli. Wiele razy oberwała, ale tak paskudnie... chyba tylko raz... może dwa, licząc tatusiowe treningi. Nie podnosząc się, zaczęła zaleczać rany. Gdy tylko była w stanie, odskoczyła na bok do jednego z pomieszczeń. Tym razem miała już swoją broń w pogotowiu - desert eagle błyszczał w jej dłoni dumnie.
Pomieszczenie nie tylko było puste, posiadało też okno, z za którego żelaznych krat widać było w oddali migające światła dziesiątek syren. Astrid chciała wierzyć, ze to posiłki od Księcia. Póki co jednak mogła polegać na sobie. Pospiesznie oceniła swoje możliwości. Głód... głód a z nim Bestia coraz głośniej dawała o sobie znać. To sprawiło, że Malkavianka postanowiła nie szaleć. Póki mogła ograniczyła się do strzelania w kierunku łowców zza framugi, szybko się za nią chowając.

-Ktoś jest w tamtym pokoju!
- usłyszała zanim w stronę jej pozycji zaczęło padać wiele strzałów na raz.

Astrid mogła się oczywiście chować. Pytanie jak długo. Cóż, jak mawiał Ojciec pod postacią Ivana “Czasem, gdy chujoza jest tak wszechobecna, że ni da się z niej spierdolić, trzepa po prostu poczkać aż popłynie mleko. Tedy chujoza sama sflaczeje, ajuści”. Przestała strzelać. Schowana za framuga czekała na rozwój wydarzeń.

Strzały łowców raz po raz rozłupywały brzeg ściany za którą skrywała się Astrid. Fanatykom nie brakowało ani ludzi, ani amunicji. Po kilkunastu minutach niemal nieustający, ciągły ogień na pozycję Malkavianki ustał i grupa atakujących nabrała na tyle pewności siebie, że wbiegła do środka. Wpadli z impetem i znaleźli się jakieś dwa metry od okna. Wtedy szyba wybuchła tysiącem drobinek szkła, ciała czterech łowców podskakiwały od penetrującego je ołowiu tak intensywnie, że nie pały na ziemię póki strzały nie ustały.

Z zewnątrz dobiegł rozpaczliwy kobiecy wrzask, a potem coś uderzyło o chodnik.
- To jakaś kobieta! ktoś chyba zepchnął ją z dachu! - krzyczał ktoś na dworze.

Nie było sensu kisić się w pomieszczeniu, gdzie z dwóch stron mogli teraz nacierać łowcy. Astrid wypadła na zewnątrz z zamiarem przylgnięcia do pierwszej możliwej osłony. Dopiero później obada sytuację wokół.
W czterech susach Astrid znalazła się za futryną rozstrzelonego okna. Będąc w powietrzu, kobieta poczuła ukucie w bark, Światło reflektorów oślepiło ją, rozpraszając jej lądowanie. Stykając się z oblodzonym chodnikiem przed posesją Venturów wampirzyca usłyszała jeszcze jak jej kostka zakołysała się w bucie. Dzięki solidnej, twardej skórze z której obuwie było wykonane, kobieta uniknęła kontuzji.

- Gleba, gleba gleba! - usłyszała męski głos. Podnosząc czoło do góry, Astrid zobaczyła dokładnie kilkadziesiąt policyjnych samochodów i transporterów otaczających budynek. Funkcjonariusze w kamizelkach kuloodpornych celowali do niej z za pojazdów.

Posłuchała. Nie było sensu się opierać tera, gdy patrzyło na nią tak wielu śmiertelników.

Czterech funkcjonariuszy w kamizelkach i z tarczami podbiegło ku Astrid. Skuto ją na plecach i zaczęto szybko odciągać w stronę jednego z transporterów. Wampirzyca zobaczyła jeszcze kontem oka jak opancerzeni paramedycy ładują na nosze zwłoki blondynki, której spadło się z dachu. A potem podmuch potężnej eksplozji posłał wszystkich na ziemię, co w przypadku Maklavianki oznaczało na twarz. Kiedy wampirzyca przekrzywiła głowę, sponad ciała policjanta, który na nią upadł, mogła zobaczyć walącą się, ogarniętą płomieniami posiadłość Venturów.

“Wojtek...” - pomyślała, ale wiedziała, że teraz nic już nie może zrobić. Korzystając z chwili szoku i odwrócenia uwagi, postanowiła zniknąć policjantom z oczu. Kajdankami będzie martwić się później.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline