08-10-2016, 00:47 | #31 |
Reputacja: 1 | 1945 rok, Luty. |
10-10-2016, 10:09 | #32 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Luty 2016, Oslo, Lilleaker Wojtek zatrzymał auto niedaleko domu w którym znajdowało się leże Venture. - Okej, uważaj na siebie, gdzie się spotkamy? - spytał zanim zostawił kobietę w aucie. - Pytasz mnie o to w dobie telefonów komórkowych? A myślałam, że to ty jesteś specem od techniki - zachichotała, ale po chili spoważniała. - Będę tu o każdej pełnej godzinie. Aż do 4 rano. Jeśli nie będzie cie ani wiadomości od ciebie, wtedy... zrobię im nalot na chatę. Delikatnie chwyciła podbródek Wojtka, aby ten spojrzał jej w oczy. Było to nieco dziwne doznanie, bo wciąż wyglądała jak Sunnivra. - Taka akcja... byłaby katastrofą, choć zrobię to, by cię uratować. Dlatego jeśli tylko coś będzie szło nie po twojej myśli, po prostu wiej. I nie przejmuj się mną. Wiej do leża. Potem dasz mi znać na komórkę. Najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo, rozumiesz? Wojtek uciekał wzrokiem od Dame, możliwe by nie wpatrywać się w oblicze podstępnej Venturki. Kiedy już otwierał drzwi, zawahał się i chwycił dłoń wampirzycy. Potrzymał ją delikatnie przez chwilę, otworzył usta… zawiecha. - Uważaj na siebie - wydusił w końcu, po czym wyszedł wykonać zadanie. W golfie, Astrid pozostała sam na sam z arsenałem broni na wampiry. O dziwo, świadomość dostępu do wyposażenia łowcy dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Czyżby z wiekiem stawała się zdeprawowana masochistka? Wrodzona ciekawość podpowiadała, by to sprawdzić. Musi umówić się znów z Wikingiem. Tylko co na to powie Wojtek? Może zechce się dołączyć? Ze swoimi umiejętnościami torturowania i dręczenia wampirów mógłby być cennym uczestnikiem takiej zabawy, tylko czy... jest na to gotowy? Astrid miała nadzieję, że jednak nie. Chciała, by jej potomek jak najdłużej zachował ludzkie poczucie sprawiedliwości i przyzwoitości. Co prawda, nie wierzyła, ze tak będzie zawsze, ale... jak najdłużej. Dopóki ona sama da rade chować wewnętrzną zgniliznę obyczajów. Po kilku minutach Malkavianka wyjęła prosty kolek spod fotela, włożyła za pazuchę płaszcza, gdzie miała ukrytą również broń i wyszła na zewnątrz. Było zimno, ale to przecież w niczym jej nie przeszkadzało. Zadarła głowę by spojrzeć w niebo. Zorza polarna leniwie wiła się nad nią. Astrid usmiechnęła się smutno. Zawsze miała przeświadczenie, że to właśnie zorza będzie ostatnia rzeczą, która przyjdzie jej oglądać przed ostateczną śmiercią. Skryta pod postacią Ventrue ruszyła wolnym krokiem w kierunku pobliskiego parku. Z każdym krokiem jednak jej myśli odpływały w przeszłość... do momentu, gdy wampirzy Ojciec zabił jej prawdziwa rodzinę. Jakby wyglądało jej życie, gdyby tego nie zrobił? W okolicy było znacznie mniej “elementu” niż w domenie Malkavianki, aczkolwiek o tej godzinie, jedynymi przechodniami, były grupki młodzieży idącej z lub do jakiegoś klubu, gdzie amfa jest bogiem, a wiara nałogiem. Gdy Astrid przemierzała ulicę, kilkunastu spragnionych samców zdążyło zaoferować jej swoje towarzystwo. Nawet nie raczyła zareagować. Szła spokojnym, pewnym siebie krokiem w stronę zacienionych, parkowych alejek. Okolica Lilleaker nie była tak niebezpieczna jak Stare Oslo, ale jedna dzielnica nie czyniła przecież miasta “Europejską stolicą gwałtu” Astrid nie musiała długo chodzić między drzewami i oglądać oblodzonego wybrzeża rzeki Lysaker w blasku zorzy, by mucha zwęszyła słodkie. Zimne ostrze sprężynowego noża przyległo do jej szyi. - Suko ani słowa. - usłyszała szept w swoim uchu oraz smród alkoholu w swoich nozdrzach. Wampirzyca obejrzała się lekko przez ramię. Poczuła rozbawienie na myśl o nagraniu, które mógłby dotrzeć do siedziby Ventrue jak Sunivra daje dupy miejscowemu kloszardowi. Niestety, sama celowo wybierała takie ścieżki, gdzie nie powinno być monitoringu. Szybko odwróciła się by wybić broń z ręki mężczyzny. Gibka wampirzyca wykręciła się zasięgu ostrza z gracją która wprawiła napastnika w pewne osłupienie. Mężczyzna zdążył tylko lekko zarysować jej twarz ostrym czubkiem noża. Płytka ranka od której nie wpadła by w panikę pewnie nawet przypadkowa blondi za, za którą prawdopodobnie brał swoją ofiarę “podrywacz”. Jednak sam fakt, iż napastnik starał się poderżnąć jej gardło, jasno dawał do zrozumienia iż mężczyzna wcale nie żartuje, nie chciał tylko zastraszyć kobiety, lecz poważnie myślał o zabiciu jej jeśli ta nie będzie współpracować. Astrid zastosowała wzorowo chwyt z samoobrony, mający na celu wytrącenie noża z ręki napastnika. Ktoś mógłby to nagrać i sprzedawać na cd wraz z dowolnym podręcznikiem, możliwym do kupienia w telezakupach. Problem polegał jednak na tym, iż mężczyzna był zwyczajnie silniejszy i cały chwyt gówno dał. Może napastnik zwyczajnie nigdy nie chodził na zajęcia z samoobrony i nie wiedział jak ma się zachować? - to jest stać i czekać aż ktoś wyrwie mu nóż z ręki? nie, mężczyzna po prostu uderzył swoim czołem twarz kobiety. Astrid poczuła jak jej nos gruchocze, gdy opadała na plecy. Zanim jednak zdążyła opaść na płatki śniegu, dostała jeszcze buciorem w żebra. Nie ból był jednak najgorszy, a świadomość zabrudzonych ciuchów i tego, co będzie musiała wysłuchać ze strony zatroskanego Wojtka. - No dobra... - odturlała się, żeby wstać na nogi ze spektakularnego wyskoku. - Pieprzona szmata. - wyrzucił z siebie typ ruszając w kierunku wampirzycy, starał się ją chwycić, jednak kobieta zwinnie umykała przed jego łapskami. [MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-n0fdNZkyLAU/V_euGUlz8zI/AAAAAAAAgnE/IodDitO0gakjzIBV9__thG0aY3Wc05-iQCLcB/s1600/astrid20.jpeg[/MEDIA] - Pieprzona? Chciałbyś... - uśmiechnęła się wrednie, po czym sięgnęła po kołek i wymierzyła nim uderzenie. Nie chciała jednak zabijać mężczyzny, a jedynie trochę go... sponiewierać. No może bardziej niż trochę. Astrid natarła kołkiem na napastnika, niczym Mat Damon długopisem w pierwszej części Bourne’a. Drewniany szpikulec wbił się w kolano, bok, oraz obojczyk typka w przeciągu kilku zaledwie chwil, ale i mężczyzna zdążył uderzyć kobietę na odlew w twarz. Odskoczyła, patrząc na efekt swojego działania. Jeśli był zwykłym śmiertelnikiem, powinien po czymś takim odpuścić. Chyba że… I faktycznie, kiedy adrenalina czy co nam jeszcze facet miał w żyłach, wylała się wraz z krwią cieknącą z kolana i szyi, mężczyzna opadł na śnieg. - Dziwka. - wysapał. - Masz rację. Powinieneś zapłacić za szkody. Dawaj portfel. - powiedziała, zaleczając rany. Facet wierzgał się na ziemi, ale najwidoczniej sam będąc zbirem napadającym na ludzi, potrafił ocenić jak ktoś kto z nim walczy jest niebezpieczny. Zdjął zegarek i rzucił telefon po czym zaczął kuśtykać jak najdalej od swojej niedoszłej ofiary. Malkavianka zachichotała w duchu. Nie podniosła przedmiotów, ale kopnęła je w stronę krzaków. Na wypadek, gdyby mężczyzna chciał po nie wrócić. Niech nie będzie mu za łatwo. Kiedy człowiek zniknął między drzewami, wyjęła z kieszeni puderniczkę i spojrzała krytycznie na swoje odbicie. Rock-chick outfit miał taką zaletę, że dość trudno było go uszkodzić turlając się po śniegu i lodzie, czy nawet wymieniając i przyjmując ciosy. Skóra, nawet jeśli zwierzęca, to przecież jednak skóra a nie jakiś materiał czy plastikowe badziewie. Podleczona twarz z rozmazanym makeupem w zasadzie pasowała do reszty. Kobieta przyłożyła trochę śniegu do twarzy, by zetrzeć ślady krwi, po czym jakby nigdy nic ruszyła powoli w stronę auta, bowiem zbliżała się pełna godzina. Wojtka nie było jednak w pobliżu. Był za to policjant, a w radiowozie po przeciwnej stronie siedział zapewne jego towarzysz. Astrid skrzywiła się. No tego im brakowało. Rozejrzała się, próbując ocenić czy jej potomek złamał jakiś zakaz. Golf na wschodnio-europejską modłę zaparkowany był na chodniku, co oczywiście kłóciło się z miejscowym prawem. Wampirzyca przeklęła pod nosem szpetnie, po czym skierowała się nerwowym krokiem do funkcjonariusza. - Panie władzo... panie władzo! Jak dobrze, że pana widzę. Tam w parku ktoś się bije! Widziałam rannego mężczyznę i... chyba przed kimś uciekał! - histeryzowała. Policjant natychmiast przyłożył twarz do trzymanego w dłoni radia. Jego partner uruchomił samochód i wyjechał na ulicę. Po chwili policjant wskoczył do radiowozu, który pośpiesznie ruszył w stronę rzeki. Astrid poczekała aż przejadą, po czym spojrzała na zegarek. Minęła godzina. Wojtek się nie pojawił. Powoli wampirzyca zaczęła wątpić w swój plan. Byłoby jednak głupotą, gdyby teraz się wycofała. Powoli ruszyła na dalszy spacer, by jakoś spędzić olejną godzinę - tym razem do pobliskiego baru, zmieniając oblicze na jedną z fanek Egona. [MEDIA]http://www.punkrave.ch/3201-large_default/tweed-elegant-gothic-lolita-coat.jpg[/MEDIA] Miejscowy pub okazał się miejscem gdzie kilkudziesięciu pseudokibiców właśnie coś świętowało. [MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-qMTjjSzV0Pk/V_e7LAhdLaI/AAAAAAAAgnU/MOfh3kGkH-kiGsrY8CLCf0DelBk1QvAlQCLcB/s1600/astrid22.jpg[/MEDIA] Pojawienie się w lokalu młodej gothki nie umknęło uwadze gawiedzi. Gwizdy były donośne i nic nie wskazywało, by miały się szybko skończyć. To zdecydowanie nie był jej wieczór. Wampirzyca szybko przemknęła do wyjścia. Miała zamiar znaleźć lokal bardziej pasujący do jej wizerunku. Stając przed budynkiem, zerknęła jeszcze w stronę golfa, jakby siłą wzroku mogła przywołać Wojtka. Wampirzyca szła ulicą. Chyba w okolicy podobnie do niej musiały się ubierać kelnerki, gdyż większość mijanych mężczyzn próbowało złożyć zamówienie: mimo minusowych temperatur chcieli lodów. [MEDIA]http://im.hunt.in/cms/oob/l/ice769137.gif[/MEDIA] Wojtka wciąż nie było widać. Przy chodniku, tuż obok przechodzącej Maklavianki zatrzymało się za to auto. [MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-z8vBCElQl-0/V_fD7xdaG7I/AAAAAAAAgnk/6HCu2o3T20AyYlm2cJ6WBiNT4e55KQSFgCLcB/s1600/asrid25.jpg[/MEDIA] Drzwi po stronie pasażera uchyliły się. - Chcesz się przejechać? - doleciał ją dziwnie znajomy głos. Astrid mogła by przysiąc, że Salih, lub ktoś jak on wyglądający, właśnie starał się wpłynąć na jej wolę. To był znak, że jej nie rozpoznał, a jednak... gorzej chyba nie mogła wpaść. Gdyby ktokolwiek miał wgląd teraz w myśli Malkavianki, zobaczyłby dłuuuugi szereg ocenzurowanej treści. - Nie lecę na szweckie auta - odparła, po czym skręciła, kierując się w stronę najbliższego otwartego lokalu - nawet dla kiboli. Młody wampir był najwyraźniej niepocieszony. docisnął gaz i w sekundę był już dobre kilkadziesiąt metrów dalej. Najbliższy lokal wydawał się spokojny, ale trzeba było zejść po krętych, dość stromych schodach do piwnicy. Kiedy kobieta po nich schodziła, do jej uszu nie dochodziła żadna muzyka, zupełnie jakby nic w lokalu się nie działo. Faktycznie, pierwsze pomieszczenie za schodami było puste, mimo iż paliło się światło. Stały tu cztery stoły z ławami po obu stronach, na dwóch z nich, znajdowały się nie sprzątnięte szklanki po powie. Na wprost znajdowała się zasłonka z łańcuszków, prowadząca do następnego pomieszczenia. Czując, że pakuje się w kolejne kłopoty Astrid ruszyła dalej, wkładając dłoń pod płaszcz, gdzie miała ukrytą broń. W następnym pomieszczeniu, znajdowała się główna sala lokalu, można było to stwierdzić po tym, ze znajdował się tu bar. Za jego ladą stał mężczyzna który jakoś nie wyglądał na typowego barmana. [MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/2b/a6/3a/2ba63a786e1b5a64e678e361db0e01d1.jpg[/MEDIA] Mężczyzna uniósł wzrok na kobietę. - Przepraszam, niestety już zamknięte. - zerknął za Astrid, jakby upewniając się że nikt inny nie wchodzi. Kainitka zmrużyła oczy. - Oczywiście, przepraszam. Z toalety też nie mogę skorzystać prawda? Pójdę gdzieś indziej. Dobranoc - wycofała się do poprzedniego pomieszczenia. Coś jej tu śmierdziało - na tyle mocno, że postanowiła skorzystać ze swojego talentu do ukrywania się. Tym razem jednak chciała ukryć nie tyle swoją twarz, co odwrócić wzrok barmana i przejść pod ścianą pomieszczenia do drzwi umiejscowionych po przeciwnej stronie. Kiedy to uczyniła, jej oczom ukazał się następujący obraz: W pomieszczeniu magazynowym, pelnym beczek z piwem i skrzynek z butelkami, przy stoliku siedział przywiązany do krzesła mężczyzna po dwudziestce, ale chyba jeszcze przed trzydziestką. Stojący za nim łysol przykładał mu właśnie do twarzy ostrze tasaka. - To któro-ręczny jesteś? - spytał swoją ofiarę. Wampirzyca przycupnęła cicho koło jednej z beczek, wciąż odwracając od siebie spojrzenia. Nie wydając żadnego dźwięki, obserwowała rozgrywająca się przed nią scenę rodem z Ojca Chrzestnego. “Barman” wychylił głowę przez drzwi. - Spoko, tylko jakaś pizdka. - po czym zniknął. Łysol chwycił nadgarstek przywiązanego. Mężczyzna zaczął wrzeszczeć lecz głos szybko ugrzązł mu w gardle gdy bandzior pogroził mu tasakiem. - Zamknij kurwa mordę, zaczniemy od palców. - mężczyzna zacisnął dłoń w pięść. - Ej! albo kurwa wystawisz palucha albo ujebie ci całą dłoń rozumiesz? Płaczący mężczyzna wyciągnął małego palca. Tasak opadł na jego śródręcze z siłą, jednak tępą stroną. - Dalej jesteś kurwa skąpy hę? wyciągaj większego bo w to mogę nie trafić, a wtedy i tak ujebię ci całą dłoń. - łkający mężczyzna otworzył dłoń. - Błagam, będę płacić błagam! - zapierał się. - Miałeś czas - powiedział łysol biorąc ogromny zamach - kurwa nigdy tego nie robiłem, chuj wie gdzie trafię! - Nieeee! - wrzeszczał skrępowany. Ostrze opadło jednak na stolik dobre dwadzieścia centymetrów od jego dłoni. Łysol zaczął się śmiać, Astrid mogła usłyszeć kapanie dobiegające spod nóg związanego mężczyzny. - Pamiętaj o rachunkach następnym razem okej? - powiedział łysol poprawiając marynarkę. Gdyby tylko nie była wampirem, wzięłaby popcorn. Ludzie i ich problemy byli tacy zabawni! Ale fakt faktem - gdyby była wampirem, to by tutaj nie dotarła. Nie chcąc narażać się dłużej, pod osłoną cienia Astrid powoli wycofała się z pomieszczenia, kierując ku wyjściu z lokalu. Oby Wojtek tym razem czekał przy aucie...
__________________ Konto zawieszone. |
12-10-2016, 18:57 | #33 |
Reputacja: 1 | 5 grudnia 1933, Manhattan, Park Avenue, apartament Madame, sypialnia Madame powoli uchyliła oczy i już odruchowo sięgnęła po leżącą na etażerce gazetę. Od jakiegoś czasu pozostawała łóżku dopóki Dragosz się nie obudzi, poświęcając ten czas na przegląd prasy. Było ciemno ale jej wyostrzone zmysły bez problemu umożliwiły przeczytanie drobnych liter. Zirytowana rzuciła gazetę z powrotem na jej miejsce i zasłoniła oczy dłonią. Przygotowywała się na ten dzień od roku. Właśnie jeden z nabytych przez nią pubów uruchomił swoje podwoje. Już miała umówione kontrakty z producentami alkoholu. Na magazynach jej knajp już od jakiegoś czasu leżały ekskluzywne trunki z Europy… no tak Europa. Dame zerknęła na swoje wciąż martwe childe. Doskonale wiedziała o napięciu, które narasta na starym kontynęcie. Już od jakiegoś czasu przygotowywała się na inwestycje w biznesie, który umożliwi jej udział w zbliżającym się konflikcie, a jednak…. coś się kończyło. Wygodne życie w czasach prohibicji dobiegło końca. Wampirzyca spojrzała na sufit i wyostrzyła zmysły. Ostatnio robiła to często by oczyścić głowę z niepotrzebnych myśli. Uwielbiała ten moment gdy jej otoczenie wybuchało feerią barw, zapachów. Teraz zaatakowały ją głównie zapach farby drukarskiej, zapach seksu na który pozwolili sobie przed zaśnięciem i aromat wody kolońskiej Dragosza. Jego ubrania na podłodze, jego rzeczy na szafkach. Wszystko wokół manifestowało jego obecność i to, że John niedawno tu był. Wspomnienie ghula zmusiło ją by ponownie sięgnąć po gazetę i wczytać się także w inne informacje. Temat prohibicji dominował dzisiejszą prasę, jednak było kilka ciekawych felietonów dotyczących sytuacji w europie. Wybory w Hiszpanii, rozwój militarny Niemiec pod przywództwem nowego kanclerza, która jest swojego rodzaju konsekwencją wyjścia tego kraju z ligi narodów. Madam zdążyła już zapoznać się z wszystkim co mogło przykuć jej uwagę, gdy jej childe poruszyło się wreszcie. Nagie ramie mężczyzny po omacku szukało na materacu ciała kochanki. Dame odłożyła gazetę, czekając aż mężczyzna ją odnajdzie. Dragosz natrafił wreszcie na biodro Madam. - Mmm… - wymruczał - Zawsze tak wcześnie wstajesz skarbie. - podźwignął się i nadał swojemu ciału ludzkiego wyglądu. Oparł głowę o jej ramię i ocierał się twarzą o jej włosy, wciągając ich zapach. - To ty wstajesz strasznie późno. - Dame przeczesała z uśmiechem włosy swego childe. - Kto rano wstaje… - Powoli zaczęła podnosić się z łóżka, sięgając po leżący na podłodze szlafrok. - Jakieś plany? Mężczyzna przeciągnął się i spojrzał na swoją Dame. - Może zabiorę cię na śniadanie? Znalazłem ostatnio nową osóbkę, która może cie zainteresować. - od jakiegoś czasu, Dragosz starał się w jakiś sposób sprawić by Madam Zapomniała o Doris. Wampirzyca nachyliła się nad łóżkiem całując go w czoło. - Skarbie wystarczy, że ty zapewniasz mi rozrywkę. Dragosz odwzajemnił pocałunek. - Oh… zapewniać rozrywkę Harpii może mieć dwuznaczne znaczenie. Madame uśmiechnęła się. - Nie mam pojęcia o czym mówisz skarbie. Childe nie ciągnęło tematu, w przelocie spojrzał na pierwszą stronę gazety, ale tego tematu też nie podjął. - Może przynajmniej dasz namówić się na przejażdżkę? Dame wyprostowała się i przeszła do garderoby. - Jeśli tylko masz ochotę. Obgadam kilka spraw z Johnem i z przyjemnością ci potowarzyszę. Mężczyzna podszedł do kobiety i objął ją delikatnie. - Ale na co ty masz ochotę Najdroższa? Wydajesz się taka… odległa. Wampirzyca roześmiała się. - Na władze nad światem. - Sięgnęła do szafy po jedną z nowych sukni. W jej głowie odbywały się liczne kalkulacje. Ilość inwestycji którymi musiała się zająć ostatnio trochę ją męczyła. - Jak już powiedziałam z chęcią ci potowarzyszę. Mężczyzna kiwnął głową. - Kochana, jesteśmy więc umówieni. - Uśmiechnął się i zaczął ubierać. Kiedy skończył, zapowiedział, że będzie wyczekiwać Dame na parterze. Madame zastała Johna w gabinecie, towarzyszyli mu Charlie i Jakub. Od tamtej straty bardzo pilnowała swoich ghuli i teraz ucieszyła się widząc wszystkich. Wysłuchanie raportów i wydanie poleceń zajęło jej dłuższą chwilkę. Cieszyła się z postępów przy budowie fabryki, poszukiwania nabywcy na pub przy 5-th avenue tez nie szły najgorzej. Po niecałej godzinie dołączyła do swego childe na parterze. Mężczyzna czekał na jednym z foteli paląc cygaro, kiedy pojawiła się jego Dame, natychmiast wstał i zaoferował kobiecie ramię. - Czy piękna Pani zechce mi towarzyszyć? Dame pokręciła niedowierzając głową. Jednak ten dzień ją zirytował. Mimo całej świadomości tego, że ten czas kiedyś musiał nadejść. - Nie śmiałabym odmówić waszej wysokości. - Gdy padło to określenie jasne się stało, że Dame jest nie rozpoczęła nocy najlepiej. - Zapraszam więc do “karocy”. - powiedział prowadząc kobietę do wyjścia. W samochodzie. Dragosz zaczął ostatnio jeździć bardziej bezpiecznie, aczkolwiek wciąż szybko. Kierunek wskazywał, że zmierzają do Capitol Theatre, ale Madam nie przypominała sobie by wychodziło coś poza Lady Killer. Z drugiej strony po ataku na Taylora, społeczność Manhattanu zrobiła się bardziej ostrożna i nowa Harpia nie była w kinie już kilka miesięcy… unikała premier a potem, potem zwyczajnie nie było czasu. - Jesteś pewna, że chcesz produkować samoloty? - spytał nagle Dragosz, nie obrywając wzroku od drogi. Childe rzadko zagadywało ją w tych czasach o interesy, kiedy znajdowali się sami. Dame delikatnie pogładziła rękę trzymającą drążek skrzyni biegów. - Czy coś cię niepokoi skarbie? - Dame postarała się by w jej głosie słychać było tylko zainteresowanie, choć irytowało ja gdy ktoś wchodził w jej interesy, nawet jej childe. Dragosz pokręcił głową. - Bynajmniej Najdroższa, zastanawiałem się tylko, czy nie chciała byś zrobić czegoś wspólnie ze mną. Wampirzyca zabrała swoją dłoń i wyjrzała przez okno auta. - Wiesz, że uwielbiam robić z tobą różne rzeczy. Dragosz spojrzał na nią zalotnie i uśmiechnął się. Auto zajeżdżało właśnie pod Capitol Theatre. Mężczyzna wyszedł pierwszy po czym pomógł swojej Dame. - Dzisiaj ostatni dzień wyświetlają King Konga, ostatnia okazja żeby to obejrzeć. - zmienił przynajmniej na razie temat młodszy wampir. - A więc zobaczmy co małpka zrobiła z naszym pięknym miastem. - Dame wtuliła się w ramie mężczyzny, ale już zapobiegawczo wyostrzyła zmysły nim weszli do budynku. Capitol Theatre Jak można się było spodziewać, dzisiejszej nocy wielu gości nie żałowało sobie alkoholu, oczywiście nikt nie był w kinie pijany ale woń różnorakich trunków była dla kainickich zmysłów intensywna. Sam film charakteryzował się niesamowitymi efektami specjalnymi, Madam słyszała liczne “achy i ochy” zachwytów oraz kobiece piski w pewnych momentach. Nawet ręka Dragosza odruchowo drgnęła klika razy. Po seansie para nieumarłych wstąpiła do lokalu, tego samego w którym dwa lata temu się poznali. Dzisiejszej nocy Dragosz nie mógłby narzekać na brak trunków. Madam nie wypatrzyła w pomieszczeniu nikogo znanego, tym bardziej żadnego spokrewnionego. Ot zupełnie normalna klientela, wręcz klasa średnia. - A myślałaś o samolotach bojowych? - Dragosz wrócił do tematu sprzed seansu, siedząc ze szklanką drogiej whisky, której oczywiście nie miał zamiaru pić. Dame z rozbawieniem spojrzała na swoje childe. Stała przed nią lampka wina, którą lekko upiła. - Poczułam jakby obrażał pan mój intelekt panie Hohenzollern. - Sięgnęła po papieros i odpaliła go przyglądając się przechadzającej się przed nią trzodzie. - Boże uchowaj Najdroższa. Sam interesuję się zamówieniami dla “Wuja Sama”, rząd chce podźwignąć gospodarkę wielkimi kontraktami publicznymi oraz. - Nie boisz się interesów z rodziną? - Wampirzyca mrugnęła do swojego childe. - Jestem na ostatniej prostej z dogrywaniem kontraktu. Jednak minie rok lub dwa zanim będzie miało sens wprowadzenie zmian w produkcji. - Kochana - Dragosz odpalił cygaro - Dla tutejszego establishmentu wciąż jestem outsiderem, za to twoje kontakty i marka, mogą zrobić to, czego nie zrobią moje pieniądze. Czas i tak gra na naszą korzyść. - Nadal nie wiem co z tego będę miała mój drogi. Oczywiście po za wizytą na tym doskonałym filmie. Mężczyzna strzepnął popiół z cygara. - Widzisz, zysk krótkofalowy jest taki, że kiedy twoje samoloty powstaną, wersja bojowa istnieje od razu, o ile konkurencja musi spędzić czas na dobranie odpowiedniego sprzętu, wprowadzenie modyfikacji, ty to będziesz mieć od razu. Więc nie będziesz mieć w zasadzie żadnego zagrożenia. Zysk długofalowy polega na tym, że kiedy już jakaś wojna się zacznie, zapotrzebowanie wzrośnie kilkuset krotnie w przeciągu jednego roku. - A w moim mniemaniu opłaca mi się obecnie przerzucić fabrykę na roboty cywilne, podczas gdy mój sztab inżynierów pracuje nad poprawą technologii i testować ją tym co już lata. Lotnictwo cywilne jest lekkie łatwe i proste i nie obciąża modyfikowanych maszyn. A tak przestoje w produkcji i marnowanie materiału. Ile dajesz czasu Europie skarbie? - Dame uśmiechnęła się do wampira. Młody wampir uśmiechnął się. - Jak często psuje się samolot? ile on kosztuje? jesli ktoś kupi jeden jak dużo minie czasu zanim kupi kolejny? a jak już kupi, to przecież taki bezpieczny, który “na pewno” się nie zepsuje, żeby przypadkiem nie stracić pieniędzy. Natomiast kiedy jest wojna… - zaciągnął się - w Europie coś huknie w Hiszpanii lada moment. Zresztą, nawet jeśli nic się nie stanie, tamtejsze rządy mają obsesję na punkcie zbrojeń, Pamiętasz po co w ogóle tu przybyłem? a Rumunia to nie jest nawet druga liga, Taka Polska przykładowo wydaje 10% swojego pkb na zbrojenia, to samo w Rzeszy i Związku Radzieckim. No właśnie - Związek Radziecki. Ile czasu ta gospodarka wytrzyma? przecież oni nie budują tych wszystkich samolotów i czołgów, żeby orać ukraińskie stepy i nawadniać je z powietrza - mężczyzna zaśmiał się - choć może powinni. Nie, to wszystko zmierza tylko w jednym kierunku: zacząć wojnę zanim gospodarka się załamie, a kiedy wojna już się zacznie, wtedy pacy nie zabraknie… Madame z uśmiechem przysłuchiwała się swojemu childe. Wampirek odrobił pracę domową. Dame dopaliła papieros i wygasiła go w popielniczce. - Chcesz mi sprzedać zabawki do moich samolotów i patrzeć jak je sprzedaję? - W jej głosie pojawiła się odrobina ironi. - Elementy uzbrojenia będą produkowane i dostarczone przeze mnie. Aczkolwiek to rząd będzie za nie płacił. Czyli ty dostarczysz samolot, oraz zarekomendujesz producenta kompatybilnego uzbrojenia, z którym samolot został już przetestowany - to jest mnie. Kiedy wyślą je na jakąś wojnę, na samej amunicji będzie się można dorobić fortuny… Wszelkie koszty zmian w linii produkcyjnej związane z dostosowaniem samolotu do celów bojowych za to wszystko płacę ja już teraz, nawet jeśli żadna wojna nie wybuchnie. Czyli tak, dokładnie tak jak mówisz po prostu będę przez parę lat patrzeć jak sprzedajesz swoje samoloty. - Nie lubię gadać w takich miejscach o interesach. - Madame podniosła się z fotela i ruszyła w stronę wyjścia. King Cole Bar Dragosz doskonale wie, jakie miejsce skłoni Dame do rozmów. Po krótkiej przejażdżce docierają do King Cole Bar, który przeżywa właśnie swój renesans. Jakiś czas temu księżna otworzyła tu elizjum i gdy Wampiry tylko weszły do lokalu, podbiegł do nich, ktoś ze świty i zaprowadził na tyły. Madame z przyjemnością zasiadła w jednej z alków, po chwili też jeden z ghuli postawił przed nimi dwa kieliszki wypełnione gęstym czerwonym płynem. Po niewielkie przestrzeni rozniósł się zapach krwi. Wampirzyca upiła ze smakiem. Księżna zadbała by obsługa znała gust harpii. - Dużo lepiej. - odstawiła kieliszek już niemal w połowie pusty. - Skarbie na ile chcesz mnie użyć a na ile być moim partnerem? To co mnie interesuje to procenty. Dragosz wymruczał. - Gdyby nie wzmianka o procentach, myślałbym, ze rozmawiamy o czymś znacznie przyjemniejszym, o czymś, co na prawdę mnie interesuje. - uśmiechnął się wymownie, po czym strzepnął popiół do popielnicy. - Tak jak powiedziałem, pokryję wszelkie koszty modyfikacji i testów koniecznych dla instalacji bojowych w fazie przed produkcyjnej. Moje firmy nie tylko dostarczą uzbrojenie ale i zajmą się jego montażem na maszynach, choć odbędzie się to w twoich zakładach. Nie dość, że nie ponosisz żadnych kosztów własnych, to zgarniasz 15% tego co ja wyciągnę od Wuja Sama za sprzęt który instaluje na twoich maszynach. Dame uśmiechnęła się szeroko. - A amunicja? Uśmiechnął się. - Amunicja nie jest jakoś strasznie potrzebna przy produkcji samolotów bojowych, szczególnie w czasie pokoju. Wampirzyca nachyliła się. Jak zwykle dla swego childe założyła suknię z głębszym dekoltem znużyła palec w kieliszku Dragosza. - Ale pieniądze z jej sprzedaży przydają się w także w czasie pokoju. Mężczyzna machnął ręką. - Drobne, w czasie pokoju, wszyscy chcą błyszczącego chromu maszyn, czołgów, armat, samolotów, z których niewielu umie nawet strzelać, z których część strzelać w ogóle nie będzie i które strzelać nie mają czym. Nawet w koszarach żołnierze w kółko myją podłogę, bo amunicja kosztuje, i szkoda ją “marnować”. - Dragosz złączył dłonie - Proponuję podjąć tą kwestię, kiedy konflikt militarny będzie już na horyzoncie, nie wykluczone iż jeśli będzie kilka konfliktów w tym samym czasie, konieczne będzie stworzenie całej sieci zakładów do tłuczenia tylko i wyłącznie amunicji danego typu. Wstępnie, umówmy się na współpracę przy tworzeniu takiej sieci. Madame oblizała palec i od razu poczułam charakterystyczny smak vitae. Podniosła kieliszek i podała go Dragoszowi. - Już jest na horyzoncie skarbie, jak to sam zauważyłeś. Twoja w tym głowa by mnie przekonać, że twoje zabawki są lepsze od wszystkich innych. Wampir zmrużył oczy pochylając twarz nad kieliszkiem. - Oczywiście mówimy o sytuacji kiedy mamy już samolot. Myślę, że 5% z amunicji którą będzie wypluwać moja broń, z której dostajesz i tak 15% brzmi uczciwie i niech bóg błogosławi Amerykę. Dame delikatnie odsunęła kieliszek od jego ust. - Jesteś nieuczciwy. - Delikatnie umoczyła usta. - Własnej matce bronisz 10 %. - Mrugnęła do wampira. Dragosz wzruszył ramionami. - Wątpię by istniały obecnie w kraju jakieś wstępne kontrakty tego typu. Jeśli spiszemy to od razu w takiej formie, wątpię by ktoś miał jaja mnie przebić. Zgoda. Wampirzyca oddała mu kieliszek i wydobyła z papierośnicy papieros. Chwilę bawiła się nim z uśmiechem. - Umiesz poprawić mi nastrój. - Odpaliła papierosa i przez chwilę wpatrywała się w zasłony alkowy. - Jest jeszcze jeden biznes, który mnie kusi. Wampir zmrużył oczy. - Teraz ty Kochana jesteś nieuczciwa, na pewno kusi cię więcej niż jeden biznes. - uśmiechnął się. - Ostatnio bardzo zainteresowały mnie pewne badania. - Wzrok dame nadal skupiał się na tkaninie. Dragosz wiedział, że ostatnimi czasy jego matka sporo doczytywała, a przy jej łóżku coraz częściej pojawiały się gazety z europy. - Słyszałeś o państwie Curie? - Francuska która dostała Nobla, oczywiście. - W przeciągu kilku lat powstanie pod Nowym Yorkiem ośrodek badawczy. - Wydawać by się mogło, że wampirzyca opowiada o pogodzie. Powoli przeniosła wzrok na wampira. - Chcę wiedzieć na ile podejrzenia Churchilla są słuszne i na ile to co niebawem tu powstanie nadaje się na broń. Co ty na to skarbie? Troszkę twojej wiedzy, nasze pieniądze i możemy stworzyć przyszłość. - Na jej twarz wypłynął niewinny uśmiech. Dragosz popatrzył na Dame z uznaniem. - Kto by pomyślał, że ucieczka z Rzeszy małego żydka Einsteina nie ujdzie uwadze Harpii Nowego Jorku. Faktycznie, coś tam iście Verneowskiego te mądre głowy zakładają. Ale z tego co wiem, Niemcy i tak są krok przed wszystkimi. - Skarbie, skarbie, skarbie. - W jej głosie dało się słyszeć lekkie rozczarowanie. - Niemcy są przede wszystkim w centrum Europy. Cokolwiek będzie tam miało miejsce nie dotknie Nowego Lądu. Niech walczą: Niemcy, Rosja, Anglia…- przez chwile Dame niechętnie popatrzyła na swoje dziecko. - ...ta twoja regularnie wspominana Polska. My tutaj będziemy produkować broń która zasili ich wszystkich. Dragosz pokiwał głową. - Oczywiście, wybacz chłopakowi z europejskiej prowincji. - Miałam nadzieję, że te dwa lata nauczyły cię, że państwa ludzi nas nie dotyczą. - Wampirzyca odwróciła wzrok. - Nie będę cię zmuszać do inwestycji. Dzielę się tym z tobą bo czuję, że nadal za ciebie odpowiadam. - Skarbie… - mężczyzna przybliżył się do swojej Dame wlepiając w nią swoje upojone jej vitae oczy - ty mnie do niczego nie musisz zmuszać. Wybadam tą grupę. Wampirzyca delikatnie przejechała palcem po jego policzku. Nadal była poirytowana. - Dorośnij w końcu skarbie. |
12-10-2016, 21:11 | #34 |
Reputacja: 1 | 1945 rok, Luty |
14-10-2016, 11:22 | #35 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Astrid wróciła na ulicę i ruszyła w stronę golfa. Przy samochodzie stała policyjna ciężarówka z hakiem, wyglądało na to iż stróże prawa, zamierzają zabrać stąd samochód. Wampirzyca wyciągnęła komórkę i zdecydowała się zadzwonić do Wojtka. Wojtek nie odbierał. Sytuacja robiła się poważna. Astrid postanowiła zignorować stróżów prawa i ruszyła w kierunku posiadłości Ventrue. Przy okazji wykręcając numer najbliższej pizzerii i zamawiając na ich adres dwie duże peperoni na średnim cieście. Kiedy zbliżyła się do ogrodzenia posiadłości, znów przybrała wygląd Sunivry i... wskoczyła na pobliskie drzewo, z którego mogła zajrzeć w okna kamienicy. Okna były zasłonięte, Astrid miała za to świetny widok na frontowe drzwi. Kiedy przyjechała dostawa pizzy, brama do podwórza otworzyła się, wpuszczając chłopaka na skuterze na posesję. Dostawca zszedł z maszyny przed schodami prowadzącymi do drzwi Venturów, uchylił kask i wszedł na górę, zatrzymał się przy samych drzwiach i wyciągnął rękę w stronę kołatki... wtedy te gwałtownie otworzyły się do środka i mężczyzna został za nie wciągnięty. Astrid spojrzała odruchowo na wyświetlacz. Wojtek nie odzywał się. Czekała. Czekała na powrót boya od pizzy. Czas mijał, pizza-man zdążyłby już obejść wszystkie pokoje budynku przynajmniej raz. Po chwili namysłu Malkavianka zwalczyła w sobie chęć zadzwonienia do innych pizzerii, by złożyć zamówienie na ten sam adres. Choć był to w jej przypadku tylko pusty odruch - westchnęła. Wybrała numer Księcia. - Brzydalku... narozrabiałam. - zaczęła, gdy zgłosił się w słuchawce i opowiedziała mu całą historię z napadem i namierzaniem “drugiej Astrid”, na znikającym dostawcy pizzy kończąc. W słuchawce dość długo panowała cisza, aż w końcu Książę powiedział: - Natychmiast stamtąd znikaj. - Dokąd? Wiesz, że moje leże jest obserwowane… - Do… - głos w słuchawce zagłuszyła seria z karabinu maszynowego dochodząca z wnętrza domu Venture - Słyszałeś to?! To z ich chaty! Nie chcę zostawiać młodego... Brzydalku, nie możesz załatwić mi wsparcia? - Astrid, zabieraj się z domeny Venture póki jeszcze możesz! - rozległ się głos księcia zanim nie zagłuszyły go kolejne strzały. Rozłączyła się. W napięciu spojrzała na budynek. Zamierzała posłuchać Nosferatu - był jedną z niewielu osób, którym ufała... na ile to było możliwe. Chciała jeszcze tylko... troszeczkę... popatrzeć... Tłumacząc sobie w głowie to tym, że teraz gdyby zeskoczyła z drzewa, mogłaby zwrócić na siebie niepotrzebnie uwagę. Przezornie jednak skorzystała znów z płaszcza Niewidoczności. Strzały nie cichły, nie słychać za to było jeszcze policyjnych syren. Oczywiście było wielce prawdopodobne, że dzisiejszej nocy wszyscy stróże prawa zajmują się złym parkowaniem… Telefon w kieszeni Astrid zaczął wibrować, na ekranie wyświetlił się napis: “Astrid nowy numer”. Nie odebrała. Wiedziała, że tło wydarzeń zbyt łatwo by ją zdradziło. Telefon dzwonił natrętnie dłuższy czas a kiedy przestał, natychmiast odezwał się numer Wojtka. W tym czasie ogień kilka razy był przerywany ale zawsze w końcu pojawiały się nowe strzały. - “Więc go mają” - pomyślała wampirzyca ze smutkiem. To nie mógł być przypadek, że potomek oddzwonił właśnie teraz. Mogła spróbować mu pomóc, ale większe prawdopodobieństwo było, że właśnie się wkopuje, zdradzając swoją pozycję. Mimo to... odebrała. W telefonie odezwał się głos starszej Venture, w tle słychać było trzaski i strzały. - Właśnie odkołkowałam zgadnij kogo? przydała by mu się pomoc, nam zresztą też… - Myślisz, że mnie obchodzi ten młody zdrajca? - zapytała Astrid bez emocji - Skąd mam mieć pewność, że nie rozmawiam z kopią? W tle słychać było damskie i męskie krzyki, odgłosy walki. - Cóż, jeśli nie możesz mieć pewności, druga najlepsza rzecz to wygoda. Wygodniej jest, gdy dzwoni do ciebie Pani tej domeny z prośbą o pomoc nieprawdaż? to będzie chyba lepiej brzmiało przy następnym spotkaniu ze Szczurem? Może zostać tylko jedna Venture, pytanie która bardziej pasuje tobie? młody nie miał problemów z wyborem, widzisz, nie żywi jakiś szczególnych uczuć do kogoś kto wbija w niego kołek, ironia nieprawdaż? - Pomogę wam - odparła krótko i rozłączyła się. Przemilczała fakt, że Hubert został już powiadomiony i prawdopodobnie planuje odsiecz. Wciąż korzystając z osłony cieni zeskoczyła z drzewa i pomknęła w kierunku posiadłości. Zamierzała wejść do środka przez któreś z okien - najlepiej z dala od wystrzałów. Z dala od wystrzałów nie było takie łatwe do osiągnięcia, ale ostatecznie Astrid zdecydowała się na odsunięcie ośnieżonej kratki zasłaniającej dół w którym znajdowało się okno piwnicznego pomieszczenia. [MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-q4KIcZ5UKbU/V_jECZA4QsI/AAAAAAAAgoA/oDaX4R6Z1KAq0GSfzGqoqHaQyFgr2X4HgCLcB/s1600/asrid27.JPG[/MEDIA] W środku bynajmniej nie było pusto. [MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-LtrqMkl12Ug/V_jBEPfvzJI/AAAAAAAAgn0/AwkYogrgQrAUIH2Xq5XsMXkpUMSGo8_7QCLcB/s1600/asrid26.jpg[/MEDIA] Astrid szybko zorientowała się, że znajdują się tu aż trzy zwalczające się grupy. Kilkunastu mężczyzn i kobiet, w których Maklavianka rozpoznawała znajome sylwetki ghulów Venture. Wszystko wskazywało na to, że przynajmniej część z nich została pospiesznie spokrewniona. Uzbrojeni byli w maczety i karabiny. Drugą grupę stanowiło niespełna dziesięciu obcych, wyglądających mniej lub bardziej nieludzko. trzech z nich musiało pochylać demonie rogi, by nie zaczepić nimi o sufit, ogromnymi ramionami młóciło wszystko i wszystkich w koło. Reszta ich popleczników, mimo iż mieściła się w skali wzrostu normalnych ludzi, posiadała długie kościste szpony i wyrostki na głowach, poza dwoma Nosferatu, którzy posiadali swój własny urok. Ta grupa poza szponami, posługiwała się przeważnie maczetami i mieczami. Ostatnią i największą, bo kilkudziesięciu osobową grupę, stanowili ludzie w mundurach szturmowych używający karabinów wysokiego kalibru, strzelb na noże, kusz i sporadycznie maczet. Jak można było przypuszczać, każdy walczył z każdym. O ile najwięcej martwych stanowili przedstawiciele ostatniej grupy, to właśnie oni posiadali posiłki, które przybywały właśnie z innego pomieszczenia - Astrid wypatrzyła wśród nich dostawcę pizzy. Wystarczyła chwila, by w głowie Malkavianki zrodził się kolejny, szalony plan. Wampirzyca przyskoczyła do leżącego nieopodal na boku ciała mężczyzny z kusza w kształcie krucyfiksu. Zabrała broń, ściągnęła płaszcz z grzbietu i sama się nim otuliła. Był zdecydowanie za duży, ale... tylko przez chwilę. Przywdziewając Maskę Tysiąca Twarzy i wygląd mężczyzny, Astrid ruszyła w stronę walczących. Strzeliła kilka razy z automatycznej kuszy w kierunku Sabatników. - Strzelajcie w potwory! - krzyknęła do “swoich” - Tutejszymi krwiopijcami zajmiemy się później. Mamy ich akta, nie uciekną nam. Zabijajcie potwory! - Nie trać wiary bracie! - odpowiedział jej jeden z głosów - dzisiejszej nocy starczy nam sił by zniszczyć całe to plugastwo Szatana, raz i na zawsze! - posiłki fanatyków pojawiały się w pomieszczeniu, zastępując poległych. łowcy byli zdeterminowani i nie szczędzili amunicji czy ofiary krwi własnej. - To nie wiara, tylko taktyka. BIJCIE POTWORY! - krzyczała w swoim nowym wcieleniu, strzelając do Sabatników. Łowcy strzelali w Sabatników ale i Venturom nie szczędzili ołowiu, wszak dla nich i jedni i drudzy byli potworami. Jatka ciągnęła się i mogła ciągnąć się jeszcze długo. Astrid szczerze liczyła na odsiecz ze strony Księcia. Po chwili przyszło jej też do głowy, że odsiecz mogła nastąpić, tylko... nie mieli jak się do nich dostać. Przypomniała sobie, że dopiero co przy pasku jednego z trupów widziała granat. Nie namyślając się długo, odbezpieczyła go i rzuciła w stronę przejścia, skąd napływali nowi łowcy. Może od razu rozwiąże dwa problemy za jednym zamachem? Eksplozja wstrząsnęła całym pomieszczeniem, huk ogłuszył wielu ludzi oraz kilku kainitów. Duży fragment sufitu osunął się przygniatając wiele osób, Kiedy opadł pierwszy pył, nowym wiodącym dźwiękiem na tym poziomie stały się jęki i wrzaski rannych. Wielu łowców potraciło kończyny, krew sikała dookoła, oberwało się też Ventrurowcom, dwa ciężko ranne wampiry wpadły w szał, rzucając się na wciąż stojących na nogach łowców szyjących do nich z karabinów maszynowych. Jeden z “diabłów” został pogrzebany pod zwalonym sufitem. Czterech najbardziej ludzko-niepozornie wyglądających Sabatników przypadło do ciał krytycznie rannych ludzi i zaczęło pośpiesznie wysysać je z krwi. Czy tylko się posilali czy też organizowali posiłki? Z wyrwy w suficie Astrid mogła dostrzec, że na wyższym poziomie również toczy się walka. To była głupota, że tu przyszła. I to z powodu jednego, świeżo przemienionego wampira, który w napadzie namiętności kochał się z nią pod prysznicem. Naprawdę, żeby taka dojrzała wampirzyca robiła takie głupoty... Powinna się wstydzić. I miała nadzieję, że jeszcze znajdzie na to czas. Póki co jednak trzeba było działać. Malkavianka wycelowała broń i zaczęła strzelać do pijących Sabatników. Astrid zdążyła trwale rozdzielić jednemu z okutych w skórę i ćwieki punkowi prawą od lewej półkuli w sposób permanentny. Jeden z rogaczy zrozumiał intencję Maklavianki, błysk w jego oku mógł nawet sygnalizować iż rozpoznał jej naturę. Mógł, gdyż trudno było powiedzieć coś więcej o grze świateł i cieni rzucających się w całkowicie ciemnych (prawdopodobnie czarnych) gałkach ocznych potwora. Niemniej kościec rzucił się niczym żywy taran wprost na Astrid. Było coś dziwnego w Sabatnikach, coś tak nienaturalnego dla znanych kobiecie kainitów jak chęć poświęcenia się dla innych. “Diabeł” pędząc na wprost wampirzycy pędził pod prąd ołowianego wiatru. Jakiś Toreador mógłby zachwycić się stukotem pękających kości, tak jakby skakać po starym wiklinowym koszu. Nie było już sensu udawać. Astrid wróciła do naturalnego wyglądu i kiedy monumentalnej postury wampir na nią biegł... skorzystała z mocy akceleracji, by nie tylko uniknąć starcia, ale też jak najszybciej przebić się do Ventrasów. Piętro wyżej znajdował się parter. Kiedyś musiał tu być obszerny wyłożony marmurami hol. Teraz przypominał obszerny, wyłożony marmurami hol w Bagdadzie czy innym Kabulu, z lekką nutką Czeczenii i wisienką w postaci moskiewskiego teatru. Albo jak łazienka Astrid. Wampirzyca natychmiast zauważyła, że tutaj próżno było szukać Sabatników. Tutaj trwała regularna wojna między Venture a militarystami. Ci pierwsi byli zepchnięci pod klatką schodową prowadzącą na górne piętro, jakieś dwadzieścia metrów od Astrid. Mogło ich być dziesięciu, wśród nich znajdowali się Salih oraz… Wojtek! Łowców były dziesiątki. Kamień spadł jej z serca... przysłowiowo, bo ono przecież nie biło. Mrugnęła do potomka, a gdy udało im się wymienić pospieszne spojrzenia przybrała wygląd znanego sobie łowcy i wybiegła przed wampiry. - Odwrót! Odwrót kurwa, zaraz to wszystko znów wybuchnie! - krzyczała. O ile kamień spadł wampirzycy z serca przysłowiowo, słowo stanęło jej w gardle dosłownie. Jak by mogło inaczej? skoro ołów wypełnił jej krtań, nic nie robiąc sobie z faktu, iż anatomia kobiety w żaden sposób nie pozwalała by przez jej szyję przenikały bokiem metale ciężkie. Astrid miała sporo szczęścia, że upadła na podłogę, zanim seria z karabinu ucięła by jej głowę w powietrzu. Wśród łowców działało chyba coś na kształt NKWD, za każdym szeregiem ktoś musiał pewnie “pilnować” morale. Bolało. Bolało jak diabli. Wiele razy oberwała, ale tak paskudnie... chyba tylko raz... może dwa, licząc tatusiowe treningi. Nie podnosząc się, zaczęła zaleczać rany. Gdy tylko była w stanie, odskoczyła na bok do jednego z pomieszczeń. Tym razem miała już swoją broń w pogotowiu - desert eagle błyszczał w jej dłoni dumnie. Pomieszczenie nie tylko było puste, posiadało też okno, z za którego żelaznych krat widać było w oddali migające światła dziesiątek syren. Astrid chciała wierzyć, ze to posiłki od Księcia. Póki co jednak mogła polegać na sobie. Pospiesznie oceniła swoje możliwości. Głód... głód a z nim Bestia coraz głośniej dawała o sobie znać. To sprawiło, że Malkavianka postanowiła nie szaleć. Póki mogła ograniczyła się do strzelania w kierunku łowców zza framugi, szybko się za nią chowając. -Ktoś jest w tamtym pokoju! - usłyszała zanim w stronę jej pozycji zaczęło padać wiele strzałów na raz. Astrid mogła się oczywiście chować. Pytanie jak długo. Cóż, jak mawiał Ojciec pod postacią Ivana “Czasem, gdy chujoza jest tak wszechobecna, że ni da się z niej spierdolić, trzepa po prostu poczkać aż popłynie mleko. Tedy chujoza sama sflaczeje, ajuści”. Przestała strzelać. Schowana za framuga czekała na rozwój wydarzeń. Strzały łowców raz po raz rozłupywały brzeg ściany za którą skrywała się Astrid. Fanatykom nie brakowało ani ludzi, ani amunicji. Po kilkunastu minutach niemal nieustający, ciągły ogień na pozycję Malkavianki ustał i grupa atakujących nabrała na tyle pewności siebie, że wbiegła do środka. Wpadli z impetem i znaleźli się jakieś dwa metry od okna. Wtedy szyba wybuchła tysiącem drobinek szkła, ciała czterech łowców podskakiwały od penetrującego je ołowiu tak intensywnie, że nie pały na ziemię póki strzały nie ustały. Z zewnątrz dobiegł rozpaczliwy kobiecy wrzask, a potem coś uderzyło o chodnik. - To jakaś kobieta! ktoś chyba zepchnął ją z dachu! - krzyczał ktoś na dworze. Nie było sensu kisić się w pomieszczeniu, gdzie z dwóch stron mogli teraz nacierać łowcy. Astrid wypadła na zewnątrz z zamiarem przylgnięcia do pierwszej możliwej osłony. Dopiero później obada sytuację wokół. W czterech susach Astrid znalazła się za futryną rozstrzelonego okna. Będąc w powietrzu, kobieta poczuła ukucie w bark, Światło reflektorów oślepiło ją, rozpraszając jej lądowanie. Stykając się z oblodzonym chodnikiem przed posesją Venturów wampirzyca usłyszała jeszcze jak jej kostka zakołysała się w bucie. Dzięki solidnej, twardej skórze z której obuwie było wykonane, kobieta uniknęła kontuzji. - Gleba, gleba gleba! - usłyszała męski głos. Podnosząc czoło do góry, Astrid zobaczyła dokładnie kilkadziesiąt policyjnych samochodów i transporterów otaczających budynek. Funkcjonariusze w kamizelkach kuloodpornych celowali do niej z za pojazdów. Posłuchała. Nie było sensu się opierać tera, gdy patrzyło na nią tak wielu śmiertelników. Czterech funkcjonariuszy w kamizelkach i z tarczami podbiegło ku Astrid. Skuto ją na plecach i zaczęto szybko odciągać w stronę jednego z transporterów. Wampirzyca zobaczyła jeszcze kontem oka jak opancerzeni paramedycy ładują na nosze zwłoki blondynki, której spadło się z dachu. A potem podmuch potężnej eksplozji posłał wszystkich na ziemię, co w przypadku Maklavianki oznaczało na twarz. Kiedy wampirzyca przekrzywiła głowę, sponad ciała policjanta, który na nią upadł, mogła zobaczyć walącą się, ogarniętą płomieniami posiadłość Venturów. “Wojtek...” - pomyślała, ale wiedziała, że teraz nic już nie może zrobić. Korzystając z chwili szoku i odwrócenia uwagi, postanowiła zniknąć policjantom z oczu. Kajdankami będzie martwić się później.
__________________ Konto zawieszone. |
17-10-2016, 12:05 | #36 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Astrid udało się wykorzystać moment zamieszania by czmychnąć ze sceny. Tuptała na wysokim obcasie szybciutko szybciutko, przy samochodach, przy ścianach domów i murkach. W okolice zjechała się chyba cała miejska policja, zapewne w innych dzielnicach można teraz było wybijać szyby i nie będzie żadnego stróża prawa by zareagować. Samochodów policyjnych, patrolowych, transporterów, było kilkadziesiąt, między nimi przemieszczało się kilka setek policjantów. Nad pobliskimi ulicami fruwały cztery helikoptery. Astrid czuła jak dzwoni jej telefon, oczywiście z rękami skutymi na plecach nie miała szans by wyciągnąć go z wewnętrznej kieszeni kurtki. Pozostawała atrakcyjną, skutą kobietą w nieciekawej dzielnicy, a dźwięk wibracji wskazywał iż posiada jakiś telefon - możliwe iż nowy i fajny. To dobrze nie rokowało. Na dodatek do Elizjum miała co najmniej godzinę drogi piechotą. Musiała skontaktować się z Hubertem. Tylko jak? Wampirzyca weszła do pierwszej, neutralnie wyglądającej klatki schodowej i zaczęła szarpać skutymi dłońmi płaszcz, podskakując przy tym i kłaniając się do ziemi, co musiało wyglądać arcykomicznie. Niestety, nie widziała innego sposobu, by nakłonić telefon do wypadnięcia na ziemię. Do podłogi klatki przymarzały zużyte prezerwatywy i strzykawki oraz masa innego śmiecia. Obdrapane ściany pokrywały malowidła, nad których prymitywizmem załamali by ręce prehistoryczni artyści jaskiniowi. Szczęśliwie dla Astrid, przynajmniej o tej godzinie, przy schodach znalazła nieco prywatności. Przecież gdyby ktoś z “bywalców” ją tu teraz znalazł, sytuacja mogła być nieco niezręczna. Tak się jednak nie stało, wampirzyca mogła szamotać się w swoich skórach do woli, a posiadając iście olimpijską zręczność radziła sobie wcale nieźle. Po kilku minutach udało jej się wyrzucić telefon na ziemię. Wyświetlacz przypłacił to pęknięciem, ale telefon i tak zaczął właśnie dzwonić. Nieznany numer, tyle Astrid mogła zobaczyć. Odebrała. W końcu, co gorszego mogło się zdarzyć tej nocy? - Astrid! gdzie jesteś!? - głos Wojtka rozniósł się z telefonu po całej klatce. - Niedaleko. Nic ci nie jest - poczuła ulgę. Ulga była tak wielka, że wampirzyca klapnęła na ziemię i omal się nie rozpłakała pod wpływem nagromadzonych emocji. - To naprawdę ty? - zapytała głupio. - No. - odpowiedział rzeczowo mężczyzna na postawione pytanie. - zaraz będę, w jakiejś kamienicy siedzisz? Astrid wyjrzała na numer klatki i podała go potomkowi. Kiedy sie rozłączył, przysiadła na schodku - skuta, mokra od śniegu, brudna i przede wszystkim wycieńczona. Jeśli to nie będzie “jej” Wojtek... cóż, nie miała siły walczyć tej nocy. Minęło kilka minut, zanim do uszu Astrid doleciał odgłos silnika jakiegoś dużego samochodu. Pisk opon, prawdopodobnie spowodowany zaciąganiem ręcznego na oblodzonej nawierzchni. Tuptanie ciężkich buciorów. Trzask drzwi. W progu stanął… mężczyzna. Pozbawiona włosów głowa była czarna od sadzy, ubranie podarte, ponadpalane. Twarz, cóż - Wojtkowa, na ile można było ocenić spod warstwy brudu. Jakkolwiek podejrzanie jegomość mógł się jawić, trzymane w dłoniach ogromne lustro, zerwane chyba z jakiejś ściany, przemawiało przynajmniej za jego przynależnością do rodziny Maklavianów. Wojtek - jeśli w istocie nim był, spojrzał bacznie na Astrid, a potem na jej odbicie w lustrze. Cyba ucieszył się z tego co zobaczył, lub czego nie zobaczył (Astrid widziała jakiegoś starego dziada ubranego w długi płaszcz stojącego za jej plecami na przykład) gdyż pozostawił szkło przy drzwiach i radośnie rzuciła się w stronę Dame. Wyhamował przed schodami i objął wampirzycę za ramiona. - To naprawdę ty! - powiedział ze słyszalną w głosie ulgą. Co mogła zrobić? Widok, który przed sobą miała, a w dodatku ta ogromna ulga, która ją wypełniła sprawiły, że zaczęła się śmiać. I to głośno. Nie mogła się powstrzymać. Aż się zakołysała wstając i omal nie wyrżnęła, bo przecież nie mogła podtrzymać się rękami. Wojtek dopiero teraz zwrócił uwagę na kajdanki na dłoniach Dame. Wyrwał jedną z haftek z płaszcza kobiety, obrócił wampirzycę i zręcznie otworzył kawałkiem metalu zamek, uwalniając Astrid. - Spieprzajmy stąd. - powiedział wyciągając kainitkę za rękę przed budynek. Mężczyzna wgramolił się do ciężarówki przez otwarte drzwi po stronie pasażera i wlazł za kierownicę. - Jedź do naszej dzielnicy, ale nie do leża. Ten potwór za bardzo rzuca się w oczy. - poinstruowała go. Kiedy usiedli w kabinie, a pojazd ruszył z piskiem opon, Astrid znów spojrzała na Wojtka, lecz tym razem innym wzrokiem. Przybyła mu na pomoc, ale po prawdzie to on ją teraz ratował. I świetnie sobie bez niej radził… Ubranie Wojtka wyglądało fatalnie, sam mężczyzna mimo iż należał do tych “różowiutkich” kainitów, wyglądał na porządnie złachmyconego, jego oczy były podkrążone, włosy spalone do łysej czaszki. Childe zaciskało dłonie na kierownicy. - ...trzeba się zjednoczyć, wszyscy winni przestrzegać rytuałów, wszyscy winni zachowywać słowo honoru jeden do drugiego.... - mamrotał pod nosem w czasie jazdy. Po pół godziny ciężarówka zajechała w okolice Starego Oslo, domeny Maklavianów. Stare Oslo, ostatnia godzina przed świtem. To było dziwne, znaleźć się nagle w bezpiecznym schronieniu. Choć czy było ono w pełni bezpieczne? Na wszelki wypadek Astrid wezwała Ludwika, aby pilnował ich za dnia. Wojtka wysłała pod prysznic, sama zaś została z ostatnim - miała nadzieję - obowiązkiem tego dnia. Zadzwoniła do Księcia, by poinformować go, że oboje z potomkiem są bezpieczni w leżu. Hubert odebrał za trzecim dzwonkiem, spokojnym, zmęczonym głosem odpowiedział. - Taaak?... - słuchał z uwagą wyjaśnień Maklavianki po czym westchnął. - Straciliśmy Venturów Astrid, podejrzewam że maczałaś w tym palce, ale nie podniosę tej kwestii publicznie. Ważne jest natomiast, że zneutralizowano ogromną liczbę łowców oraz wielu sabatników, ten wybuch… świetny pomysł, doprawdy. Wojtka nieźle tym razem dopadło, mamrotał jakieś sekciarskie teksty, piąte przez dziesiąte do końca wieczora, tudzież wczesnego ranka. Ale przynajmniej przebrał się i doprowadził swój wygląd do porządku. A krótko przed tym, nim spokrewnieni wtulili swoje główki w podusie, przybył też i Ludwiczek, by pilnować ich spokojnego snu. [MEDIA]http://i.imgur.com/oR8p9nPl.jpg[/MEDIA]
__________________ Konto zawieszone. |
17-10-2016, 22:45 | #37 |
Reputacja: 1 | Kwiecień 1945, kompleks RIESE, Karkonosze |
18-10-2016, 11:58 | #38 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Leże Maklavianów? Astrid poczuła chłód, ból i głód. Chłód był w około, ból w piersi a głód, głód był wszędzie. Była cała naga Jej ramiona i nogi były wyciągnięte ze stawów, a kości wystawały na zewnątrz przez wycięte w tym celu dziury. I choć za pewne mogła by się poruszyć to wolała tego nie robić, każdy najmniejszy ruch sprawiał okropny ból, całe szczęście, że nie musiała oddychać. Leżała w ogromnej kałuży martwej krwi - swej własnej. Wampirzyca rozejrzała się, była w głównej sali Leża w Starym Oslo, w więc nie w pokoju, w którym zapadła w sen. Ktoś ją tu przytargał i zrobił to wszystko. Kto miało się okazać niedługo. Astrid mogła w zasadzie jedynie biernie obserwować otoczenie, nie miała wystarczająco siły by użyć jakiegokolwiek daru Kaina. Cóż, mogła krzyczeć, albo oddać się bestii która czekała i była tak blisko… że wampirzyca miała wrażenie iż gdyby miała ubranie, kłaki zwierza już by się na nim osadziły. Na przeciw niej, na stoliku stał na wyciągniętych palcach Ludwik, desperacko łapiąc oddech. Zwisający z sufitu kabel od lampy zaciskał na jego szyi. Jeśli stary ghul ustałby w gimnastyce, udusił by się. Sama lampa zaś świeciła mu prosto w twarz a żarówka piekła jego policzek. Po przeciwnej stronie sali stał żywy taboret. Chociaż nie… po dokładniejszym przyjrzeniu się Astrid zrozumiała, że to powykręcane nienaturalnie ciało Wojtka leży na taborecie. Wyglądało to jakby mężczyzna nie miał kręgosłupa czy żeber i leżał plecami w zasadzie oblekając mebel, z głową i kończynami lezącymi swobodnie na podłodze. Głową i kończynami którymi w agonii machał. Tup tup tup, postać w szpilkach wparowała na środek pomieszczenia i oparła długą nogę o stolik na którym stał Ludwik. [MEDIA]https://4.bp.blogspot.com/-5KAMnLTIXsw/WAUHngs-HFI/AAAAAAAAgow/wRxv3Ck7_VcGwsUNlfQXCuHAlMdipxecgCLcB/s1600/asrid30.jpg[/MEDIA] - Tadam! To ja! przyjechałam cieszysz się!?- wydarła się kobieta triumfalnie. Puściła oko do Astrid po czym rozejrzała się po sali. - O! właśnie. - ruszyła z kopyta w stronę taboretu-Wojtka. Chwyciła “mebel” za nagie krocze wampira i przysunęła bliżej Astrid. Usiadła naprzeciw wampirzycy w miejscu gdzie znajdował się brzuch Wojtka i założyła nogę na nogę. Teraz Astrid mogła dokładnie zobaczyć, że nieznajoma co prawda ma obcasy, ale nie są to buty a raczej część jej ciała. - I co ja teraz z tobą zrobię, moja mała niegrzeczna dziewczynko hm? - wypaliła nieznajoma. Malkavianka czuła jak bestia rwie się i wyje z pragnienia, ona sama zaś osuwa się coraz bardziej w stronę szaleństwa. Zagryzła wargi, po czym starając się zogniskować wzrok na kobiecie, rzekła z trudem. - Kla... klapsa? - jej głos brzmiał nienaturalnie piskliwie. - Ha! - nieznajoma klasnęła w dłonie - to jest myśl dziewczyno to jest myśl! - uśmiechnęła się ukazując parę kłów i jeszcze jedną parę kłów i jeszcze jedną. - Ale nie! najpierw… - wsadziła dłoń pod kurteczkę która okrywała jej ramiona i wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni butelkę wyglądającą aż nadto znajomo. Zapach gęstego, martwego vitae wykręcał zmysły. - Najpierw tran! - wyciągnęła korek i przybliżyła butelczynę do ust umęczonej wampirzycy. - Powiedz Aaaaaa…! To była zbyt wielka pokusa, by myśleć czy wietrzyć podstęp. Astrid otworzyła pożądliwie usta. - Aaaaa! - nieznajoma sama krzyczała jakby dopingując skonaną Astrid wlewając ciecz w pożądające jej gardło wampirzycy. Kiedy butelka była już niemal w połowie pusta nieznajoma oddaliła ją od ust Astrid. - Będzie… - powiedziała, jej głos wydawał się całkiem swojski, Astrid zrozumiała nagle że nie żywi do kobiety jakiś specjalnie negatywnych emocji. - Nie ruszaj się mała, zaraz złożymy cię do kupy tylko czekaj… - Spojrzała pod nogi na głowę Wojtka. - O! - złapała ją jak piłkę w wolną rękę i przybliżyła do siebie, zupełnie jakby unosiła pompon przyszyty do dużego koca. - Ta… no to chlup! - powiedziała wlewając pozostałą część butelki w bezwolne ciało wampira. Wojtek odkaszlnął krztusząc się, martwe serce Astrid aż podskoczyło w nerwach, nagle rozgorzała w niej prawdziwa matczyna troska względem Childe. Nieznajoma wstała z powykręcanego Wampira. - Dobra po kolei… - oparła dłonie o kolana pochylając się nad twarzą Astrid. - Nie będziesz psocić “za bardzo” młoda? mogę cię poskładać? - Nie będę... - zapewniła - Ale wpierw...pomóż... jemu. - nie miała siły wskazać na Wojtka, jednak przypuszczała, że nie będzie ciężko się domyśleć. Rozejrzała się, wypatrując znajomych duchów i jakichś wskazówek od nich. Teraz kiedy bestia czmychnęła na jakieś drzewo, Astrid mogła skupić się na niuansach otoczenia. Duchy owszem były, wydawać się mogło iż doskonale widzą Fajną Nieznajomą i starają się znaleźć jak najdalej od niej. Tłoczyły się przy ścianach, wystawiały głowy spod stolików, trzy wisiały na sznurze który nieustannie podduszał Ludwika. Fajna Nieznajoma w dość ostrożny sposób położyła dywanik-Wojtka na podłodze i zaczęła ugniatać jego korpusik, po paru minutach tors mężczyzny uwypuklił się i nabrał bardziej “normalnego” wyglądu. Wojtek przekrzywił głowę i spojrzał na Dame. To było spojrzenie pełne bólu i trwogi. - Pomóż jej, proszę! - zwrócił się do Fajnej Nieznajomej. - Zara, zara, mam teraz tylko dwie ręce. - podeszła do Astrid i chwyciła jej ramie w jedną a ranę z którego wystawało w drugą rękę. Trudno było zrozumieć jak Fajna to robiła, ale Astrid nie czuła żadnego bólu, gdy kobieta wsadzała kończyny na miejsce. - No… - powiedziała Fajna klaszcząc tryumfalnie w dłonie po “skończonej robocie” - Jak się czujemy świruski hm? - skierowała pytanie do obojga kainitów. Astrid popatrzyła tępo to na Wojtka, to na walczącego o każdy oddech Ludwika, a to na Fajną. Wiedziała, co wampirzyca jej zrobiła. Wiedziała, co zrobiła Wojtkowi, a tego nikomu by nie wybaczyła. Powinna czuć gniew… I czuła gniew, masę gniewu. Na całą sytuację, ale ku swemu zdziwieniu jakoś nie specjalnie do Nieznajomej. To znaczy, nic nie uszczupliło sił umysłowych Astrid i kojarzenie faktów jak jak najbardziej działało. Ale sama scena która teraz miała miejsce nie powodowała złości do Nieznajomej. Wszak ta w zasadzie “pomagała” właśnie Wojtkowi i Astrid. Przeszukując swoje odczucia, wampirzyca stwierdziła iż ma względem kobiety neutralne uczucia, przynajmniej póki nic jej od niej fizycznie nie zagrozi. Astrid była pewna iż nie miała by oporów przy opróżnieniu magazynka swojego pistoletu w tą clownowską choć miłą twarz. - Czego od nas chcesz? - zapytała wprost. Gdy jej spojrzenie i Wojtka skrzyżowało się, a potomek chciał do niej podejść, wyraz oczu stwardniał. Wskazała dyskretnie na ghula. Wojtek na ile pozwalało mu ciało rzucił się na pomoc Ludwikowi. Nieznajoma nie wykonała najmniejszego kroku by mu przeszkodzić lub pomóc. Stukała jedynie długim pazurem po brodzie w pozie wskazującej na zadumę. - Coo jaaa? - zapytała przeciągle przekręcając głowę w stronę Astrid. - A tak tak, co to ja chciałam.. hm… - zrobiła kółko w okół całej trójki, kątem oka Astrid zobaczyła dwa duchy czmychające Nieznajomej z drogi. - Trzeba ciotkę prze...melinować tak! prze melinować jakiś czas. No! rodzinka? to jak będzie? stara ciotka u was czas jakiś hm? - rozejrzała się po twarzach. - Jasne. - wypalił Wojtek z dziwnym entuzjazmem cucąc krztuszącego się Ludwika. Młody wampir zreflektował się wnet i spojrzał pytająco na Dame. - Pomieścimy się. - przytaknęła Astrid, choć z nieco mniejszym zapałem. - Opowiesz nam o sobie? Ludwikowi w końcu udało się oczyścić gardło. - Czy Pani Aghata życzy sobie czegoś jeszcze. - ghul zwrócił się do Nieznajomej. - Dawaj butelkę i wiadro raz raz raz sznela sznela sznela - wyrzuciła z siebie Nieznajoma, Ludwiczek skłonił głowę wszystkim dookoła i wycofał się. Kobieta usiadła na pozbawionym Wojtka taborecie. Sam Wojtek zajął się kwestią nagości, swojej i matki, Pognał w stronę kanapy i ściągnął z niej jakieś koce, szybko przewiązał się jednym, inny położył na ramiona Astrid otulając ją. Co rzucało się w oczy, to fakt, że Childe w najmniejszym geście nie dawało świadectwa jakiejkolwiek nieufności względem Nieznajomej. Nieznajoma pochyliła głowę i wyciągnęła przed siebie dłoń, dając do zrozumienia Astrid by ta dała jej moment. W międzyczasie wampirzyca mogła zauważyć że dłoń posiada sześć palców. Chwilę potem pojawił się Ludwik z wiaderkiem i woreczkiem z krwią. Nieznajoma niemal wyrwała przedmioty z rąk ghula. - Kurwa jak ja mam to… eh… - po prostu rozerwała woreczek i wlała ciecz do wiaderka. Następnie wypiła z niego i… wyrzygała wszystko z powrotem. Otarła brodę i wreszcie poświęciła należytą uwagę Astrid. - Trudno tak w kilku słowach, ale mogę pokazać. -Nie krępuj się. - z uwagą obserwowała Fajną, Astrid. Nieznajoma spojrzała na swoją kurtkę. - To złap mnie za guzik młoda. Astrid wstała niepewnie. Bała się bólu, ale nie chciała dać po sobie tego poznać. Podeszła do wampirzycy i wykonała polecenie. I nagle wszystko zgasło, to jest cały obraz stał się jednolitą barwą. Jednak nie była to czerń. Nie była to biel. Nie był to żaden z tysiąca odcieni szarości. Nie była to też czerwień krwi. Nie, to było coś nowego. Zielony!
__________________ Konto zawieszone. |
18-10-2016, 13:10 | #39 |
Reputacja: 1 | 1945 rok, Noc sylwestrowa, Lasy Państwowe, Nieupoważnionym wstęp wzbroniony! Towarzysze polscy i ich radzieccy sojusznicy strzelali w powietrze na zewnątrz bazy nie pozwalając zasnąć żadnej zwierzynie. Czwórka kainitów zebrała się w swoim wąskim gronie by rozpocząć swoją własną noworoczną celebrację. Nóż i puchar krążyły wkoło między Aghatą, Amelią, Ivanem i Karlem. Wyuczony rytuał, pierwszy i najważniejszy, coś co sprawiało iż byli prawdziwą zjednoczoną rodziną. Naczynie było spore a wampiry naprawdę nie żałowały doń vitae. Za drzwiami dawnej kaplicy stało całkiem sporo młodych wampirów “łopatojebów” jak zwykła nazywać ich Aghata, oraz najważniejszych ghuli, którzy czekali na swoją komunię. Wszyscy będą dzisiaj pić, choć tylko czwórka kainitów oddała swoją krew. Karl Pijąc vitae jako pierwszy patrzył po swojej sforze, Aghata piękna jak zawsze, Amelia piękna jak zawsze, Igor… ten żydek naprawdę powinien się wsiąść za siebie. Przechylił kielich, wlewając sobie vitae do ust. Krótkim, oszczędnym, wręcz nabożnym gestem podał go dalej a gdy naczynie dotarło do Aghaty rzekł cicho: - Pij, moje childe. Aghata Astrid piła jako ostatnia wpatrując się w zieleń munduru Igora… Zaraz! zieleń!? Kobieta rozejrzała się oniemiała - widziała kolory! widziała je wszystkie! Co tu w ogóle miało miejsce? stała w kręgu wraz z trzema innymi postaciami. Obok stała Nosferatka, tego nie dało się zaprzeczyć, obok niej mężczyzna którego widziała już kiedyś w wizji ojca… a naprzeciw niej był nie kto inny jak jej ojciec. W jej ręku była ogromna czara, pełna martwej krwi, tej samej jaką czuła na swoich wargach, w swoich ustach w swoim ciele. Co tu się działo? tego nie wiedziała, wiedziała za to że czuje sympatie do Nosferatki i miłość do dwóch mężczyzn, jej Sire… Zamrugała powiekami. Spojrzała na naczynie w swoich rękach... a może nie swoich? Pamiętała przecież, że jest Astrid. Pamiętała wszystko. Pamiętała dziwną Malkaviankę, która “wprosiła” się do jej leża i umowę, którą zawarły. Przy czym wizja, którą obdarowała ją Aghata wydawała się nadzwyczaj realistyczna. To nie było jak ze wspomnieniami ojca. To było coś innego. Zupełnie jakby faktycznie tu była! Patrząc po swoim ciele mogła stwierdzić, że faktycznie “była”. Jej dłonie, przeguby wyglądały jak jej własne, mogła przypuszczać, że z twarzą jest podobnie. Strój był za to na pewno inny. Ubrana była w obcisłe skórzane spodnie motocyklisty, oficerskie buty. Dekolt wystawał z rozpiętej, dawniej białej koszuli. Na twarzy Nosferatki, Naziola z koszmaru ojca oraz samego jej Sire nie malowało się żadne zaskoczenie, można było więc założyć iż dla nich wygląda znajomo. Znów popatrzyła na naczynie w swoich rękach i rozejrzała się po twarzach dziwnych towarzyszy. Wydawało się, że bierze udział w obrządku, który w jej świecie był zakazany. Czy powinna pozwolić się nieść wizjom Aghaty, czy raczej sprawdzić jaki wpływ faktycznie może na nie mieć. Obserwując ze skupieniem twarze zgromadzonych, Kainitka przechyliła naczynie, pozwalając jego zawartości wylać się na ziemię. Na jej wargach pojawił się uśmiech psotnicy. Kiedy ciecz dotknęła posadzki Nosferatka wydała z siebie nieartykułowany dźwięk sprzeciwu. Jej złuszczone ciało zatrzęsło się całe. “marnotrawstwo” zdawała się krzyczeć całą sobą, ale nie rzekła jeszcze nic. Ojciec Astrid przechylił głowę i spojrzał na Aghate z zapytaniem. - Jakiś nowy rytuał? niespodzianka na Sylwka?
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
28-10-2016, 21:07 | #40 |
Reputacja: 1 | Karl, który będąc “liderem” sfory od jakiegoś czasu zdążył poznać kilka rytuałów, nie przypominał sobie, by ten był jednym z nich. |