Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2016, 00:47   #31
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
1945 rok, Luty.
Przez kilka następnych nocy Karl rozeznał się w sytuacji. Kompleks został w przeważającej części ograbiony przez sowietów. Jedynymi w żaden sposób nienaruszonymi kwaterami były w zasadzie jedynie te jego.
Aczkolwiek, Nie brakowało jedzenia. Znajdujący się tu ghule, byli watażkami grupy czerwonoarmistów, którzy bardziej niż czymkolwiek innym, byli zainteresowani gnębieniem pobliskiej, rdzennie niemieckiej ludności Karkonoszy. Obowiązywało tu prawo pięści. Najwyżej stał oczywiście Karl i Aghata. Childe nieustanie piło, a w obecnych okolicznościach nie miała z tym żadnego problemu. Niemal nieustanie chwytała za kark jakiegoś soldata. Ewentualnie wieśniaczki, którą ci pierwsi sprowadzali to sobie dla rozrywki.

Karl mógł się upewnić co do tego, że jego childe nie stara się wyglądać ludzko, kiedy nie szuka z nim zbliżenia, lub gdy nie musi zwyczajnie spalić nadmiaru krwi. Coś się w niej zmieniło.

Nastał też czas kiedy Aghata poradziła, iż można wreszcie zobaczyć co tam się im “urodziło”. Zanim jednak to nastało. Wampirzyca zabrała do pomieszczenia, które kiedyś chyba było kaplicą. Chyba, gdyż sam Karl nigdy tu nie bywał. Na tradycyjnym łacińskim ołtarzu, przy którym kapłan posługiwał tyłem do wiernych, stał liturgiczny puchar. Nozdrza Karla natychmiast rozpoznały zapach starej, zaschłej krwi. Nieumarłej krwi. Na przeciw kielicha leżał stary bagnet, chyba jeszcze napoleoński. Aghata z namaszczeniem rozcięła swój nadgarstek, wręcz rozgrzebała go ostrzem i podstawiła pod niego kielich. Kiedy naczynie napełniło się do połowy. W skupieniu podała go wraz ze sztyletem Karlowi.
Spojrzał na nią zaskoczony. - Cóż mam z tym uczynić, dziecko? - zapytał, oblizując nóż.
- Uzupełnij je swoją vitae tato, żebyśmy mogli napełnić nią młodych i siebie.
Nie wyglądał na zbytnio przekonanego do tego pomysłu, ale w końcu… to Aghata była KAPŁANKĄ, znała rytuały… Wbił ostrze w nadgarstek i napełnił puchar.
Kiedy naczynie było już wypełnione, wampirzyca zabrała je z rąk Karla wraz ze sztyletem i odwróciła się w stronę ołtarza. Wylizała dokładnie ostrze i odłożyła je na miejsce. Następnie umoczyła palec w pucharze i nakreśliła linię krwawą linię na swoim czole. Wciąż odwrócona plecami do Karla, uniosła naczynie do góry i zaczęła mamrotać pod nosem mantrę.
- To jest krew nasza, którą razem spożywamy tworząc unię. - to powtórzywszy cztery razy odwróciła się do swojego Sire i podeszła krok bliżej. Zmoczyła usta biorąc mały łyczek po czym podała naczynie mężczyźnie, zachęcając by uczynił podobnie.
Skoro go zachęcała… Przechylił kielich, biorąc spory łyk tego życiodajnego płynu. Czuł jak rozlewa się po jego żyłach, jak napełnia go mocą. Czuł, że żyje. Choć w zasadzie nie żył, ale poczuł się, jakby wróciło mu życie.
Aghata usmiechnęła się z aprobatą po czym znów odebrała naczynie. Drugą ręką chwyciła dłoń mężczyzny.
- Chodźmy. - pociągnęła go w stronę wyjścia.

* * *

W drodze wampirzyca tłumaczyła:
- Świerzaki muszą najpierw udowodnić swoją wartość, dlatego na razie oni będą pić naszą krew ale my nie będziemy pić ich. - Aghata zatrzymała się i spojrzała na Sire:
- Rozumiesz dlaczego tato?
Karl kiwnął głową i podrapał się po brodzie. - Wiążemy ich krwią ze sobą. Gwarantujemy sobie ich posłuszeństwo. - szepnął, patrząc w martwy punkt na ścianie.
Kobieta pogłaskała jego ramię.
- Tak ale jeśli okażą się wartościowi to połączymy ich krew z własną, Sfora nie zniewala swoich członków, wszyscy jesteśmy rodziną. Proszę, nie myśl o nich jak o niewolnikach, pomyśl o nich jak o młodszych braciach czy siostrach, którzy jeszcze nie są pełnoprawnymi członkami, ale powinni mieć szansę udowodnić swoje oddanie.
Zadumał się na chwilę. - Młodsi bracia, tak? - zastanowił się. To nawet miało sens. W końcu wszyscy byli z tej samej rodziny. To były jego wnuki - dalekie, ale wciąż wnuki. Zawsze chciał być dziadkiem, służącym swoim wnukom mądrością! Klasnął w dłonie. - Chodźmy więc do naszych wnuków! - na jego twarzy wykwitł uśmiech.
Aghata wyciągnęła pęk kluczy i otworzyła zamek stalowych drzwi. W środku pozostały jedynie trzy młode wampiry.


To jest jedyne trzy ruchome ciała. Jedno z wampirzątek wystraszyło się właśnie i przestało wylizywać z resztek krwi dawno martwego trupa. Ciekawe skąd wzieła się tu kobieta? pewnie jedna z wieśniaczek porwanych przez sowietów.


Długowłosy szczerzący się w obronnym geście młodzik ewidentnie musiał za życia być jakimś wschodniosłowiańskim dzikusem.


Ostatni ocalały wydawał się wyglądać nieco lepiej, przynajmniej z rasowego i estetycznego punktu widzenia.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Więc tak to teraz robią… wygrywa najsilniejszy. Pokiwał w zastanowieniu głową, klasnął w dłonie i… odruchowo chciał się podrapać po oczodole, ale zdziwił się niezmiernie, iż ma już oko. Posmutniał lekko, ale nie zamierzał wychodzić z roli dobrego dziadka.
- Witajcie, moje wnuki! - rozłożył szeroko ramiona. - Witajcie w sforze! - spojrzał na Aghatę, jakby zastanawiając się, czy dobrze to powiedział. - Za chwilę przejdziecie inicjację, złożycie śluby… wierności. Czy coś takiego - uśmiechnął się szeroko i machnął ręką. - By stać się pełnoprawnymi członkami… sfory, musicie udowodnić swą wartość i oddanie. - spojrzał po nich mocnym spojrzeniem. - Lecz nim to nastąpi, przedstawcie się. - uśmiechnął się do “najsilniejszej trójki”, jak ich sobie nazwał.
Wampirzątka nie były bynajmniej głupie. Znały przecież Aghatę, musiały rozumieć, że dwójkę wampirów należy traktować bardzo poważnie.
- Menja zawut Igor… znaczy Mon nom est Armand… jestem Leon. - wydukał długowłosy wampir nie chowając nawet kłów.
- Adrian. - odezwał się drugi mężczyzna.
Kobieta zakończyła oblizywanie palców głośnym cmoknięciem. Kiedy wzrok Karla spoczął na niej pytająco ta przykuliła się i wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, panie oficerze. - odpowiedziała z miejscowym akcentem.
Aghata wsunęła się pod ramię swojego Sire, objęła wolną ręką jego plecy, przylegając teraz bokiem do boku mężczyzny. Kielich wypełniony krwią trzymała na wysokości klamry Karlowego paska.
- To jest przywódca naszej sfory, uklęknijcie przed nim i przyjmijcie krew. Przysięgnijcie wierność sforze a nikt już nigdy nie wystąpi przeciw wam. - Wampirzyca pozwoliła by dłoń trzymająca kielich zakołysała się i z pucharu spłynęła na jej skórę pojedyncza kropla.
Igor, Armand, Leon… czy jak tam się zwał zarośnięty mężczyzna, poderwał się i ruszył ku parze wampirów.
- Na kolana! - ryknęła Aghata mocą krwi. Młody wampir momentalnie upadł na podłogę, tuż przed stopami Karla.
- Śmierć wrogom sfory, powtarzaj. - poleciło Childe Karla.
- Smert wragam stada - powiedział a Aghata ulała vitae z kielicha w jego wyczekujące usta.
Kobieta z miejscowym akcentem głośno przełknęła i podpełzła bliżej, wsunęła swoją głowę obok “poligloty”, chwilę później dołączył do nich Adrian. Karl mógł spoglądając pod nogi widzieć jak trójka wampirzątek łasi się do trzymanego przez Aghatę kielicha, jak trzy kociaki, czekające na swoją porcję.
Karl wręcz nie mógł wyjść z podziwu, widząc jak jego childe radzi sobie z młodymi. Wydoroślała przez czas, jak go nie było. I to mocno. Zmierzył mocnym spojrzeniem “Trójimiennego” i “Bezimienną”. Położył dłoń na jej czole i rzekł: - Wybierz sobie imię, kobieto, które będzie Cię opisywało. - zanurzył kciuk w krwi i roztarł ją na czole Bezimiennej.
- Zimna - powiedziało wampirzątko zbierając na łapkę krew z twarzy i zlizując ją z palców.
Wziął od Aghaty kielich, upił z niego i podał go swemu childe. - Pożywcie się, dzieci. Wasze życie dopiero teraz się rozpoczyna. Witamy po naszej stronie. - uśmiechnął się drapieżnie. - Aghato, czy to wszyscy? - zapytał swojej wybranki.
Childe wtuliło głowę w pierś swojego Sire.
- Tak tato, ale jest ktoś… kto może być bardzo interesujący.
- Kto? -
zapytał Karl, lekko przekrzywiając głowę. Skinął na pozostałych, by czekali.
- Dziecko władyki zamku Tzschocha.
Reinhardt zamyślił się głęboko. Jego głowa oparła się o głowę Aghaty, jakby próbując zaczerpnąć z jej mądrości. Westchnął głęboko i rzekł: - Zamek Tzschocha, ja? Pamiętam wampira, który tam rezydował… Upierdliwy dupek. Więc dokonamy tego. - uśmiechnął się lekko. - Znasz jego klan, Aghato?
Kobieta spojrzała na niego z uśmiechem, jej skóra była niemal tak biała jak jej zęby.
- Nosferatu tato, stary. Odrzucił swoją Childe i ta od paru miesięcy włóczy się po okolicy.
Malkav klasnął w dłonie. - Odnajdźmy ją więc! - odwrócił się do trzech nowych członków sfory. - To będzie wasza inicjacja. Wasz test lojalności wobec sfory. - pogroził im palcem, niczym nauczyciel w przedszkolu. - Przygotujcie się. Wyruszamy jutro z nastaniem zmierzchu. - kiwnął im głową, na znak tego, że skończył. - A, jeszcze jedno. Nie zabijać ghuli bez potrzeby. - posłał im nijaki uśmiech, a Aghatcie wyszeptał do ucha: - Jakim cudem to moje pra pra pra wnuki?
Aghata uśmiechnęła się niewinnie, co na jej trupiobladej twarzy wyglądało niepokojąco.
- Sama byłam, musiałam sobie radzić. Spokrewniłam pierwszego, kazałam mu spokrewnić drugiego… zanim go wypiłam, potem tamtemu znów kazałam spokrewnić… i wtedy jego wypiłam… i tak kilka razy. Dopiero kiedy potomstwo było na tyle słabe, by łatwo było je kontrolować, pracowałam dalej, kazałam wtedy spokrewnić dużą liczbę. - Aghata mówiła o całym procederze bez najmniejszych emocji.
- Kochana… - Karl pocałował swoje childe prosto w usta. - Czy ja ciebie kontrolowałem? - zapytał z lekkim uśmieszkiem. - Czasem warto wyszkolić potomka, by urósł w siłę i był wiernym… porucznikiem. - próbował znaleźć inne porównanie niż wojskowe, ale miał z tym mały problem. - Poza tym, sama mówiłaś, by nie myśleć o nich jak o sługach, prawda? - uśmiechnął się do kobiety.
Kobieta westchnęła.
- Oczywiście tato - zerknęła na trójkę wampirzątek - ci tutaj to doskonały okaz determinacji i woli przetrwania, wyselekcjonowani w ogniu walki o życie. Musimy chronić nasz gatunek przed przedwiecznymi potworami oraz knowaniami starszych, którzy tym potworom służą, świadomie czy też nie. Ta święta wojna o nasze przetrwanie, o wolność każdej sfory, wymaga wykorzystania każdego dostępnego środku. - przytuliła się do niego.
Karl pokiwał głową i odwzajemnił uścisk. - Zatem to oni otrzymają prawo, by stworzyć kolejnych członków naszej sfory. I będą za nich odpowiedzialni. - uśmiechnął się lekko. - My uczynimy to jeszcze dzisiaj. - posłał swemu childe żarłoczne spojrzenie.
- Jasne tato, rozkaże sowietom nałapać trochę woreczków w okolicy, żeby uzupełnić zapasy… to mi przypomina że muszę się napić - ogarnęła spojrzeniem nowych - ogarnijcie się trochę, znajdźcie sobie jakieś suche ubranie bo wszystko co mokre zamarznie na was. - po czym chwyciła Sire za rękę. - Moglibyśmy spotkać się ze Szczurką, czai się w lesie i przeżywa swoją biedę, wiesz stary ją związał i ona ciężko to znosi.
Spojrzał na nią zdziwiony. - Jest gdzieś NIEDALEKO? - spytał, zaskoczony. - Dopiero teraz o tym mówisz, kochana? - Aghata wyglądała przez moment jak piesek który spuścił swoje uszy.
- Oj… nie powiedziałam? - przygryzła wargę - przeeeepraszam. - wyszczerzyła się, po czym pośpieszyła z wyjaśnieniami ciągnąc Karla przez korytarz.
- Szczurka, Amelia - tak się nazywa, została wygoniona przez swojego ojca. Błąka się po lesie, śpi po jaskiniach, żywi się często zwierzętami. Naprawdę obrzydliwe stworzenie. Aczkolwiek kryje się w niej potencjał, który ktoś taki jak ty, mógłby ukierunkować dla dobra sfory. Dzięki niej moglibyśmy dopaść jej ojca.
- Marzę o tym od dawna. -
odparł Karl. - Jest gdzieś w pobliżu? - rozejrzał się czujnie po okolicy, jakby spodziewając się nagłego ataku. Aghata wprowadziła ich do pomieszczenia, gdzie czterech czerwonoarmistów grało w karty a w rogu siedziała skulona dziewczyna. Mężczyźni popatrzyli się chwilę na mundur Karla, ale szybko spuścili głowy, zamarli wręcz gdy Aghata wodziła palcem po ramieniu jednego z nich. Zdjęła czapkę mężczyzny i odchyliła jego głowę, wbiła się w jego grdykę, mężczyzna jęknął ze szczęścia - jego towarzysze wykorzystali sytuacje by zerknąć na jego karty. Chwilę później wampirzyca zostawiła go w spokoju. Otarła usta, zwracając się do Karla, jej skóra nabrała żywszego koloru.
- Ta, w jaskini dwa kilometry stąd, za pozwoleniem szefie, ten mundur może ci zafundować kulkę albo dwie, tylko ostrzegam, wiem że go lubisz a nie mamy niestety krawca, który poradzi sobie z załataniem dziur po serii z kałacha - wzruszyła ramionami.
Westchnął głośno, długo i przeciągle, po czym roztarł twarz, uderzając się na końcu w policzki. Zmierzył wzrokiem siedzących przy stoliku żołnierzy i wybrał takiego, który był najbardziej zbliżony posturą do niego. Podszedł do niego i wbił się w jego szyję, zaczął pić, aż ten osunął się na ziemię z niedoboru krwi.
- Rozebrać go. - rozkazał siedzącym przy stoliku pozostałym ruskim po polsku.
Sowietom nie trzeba było słowiańszczyzny tłumaczyć, w zasadzie jeszcze zanim ich towarzysz osunął się w sen, siedzący przy nim koledzy “rozebrali” go z kart, zegarka i papierosów. Żołnierze najwyraźniej orientowali się dość dobrze w potrzebach żywieniowych swoich “dowódców” i wiedzieli, że tracący przytomność żołnierz za jakiś czas się obudzi. Po chwili, rozebrali kolegę, mając przy tym niezły ubaw.
Wampir bez najmniejszej krępacji zdjął brudną od krwi koszulę, podobnie ubrudzone spodnie i założył ubrania żołnierza. Jedynie buty zostawił swoje, bo były zbyt wygodne, by je zmieniać. Nałożył na siebie kurtę, na głowę włożył czapę i przerzucił karabin przez ramię. Odwrócił się do Aghaty i zapytał:
- Jak wyglądam, kochana? - parsknął śmiechem. - Ruszajmy! - wykrzyknął.

 
Corrick jest offline  
Stary 10-10-2016, 10:09   #32
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Lilleaker

Wojtek zatrzymał auto niedaleko domu w którym znajdowało się leże Venture.
- Okej, uważaj na siebie, gdzie się spotkamy? - spytał zanim zostawił kobietę w aucie.
- Pytasz mnie o to w dobie telefonów komórkowych? A myślałam, że to ty jesteś specem od techniki - zachichotała, ale po chili spoważniała. - Będę tu o każdej pełnej godzinie. Aż do 4 rano. Jeśli nie będzie cie ani wiadomości od ciebie, wtedy... zrobię im nalot na chatę.

Delikatnie chwyciła podbródek Wojtka, aby ten spojrzał jej w oczy. Było to nieco dziwne doznanie, bo wciąż wyglądała jak Sunnivra.
- Taka akcja... byłaby katastrofą, choć zrobię to, by cię uratować. Dlatego jeśli tylko coś będzie szło nie po twojej myśli, po prostu wiej. I nie przejmuj się mną. Wiej do leża. Potem dasz mi znać na komórkę. Najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo, rozumiesz?

Wojtek uciekał wzrokiem od Dame, możliwe by nie wpatrywać się w oblicze podstępnej Venturki. Kiedy już otwierał drzwi, zawahał się i chwycił dłoń wampirzycy. Potrzymał ją delikatnie przez chwilę, otworzył usta… zawiecha.
- Uważaj na siebie - wydusił w końcu, po czym wyszedł wykonać zadanie.

W golfie, Astrid pozostała sam na sam z arsenałem broni na wampiry. O dziwo, świadomość dostępu do wyposażenia łowcy dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Czyżby z wiekiem stawała się zdeprawowana masochistka? Wrodzona ciekawość podpowiadała, by to sprawdzić. Musi umówić się znów z Wikingiem. Tylko co na to powie Wojtek? Może zechce się dołączyć? Ze swoimi umiejętnościami torturowania i dręczenia wampirów mógłby być cennym uczestnikiem takiej zabawy, tylko czy... jest na to gotowy? Astrid miała nadzieję, że jednak nie. Chciała, by jej potomek jak najdłużej zachował ludzkie poczucie sprawiedliwości i przyzwoitości. Co prawda, nie wierzyła, ze tak będzie zawsze, ale... jak najdłużej. Dopóki ona sama da rade chować wewnętrzną zgniliznę obyczajów.

Po kilku minutach Malkavianka wyjęła prosty kolek spod fotela, włożyła za pazuchę płaszcza, gdzie miała ukrytą również broń i wyszła na zewnątrz. Było zimno, ale to przecież w niczym jej nie przeszkadzało. Zadarła głowę by spojrzeć w niebo. Zorza polarna leniwie wiła się nad nią.

Astrid usmiechnęła się smutno. Zawsze miała przeświadczenie, że to właśnie zorza będzie ostatnia rzeczą, która przyjdzie jej oglądać przed ostateczną śmiercią.

Skryta pod postacią Ventrue ruszyła wolnym krokiem w kierunku pobliskiego parku. Z każdym krokiem jednak jej myśli odpływały w przeszłość... do momentu, gdy wampirzy Ojciec zabił jej prawdziwa rodzinę. Jakby wyglądało jej życie, gdyby tego nie zrobił?

W okolicy było znacznie mniej “elementu” niż w domenie Malkavianki, aczkolwiek o tej godzinie, jedynymi przechodniami, były grupki młodzieży idącej z lub do jakiegoś klubu, gdzie amfa jest bogiem, a wiara nałogiem. Gdy Astrid przemierzała ulicę, kilkunastu spragnionych samców zdążyło zaoferować jej swoje towarzystwo. Nawet nie raczyła zareagować. Szła spokojnym, pewnym siebie krokiem w stronę zacienionych, parkowych alejek.

Okolica Lilleaker nie była tak niebezpieczna jak Stare Oslo, ale jedna dzielnica nie czyniła przecież miasta “Europejską stolicą gwałtu”
Astrid nie musiała długo chodzić między drzewami i oglądać oblodzonego wybrzeża rzeki Lysaker w blasku zorzy, by mucha zwęszyła słodkie.
Zimne ostrze sprężynowego noża przyległo do jej szyi.

- Suko ani słowa. - usłyszała szept w swoim uchu oraz smród alkoholu w swoich nozdrzach.

Wampirzyca obejrzała się lekko przez ramię. Poczuła rozbawienie na myśl o nagraniu, które mógłby dotrzeć do siedziby Ventrue jak Sunivra daje dupy miejscowemu kloszardowi. Niestety, sama celowo wybierała takie ścieżki, gdzie nie powinno być monitoringu. Szybko odwróciła się by wybić broń z ręki mężczyzny.

Gibka wampirzyca wykręciła się zasięgu ostrza z gracją która wprawiła napastnika w pewne osłupienie. Mężczyzna zdążył tylko lekko zarysować jej twarz ostrym czubkiem noża. Płytka ranka od której nie wpadła by w panikę pewnie nawet przypadkowa blondi za, za którą prawdopodobnie brał swoją ofiarę “podrywacz”. Jednak sam fakt, iż napastnik starał się poderżnąć jej gardło, jasno dawał do zrozumienia iż mężczyzna wcale nie żartuje, nie chciał tylko zastraszyć kobiety, lecz poważnie myślał o zabiciu jej jeśli ta nie będzie współpracować.
Astrid zastosowała wzorowo chwyt z samoobrony, mający na celu wytrącenie noża z ręki napastnika. Ktoś mógłby to nagrać i sprzedawać na cd wraz z dowolnym podręcznikiem, możliwym do kupienia w telezakupach. Problem polegał jednak na tym, iż mężczyzna był zwyczajnie silniejszy i cały chwyt gówno dał. Może napastnik zwyczajnie nigdy nie chodził na zajęcia z samoobrony i nie wiedział jak ma się zachować? - to jest stać i czekać aż ktoś wyrwie mu nóż z ręki? nie, mężczyzna po prostu uderzył swoim czołem twarz kobiety. Astrid poczuła jak jej nos gruchocze, gdy opadała na plecy. Zanim jednak zdążyła opaść na płatki śniegu, dostała jeszcze buciorem w żebra.

Nie ból był jednak najgorszy, a świadomość zabrudzonych ciuchów i tego, co będzie musiała wysłuchać ze strony zatroskanego Wojtka.

- No dobra... - odturlała się, żeby wstać na nogi ze spektakularnego wyskoku.
- Pieprzona szmata. - wyrzucił z siebie typ ruszając w kierunku wampirzycy, starał się ją chwycić, jednak kobieta zwinnie umykała przed jego łapskami.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-n0fdNZkyLAU/V_euGUlz8zI/AAAAAAAAgnE/IodDitO0gakjzIBV9__thG0aY3Wc05-iQCLcB/s1600/astrid20.jpeg[/MEDIA]

- Pieprzona? Chciałbyś... - uśmiechnęła się wrednie, po czym sięgnęła po kołek i wymierzyła nim uderzenie. Nie chciała jednak zabijać mężczyzny, a jedynie trochę go... sponiewierać. No może bardziej niż trochę.

Astrid natarła kołkiem na napastnika, niczym Mat Damon długopisem w pierwszej części Bourne’a. Drewniany szpikulec wbił się w kolano, bok, oraz obojczyk typka w przeciągu kilku zaledwie chwil, ale i mężczyzna zdążył uderzyć kobietę na odlew w twarz. Odskoczyła, patrząc na efekt swojego działania. Jeśli był zwykłym śmiertelnikiem, powinien po czymś takim odpuścić. Chyba że…

I faktycznie, kiedy adrenalina czy co nam jeszcze facet miał w żyłach, wylała się wraz z krwią cieknącą z kolana i szyi, mężczyzna opadł na śnieg.

- Dziwka.
- wysapał.
- Masz rację. Powinieneś zapłacić za szkody. Dawaj portfel. - powiedziała, zaleczając rany.

Facet wierzgał się na ziemi, ale najwidoczniej sam będąc zbirem napadającym na ludzi, potrafił ocenić jak ktoś kto z nim walczy jest niebezpieczny. Zdjął zegarek i rzucił telefon po czym zaczął kuśtykać jak najdalej od swojej niedoszłej ofiary.

Malkavianka zachichotała w duchu. Nie podniosła przedmiotów, ale kopnęła je w stronę krzaków. Na wypadek, gdyby mężczyzna chciał po nie wrócić. Niech nie będzie mu za łatwo. Kiedy człowiek zniknął między drzewami, wyjęła z kieszeni puderniczkę i spojrzała krytycznie na swoje odbicie.
Rock-chick outfit miał taką zaletę, że dość trudno było go uszkodzić turlając się po śniegu i lodzie, czy nawet wymieniając i przyjmując ciosy. Skóra, nawet jeśli zwierzęca, to przecież jednak skóra a nie jakiś materiał czy plastikowe badziewie. Podleczona twarz z rozmazanym makeupem w zasadzie pasowała do reszty. Kobieta przyłożyła trochę śniegu do twarzy, by zetrzeć ślady krwi, po czym jakby nigdy nic ruszyła powoli w stronę auta, bowiem zbliżała się pełna godzina.

Wojtka nie było jednak w pobliżu. Był za to policjant, a w radiowozie po przeciwnej stronie siedział zapewne jego towarzysz. Astrid skrzywiła się. No tego im brakowało. Rozejrzała się, próbując ocenić czy jej potomek złamał jakiś zakaz.

Golf na wschodnio-europejską modłę zaparkowany był na chodniku, co oczywiście kłóciło się z miejscowym prawem. Wampirzyca przeklęła pod nosem szpetnie, po czym skierowała się nerwowym krokiem do funkcjonariusza.

- Panie władzo... panie władzo! Jak dobrze, że pana widzę. Tam w parku ktoś się bije! Widziałam rannego mężczyznę i... chyba przed kimś uciekał
! - histeryzowała.

Policjant natychmiast przyłożył twarz do trzymanego w dłoni radia. Jego partner uruchomił samochód i wyjechał na ulicę. Po chwili policjant wskoczył do radiowozu, który pośpiesznie ruszył w stronę rzeki. Astrid poczekała aż przejadą, po czym spojrzała na zegarek.

Minęła godzina. Wojtek się nie pojawił. Powoli wampirzyca zaczęła wątpić w swój plan. Byłoby jednak głupotą, gdyby teraz się wycofała. Powoli ruszyła na dalszy spacer, by jakoś spędzić olejną godzinę - tym razem do pobliskiego baru, zmieniając oblicze na jedną z fanek Egona.

[MEDIA]http://www.punkrave.ch/3201-large_default/tweed-elegant-gothic-lolita-coat.jpg[/MEDIA]

Miejscowy pub okazał się miejscem gdzie kilkudziesięciu pseudokibiców właśnie coś świętowało.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-qMTjjSzV0Pk/V_e7LAhdLaI/AAAAAAAAgnU/MOfh3kGkH-kiGsrY8CLCf0DelBk1QvAlQCLcB/s1600/astrid22.jpg[/MEDIA]

Pojawienie się w lokalu młodej gothki nie umknęło uwadze gawiedzi. Gwizdy były donośne i nic nie wskazywało, by miały się szybko skończyć. To zdecydowanie nie był jej wieczór. Wampirzyca szybko przemknęła do wyjścia. Miała zamiar znaleźć lokal bardziej pasujący do jej wizerunku. Stając przed budynkiem, zerknęła jeszcze w stronę golfa, jakby siłą wzroku mogła przywołać Wojtka.

Wampirzyca szła ulicą. Chyba w okolicy podobnie do niej musiały się ubierać kelnerki, gdyż większość mijanych mężczyzn próbowało złożyć zamówienie: mimo minusowych temperatur chcieli lodów.

[MEDIA]http://im.hunt.in/cms/oob/l/ice769137.gif[/MEDIA]

Wojtka wciąż nie było widać. Przy chodniku, tuż obok przechodzącej Maklavianki zatrzymało się za to auto.

[MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-z8vBCElQl-0/V_fD7xdaG7I/AAAAAAAAgnk/6HCu2o3T20AyYlm2cJ6WBiNT4e55KQSFgCLcB/s1600/asrid25.jpg[/MEDIA]

Drzwi po stronie pasażera uchyliły się.
- Chcesz się przejechać? - doleciał ją dziwnie znajomy głos.

Astrid mogła by przysiąc, że Salih, lub ktoś jak on wyglądający, właśnie starał się wpłynąć na jej wolę. To był znak, że jej nie rozpoznał, a jednak... gorzej chyba nie mogła wpaść. Gdyby ktokolwiek miał wgląd teraz w myśli Malkavianki, zobaczyłby dłuuuugi szereg ocenzurowanej treści.

- Nie lecę na szweckie auta - odparła, po czym skręciła, kierując się w stronę najbliższego otwartego lokalu - nawet dla kiboli.

Młody wampir był najwyraźniej niepocieszony. docisnął gaz i w sekundę był już dobre kilkadziesiąt metrów dalej.

Najbliższy lokal wydawał się spokojny, ale trzeba było zejść po krętych, dość stromych schodach do piwnicy. Kiedy kobieta po nich schodziła, do jej uszu nie dochodziła żadna muzyka, zupełnie jakby nic w lokalu się nie działo. Faktycznie, pierwsze pomieszczenie za schodami było puste, mimo iż paliło się światło. Stały tu cztery stoły z ławami po obu stronach, na dwóch z nich, znajdowały się nie sprzątnięte szklanki po powie. Na wprost znajdowała się zasłonka z łańcuszków, prowadząca do następnego pomieszczenia. Czując, że pakuje się w kolejne kłopoty Astrid ruszyła dalej, wkładając dłoń pod płaszcz, gdzie miała ukrytą broń.

W następnym pomieszczeniu, znajdowała się główna sala lokalu, można było to stwierdzić po tym, ze znajdował się tu bar. Za jego ladą stał mężczyzna który jakoś nie wyglądał na typowego barmana.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/2b/a6/3a/2ba63a786e1b5a64e678e361db0e01d1.jpg[/MEDIA]

Mężczyzna uniósł wzrok na kobietę.
- Przepraszam, niestety już zamknięte. - zerknął za Astrid, jakby upewniając się że nikt inny nie wchodzi.
Kainitka zmrużyła oczy.
- Oczywiście, przepraszam. Z toalety też nie mogę skorzystać prawda? Pójdę gdzieś indziej. Dobranoc - wycofała się do poprzedniego pomieszczenia.

Coś jej tu śmierdziało - na tyle mocno, że postanowiła skorzystać ze swojego talentu do ukrywania się. Tym razem jednak chciała ukryć nie tyle swoją twarz, co odwrócić wzrok barmana i przejść pod ścianą pomieszczenia do drzwi umiejscowionych po przeciwnej stronie.

Kiedy to uczyniła, jej oczom ukazał się następujący obraz:
W pomieszczeniu magazynowym, pelnym beczek z piwem i skrzynek z butelkami, przy stoliku siedział przywiązany do krzesła mężczyzna po dwudziestce, ale chyba jeszcze przed trzydziestką. Stojący za nim łysol przykładał mu właśnie do twarzy ostrze tasaka.

- To któro-ręczny jesteś?
- spytał swoją ofiarę.

Wampirzyca przycupnęła cicho koło jednej z beczek, wciąż odwracając od siebie spojrzenia. Nie wydając żadnego dźwięki, obserwowała rozgrywająca się przed nią scenę rodem z Ojca Chrzestnego.

“Barman” wychylił głowę przez drzwi.
- Spoko, tylko jakaś pizdka. - po czym zniknął. Łysol chwycił nadgarstek przywiązanego. Mężczyzna zaczął wrzeszczeć lecz głos szybko ugrzązł mu w gardle gdy bandzior pogroził mu tasakiem.
- Zamknij kurwa mordę, zaczniemy od palców. - mężczyzna zacisnął dłoń w pięść.
- Ej! albo kurwa wystawisz palucha albo ujebie ci całą dłoń rozumiesz?
Płaczący mężczyzna wyciągnął małego palca. Tasak opadł na jego śródręcze z siłą, jednak tępą stroną.
- Dalej jesteś kurwa skąpy hę? wyciągaj większego bo w to mogę nie trafić, a wtedy i tak ujebię ci całą dłoń. - łkający mężczyzna otworzył dłoń.
- Błagam, będę płacić błagam! - zapierał się.
- Miałeś czas - powiedział łysol biorąc ogromny zamach - kurwa nigdy tego nie robiłem, chuj wie gdzie trafię!
- Nieeee!
- wrzeszczał skrępowany. Ostrze opadło jednak na stolik dobre dwadzieścia centymetrów od jego dłoni. Łysol zaczął się śmiać, Astrid mogła usłyszeć kapanie dobiegające spod nóg związanego mężczyzny.
- Pamiętaj o rachunkach następnym razem okej? - powiedział łysol poprawiając marynarkę.

Gdyby tylko nie była wampirem, wzięłaby popcorn. Ludzie i ich problemy byli tacy zabawni! Ale fakt faktem - gdyby była wampirem, to by tutaj nie dotarła.

Nie chcąc narażać się dłużej, pod osłoną cienia Astrid powoli wycofała się z pomieszczenia, kierując ku wyjściu z lokalu. Oby Wojtek tym razem czekał przy aucie...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-10-2016, 18:57   #33
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
5 grudnia 1933, Manhattan, Park Avenue, apartament Madame, sypialnia

Madame powoli uchyliła oczy i już odruchowo sięgnęła po leżącą na etażerce gazetę. Od jakiegoś czasu pozostawała łóżku dopóki Dragosz się nie obudzi, poświęcając ten czas na przegląd prasy. Było ciemno ale jej wyostrzone zmysły bez problemu umożliwiły przeczytanie drobnych liter.


Zirytowana rzuciła gazetę z powrotem na jej miejsce i zasłoniła oczy dłonią. Przygotowywała się na ten dzień od roku. Właśnie jeden z nabytych przez nią pubów uruchomił swoje podwoje. Już miała umówione kontrakty z producentami alkoholu. Na magazynach jej knajp już od jakiegoś czasu leżały ekskluzywne trunki z Europy… no tak Europa. Dame zerknęła na swoje wciąż martwe childe. Doskonale wiedziała o napięciu, które narasta na starym kontynęcie. Już od jakiegoś czasu przygotowywała się na inwestycje w biznesie, który umożliwi jej udział w zbliżającym się konflikcie, a jednak…. coś się kończyło. Wygodne życie w czasach prohibicji dobiegło końca. Wampirzyca spojrzała na sufit i wyostrzyła zmysły. Ostatnio robiła to często by oczyścić głowę z niepotrzebnych myśli. Uwielbiała ten moment gdy jej otoczenie wybuchało feerią barw, zapachów. Teraz zaatakowały ją głównie zapach farby drukarskiej, zapach seksu na który pozwolili sobie przed zaśnięciem i aromat wody kolońskiej Dragosza. Jego ubrania na podłodze, jego rzeczy na szafkach. Wszystko wokół manifestowało jego obecność i to, że John niedawno tu był. Wspomnienie ghula zmusiło ją by ponownie sięgnąć po gazetę i wczytać się także w inne informacje.

Temat prohibicji dominował dzisiejszą prasę, jednak było kilka ciekawych felietonów dotyczących sytuacji w europie. Wybory w Hiszpanii, rozwój militarny Niemiec pod przywództwem nowego kanclerza, która jest swojego rodzaju konsekwencją wyjścia tego kraju z ligi narodów.
Madam zdążyła już zapoznać się z wszystkim co mogło przykuć jej uwagę, gdy jej childe poruszyło się wreszcie. Nagie ramie mężczyzny po omacku szukało na materacu ciała kochanki.
Dame odłożyła gazetę, czekając aż mężczyzna ją odnajdzie.

Dragosz natrafił wreszcie na biodro Madam.
- Mmm… - wymruczał - Zawsze tak wcześnie wstajesz skarbie. - podźwignął się i nadał swojemu ciału ludzkiego wyglądu. Oparł głowę o jej ramię i ocierał się twarzą o jej włosy, wciągając ich zapach.

- To ty wstajesz strasznie późno. - Dame przeczesała z uśmiechem włosy swego childe. - Kto rano wstaje… - Powoli zaczęła podnosić się z łóżka, sięgając po leżący na podłodze szlafrok. - Jakieś plany?

Mężczyzna przeciągnął się i spojrzał na swoją Dame.
- Może zabiorę cię na śniadanie? Znalazłem ostatnio nową osóbkę, która może cie zainteresować. - od jakiegoś czasu, Dragosz starał się w jakiś sposób sprawić by Madam Zapomniała o Doris.

Wampirzyca nachyliła się nad łóżkiem całując go w czoło.
- Skarbie wystarczy, że ty zapewniasz mi rozrywkę.

Dragosz odwzajemnił pocałunek.
- Oh… zapewniać rozrywkę Harpii może mieć dwuznaczne znaczenie.

Madame uśmiechnęła się.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz skarbie.

Childe nie ciągnęło tematu, w przelocie spojrzał na pierwszą stronę gazety, ale tego tematu też nie podjął.
- Może przynajmniej dasz namówić się na przejażdżkę?

Dame wyprostowała się i przeszła do garderoby.
- Jeśli tylko masz ochotę. Obgadam kilka spraw z Johnem i z przyjemnością ci potowarzyszę.

Mężczyzna podszedł do kobiety i objął ją delikatnie.
- Ale na co ty masz ochotę Najdroższa? Wydajesz się taka… odległa.

Wampirzyca roześmiała się.
- Na władze nad światem. - Sięgnęła do szafy po jedną z nowych sukni. W jej głowie odbywały się liczne kalkulacje. Ilość inwestycji którymi musiała się zająć ostatnio trochę ją męczyła. - Jak już powiedziałam z chęcią ci potowarzyszę.

Mężczyzna kiwnął głową.
- Kochana, jesteśmy więc umówieni. - Uśmiechnął się i zaczął ubierać. Kiedy skończył, zapowiedział, że będzie wyczekiwać Dame na parterze.
Madame zastała Johna w gabinecie, towarzyszyli mu Charlie i Jakub. Od tamtej straty bardzo pilnowała swoich ghuli i teraz ucieszyła się widząc wszystkich. Wysłuchanie raportów i wydanie poleceń zajęło jej dłuższą chwilkę. Cieszyła się z postępów przy budowie fabryki, poszukiwania nabywcy na pub przy 5-th avenue tez nie szły najgorzej. Po niecałej godzinie dołączyła do swego childe na parterze.

Mężczyzna czekał na jednym z foteli paląc cygaro, kiedy pojawiła się jego Dame, natychmiast wstał i zaoferował kobiecie ramię.
- Czy piękna Pani zechce mi towarzyszyć?

Dame pokręciła niedowierzając głową. Jednak ten dzień ją zirytował. Mimo całej świadomości tego, że ten czas kiedyś musiał nadejść.
- Nie śmiałabym odmówić waszej wysokości. - Gdy padło to określenie jasne się stało, że Dame jest nie rozpoczęła nocy najlepiej.

- Zapraszam więc do “karocy”. - powiedział prowadząc kobietę do wyjścia.

W samochodzie.


Dragosz zaczął ostatnio jeździć bardziej bezpiecznie, aczkolwiek wciąż szybko. Kierunek wskazywał, że zmierzają do Capitol Theatre, ale Madam nie przypominała sobie by wychodziło coś poza Lady Killer. Z drugiej strony po ataku na Taylora, społeczność Manhattanu zrobiła się bardziej ostrożna i nowa Harpia nie była w kinie już kilka miesięcy… unikała premier a potem, potem zwyczajnie nie było czasu.
- Jesteś pewna, że chcesz produkować samoloty? - spytał nagle Dragosz, nie obrywając wzroku od drogi. Childe rzadko zagadywało ją w tych czasach o interesy, kiedy znajdowali się sami.

Dame delikatnie pogładziła rękę trzymającą drążek skrzyni biegów.
- Czy coś cię niepokoi skarbie? - Dame postarała się by w jej głosie słychać było tylko zainteresowanie, choć irytowało ja gdy ktoś wchodził w jej interesy, nawet jej childe.

Dragosz pokręcił głową.
- Bynajmniej Najdroższa, zastanawiałem się tylko, czy nie chciała byś zrobić czegoś wspólnie ze mną.

Wampirzyca zabrała swoją dłoń i wyjrzała przez okno auta.
- Wiesz, że uwielbiam robić z tobą różne rzeczy.

Dragosz spojrzał na nią zalotnie i uśmiechnął się. Auto zajeżdżało właśnie pod Capitol Theatre. Mężczyzna wyszedł pierwszy po czym pomógł swojej Dame.
- Dzisiaj ostatni dzień wyświetlają King Konga, ostatnia okazja żeby to obejrzeć. - zmienił przynajmniej na razie temat młodszy wampir.

- A więc zobaczmy co małpka zrobiła z naszym pięknym miastem. - Dame wtuliła się w ramie mężczyzny, ale już zapobiegawczo wyostrzyła zmysły nim weszli do budynku.

Capitol Theatre



Jak można się było spodziewać, dzisiejszej nocy wielu gości nie żałowało sobie alkoholu, oczywiście nikt nie był w kinie pijany ale woń różnorakich trunków była dla kainickich zmysłów intensywna.
Sam film charakteryzował się niesamowitymi efektami specjalnymi, Madam słyszała liczne “achy i ochy” zachwytów oraz kobiece piski w pewnych momentach. Nawet ręka Dragosza odruchowo drgnęła klika razy.

Po seansie para nieumarłych wstąpiła do lokalu, tego samego w którym dwa lata temu się poznali. Dzisiejszej nocy Dragosz nie mógłby narzekać na brak trunków. Madam nie wypatrzyła w pomieszczeniu nikogo znanego, tym bardziej żadnego spokrewnionego. Ot zupełnie normalna klientela, wręcz klasa średnia.

- A myślałaś o samolotach bojowych? - Dragosz wrócił do tematu sprzed seansu, siedząc ze szklanką drogiej whisky, której oczywiście nie miał zamiaru pić.

Dame z rozbawieniem spojrzała na swoje childe. Stała przed nią lampka wina, którą lekko upiła.
- Poczułam jakby obrażał pan mój intelekt panie Hohenzollern. - Sięgnęła po papieros i odpaliła go przyglądając się przechadzającej się przed nią trzodzie.

- Boże uchowaj Najdroższa. Sam interesuję się zamówieniami dla “Wuja Sama”, rząd chce podźwignąć gospodarkę wielkimi kontraktami publicznymi oraz.

- Nie boisz się interesów z rodziną? - Wampirzyca mrugnęła do swojego childe. - Jestem na ostatniej prostej z dogrywaniem kontraktu. Jednak minie rok lub dwa zanim będzie miało sens wprowadzenie zmian w produkcji.

- Kochana - Dragosz odpalił cygaro - Dla tutejszego establishmentu wciąż jestem outsiderem, za to twoje kontakty i marka, mogą zrobić to, czego nie zrobią moje pieniądze. Czas i tak gra na naszą korzyść.

- Nadal nie wiem co z tego będę miała mój drogi. Oczywiście po za wizytą na tym doskonałym filmie.

Mężczyzna strzepnął popiół z cygara.
- Widzisz, zysk krótkofalowy jest taki, że kiedy twoje samoloty powstaną, wersja bojowa istnieje od razu, o ile konkurencja musi spędzić czas na dobranie odpowiedniego sprzętu, wprowadzenie modyfikacji, ty to będziesz mieć od razu. Więc nie będziesz mieć w zasadzie żadnego zagrożenia. Zysk długofalowy polega na tym, że kiedy już jakaś wojna się zacznie, zapotrzebowanie wzrośnie kilkuset krotnie w przeciągu jednego roku.

- A w moim mniemaniu opłaca mi się obecnie przerzucić fabrykę na roboty cywilne, podczas gdy mój sztab inżynierów pracuje nad poprawą technologii i testować ją tym co już lata. Lotnictwo cywilne jest lekkie łatwe i proste i nie obciąża modyfikowanych maszyn. A tak przestoje w produkcji i marnowanie materiału. Ile dajesz czasu Europie skarbie? - Dame uśmiechnęła się do wampira.

Młody wampir uśmiechnął się.
- Jak często psuje się samolot? ile on kosztuje? jesli ktoś kupi jeden jak dużo minie czasu zanim kupi kolejny? a jak już kupi, to przecież taki bezpieczny, który “na pewno” się nie zepsuje, żeby przypadkiem nie stracić pieniędzy. Natomiast kiedy jest wojna… - zaciągnął się - w Europie coś huknie w Hiszpanii lada moment. Zresztą, nawet jeśli nic się nie stanie, tamtejsze rządy mają obsesję na punkcie zbrojeń, Pamiętasz po co w ogóle tu przybyłem? a Rumunia to nie jest nawet druga liga, Taka Polska przykładowo wydaje 10% swojego pkb na zbrojenia, to samo w Rzeszy i Związku Radzieckim. No właśnie - Związek Radziecki. Ile czasu ta gospodarka wytrzyma? przecież oni nie budują tych wszystkich samolotów i czołgów, żeby orać ukraińskie stepy i nawadniać je z powietrza - mężczyzna zaśmiał się - choć może powinni. Nie, to wszystko zmierza tylko w jednym kierunku: zacząć wojnę zanim gospodarka się załamie, a kiedy wojna już się zacznie, wtedy pacy nie zabraknie…

Madame z uśmiechem przysłuchiwała się swojemu childe. Wampirek odrobił pracę domową. Dame dopaliła papieros i wygasiła go w popielniczce. - Chcesz mi sprzedać zabawki do moich samolotów i patrzeć jak je sprzedaję? - W jej głosie pojawiła się odrobina ironi.

- Elementy uzbrojenia będą produkowane i dostarczone przeze mnie. Aczkolwiek to rząd będzie za nie płacił. Czyli ty dostarczysz samolot, oraz zarekomendujesz producenta kompatybilnego uzbrojenia, z którym samolot został już przetestowany - to jest mnie. Kiedy wyślą je na jakąś wojnę, na samej amunicji będzie się można dorobić fortuny… Wszelkie koszty zmian w linii produkcyjnej związane z dostosowaniem samolotu do celów bojowych za to wszystko płacę ja już teraz, nawet jeśli żadna wojna nie wybuchnie. Czyli tak, dokładnie tak jak mówisz po prostu będę przez parę lat patrzeć jak sprzedajesz swoje samoloty.

- Nie lubię gadać w takich miejscach o interesach. - Madame podniosła się z fotela i ruszyła w stronę wyjścia.

King Cole Bar



Dragosz doskonale wie, jakie miejsce skłoni Dame do rozmów. Po krótkiej przejażdżce docierają do King Cole Bar, który przeżywa właśnie swój renesans. Jakiś czas temu księżna otworzyła tu elizjum i gdy Wampiry tylko weszły do lokalu, podbiegł do nich, ktoś ze świty i zaprowadził na tyły. Madame z przyjemnością zasiadła w jednej z alków, po chwili też jeden z ghuli postawił przed nimi dwa kieliszki wypełnione gęstym czerwonym płynem. Po niewielkie przestrzeni rozniósł się zapach krwi. Wampirzyca upiła ze smakiem. Księżna zadbała by obsługa znała gust harpii.
- Dużo lepiej. - odstawiła kieliszek już niemal w połowie pusty. - Skarbie na ile chcesz mnie użyć a na ile być moim partnerem? To co mnie interesuje to procenty.

Dragosz wymruczał.
- Gdyby nie wzmianka o procentach, myślałbym, ze rozmawiamy o czymś znacznie przyjemniejszym, o czymś, co na prawdę mnie interesuje. - uśmiechnął się wymownie, po czym strzepnął popiół do popielnicy.
- Tak jak powiedziałem, pokryję wszelkie koszty modyfikacji i testów koniecznych dla instalacji bojowych w fazie przed produkcyjnej. Moje firmy nie tylko dostarczą uzbrojenie ale i zajmą się jego montażem na maszynach, choć odbędzie się to w twoich zakładach. Nie dość, że nie ponosisz żadnych kosztów własnych, to zgarniasz 15% tego co ja wyciągnę od Wuja Sama za sprzęt który instaluje na twoich maszynach.

Dame uśmiechnęła się szeroko.
- A amunicja?

Uśmiechnął się.
- Amunicja nie jest jakoś strasznie potrzebna przy produkcji samolotów bojowych, szczególnie w czasie pokoju.

Wampirzyca nachyliła się. Jak zwykle dla swego childe założyła suknię z głębszym dekoltem znużyła palec w kieliszku Dragosza.
- Ale pieniądze z jej sprzedaży przydają się w także w czasie pokoju.

Mężczyzna machnął ręką.
- Drobne, w czasie pokoju, wszyscy chcą błyszczącego chromu maszyn, czołgów, armat, samolotów, z których niewielu umie nawet strzelać, z których część strzelać w ogóle nie będzie i które strzelać nie mają czym. Nawet w koszarach żołnierze w kółko myją podłogę, bo amunicja kosztuje, i szkoda ją “marnować”. - Dragosz złączył dłonie - Proponuję podjąć tą kwestię, kiedy konflikt militarny będzie już na horyzoncie, nie wykluczone iż jeśli będzie kilka konfliktów w tym samym czasie, konieczne będzie stworzenie całej sieci zakładów do tłuczenia tylko i wyłącznie amunicji danego typu. Wstępnie, umówmy się na współpracę przy tworzeniu takiej sieci.

Madame oblizała palec i od razu poczułam charakterystyczny smak vitae. Podniosła kieliszek i podała go Dragoszowi.
- Już jest na horyzoncie skarbie, jak to sam zauważyłeś. Twoja w tym głowa by mnie przekonać, że twoje zabawki są lepsze od wszystkich innych.

Wampir zmrużył oczy pochylając twarz nad kieliszkiem.
- Oczywiście mówimy o sytuacji kiedy mamy już samolot. Myślę, że 5% z amunicji którą będzie wypluwać moja broń, z której dostajesz i tak 15% brzmi uczciwie i niech bóg błogosławi Amerykę.

Dame delikatnie odsunęła kieliszek od jego ust.
- Jesteś nieuczciwy. - Delikatnie umoczyła usta. - Własnej matce bronisz 10 %. - Mrugnęła do wampira.

Dragosz wzruszył ramionami.
- Wątpię by istniały obecnie w kraju jakieś wstępne kontrakty tego typu. Jeśli spiszemy to od razu w takiej formie, wątpię by ktoś miał jaja mnie przebić. Zgoda.

Wampirzyca oddała mu kieliszek i wydobyła z papierośnicy papieros. Chwilę bawiła się nim z uśmiechem.
- Umiesz poprawić mi nastrój. - Odpaliła papierosa i przez chwilę wpatrywała się w zasłony alkowy. - Jest jeszcze jeden biznes, który mnie kusi.

Wampir zmrużył oczy.
- Teraz ty Kochana jesteś nieuczciwa, na pewno kusi cię więcej niż jeden biznes. - uśmiechnął się.

- Ostatnio bardzo zainteresowały mnie pewne badania. - Wzrok dame nadal skupiał się na tkaninie. Dragosz wiedział, że ostatnimi czasy jego matka sporo doczytywała, a przy jej łóżku coraz częściej pojawiały się gazety z europy. - Słyszałeś o państwie Curie?

- Francuska która dostała Nobla, oczywiście.

- W przeciągu kilku lat powstanie pod Nowym Yorkiem ośrodek badawczy.
- Wydawać by się mogło, że wampirzyca opowiada o pogodzie. Powoli przeniosła wzrok na wampira. - Chcę wiedzieć na ile podejrzenia Churchilla są słuszne i na ile to co niebawem tu powstanie nadaje się na broń. Co ty na to skarbie? Troszkę twojej wiedzy, nasze pieniądze i możemy stworzyć przyszłość. - Na jej twarz wypłynął niewinny uśmiech.

Dragosz popatrzył na Dame z uznaniem.
- Kto by pomyślał, że ucieczka z Rzeszy małego żydka Einsteina nie ujdzie uwadze Harpii Nowego Jorku. Faktycznie, coś tam iście Verneowskiego te mądre głowy zakładają. Ale z tego co wiem, Niemcy i tak są krok przed wszystkimi.

- Skarbie, skarbie, skarbie. - W jej głosie dało się słyszeć lekkie rozczarowanie. - Niemcy są przede wszystkim w centrum Europy. Cokolwiek będzie tam miało miejsce nie dotknie Nowego Lądu. Niech walczą: Niemcy, Rosja, Anglia…- przez chwile Dame niechętnie popatrzyła na swoje dziecko. - ...ta twoja regularnie wspominana Polska. My tutaj będziemy produkować broń która zasili ich wszystkich.

Dragosz pokiwał głową.
- Oczywiście, wybacz chłopakowi z europejskiej prowincji.

- Miałam nadzieję, że te dwa lata nauczyły cię, że państwa ludzi nas nie dotyczą. - Wampirzyca odwróciła wzrok. - Nie będę cię zmuszać do inwestycji. Dzielę się tym z tobą bo czuję, że nadal za ciebie odpowiadam.

- Skarbie… - mężczyzna przybliżył się do swojej Dame wlepiając w nią swoje upojone jej vitae oczy - ty mnie do niczego nie musisz zmuszać. Wybadam tą grupę.

Wampirzyca delikatnie przejechała palcem po jego policzku. Nadal była poirytowana. - Dorośnij w końcu skarbie.
 
Aiko jest offline  
Stary 12-10-2016, 21:11   #34
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
1945 rok, Luty
Tej samej nocy Karl wybrał się do lasu w towarzystwie grupy wampirów - swojej sfory wampirów. Po niespełna półgodzinnym marszu dotarli do szczeliny skalnej, prowadzącej do leża, odrzuconego childe Nosferatu.
- Ameeeelka. Ameeeeeelka! - nawoływała Aghata prowadząc Sire i trzech pozostałych kainitów przez wąskie tunele. Karl zawsze należał do szczupłych, ale nawet on musiał momentami wciągać brzuch by przecisnąć się między skałami.
Krążenie po podziemnych tunelach zajmowało znacznie więcej czasu niż dojście do nich. Karl zaczął brać pod uwagę, że może przyjść im tu przeczekać dzień. Wybornie…
Po niemal godzinie Aghata zatrzymała się, wzięła się pod boki i pewnie oznajmiła:
- Zgubiłam się.
- Czwarty raz idziecie tym korytarzem. -
odezwał się aksamitny, ciepły kobiecy głos. Kiedy Karl odwrócił się w kierunku z którego dobiegał, jego oczom ukazała się Amelia we własnej osobie.


Nosferatka siedziała przykulona na skałach, jakieś cztery metry od Karla, w rękach trzymała zagryzionego szczura z którego najwyraźniej przed momentem piła.
Pozostałe wampiry zareagowały nerwowo na widok maszkary. Igor i Adrian przeładowali karabiny, Zimna z kolei poprawiła uchwyt na trzymanej siekierze.
- Amelia! - Aghata wrzasnęła uradowana, po czym spojrzała na Sire.
- To ona tato.
Malkav spojrzał z ukosa na “młodziaków” i powiedział tylko krótkie, ciche - Nie! - uderzając w nich swoim szaleństwem. Podszedł spokojnie do Amelii, ujął jej podbródek i obrócił jej twarz pierw w lewo, później w prawo i cmoknął kilka razy. - No, no, no… - powiedział, odsuwając się nieco. - CZEŚĆ! Jestem Karl! - niemalże wybił jej ręką kły, podając ją na powitanie.
Amelia wyglądała na przestraszoną zachowaniem Karla co z boku musiało wyglądać dość komicznie. Na pewno dla Aghaty która roześmiała się na głos. Nosferatka ostrożnie wyciągnęła rękę, widać było iż nie nawykła do kontaktu z czyimś ciałem.
- Malkavianin jak rozumiem - odgarnęła kłębek polepionych włosów z twarzy.
- Hmmm…. - Karl podrapał się po podbródku. - Tak, chyba tak. - stwierdził. - Idziesz z nami? - zapytał, uśmiechając się i wyciągając dłoń jak do dziecka. - Bardzo chętnie cię przyjmiemy, Amelio. - posłał jej najcieplejszy uśmiech, jaki posiadał w swym arsenale. Aż żałował, że oko mu odrosło, tak bardzo chciał się podrapać po oczodole… - A i posiłki mamy normalne. - wtrącił, spoglądając na truchło szczura leżące obok wampirzycy.
Amelia odruchowo schowała zagryzione zwierzątko za plecy w geście zawstydzenia. Aghata podeszła bliżej.
- To nasz przywódca Amelko, widzisz? tak jak obiecałam. Przyprowadziłam do ciebie samego szefa Sfory, widzisz? Nie kłamałam.
Amelia podkuliła nogi i objęła je błoniastymi dłońmi.
- Samotność… tęsknota… - zaczęła patrząc gdzieś w bok.
- Wszystko minie, z czasem, zobaczysz! - nagabywała Aghata.
Karl kiwnął kilka razy palcami wyciągniętej dłoni, jakby chciał przywołać do siebie dziecko.
- Chodź z nami, bądź jednym z nas! - wręcz podskoczył z ekscytacji. - Amelko… - spojrzał na nią proszącym wzrokiem.
Nosferatka wahała się, chwyciła się nerwowo za włosy i zaczęła je szarpać, przez chwilę wydawało się, że skłoni się do próśb Karla i jego córki.
- Nie! On mi wybaczy! Byłam nieposłuszna ale mi wybaczy! Na pewno! On mnie kocha! Wy? Wy chcecie go skrzywdzić! Nie pozwolę na to! - Amelia rzuciła się z furią na Karla.
- Na nią! - wrzasnęła Aghata, trójka młodszych wampirów natychmiast ruszyła na nosferatkę. Zimna wbiła siekierę w wysuszone ramie Amelii, mężczyźni otworzyli ogień.
Nie, nie, nie.... NIE! Umysł Karla wrzeszczał w jego głowie, tak, że były SS-man miał ochotę wbić sobie pazury prosto w uszy. To nie miało tak wyglądać, to nie miało tak się skończyć… Uwolnił swoje szaleństwo, chcąc uspokoić Nosferatkę i POROZMAWIAĆ z nią.
- KONIEC! - wrzasnął ponad dźwiękami, a echo rozniosło to po jaskini. - Gdyby cię kochał, nie porzuciłby cię! Żaden ojciec nie porzuca dziecka! - warknął, wysuwając pazury i gotując się na przyjęcie potencjalnego ataku.
Moc Karla uśpiła emocje Ameli, ale chyba nie żadne z tych które były by w tym momencie wskazane, przeciwnie, pokraczna istota wydawała się strachliwa z natury, toteż chyba właśnie strachu pomógł się jej pozbyć Karl… Nosferatka jednak skupiła swoją złość na Zimnej, która trzasnęła ją siekierą. Amelia oddała młodej wampirzycy w twarz, huk karabinów nie pozwalał usłyszeć pękania czaszki, Amelia uderzyła jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze. Zimna stała się na prawdę zimna i bezgłowa. Aghata dostała przynajmniej dwa razy z rykoszetu, chwyciła Karla i zaczęła ciągnąć go na bok, pozwalając dwóm pozostałym młodzikom przejąć na siebie furię odrzuconego Childe.
Reinhardt chyba zrozumiał w tym momencie, jaka była istota sfory. Jaka była istota siły tego zgromadzenia, co kierowało taką grupą. Pierwotne instynkty. Przetrwają najsilniejsi, ci którzy będą w stanie najdłużej utrzymać się na szczycie. Pokiwał głową ze zrozumieniem, wyrwał się Aghacie i rzekł głośno:
- Walcząc z nami tak naprawdę się do nas przyłączasz! Ta walka jest inicjacją, Amelio! - szczerze wątpił, by Szczurzyca go usłyszała, ale musiał to z siebie wyrzucić. Krew zabuzowała w nim mocniej, szaleństwo jego geniuszu uderzyło we wzrok Nosferatki.
Amelia przykuliła się i zasłoniła oczy łapskami, co wyglądało komicznie gdy pociski AK47 co raz odrywały kawałki skory z jej ciała. Karabin Adriana zaciął się, magazynek Ivana zaś się wyczerpał. W tej krótkiej przerwie, Nosferatka po omacku wpadła na tego pierwszego. Ociekająca własną krwią wgryzła się w ciało młodego wampira. Nie sprawiło mu to bynajmniej przyjemności, wył przeraźliwie. Ivan zaś postanowił zaimprowizować: nie będąc w stanie uruchomić karabinu ujął go oburącz i zaczął torpedować głowę szczurzycy uderzeniami, klnąc przy tym po francusku, rosyjsku, chyba też po węgiersku. Przy akompaniamencie wrzasku, głuchych uderzeń metalu i drewna o ciało i spływając nieumarłą krwią, trójka kainitów tarzała się po podłodze jaskini. Aghata gdzieś zgubiła latarkę, w pewnym momencie nastała całkowita ciemność
- Kochana! - Karl wrzasnął, kierując swe słowa do Aghaty i roztaczając swe zmysły po okolicy. - Musimy wracać, niedługo świt!
- Musimy ją mieć! -
upierała się Aghata, Karl poczuł jak Childe podaje mu podłużny przedmiot - kołek, a potem jeszcze drugi.
- Dźgamy ich aż będzie cisza - poleciła po czym ruszyła po omacku do przodu.
Reinhardt wzruszył rękami i ruszył przed siebie, kierując się swymi zmysłami. Przypuszczał, że ten najbardziej powyginany będzie Amelką - to z racji jej… niezwykłej aparycji. Miał tylko nadzieję, że odpowiednio wbije ten kołek - miał coś na kształt zwiotczenia mięśni spowodowanego tremą. Z tą tylko różnicą, że jego mięśnie nie mogły za bardzo zwiotczeć, a i żadnej tremy nie odczuwał. To dziwne uczucie mrowienia było przypomnieniem o tym, że kiedyś był człowiekiem.
Nie obyło się bez pomyłek. Karl kilka razy po wyprowadzeniu pchnięcia słyszał przeraźliwy wrzask Aghaty, innym razem on sam dostał kołkiem w nerkę. Ostatecznie jednak udało się zastopować całą trójkę. Karl też miał możliwość trafieniem palcami w miejsca na ciałach wampirów, w które nie warzył by się chyba nawet spojrzeć przy zapalonym świetle.
Aghacie udało się też wygrzebać spod jednego sztywniaka latarkę. W jej świetle Sire i Childe mogli rozeznać się w sytuacji.
Zimna była zimna, Adrian niestety też. Ivan… Igor czy jak mu tam było, wydawał się być w dość dobrym stanie. Amelia, która podleczyła się kosztem Adriana także.
- Dokonało się! - Aghata wysiliła się na uśmiech mimo rozoranej kołkiem piersi. - Tato! Mamy naszą sforę! - kobieta wyciągnęła nóż oraz kielich, przedmioty które zabrała ze sobą do jaskini, zaczęła spuszczać krew z nieruchomej Amelii a potem Ivana.
Bolała go nerka, w którą dźgnęła go Aghata. Przekrzywił lekko głowę, bo zawsze chciał dowiedzieć się, jak czuje się ktoś, kogo akurat łaskoczą po tym organie. Rozejrzał się wokół i znienacka wbił sobie palec w ranę po kołku, wpychając go do nerki. Hm… ciekawe uczucie. Pokiwał ze zrozumieniem głową. Trochę bardziej jakby łaskotało, niż denerwowało, ale było to ciekawe doświadczenie. Nie tak przyjemne jak drapanie się po oczodole, ale…
Zwrócił uwagę na Aghatę. - Co robisz, najdroższa? - zapytał. - Posiądziemy teraz ich siłę? - jego głos zdradzał podekscytowanie. - Tak?! - stał się trochę bardziej piskliwy, niż wypadało.
Aghata spojrzała na bezgłową Zimną i zmasakrowanego Adriana.
- To pożywienie dla nas tato. Szczurka zostanie z nami, jest silna i dzięki niej dopadniemy jej Sire.- Maklavianka spojrzała na Igora:
- Ten z kolei świrek okazał się całkiem użyteczny, też zostanie z nami, mówię ci tato, nada się. - Aghata spuściła również i swojej krwi do kielicha, po czym podała go Karlowi wraz z nożem.
On przyjął od kobiety kielich oraz nóż, z nabożną czcią przeciął swój nadgarstek i spróbował odnaleźć się w sytuacji. Gdy zasypiał te dwa lata temu, był młodym ojcem, SS-manem, naukowcem z nieograniczonym dostępem do laboratorium. A teraz? Był sekciarzem, guru jakiejś sfory o której nie miał pojęcia jak działa. W zasadzie… Czemu wcześniej o to nie zapytał?
- Aghato, kochanie… - zaczął niepewnie, podając jej pełen kielich. - Możesz mi opowiedzieć jak działa, to znaczy, działają inne sfory? - podrapał się po brodzie, spoglądając na swoje childe z lekkim zdziwieniem. - A, jeszcze jedno. Nie będziemy trzymać Amelki pod kluczem tak długo jak Kieł trzymała mnie, prawda? - jego wzrok stał się twardszy, gdy wspomniał sobie o zmarnowanych DWÓCH latach jego nie-życia.
Kobieta przejęła od Sire naczynie, zaczęła odstawiać je na bok ale w ostatnim momencie, z czystego łakomstwa chlipneła maluteniki łyczek. Kiedy kielich bezpiecznie stał na kamieniu Aghata usadowiła się wygodniej.
- Jasne tato, pytaj o co chcesz! Sfory w zasadzie robią co im członkom przychodzi do głowy. Oczywiście cały sabat walczy o obronę naszego gatunku przed zagrożeniem ze strony żarłocznych przedpotopowców. Oraz dominacją starszych, ale różni różnie do tego podchodzą. Na przykład Kieł jest skupiona najbardziej na własnym rozwoju duchowym. Oczywiście sfory pomagają sobie na wzajem, szczególnie gdy cel jest słuszny. - Aghata wypięła pupę wyciągając się po zwłoki Zimnej, przysunęła je bliżej siebie i ułożyła na boku, koło ciała Adriana.
- Nieee, nie ma potrzeby by któregoś z tych tutaj kołować, z tobą po prostu… po prostu dziewczyny były złe na ciebie na to co im z głowami porobiłeś. Najpierw chciały cię wysuszyć na amen ale w końcu przekonałam je by tego nie robiły. Nie chciały jednak, żebyś miał na mnie za duży wpływ, więc powiedziały, że muszę spędzać z tobą mniej czasu i uczestniczyć w codziennym Vaulderie. Amelka też po jakimś roku czy dwóch picia z nami będzie bardziej skoncentrowana na nas niż na tym jej ojcu.
Mina Malkava nie przedstawiała zadowolenia. - Chciały mnie wysuszyć? - zapytał zdziwiony i pokręcił głową z niesmakiem. - Przecież to barbarzyństwo. Kieł sama zaczęła zabawę ze mną! - prychnął oburzony Karl. - Sol nie była lepsza. - założył ręce na piersi niczym obrażone dziecko. - Mówisz, że sami wyznaczamy sobie cele? - zamyślił się. - Na początek, podbijemy zamek Tzschocha i pozbędziemy się panującego tam Szczura, ojca tej małej furiatki. - wskazał głową na Amelkę. - Zawsze chciałem zjeść z tobą w zamku, kochana. - ujął głowę Aghaty i pocałował ją lekko, po czym uśmiechnął się.
Childe przytuliło do Karla zimną twarz.
- Och tato… - cmoknęła go w usta.
Aghata podeszła na czworaka do zakołkowanego poligloty.
- Zaczniemy od niego, ktoś przecież będzie musiał Amelkę troszkę przytrzymać.
Wampiry pochyliły się nad Igorem, kiedy Aghata wyciągnęła kołek odskoczyła troszkę pozwalając pomachać mężczyźnie odruchowo rękami.
- Spokojnie, już spokojnie - mówiła powoli.
Karl uderzył w Igora swoim umysłem, ograniczając jego emocje. A przynajmniej próbując.
- Igorze, uspokójcie się. - powiedział wyraźnie po niemiecku.
Młody kainita faktycznie się uspokoił, szybko skupił uwagę na kielichu który podała mu Aghata, mężczyzna nawet o nic nie pytał, był ranny i marzył o jedzeniu. Wyduszkał trochę zanim Wampirzyca go powstrzymała.
- Dopij się z Zmimnej - wskazała na bezgłowe ciało. Kiedy Igor się zaleczył Aghata pokiwała głową.
- Dobra, teraz tak… weź szczurkę przytrzymaj bo zaraz ją odkołkuję.
- Co!? -
Igor zrobił wielkie oczy
- Słuchaj się! - warknął Karl.
Igor wyglądał jak pies który spuścił uszy. Aghata powstrzymała Karla ręką dając mu znak by wszymał się z rozkazami.
- No Igor? co jest? co masz do Szczurki? - spytała mlodego wampira który przed chwilą przełknął miksturę z vitae nosferatki.
- Bo się rzucać będzie. - powiedział z wyrzutem ale bez tej pasji z jaką okładał pare minut temu jej ciało kolbą karabinu.
- Wszystko będzie dobrze. - zapewniła Aghata i znów z łakomstwa wzięła łyczek z kielicha. Igor mamrotał coś pod nosem w Jidysz (przez głowę Karla przebiegło pytanie, kiedy w RIESE pojawili się Żydzi, ale po chwili doszedł do wniosku, iż to efekt zmiany rządów…) ale podniósł Amelię do pozycji siedzącej, zaplótł jej dłonie za plecy i objął mocno od tyłu. Aghata spojrzała na Sire:
- Szefie weź ją dobrze przygaś, ja też coś spróbuje. - po czym wyciągnęła kołek. Igor klął w każdym możliwym języku gdy wraz z trzymaną nosferatką zaczął tarzać się po kamieniach.
Karl pochylił głowę, przymknął oczy i zaatakował umysłem, celując w szał Amelii - chciał go ograniczyć, przygasić, zdusić ten żar w zarodku. Wyrzucił dłonie przed siebie, jakby miało mu to w czymś pomóc…
Moc Karla nie dawała mu oczywiście wpływu na rodzaj emocji. Aczkolwiek w tym momencie Nosferatka nie miała takowych zbyt wiele. To trochę jak z naiwnym pytaniem każdej napodkanej kobiety o to, czy nie zechciała by się z tobą przespać. Przeważnie procentowe szanse są niewielkie. Ale w tej sytuacji to było zupełnie tak, jakby się zadało to pytanie w Domu Publicznym.
Amelia padła z sił, na tyle, by Igor był w stanie sobie z nią poradzić. Aghata pojawiła się przy niej z kielichem momentalnie.
- Pij. - przykazała mocą krwi. Szczurka wypiła większość cieczy, natychmiast się uspokajając, jednak Igor wciąż ją trzymał (mając przy tym minę, jakby miał za chwilę zwymiotować).
Karl nachylił się w stronę Nosferatki, spoglądając jej głęboko w oczy.
- Amelko? - zapytał półgłosem. - Jesteś z nami?
Szczurka pokiwała niepewnie głową w momencie gdy Aghata odciągnęła od niej kielich i podała go Karlowi.
- Napij się Tato, łatwiej będzie ci się patrzeć naszym kolegom w oczy.
- Naszym kolegom? -
zdziwił się, pociągając łyk z kielicha. - Kogo masz na myśli, Aghato? - pociągnął kolejny łyk. - Amelko, czy Igor może cię puścić i będziesz spokojna? - zapytał Szczurki.
- Ja jestem spokojna, czego nie można powiedzieć o żołądku młodzieńca przyklejonego do moich pleców, nie myślałam, że to jest w ogóle możliwe… - powiedziała aksamitnym czystym głosem Amelia, pięknym głosem - uzmysłowił sobie Karl. Igor odetchnął i puścił łuszczącą się skórę Nosferatki.
Reinhardt westchnął. - Wróćmy do bazy się posilić, nim zastanie nas tu dzień. - ostatnie słowo wypowiedział z obrzydzeniem. - A tą dwójkę wytaszczmy na dwór, słońce dokończy sprawy, gdy już ich wypijemy. - uśmiechnął się lekko, przekrzywiając głowę delikatnie w bok.

Jak Karl zarządził tak też się stało, sfora pożywiła się do syta na ciałach tych, którzy okazali się za słabi by stać się jej częścią. Amelia ściągnęła ubranie z Adriana i przykryła nieco swoje odrażające trupie ciało. W bazie nikt nie niepokoił powracających kainitów, nikt nie zadawał jakichkolwiek pytań, to sfora była tu panem.
 
Corrick jest offline  
Stary 14-10-2016, 11:22   #35
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Astrid wróciła na ulicę i ruszyła w stronę golfa. Przy samochodzie stała policyjna ciężarówka z hakiem, wyglądało na to iż stróże prawa, zamierzają zabrać stąd samochód. Wampirzyca wyciągnęła komórkę i zdecydowała się zadzwonić do Wojtka.

Wojtek nie odbierał. Sytuacja robiła się poważna. Astrid postanowiła zignorować stróżów prawa i ruszyła w kierunku posiadłości Ventrue. Przy okazji wykręcając numer najbliższej pizzerii i zamawiając na ich adres dwie duże peperoni na średnim cieście. Kiedy zbliżyła się do ogrodzenia posiadłości, znów przybrała wygląd Sunivry i... wskoczyła na pobliskie drzewo, z którego mogła zajrzeć w okna kamienicy.

Okna były zasłonięte, Astrid miała za to świetny widok na frontowe drzwi. Kiedy przyjechała dostawa pizzy, brama do podwórza otworzyła się, wpuszczając chłopaka na skuterze na posesję. Dostawca zszedł z maszyny przed schodami prowadzącymi do drzwi Venturów, uchylił kask i wszedł na górę, zatrzymał się przy samych drzwiach i wyciągnął rękę w stronę kołatki... wtedy te gwałtownie otworzyły się do środka i mężczyzna został za nie wciągnięty.

Astrid spojrzała odruchowo na wyświetlacz. Wojtek nie odzywał się. Czekała. Czekała na powrót boya od pizzy.
Czas mijał, pizza-man zdążyłby już obejść wszystkie pokoje budynku przynajmniej raz. Po chwili namysłu Malkavianka zwalczyła w sobie chęć zadzwonienia do innych pizzerii, by złożyć zamówienie na ten sam adres. Choć był to w jej przypadku tylko pusty odruch - westchnęła. Wybrała numer Księcia.

- Brzydalku... narozrabiałam. - zaczęła, gdy zgłosił się w słuchawce i opowiedziała mu całą historię z napadem i namierzaniem “drugiej Astrid”, na znikającym dostawcy pizzy kończąc.

W słuchawce dość długo panowała cisza, aż w końcu Książę powiedział:
- Natychmiast stamtąd znikaj.
- Dokąd? Wiesz, że moje leże jest obserwowane…
- Do…
- głos w słuchawce zagłuszyła seria z karabinu maszynowego dochodząca z wnętrza domu Venture
- Słyszałeś to?! To z ich chaty! Nie chcę zostawiać młodego... Brzydalku, nie możesz załatwić mi wsparcia?
- Astrid, zabieraj się z domeny Venture póki jeszcze możesz!
- rozległ się głos księcia zanim nie zagłuszyły go kolejne strzały.

Rozłączyła się. W napięciu spojrzała na budynek. Zamierzała posłuchać Nosferatu - był jedną z niewielu osób, którym ufała... na ile to było możliwe. Chciała jeszcze tylko... troszeczkę... popatrzeć... Tłumacząc sobie w głowie to tym, że teraz gdyby zeskoczyła z drzewa, mogłaby zwrócić na siebie niepotrzebnie uwagę. Przezornie jednak skorzystała znów z płaszcza Niewidoczności.

Strzały nie cichły, nie słychać za to było jeszcze policyjnych syren. Oczywiście było wielce prawdopodobne, że dzisiejszej nocy wszyscy stróże prawa zajmują się złym parkowaniem…

Telefon w kieszeni Astrid zaczął wibrować, na ekranie wyświetlił się napis: “Astrid nowy numer”. Nie odebrała. Wiedziała, że tło wydarzeń zbyt łatwo by ją zdradziło.

Telefon dzwonił natrętnie dłuższy czas a kiedy przestał, natychmiast odezwał się numer Wojtka. W tym czasie ogień kilka razy był przerywany ale zawsze w końcu pojawiały się nowe strzały.

- “Więc go mają” - pomyślała wampirzyca ze smutkiem.

To nie mógł być przypadek, że potomek oddzwonił właśnie teraz. Mogła spróbować mu pomóc, ale większe prawdopodobieństwo było, że właśnie się wkopuje, zdradzając swoją pozycję. Mimo to... odebrała.
W telefonie odezwał się głos starszej Venture, w tle słychać było trzaski i strzały.

- Właśnie odkołkowałam zgadnij kogo? przydała by mu się pomoc, nam zresztą też…
- Myślisz, że mnie obchodzi ten młody zdrajca?
- zapytała Astrid bez emocji - Skąd mam mieć pewność, że nie rozmawiam z kopią?

W tle słychać było damskie i męskie krzyki, odgłosy walki.
- Cóż, jeśli nie możesz mieć pewności, druga najlepsza rzecz to wygoda. Wygodniej jest, gdy dzwoni do ciebie Pani tej domeny z prośbą o pomoc nieprawdaż? to będzie chyba lepiej brzmiało przy następnym spotkaniu ze Szczurem? Może zostać tylko jedna Venture, pytanie która bardziej pasuje tobie? młody nie miał problemów z wyborem, widzisz, nie żywi jakiś szczególnych uczuć do kogoś kto wbija w niego kołek, ironia nieprawdaż?
- Pomogę wam
- odparła krótko i rozłączyła się. Przemilczała fakt, że Hubert został już powiadomiony i prawdopodobnie planuje odsiecz.
Wciąż korzystając z osłony cieni zeskoczyła z drzewa i pomknęła w kierunku posiadłości. Zamierzała wejść do środka przez któreś z okien - najlepiej z dala od wystrzałów.

Z dala od wystrzałów nie było takie łatwe do osiągnięcia, ale ostatecznie Astrid zdecydowała się na odsunięcie ośnieżonej kratki zasłaniającej dół w którym znajdowało się okno piwnicznego pomieszczenia.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-q4KIcZ5UKbU/V_jECZA4QsI/AAAAAAAAgoA/oDaX4R6Z1KAq0GSfzGqoqHaQyFgr2X4HgCLcB/s1600/asrid27.JPG[/MEDIA]

W środku bynajmniej nie było pusto.

[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-LtrqMkl12Ug/V_jBEPfvzJI/AAAAAAAAgn0/AwkYogrgQrAUIH2Xq5XsMXkpUMSGo8_7QCLcB/s1600/asrid26.jpg[/MEDIA]

Astrid szybko zorientowała się, że znajdują się tu aż trzy zwalczające się grupy. Kilkunastu mężczyzn i kobiet, w których Maklavianka rozpoznawała znajome sylwetki ghulów Venture. Wszystko wskazywało na to, że przynajmniej część z nich została pospiesznie spokrewniona. Uzbrojeni byli w maczety i karabiny. Drugą grupę stanowiło niespełna dziesięciu obcych, wyglądających mniej lub bardziej nieludzko. trzech z nich musiało pochylać demonie rogi, by nie zaczepić nimi o sufit, ogromnymi ramionami młóciło wszystko i wszystkich w koło. Reszta ich popleczników, mimo iż mieściła się w skali wzrostu normalnych ludzi, posiadała długie kościste szpony i wyrostki na głowach, poza dwoma Nosferatu, którzy posiadali swój własny urok. Ta grupa poza szponami, posługiwała się przeważnie maczetami i mieczami. Ostatnią i największą, bo kilkudziesięciu osobową grupę, stanowili ludzie w mundurach szturmowych używający karabinów wysokiego kalibru, strzelb na noże, kusz i sporadycznie maczet. Jak można było przypuszczać, każdy walczył z każdym. O ile najwięcej martwych stanowili przedstawiciele ostatniej grupy, to właśnie oni posiadali posiłki, które przybywały właśnie z innego pomieszczenia - Astrid wypatrzyła wśród nich dostawcę pizzy.
Wystarczyła chwila, by w głowie Malkavianki zrodził się kolejny, szalony plan. Wampirzyca przyskoczyła do leżącego nieopodal na boku ciała mężczyzny z kusza w kształcie krucyfiksu. Zabrała broń, ściągnęła płaszcz z grzbietu i sama się nim otuliła. Był zdecydowanie za duży, ale... tylko przez chwilę. Przywdziewając Maskę Tysiąca Twarzy i wygląd mężczyzny, Astrid ruszyła w stronę walczących. Strzeliła kilka razy z automatycznej kuszy w kierunku Sabatników.

- Strzelajcie w potwory! - krzyknęła do “swoich” - Tutejszymi krwiopijcami zajmiemy się później. Mamy ich akta, nie uciekną nam. Zabijajcie potwory!
- Nie trać wiary bracie
! - odpowiedział jej jeden z głosów - dzisiejszej nocy starczy nam sił by zniszczyć całe to plugastwo Szatana, raz i na zawsze! - posiłki fanatyków pojawiały się w pomieszczeniu, zastępując poległych. łowcy byli zdeterminowani i nie szczędzili amunicji czy ofiary krwi własnej.
- To nie wiara, tylko taktyka. BIJCIE POTWORY! - krzyczała w swoim nowym wcieleniu, strzelając do Sabatników.

Łowcy strzelali w Sabatników ale i Venturom nie szczędzili ołowiu, wszak dla nich i jedni i drudzy byli potworami. Jatka ciągnęła się i mogła ciągnąć się jeszcze długo. Astrid szczerze liczyła na odsiecz ze strony Księcia. Po chwili przyszło jej też do głowy, że odsiecz mogła nastąpić, tylko... nie mieli jak się do nich dostać. Przypomniała sobie, że dopiero co przy pasku jednego z trupów widziała granat. Nie namyślając się długo, odbezpieczyła go i rzuciła w stronę przejścia, skąd napływali nowi łowcy. Może od razu rozwiąże dwa problemy za jednym zamachem?

Eksplozja wstrząsnęła całym pomieszczeniem, huk ogłuszył wielu ludzi oraz kilku kainitów. Duży fragment sufitu osunął się przygniatając wiele osób, Kiedy opadł pierwszy pył, nowym wiodącym dźwiękiem na tym poziomie stały się jęki i wrzaski rannych. Wielu łowców potraciło kończyny, krew sikała dookoła, oberwało się też Ventrurowcom, dwa ciężko ranne wampiry wpadły w szał, rzucając się na wciąż stojących na nogach łowców szyjących do nich z karabinów maszynowych. Jeden z “diabłów” został pogrzebany pod zwalonym sufitem. Czterech najbardziej ludzko-niepozornie wyglądających Sabatników przypadło do ciał krytycznie rannych ludzi i zaczęło pośpiesznie wysysać je z krwi. Czy tylko się posilali czy też organizowali posiłki?

Z wyrwy w suficie Astrid mogła dostrzec, że na wyższym poziomie również toczy się walka. To była głupota, że tu przyszła. I to z powodu jednego, świeżo przemienionego wampira, który w napadzie namiętności kochał się z nią pod prysznicem. Naprawdę, żeby taka dojrzała wampirzyca robiła takie głupoty... Powinna się wstydzić. I miała nadzieję, że jeszcze znajdzie na to czas. Póki co jednak trzeba było działać. Malkavianka wycelowała broń i zaczęła strzelać do pijących Sabatników.

Astrid zdążyła trwale rozdzielić jednemu z okutych w skórę i ćwieki punkowi prawą od lewej półkuli w sposób permanentny.
Jeden z rogaczy zrozumiał intencję Maklavianki, błysk w jego oku mógł nawet sygnalizować iż rozpoznał jej naturę. Mógł, gdyż trudno było powiedzieć coś więcej o grze świateł i cieni rzucających się w całkowicie ciemnych (prawdopodobnie czarnych) gałkach ocznych potwora. Niemniej kościec rzucił się niczym żywy taran wprost na Astrid. Było coś dziwnego w Sabatnikach, coś tak nienaturalnego dla znanych kobiecie kainitów jak chęć poświęcenia się dla innych. “Diabeł” pędząc na wprost wampirzycy pędził pod prąd ołowianego wiatru. Jakiś Toreador mógłby zachwycić się stukotem pękających kości, tak jakby skakać po starym wiklinowym koszu.
Nie było już sensu udawać. Astrid wróciła do naturalnego wyglądu i kiedy monumentalnej postury wampir na nią biegł... skorzystała z mocy akceleracji, by nie tylko uniknąć starcia, ale też jak najszybciej przebić się do Ventrasów.

Piętro wyżej znajdował się parter. Kiedyś musiał tu być obszerny wyłożony marmurami hol. Teraz przypominał obszerny, wyłożony marmurami hol w Bagdadzie czy innym Kabulu, z lekką nutką Czeczenii i wisienką w postaci moskiewskiego teatru. Albo jak łazienka Astrid. Wampirzyca natychmiast zauważyła, że tutaj próżno było szukać Sabatników. Tutaj trwała regularna wojna między Venture a militarystami. Ci pierwsi byli zepchnięci pod klatką schodową prowadzącą na górne piętro, jakieś dwadzieścia metrów od Astrid. Mogło ich być dziesięciu, wśród nich znajdowali się Salih oraz… Wojtek! Łowców były dziesiątki. Kamień spadł jej z serca... przysłowiowo, bo ono przecież nie biło. Mrugnęła do potomka, a gdy udało im się wymienić pospieszne spojrzenia przybrała wygląd znanego sobie łowcy i wybiegła przed wampiry.

- Odwrót! Odwrót kurwa, zaraz to wszystko znów wybuchnie! - krzyczała.
O ile kamień spadł wampirzycy z serca przysłowiowo, słowo stanęło jej w gardle dosłownie. Jak by mogło inaczej? skoro ołów wypełnił jej krtań, nic nie robiąc sobie z faktu, iż anatomia kobiety w żaden sposób nie pozwalała by przez jej szyję przenikały bokiem metale ciężkie. Astrid miała sporo szczęścia, że upadła na podłogę, zanim seria z karabinu ucięła by jej głowę w powietrzu. Wśród łowców działało chyba coś na kształt NKWD, za każdym szeregiem ktoś musiał pewnie “pilnować” morale. Bolało. Bolało jak diabli. Wiele razy oberwała, ale tak paskudnie... chyba tylko raz... może dwa, licząc tatusiowe treningi. Nie podnosząc się, zaczęła zaleczać rany. Gdy tylko była w stanie, odskoczyła na bok do jednego z pomieszczeń. Tym razem miała już swoją broń w pogotowiu - desert eagle błyszczał w jej dłoni dumnie.
Pomieszczenie nie tylko było puste, posiadało też okno, z za którego żelaznych krat widać było w oddali migające światła dziesiątek syren. Astrid chciała wierzyć, ze to posiłki od Księcia. Póki co jednak mogła polegać na sobie. Pospiesznie oceniła swoje możliwości. Głód... głód a z nim Bestia coraz głośniej dawała o sobie znać. To sprawiło, że Malkavianka postanowiła nie szaleć. Póki mogła ograniczyła się do strzelania w kierunku łowców zza framugi, szybko się za nią chowając.

-Ktoś jest w tamtym pokoju!
- usłyszała zanim w stronę jej pozycji zaczęło padać wiele strzałów na raz.

Astrid mogła się oczywiście chować. Pytanie jak długo. Cóż, jak mawiał Ojciec pod postacią Ivana “Czasem, gdy chujoza jest tak wszechobecna, że ni da się z niej spierdolić, trzepa po prostu poczkać aż popłynie mleko. Tedy chujoza sama sflaczeje, ajuści”. Przestała strzelać. Schowana za framuga czekała na rozwój wydarzeń.

Strzały łowców raz po raz rozłupywały brzeg ściany za którą skrywała się Astrid. Fanatykom nie brakowało ani ludzi, ani amunicji. Po kilkunastu minutach niemal nieustający, ciągły ogień na pozycję Malkavianki ustał i grupa atakujących nabrała na tyle pewności siebie, że wbiegła do środka. Wpadli z impetem i znaleźli się jakieś dwa metry od okna. Wtedy szyba wybuchła tysiącem drobinek szkła, ciała czterech łowców podskakiwały od penetrującego je ołowiu tak intensywnie, że nie pały na ziemię póki strzały nie ustały.

Z zewnątrz dobiegł rozpaczliwy kobiecy wrzask, a potem coś uderzyło o chodnik.
- To jakaś kobieta! ktoś chyba zepchnął ją z dachu! - krzyczał ktoś na dworze.

Nie było sensu kisić się w pomieszczeniu, gdzie z dwóch stron mogli teraz nacierać łowcy. Astrid wypadła na zewnątrz z zamiarem przylgnięcia do pierwszej możliwej osłony. Dopiero później obada sytuację wokół.
W czterech susach Astrid znalazła się za futryną rozstrzelonego okna. Będąc w powietrzu, kobieta poczuła ukucie w bark, Światło reflektorów oślepiło ją, rozpraszając jej lądowanie. Stykając się z oblodzonym chodnikiem przed posesją Venturów wampirzyca usłyszała jeszcze jak jej kostka zakołysała się w bucie. Dzięki solidnej, twardej skórze z której obuwie było wykonane, kobieta uniknęła kontuzji.

- Gleba, gleba gleba! - usłyszała męski głos. Podnosząc czoło do góry, Astrid zobaczyła dokładnie kilkadziesiąt policyjnych samochodów i transporterów otaczających budynek. Funkcjonariusze w kamizelkach kuloodpornych celowali do niej z za pojazdów.

Posłuchała. Nie było sensu się opierać tera, gdy patrzyło na nią tak wielu śmiertelników.

Czterech funkcjonariuszy w kamizelkach i z tarczami podbiegło ku Astrid. Skuto ją na plecach i zaczęto szybko odciągać w stronę jednego z transporterów. Wampirzyca zobaczyła jeszcze kontem oka jak opancerzeni paramedycy ładują na nosze zwłoki blondynki, której spadło się z dachu. A potem podmuch potężnej eksplozji posłał wszystkich na ziemię, co w przypadku Maklavianki oznaczało na twarz. Kiedy wampirzyca przekrzywiła głowę, sponad ciała policjanta, który na nią upadł, mogła zobaczyć walącą się, ogarniętą płomieniami posiadłość Venturów.

“Wojtek...” - pomyślała, ale wiedziała, że teraz nic już nie może zrobić. Korzystając z chwili szoku i odwrócenia uwagi, postanowiła zniknąć policjantom z oczu. Kajdankami będzie martwić się później.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 17-10-2016, 12:05   #36
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Astrid udało się wykorzystać moment zamieszania by czmychnąć ze sceny. Tuptała na wysokim obcasie szybciutko szybciutko, przy samochodach, przy ścianach domów i murkach. W okolice zjechała się chyba cała miejska policja, zapewne w innych dzielnicach można teraz było wybijać szyby i nie będzie żadnego stróża prawa by zareagować. Samochodów policyjnych, patrolowych, transporterów, było kilkadziesiąt, między nimi przemieszczało się kilka setek policjantów. Nad pobliskimi ulicami fruwały cztery helikoptery. Astrid czuła jak dzwoni jej telefon, oczywiście z rękami skutymi na plecach nie miała szans by wyciągnąć go z wewnętrznej kieszeni kurtki. Pozostawała atrakcyjną, skutą kobietą w nieciekawej dzielnicy, a dźwięk wibracji wskazywał iż posiada jakiś telefon - możliwe iż nowy i fajny.
To dobrze nie rokowało. Na dodatek do Elizjum miała co najmniej godzinę drogi piechotą. Musiała skontaktować się z Hubertem. Tylko jak?

Wampirzyca weszła do pierwszej, neutralnie wyglądającej klatki schodowej i zaczęła szarpać skutymi dłońmi płaszcz, podskakując przy tym i kłaniając się do ziemi, co musiało wyglądać arcykomicznie. Niestety, nie widziała innego sposobu, by nakłonić telefon do wypadnięcia na ziemię.

Do podłogi klatki przymarzały zużyte prezerwatywy i strzykawki oraz masa innego śmiecia. Obdrapane ściany pokrywały malowidła, nad których prymitywizmem załamali by ręce prehistoryczni artyści jaskiniowi.
Szczęśliwie dla Astrid, przynajmniej o tej godzinie, przy schodach znalazła nieco prywatności. Przecież gdyby ktoś z “bywalców” ją tu teraz znalazł, sytuacja mogła być nieco niezręczna.

Tak się jednak nie stało, wampirzyca mogła szamotać się w swoich skórach do woli, a posiadając iście olimpijską zręczność radziła sobie wcale nieźle. Po kilku minutach udało jej się wyrzucić telefon na ziemię. Wyświetlacz przypłacił to pęknięciem, ale telefon i tak zaczął właśnie dzwonić. Nieznany numer, tyle Astrid mogła zobaczyć.

Odebrała. W końcu, co gorszego mogło się zdarzyć tej nocy?

- Astrid! gdzie jesteś!? - głos Wojtka rozniósł się z telefonu po całej klatce.
- Niedaleko. Nic ci nie jest - poczuła ulgę. Ulga była tak wielka, że wampirzyca klapnęła na ziemię i omal się nie rozpłakała pod wpływem nagromadzonych emocji.
- To naprawdę ty? - zapytała głupio.
- No. - odpowiedział rzeczowo mężczyzna na postawione pytanie. - zaraz będę, w jakiejś kamienicy siedzisz?

Astrid wyjrzała na numer klatki i podała go potomkowi. Kiedy sie rozłączył, przysiadła na schodku - skuta, mokra od śniegu, brudna i przede wszystkim wycieńczona. Jeśli to nie będzie “jej” Wojtek... cóż, nie miała siły walczyć tej nocy.

Minęło kilka minut, zanim do uszu Astrid doleciał odgłos silnika jakiegoś dużego samochodu. Pisk opon, prawdopodobnie spowodowany zaciąganiem ręcznego na oblodzonej nawierzchni. Tuptanie ciężkich buciorów. Trzask drzwi. W progu stanął… mężczyzna. Pozbawiona włosów głowa była czarna od sadzy, ubranie podarte, ponadpalane. Twarz, cóż - Wojtkowa, na ile można było ocenić spod warstwy brudu. Jakkolwiek podejrzanie jegomość mógł się jawić, trzymane w dłoniach ogromne lustro, zerwane chyba z jakiejś ściany, przemawiało przynajmniej za jego przynależnością do rodziny Maklavianów.

Wojtek - jeśli w istocie nim był, spojrzał bacznie na Astrid, a potem na jej odbicie w lustrze. Cyba ucieszył się z tego co zobaczył, lub czego nie zobaczył (Astrid widziała jakiegoś starego dziada ubranego w długi płaszcz stojącego za jej plecami na przykład) gdyż pozostawił szkło przy drzwiach i radośnie rzuciła się w stronę Dame. Wyhamował przed schodami i objął wampirzycę za ramiona.

- To naprawdę ty! - powiedział ze słyszalną w głosie ulgą.

Co mogła zrobić? Widok, który przed sobą miała, a w dodatku ta ogromna ulga, która ją wypełniła sprawiły, że zaczęła się śmiać. I to głośno. Nie mogła się powstrzymać. Aż się zakołysała wstając i omal nie wyrżnęła, bo przecież nie mogła podtrzymać się rękami.

Wojtek dopiero teraz zwrócił uwagę na kajdanki na dłoniach Dame. Wyrwał jedną z haftek z płaszcza kobiety, obrócił wampirzycę i zręcznie otworzył kawałkiem metalu zamek, uwalniając Astrid.

- Spieprzajmy stąd. - powiedział wyciągając kainitkę za rękę przed budynek.

Mężczyzna wgramolił się do ciężarówki przez otwarte drzwi po stronie pasażera i wlazł za kierownicę.

- Jedź do naszej dzielnicy, ale nie do leża. Ten potwór za bardzo rzuca się w oczy. - poinstruowała go.

Kiedy usiedli w kabinie, a pojazd ruszył z piskiem opon, Astrid znów spojrzała na Wojtka, lecz tym razem innym wzrokiem. Przybyła mu na pomoc, ale po prawdzie to on ją teraz ratował. I świetnie sobie bez niej radził…

Ubranie Wojtka wyglądało fatalnie, sam mężczyzna mimo iż należał do tych “różowiutkich” kainitów, wyglądał na porządnie złachmyconego, jego oczy były podkrążone, włosy spalone do łysej czaszki. Childe zaciskało dłonie na kierownicy.

- ...trzeba się zjednoczyć, wszyscy winni przestrzegać rytuałów, wszyscy winni zachowywać słowo honoru jeden do drugiego.... - mamrotał pod nosem w czasie jazdy.

Po pół godziny ciężarówka zajechała w okolice Starego Oslo, domeny Maklavianów.


Stare Oslo, ostatnia godzina przed świtem.

To było dziwne, znaleźć się nagle w bezpiecznym schronieniu. Choć czy było ono w pełni bezpieczne? Na wszelki wypadek Astrid wezwała Ludwika, aby pilnował ich za dnia. Wojtka wysłała pod prysznic, sama zaś została z ostatnim - miała nadzieję - obowiązkiem tego dnia. Zadzwoniła do Księcia, by poinformować go, że oboje z potomkiem są bezpieczni w leżu.
Hubert odebrał za trzecim dzwonkiem, spokojnym, zmęczonym głosem odpowiedział.

- Taaak?... - słuchał z uwagą wyjaśnień Maklavianki po czym westchnął.
- Straciliśmy Venturów Astrid, podejrzewam że maczałaś w tym palce, ale nie podniosę tej kwestii publicznie. Ważne jest natomiast, że zneutralizowano ogromną liczbę łowców oraz wielu sabatników, ten wybuch… świetny pomysł, doprawdy.

Wojtka nieźle tym razem dopadło, mamrotał jakieś sekciarskie teksty, piąte przez dziesiąte do końca wieczora, tudzież wczesnego ranka. Ale przynajmniej przebrał się i doprowadził swój wygląd do porządku.

A krótko przed tym, nim spokrewnieni wtulili swoje główki w podusie, przybył też i Ludwiczek, by pilnować ich spokojnego snu.

[MEDIA]http://i.imgur.com/oR8p9nPl.jpg[/MEDIA]
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 17-10-2016, 22:45   #37
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Kwiecień 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
Karl krążył po laboratorium, znudzony i zażenowany. Spojrzał przez wizjer do pomieszczenia, gdzie toczyło walkę pięciu jego pra pra pra pra wnuków i dwóch potomków Amelki. Tworzyli ich przez ostatnie kilka tygodni całą sforą, wysyłając codziennie ruskich do okolicznych wiosek, by przyprowadzali nowe obiekty badań. Był już zmęczony czekaniem, ta walka trwała od ponad tygodnia i “kosztowała” Karla obiekty badań numer 1, 7, 9 i 11. Najchętniej to w ogóle nie dopuszczałby do walk między obiektami badań, ale Aghata się upierała przy tym rytuale przejścia… Westchnął i opadł na krzesło. Jego wzrok uciekł ku drzwiom, korciło go by uspokoić wszystkich wewnątrz, gdy nagle wszystko ucichło.
Nieśmiałym krokiem podszedł do drzwi i zajrzał przez wizjer. Szóstka. Roztarł oczy i nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Odchrząknął i powiedział głośno:
- Moi drodzy. Nie macie imion. Macie numerki. - spojrzał na nich ostro, gładząc rękojeść Mausera przy biodrze. Na jego szczęście zachowywali się spokojnie. Skinął na swojego ghula, Herberta, polskiego żołnierza z Breslau. - To jest Herbert. Mój pomocnik i wasz nowy nadzorca. Będziecie wychodzić stąd pojedynczo, podchodzić do mnie i ja określę wasz przydział. Zrozumiano? - warknął, odwracając się na pięcie. Kilkunastu żołnierzy wbiegło do pomieszczenia i złapało młode wampiry za ręce, by spróbować je zneutralizować. Te na szczęście były zdezorientowane i osłabione, dlatego grzecznie poddały się pacyfikacji.

* * *

Siedział za biurkiem z notatnikiem, a za nim stało dwóch żołnierzy.
- Wprowadzić pierwszego! - warknął, a Herbert wprowadził młodego wampira do pomieszczenia.
- Szefie, numer dwa.
- Dzięki. Dwójko, wystąp. -
rozkazał wampirowi. Przed kordon żołnierzy wyszedł uśmiechnięty brunet o wyjątkowo bladej karnacji.



- Gutten tag, szefie. - powiedział z angielskim akcentem. - Za ile będzie herbatka, herr…? - zapytał, oglądając swoje paznokcie. Karl westchnął przeciągle… Świr. W dodatku z tych najgorszych, pedant i tradycjonalista.
- Herbert, odprowadź dwójkę do sali pierwszej. - westchnął, notując w notesie: “2 - wkurwiający typ. Pedant, angol. Obić pysk, zakołkować i pokroić. Poczeka.- I wprowadzić kolejnego!

Żołnierze z olbrzymią ochotą i zapałem godnym większej sprawy wyciągnęli numer trzy z “przechowalni”. Oczom Malkava ukazała się młoda kobieta ubrana w strój gońca.



Żołnierze szarpnęli ją kilka razy, ale ta nie reagowała na ich zaczepki. Gdy jeden z nich złapał ją za cycka, ta nawet nie oburzyła się. Wyraźnie była wystraszona. Reinhardt zmierzył ją wzrokiem… Brzydka nie była, więc coś musiało być nie tak w jej móżdżku.
- Trójka, wystąp przed szereg. Zrób obrót wokół własnej osi, potem rozbierz się. - rozkazał cicho Karl, a kobieta posłusznie wykonała jego polecenia. - Umiesz mówić? - zapytał, pół żartem, pół serio. Kiwnęła głową trzy razy. Czyżby… może to jakaś nerwica? Paranoja? Przekrzywił głowę i spojrzał na nią wnikliwie. Zaczął skrobać w notatniku “3 - nieśmiała i wystraszona, pewnie paranoiczka. Nie zda się zbytnio na nic, ale spróbować by stworzyła potomka, potem test słońca”. - Pułkowniku, pokój trzeci. Przyprowadźcie czwórkę.

Po chwili oczom Karla ukazało się prowadzone przez żołnierzy dziecko, szarpiące się niczym pies na smyczy. Chłopczyk był ubrany w długi płaszcz, coś warczał do siebie pod nosem po angielsku i kosmał sobie włosy.



Reinhardt tylko westchnął i pokręcił głową. Zapisał w notesie “4 - dziecko. Zbyt agresywne. Test słońca”.
- Pułkowniku, pokój drugi. Teraz piątka, panie Herbert. - zawiesił wzrok na suficie.
- Ale... - odparł nieśmiało Polak.
- Ta?
- Piątka nie żyje, panie Reinhardt.
- To kolejnego! -
warknął Malkav, wysuwając kły.

Po chwili z pomieszczenia wyszła kobieta z twarzą owiniętą płótnem, w towarzystwie czwórki żołnierzy. Reinhardt zdziwił się lekko, ale nie powiedział nic. Zanotował tylko w notesie “6 - wyraźnie wzbudza obrzydzenie wśród żołnierzy. Albo zachciało im się dupczyć w imię ojczyzny, w myśl zasady “flaga na łeb i za ojczyznę”. Ciężko stwierdzić.


- Pułkowniku?! - warknął. - A tej co znowu? Dupczyć wam się zachciało? - parsknął śmiechem z własnego żartu.
- Nie, Herr Reinhardt…
- To co jest?
- Jakby to powiedzieć…
- Walcie prosto, Herbercie.
- Problem leży w jej urodzie, Herr Reinhardt. -
polski żołnierz zdecydował się w końcu powiedzieć w czym tkwi diabeł. Karl zamyślił się, drapiąc się brodzie. Przygryzł końcówkę ołówka, podrapał się po czole i zdecydował w końcu.
- Zdejmijcie jej to.
- Ale… jest pan pewien?
- Tak, jestem, pułkowniku. -
Reinhardt zmierzył go stalowym spojrzeniem. Polak zasalutował i wykonał rozkaz. Oczom Karla ukazała się twarz z typu tych, przed którymi pobożni ludzie czynią znak krzyża. Były SS-man tylko lekko się wzdrygnął i odchrząknął.



- Khem… - westchnął. - Dajcie ją do dwójki, pułkowniku. I dajcie ósemkę. - pochylił się nad notatnikiem i dopisał “Jednak nie chciało im się dupczyć. Jest po prostu szkaradna. Strasznie brzydkie te Nosferatu, będą mi tu straszyć wszystkich wokół… Test słońca.

- Dobry wieczór. - usłyszał śpiewny głos. Podniósł wzrok znad notesu i ujrzał siwowłosego mężczyznę w kapeluszu, z odpadającymi płatami skóry.



- Dobry wieczór, ósemko. - odparł mu lekko zaskoczony Karl.
- Nazywam się John Carter, proszę pana. Byłem naukowcem nim… - spojrzał na swoje dłonie, na których nie było już za dużo skóry. - dokonano na mnie przemienienia.
Malkav był tak zaskoczony elokwencją i otwartością Nosferatu, że z wrażenia aż upuścił ołówek. Pokręcił głową, odganiając od siebie zdziwienie i podnosząc pisadło, przyłożył je do notatnika i napisał “8 - John Carter.
- Jaką nauką się zajmowałeś, Johnie? - zapytał.
- Jestem chemikiem, proszę pana. Robiłem studia na Oxfordzie w dwudziestym ósmym, potem pracowałem dla armii. Zrobiłem też drugie studia w trzydziestym piątym, z biologii. Zostałem lekarzem polowym w czterdziestym pierwszym.
- Dobrze, dziękuję. Pułkowniku, pokój numer trzy. Do widzenia, Johnie. -
skinął mu głową i zapisał “Chemik, biolog, lekarz. Zostawić jako pomocnika, bo może być przydatny. Grupa rozpłodowa

- Herbercie, przyprowadźcie dziesiątkę, dobrze? - rzucił w eter, a gdy podniósł głowę, ujrzał chichoczącą kobietę, masującą członki dwóch żołnierzy.



- Kurwa, co jest?! - warknął, spoglądając to na żołnierzy, to na Herberta.
- Herr Reinhardt, już tłumaczę… - zaczął nieśmiało Polak.
- Nie trzeba. - Karl machnął ręką, zrezygnowany. - Weźcie ją sobie i poużywajcie. Należy wam się odrobina dupczenia, żołnierze. A po wszystkim wpakujcie ją do pokoju trzeciego, jasne? - zapytał, a gdy Herbert pokiwał ochoczo głową, pochylił się nad notesem i zapisał “10 - erotomanka. Zdecydowanie któraś z córek Aghaty, bo tylko ona byłaby do tego zdolna. Grupa rozpłodowa, a jakże. Potem pokroić, jeśli nic nie wyjdzie u dwójki.

Odgiął się na stołku, założył ręce za głową i uśmiechnął się lekko. Jego badania wreszcie zaczynały nabierać kształtu. Wydawać się mogło, iż nowa generacja ochroniarzy pracujących w dzień jest na wyciągnięcie ręki, ale Karl wiedział, że do tego jeszcze daleka droga. Trochę to zajmie, nim do tego dotrze. A kto wie, może właśnie zyskał nowego współpracownika w postaci Johna? Wyjął z płaszcza cygaro i odpalił je, rozkoszując się drobnym sukcesem.

* * *

8 maja 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
To nie była dobra noc. Szóstka spaliła się na słońcu niczym kartka w ognisku, czwórka wytrzymała dosłownie chwilę dłużej… Całe badania psu w dupę! Karl zmierzał właśnie na sekcję zwłok dwójki, gdzie asystować miała mu ósemka, John, gdy buchnęła wieść, że Niemcy podpisali traktat kapitulacyjny a Wielki i Potężny Führer “popełnił samobójstwo”. No kurwa mać! A szło tak dobrze w czterdziestym trzecim… Mało tego, wujek Adolf miał świetne pomysły i finansował jego badania, że aż miło! Cholera jasna! Kopnął leżący u jego stóp karton z probówkami, trzaskając szkło i rozrzucając je na lewo i prawo. W całej bazie ruscy świętowali i chlali już od rana, tak że ciężko było o krew nie zawierającą wódki.
Jedynym, co mu wyszło w przeciągu ostatnich dni było otrzymanie grupy badawczej “cienkokrwistych”, którzy byli w stanie jeść normalne jedzenie, funkcjonować w dzień i, teoretycznie, płodzić dzieci z ludźmi. Może nawet między sobą? Karl zamknął obiekty 13, 14 i 15 w jednym pomieszczeniu, chcąc najpierw sprawdzić ich ojców. O dziwo, “cieniasy”, jak lubił ich nazywać, nie wykazywały typowego dla młodych głodu. Najzwyczajniej w świecie siedziały sobie w pokoiku, sącząc wino i grając w karty...
Wszedł zdecydowanym krokiem do prosektorium, ubrał fartuch i założył rękawice. Podszedł do stołu, na którym leżał obiekt numer dwa, rozciął skalpelem jego klatkę piersiową, wykroił też specjalny kawałek skóry wokół kołka, który spoczywał w sercu dwójki. Następnie wziął sekator i przeciął mostek i żebra, chcąc dostać się do organów.



Spojrzał na Johna i rzekł: - Pozwól tu na chwilę. - gdy Nosferatu podszedł bliżej, gestem głowy wskazał mu wnętrzności. - Widzisz coś niezwykłego?
- Hm… -
John zastanowił się i przyjrzał płucom. - Płuca są jakby mniejsze, panie Reinhardt.
- Faktycznie. -
Karl przyjrzał się płucom. - Zanotuj, dobrze? Wątroba w porządku… - wbił palec w organ i oblizał krew. Mlasnął trzy razy. - Tak, wątroba w porządku. Nerki na miejscu, brak widocznych oznak jakiejkolwiek mutacji. - szybkim, zdecydowanym ruchem wyszarpał dwa organy i rzucił je na stalowy stół. - Płuca bez wyraźnego obrzęku… - zaczął kopać w przestrzeni pod tymi narządami. - Serce wydaje się normalne, ale do niego wrócimy na koniec. - pomacał je. - Tak, normalne. Przynajmniej jeśli chodzi o rozmiar. - przeniósł wzrok i dłonie niżej, pod żołądek. - Obrzęk na żołądku, prawdopodobnie wywołany przez długi czas bez jedzenia. Jelita w normie, zarówno cienkie, jak i gruba. Odcinek odbytniczy bez zmian… Jedynym wyjątkiem są tutaj nasieniowody, które wyraźnie zarosły w czasie przemiany… - Karl odciął penisa trupa i wymachiwał nim, stojąc w zakrwawionym fartuchu. Przyłożył go sobie blisko twarzy i obejrzał dokładnie. - Choć nie do końca. W dodatku, jądra jakby lekko skamieniały. - odrzucił narząd niczym zabawkę, którą się znudził. - Dwunastnica i trzustka bez zmian. Sprawdzamy treść żołądkową. - powiedział, rozcinając lekko żołądek. Zanurzył w nim szklaną strzykawkę, pobrał próbkę. - Wygląda na mocno stężony kwas solny, choć… - wylał kroplę na stalowy stół, ale nic się nie wydarzyło. - Nie tak bardzo stężony. Szacuję, że w okolicach sześciu, może ośmiu procent. Sprawdzisz to John? - zapytał, podając strzykawkę Nosferatu.
- Oczywiście, panie Reinhardt. Kończymy tutaj? - zapytał młodszy wampir.
- Ależ nie! - wykrzyknął Karl z radością, biorąc w ręce świder. - Zrobimy teraz trepanację czaszki! - uśmiechnął się od ucha do ucha, przykładając narzędzie do kości głowy i zaczynając wiercić. - John, pobierz próbkę płynu mózgowo-rdzeniowego, dobrze? - gdy Nosferatu zaczął strzykawką nabierać płyn, Reinhardt złapał na piłę i zaczął rozcinać czaszkę.



- Hm… - zaczął przyglądać się mózgowi denata. - Wydaje się w porządku, choć trochę płat czołowy jest lekko przerośnięty. Prawdopodobnie, wynikały z tego faktu jego zaburzenia osobowości… Hm… - przyjrzał się dalszym partiom mózgu. - Płat ciemieniowy bez zmian, skroniowy podobnie… Potyliczny jest lekko zdeformowany, co może sugerować problemy ze wzrokiem i rozeznaniem kolorów. - wyjął mózg z czaszki i obejrzał go dokładnie ze wszystkich stron. - Poza tym, bez zmian. - westchnął. - Dobrze, John, myślę, że możemy kończyć naszą zabawę. Spalmy to ścierwo. - rzucił mózg na stół, gdzie wylądował z głośnym plaśnięciem.

* * *

Końcówka maja 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
Karl przeglądał raporty, które dostarczył mu John. Były to zarówno opisy psychologiczne obiektów 13, 14 i 15, jak i analiza treści żołądkowej i płynu mózgowo-rdzeniowego dwójki, opis testu na czwórce i szóstce oraz obszerny rys psychologiczny trójki i dziesiątki. Przejrzał kilka stron, a szczególnie zainteresowała go analiza treści żołądkowej dwójki, gdzie faktyczne stężenie kwasu solnego wynosiło prawie siedem procent - dokładnie 6,73%.
Odchylił się na krześle i spojrzał w sufit. Prawie siedem procent… Przecież żołądek nie miał prawa tego wytrzymać! To by znaczyło, że ten wampir mógł jeść normalne jedzenie! A żołądki wampirów przystosowują się, wzmacniając ścianki na tyle, by wytrzymać taką nadkwasotę. Był to trzynastokrotny wzrost stężenia w żołądku! To już był realny wynik. Pokiwał głową z szerokim uśmiechem. Czas zabrać się za “cieniasów”.

* * *

Stukot obutych butów nie zwiastował niczego dobrego. Ostatnio słyszeli go dwanaście dni temu, gdy przybył do nich dziwny koleś w białym kitlu i nadał im numerki. Amanda dostała trzynastkę, Hector czternastkę, a Ewe piętnastkę. Przydzielił ich do jakichś eksperymentów, mieli pić jakiegoś dziwną krew, który smakowała metalicznie i jednocześnie nie, zupełnie jak… wódka z krwią. Dostawali też do jedzenia suchy chleb i trochę sera, zupełnie jakby w bazie nic więcej nie było...
- Och, mon dieu… - westchnęła Amanda. - Nawet nasza pani w Paryżu nas tak nie traktowała, prawda Hector? Och, tam to mieliśmy jedzenia w bród, zaprawdę… - białowłosa dziewczyna odsłoniła kły i roztarła kilkanaście kropel po sobie. - Jak wyglądam, Hector?



- Admirablement! - zgodził się mężczyzna, podrywając się z miejsca. Odgarnął włosy za plecy i zrzucił swoją kurtkę. - Mam tylko nadzieję, że wrócimy kiedyś do Paryża, ma chérie… - podskoczył do kobiety i okrył ją kurtką, która od razu spadła na podłogę. Był to rytuał, który powtarzali wielokrotnie od kilku lat. Od momentu, jak stali się ghulami Madame Erysipèle w 1938 roku. Pocałował ją namiętnie w usta, aż widać było jak jego przyrodzenie zadrgało. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele, rozmazując dodatkowo paskudną krew dosłownie wszędzie.



- Ej, Romeo… - wtrąciła się Ewe, niemiecka śpiewaczka operowa. - A ja? - podeszła do nich bliżej, zgrabnymi dłońmi zdejmując koszulę długowłosemu mężczyźnie. Wpiła się w jego kark wydzierając z gardła mężczyzny jęk rozkoszy. Amanda uczyniła podobnie, wbijając się w niego z drugiej strony.
- Och, Ewe… - westchnął Hector.
- Chodź Ewe, nauczę cię miłości francuskiej! - wykrzyknęła radośnie Amanda, a Niemka szybciutko obeszła mężczyznę.



Chwilę później, gdy obydwie kobiety klęczały przed Hectorem i cała trójka uprawiała “miłość francuską”, rozległ się stukot zasuwy i do pomieszczenia wszedł Karl. Lekko się zdziwił, widząc tą scenę, ale zamknął za sobą drzwi i oparł się o ścianę. Wyjął z marynarki cygaro, odpalił je i zaczął obserwować całe zajście. Po chwili jednak znudził się i chrząknął głośno, a gdy i to nie przyniosło skutku, wyrwał Mausera z kabury i strzelił w sufit. Gdy młode wampiry zwróciły na niego swoją uwagę, powiedział:
- Cieszę się, że zyskałem waszą atencję. - schował broń do kabury. - Mam pewne sprawy do załatwienia z wami, moje drogie dzieci. - uśmiechnął się do nich. - Ale póki co, wszyscy dostaniecie takie samo zadanie, na wykonanie którego macie czas do września. - uderzył pięścią w drzwi, a po chwili w pomieszczeniu znalazł się Herbert. - To jest pułkownik Herbert, przed którym teraz odpowiadacie. Odprowadzi was do waszych pokoi, gdzie codziennie będziecie mieć gości, z którymi macie spróbować począć dziecko. Zrozumiano? - zapytał, spoglądając na nich ostro.
- Oui. - powiedział Hector, numer 14, któremu najwyraźniej odpowiadała rola gigolo. Wciąż stał z obnażonym przyrodzeniem, wesoło prężącym się w stronę Karla. Malkav miał ochotę przestrzelić mu ten uśmieszek… I fiuta też. Ale był mu potrzebny, w sensie metafizycznym, oczywiście…
- Seulement… - wtrąciła Amanda, numer 13. - Będziemy codziennie violée?
- Tak. Macie. DAĆ. MI. DZIECKO! -
warknął Karl, nie wytrzymując impertynencji trzynastki. Podszedł do niej, złapał ją za ręce i pociągnął w stronę stołu. Pchnął ją na niego, złapał za biodra i odpiął rozporek. Runął na nią całym swym ciężarem, wpychając się w całości w jej kobiecość. Hector chciał zareagować, ale widok kilku żołnierzy stojących z wymierzonymi karabinami w jego głowę zadziałał odpowiednio i osadził młodego wampira w miejscu. Za to Reinhardt poczynał sobie coraz śmielej na oczach gawiedzi, dając upust swej frustracji w sposób iście zwierzęcy. Minęło może pół godziny, gdy opadł na zgwałconą wampirzycę, spełniony w sposób znany tylko sobie. Podciągnął spodnie i jak gdyby nigdy nic, wrócił do tematu. - Tak, będziecie codziennie starać się zajść w ciążę, moje panie. Jeśli będziecie grzeczne, pozwolę wam wybrać sobie partnerów spośród ghuli. - obszedł stół i nachylił się do leżącej dalej na nim Amandy. - Jeśli będziecie grzeczne. - puścił jej oczko z dzikim uśmiechem.

* * *

Początek sierpnia 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
- Ty głupia suko! - warknął Karl, ciągnąc Ewe za włosy. - Mówiłem ci, że masz być GRZECZNA! A grzeczna znaczy, że masz próbować zajść w ciążę! - ryknął, uderzając ją otwartą dłonią. - Zachciało ci się miłości francuskiej, kurwa twoja mać! - szarpnął nią i odepchnął w róg pomieszczenia. Podszedł do niej, podwijając rękawy i wyjmując nóż z pochwy. - Chcesz zabawy?! To ją dostaniesz! - przejechał ostrzem po jej twarzy, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Wbił go w ścianę i podciągnął kobietę do góry. Rozerwał ubrania, które na sobie nosiła i odwrócił ją przodem do muru. - Kurwa mać, zachciało ci się po francusku? Ja ci pokaże jak to się robi! - warknął, rozpinając spodnie. Poziom frustracji sięgał u niego zenitu… Wszedł w nią agresywnym ruchem, ale po chwili zdecydował, że to nie to. Odsunął się od niej i porwał nóż. Odwrócił ją gwałtownie i wbił go prosto w serce.
- John! - warknął. Do pomieszczenia wszedł Nosferatu.
- Tak, panie Reinhardt?
- Zagwarantujemy jej test słońca. A potem zrobimy sekcję. Przygotuj wszystko! -
warknął, podciągając spodnie i wychodząc z pomieszczenia.

* * *

Ewe przeszła test słońca lepiej, niż Karl mógłby się spodziewać. Miast ją spalić, wytrzymała na powierzchni kilka chwil. Na szczęście Malkav szybko zareagował i kazał żołnierzom wyciągnąć ją stamtąd. Teraz leżała zakołkowana na stole, z poparzoną skórą, a John właśnie pobierał próbki skóry do analizy. Reinhardt wprawnym ruchem rozciął żebra i zabrał się przeglądanie narządów.



- Hm… - zastanowił się, przyglądając się układowi narządów wewnętrznych. - Wszystko wygląda w porządku. John, pobierz próbę treści żołądkowej i płynu mózgowo-rdzeniowego do analizy. - zajrzał niżej, w stronę macicy. - Hm… narządy rozrodcze wyglądają w porządku. Ciekawe, czy trzynastka zajdzie w ciążę. Są na to realne szanse….
- Jeśli pan pozwoli… -
wtrącił John.
- Tak?
- Może trzeba zmodyfikować liczbę jej partnerów? Z tego, co widzę, to środowisko macicy jest lekko agresywne, być może ludzkie plemniki nie są w stanie przetrwać w nim?
- Hm… -
Karl zastanowił się. - To ciekawa hipoteza. Sprawdzimy ją. - uśmiechnął się do Nosferata. - A, jeszcze jedno. Każ trójce i dziesiątce stworzyć jeszcze po dwóch męskich potomków, musimy też sprawdzić męskie narządy. Hector wydaje się zadowolony ze swej roli, ale istnieje szansa, że jest bezpłodny. W takim układzie trzeba będzie go zmienić.
- Ale, Herr Reinhardt, zarówno trójka, jak i dziesiątka tworzą jednego potomka na siedem prób…
- Więc?
- Nie mamy tylu ludzi w bazie. A szkoda marnować żołnierzy, którzy chronią nasz byt w ciągu dnia.
- Ech… -
Karl westchnął. - Masz rację, jak zwykle. Muszę porozmawiać z Herbertem, by nałapali trochę wieśniaków. Jak wygląda płyn mózgowo-rdzeniowy?
- Klarowny. Nie widać, by w mózgu zaszły jakiekolwiek zmiany, panie Reinhardt.
- Ciekawe, naprawdę… -
odparł Malkav, biorąc piłę do ręki. - Trzeba to sprawdzić!

* * *

Sierpień 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
Karl czuł się lekko… zezwierzęciały. Łaził cały czas w kółko, nie bardzo wiedząc co z sobą począć. Jego ludzka strona… przegrywała z Bestią. Wysunął kły i warknął cicho w mrok pokoju. Nie potrafił odnaleźć swojego miejsca. Był zagubiony. Zrezygnowany. Przytłoczony swoimi czynami. A tak nie powinien czuć się lider. Warknął głośniej, wyraźnie wściekły. Musiał coś z tym zrobić, odnaleźć siebie… Kopnął stołek i udał się do Aghaty.
Gdy tylko wszedł do jej pokoju, bezceremonialnie, bez pukania, powiedział - Aghato, musimy porozmawiać. - przysiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. - Czuję ostatnio, że nie potrafię poskromić Bestii, a moje człowieczeństwo znika, przez co przegrywam jeszcze bardziej… - westchnął. - Jesteś kapłanką. Potrafisz mi coś doradzić?
Aghata objęła czule głowę swojego Sire i spojrzała mu w oczy.
- Miałam tak samo tato, aż Sol mi wszystko wytłumaczyła. - pociągnęła mężczyznę za sobą na łóżko i położyła głowę na jego torsie.
- Sposób myślenia człowieka nie przystaje do kainity, tak jak sposób myślenia łowcy nie przystaje do wilka. To nie może działać, to nie będzie działać. Ten kto uważa inaczej jest głupcem lub kłamcą. Głupcem, jeśli sam wyznaje taką filozofię, udaje człowieka, podstworzenie którym nie jest. Kłamcą, jeśli nakłania do tego innych, chce by byli słabi. - Aghata wsunęła dłoń w spodnie mężczyzny, była ciepła, żarłocznej Childe krwi nigdy nie brakowało, natomiast Karl, natychmiast stał by się głodny gdyby chciał teraz nadać swojemu ciału mniej morderczy wygląd, było tak już od jakiegoś czasu.
- My kainici posiadamy własną, bogatą kulturę duchową, własne tradycje, ścieżki oświecenia. Sama podążam jedną z nich, Sol mnie jej nauczyła kiedy przeżywałam podobne do twoich rozterki, tato. Mówi się o niej że jest Ścieżką Mocy i Wewnętrznego Głosu, wielu jest kainitów wyznających tą wiarę choć są też inne. Amelka na przykład wyznaje inną, nazywa ją Ścieżką Harmonii choć inni mówią o niej Ścieżka Dzikiego Serca.
Stał się niesamowicie głodny. Nawet nie za sprawą ogrzania swego, bo tego nie był w stanie teraz zrobić, ale dlatego, iż jego krew odpłynęła w inne miejsce.
- Ścieżka Mocy i Wewnętrznego Głosu, powiadasz? Możesz mi o niej coś opowiedzieć? Jakie są jej założenia teologiczne? - zapytał.
Aghata uniosła się i siadła okrakiem na brzuchu swojego Sire
- Działaj z dowódczej pozycji i nie okazuj słabości. - powiedziała patrząc na niego z góry z filuternym uśmiechem na ustach.
- Okazuj szacunek tym u władzy ale zastąp ich jeśli okażą się słabi. - przejechała mu palcem po ustach. Przybliżyła twarz do jego warg.
- Nie toleruj porażek, włącznie z własnymi, karz je otwarcie i srogo. - wampirzyca odchyliła się znów do tyłu wypinając swój rozpięty dekolt, rękę położyła za siebie chwytając kroczę mężczyzny, ale tylko na chwilę.
- Bądź powściągliwy w nagrodach. Inspiruj podkomendnych ale nie pozwól im myśleć, że nagrody będą zawsze płynąć. Podążaj kontroli za wszelką cenę. Dominuj świat wokoło, uginaj go do swojej woli. - uśmiechnęła się.
- Używaj najbardziej efektywnych narzędzi takich jak nienawiść, strach czy złość, ale nie zapominaj o pozorach życzliwości. - Opadła na mężczyznę lądując dekoltem na jego twarzy.
- To tak w skrócie.
Karl ugryzł swoje childe lekko w lewą pierś, przebijając delikatnie skórę i upuszczając kilka kropel krwi. - Bądź powściągliwy w nagrodach, taaaak? - zapytał, wyraźnie drocząc się z Aghatą. Przesunął językiem po ranie, zaleczając ją momentalnie. - Dominuj świat wokół? - gwałtownym ruchem odwrócił pozycję, znajdując się na górze i przysuwając swą twarz do twarzy kobiety. - Nie toleruj porażek? - złapał nadgarstki wampirzycy, rozciągając ją na łóżku. - Brzmi jak dobra zabawa! - wykrzyknął i wpił się w jej usta, dobywając z niej jęk rozkoszy. - Chyba zasłużyłaś na nagrodę, moja droga… - jego język zaczął błądzić po jej szyi i piersiach. Irytując się lekko na przeszkadzającą bluzkę, dosłownie rozerwał ją na strzępy.
Kobieta zawarczała jak dzikie zwierze i drapieżnie się uśmiechnęła, zakleszczyła nogi wokół torsu Sire. Malkav zerwał dolne części garderoby z nich obojga i wszedł w nią dzikim, zaborczym ruchem. Para zapadła w miłosne uniesienie, co chwila kąsając się i spijając własną krew, potęgując wzajemnie swoje doznania. Zarówno Karl, jak i Aghata nie wahali się wykorzystać demencji, by spotęgować doznania drugiej strony.
Noc upłynęła im na wspólnej zabawie, a wschód słońca zastałby ich splecionych w miłosnych objęciach.

* * *

2 Wrzesień 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
Wojna się skończyła. Nie, żeby było to jakieś zaskoczenie dla Karla… czuł, że żółtki nie dają sobie rady z amerykańcami. Jednak został niesmak, w końcu przez długi czas stał po przegranej stronie. Na szczęście, Aghata, Sol i Kieł wybawiły go z tej strony i postawiły po stronie wygranych - samego siebie i jego nowej sfory. I choć teraz, po wskazaniu przez Aghatę właściwej filozofii, czuł się spełniony, to jednak brakowało mu czegoś. A tym czymś było dziecko poczęte przez “cieniasów”, trzynastkę i czternastkę. Choć może nie, nie poczęte. URODZONE.
Uderzył pięścią w ścianę i przywołał Johna.
- Czy dziesiątka stworzyła wreszcie potomka?
- Tak, panie Reinhardt.
- Świetnie, dawaj go na stół. -
odwrócił się w stronę Nosferatu.
- Pozwoliłem już sobie go pokroić i przeprowadzić sekcję, panie Reinhardt. - powiedział cicho John.
Karl był wściekły. Złapał stołek i rzucił nim w Cartera, ale nie trafił i rozbił tylko stojące na stoliku zlewki i sam stół. - CO ZROBIŁEŚ?! - warknął.
- Przeprowadziłem sekcję zwłok. - głos Nosferatu nawet się nie zachwiał. Malkav spuścił nieco z tonu, westchnął ciężko i podszedł do Johna. Wyrwał mu raport z sekcji i zaczął czytać. Przerzucił kilka pierwszych kartek dotyczących normalnego rozmieszczenia organów wewnętrznych, aż dotarł do nasieniowodów. - Twierdzisz, że był płodny?
- Tak, panie Reinhardt.
- Czyli moje przypuszczenia są słuszne. Czternastka nie jest jedynym “cieniasem”, który jest w stanie płodzić dzieci!
- Dokładnie. -
Nosferatu skinął głową.
- Od tej pory musimy zwiększyć mu liczbę samic do rozpłodu. - Karl wypowiadał się o ludziach niczym o zwierzętach. - Zwiększ też częstotliwość jego stosunków z kobietami. I zwiększ porcje krwi, które dostaje. Wzbogać je, by mógł częściej dawać zdrowe nasienie. - Malkav wydawał się uradowany tą perspektywą. Wreszcie mógł dostać istotę, która będzie pomostem między nim, prawdziwym Kainitą, a ludźmi. Brakujące ogniwo w łańcuchu ewolucji. I to on, właśnie on, miał szansę je odnaleźć!

* * *

Wigilia 1945, kompleks RIESE, Karkonosze
- CO TO ZNACZY, ŻE CIĄŻA ZOSTAŁA PRZERWANA?! - warknął Reinhardt w stronę Johna. - JAKIM CUDEM?! PRZECIEŻ DBALIŚMY O TE KOBIETY! - Karl był na granicy oddania władzy Bestii. Ta wiadomość wywróciła jego życie do góry nogami. Przecież były już w drugim miesiącu! Miało się udać!
- Panie Reinhardt, te… kobiety zmarły z wycieńczenia. Z głodu. - wyjaśnił doktor Carter, który zajmował się ciężarnymi.
- Jakim cudem? - warknął Malkav.
- Więc… - Nosferatu wyciągnął otwartą dłoń przed siebie. - Po pierwsze, nie posiadamy w bazie wystarczającej ilości witamin, by były w stanie dochować takiej ciąży. Po drugie, panujące tu warunki można w najlepszym wypadku uznać jako niekorzystne. Po trzecie, kwestia pokarmu. Przypuszczam, że karmienie ich ciągle tym samym, wpłynęło na te zaburzenia. Potrzebują zróżnicowanej diety, bogatej w wapń i potas. - trzy palce zgięły się, pozostały jeszcze dwa. - Czwarta kwestia, ten stres, na który są narażone… Były gwałcone kilkakrotnie w ciągu dnia przez niemalże miesiąc. To musiało się odbić na ich psychice. A obecność żołnierzy nie pomaga.
- Jasne, jasne. Jak tylko przejmiemy zamek Tzchocha, będziemy mieli trochę lepsze zaplecze.
- Panie Reinhardt, jest jeszcze jedna kwestia…
- Tak?
- Mam pewne przypuszczenia, że to, co noszą w sobie, wysysa z nich życie.
- Hm… -
Karl zastanowił się nad tą kwestią. - Niezłym wyjściem byłoby spróbowanie tego na ghulach. One mają możliwość zaleczenia się, a płód będzie od razu zależny od sfory. Oczywiście, jest to kwestia hipotetyczna… Robiłeś sekcje płodów i matek?
- Oczywiście. Płody są zbyt małe, by móc cokolwiek na nich określić, ale można zauważyć pewne anomalie.
- Jakie?
- Łożyska matek były… jakby pogryzione. Zupełnie, jakby płód domagał się krwi, której nie był w stanie otrzymać.
- Hm… zastanawiające. -
Karl odpłynął w świat swojego umysłu. Gdy powrócił kilka chwil później, John wciąż stał obok niego. - Musimy znaleźć odpowiednie środowisko, w którym te kobiety, wcześniej stworzone jako ghule, będą w stanie donosić te ciąże. Musimy podbić Tzchochę.
- Oczywiście, panie Reinhardt. Czy jakoś panu pomóc? -
zapytał usłużnie Nosferatu.
- Tak. Przynieś mi mapę okolicy, muszę przygotować nasz atak! - Malkav klasnął w dłonie, gotów do dalszych eksperymentów. Wiedział, że czasem miejsce jest kluczem do odgadnięcia wszystkiego…
 

Ostatnio edytowane przez Corrick : 18-10-2016 o 09:23.
Corrick jest offline  
Stary 18-10-2016, 11:58   #38
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Leże Maklavianów?

Astrid poczuła chłód, ból i głód. Chłód był w około, ból w piersi a głód, głód był wszędzie. Była cała naga Jej ramiona i nogi były wyciągnięte ze stawów, a kości wystawały na zewnątrz przez wycięte w tym celu dziury. I choć za pewne mogła by się poruszyć to wolała tego nie robić, każdy najmniejszy ruch sprawiał okropny ból, całe szczęście, że nie musiała oddychać. Leżała w ogromnej kałuży martwej krwi - swej własnej.

Wampirzyca rozejrzała się, była w głównej sali Leża w Starym Oslo, w więc nie w pokoju, w którym zapadła w sen. Ktoś ją tu przytargał i zrobił to wszystko. Kto miało się okazać niedługo. Astrid mogła w zasadzie jedynie biernie obserwować otoczenie, nie miała wystarczająco siły by użyć jakiegokolwiek daru Kaina. Cóż, mogła krzyczeć, albo oddać się bestii która czekała i była tak blisko… że wampirzyca miała wrażenie iż gdyby miała ubranie, kłaki zwierza już by się na nim osadziły. Na przeciw niej, na stoliku stał na wyciągniętych palcach Ludwik, desperacko łapiąc oddech. Zwisający z sufitu kabel od lampy zaciskał na jego szyi. Jeśli stary ghul ustałby w gimnastyce, udusił by się. Sama lampa zaś świeciła mu prosto w twarz a żarówka piekła jego policzek. Po przeciwnej stronie sali stał żywy taboret. Chociaż nie… po dokładniejszym przyjrzeniu się Astrid zrozumiała, że to powykręcane nienaturalnie ciało Wojtka leży na taborecie. Wyglądało to jakby mężczyzna nie miał kręgosłupa czy żeber i leżał plecami w zasadzie oblekając mebel, z głową i kończynami lezącymi swobodnie na podłodze. Głową i kończynami którymi w agonii machał.

Tup tup tup, postać w szpilkach wparowała na środek pomieszczenia i oparła długą nogę o stolik na którym stał Ludwik.

[MEDIA]https://4.bp.blogspot.com/-5KAMnLTIXsw/WAUHngs-HFI/AAAAAAAAgow/wRxv3Ck7_VcGwsUNlfQXCuHAlMdipxecgCLcB/s1600/asrid30.jpg[/MEDIA]

- Tadam! To ja! przyjechałam cieszysz się!?- wydarła się kobieta triumfalnie. Puściła oko do Astrid po czym rozejrzała się po sali.
- O! właśnie. - ruszyła z kopyta w stronę taboretu-Wojtka. Chwyciła “mebel” za nagie krocze wampira i przysunęła bliżej Astrid.

Usiadła naprzeciw wampirzycy w miejscu gdzie znajdował się brzuch Wojtka i założyła nogę na nogę. Teraz Astrid mogła dokładnie zobaczyć, że nieznajoma co prawda ma obcasy, ale nie są to buty a raczej część jej ciała.

- I co ja teraz z tobą zrobię, moja mała niegrzeczna dziewczynko hm? - wypaliła nieznajoma.

Malkavianka czuła jak bestia rwie się i wyje z pragnienia, ona sama zaś osuwa się coraz bardziej w stronę szaleństwa. Zagryzła wargi, po czym starając się zogniskować wzrok na kobiecie, rzekła z trudem.

- Kla... klapsa? - jej głos brzmiał nienaturalnie piskliwie.
- Ha! - nieznajoma klasnęła w dłonie - to jest myśl dziewczyno to jest myśl! - uśmiechnęła się ukazując parę kłów i jeszcze jedną parę kłów i jeszcze jedną.
- Ale nie! najpierw… - wsadziła dłoń pod kurteczkę która okrywała jej ramiona i wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni butelkę wyglądającą aż nadto znajomo. Zapach gęstego, martwego vitae wykręcał zmysły.
- Najpierw tran! - wyciągnęła korek i przybliżyła butelczynę do ust umęczonej wampirzycy.
- Powiedz Aaaaaa…!

To była zbyt wielka pokusa, by myśleć czy wietrzyć podstęp. Astrid otworzyła pożądliwie usta.
- Aaaaa! - nieznajoma sama krzyczała jakby dopingując skonaną Astrid wlewając ciecz w pożądające jej gardło wampirzycy. Kiedy butelka była już niemal w połowie pusta nieznajoma oddaliła ją od ust Astrid.
- Będzie… - powiedziała, jej głos wydawał się całkiem swojski, Astrid zrozumiała nagle że nie żywi do kobiety jakiś specjalnie negatywnych emocji.
- Nie ruszaj się mała, zaraz złożymy cię do kupy tylko czekaj… - Spojrzała pod nogi na głowę Wojtka. - O! - złapała ją jak piłkę w wolną rękę i przybliżyła do siebie, zupełnie jakby unosiła pompon przyszyty do dużego koca.
- Ta… no to chlup! - powiedziała wlewając pozostałą część butelki w bezwolne ciało wampira. Wojtek odkaszlnął krztusząc się, martwe serce Astrid aż podskoczyło w nerwach, nagle rozgorzała w niej prawdziwa matczyna troska względem Childe. Nieznajoma wstała z powykręcanego Wampira.
- Dobra po kolei… - oparła dłonie o kolana pochylając się nad twarzą Astrid.
- Nie będziesz psocić “za bardzo” młoda? mogę cię poskładać?
- Nie będę...
- zapewniła - Ale wpierw...pomóż... jemu. - nie miała siły wskazać na Wojtka, jednak przypuszczała, że nie będzie ciężko się domyśleć. Rozejrzała się, wypatrując znajomych duchów i jakichś wskazówek od nich.

Teraz kiedy bestia czmychnęła na jakieś drzewo, Astrid mogła skupić się na niuansach otoczenia.

Duchy owszem były, wydawać się mogło iż doskonale widzą Fajną Nieznajomą i starają się znaleźć jak najdalej od niej. Tłoczyły się przy ścianach, wystawiały głowy spod stolików, trzy wisiały na sznurze który nieustannie podduszał Ludwika.

Fajna Nieznajoma w dość ostrożny sposób położyła dywanik-Wojtka na podłodze i zaczęła ugniatać jego korpusik, po paru minutach tors mężczyzny uwypuklił się i nabrał bardziej “normalnego” wyglądu. Wojtek przekrzywił głowę i spojrzał na Dame. To było spojrzenie pełne bólu i trwogi.
- Pomóż jej, proszę! - zwrócił się do Fajnej Nieznajomej.
- Zara, zara, mam teraz tylko dwie ręce. - podeszła do Astrid i chwyciła jej ramie w jedną a ranę z którego wystawało w drugą rękę. Trudno było zrozumieć jak Fajna to robiła, ale Astrid nie czuła żadnego bólu, gdy kobieta wsadzała kończyny na miejsce.
- No… - powiedziała Fajna klaszcząc tryumfalnie w dłonie po “skończonej robocie” - Jak się czujemy świruski hm? - skierowała pytanie do obojga kainitów.

Astrid popatrzyła tępo to na Wojtka, to na walczącego o każdy oddech Ludwika, a to na Fajną. Wiedziała, co wampirzyca jej zrobiła. Wiedziała, co zrobiła Wojtkowi, a tego nikomu by nie wybaczyła. Powinna czuć gniew…
I czuła gniew, masę gniewu. Na całą sytuację, ale ku swemu zdziwieniu jakoś nie specjalnie do Nieznajomej. To znaczy, nic nie uszczupliło sił umysłowych Astrid i kojarzenie faktów jak jak najbardziej działało. Ale sama scena która teraz miała miejsce nie powodowała złości do Nieznajomej. Wszak ta w zasadzie “pomagała” właśnie Wojtkowi i Astrid. Przeszukując swoje odczucia, wampirzyca stwierdziła iż ma względem kobiety neutralne uczucia, przynajmniej póki nic jej od niej fizycznie nie zagrozi. Astrid była pewna iż nie miała by oporów przy opróżnieniu magazynka swojego pistoletu w tą clownowską choć miłą twarz.

- Czego od nas chcesz? - zapytała wprost. Gdy jej spojrzenie i Wojtka skrzyżowało się, a potomek chciał do niej podejść, wyraz oczu stwardniał. Wskazała dyskretnie na ghula.

Wojtek na ile pozwalało mu ciało rzucił się na pomoc Ludwikowi. Nieznajoma nie wykonała najmniejszego kroku by mu przeszkodzić lub pomóc. Stukała jedynie długim pazurem po brodzie w pozie wskazującej na zadumę.

- Coo jaaa? - zapytała przeciągle przekręcając głowę w stronę Astrid. - A tak tak, co to ja chciałam.. hm… - zrobiła kółko w okół całej trójki, kątem oka Astrid zobaczyła dwa duchy czmychające Nieznajomej z drogi.
- Trzeba ciotkę prze...melinować tak! prze melinować jakiś czas. No! rodzinka? to jak będzie? stara ciotka u was czas jakiś hm? - rozejrzała się po twarzach.
- Jasne. - wypalił Wojtek z dziwnym entuzjazmem cucąc krztuszącego się Ludwika. Młody wampir zreflektował się wnet i spojrzał pytająco na Dame.
- Pomieścimy się. - przytaknęła Astrid, choć z nieco mniejszym zapałem. - Opowiesz nam o sobie?
Ludwikowi w końcu udało się oczyścić gardło.
- Czy Pani Aghata życzy sobie czegoś jeszcze. - ghul zwrócił się do Nieznajomej.
- Dawaj butelkę i wiadro raz raz raz sznela sznela sznela - wyrzuciła z siebie Nieznajoma, Ludwiczek skłonił głowę wszystkim dookoła i wycofał się.


Kobieta usiadła na pozbawionym Wojtka taborecie. Sam Wojtek zajął się kwestią nagości, swojej i matki, Pognał w stronę kanapy i ściągnął z niej jakieś koce, szybko przewiązał się jednym, inny położył na ramiona Astrid otulając ją. Co rzucało się w oczy, to fakt, że Childe w najmniejszym geście nie dawało świadectwa jakiejkolwiek nieufności względem Nieznajomej.
Nieznajoma pochyliła głowę i wyciągnęła przed siebie dłoń, dając do zrozumienia Astrid by ta dała jej moment. W międzyczasie wampirzyca mogła zauważyć że dłoń posiada sześć palców.

Chwilę potem pojawił się Ludwik z wiaderkiem i woreczkiem z krwią. Nieznajoma niemal wyrwała przedmioty z rąk ghula.

- Kurwa jak ja mam to… eh… - po prostu rozerwała woreczek i wlała ciecz do wiaderka. Następnie wypiła z niego i… wyrzygała wszystko z powrotem.

Otarła brodę i wreszcie poświęciła należytą uwagę Astrid.

- Trudno tak w kilku słowach, ale mogę pokazać.

-Nie krępuj się. -
z uwagą obserwowała Fajną, Astrid.
Nieznajoma spojrzała na swoją kurtkę.

- To złap mnie za guzik młoda.

Astrid wstała niepewnie. Bała się bólu, ale nie chciała dać po sobie tego poznać. Podeszła do wampirzycy i wykonała polecenie.

I nagle wszystko zgasło, to jest cały obraz stał się jednolitą barwą. Jednak nie była to czerń. Nie była to biel. Nie był to żaden z tysiąca odcieni szarości. Nie była to też czerwień krwi. Nie, to było coś nowego.
Zielony!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 18-10-2016, 13:10   #39
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
1945 rok, Noc sylwestrowa, Lasy Państwowe, Nieupoważnionym wstęp wzbroniony!
Towarzysze polscy i ich radzieccy sojusznicy strzelali w powietrze na zewnątrz bazy nie pozwalając zasnąć żadnej zwierzynie. Czwórka kainitów zebrała się w swoim wąskim gronie by rozpocząć swoją własną noworoczną celebrację. Nóż i puchar krążyły wkoło między Aghatą, Amelią, Ivanem i Karlem. Wyuczony rytuał, pierwszy i najważniejszy, coś co sprawiało iż byli prawdziwą zjednoczoną rodziną. Naczynie było spore a wampiry naprawdę nie żałowały doń vitae. Za drzwiami dawnej kaplicy stało całkiem sporo młodych wampirów “łopatojebów” jak zwykła nazywać ich Aghata, oraz najważniejszych ghuli, którzy czekali na swoją komunię. Wszyscy będą dzisiaj pić, choć tylko czwórka kainitów oddała swoją krew.

Karl
Pijąc vitae jako pierwszy patrzył po swojej sforze, Aghata piękna jak zawsze, Amelia piękna jak zawsze, Igor… ten żydek naprawdę powinien się wsiąść za siebie.
Przechylił kielich, wlewając sobie vitae do ust. Krótkim, oszczędnym, wręcz nabożnym gestem podał go dalej a gdy naczynie dotarło do Aghaty rzekł cicho:
- Pij, moje childe.

Aghata

Astrid piła jako ostatnia wpatrując się w zieleń munduru Igora… Zaraz! zieleń!? Kobieta rozejrzała się oniemiała - widziała kolory! widziała je wszystkie! Co tu w ogóle miało miejsce? stała w kręgu wraz z trzema innymi postaciami. Obok stała Nosferatka, tego nie dało się zaprzeczyć, obok niej mężczyzna którego widziała już kiedyś w wizji ojca… a naprzeciw niej był nie kto inny jak jej ojciec. W jej ręku była ogromna czara, pełna martwej krwi, tej samej jaką czuła na swoich wargach, w swoich ustach w swoim ciele.
Co tu się działo? tego nie wiedziała, wiedziała za to że czuje sympatie do Nosferatki i miłość do dwóch mężczyzn, jej Sire…
Zamrugała powiekami. Spojrzała na naczynie w swoich rękach... a może nie swoich? Pamiętała przecież, że jest Astrid. Pamiętała wszystko. Pamiętała dziwną Malkaviankę, która “wprosiła” się do jej leża i umowę, którą zawarły. Przy czym wizja, którą obdarowała ją Aghata wydawała się nadzwyczaj realistyczna. To nie było jak ze wspomnieniami ojca. To było coś innego. Zupełnie jakby faktycznie tu była!
Patrząc po swoim ciele mogła stwierdzić, że faktycznie “była”. Jej dłonie, przeguby wyglądały jak jej własne, mogła przypuszczać, że z twarzą jest podobnie. Strój był za to na pewno inny. Ubrana była w obcisłe skórzane spodnie motocyklisty, oficerskie buty. Dekolt wystawał z rozpiętej, dawniej białej koszuli. Na twarzy Nosferatki, Naziola z koszmaru ojca oraz samego jej Sire nie malowało się żadne zaskoczenie, można było więc założyć iż dla nich wygląda znajomo.
Znów popatrzyła na naczynie w swoich rękach i rozejrzała się po twarzach dziwnych towarzyszy. Wydawało się, że bierze udział w obrządku, który w jej świecie był zakazany. Czy powinna pozwolić się nieść wizjom Aghaty, czy raczej sprawdzić jaki wpływ faktycznie może na nie mieć.
Obserwując ze skupieniem twarze zgromadzonych, Kainitka przechyliła naczynie, pozwalając jego zawartości wylać się na ziemię. Na jej wargach pojawił się uśmiech psotnicy.
Kiedy ciecz dotknęła posadzki Nosferatka wydała z siebie nieartykułowany dźwięk sprzeciwu. Jej złuszczone ciało zatrzęsło się całe. “marnotrawstwo” zdawała się krzyczeć całą sobą, ale nie rzekła jeszcze nic. Ojciec Astrid przechylił głowę i spojrzał na Aghate z zapytaniem.
- Jakiś nowy rytuał? niespodzianka na Sylwka?
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 28-10-2016, 21:07   #40
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Karl, który będąc “liderem” sfory od jakiegoś czasu zdążył poznać kilka rytuałów, nie przypominał sobie, by ten był jednym z nich.
- Co robisz, Aghato? - zapytał. Spojrzał ostro na Ivana, karcąc go wzrokiem, lecz jednocześnie dając do zrozumienia, że coś tu nie gra…
Zachichotała. Ta wizja faktycznie wydawała się rzeczywista. No i pojawiła się okazja, by poznać dziwną “ciotkę”.
- To zależy. - odparła - Kim dla ciebie jestem, mój... miły?
Malkav był nieco zdziwiony wypowiedzianymi przez Aghatę słowami. Przekrzywił lekko głowę i ukradkiem spojrzał na Ivana, podejrzewając jakiś podstęp.
- Kim dla mnie jesteś? - powtórzył. - Czyżbyś zapomniała, moje drogie dziecko? - spojrzał na nią zamglonym wzrokiem i spojrzał na jej aurę, podejrzewając jakiś dziwne, demoniczne zstąpienie.
Aura Aghaty nie była jakoś specjalnie wyjątkowa. Blada jak zawsze, nieco mniej czerwona niż zwyle, były jakieś płomyczki ale nic poza tym.
Amelia ostentacyjnie zaczerpnęła powietrza i westchnęła. Eter uleciał jakimiś dziurami w klatce piersiowej i plecach ze świstem.
- Im dłużej czasu spędzam z Maklavianami tym bardziej utrwalam się w przekonaniu że jestem tu narnolmajniejsza. - stwierdziła zarzucając ledwo trzymające się głowy ucho za plecy.
Ivan podrapał się po głowie.
- A może wytarzamy tym tą córeczkę Ameli co jej nikt nie chce ruszyć nawet z workiem na glowie i po butelce spirytusu? Maseczka z vitae nadała by jej gracji…
- Spieprzaj Igor -
obruszyła się Nosferatka.
- Cisza! - warknął Karl. Spojrzał twardo na Ivana. Miał ochotę wpakować mu kulkę prosto w czoło, ale to na nic by się nie zdało. Żyda nie wyleczysz. Wzruszył więc ramionami i wyrwał kielich z rąk Aghaty. Przegryzł swój nadgarstek i nalał nieco krwi do pucharu… ponownie. - Ghule tez muszą się posilić, moje dziecko. - spojrzał na nią z ukosa.


Wzruszyła ramionami. To nie była jej sprawa. Wstała ze swego miejsca i z fascynacja zaczęła
przyglądać się kolorom wokół. Najbardziej fascynował ją zielony mundur.
- Co tu robicie? Znaczy... robimy? - spytała.
- Co tu robimy? - był zdziwiony. - Powinnaś wiedzieć, moje dziecko. - rozejrzał się niepewnie po pozostałych towarzyszach.
- Zapomniałam. Przypomnij mi. I nie bądź taki sztywny, bo zaraz się złamiesz. Wyluzuj, przystojniaku.
Aghata nigdy tak do niego nie mówiła… Ale cóż, zawsze jest czas na nowe! Klasnął w dłonie i przyciągnął ją do siebie. Pocałował ją prosto w usta, lekko przegryzając jej wargę i dzieląc vitae pomiędzy nich.
- Och, moja kochana… Świętujemy i planujemy!

Odsunęła się nieco i przyjrzała się mężczyźnie. Jednak szybko jej uwagę przyciągnęły inne kolory. Była niczym ćma na kolory - chłonęła je całą sobą.
- Jasne, co tam chcesz, dziadku…
- Dziadku?! -
warknął, lekko zaskoczony. - Aghato, nie waż się więcej tak do mnie mówić! - trochę się zawahał, w efekcie czego nie pociągnął jej za włosy. - Pamiętaj o tym, kto tu rządzi. - spojrzał na nią surowo.
W między czasie Ivan, Igor, Armand czy kim tam dzisiaj był, podłapał rozrywkowy nastrój:
- Sajus neruszimyj respublik swabodnyh!!! - zaczął wydzierać się na całe gardło maszerując w stronę drzwi od kaplicy, za którymi czekali “interesanci”.
- HALT! - warknął Karl, kierując te słowa do Ivana.
Młody zatrzymał się w pół kroku.
- No co? - wzruszył ramionami i spojrzał po pozostałych szukając zrozumienia.
Astrid spojrzała na swojego Ojca, gdy ten był jeszcze głupi i młody. Ten wampir ją stworzył i... zniszczył jej ludzkie życie. Coś zaświtało w głowie Malkavianki. Impulsywnie przytuliła się do Karla, chowając twarz w jego piersi.
- Przepraszam... ja... jednak nie czuję się dobrze.

Karl odruchowo przytulił swoje childe, spoglądając karcąco na Ivana. Pogładził jej włosy, zaś do młodego rzekł: - Nic. Rozgoń wszystkich pod drzwiami. Na dziś kończymy.
- Co teraz? -
zapytała Karla, znów mu się przyglądając. Czuła się zadziwiająco bezpiecznie w jego ramionach. Powoli rozluźniała się, odczuwając irracjonalne pragnienie pozostania tutaj. Tylko gdzieś na dnie umysłu kołotało się wspomnienie Wojtka…
Ivan wzruszył ramionami. podszedł do jednej ze starych ław i chwycił leżący nam AK47, tak uzbrojony otworzył drzwi i z przyłożenia puścił serię w zebranych.
- Trafiony zjedzony! - zaśmiał się.
- Teraz, moja droga, wybierzemy grupę, która przejdzie chrzest… już niebawem! - uśmiechnął się do kobiety.
- Czad. - skomentowała tylko.
- Chodź! - złapał ją za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia. - Ivan, staraj się nie zabijać kobiet. Są mi potrzebne. - powiedział, mijając Żydka.
- Oui, il est! - zapewnił Ivan, gdy mijała go Aghata dodał jeszcze - Baw się dobrze mamo!
Amelia stojąca wciąż w głębi kaplicy prychnęła.
- Sama jedna z wariatami...
To wszystko było takie złe... a jednak oni robili to z taką naturalnością. Zafascynowana Astrid dała się porwać Malkavianowi.
Karl odwrócił się w stronę Amelki. - Amelko, przecież jest jeszcze John. - posłał jej ciepły uśmiech. - Być może niedługo do nas dołączy. - uśmiech stał się szeroki od ucha do ucha. Gdy wyszli z pomieszczenia, zaczął nadawać i trajkotać:
- Zastanawiałem się kogo wybrać… Z jednej strony John jest mi potrzebny tutaj, ale zasługuje na to, by włączyć go do sfory… Trzynastki i czternastki nie ruszamy, zostają w bazie i biorą dalej udział w badaniach. Nie możemy sobie pozwolić teraz na stratę tak cennych osobników… Ale możemy przecież stworzyć nowych! - gdy tylko to powiedział, lekko posmutniał. - Ale nie mamy tylu obiektów w bazie… Na pewno przemienię Herberta! Zasłużył na to, był wierny. Może weźmiemy trójkę i dziesiątkę? Choć trójka trochę za cicha, jak na nasze standardy… Co sądzisz, kochanie? - przystanął w miejscu, czekając na odpowiedź swego childe.
- Ja... myślę, że to złe. I że robisz krzywdę. Nam wszystkim. - popatrzyła na Karla z powagą. Dlaczego tak bardzo miała ochotę go pocałować? Zagryzła wargi.
- Ja? - zdziwił się Karl. - Ja robię wam krzywdę? Chciałem ci przypomnieć moja droga, że to twoje kumpele, Kieł i Sol, to zapoczątkowały. - uśmiechnął się krzywo.
- Ty mnie stworzyłeś. Ty na to pozwalasz. - odgarnęła zbłąkany kosmyk z czoła.
- Za twoim pozwoleniem, drogie dziecko. - jego mina nie wyrażała zupełnie nic.
- Gdyby nie ty... Ivan nie byłby taki. On będzie krzywdził swoje dzieci, tak jak ty jego krzywdziłeś. Albo i gorzej. A ja? Będę wpadać do nich na chatę, torturować ich, kaleczyć... Moje pozwolenie i postanowienie na nowy rok, to... bądźmy milsi. Co, dzi...tatku?
Karl parsknął śmiechem. - Ivan jest twoim dzieckiem, kochana. A ja… cóż, kroczyłem kiedyś inną ścieżką, póki mi nie wskazałaś tej jednej, właściwej. Ścieżki Mocy. Ona nie toleruje słabości, dobrze o tym wiesz. Czyżbyś miała problemy z pamięcią, Aghato? - spojrzał na nią podejrzliwie.
- To kwestia refleksji - zastanowiła się i spróbowała z innej strony - Brakuje mi tamtego Ciebie.
Przystanął w miejscu, a jego wzrok stał się zamglony. Rozejrzał się wokół, jakby szukał miejsca, do którego zmierzał… swego pokoju. Westchnął, głośno i przeciągle, a jego ramiona jakby opadł. Zdawał się kurczyć w sobie…


- Dawnego mnie? - podniósł dłoń i odgarnął niewidzialny kosmyk włosów z jej twarzy. - Jego już nie ma, kochana. Nic już nie będzie takie samo… - szepnął cicho, jakby odpływając w trans… Zaś tak naprawdę, to miał niezły ubaw, drocząc się ze swoim childe w sposób, w jaki ono droczyło się z nim. - Już nigdy nie wyjdziemy na słońce, jak uwielbiałaś to robić…
Zrozumiała i naburmuszyła się. Nie zostało jej nic innego, niż obserwować dziwnego wampira, dopóki trwa wizja. A może to jednak nie była wizja? Może faktycznie przeniosła się w czasie? Ciężko było w to uwierzyć. Rozejrzała się. Wokół nie było żadnych duchów. Trochę ich brakowało…
Z pobytu w Umbrze Astrid pamiętała jednak iż widywała byty z przeszłości, teraźniejszości, oraz czasów które jeszcze nie są ani jednym ani jeszcze drugim. Może to co śmiertelni myśleli o naturze czasu, było tej samej wartości co większość z nich myślała o wampirach? a może po prostu Maklavianka była bardziej szalona niż do tej pory uważała…
Reinhardt powiódł Aghatę do swego pokoju. Opadł na łóżku i spojrzał na nią lubieżnie… po czym wstał i wyjął z lodówki dwie półlitrowe flaszki z vitae. Postawił jedną przed wampirzycą, drugą otwarł i upił łyk. - Poczęstuj się. - uśmiechnął się do niej. Poczuł się jakby znów znaleźli w 1943 roku, gdy nie było sfory, nim Kieł i Sol zdążyły namieszać jego childe w głowie… I uwięzić go na dwa lata.
Robiło się ciekawie. Astrid usiadła obok wampira i za jego przykładem otworzyła flaszkę, a potem upiła krew.
- A ty jakie masz refleksje noworoczne, ojcze? - spojrzała na mężczyznę.
Chociaż był jej obcy, nie mogła oprzeć się wrażeniu więzi i... miłości, jakie odczuwała. Bez namysłu zebrała palcem kropelkę krwi z kącika jego ust i zessała z opuszka.

Astrid

Vitae miała śliny posmak alkoholu, mało wyszukanego za to dość mocnego. Kątem oka Astrid zauważyła, że dolny guzik Karlowej marynarki jest inny niż reszta, bardzo podobny do guzika jaki miała “ciotka Aghata”.

Karl

Aghata już wcześniej zachowywała się dziwacznie, wszak była jego childe. Karl przez ostatnie lata poprzez swoje eksperymenty miał możliwość spotkania dosłownie dziesiątek wampirów… z czego większość stanowili Maklavianie. Kainita wyrobił już sobie dobrą opinię na temat nieograniczonej liczby szaleństw. Aghata była pijaczką, piła wszystko i wszystkich. Kain jeden wie jakie wariactwo mogła wyłapać tym razem i ile czasu to potrwa.
A może to test? może Kapłanka testuje jego oddanie Ścieżce? co powinien uczynić? ukarać ją? Żydek i Amelia przecież obserwowali jego zachowanie. Jego kochana Amelia i krnąbrny mały Żydek. Przecież nie mogą sobie pomyśleć że jest słaby.
Wiedział, wyczuwał, że to test. Uderzył w kobietę ze mocą swego umysłu, atakując jej zmysł wzroku. Nie miał zamiaru dawać manipulować sobą w ten sposób. O nie, musiał pokazać, że to on tu rządzi…
Astrid zobaczyła ogromne stworzenie podobne do goryla, stojące za plecami drogiego Jej Karla, dybiące na jego życie. Kobieta rzuciła się. w kierunku potwora starając się zasłonić własnym ciałem bliską jej osobę. Trafiła jednak tylko na powietrze, a kiedy się odwróciła, Zobaczyła ostrze ogromnej kosy tuż przy twarzy wampira, strach przed tym, że stanie mu się krzywda był ogromny.
- Dobrze, przestań! - przypadła ze strachem do niego. Wiedziała doskonale co robi, a jednak ustawiła się tak, by osłaniać Karla od wyimaginowanych zagrożeń.
- Czyżbyś nie była dość silna, moje dziecko? - spytał Malkav, spoglądając na nią z ukosa. - Słucham, Aghato. - założył ręce za plecami, spoglądając na kobietę ostrym wzrokiem.
- To nie jest kwestia siły. - warknęła - Zniosłabym znacznie więcej dla Ciebie. Wiesz to. Po prostu nie widzę w tym sensu. Zadajemy ból, docieramy do granic naszej wytrzymałości... po co? Żeby się odczłowieczyć? Co czeka na końcu tej ścieżki poza ciągłym polowaniem i dominacją?
- Och, moje drogie dziecko… -
westchnął, podchodząc do niej i uwalniając ją z okowów swego umysłu. Przytulił delikatnie kobietę. - Na końcu naszej ścieżki jest zwycięstwo. Wieczna chwała i potęga. Oraz wiedza i panowanie. To nasza natura, nasze przeznaczenie, zesłane nam przez Kaina. Zresztą, chyba o tym wiesz, prawda?
- Tak, wiem.

Przytuliła się do mężczyzny. Sama jego bliskość działała kojąco. Chciała mu wierzyć. Chciała przy nim zostać. I tylko gdzieś na dole umysłu pobrzmiewał ostrzegawczy dzwoneczek.
Zaś w oddali dudniały wystrzały karabinów i głośne wiwaty. Wybiła dwunasta.
Karl ujął Aghatę za pas i przyciągnął do siebie. Pocałował ją namiętnie, nie bawiąc się w żadne ceregiele. Po chwili oderwał się od kobiety i szepnął - Wszystko najlepszego, moje dziecko.
- Wszystkiego najlepszego. -
odparła.
- Już niedługo będziemy mieli nowe mieszkanie, kochana. - uśmiechnął się. - Zjemy w końcu tę kolację w zamku, jak Ci mówiłem. - pocałował ją w czoło.
Nie odpowiedziała. Dotyk mężczyzny był przyjemny, ale czy mogła mu zaufać? Gdzieś w głębi jej jestestwa tliła sie myśl, by zabić. Zniszczyć Karla, Aghatę... Ojca. Tylko tak mogła ocalić swoją ludzką rodzinę i siebie. Były to jednak puste odczucia. Kochała ich. Wszystkich. A najbardziej Karla. Może gdyby mu powiedziała... może miałby siłę... odebrać jej życie? Najpierw jednak chciała wiedzieć czym zajmował się jej “dziadek” i co tak właściwie się z nim stało, że nigdy go nie spotkała.

- Co mam teraz zrobić? - zapytała.
Starszy wampir tylko się uśmiechnął i nachylił do jej ucha. - Przygotuj się, atakujemy jutro w nocy. - jego wyraz twarzy stał się drapieżny. - Odciągniemy uwagę ghulami, sami wejdziemy od rzeki i ciach! Zamek jest nasz. - uśmiechnął się.
- Jak dokładnie to widzisz? - zapytała, mając nadzieję, że w końcu dowie się kto jest przeciwnikiem.
Karl pokręcił głową. Wydawało mu się, że Aghata wszystko zapomniała... Ale to było możliwe, biorąc pod uwagę, że większość bazy zamieszkiwali Malkavianie i ich ghule. Same świry. Westchnął i odparł. - Napuścimy ghule na ochronę zamku Tzschocha. A my, nasza sfora z kilkoma młodszymi wampirami, wejdziemy do samego zamku i zabijemy tego Szczura, który się tam panoszy.
- Po co? -
odważyła się zapytać.
- Oj, drogie dziecko... - westchnął, łapiąc się za głowę. - Bo wzgardził Amelką. Bo targnął się na moje życie kilka lat temu. A poza tym... - jego twarzy przybrała drapieżny wygląd. - Bo możemy.
- Jak zechcesz. -
westchnęła, choć wcale nie potrzebowała powietrza. Najchętniej poszłaby do siebie, ale do licha, czy miała jakiś pokój?!
Wampir ujął podbródek swego childe. - Och, Aghato... to jest nasza wizja.
- Nie jestem już przekonana. -
odparła z pozornym smutkiem - Czy... mogę odejść?
- Tak, tak... -
Malkav tylko machnął ręką, odwracając się w stronę biurka.
 
Corrick jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172