Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2016, 12:05   #15
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Nie byli szczęśliwi. O nie. Niektórzy za fasadą żartów i dowcipów próbowali ukryć to, w jak chujowym położeniu się znaleźli. Nie wiedzieli niczego i ta niewiedza powodowała, że z łowcy stali się zwierzyną. Zawsze kontrolowali sytuację. Byli jej Panami. Teraz to sytuacja i miejsce miała władzę nad nimi. Mieli wybór. Dość prosty. Czekać na dalszy rozwój wydarzeń, albo pociągnąć za obręcz. Mogła ona oznaczać życie lub śmierć, ale nawet w tym przypadku nie mieli pewności. Płomień w pochodni palił się jeszcze, lecz coraz słabiej. Nie dochodziły ich żadne dźwięki. Głosy. Głucha cisza przerywana biciem ich własnych serc.

Komnata 1: Tallana / Tosse Basler

Dla elfki i strażnika wybór, decyzja okazała się dość oczywista. Obręcz. Pociągnięcie jej, a potem nastąpiło zwolnienie blokady. Dolna obręcz opadła z łoskotem na ziemię, opadając centralnie na stalowe kolce. Jednak zarówno Tallana, jak i Tosse mieli fart. Dobrze ułożona pozycja ciała i odrobina szczęścia sprawiły, że nie polecieli w dół, w objęcia śmierci. Oczywiście, że polecili w dół, ale w ostatnim momencie złapali się stalowych prętów. Mocny chwyt sprawił, że palce nie ześlizgnęły się i nie spadli niżej. A kostucha czekała. Trochę się zawiodła. A potem nasi bohaterowie musieli rozbujać swoje klatki i zeskoczyć na ziemię. W ten oto sposób byli wolni. I cali. No prawie, bo elfka przy upadku spadła na łokieć, który sobie lekko stłukła. Mały siniak. Nic nie znaczący. Tosse za to spocił się jak proboszcz ganiający po plebanii za kucharką.

Komnata 2: Av’Ren’Hin / Frenker Koppelstein

Av'Ren'Hin najpierw ostrożnie złapał za obręcz. Pobujał ją na lewo, prawo i gdy zorientował się, że idzie ona także do dołu, szarpnął ją z całych sił. Obręcz pod nim zapadła się i elf poleciał w dół. Chyba tylko dzięki wrodzonej zręczności w ostatnie chwili sie złapał. Zawisł, dyndając nogami w powietrzu. Rozbujanie się i wylądowanie bezpiecznie, kosztowały go trochę wysiłku. Przy upadku jednak, tak niefortunnie wylądował na nogach, że poczuł jak kostka “idzie” w bok. Av'Ren'Hin skręcił staw skokowy. Grymas bólu pojawił się na jego twarzy. Dało radę chodzić, ale bardziej przypominało to powłóczenie niż chód.

Frenker Koppelstein siedział sobie spokojnie i obserwował bieg wydarzeń. Nie podejmował żadnych działań, nie wiedząc za bardzo, co ma dalej czynić. Widział jednak, jak elf wyswobadza się z pułapki i ląduje na ziemi, a także to, jak doznaje lekkiej kontuzji. Frajer, można by pomyśleć, ale co myślał Frenker, tego za chuja nikt nie wiedział. Chyba nawet on sam.

Komnata 3: Maximilian Shiefemtur / Karl Altmeier

Maximilian Shiefemtur, a także Karl Altmeier, postanowili działać. Max powolnym, niemalże slimaczym ruchem na początku stanął na drżących nogach, by następnie silnie szarpnąć za obręcz. Karl wyprostował się szybko, chwycił obręcz obiema rękoma i pociągnął w dół. W obu przypadkach nastąpiła ta sama sytuacja. Dolna obręcz spadła, ale na szczęście, byli na to przygotowani. Złapali się mocno krat, co zapobiegło gwałtownemu upadkowi. Po chwili obaj wylądowali bezpiecznie na ziemi. Wymagało to od nich trochę wysiłku, ale chęć przetrwania i przeżycia bywa idealnym motorem napędowym.

Komnata 4: Moradin / Sor’Kane

Elf i krasnolud w klatkach wisieli. Mimo, że byli w czarnej dupie, humor dobry mieli. Dialog, jak przy piwku prowadzili. I o dziwo, dla siebie mili byli. Nic się początkowo nie działo, choć zaraz coś się wydarzyć miało. Choć nie byli na to przygotowani, to w wir wydarzeń zostali uwikłani.

Komnata 5: Ruppert / Leśnik

Ruppert myślał, że jest chyba kurwa akrobatą. Rozbujał klatkę tak, że ta nabrała wahadłowego ruchu, a potem zaparł się nogami i rękami o pręty. Jedna ręka musiała iść do boku tak, by mocno chwycić pręt, a druga złapała za obręcz. I gdy ta została pociągnięta, blokada zwolniła dolną obręcz, co spowodowało szarpnięcie. Mocne i gwałtowne. Za mocne i gwałtowne, bowiem nogi ześlizgnęły się ze ściany i poleciały w dół. Ciało Rupperta może nie ważyło dużo, ale swoją wagę miało. Pierwsza ręka nie była w stanie utrzymać się na pręcie i puściła go. Druga, która trzymała obręcz, była mocno wyprostowana, a gwałtowne osunięcie sprawiło, że bark został wyrwany ze stawu. Ból przeszył całe ciało młodzieńca, ale było już za późno. Szkoda się stała, szok ogarnął jego ciało i Ruppert poleciał bezwładnie w dół, przy okazji zawadzając swoją mordą o obręcz. Krew trysnęła z ust, a zęby przegryzły język. Nie miało to jednak większego znaczenia, bowiem po sekundzie, no może dwóch, więzień krzyknął ponownie z bólu. Ostre pręty wbiły się idealnie w jego ciało, przeszywając je na wylot. Uszkodziły przy tym mięśnie, ważniejsze organy, a nabity, niczym prosiak na rożnie, młodzian wykrwawiał się. Agonia nie trwała długo, ale nie należała do przyjemnych. Ruppert przepatrywacz nie miał za wiele szczęścia. Konał, patrząc jak nowy znajomy...

Raimundo zwany Leśnikiem liczył, że nie podzieli losu towarzysza.Szeroko zaparł się nogami jak najwyżej i jak najmocniej tylko mógł. Jednym ranieniem objął kraty górnej części klatki, przekładając je przez otwory. Jednocześnie wysuwając drugą rękę po obręcz. I choć miało być jednocześnie, to chuj bombki trafił, nie było. Nie miało to jednak większego znaczenia, bowiem blokada została zwolniona, a dolna obręcz z hukiem poleciała w dół. Klatką szarpnęło i nogi też poleciały w dół. Nie były w stanie sie utrzymać. Na szczęście ręka, którą oplótł kraty górnej części, wraz z drugą zaciśniętą na obręczy utrzymały go. Wisiał sobie więc teraz wesoło, machając w powietrzu nogami. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma, więc zaczął powoli schodzić. Powoli. Bardzo powoli, a że Raimundo też nie był akrobatą, ani wielkim siłaczem, czuł jak palce z każdym zejściem bolą go coraz bardziej. W końcu dotarł do dolnej krawędzi, którą mocno złapał. Zaczął powolne bujanie się, by wyskoczyć za zasięg ostrz. Raz, drugi, trzeci i prawie tak do usranej śmierci, aż w końcu dyndał jak jakaś chorągiew na wietrze. Wyskoczył, wypychając się do przodu i wylądował na...glebie. Idealnie tak, że jego twarz zwrócona była na przebite ciało Rupperta.

Wszyscy
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hWaNoK3gN6M[/MEDIA]


Choć nie każdy o tym wiedział, pierwsza ofiara została już “złożona”. Pierwsza krew się przelała. Część była już na wolności. Część jeszcze siedziała na swoich miejscach licząc, że jakoś uda im się bez szwanku przetrwać ten koszmar. Jednak nikt z nich nie był przygotowany na to, co miało nadejść i nastąpić.


Klekok. Cichy początkowo. Jakby coś, gdzieś kliknęło. A potem kolejny raz i kolejny. Szmer, którego nie dało się usłyszeć. Dźwięk dochodził od wewnątrz komnaty, od strony drzwi z białą strzałką. Tam też leżały kości. Ludzkie kości, które zaczęły się poruszać. Mozolnie. Niemrawo, bez gracji i ładu. Powoli podnosiły się do góry. Trup ożywał. To wprawiło wszystkich w trwogę na tyle, że żadne z nich nie zdołało się poruszyć, czy wydobyć z siebie słowa. Kości ożywały. Pierw podniosły się nogi, ale tylko tak, że były one ugięte w kolanach, kolanami zwróconymi do drzwi. Następnie lewa i prawa ręka poszła na boki, jak u małego dziecka, które właśnie się przebudziło. A potem obie ręce poszły za tył głowy i zgięły się również w łokciach. Dzięki temu kościotrup wygięty był w łuk. Głowa choć skierowana do dołu, to pustymi oczodołami patrzyła na uwięzionych. Ziała w nich pustka i coś mrocznego. Żaden z więźniów nie umiał odpowiedzieć co to takiego, ale przyprawiało to ich o gęsią skórkę. Przypomniały im się najbardziej mroczne momenty z ich życia. Szkielet nieporadnie wstawał i podnosił się do góry. Przypominało to trochę kukłę na sznurkach, w rękach nieporadnego kuglarza. Kości zdawały się być kruche, a ruchy tak nieporadne, że zdawało się, iż szkielet upadnie na ziemię i się rozsypie. Jednak tak się nie stało. W końcu się podniósł. Wyprostowany i dumny odwrócił się w stronę więźniów. A potem powolnym ruchem zdjął swoją głowę z karku i rzucił ją w kierunku więźniów tak, że ta znalazła się albo nie opodal klatki, albo pod nogami, któregoś z więźniów, który się wydostał.

Szczęki zaklekotały, odzywając się. Głos jednak na pewno nie mógł należeć do martwej czaszki, bowiem był pełen gniewu i ociekał szyderstwem.

- Witajcie. Całe życie wykorzystywaliście innych. Byliście świadkami lub uczestnikami czyiś nieszczęść, bądź cierpienia. Przemoc dla was jest czymś normalnym - sposobem na życie. Chodzicie własnymi ścieżkami, nie licząc się z życiem innych. Nie uznajecie zasad, łamiecie je i podążacie własnym kodeksem. Ból i przemoc towarzyszą wam przez całe życie. Teraz jednak będziecie jego uczestnikami. Dziś wy zostaniecie poddani próbie i jeśli chcecie przeżyć, będziecie musieli stać się jednym ciałem. Gra toczy się o wasze życie i dziś macie okazję udowodnić, że zasługujecie być członkami Imperium. Być jego częścią, a nie tylko robactwem, które niczym choroba wyżera go od środka. Czas zaczął płynąć i gdy dobiegnie on końca, wszystkie drzwi zamkną się na zawsze, a wy zostaniecie tu pogrzebani żywcem. Świat wówczas o was zapomni. - gdy ostatnie słowo zostało wypowiedziane, kości upadły na ziemię rozsypując się w proch.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline