Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2016, 12:14   #387
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Bez obaw, wrócimy. Wszak po to tu siedzimy - by uzupełnić protokół. A skoro już rozmawiamy szeryfie i nie wiadomo czy i kiedy jeszcze się spotkamy, o ile nie postanowicie mnie zlinczować i powiesić “bo takie jest tu prawo”. Miejscowe prawo warto zauważyć. - spokojnie zaciągnęła się aż została ćwierć papierosa. Silenie się na opanowanie działało na i tak nadszarpnięte nerwy. Pieprzona hipokryzja - Wiem że sprawa Briana i pani Claire jest dla pana istotna i priorytetowa, jako że… są to pańscy bliscy. - zawiesiła na sekundę głos, by dokończyć neutralnie. Nie musiała sie drzeć na całe gardło o więzach krwi i miłościach, nie wypadało - współpracownicy i sąsiedzi. Chce sie pan dowiedzieć co się z nimi dokładnie stało. Znaleźć winnych i dociekać sprawiedliwości. Ernst był moim bliskim, moje cele są tożsame, mimo iż skierowane ku innej jednostce. Chce wiedzieć co się z nimi stało. I proszę sie nie zasłaniać przepisami i otoczką biurokracji. rozmawiamy jak człowiek z człowiekiem. Kto miał prowadzić śledztwo jak nie miejscowe służby porządkowe? Niech sie pan postawi w mojej sytuacji, choć spróbuje. - zakończyła i przez chwilę w zielonych oczach rozbłysły iskry żalu. Znikł jednak tak szybko jak sie pojawił. Spokój jest ważny, trzeba było go zachować.

- Rozumiem. - powiedział krótko szeryf - Ale proszę wrócić do bieżącej sprawy. - wskazał ponownie na dwie kartki i pewnie całościowo na śledztwo które prowadził w sprawie porwania. - A po jej zakończeniu mogę liczyć, że wrócimy do sprawy zaległej? - spytała, wychylając się do przodu i kładąc ramiona na improwizowanym stole, by skrócić dystans.
- Po zakończeniu zobaczymy do czego wrócimy jak już będziemy wiedzieć jak wygląda to zakończenie. A więc… - odparł Dalton ponownie wskazując palcem na dwie, wciąż puste kartki papieru.

- Stałam na podwórzu, na lewo od wejścia mając dom na dwunastej. Przy płocie, koło krzaków… prawdopodobnie róże, po ciemku ciężko stwierdzić. Napastnicy dostali sie do domu przez okno. Co dokładnie się tam działo - brak danych. Przyczynę duszenia się Briana ma pan w swoich notatkach, wystarczy spojrzeć - mówiła z uprzejmą maska na twarzy, a na kartce napisała drukowanymi “Taylor” - Krew spływająca do krtani z rozbitego nosa nie sprzyja oddychaniu gdy ma się w ustach knebel. Taylor doznał urazu podczas szamotaniny z Brianem w domu. Wyszedł z obrażeniami. Co do ksyw, imion… już mówiłam. Mogę panu podać opis: skórzane kurtki, wiek, przybliżony wzrost i waga, cechy szczególne. Jednemu z nich drży lewy kącik ust. Podczas podróży z Runnerami ani pani Claire, ani Laurze nie stała się krzywda. Czemu pańska przyjaciółka jest ranna… proszę pytać swoich zastępców. Będą mieli dokładniejsze informacje - wzruszyła ramieniem, a kolejny kiep wylądował w popielniczce - Nie podam panu dokładniej lokalizacji w której sie odłączyły. W lesie. Kuleję na percepcję, nie poruszam się za dobrze w terenie. Uciekły bo im pozwoliłam. Byłam sama. Nie szarpałam się z Brianem, który mnie przewrócił, nie sięgnęłam po broń ani nie zawołałam chłopaków. Nie udzieliłam mu pomocy medycznej w obozie Runnerów, tylko na łodzi, zajmując się na świeżo jego obrażeniami otrzymanymi podczas porwania. Odstawiłam opatrzonego do obozu. Kto, co i jak dalej się nim zajmował - brak danych. Przy regularnej wojnie jest masa rannych. - znów wzruszyła ramieniem, patrząc na obracany w palcach ołówek.
- Do obozu żołnierzy przyniesiono go w opłakanym stanie i tam dopiero się nim zajęłam. Może pan spytać kapitana Yordy. Potwierdzi. Pan Rewers nie ma z tym nic wspólnego. To nie sprawa Pazurów, nie miesza się w tutejsze szarpaniny. Wspomniałam o nich, bo to oni mnie wyprowadzili od Runnerów. Pan Rewers mnie szukał - jako dowód ma pan te listy gończe. Słyszałam że są na komendzie, więc musiały się panu rzucić w oczy. Tak więc szukał i znalazł. Spotkaliśmy się i chwile potem wpadliśmy na pańskich ludzi z panią Claire. Resztę zapewne już pan zna z ich opowieści. - oddała szeryfowi kartkę, gdzie pod imieniem “Taylor” widniał pobieżny opis sześciu dodatkowych osób z uwzględnieniem danych poprzednio przez lekarkę wymienianych, lecz bez określeń typu “Latynos” ani bez imion. Przy jednym z nich widniał dopiskiem “chyba Steven”.

- Wcześniej nic nie wspominałaś o kneblu. - kiwnął głową szeryf słuchając swojej rozmówczyni i zapisując coś w kajecie. - Jeśli byłaś z domem na godzinie dwunastej i przy krzakach z kwiatami czy to oznacza, że byłaś w ich ogrodzie? Czy gdzieś indziej? - Chebańczyk podniósł wzrok na Alice i czekał na doprecyzowanie tego fragmentu.
- Czy to, że Taylor doznał urazu w wyniku szamotaniny z Brianem to widziałaś to na własne oczy czy jest tylko domysłem na podstawie tego jaki ten Taylor wszedł a w jakim stanie wyszedł? - spytał znowu chcąc rozjaśnić dany fragment z zeznania Savage. Po czym znów dał jej chwilę na odpowiedź i pochylił się do swoich notatek.

- Mhm. - pokiwał głową Dalton odbierając kartkę z krótkimi notatkami o uczestnikach napadu na dom Saxton’ów. Zaznajamiał się chwilę z tą listą. Poza Taylorem było po kilkanaście słów o pół tuzinie osób więc raczej dużo mu to nie zajęło. Spojrzał znad kartki tak, że widziała głównie jego spojrzenie. - Więc sprawcami porwania była ta szóstka mężczyzn? - spytał grobowym tonem i Alice nie była w stanie określić co i ile już wie, zgadł, domyślił się czy wiedział.
- Interesuje mnie jeszcze pożar. Czy widziałaś jak się zaczął? - zadał kolejne pytanie na temat zdarzeń sprzed dwóch dni.
- I ta trójka o której wspomniałaś. Nico DuClare, Gordon Walker i Nathaniel Wood zwany też Lynx’em. Czy spotkaliście się gdzieś wcześniej przed przybyciem do obozu NYA? Czy jest ci wiadome jak Claire znalazła się w ich rękach? - spytał znowu coś zapisując w notesie i gdy skończył spojrzał czekając na odpowiedź rozmówczyni.

Alice przymknęła oczy i zagryzła wargę, a na jej twarzy pojawiło się zmęczenie. Na usta cisnęło się parę komentarzy z gatunku tych niezbyt kulturalnych. Policzyła więc w głowie do pięciu, próbując uspokoić warczącego za uchem potwora. O tym właśnie mówiła Tony, tylko od niej zależało czy zwalczy swoje demony, czy pozwoli im przejąć nad sobą kontrolę. Nienawiść, gniew, pogarda i brak zrozumienia - wielogłowa hydra czająca się tuż za wątłym ramieniem, gotowa do działania. Przygotowana by kąsać tam, gdzie najbardziej boli... ale nie wolno było ulegać pokusie. Po to Bóg dał człowiekowi wolną wolę i umiejętność odróżniania dobra od zła, żeby sam pisał swój los, nie mogąc mieć pretensji przy epilogu. Chodziło o zachowanie człowieczeństwa, dobroć i te wszystkie pozytywne wartości, które powojenna zawierucha skutecznie wypleniała z ludzkiego życia. Tak żyło się łatwiej, prościej. Mniej... niebezpiecznie i z pewnością mając mniej powodów do pakowania się w tarapaty.
- Przykro mi, widziałam tylko krzaki i ten płot. Chyba ogród, niestety dokładnej lokalizacji... brak danych. Nie jestem w stanie podać... naprawdę nie umiem. Nigdy tam nie byłam, nie widziałam planów zabudowy tamtejszej okolicy. Było ciemno, denerwowałam się bo nigdy wcześniej nie brałam udziału w podobnej akcji. Nie mój... zakres kompetencji. Widziałam przez okno jak Brian złapał Taylora za ramię i jakoś tak przerzucił nad plecami - wykonała nieskoordynowany ruch rękoma, unosząc je na wysokość głowy nad prawym barkiem
- Przy podobnej czynności bardzo łatwo naderwać ścięgna, bądź nawet wyrwać ramię ze stawu. Późniejsze oględziny potwierdziły: rodzaj obrażeń pasował do zastosowanego działania obronnego. - Kwestia pożaru: Dane niekompletne. Nie mam pewności kto podłożył ogień. Skupiłam się na rodzinie Saxtonów i zapewnieniu im najłagodniejszego przebiegu podróży. Rzucanie fałszywych oskarżeń z tego co pamiętam jest obarczone odpowiedzialnością karną, podchodzącą pod pomówienie. Cytując: "Kto, przed organem powołanym do ścigania lub orzekania w sprawach o przestępstwo, w tym i przestępstwo skarbowe, wykroczenie, wykroczenie skarbowe lub przewinienie dyscyplinarne, fałszywie oskarża inną osobę o popełnienie tych czynów zabronionych lub przewinienia dyscyplinarnego, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch". - wyciągnęła dłoń i po chwili wahania wyłuskała z paczki kolejnego papierosa. Obracała go w palcach jak wcześniej ołówek, zapalniczkę jednak zostawiła w spokoju - Tak, ci mężczyźni brali udział w porwaniu. Nie znam wszystkich Runnerów z imienia, tak samo jak nie podam panu nazwisk wszystkich zamordowanych razem z doktorem Brekovitzem. Za to mogę podać ich opis, tak jak uczyniłam w tym przypadku - przeniosła wzrok z rakotwórczej pałeczki prosto na rozmówcę, a jej głos minimalnie się ochłodził. Milczała przez czas potrzebny na ujęcie zarzygałki i potarcie mechanizmu co zaowocowało pojawieniem się paru iskier i wątłego płomienia. Z prawdą się nie rozminęła. W porwaniu od początku do końca brało udział pięciu gangerów plus ona. Paul z Hektorem odłączyli się gdzieś po drodze, mogli więc zostać wyjęci imiennie z owej wyliczanki. Zresztą każdy chronił najbliższych, a Konstytucja zapewniała obywatelom możliwość odmowy odpowiedzi na pytania podczas przesłuchania, jeśli dany obywatel miał wyraźne podstawy podejrzewać organ wykonawczy o nadużywanie władzy, korupcję i stronniczość, sprzyjanie zbrodni, tudzież chronienie morderców, a jak inaczej dało się nazwać stopowanie śledztwa przez trzy miesiące? Savage na poczekaniu dałaby radę podać całkiem sporą listę synonimów.
Aż tylu ludzi szeryfa nie przeżyło zimy, by dojście do prawdy stanowiło to jakikolwiek problem. Skąd więc owa opieszałość? Wnioski nasuwały się same. Mimo niechęci i rosnącego rozdrażnienia, lekarka kontynuowała zeznania, przeplatając słowa porcjami siwego dymu.
- Z pańskimi zastępcami nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej, może gdybym zimą... hm. To sprawa na potem, fakt. Proszę wybaczyć obcesowość, brak taktu i nieuprzejmość. Wszystkim nam ostatnie dni dały ostro w kość - pochyliła nieznacznie kark, przyznając się do popełnienia fau pax. Lekarze mieli inne zadanie, niż sądzenie kogokolwiek. Powinna o tym pamiętać nawet w sytuacji podobnej teraźniejszej.
- Nie spotkaliśmy się, jednak o Walkerze i Woodzie słyszałam. Wszelkie obrażenia pani Saxton pojawiły się, gdy znajdowała się już pod ich kuratelą. W jakich okolicznościach - brak danych. Nie zamierzam przedstawiać panu spekulacji bez podparcia dowodami, nie na tym rzecz polega. Byłoby to przestępstwem, wykroczeniem... a ważne jest, żeby odróżnić przestępstwo składania fałszywych oskarżeń od przestępstwa zniewagi i zniesławienia, gdyż podlegają innym sankcjom prawnym. To pierwsze popełniane jest bowiem przed organami ściągania lub orzekania: Policją, Prokuraturą lub Sądem. Drugi przypadek rozpatruje sytuację, gdy zamiarem sprawcy jest aby osoba szykanowana została ukarana za coś, czego nie popełniła. Natomiast zniesławić i znieważyć da sie oskarżanego przed innymi osobami i organami w celu poniżenia lub spowodowania utraty zaufania wobec niego. Patrząc na ich zachowanie zarówno przy pierwszym kontakcie, jak i później w namiocie nowojorskiego oficera nazwiskiem Yorda... póki pan Rewers żyje i ma się dobrze, niczego innego na mój temat, prócz obelżywych negatywów, pan od nich nie usłyszy. - zakończyła ze znużeniem, strzepując popiół do pogiętej puszki. Jako podwładni Daltona, spotkani w lesie mężczyźni musieli mu zdać raport o przebiegu akcji na Wyspie. Jeżeli zachowali manierę z przesłuchania armijnego kapitana, to pozytywów, ba! Nawet faktów neutralnych nie było się co spodziewać. Mimo tego Savage nie pluła jadem, ani nie żądała natychmiastowego zadośćuczynienia. Mówiła spokojnie, zaznaczając problem i zostawiając go szeryfowi do dalszego rozważenia. Ciekawiło ją czy i tym razem skwituje sprawę wzruszeniem ramion, skoro chodziło o jego ludzi, czy realnie coś z nim zrobi. Odpowiedź na owe pytanie wydawała się jej istotna, rzutując na całokształt obrazu chebańskich służb mundurowych. Różnili się czymkolwiek od tak pogardzanych gangerów, choćby poszanowaniem obowiązujących odgórnie zasad, a może już całkiem popadli w ksenofobię? Czas miał pokazać, a ruda dziewczyna mogła jedynie czekać.

- A rzeka? Czy podczas tego porwani widziałaś rzekę? Jeśli byłaś przed domem przy tych krzakach to gdzie w tym czasie była rzeka? Za tobą, przed, gdzieś obok? Daleko, blisko? - przedwojenny glina spokojnie kontynuował wypytywanie o zdarzenia do jakich doszło w domu porwanej rodziny. Dom i cała posesja graniczyła w końcu bezpośrednio do rzeki.
- I o oględzinach i obrażeniach kogo mówisz? Kto komu naderwał te ścięgna czy wybił bark. - szeryf zapytał o doprecyzowanie opisu efektów walki w domu przed świtem dwie doby temu.
- Dość skromny ten opis. - głowa faceta z odznaką w klapie poruszyła się kiwając głową w stronę przed chwilą zapisanej kartki z kilkoma słowami na krzyż o uczestnikach porwania. - Zastanawiające, że płynąc przez jezioro a to dobre kilkadziesiąt minut do nas. I z powrotem. Zapamiętałaś tak mało. Ale chcesz i jesteś gotowa mi podać opis. Ludzi których wtedy znałaś równie słabo jak tych tutaj oczywiście. - tu znów wskazał głową w stronę kartki z opisami. Były tak pobieżne, że tak naprawdę mogły pasować do któregokolwiek faceta w skórzanej kurtce. Większość gangu zaś to byli faceci w kurtkach. Szeryf dawał więc wyraz swojemu niezadowoleniu czy rozczarowaniu tak skróconym opisem bezimiennych uczestników porwania. Wedle takiego opisu mógłby zatrzymać większość tych facetów w skórzanych kurtkach z bandy Guido. - A w zimie chyba nie byłaś jeszcze w gangu. Przynajmniej tak się nie przedstawiłaś. I nie miałaś ich kurtki. A mimo to jesteś gotowa podać mi opis ciał tamtego lekarza i reszty choć równie dobry jak tych facetów z którymi dwa dni temu przepłynęłaś jezioro w tę i we w tę. - Dalton przeniósł wzrok z powrotem na siedzącą kobietę po drugiej stronie skrzynki i nieco skrzywił wargi w grymasie pt. “no co ja mogę”. Jednak przedstawienie przez niego informacji i zdań jakie przed chwilą powiedziała Alice jakoś nie sprawiało wrażenie, że dowierza w jej dobre intencje i szczerość wyzierające z każdego jej słowa. - Dobrze. Może twój opis okaże się przełomowy w tej sprawie. Podaj w takim razie to co zapamiętałaś. - powiedział wzruszając wymownie ramionami i wydzierając trzecią już kartkę. Napisał coś na niej na górze swoim ołówkiem i potem podał na jej stronę skrzyni. Wtedy mogła odczytać co tam było. “Zeznania w sprawie dr. Brekowitz’a wd. Alice Savage".
- Jak tak lubisz, znasz i szanujesz prawo na pewno wiesz. Ale na wszelki wypadek przypomnę, że nie tylko składanie fałszywych zeznań jest karalne ale także zatajanie informacji które mogłyby się okazać przydatne czy kluczowe nawet w prowadzonej sprawie. Opis zdarzenia, sprawców, kolejność, wygląd są dość istotne czy kluczowe nawet. Więc jak coś sobie jeszcze przypomnisz to możesz dopisać czy powiedzieć śmiało. Jednak jeśli by wyszło, że twoje zeznania były fałszywe czy zataiłaś jakąś informację no cóż. Miałabyś nieprzyjemności. - szeryf gdy już podał kolejną kartkę dla lekarki na zeznania w sprawie Berkowitz’a położył tą z listą zaczynającą się od Taylora tak, że znalazła się gdzieś na środku skrzynki gdzie Alice mogła swobodnie do niej sięgnąć.
- Wracając do tematu tamtego zdarzenia. Iloma łódkami odpłynęliście? Czy płynęliście od domu Saxton’ów prosto na Wyspę czy jeszcze gdzieś? I twój opis obdukcji Briana po porwaniu przeprowadzony na łódce i późniejszy wykonany mniej więcej dobę później w obozie NYA na Wyspie byłby jak najbardziej na miejscu i pomocny w sprawie. W końcu jesteś lekarzem prawda? I Aniołem. Nawet Aniołem z Cheb jak to nazwali w gazetach. - szeryf odchylił się w tył opierając się o oparcie krzesła i zaczął spokojnie kolejnym pytaniem o wydarzenia z poranka gdy Runnerzy wrócili do Cheb. Gdy mówił o raporcie z obdukcji wskazał brodą na wciąż pustą kartkę jaką podał wcześniej lekarce na której prosił ją już wcześniej o spisanie raportu medycznego.

Dłonie Savage wylądowały na stole, plecy pochyliły sie nad improwizowanym blatem. Przez chwilę bębniła palcami o dechy, by w końcu prawą ręka zacząć wodzić po sękatej powierzchni. Wpierw zakreśliła palcem wskazującym niewielki łuk, zmarszczyła brwi i zamarłą na uderzenie serca, przymykając oczy. Ruda głowa przekrzywiła się w bok, zęby poczęły maltretować wargę. Nie zwracała uwagi, czy z miejsca w którym zostawił ją Taylor dało się dostrzec rzekę, bardzo możliwe, że zasłaniały ją krzewy.
- Hm - mruknęła cicho pod nosem, odrywając rękę od blatu. Rozprostowała i zacisnęła kilkukrotnie palce, skrzywiła się i jakby dla potwierdzenia jakiejś teorii złożyła w powietrzu niewidzialny podpis, udając że trzyma w palcach pióro, bądź inne akcesorium do pisania.
- Rzekę miałam za plecami. Ale nie jestem pewna jak dokładnie daleko… brak możliwości weryfikacji danych. Było ciemno, denerwowałam się. Skupiałam uwagę na czymś innym. Czy daleko... szeryfie dla mnie wszędzie jest albo daleko, albo wysoko. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się przepraszająco. Bycie kurduplem w świecie normalnych ludzi ciągnęło za sobą komplikacje dalece wykraczające poza granice pojmowania tych drugich Oni nie musieli prosić aby ktoś zdjął im jakiś drobiazg z półki i nie dostawali zadyszki próbując dotrzymać tempo marszu podczas zwykłego spaceru - Co do oględzin uszkodzonego przez Briana barku Taylora. Do incydentu doszło w domu, tak jak panu mówiłam. - wyprostowała plecy i na moment zawiesiła wzrok za oknem.
Co teraz porabiali chłopaki, o ile wciąż żyli? Czy byli bezpieczni, postawili na niej krzyżyk?
Zacisnęła szczeki, powracając spojrzeniem do Daltona.
- Nigdy wcześniej nie brałam udziału w podobnym zdarzeniu, nie jestem przyzwyczajona do podobnych aktywności jak porwania, wymuszenia et cetera, et cetera. Nie leżą w zakresie moich kompetencji, ani nie współgrają z systemem wyznawanych wartości. Było też ciemno. Próbowałam przewidzieć wszelkie możliwe scenariusze na najbliższą godzinę i zabezpieczyć cywili od zdarzeń losowych. Przewidzieć je, w porę zapobiec zbędnej przemocy. Walka mi nie idzie, specjalizuję się w czymś innym. Układanie harmonogramów… jak przy badaniach. Jajogłowość czasem się przydaje - wzruszyła ramionami i podjęła wątek, a twarz zmieniła się jej w maskę lekarza: beznamiętna, skupioną. Tak było prościej. W międzyczasie rozpoczęła spisywanie raportu obdukcji Briana Saxtona. Brakował sensu utajać cokolwiek, skoro zaraz po przybyciu do Cheb badała go Kate i pewnie po zakończeniu przesłuchania, szeryf skonsultuje ów raport z jej wiedzą - logiczne posunięcie.
- Ma pan rację, do wspomnianej organizacji dołączyłam już tutaj. Stanowiło to jeden z warunków zawarcia pokoju między państwem, a ludźmi Guido. Porozumienia dzięki któremu to miasto nie wygląda na co dzień tak jak teraz: puste, zdewastowane ulice i martwa, głucha cisza. Bezruch, zastój… miasto duchów. I nie ja wymyśliłam to przezwisko, ale ktoś kto uznał że pasuje do naiwnej idiotki stającej pośrodku wojny bez jakiejkolwiek broni prócz zapomnianych, przedawnionych ideałów. O dokładniejszą genezę podjęcia przeze mnie pracy w firmie Guido powinien pan spytać Briana, bo sam pewno się tym nie chwalił. Nieważne, to już przeszłość - uniosła wzrok znad kartki. Pisała co pamiętała, skupiając się na rodzaju obrażeń, ich wielkości i prawdopodobnej genezie powstania. Spisywała przeprowadzone u Nowojorczyków zabiegi, listę podanych leków. Ściubiła najmniejszym możliwym do rozczytania pismem, lecz i tak szybko musiała się przenieść na drugą stronę - Jako lekarz brałam udział w sekcji doktora Brekovitza i jego pacjentów. Pomagałam ich też pochować na terenie szpitala będącego niegdyś kliniką Ernsta. Pamiętam każdą twarz, każdy rodzaj ran jaki im zadano. Może i trwała wojna, lecz nawet ona ma swoje zasady, których łamać nie wolno. To nas odróżnia od zwierząt. Więc tak, pamiętam o nich, ktoś musi. Czasem pamięć to jedyne co nam pozostaje - zatrzymała ołówek i sięgnęła po kolejnego papierosa.
- I znów ma pan rację, szeryfie. Znam, szanuję i lubię stare, uniwersalne prawo obowiązujące odgórnie. Na tyle, by pamiętać ustępy mówiące nie tylko o wspomnianych sankcjach, ale i o możliwości odmowy składania zeznań, jeśli jako obywatel mam podejrzenia co do subiektywności danej jednostki administracyjnej - wzrok dziewczyny powędrował ku kartce czekającej na jej wersję zeznań… pewnie jeden z pierwszych oficjalnych dokumentów w sprawie rzezi ze szpitala polowego Runnerów.
- Jednak siedzimy tutaj i rozmawiamy jak ludzie cywilizowani… bo tak trzeba. To słuszne, wymagane, poprawne i logiczne. Concordia parvae res crescunt, dicordia maximae dilabuntur. Już wystarczająco wiele utraciliśmy - zmrużyła oczy, a ołówek podjął dalszą pracę, skrzypiąc cicho po papierze - Łódki były dwie: jedna nasza, druga Saxtonów. Rozdzieliliśmy się przy Wyspie, dwóch ruszyło ostrzec Guido. Przybiliśmy do brzegu. Druga grupa z jeńcami zaczęła się przedzierać przez las. Nie wiem gdzie, jak chodzili, ani kiedy wrócili do obozu. Brak danych, przykro mi. Resztę pan zna… i tak jestem lekarzem. I Aniołem. Miło, gdy ludzie sobie o tym przypominają akurat w chwilach dla nich dogodnych. - zakończyła, wzruszając lewym barkiem i posyłając brwi ku górze. Nie bała sie Guido, nie bała Taylora… dlaczego więc miała się bać siedzącego przed nią mężczyzny? W przeciwieństwie do gangerów w tym wypadku nie istniało ryzyko nagłej eksterminacji bez podania powodu. Dalton wysiliłby się chociaż na szkieletową formę, mogącą zostać okrytą płaszczykiem przepisów. Jak przed chwilą - groźba i paragrafy. Zupełnie jak na przedwojennym filmie o wydziale śledczym! Savage musiała się powstrzymać, by zachować powagę i nie parsknąć śmiechem. W sumie swój własny list gończy już miała…

- Czyli całe zdarzenie obserwowałaś z miejsca między rzeką a domem. - szeryf lekko stuknął ołówkiem w notes. Odwrócił kartkę i znów zaczął coś pisać chyba na górze strony. - Przemieszczałaś się gdzieś jeszcze? Podczas zajścia lub tuż po, zanim odpłynęliście? - zapytał patrząc znowu na rudowłosą kobietę siedzącą po drugiej stronie skrzynki.
- Znaleźliśmy też ślady włamania do okien. Jedno na parterze i drugie na piętrze. Czy możesz podać którzy z tych tu opisanych przez ciebie mężczyzn się tym zajmował? - teraz wskazał ołówkiem na wciąż leżącą na środku skrzyni kartkę gdzie Alice spisała skromne opisy szóstki sprawców.
- I posuwasz się do nadinterpretacji faktów. - powiedział szeryf nagle pochylając się z oparcia nad skrzynką po swojej stronie i wycelowując w Alice swój ołówek. - Tak się składa, że brałem udział w negocjacjach zimowych z tym Guido. I owszem zostało ustalone, że odjedziesz z nimi. Ale ani słowem, żadnego wymogu, żądania, czy negocjacji nikt nic, ani my ani oni nie wspominali, że masz się do nich przyłączyć. Więc co tam się potem działo po odjeździe stąd to już nie jest w żadnym wypadku wynikiem warunków zawarcia umowy między nimi a nami młoda damo. I pamiętamy co tutaj w zimie zrobiłaś. Nie tylko to o czym pisało w gazetach. Jakbyś była tacy jak oni. - tu bez patrzenia na kartkę z opisami sprawców porwania wskazał ją ołówkiem - To nasze pierwsze spotkanie wczoraj wyglądałoby zupełnie inaczej. I przez zaufanie i moim prywatnym zdaniem wręcz w nadmiarze, jakim obdarzył cię ojciec Milton. Choć przez wzgląd na niego i jego osąd sądzę to co ci napisałem w liście. Ale nikt nie stoi poza prawem. I nie może tu sobie przyjeżdżać i porywać sobie naszych ludzi licząc na bezkarność. Znajdzie się wina. To i znajdzie się kara. A póki nie. To będziemy jej szukać. - szeryf zdawał się w tej chwili być poważny nawet jak na jego standard który w Det by pewnie został uznany za sztywniacki jak u Nowojorczyków. Chwilę spoglądał w milczeniu patrząc na rozmówczynię swoim czujnym i bystrym wzrokiem starego, przedwojennego gliny. Potem w końcu, zdawałoby się niesamowicie wolno powrócił na tył swojego krzesła do mniej więcej poprzedniej pozycji.
- Więc skoro sama brałaś udział w sekcji tego lekarza to doskonale się orientujesz, że ciała zostały zabrane przy waszym odjeździe. Jak tak lubisz prawo to chyba wiesz co oznacza brak przebadanego przez służby porządkowe ciała w sprawie morderstwa. Ja sam nie widziałem tych ciał. Widziałem dopiero miejsce zbrodni. Po tym jak nie wiem ile osób się tamtędy przetoczyło. Zapewne podczas zabierania ciał albo i wcześniej. Świadków zdarzenia nie udało się odnaleźć. Jeśli jacyś byli to nie udało mi się ich odnaleźć. Nie wiadomo czy są i czy jeszcze żyją. Bo to się zdarzyło podczas najgorętszego okresu walk. Samo miejsce położone jest w Ruinach. Więc ani wcześniej ani potem nie było zamieszkane przez nas. Warunki pogodowe były chyba takie, że powinny ci utkwić w pamięci. Właśnie patrzysz na nasze całe laboratorium kryminalistyczne jakie jest na naszym wyposażaniu którym można by próbować zbadać pozostałe ślady. Jeśli jakieś zostają. - tu wskazał dłonią na siebie choć w zestawie ubraniowym i wyposażeniu jakie widziała Alice Dalton nie miał nawet lupy o mikroskopie, odczynnikach czy choćby aparacie fotograficznym nie wspominając. Pomijając, że każda wizyta człowieka czy zwierzęcia na miejscu zbrodni zacierała choć w minimalnym stopniu miejsce zbrodni a same walki trwały jeszcze z dzień czy dwa po śmierci Brekowitza wątpliwe by szeryf miał okazję czy choćby wiedział o samym zabójstwie o ile go nie zlecił czy chociaż zaaprobował. Ile czasu upłynęło odkąd tam przybył tego Alice nie wiedziała. Same warunki atmosferyczne też nie wpływały już wówczas na zachowanie śladów. A parę miesięcy zimy, a potem wiosenne roztopy i sama wiosna też na pewno zrobiły swoje. W przeciwieństwie do Alice szeryf nie miał możliwości zrobienia sekcji zwłok a to, że ich nawet nie widział też było całkiem prawdopodobnym założeniem. W końcu w zimie chyba była pierwszą osobą jaką mu o tym opowiedziała a spotkali się już prawie na sam koniec walk i negocjowania warunków pokojowych zaś Runnerzy już w tym czasie pakowali i żywych, i rannych i zabitych do odjazdu. W takich warunkach może przedwojenny posterunek ze światową siecią łączności z Interpolem, miejscowym i w razie potrzeby stanowymi czy federalnymi laboratoriami i służbami, kartotekami przestępców z całego świata, programów typujących winnych może i by odnalazły mordercę. Ale też byłoby to pewnie śledztwo w większości poszlakowe a wynik nadal bardzo niepewny. Właściwie można było czekać i liczyć na przełom w sprawie w postaci jakiegoś świadka czy kluczowego dowodu. Bez tego szanse na rozwiązanie zagadki i znalezienia winnych były dość nikłe. Mogło się nawet okazać, że zrobił to jakiś dzikus czy ktoś kto zginął podczas walk. Możliwości i gdybania było bardzo wiele wręcz odwrotnie proporcjonalne do dowodów jakie miał do dyspozycji chebański szeryf. Właściwie dysponował jednym zgłoszeniem i rozdeptanym miejscem zbrodni.
- Oczywiście masz prawo do złożenia zeznań. Tak samo jak i do odmowy. Nie neguję tego. - odparł spokojnie szeryf rozkładając na chwilę dłonie. - Poinformowałem cię o twoich prawach. Jeśli mas zażalenie do mnie i chcesz złożyć skargę też masz do tego prawo. Wyślij ją do władz federalnych i oni zajmą się tą sprawą. Jak tylko będą mogli. - powiedział poważnie szeryf choć Alice od wyjścia na świat zewnętrzny jakoś nie obiło się o uszy cokolwiek o jakichkolwiek władzach federalnych. Ale wiedziała, że procedura była właśnie taka jak mówił Dalton. Gdy obywatel miał zażalenie czy wątpliwości co do jakiegoś funkcjonariusza państwowego miał prawo złożyć zawiadomienie do odpowiednich władz.
- I mówisz, że odpłynęliście z domu Saxtonów rzeką do portu a potem płynęliście razem aż do Wyspy gdzie się rozdzieliliście. I nie wiesz dokąd i jak udali się dwaj z porywaczy poza tym, że mieli się udać do Guido. - szeryf złapał kraniec ołówka tak, że teraz trzymał go pomiędzy swoimi dłońmi i w skupieniu mu się przyglądał tak jakby to byłby najciekawszy ołówek jaki kiedykolwiek trzymał w dłoniach. - Mhm. - pokiwał w zamyśleniu dłonią. Alice znów poczuła się nieswojo nie wiedząc jak zinterpretować jego zamyśloną minę. Nie była nawet pewna czy myśli nad następną porcją pytań czy to tylko taka poza albo jakaś gra by rozmówca się zaczął pocić. Bo właściwie to już ona przynajmniej zaczęła.
- No dobrze a z tych dwóch co tam się oddzielili i poszli do Guido to którzy z tej szóstki? - wskazał znowu ołówkiem na kartkę z listą sprawców zdarzenia jaką sprokurowała lekarka i nadal leżało na środku skrzyni. - I dlaczego się oddzielili od was? Taka trudna i skomplikowana akcja wymagająca szóstki ludzi. Tacy ważni jeńcy. I czemu ci dwaj musieli niezwłocznie udać się do szefa? To nie tak blisko przez ten las. Co było takie istotne do zameldowania? No i dlaczego Saxton’owie? Dlaczego padło właśnie na nich? - szeryf spojrzał znowu prosto na twarz Alice i czekał na odpowiedź.

Wdech, wydech... nie wolno tracić zimnej krwi, ani trzaskać drzwiami. Rozwaga, spokój... łatwo powiedzieć, ciężej wykonać. Savage przekrzywiła szyję, czego efektem było głośne chrupnięcie kręgów.
- A to ciekawe... nie przypominam sobie pana w kościele podczas kulminacyjnego momentu, zaraz gdy gangerzy wdarli się do dzwonnicy, ani przedtem gdy szatkowali ściany i ludzi tym przeklętym działkiem... widział pan przestrzeliny w ścianach. O jego skuteczności wobec ludzkich tkanek można spytać Grahama Mathisa - to wtedy urwało mu rękę. Dookoła latały kule, a on krzyczał, umierając tam na podłodze. Brakło chętnych aby po niego wybiec i udzielić pomocy... ale przeżył. Cuda ponoć czasem się zdarzają, sam się jednak nie wyniósł. Nie pamiętam także pana potem, w autobusie, gdy rozmawiałam z Guido o odwołaniu przez niego rozkazu do ataku w najdogodniejszym dla niego momencie: kiedy byliście rozbici, przyparci do muru. Tym bardziej odczuliśmy pańską absencję przy pierwszy spotkaniu gangerów z miejscowymi po zawarciu kruchego pokoju, kiedy o mały włos nie doszło do rzezi. Gdzie był pan wtedy, gdy pańscy rodacy będący pod pańską opieką najbardziej potrzebowali wsparcia? Byliśmy za nich odpowiedzialni we troje: pan, ojciec Milton i ja. Każde w inny sposób, na innej płaszczyźnie. Cel jednak pozostawał kolektywny - zapalniczka zaiskrzyła po raz czwarty, gdy lekarka odpalała papierosa, próbując uspokoić budzącą się gdzieś w okolicach mostka wściekłość. Wdech, wydech. Zaciągnąć się, przytrzymać dym w płucach. Czynność powtórzyć.
- Jestem zaskoczona, że ktoś pańskiego pokroju myli pojęcia. Nadinterpretacją jest stwierdzenie, że brał pan udział w czynnych negocjacjach, może jeszcze był ich pomysłodawcą oraz wykonawcą. Stroną dyktującą warunki.... tak jak w tej chwili próbuje mi pan pokazać, ale wracając do tematu. Pomijając początkową próbę przerwaną przez granaty rzucone przez kogoś z pańskich ludzi, pojawił się pan kiedy zawarto już przymierze. Tak, bez pana zgody, obecności i choć rozumiem niewygodę oraz niechęć - niestety nie było czasu czekać aż pan się pojawi. A te granaty... może to przypadek, nerwowość. Komuś siadły nerwy, albo było to celowe działanie, teraz już niczego nie da się udowodnić, lecz liczy się fakt sam w sobie. Rozmowy przerwano, rozpoczęło się oblężenie. Wybrano ołów, śmierć i krew... choć istniały alternatywy. Zawsze istnieją. Wystarczy chcieć je dostrzec. Drogę do sztabowozu odnaleźliśmy tylko ja i pastor, z tym że jego argumenty posłały go przywiązanego na maskę autobusu i przyczyniły do głębokiej hipotermii, a także zapalenia płuc przez które oddał duszę Panu. Jego heroiczne poświęcenie niestety sytuacji Cheb nie zmieniało... a jakoś dziwnym zrządzeniem losu nikt inny nie miał pomysłu jak sprawę rozwiązać w sposób inny niż dalsza bezsensowna wymiana ognia, przybliżająca miasto do pełnej zagłady. Ktoś musiał działać, myśleć - z braku pana... ani jakichkolwiek innych kandydatów, padło na mnie. Jak już zostało zauważone - jestem lekarzem, więc moją odpowiedzialnością jest dbanie o życie i zdrowie pacjentów, nieprawdaż? To mój obowiązek, tak nakazuje przysięga Hipokratesa, zasada humanitaryzmu oraz Pismo. Ojciec Milton był mądrym człowiekiem. Dlatego staram się pomóc na tyle, na ile mogę, przez wzgląd na szacunek dla niego i w podzięce za pomoc jakiej mi udzielił... nawet po śmierci. Wiedział i widział więcej od reszty, jako jedyny rozumiał... i przejrzał mnie na samym początku. - dopowiedziała, a lewy kącik oka zadrgał parę razy. Zamknęła oczy, złapała cztery szybkie buchy i się rozluźniła, zniknął też chłód zmieniający jej oczy w dwa twarde szmaragdy. O to się właśnie wszystko rozbijało - na dobrą sprawę pełnego obrazu głupoty Savage nie znał nikt z miasteczka. Niewiadomymi pozostawały jej cele, motywacja, prawdziwe intencje. Niewiele o sobie mówiła, niewiele pokazywała, krótko współżyła z Chebańczykami. Zgrywała opanowanego, chłodno myślącego lekarza, a gdy przyszło co do czego - wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
- Sam bunkier był dla Guido łakomym kąskiem, lecz nie na tyle by odmówić sobie prawa do zemsty za śmierć Custera i dokończenia pacyfikacji, w chwili gdy mógł już otwierać szampana i świętować zwycięstwo - uniosła lewą brew, zaciągając się porządnie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline