Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2016, 12:05   #36
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Astrid udało się wykorzystać moment zamieszania by czmychnąć ze sceny. Tuptała na wysokim obcasie szybciutko szybciutko, przy samochodach, przy ścianach domów i murkach. W okolice zjechała się chyba cała miejska policja, zapewne w innych dzielnicach można teraz było wybijać szyby i nie będzie żadnego stróża prawa by zareagować. Samochodów policyjnych, patrolowych, transporterów, było kilkadziesiąt, między nimi przemieszczało się kilka setek policjantów. Nad pobliskimi ulicami fruwały cztery helikoptery. Astrid czuła jak dzwoni jej telefon, oczywiście z rękami skutymi na plecach nie miała szans by wyciągnąć go z wewnętrznej kieszeni kurtki. Pozostawała atrakcyjną, skutą kobietą w nieciekawej dzielnicy, a dźwięk wibracji wskazywał iż posiada jakiś telefon - możliwe iż nowy i fajny.
To dobrze nie rokowało. Na dodatek do Elizjum miała co najmniej godzinę drogi piechotą. Musiała skontaktować się z Hubertem. Tylko jak?

Wampirzyca weszła do pierwszej, neutralnie wyglądającej klatki schodowej i zaczęła szarpać skutymi dłońmi płaszcz, podskakując przy tym i kłaniając się do ziemi, co musiało wyglądać arcykomicznie. Niestety, nie widziała innego sposobu, by nakłonić telefon do wypadnięcia na ziemię.

Do podłogi klatki przymarzały zużyte prezerwatywy i strzykawki oraz masa innego śmiecia. Obdrapane ściany pokrywały malowidła, nad których prymitywizmem załamali by ręce prehistoryczni artyści jaskiniowi.
Szczęśliwie dla Astrid, przynajmniej o tej godzinie, przy schodach znalazła nieco prywatności. Przecież gdyby ktoś z “bywalców” ją tu teraz znalazł, sytuacja mogła być nieco niezręczna.

Tak się jednak nie stało, wampirzyca mogła szamotać się w swoich skórach do woli, a posiadając iście olimpijską zręczność radziła sobie wcale nieźle. Po kilku minutach udało jej się wyrzucić telefon na ziemię. Wyświetlacz przypłacił to pęknięciem, ale telefon i tak zaczął właśnie dzwonić. Nieznany numer, tyle Astrid mogła zobaczyć.

Odebrała. W końcu, co gorszego mogło się zdarzyć tej nocy?

- Astrid! gdzie jesteś!? - głos Wojtka rozniósł się z telefonu po całej klatce.
- Niedaleko. Nic ci nie jest - poczuła ulgę. Ulga była tak wielka, że wampirzyca klapnęła na ziemię i omal się nie rozpłakała pod wpływem nagromadzonych emocji.
- To naprawdę ty? - zapytała głupio.
- No. - odpowiedział rzeczowo mężczyzna na postawione pytanie. - zaraz będę, w jakiejś kamienicy siedzisz?

Astrid wyjrzała na numer klatki i podała go potomkowi. Kiedy sie rozłączył, przysiadła na schodku - skuta, mokra od śniegu, brudna i przede wszystkim wycieńczona. Jeśli to nie będzie “jej” Wojtek... cóż, nie miała siły walczyć tej nocy.

Minęło kilka minut, zanim do uszu Astrid doleciał odgłos silnika jakiegoś dużego samochodu. Pisk opon, prawdopodobnie spowodowany zaciąganiem ręcznego na oblodzonej nawierzchni. Tuptanie ciężkich buciorów. Trzask drzwi. W progu stanął… mężczyzna. Pozbawiona włosów głowa była czarna od sadzy, ubranie podarte, ponadpalane. Twarz, cóż - Wojtkowa, na ile można było ocenić spod warstwy brudu. Jakkolwiek podejrzanie jegomość mógł się jawić, trzymane w dłoniach ogromne lustro, zerwane chyba z jakiejś ściany, przemawiało przynajmniej za jego przynależnością do rodziny Maklavianów.

Wojtek - jeśli w istocie nim był, spojrzał bacznie na Astrid, a potem na jej odbicie w lustrze. Cyba ucieszył się z tego co zobaczył, lub czego nie zobaczył (Astrid widziała jakiegoś starego dziada ubranego w długi płaszcz stojącego za jej plecami na przykład) gdyż pozostawił szkło przy drzwiach i radośnie rzuciła się w stronę Dame. Wyhamował przed schodami i objął wampirzycę za ramiona.

- To naprawdę ty! - powiedział ze słyszalną w głosie ulgą.

Co mogła zrobić? Widok, który przed sobą miała, a w dodatku ta ogromna ulga, która ją wypełniła sprawiły, że zaczęła się śmiać. I to głośno. Nie mogła się powstrzymać. Aż się zakołysała wstając i omal nie wyrżnęła, bo przecież nie mogła podtrzymać się rękami.

Wojtek dopiero teraz zwrócił uwagę na kajdanki na dłoniach Dame. Wyrwał jedną z haftek z płaszcza kobiety, obrócił wampirzycę i zręcznie otworzył kawałkiem metalu zamek, uwalniając Astrid.

- Spieprzajmy stąd. - powiedział wyciągając kainitkę za rękę przed budynek.

Mężczyzna wgramolił się do ciężarówki przez otwarte drzwi po stronie pasażera i wlazł za kierownicę.

- Jedź do naszej dzielnicy, ale nie do leża. Ten potwór za bardzo rzuca się w oczy. - poinstruowała go.

Kiedy usiedli w kabinie, a pojazd ruszył z piskiem opon, Astrid znów spojrzała na Wojtka, lecz tym razem innym wzrokiem. Przybyła mu na pomoc, ale po prawdzie to on ją teraz ratował. I świetnie sobie bez niej radził…

Ubranie Wojtka wyglądało fatalnie, sam mężczyzna mimo iż należał do tych “różowiutkich” kainitów, wyglądał na porządnie złachmyconego, jego oczy były podkrążone, włosy spalone do łysej czaszki. Childe zaciskało dłonie na kierownicy.

- ...trzeba się zjednoczyć, wszyscy winni przestrzegać rytuałów, wszyscy winni zachowywać słowo honoru jeden do drugiego.... - mamrotał pod nosem w czasie jazdy.

Po pół godziny ciężarówka zajechała w okolice Starego Oslo, domeny Maklavianów.


Stare Oslo, ostatnia godzina przed świtem.

To było dziwne, znaleźć się nagle w bezpiecznym schronieniu. Choć czy było ono w pełni bezpieczne? Na wszelki wypadek Astrid wezwała Ludwika, aby pilnował ich za dnia. Wojtka wysłała pod prysznic, sama zaś została z ostatnim - miała nadzieję - obowiązkiem tego dnia. Zadzwoniła do Księcia, by poinformować go, że oboje z potomkiem są bezpieczni w leżu.
Hubert odebrał za trzecim dzwonkiem, spokojnym, zmęczonym głosem odpowiedział.

- Taaak?... - słuchał z uwagą wyjaśnień Maklavianki po czym westchnął.
- Straciliśmy Venturów Astrid, podejrzewam że maczałaś w tym palce, ale nie podniosę tej kwestii publicznie. Ważne jest natomiast, że zneutralizowano ogromną liczbę łowców oraz wielu sabatników, ten wybuch… świetny pomysł, doprawdy.

Wojtka nieźle tym razem dopadło, mamrotał jakieś sekciarskie teksty, piąte przez dziesiąte do końca wieczora, tudzież wczesnego ranka. Ale przynajmniej przebrał się i doprowadził swój wygląd do porządku.

A krótko przed tym, nim spokrewnieni wtulili swoje główki w podusie, przybył też i Ludwiczek, by pilnować ich spokojnego snu.

[MEDIA]http://i.imgur.com/oR8p9nPl.jpg[/MEDIA]
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline