Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2016, 18:13   #17
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Ta noc nie była dla Rolanda łaskawa. Mimo że przez zmęczenie usnął niemalże natychmiast, czując obok ciepło bijące z ciała Johanny, enigmatyczne sny nie dawały mu spokoju. Krople potu spływały po jego czole, kiedy w swej świadomości błądził w labiryncie wytworzonym tylko przez jego wyobraźnie. Ale czy na pewno wszystko co widział było tylko wytworem jego wyobraźni? Podobno w marzeniach sennych nie można dostrzec twarzy osoby, której nie widziało się nigdy w życiu. A te wydawały się Rolandowi całkiem znajome.

Promienie słońca raniły jego oczy, kiedy jak oszalały pędził ciasnymi, zatłoczonymi uliczkami jakiegoś miasta. Wokoło roztaczał się obraz nędzy i ubóstwa. Słowo “slumsy” nasuwało się samo. Roland nie wiedział przed kim, lub przed czym ucieka, jednak wcale nie chciał tego sprawdzać. Ze zdziwieniem przyglądał się mocno wyrośniętym ludziom, którzy zamieszkiwali tę okolicę. Jednak z jeszcze większym zdziwieniem zdał sobie sprawę, że oni wcale nie byli wysocy - to on był niski. Spojrzał na swe drobne dłonie i dopiero wtedy zrozumiał, że jest dzieckiem. O wiele młodszą wersją siebie, którego historia nadal zasnuta była we mgle.

Szybko zdał sobie również sprawę, że nie biegnie sam. Gdy przyspieszył, dostrzegł przed sobą, siłą torującego sobie drogę przez tłum, rosłego dzieciaka. “Louis”, imię samo przyszło mu do głowy. Gdy chłopak odwrócił głowę do niego, Roland zrozumiał, że bardzo dobrze zna jego twarz, tylko nie mógł przypomnieć sobie skąd. Za nimi biegła jeszcze jedna osoba. Dzieciak, który nie mógł mieć więcej niż sześć lat. Roland przypomniał sobie, że nazywa się Christian.

Jednak jak bardzo by się nie starał, wiedźmiarz nie mógł dostrzec postaci, która ich goniła. Wyczuwał jednak, że dystans między nimi zmniejsza się, co potęgowało w nim uczucie strachu.

- Roland w prawo, Chris w lewo! - zawołał niespodziewanie Louis, a nogi Rolanda jakby mimowolnie zmieniły kierunek w którym zmierzał. Wpadł w wąską, nienaturalnie ciemną uliczkę. Jakkolwiek chciałby zawrócić, jego nogi zdawały się działać z własną świadomością, pchając go w mroczną otchłań. Na jej końcu dostrzegał promienie światła. Uliczka nie była długa, jednak Rolandowi zdawało się, że biegnie przez nią całą wieczność. Chciał się jak najszybciej stamtąd wydostać. Ogarnęła go nagła duszność i panika. Trząsł się cały, a sen, czy może wspomnienia zaczęły tracić na ostrości.

I wtedy ją zobaczył. Na końcu ulicy stała dziewczynka, której blond włosy powiewały majestatycznie i mieniły się rażącym oczy blaskiem. Jednak równocześnie słońce padające zza jej pleców rzucało nieprzenikniony cień na jej twarz. Jakkolwiek Roland by się starał, nie mógł rozpoznać kim była dziewczynka, jednak jej widok ukuł go w serce. Cały strach zniknął. Chciał tylko do niej dotrzeć. Chciał zobaczyć jej twarz. Chciał sobie przypomnieć! Ostatnią rzeczą jaką dostrzegł, była wyciągnięta w jego kierunku ręka dziewczynki.

Kiedy się ocknął, jeszcze przez długi czas próbował dojść do siebie. Szybko uspokoił oddech, nie chcąc nikogo obudzić, jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie on jedyny nie mógł spać. Najpierw usłyszał głos Bazylii, a później jak po kolei dwie inne osoby wyszły na zewnątrz, chyba również jak on zbudzone dźwiękiem rozmowy. Przez długi czas jedynie śledził tok dyskusji, nie chcąc weń ingerować, jednak ostatecznie postanowił dołączyć do wszystkich. Nie chciał pozwolić, by diablica poczuła się osaczona przez dwójkę nowych “towarzyszy”. Wiedźmiarz nie wiedział do końca czemu, ale lubił Bazylię. Wstał ostrożnie, nie chcąc zbudzić śpiącej Johanny i ruszył na zewnątrz.

Długo jednak nie uczestniczył w dyskusji. Chciał jedynie ukazać “nowym” swoją obecność i uzyskać odpowiedź na dręczące go pytanie odnośnie wypalonego piętna. Kiedy osiągnął wszystko co chciał, wrócił, długo jeszcze śmiejąc się w duchu. Któż by pomyślał, że jego fach, może być jego grzechem…

Złe sny nie dręczyły go już więcej tego dnia, chociaż mogło by się zdawać, że koszmary postanowiły nawiedzić go w rzeczywistości. Serce zabiło mu mocniej, kiedy usłyszał niepokojący dźwięki na zewnątrz. Gwałtownie zerwał się na równe nogi, budząc przy tym Johanne. Nie zważał jednak na to. Dołączył do zaaferowanych czymś towarzyszy. Na widok psów, ogarnął go dziwny niepokój. I nie był on spowodowany tylko samym faktem obecności tych bestii. Było w nich coś więcej.

Uczucie to spotęgowało się w chwili, kiedy spojrzenie jednej z nich spotkało się z jego. Roland mógłby przysiąc, że w płonących oczach psa ujrzał coś jeszcze. Ogarnęła go panika. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że traci zmysły. Na szczęście głos Johanny przywrócił mu zdolność normalnego rozumowania.

- Roland? Coś ty im zrobił?

Pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi. Wiedźmiarz przygryzł wargi i cofnął się o krok. Zapomniał o swoim uczuciu strachu. Przez głowę przechodziły mu w tamtej chwili tylko plugawe słowa wiedźmiej inkantacji.
 
Hazard jest offline