Szlag by to. Upokorzony potknięciem zerwał się z ziemi na nogi. Potrząsnął głową by pozbyć się mroczków przed oczami i zamarł na widok sylwetki, która wyłoniła się z lasu. Noż kurwa, naprawdę coś musiało być z jego zmysłami, bo rogacz wielki jak góra i kudłaty jak yeti nie mógł być prawdziwy. Dwa razy stuknął otwartą dłonią w bok głowy, tak jakby chciał poprawić obraz. Nie pomogło - “usterka” nie znikła.
- Ni chuja nie chcę - warknął bardziej do siebie niż do Grawa i skoczył do topora, który okazał się lżejszy niż sądził. Być może z powodu adrenaliny, która już wypełniała jego żyły. Nigdy nie walczył inaczej niż pięściami i kastetem, lecz w tej chwili solidne stylisko topora było lepszym wyborem niż kawałek mosiądzu ściśnięty palcami. “To naprawdę ironia” - pomyślał kręcąc głową - “nieznany wróg, nieznana broń i obcy sojusznik.” Zaśmiał się chrapliwie i czując jak rozgrzewa go buzujący w żyłach hormon walki, wywinął młyńca toporem.
- No chodź tu krowi łbie, mam ochotę na kotlet - wrzasnął i splunął. Nie sądził by to zadziałało, by choć trochę wytrąciło z równowagi tą wielką niczym góra bestię. Musiał jednak wykorzystać każdą szansę, tym bardziej, że nie było ich za wiele. Obrócił swój szczęśliwy sygnet i uniósł piersiówkę by wypełnić usta resztkami palącego płynu - a nuż cud się zdarzy raz jeszcze. Przez chwilę, nie dłuższą niż trzepnięcie skrzydeł motyla, zawahał się. Może jednak wystawić Gawa? Podpuścić i uciec gdy zacznie walkę? Nie wiedział jednak co dalej i jakie miałby szanse w tym miejscu, z Minotaurem na karku? No i Dorota by mu nie wybaczyła. Wygiął usta w krzywym uśmiechu na myśl o rzekomej matce jego dziecka.
Na więcej nie było czasu. Bestia szarżowała jak błotna lawina i jasne było, że nie stawią czoła takiemu impetowi. Kiwnął głową wskazując stronę, którą wybiera i ruszył by oskrzydlić przeciwnika. “Albo zwolni, albo wybierze jednego z nas. Wtedy wystawi się na atak drugiego” - kalkulował przyśpieszając kroku tak, by dotrzymać tempa Gawowi. Zgranie było kluczowe. |