Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2016, 14:07   #128
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację


Rdzawa plama skakała pomiędzy listowiem w zaroślach podle drogi dobre cztery pacierze przed rozstajem, gdzie czekać mieli na nich wszyscy. Raszka podlatywała gwałtownymi zrywami do przodu, by potem krzywiąc łepek, obserwować sobie Węgra, siedząc na rozchybotanej, giętkiej gałązce. Znikła, gdy w gwarze wielu głosów przed nimi dało się wyraźnie odróżnić perory Popielskiego i tęskne tony żalejki, na której Halszka lubiała towarzyszom przygrywać.
I pojawiła się znowu, gdy czekali na sygnał wymarszu od Koenitza. Ptaszek przysiadł na łęku kulbaki Zachowej klaczki, i zagapił się na Zacha podejrzanie intensywnie. Chwilę później z zarośli wynurzyła się Marta, z determinacją wypisaną na bladej twarzy i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Przed sobą w obu rękach niosła puzdro drewniane, niewielkie, jedno z tych, z których pasjami ograbiała czarownika. Raszka zerwała się z furkotem z siodła, by przysiąść na Marcinym ramieniu, wśród potarganych włosów.
Węgier czekał w bezruchu aż do niego dojdzie. Zgarbił się nieco w siodle, kurczowo palce zacisnął na wodzach.
- Skoro ja nie żona - potrząsnęła pudełkiem, coś zachrobotało w środku o drewniane ścianki - to mieć tego nie winnam - oznajmiła wolno, i uparcie wzrok Zacha łowiła.
Dał się pochwycić w kleszcze jej spojrzenia nie próbując nawet tuszować wstydu w jaki cała ta sytuacja go wpędzała.
- Marta, dajże spokój… - przyjął ciśnięta do rąk pudełko, choć wyraźnie parzyło w palce. - Wiem, mogłem to wszystko rozegrać delikatniej.
Nijak się to na twarzy Marcinej nie odbiło. Jakby Gangrelka wpadła w jedno z tych zdrewniałych, obojętnych zamyśleń, kiedy przestawała reagować i nie słuchała nikogo prócz głosów we własnej głowie. Drepcząca na jej ramieniu raszka skrzeknęła cicho i wtedy w oczach Marty pojawiło się coś obcego, zimnego i przebiegłego.
- A skoro tyś nie mąż… to chyba zapłacić winnam?
Wyciągnęła palec, na który rudy ptaszek przeskoczył z ochotą. Nachyliła się do niebieskawego łepka i rzekła wyraźnie, choć cicho imię Nosferatu. Raszka przeskoczyła na pudełko i znów zaczęła dreptać, a Marta patrzyła się upiornie i nieruchomo.
Zach uniósł palcem wieko. Na skrawku aksamitu wyszarpanym z sukni, którą kiedyś jej podarował spoczywały inne od niego prezenty, wykrzywione i zgniecione w gniewie. Łańcuszek, rozeta i pozbawiony oka bezprymowy pierścień. Między precyzyjnie poodginanymi jakimś ostrym wąskim przedmiotem pazurkami koszyczka tkwił sobie gliniany, szkliwiony koralik. Przyklejony na sok z gruszy.
Węgier ujał w dwa palce pierścień. Przez twarz przetoczył się grymas bezmiernego zmęczenia. Schował go do kiesy przy siodle, pozostałe przedmioty wysypały się w trawę z przechylnego puzderka, które zresztą także skończyło pod końskim kopytem.
- Rozumiem - Zach pokiwał smętnie głową.
Odwróciła się bez słowa i odeszła do swoich ludzi. Rudy ptaszek został, i wracał na łęk pomimo odganiania.
Zeskoczył z siodła i dogonił ją w trakcie. Zatrzymał łapiąc za łokieć.
- Marta.
Szarpnięciem wyrwała rękę, w oczy spojrzała hardo i zimno, i nie odrzekła ni słowa.
- Źle się do tego zabrałem - szukał czegoś wzrokiem w koronach najdalszych drzew. - Dopóki Nosferatu gdzieś tu jest… dopóki Małgorzata nie odpuści, lepiej żeby to była tylko moja sprawa. Nie mam prawa cię narażać i nie będę.
Zamrugała i rysy jej zmiękły, wyciągnęła rękę, ale palce zamarły w połowie drogi do Zachowego policzka. Znów zacisnęła usta w kreskę jak rana po nożu i dłoń schowała za siebie.
- Oddałeś jej pięćset lat - wypluła, podobnym zaciętym i nienawistnym tonem o Zakonie zawsze mówiła. - I te noce też oddajesz, choć wiesz, że mogą być ostatnimi. Dalej robisz, co ona zechce.
- Nie pociagnę cię za sobą - potrząsnął ją za ramiona, mocniej niżby chciał.
Mina Marty zanadto dobrze świadczyła, zarówno że Gangrelka zdanie ma odmienne, jak i że dyskutować o nim nie będzie.
- ...A ona uczyniła cię słabym – wycedziła, ignorując doszczętnie Zachowe słowa. - Chcę uszu Chudoby w puzderku. Ptak poleci do niego. Jeśli tobie brak ducha... to ja poślę. Z moją częścią i listem, który kto inny mi naskrobie. Jeśli brak ci siły, to znajdę kogoś, kto ją ma. I kto mi dać potrafi to, czego pragnę.
Do rąk na swoich ramionach zaciśniętych sięgnęła, żeby je zedrzeć, ale tylko zacisnęła palce na nadgarstkach jak kajdany.
- W rzyci mam za kogo mnie uważasz. Żywa masz być - Węgier oswobodził jedną rękę tylko po to by ją w gniewie zacisnąć na Marcinej szyi. We wzroku jego nie było nic miałkiego, jak we wcześniejszych słowach. - Nie będziesz prowokować Chudoby, nie zezwalam ci…
Zniknęłą ziemia spod Marty stóp, i świat i drzewa i był tylko ten głos, surowy, nie znający sprzeciwu, który wciągał ją w ciemną studnię uległości, która zderzyła się z wewnętrznym buntem. Dlaczego miałaby robić coś czego robić nie zamierzała? Otumanienie rozwiało się i widziała tylko cofajnącego się Zacha z osłupieniem malującym się na twarzy.
- Dobrze - bąknął niewyraźnie. - Tylko nie rób nic sama.
Obejrzał się na konia i juki.
- Napiszę, że ma się ze mną spotkać, za dwie noce, w Gospodzie pod Niedźwiedziem. Wtedy dostanie pierścień, powie co wie i mają dać mi spokój. Będzie mało czasu aby się przyszykować skoro najpierw czeka nas wizyta u kniazia. Kogoś w to wciągniemy? Zośkę i Jaksę? Koenitza? Im więcej kłów tym większa przewaga, a ja nie zamierzam pozwolić im uciec. I obiecasz, że nie będziesz przesadnie ryzykować. Takie są moje warunki.
Skinęła pomału głową.
- Na imię ojcowe - przycisnęła zwiniętą pięść do serca.*
Zach zeskoczył z konia i poszedł liścik kaligrafować. Ptaszek cierpliwie zerkał mu przez ramię a potem pozwolił przywiązać kawałek papieru do nóżki.
Wiadomość była krótka.
“Karczma pod niedźwiedziem. Proponuję wymianę za dwie noce. Zach.”
 
liliel jest offline