Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2016, 14:13   #53
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - Terry i Karen, czyli rzemiosło na plaży

Para zajęła się sobą, Aleksander rozmawiał z Moniką, Karen ruszyła do świątyni dumania i jak się wydawało, nie chciała, żeby jej przerywać. Terry jednak, dziecko racjonalności, nie patyczkował się, tylko, skoro był jeszcze czas do ewentualnych poszukiwań Ilham, zaczął robić buty. Póki oczywiście co, mogli sobie pożyczać jednak na dłuższą metę takie działanie nie miało sensu. Chodziło o prosty sandał. Najpierw szukało się kilka twardych liści. Akurat to nie był problem, bowiem miał już niejakie pojęcie, gdzie są, przy okazji zaś wracając z liśćmi przytargał trochę drewna. Konieczne było zgromadzenie naprawdę sporej kupy. Przedtem myślał, ze wystarczy, ale patrząc, ile pochłania ogień zasobów, sprawa stawała się jasna, trzeba było zgromadzić więcej. Wracając jednak do butów. Liście na sobie, na nie kawałek śpioszka przycięty odpowiednio kamieniem, potem związany odpowiednio wstążką materiałową, przygotowaną identycznie, jak poprzednio. Wreszcie kolejna wstążka przywiązana do buta, utrzymująca go wiązaniem do łydki. Oczywiście obuwie przypominało człapaki, ale dawało się w tym chodzić, ponadto było znacznie wygodniejsze na jakimś twardszym podłożu, zabezpieczając stopę od jakichś urazów spowodowanych przez maleńkie kamyki. To było tyle, robił swoje oraz czekał na jakąś decyzję. Pewnie chyba najgłupszym byłoby samodzielne podejmowanie wyprawy.

Tymczasem ze swej świątyni dumania powróciła Karen. Obserwując zebrane w okolicy ognia osoby, lekko machała trzymanym kijem, niczym orężem, uderzając piasek przed sobą. Aleksander i Monika zdawali się zajęci robieniem czegoś ciekawego, ale rudowłosa odnotowała też, że Terry znów siedział sam ze swoimi myślami, kombinując z czymś ostro już od dłuższego czasu. Uniosła brew i przestała obijać bogu ducha winny piasek. Podeszła do pracującego w pocie czoła mężczyzny i przytknęła mu koniec kijka na wysokości łopatek
- Ręce do góry i przyznaj się co robisz - oznajmiła poważnie.
Robił dalej wspaniałe człapaki, które zawstydziłyby najwytworniejszego przedstawiciela ludów Syberii sprzed paru tysięcy lat. Nagle! Aaa, to było to, znajomy dotyk pomiędzy łopatkami, znajome słowa. Nigdy więcej, różowa mgła przeleciała mu przez umysł z prędkością błyskawicy! Gwałtowanie pochylił się ruszając rękę do tyłu, by zbić na bok lufę Kałacha. Z napięciem …. nigdy... sukinsyny … nigdy więcej! Nigdyyyyyyy … kiedy nagle do jego skotłowanego umysłu dotarło, że to głos Karen. Karen, nie Arabów!!!!!!!!!! Zdołał powstrzymać ruch ciężko oddychając. W jego spojrzeniu można było ujrzeć determinację i jednocześnie strach. Widocznie przeżył kiedyś podobną sytuację i to utrwaliło się w jego umyśle piętnem. Jednak po chwili odetchnął głęboko, zaś napięty wyraz twarzy zastąpiony został przez uśmiech. Bowiem rzeczywiście, to była Karen, prawdziwa, niepodrabiana sztuką iluzji, wspaniała Karen.
- Jestem szewcem – wyjaśnił poważnie. - Wspaniałe buty dziergam dla osoby, która nimi nie dysponuje – uśmiechnął się wesoło, zaś uśmiech miał jak promienna gwiazda. - A jak tam w twojej świątyni dumania? - spytał dziewczynę, ciesząc się, że właśnie przyszła.
Wiedziała, że takie podkradanie do byłego wojskowego to może być zły pomysł, ale nie sądziła, że aż tak. Zamarła w bezruchu z kijkiem, patrząc na jego minę z niekrytym szokiem i zaskoczeniem. Dobry Dagdo, co spotkało tego człowieka w przeszłości? Zrobiło jej się przykro, że w ogóle to zrobiła.
‘Brawo Karen. Doskonale. Jesteś mistrzem… Tak.’ - gratulowała sobie swoim sarkastycznym ‘ja’ w głowie. Zerknęła na jego dłonie, co tam trzymał. Ah, no. Buty własnej produkcji. Odrzuciła kijek w stronę ogniska
- Mm… Fajne - odpowiedziała. Mimo, że się uśmiechnął, rudowłosa przyglądała mu się z uwagą, po czym przygryzła dolną wargę
- W świątyni dumania? A w porządku. Musiałam sobie po prostu trochę pomyśleć. Jak widzisz, tym razem bez awarii - oznajmiła mu trochę pewniej, po czym podeszła krok i usiadła obok niego
- To jak tam? Mogę liczyć na twój wiersz? - zapytała, chcąc szybko odsunąć myśl od tego, o czym właśnie myślała. Przykro jej było, że chyba go wystraszyła i było widać, że jest. Miała to wymalowane w jasnych ślepiach i lekko skrzywionym kąciku ust.
- Ba, ale nie o butach - zastrzegł się. - Takiego jeszcze nie wymyśliłem. Zaś one. Znaczy buty, no wiesz, nie chcę, żeby ktokolwiek spośród nas dyrdał bosymi stopami. Głupi kamyk może zranić podeszwę i wtedy - machnął dłonią zapominając o scenie sprzed chwili, którą urządził dziewczynie. A może nie zapomniał, tylko nie wiedział, jakie słowa powinien powiedzieć. - Przepraszam - wreszcie wyszeptał. Po czym stanął przed nią, niczym artysta na scenie skłonił się oraz zaczął deklamować:

Jakżeś Pani wyjątkowa,
Płomienista, rubinowa,
Cała wypełniona ogniem,
Blaskiem lśniąca, jak pochodnie
W srebrze gwiazd cała skąpana,
Rudowłosa, piękna dama.


Po czym skłonił się ponownie głęboko uśmiechając niczym poeta, któremu udało się coś naprawdę fajnego.
Karen zgadzała się z nim w kwestii butów. Zdecydowanie chodzenie na boso nie było najlepszą opcją. Po plaży, to jeszcze, ale potem w dżungli - zdecydowanie nie. Gdy przeprosił odwróciła na moment wzrok
- To chyba bardziej ja powinnam przeprosić ciebie. Nie powinnam się tak zakradać - powiedziała niemal równie cicho. A zaraz potem miała bardzo miły, choć krótki występ. Treść utworu podobała jej się, a Terry zdecydowanie bardzo przyjemnie dobierał porównania. Pisarka zaklaskała mu przy ukłonie
- Cudowne połączenia rymów i porównań. Teraz to wymyśliłeś? - zapytała zaciekawiona, czy improwizował. Sztuka improwizacji też była wyjątkowa, nie wszyscy umieli to robić. Oczy jej błyszczały nowymi iskrami, bo co jak co, ale poczuła się skomplementowana.
- No nie, już od rana myślę - przyznał się. - To było o tobie, a chcesz posłuchać o mnie?
Karen uniosła brew, bo nie była pewna czy dobrze zrozumiała. Od rana już myślał, o wierszu opisującym ją? Uznała jednak zaraz, że może Terry miał wierszyk dla każdego i szybciutko dała sobie mentalnie po łapkach za taki pomysł, że może to było coś wyjątkowego. Uśmiechnęła się
- Chętnie posłucham o tobie. Proszę - powiedziała zaciekawionym tonem.
- Ten wiersz jest nieco starszy, znaczy dużo starszy. Trochę poddałem go jedynie modyfikacji przy robieniu butów. Nie myślałem jednak ogólnie nad nim dzisiaj, ale jeszcze przed wyjazdem. Wobec tego zapraszam, Rubinowa Damo - uśmiechnął się i zaczął mówić:

Któż herosem jest, dlaczego?
Przedstawiamy wam Terry'ego.
Prawdziwy to zuch nad zuchy,
Sam zwyciężył karaluchy,
Kiedy zabrzmiał dzwon na trwogę,
Zaatakował stonogę,
Kiedy ranne wzeszło słońce,
Przeciwstawił się biedronce.
Dzielny w kevlarowej zbroi
Nawet myszy się nie boi,
Kiedy zaś jest przy brygadzie,
To ogólnie wszystkich kładzie,
Bez użycia jakichś wnyków
Odparł atak stu królików,
Bohater nad bohatery
Ubił sam komary cztery.
Jak więc tu widzicie sami
Heros to nad herosami,
Więc na wyspie, pod palmami,
Cieszę się, że tu jest z nami.


Rudowłosa, Rubinowa Dama uśmiechnęła się pogodnie i podparła głowę na ręce, której łokieć wsparła na jednym z kolan. Słuchała z zaciekawieniem wiersza, a uśmiech nie schodził jej z ust. W jej szarych oczach pojawiło się jedynie zamyślenie, gdy słuchała i najpewniej szukała ukrytego znaczenia w jego słowach. Ale jedynie on wiedział kim były króliki, karaluchy i myszy
- Zdecydowanie heros jest to znakomity, co pokona i termity - zarymowała powiedziona natchnieniem i sytuacją. Kiwnęła głową sama do siebie i podniosła głowę, prostując się
- Interesujące, często tak rymujesz na różne tematy? Wychodzi ci to wyjątkowo dobrze - szczerze pochwaliła jego zdolności.
- Dziękuję - powiedział szczerze, chyba żaden poeta, szczególnie domorosły, nie potrafiłby się oprzeć miłym słowom na temat własnej twórczości. Terry należał do stosunkowo skromnych ludzi, no ale przy wierszach nie potrafił zachować owego odpowiedniego poziomu samokrytycyzmu. - Piszę wiersze od dziecka, nawet kiedyś myślałem, że to stanie się moim fachem, ale wyszło inaczej. Jednak wiesz, to nie jest tak, że często układam wiersze. Czasami wręcz samo się pisze, niekiedy zaś trwa totalna posucha. Jakby słowa uciekały. A ty? Piszesz często, czy tak bardziej okazyjnie, czy przygotowujesz wątki … przepraszam, to twój warsztat. Dawno nie miałem okazji porozmawiać z nikim o literaturze pięknej. Cieszę się, cóż - zmienił temat - może pomożesz mi przy butach - poprosił. - Są jeszcze wstążeczki do zrobienia do lewego oraz ogólne podociskanie podeszwy, żeby się dobrze trzymała. - Chyba po prostu chciał być przy niej. Praca wydawała się stosunkowo łatwa do zrobienia oraz właściwie taka była. Jednak konieczne było zachowanie odpowiedniej dokładności, żeby później obuwie trzymało się podczas chodzenia.
- Mhmm, mówiłeś o tym coś. Naprawdę brzmią nieźle. Podsyłałeś coś gdzieś, kiedyś? - zapytała, a gdy temat przeszedł na ‘bez wenie’ Karen uśmiechnęła się
- Każdego twórcę czasem dopada moment bez pomysłów. Ja zdołałam opracować już sobie swoje sposoby na taki moment. Generalnie rzadko on następuje, ale jeśli już, nie panikuję. Przede wszystkim, nie można się starać na siłę. Kiedy czujesz, że to nie idzie tak jak chcesz, ja na przykład wybieram się w jakieś ciekawe miejsce, żeby trochę rozerwać. A pomysły same wskakują do głowy - wyjaśniła mu jak to było u niej. Przy tym jak zaproponował jej, że razem popracują nad butami, rudowłosa zerknęła na jego dzieło i uśmiechnęła się trochę krzywo
- Cóż, nie jestem mistrzem w takich robótkach ręcznych. Łatwiej mi zrobić prowizoryczny łuk, niż zszyć spódnicę z materiału, ale może buty nie będą się ze mną kłócić… - przyznała mu się do takiego małego mankamentu, po czym przysunęła się do niego bliżej, i zmieniła pozycję by uklęknąć półsiedząc, bo tak będzie jej wygodniej. Zerknęła na niego z dołu i z ukosa
- Pokaż, a ja powtórzę, a potem zobaczymy jak mi wyjdzie reszta. - Szczerze spędzenie z nim chwili czasu zdecydowanie było czymś, co pomoże oczyścić jej skołatane nerwy. Terry jakoś tak swoją obecnością uspokajał ją i nie kazał jej się głowić nad wszystkim. W tych warunkach, bardzo to doceniała.
Przy bucie były potrzebne wstążki do przywiązania na łydce oraz ogólne dociśnięcie podeszwy.
- Popatrz. - Wskazał jej ciuszki dziecinne, które przerabiali na wstążki. - Trzeba po prostu powoli przecinać, najlepiej wzdłuż szwów. Wtedy będzie mocniejsze. Ja zaś się zajmę dopasowaniem lepszym podeszwy. Znam jej konstrukcję i wiem, gdzie już docisnąłem, to będzie mi łatwiej. Ale bez wstążki się po prostu nie utrzymałby na nodze, więc też ją trzeba zrobić. A co do umiejętności, także nie jestem rzemieślnikiem zawołanym. Właściwie to zawsze raczej uważałem się indolenta, co do robótek. Ale ktoś to musi zrobić, zaś skoro musi, to dlaczego nie my?
Zawiesił chwilę głos.
- Wiesz Karen, przyznam ci się, że praca po prostu pozwala mi zapomnieć o całej sytuacji. Wiem bowiem, że jeśli obijałbym się, od razu przychodziłyby mi jakieś paskudne przypuszczenia. Dlatego kręcę się, niczym wirujący bąk. Hm, pytałaś o wysyłanie wierszy - zmienił temat. - Kiedyś owszem, nawet wygrałem konkurs lokalnej prasy - dodał pół-dumnie, pół-wesoło. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że dla gwiazdy literatury europejskiej, która miała perspektywy zaznaczenia swojej obecności na kolejnych kontynentach, poetycki konkurs jakiegoś regionu nie miał znaczenia, ale organizujące go medium był jedynym miejscem, gdzie Terry posłał swoje wiersze. - Później już jakoś nie było okazji - przyznał, jednocześnie układając jej dłonie na materiale tak, żeby było łatwiej oraz precyzyjniej przecinać.
Karen słuchała z uwagą, jak wyjaśnił jej co i jak powinno działać. Sama nieco inaczej by to może skonstruowała, ale jego wizja była całkiem dobra. I zgodziła się z nim, że ktoś się tym zająć powinien. Skwitowała to krótkim kiwnięciem głową. Rudowłosa spojrzała na niego z uwagą, gdy zaczął tłumaczyć jej, czemu to wszystko robi
- Każdy ma swój sposób na poradzenie sobie z tą sytuacją. Lepiej, że znajdujesz sobie jakieś zajęcie, niż jakbyś miał siedzieć i być złośliwym, albo użalać się nad sobą - powiedziała mu spokojnym tonem i uśmiechnęła się. A potem ze szczerą ciekawością wysłuchała opowieści o wygranym konkursie poetyckim
- Cieszę się w takim razie, że nie chomikowałeś swoich zdolności od dziecka w ukryciu przed światem - powiedziała mu z uprzejmością. Nie musiała go chwalić, ani sztucznie mówić, że to coś wielkiego. Wiedział z kim rozmawiał, a byłoby szkoda, gdyby taką umiejętność chował tylko dla siebie
- Na pewno będą jeszcze kolejne okazje, Terry - powiedziała mu optymistycznie. Pozwoliła mu poprowadzić swoje ręce i uważnie słuchała jak jej wszystko tłumaczył. Tak spędzili czas, na produkcji i doglądaniu ogniska, by nie uwidziało sobie zgasnąć.
 
Kelly jest offline