Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2016, 22:02   #51
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień I - Karen i 'mama' myśli - czyli ruda w świątyni dumania

Karen przysłuchiwała się całej wymianie zdań, po czym i tak poszła nad wodę. Po prostej linii. Tam zaczęła rysować coś sobie patykiem na ziemi. Mapa myśli jeszcze nikogo nie zabiła, czyż nie?
Po skleceniu jej, mruknęła cicho. Kobieta przyglądała się swoim bazgrołom na mokrym piasku dłuższą chwilę, stojąc tyłem do wody, a przodem do plaży. Nie było żadnego sensu w tym wszystkim. Tak jakby stała nad puzzlami z kilku różnych pudełek i nie wiedziała które jest z którego. A może i był wszystkie z jednego, tylko rysowały różne części obrazka? Cmoknęła do takiej myśli.
- Zakładając taki ciąg wydarzeń… Hipotetycznie… - nakreśliła sobie koło wokół liter, które odpowiadały za osobę Aleksandra
- Albo pęknie, albo będzie się męczył, albo znajdzie sobie inne, twórcze zajęcie - skwitowała półszeptem. Zmrużyła oczy. Uśmiechnęła się. A gdyby tak pękł? Co by było? Upadek religijności w najczystszej formie.
Chciałaby mieć kartkę i długopis by móc to opisać! Nawet jeśli się nie stanie, to byłby taki wspaniały motyw. Czy była potworem, że chciała to napisać? Już dawno pogodziła się z myślą, że czasem jej wyobraźnia bywała okrutna. Przełożyła kijek wyżej. Do snu Moniki. Karen pamiętała, że w tej wizji, tego koszmaru, już wcześniej pojawiły się rude włosy. Teraz była ‘chyba’ ona sama… To było poważnie zatrważające. Czy to ta strefa tak działała? A jeśli? W końcu poza Moniką drzemała w niej tylko Dominica, ale ona chyba nie miała proroczych snów. Rudowłosa podrapała się po szyi. No i ta postać tego czegoś, co ciągnęło dziewczynę… Czy to było realne zło, czy tylko mara?
Fala obmyła najpierw jej stopy, a potem przejechała po tekście, który nieco zaniknął. Karen jednak nadal się na niego patrzyła, jakby wyrysowany był już w jej wyobraźni, nie tylko na tym nietrwałym ‘papierze’ pod jej stopami. Poruszyła palcami stóp to zagrzebując, to odgrzebując je spod piasku. To, co wiedziała na pewno:
- musi porozmawiać z Ilham,
- musi poświęcać więcej uwagi Monice,
- musi nie dać się oszaleć, ani omamić spekulacjom.
Postanowienia dobre. Tylko czy da radę wszystkich dotrzymać? Cholera wie. Podniosła patyk i zaczęła lekko obijać nim o wewnętrzną część lewej dłoni, niczym zirytowana pani profesor linijką. Spojrzała w górę, na niebo. Na słońca, które prześlizgiwały się w stronę tej góry daleko.
Czy to miejsce miało jakiś sens? Musiały być jakieś zasady. Niestety nikt nie raczył wyrzucić im podręcznika w którejś z walizek. Zwierzęta na pewno wiedziały co i jak… Ale chętne, żeby wejść i pogadać to nie były, a jedyna osoba, do której lgnęły z dziecięcą ufnością, była sama z siebie na tyle niejasna, że Karen nie wiedziała już jak ma się ustosunkować do Dafne.
Była ok, czy może jednak nie?
Robiła wszystko z premedytacją, czy może jednak nie?
Karen zaczęła się zastanawiać, czy nie wywlec jej na damską pogaduszkę, tylko czy to by w ogóle coś dało? Wścibstwo leżało nieco w naturze Karen, ale nie lubiła tego okazywać zanadto. Okoliczności jednak były mało sprzyjające budowaniu zaufania. Przynajmniej jak na razie.
Rany, ale przecież to był dopiero jeden dzień. Jeden dzień! A jej się zdawało, jakby wlekł się w nieskończoność i nie chciał wreszcie skończyć.
Karen w końcu podniosła dłoń do twarzy i przetarła ją, nieco nerwowo.
A jeszcze czekała ich noc pod znakiem zapytania. A nazajutrz dobrze by było ruszyć się dalej. Tyle do zrobienia…
Karen wreszcie spojrzała w stronę morza. Ciekawe co było tam dalej. Skoro świeciły dwa słońca, to nie był znajomy im ląd. Więc jakie jeszcze nieznane im rzeczy tu były? A gdzie w ogóle było to, co było im znajome? Na kilka sekund pozwoliła sobie uciec myślą do rodziny. Czy czas tu płynął tak jak i tam? Mogła sobie tylko wyobrażać reakcje poszczególnych członków najbliższych krewnych, kolejno reagujących na wiadomość o jej statusie ‘zaginiona’. Oczywiście fani jej literatury też przewinęli jej się chwilę przez myśl, ale wolała nie nękać się tym wszystkim. Miała dość jak na jedno popołudnie.
Postała tak jeszcze chwilę. Potem na moment usiadła. Wiatr będzie się zmieniał z nadejściem wieczoru. Musieli to wziąć pod uwagę przed nocą. Tyle pamiętała z tych wszystkich pierdół, które próbował jej kiedyś wpoić jej były. Stukała patykiem o piasek, siedząc na tym suchym i pozwalając by woda co jakiś czas muskała jej stopy. A potem podniosła się i wróciła do ogniska.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 20-10-2016, 10:40   #52
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień I - Ilham u Pana Boga w ogrodzie

Ilham dziarsko szła przed siebie. Szła krokiem nieprzystającym kobiecie. Jej kroki były długie i szybkie. Niemal męskie, świadczące o tym, iż szła by gdzieś dojść, a nie żeby błądzić od kwiatka do kwiatka.
Nie miała jednak celu. Nie szła ani do końca sfery, ani do jakiegoś wcześniej obranego punktu. Nie szła po to by coś znaleźć, czy zebrać. Była jednak zdeterminowana by odejść jak najdalej, by iść dla samego chodzenia, bo jak Boga kochała dostawała kanarków siedząc bezczynnie w obozie.

Zajmowanie się Moniką nie wystarczyło by odgonić natrętne myśli, krążące niczym stado wygłodniałych sępów. Ocieranie jej potu z czoła nie dawało odpowiedzi na palące pytania. Segregowanie kokosów nie zaspokajało jej ciekawości. A przepychanki dwóch naładowanych testosteronem kogucików przyprawiało ją o mdłości.
Była jednak tolerancyjna… biali mieli w zwyczaju nie mieć zwyczajów… dlatego zachowywali się jak zachowywali. Bez godności i poszanowania dla kobiety… mało tego, owa kobieta, najwyraźniej nie widziała w tym problemu, najwyraźniej przyzwyczajona do bycia towarem na półce. Przykry widok… i niezrozumiały zarazem. Bo… w końcu byli rozbitkami. Na nieznanym lądzie a ci się bawili w miłosne zapasy, jakby byli na wakacjach.

Z drugiej jednak strony… od tych dwóch słońc każdemu mogłaby wyrosnąć palma. Szkoda tylko, że objawiła się tylko w zachowaniu klera i Axela…
Dochodząc do paprociej polany, przez chwilę podziwiała piękno drobnych kwiatków, jarzących się bladym światełkiem. Było to urokliwie… i cicho. Czyli jak na razie idealnie. Rozwiązując pod szyją chustę, ściągnęła górę piżamy odsłaniając jędrne, nieskalane żadnym rozstępem, piersi o ciemnobrązowych, niczym dwie korony, sutkach. Wprawdzie żar nie był już tak dokuczliwy, ale flanela robiła swoje. Zawiązując bluzkę na biodrach, przewiesiła pieluszkę na szyi tak, by dwa końce choć trochę przykrywały jej kobiece kształty, po czym schyliła się by podwinąć nieco spodnie.
NO! Od razu lepiej! Że też nie mogły ocaleć same kobiety.

Niczym nowo narodzona amazonka, Ilham wznowiła marsz przed siebie, przedzierając się przez listowie.
Pierwsze pięć minut marszu Iranki odbywało się wśród palm. Czym dalej szła, tym było ich coraz mniej, a zamiast nich pojawiały się zwykłe drzewa i nie zawsze do końca zwykłe krzewy i rośliny. Wszystkie jednak tropikalnej maści. Nie było tu śladu zwierząt, prócz zwykłych robaków potrzebnych temu co zielone. Cisza, spokój i samotność.
Nie znała się na tropikalnej roślinności, nie potrafiła nazwać drzew i krzewów na które patrzyła. Niewiedza ta jednak nie przeszkadzała jej w eksplorowaniu tutejszego lądu.
Tym razem zaszła dalej, niż za pierwszym razem. Uważniej się więc rozglądała, nawet trochę zaczęła kręcić w kółko, co by zaspokoić pierwszą ciekawość i tak… natrafiła na niską palmę z zielonymi daktylami. Podłapując trop, przedarła się przez listowie krzaków i palem jej wysokości, docierając do małego daktylowego sadu. Czy to był ten sam o którym opowiadały dziewczyny? Ilham nie była pewna, zdawało jej się, że był bardziej oddalony po skosie od obozu i to w przeciwnym kierunku. Ale licho wie.

Dobierając się do dorodnej kiści z owocami, ułamała gałązkę, wieszając się na niej całym ciężarem. Małże dawno stały się tylko przyjemnym wspomnieniem nie tylko dla ducha ale i ciała. Postanowiła więc pożywić się tym co znajdzie, nie przerywając wędrówki, która skutecznie ją odstresowywała w dość… nietypowy sposób. Wszak była sama, w nieznanym buszu, na nieznanym lądzie, z nieznanymi niebezpieczeństwami, a mimo to… nie bała się, myśli płynęły swobodnie pozwalając odpocząć umysłowi i sercu kobiety.

Gdy już mniej więcej wiedziała jakich rozmiarów miał palmowy gaik, ruszyła ponownie w górę, oddalając się od obozu. Cisza była w pewien sposób, na dłuższą metę, przytłaczająca. Nie było to normalne i nawet ktoś taki jak ona, wychowany na pustyni, mógł to stwierdzić. Natarczywe krople potu, rosiły ciało Irańskiej amazonki, spływając łaskotliwymi smużkami po jej plecach i klatce piersiowej, gdy w jej wnętrzu wykiełkowała nieśmiało pewna chęć - chęć zabawy.

”Wielkie, wielkie dzięki!
Zebrały się tu obie wioski: Halol i Alhod stanu Gujarat…

Śpiewny głos Ilham rozległ się pomiędzy kwiecistymi gałęziami, dziwnie wyglądających pnączy, kiedy ta przyglądała się drobnym zwisającym kwiatom, których płatki wyglądały jak macuszki ośmiorniczek.
Nie była zawodową śpiewaczką, ale jej głos był czysty, a słowa piosenki aktualnie i tak były bardziej recytowane, niźli śpiewane. Zupełnie jakby stała przed widownią, witając ich krótką mową rozpoczynającą koncert.

”Proszę, proszę… zjawili się sami znamienici goście i proszą mnie bym dla nich zaśpiewała.”

Półnaga muzułmanka pląsała między kwiatami, przedzierając się niezmordowanie do przodu, zostawiając w swej dziecinadzie troski daleko za sobą.

”Więc proszę, usiedli zmęczeni końcem dnia i rozkoszowali się pieśnią.

Niezrażona, iż właśnie dostała gałązkowym rykoszetem w twarz, stanęła na skraju drzew, które ponownie zmieniały krajobraz. Chrząknąwszy na dodanie sobie animuszu, gdyż występ dla wiejskiej elity, najwyraźniej potrafił stremować. Zaczęła pierwszą zwrotkę piosenki bollywoodzkiej, jaka akurat przyszła do głowy.

”Ram kocha Leelę lub Leela chaahe Ram
In done ke love mein duniya ka kya kaam~”

Nie wiedziała nawet kiedy przeszła przez granicę językowej strefy. Była sama, śpiewała w hindi, wiedziała co śpiewa więc reszta jakoś ja mniej obchodziła. Dookoła dalej było cicho, więc niezrażona kontynuowała.

”In ka to funda hai simple sa maar
Goli maaro to panga
Aankh maaro to pyaar!”

No dobra… tu trochę przesadziła z tym wyciem do księżyca, ale po prostu nie mogła nie dać się ponieść tym seksownym słowom. Zawstydzona umilkła, spuszczając wzrok na ziemię, niczym zawstydzone dziecko. I wtedy usłyszała trzepot skrzydełek i nieśmiały ćwierk. Zaaferowana podniosła głowę, rozglądając się po koronach wysokich drzew, aż w końcu dostrzegła kolorowego ptaszka bujającego się na gałązce.
- Oo. - to by było na tyle z jej inteligentnego komentarza w tejże sytuacji. A więc była już w strefie “żywej”. Umysł kobiety szybko przełączył się do stanu uważnego rejestrowania każdego szczegółu. Wgryzając się w daktyla, poczęła krążyć pod drzewem na którym siedział cichy obserwator otoczenia.

Na oko Ilham, i w strefie jak i poza nią, było tak samo. Jak na razie żadnych niespodzianek. Żadnych ósmych cudów świata, żadnych anomalii czy niebezpieczeństw… Buszując w pobliskim krzaku wyczuła słodki zapach w powietrzu. Kwiaty? Owoce? Nie pogardziłaby mangowcem. Słodkim i soczystym. Bawiąc się w psa tropiącego, węszyła dookoła wsadzając głowę w każdy napotkany kwiatek czy listek imitujący kwiatek. Nigdzie jednak nie natrafiła na źródło owej słodkiej woni, która nęciła dziecięcą stronę Iranki.
Zdała sobie wtedy sprawę z tego, że słodka woń nie dochodzi z miejsca w którym stała i na marne wąchać listki przy których jest. Odruchowo spojrzała w swoją prawą stronę. Woń musiała dochodzić z tamtego miejsca. Nie było jednak widać dlaczego. Cokolwiek tam było, zasłaniały to drzewa, które nie były dla niej problemem, bo… jak ruszyła z kopyta, tak nic i nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Wizja słodkiego, miodowego owocu jarzyła się przed oczami spragnionej kobiety, która nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich czynów postanowiła iść za węchem.
Kilkanaście kroków dalej Iranka rozchyliła wielkie liście bujnie rosnących drzew. Na kilka chwil zaparło jej dech w piersiach. Bo nie ważne, czy ktoś myślał, że jest w piekle, czy na rajskiej wyspie. Każdemu by zaparło dech.
Przed nią roztaczała się wielka, wręcz ogromna polana, lśniąca wszystkimi kolorami świata. Istny perski dywan, tylko jeszcze piękniejszy, niż od tysięcy lat wytwarzali jej przodkowie. Natura postanowiła tutaj zaszaleć pokazując, jak potężna jest oraz elegancka. Rosło tu tysiące kwiatów, jeden na drugim, jeden piękniejszy od drugiego. I wszystko trwało w tak doskonałej harmonii, jak to tylko dłonie przyrody potrafią stworzyć. Ilham w życiu nie widziała tylu kwiatów, tylu odmian i tylu kolorów na raz. Jedne były większe, z białoróżowymi pąkami oraz ogromnym żółtym słupkiem. Niewątpliwie przypominały ziemskie kwiaty lotosu. Były tak samo duże, piękne oraz dumne. Inne zaś, równie wspaniałe, miały ostre kolce, jakby ostrzegając potencjalnego podróżnika przed zrywaniem ich. Albo kolejne, przesycone purpurą, które zapewne miały coś wspólnego z piwoniami. Jedne były wręcz utkanymi kobiercami uderzających swoim wdziękiem rododendronów, inne, znacznie mniejsze i skromniejsze, rosły niewielkimi kępami, jak krokusy. Przynajmniej przypominały te wiosenne kwiaty, gdyż krokusy, choć barwne, na pewno nie rosłyby w takim tropikalnym klimacie. Albo jeszcze jedne … od kolorów wręcz kręciło się w głowie. Jasne było, że to one musiały roztaczać słodki zapach, który wcześniej poczuła. Stojąc chwilę i przyglądając się także do uszu docierał pewien drażniący ucho odgłos brzęczenia, który tworzył wspólną melodię z szumem nieodległego przecież morza. Nad kwiatami, nad pąkami uwijało się setki tysięcy, ba miliony pracowitych owadów, które przeskakiwały z kielicha na kielich poszukując nektaru. Pszczoły oraz większe nieco trzmiele podzieliły pomiędzy siebie ogromne pole i radośnie gromadziły swoje dobra wedle odwiecznego rytmu natury.
Głośne „Subhanallah!” potoczyło się po polanie, gdy umysł kobiety zdążył przetworzyć to co widziała. Zaprawdę Bóg jest wspaniały i doskonały, a wszelkie jego dzieło cudowne.
- La ilaha illa-llah! - kolejny radosny krzyk wyrwał się z piersi Iranki która, poczuła nagły przypływ miłości Stwórcy do niej i jej do niego.
Wchodząc głębiej na łono kwiatów, przyglądała się fiołkowym dzwonkom o różowym niemal koronkowym wykończeniu, karminowym kielichom róż skrzyżowanych z hibiskusem i tęczowym koronom pierzastych, stokrotko podobnych cosiów. Patrzyły na nią setki jeśli nie tysiące orchidei. Jedne groźne i mroczne, drugie wyniosłe i dystyngowane. Jedne przypominające modliszki, drugie marsowe małpki, jeszcze inne zrywały się do lotu, niczym spłoszone ptaki.

W tym miejscu Ilham mogłaby żyć, mogłaby też umrzeć… niewiele myśląc, zagłębiała się co raz dalej wgłąb łąki. Pochylając się nad kwieciem by go pozdrowić i skomplementować.
Nagły ruch kilka metrów od niej, gdzieś po jej prawej stronie przykuwał uwagę. Kwiaty zaszeleściły i ugięły się. Cokolwiek tam było, nie było małe jak mysz. Musiało być przynajmniej wielkości kota. I teraz sądząc po ruchu roślin szło schowane miedzy nimi. Albo czaiło się…
Speszona muzułmanka zakryła dłońmi odkryte piersi, jakby wstydziła się, że coś większego od wróbla będzie świadkiem jej nagości. Przez chwilę obserwowała ruch między kwiatami i widząc, iż ten oddala się od niej, odsapnęła z ulgą. Mogła iść dalej. Nie tylko by chłonąć piękno niemal rajskiego grodu, ale także po to by poszukać wody, bo gdzie kwiaty tam i źródło życiodajnego płynu, a jej bardzo chciało się pić.
Zaraz jednak ruch ponowił się. Czyżby to coś wcale się nie oddaliło, a nadal czaiło gdzieś w pobliżu. Znów po prawej stronie, ale teraz wyraźnie zaczynało zataczać koło, zupełnie jakby chciało ją okrążyć?
Wystraszona takim zachowaniem, ruszyła biegiem przed siebie chcąc wyprzedzić potencjalnego przeciwnika.
Ten jednak zaczął biec tuż za nią. Wciąż nie widziała go, ale słyszała ruchy i widziała uginające się kwiaty pomiędzy którymi musiał się poruszać.
Aż nagle… przestał.
Ilham wydawało się przez ułamek sekundy, że usłyszała jakąś melodię. Jej przeciwnik zaś, zaczął zawracać tak szybko jak szybko wcześniej za nią biegł.
Zdyszana zatrzymała się, kuląc się w sobie. Dlaczego coś tak małego chciało ją zaatakować? Bo na pewno nie było ciekawskie. W ogóle co to było za cholerstwo? Rozwiązując bluzkę, założyła ją ponownie na siebie. Nie była pewna czy usłyszała melodię, czy może miała słuchowe zwidy bo jej odbijało.
Ruszyła dalej przed siebie, rozmyślając nad każdym, ostrożnym krokiem. Byleby niczego nie nadepnąć. Tylko parędziesiąt metrów po czym zawróci, gdyż nie czuła się zbyt bezpiecznie.
I na szczęście nic się więcej nie wydarzyło. Nikt jej nie śledził, nikt nie okrążał. Była sama, przynajmniej na jej oko „nie znawcy”. Ona i kwiaty, ona i tysiące kolorowych, brzęczących owadów począwszy od drobnych muszek i pszczółek a kończących na pięknych, witrażowych motylach wielkości dłoni.

Kobieta uklękła wśród kwiecia, pozwalając by jej horyzont zminimalizował się do linii roślin ją otaczających. Słodki zapach odurzał ją, na wpół usypiając a na wpół upijając czymś co mogło być namiastką szczęścia i spokoju. Było to wszak złudne poczucie i Iranka świetnie zadawała sobie z tego sprawę, a dowodem na to były łzy, które popłynęły cicho po policzkach.

Czy to było piekło? Czy może niebo? Czy to była Ziemia? A może inny świat? Czy to był piękny sen, czy może zwykły koszmar. Żyła czy umarła? Powróci czy tu zostanie? Czy miała odłączyć się od grupy rozbitków i podążać sama przez drogę jaką przygotował jej Allah, czy może ma ją współdzielić? Jeśli miała z nimi zostać to jak powinna się do nich odnosić, jak do braci błądzących, czy jak do zwykłych pogan? Czy ma po prostu żyć i być dobrą, czy ma być przykładem muzułmanina, czy może powinna nauczać i nawracać na drogę Pokoju jakim był Islam? Czy mogła się modlić? Czy była nieczysta, czy ziemia na której plugawiła i była niegodna?
CZYM BYŁ TEN LĄD. Boskim dziełem, czy podstępem Szejtana? Czym były słońca? Czym dziwna roślinność, czym tajemnicza strefa…

Nie wiedząc kiedy, Ilham położyła się na ziemi, zwijając w kłębek i płacząc cichutko i rzęsiście, wtulając twarz w kolana. Gdzieś obok słyszała popiskiwanie jakiegoś stworzonka, a może po prostu jakiś bąk zametlał się w wielkim kielichu kwiatu? Dookoła niej toczyło się huczne życie, pełne dobrobytu postaci pyłku i nektaru. Ona jednak czuła się samotna, jakby była jedynym człowiekiem na świecie, jakby nie pozostało jej nic niż tylko czekanie na swój marny koniec, gdzie wraz z końcem jej życia, skończy się życie wszystkiego.
Pi pipi rozległo się tuż obok głowy Iranki a szelest przyziemnych listków świadczył o bliskiej obecności jakiejś istotki. Czyżby to Bóg zesłał jej posłańca co by dotrzymał jej towarzystwa, może nawet pocieszył i ukoił serce?
Pipiripi ponownie odezwało się cichym piskiem, zmuszając Ilham do podniesienia głowy.

Przed jej oczami, jakieś pół metra przed nią siedziała pod listkiem rudawa myszka. Popiskując chrupała opadły listek błękitnego kwiatka. A więc Allah zesłał jej gryzonia… Alhamdulillah! Prostując nogi, położyła się bardziej na brzuchu przyglądając się stworzonku, które zastrzygło uszami i nieco spłoszone, przesunęło się o kilka susów w bok, wyłaniając spod liścia… ogon lisa.
Uśmiech szybko jej spezł z zapłakanej twarzy, ustępując skonsternowanej minie.
CO TO DO CZORTA JEST?! To nie mysz! To nie lis! To nie chomik, ani szczur! WIĘC CZYM TO BYŁO!?
Mysi ślepko zapatrzyło się na Irankę, a ognisty ogon zakończony listkiem uniósł się i wygiął w znak zapytania. Może gryzoń zastanawiał się czym u licha była Ilham?

Owe niezwykłe spotkanie szybko dobiegło końca, gdy obie ze stron stwierdziły, że lepiej by było nie zaczynać znajomości z kimś tak dziwnym i obcym i każde udało się w swoim kierunku.
Mały pipik pokicał głębiej w tereny łąki, a dziewczyna spanikowana poczęła wracać po swoich śladach w las, nie zauważając, iż na ziemi zostawiła pieluszkę robiącą jej za chustę.

Wracała szybkim krokiem, odwracając się co jakiś czas za siebie by upewnić się, że nic jej nie śledzi. Nie była przerażona, bardziej zlękniona dziwnością spotkania. Nikt za nią nie szedł, za to nad głowami latały jej wiewiórki, które na początku wzięła za ptaki.
Nie wiedziała gdzie była i dokąd właściwie zmierzała, bardziej skupiona na przetrwaniu ssaczych nalotów czarcich wiewiór, niźli drodze przed sobą. Nie zabłądziła jednak, ciągle pamiętając przybliżony kierunek, w którym znajdował się obóz i w kierunku którego systematycznie się przybliżała, aż nie natrafiła na szlaban.
Dosłownie.
Pomiędzy dwoma wysokimi drzewami rosło jedno… w poprzek, jakby naderwane przez wiatr, postanowiło rosnąć dalej w pozycji prawie leżącej. Nie to jednak przykuło uwagę kobiety.

Kwiaty. Piękne i duże niemal jak głowa człowieka. Urywając jeden z nich, nawet nie wiedząc czemu, ruszyła przed siebie na spotkanie reszty.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 20-10-2016, 14:13   #53
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - Terry i Karen, czyli rzemiosło na plaży

Para zajęła się sobą, Aleksander rozmawiał z Moniką, Karen ruszyła do świątyni dumania i jak się wydawało, nie chciała, żeby jej przerywać. Terry jednak, dziecko racjonalności, nie patyczkował się, tylko, skoro był jeszcze czas do ewentualnych poszukiwań Ilham, zaczął robić buty. Póki oczywiście co, mogli sobie pożyczać jednak na dłuższą metę takie działanie nie miało sensu. Chodziło o prosty sandał. Najpierw szukało się kilka twardych liści. Akurat to nie był problem, bowiem miał już niejakie pojęcie, gdzie są, przy okazji zaś wracając z liśćmi przytargał trochę drewna. Konieczne było zgromadzenie naprawdę sporej kupy. Przedtem myślał, ze wystarczy, ale patrząc, ile pochłania ogień zasobów, sprawa stawała się jasna, trzeba było zgromadzić więcej. Wracając jednak do butów. Liście na sobie, na nie kawałek śpioszka przycięty odpowiednio kamieniem, potem związany odpowiednio wstążką materiałową, przygotowaną identycznie, jak poprzednio. Wreszcie kolejna wstążka przywiązana do buta, utrzymująca go wiązaniem do łydki. Oczywiście obuwie przypominało człapaki, ale dawało się w tym chodzić, ponadto było znacznie wygodniejsze na jakimś twardszym podłożu, zabezpieczając stopę od jakichś urazów spowodowanych przez maleńkie kamyki. To było tyle, robił swoje oraz czekał na jakąś decyzję. Pewnie chyba najgłupszym byłoby samodzielne podejmowanie wyprawy.

Tymczasem ze swej świątyni dumania powróciła Karen. Obserwując zebrane w okolicy ognia osoby, lekko machała trzymanym kijem, niczym orężem, uderzając piasek przed sobą. Aleksander i Monika zdawali się zajęci robieniem czegoś ciekawego, ale rudowłosa odnotowała też, że Terry znów siedział sam ze swoimi myślami, kombinując z czymś ostro już od dłuższego czasu. Uniosła brew i przestała obijać bogu ducha winny piasek. Podeszła do pracującego w pocie czoła mężczyzny i przytknęła mu koniec kijka na wysokości łopatek
- Ręce do góry i przyznaj się co robisz - oznajmiła poważnie.
Robił dalej wspaniałe człapaki, które zawstydziłyby najwytworniejszego przedstawiciela ludów Syberii sprzed paru tysięcy lat. Nagle! Aaa, to było to, znajomy dotyk pomiędzy łopatkami, znajome słowa. Nigdy więcej, różowa mgła przeleciała mu przez umysł z prędkością błyskawicy! Gwałtowanie pochylił się ruszając rękę do tyłu, by zbić na bok lufę Kałacha. Z napięciem …. nigdy... sukinsyny … nigdy więcej! Nigdyyyyyyy … kiedy nagle do jego skotłowanego umysłu dotarło, że to głos Karen. Karen, nie Arabów!!!!!!!!!! Zdołał powstrzymać ruch ciężko oddychając. W jego spojrzeniu można było ujrzeć determinację i jednocześnie strach. Widocznie przeżył kiedyś podobną sytuację i to utrwaliło się w jego umyśle piętnem. Jednak po chwili odetchnął głęboko, zaś napięty wyraz twarzy zastąpiony został przez uśmiech. Bowiem rzeczywiście, to była Karen, prawdziwa, niepodrabiana sztuką iluzji, wspaniała Karen.
- Jestem szewcem – wyjaśnił poważnie. - Wspaniałe buty dziergam dla osoby, która nimi nie dysponuje – uśmiechnął się wesoło, zaś uśmiech miał jak promienna gwiazda. - A jak tam w twojej świątyni dumania? - spytał dziewczynę, ciesząc się, że właśnie przyszła.
Wiedziała, że takie podkradanie do byłego wojskowego to może być zły pomysł, ale nie sądziła, że aż tak. Zamarła w bezruchu z kijkiem, patrząc na jego minę z niekrytym szokiem i zaskoczeniem. Dobry Dagdo, co spotkało tego człowieka w przeszłości? Zrobiło jej się przykro, że w ogóle to zrobiła.
‘Brawo Karen. Doskonale. Jesteś mistrzem… Tak.’ - gratulowała sobie swoim sarkastycznym ‘ja’ w głowie. Zerknęła na jego dłonie, co tam trzymał. Ah, no. Buty własnej produkcji. Odrzuciła kijek w stronę ogniska
- Mm… Fajne - odpowiedziała. Mimo, że się uśmiechnął, rudowłosa przyglądała mu się z uwagą, po czym przygryzła dolną wargę
- W świątyni dumania? A w porządku. Musiałam sobie po prostu trochę pomyśleć. Jak widzisz, tym razem bez awarii - oznajmiła mu trochę pewniej, po czym podeszła krok i usiadła obok niego
- To jak tam? Mogę liczyć na twój wiersz? - zapytała, chcąc szybko odsunąć myśl od tego, o czym właśnie myślała. Przykro jej było, że chyba go wystraszyła i było widać, że jest. Miała to wymalowane w jasnych ślepiach i lekko skrzywionym kąciku ust.
- Ba, ale nie o butach - zastrzegł się. - Takiego jeszcze nie wymyśliłem. Zaś one. Znaczy buty, no wiesz, nie chcę, żeby ktokolwiek spośród nas dyrdał bosymi stopami. Głupi kamyk może zranić podeszwę i wtedy - machnął dłonią zapominając o scenie sprzed chwili, którą urządził dziewczynie. A może nie zapomniał, tylko nie wiedział, jakie słowa powinien powiedzieć. - Przepraszam - wreszcie wyszeptał. Po czym stanął przed nią, niczym artysta na scenie skłonił się oraz zaczął deklamować:

Jakżeś Pani wyjątkowa,
Płomienista, rubinowa,
Cała wypełniona ogniem,
Blaskiem lśniąca, jak pochodnie
W srebrze gwiazd cała skąpana,
Rudowłosa, piękna dama.


Po czym skłonił się ponownie głęboko uśmiechając niczym poeta, któremu udało się coś naprawdę fajnego.
Karen zgadzała się z nim w kwestii butów. Zdecydowanie chodzenie na boso nie było najlepszą opcją. Po plaży, to jeszcze, ale potem w dżungli - zdecydowanie nie. Gdy przeprosił odwróciła na moment wzrok
- To chyba bardziej ja powinnam przeprosić ciebie. Nie powinnam się tak zakradać - powiedziała niemal równie cicho. A zaraz potem miała bardzo miły, choć krótki występ. Treść utworu podobała jej się, a Terry zdecydowanie bardzo przyjemnie dobierał porównania. Pisarka zaklaskała mu przy ukłonie
- Cudowne połączenia rymów i porównań. Teraz to wymyśliłeś? - zapytała zaciekawiona, czy improwizował. Sztuka improwizacji też była wyjątkowa, nie wszyscy umieli to robić. Oczy jej błyszczały nowymi iskrami, bo co jak co, ale poczuła się skomplementowana.
- No nie, już od rana myślę - przyznał się. - To było o tobie, a chcesz posłuchać o mnie?
Karen uniosła brew, bo nie była pewna czy dobrze zrozumiała. Od rana już myślał, o wierszu opisującym ją? Uznała jednak zaraz, że może Terry miał wierszyk dla każdego i szybciutko dała sobie mentalnie po łapkach za taki pomysł, że może to było coś wyjątkowego. Uśmiechnęła się
- Chętnie posłucham o tobie. Proszę - powiedziała zaciekawionym tonem.
- Ten wiersz jest nieco starszy, znaczy dużo starszy. Trochę poddałem go jedynie modyfikacji przy robieniu butów. Nie myślałem jednak ogólnie nad nim dzisiaj, ale jeszcze przed wyjazdem. Wobec tego zapraszam, Rubinowa Damo - uśmiechnął się i zaczął mówić:

Któż herosem jest, dlaczego?
Przedstawiamy wam Terry'ego.
Prawdziwy to zuch nad zuchy,
Sam zwyciężył karaluchy,
Kiedy zabrzmiał dzwon na trwogę,
Zaatakował stonogę,
Kiedy ranne wzeszło słońce,
Przeciwstawił się biedronce.
Dzielny w kevlarowej zbroi
Nawet myszy się nie boi,
Kiedy zaś jest przy brygadzie,
To ogólnie wszystkich kładzie,
Bez użycia jakichś wnyków
Odparł atak stu królików,
Bohater nad bohatery
Ubił sam komary cztery.
Jak więc tu widzicie sami
Heros to nad herosami,
Więc na wyspie, pod palmami,
Cieszę się, że tu jest z nami.


Rudowłosa, Rubinowa Dama uśmiechnęła się pogodnie i podparła głowę na ręce, której łokieć wsparła na jednym z kolan. Słuchała z zaciekawieniem wiersza, a uśmiech nie schodził jej z ust. W jej szarych oczach pojawiło się jedynie zamyślenie, gdy słuchała i najpewniej szukała ukrytego znaczenia w jego słowach. Ale jedynie on wiedział kim były króliki, karaluchy i myszy
- Zdecydowanie heros jest to znakomity, co pokona i termity - zarymowała powiedziona natchnieniem i sytuacją. Kiwnęła głową sama do siebie i podniosła głowę, prostując się
- Interesujące, często tak rymujesz na różne tematy? Wychodzi ci to wyjątkowo dobrze - szczerze pochwaliła jego zdolności.
- Dziękuję - powiedział szczerze, chyba żaden poeta, szczególnie domorosły, nie potrafiłby się oprzeć miłym słowom na temat własnej twórczości. Terry należał do stosunkowo skromnych ludzi, no ale przy wierszach nie potrafił zachować owego odpowiedniego poziomu samokrytycyzmu. - Piszę wiersze od dziecka, nawet kiedyś myślałem, że to stanie się moim fachem, ale wyszło inaczej. Jednak wiesz, to nie jest tak, że często układam wiersze. Czasami wręcz samo się pisze, niekiedy zaś trwa totalna posucha. Jakby słowa uciekały. A ty? Piszesz często, czy tak bardziej okazyjnie, czy przygotowujesz wątki … przepraszam, to twój warsztat. Dawno nie miałem okazji porozmawiać z nikim o literaturze pięknej. Cieszę się, cóż - zmienił temat - może pomożesz mi przy butach - poprosił. - Są jeszcze wstążeczki do zrobienia do lewego oraz ogólne podociskanie podeszwy, żeby się dobrze trzymała. - Chyba po prostu chciał być przy niej. Praca wydawała się stosunkowo łatwa do zrobienia oraz właściwie taka była. Jednak konieczne było zachowanie odpowiedniej dokładności, żeby później obuwie trzymało się podczas chodzenia.
- Mhmm, mówiłeś o tym coś. Naprawdę brzmią nieźle. Podsyłałeś coś gdzieś, kiedyś? - zapytała, a gdy temat przeszedł na ‘bez wenie’ Karen uśmiechnęła się
- Każdego twórcę czasem dopada moment bez pomysłów. Ja zdołałam opracować już sobie swoje sposoby na taki moment. Generalnie rzadko on następuje, ale jeśli już, nie panikuję. Przede wszystkim, nie można się starać na siłę. Kiedy czujesz, że to nie idzie tak jak chcesz, ja na przykład wybieram się w jakieś ciekawe miejsce, żeby trochę rozerwać. A pomysły same wskakują do głowy - wyjaśniła mu jak to było u niej. Przy tym jak zaproponował jej, że razem popracują nad butami, rudowłosa zerknęła na jego dzieło i uśmiechnęła się trochę krzywo
- Cóż, nie jestem mistrzem w takich robótkach ręcznych. Łatwiej mi zrobić prowizoryczny łuk, niż zszyć spódnicę z materiału, ale może buty nie będą się ze mną kłócić… - przyznała mu się do takiego małego mankamentu, po czym przysunęła się do niego bliżej, i zmieniła pozycję by uklęknąć półsiedząc, bo tak będzie jej wygodniej. Zerknęła na niego z dołu i z ukosa
- Pokaż, a ja powtórzę, a potem zobaczymy jak mi wyjdzie reszta. - Szczerze spędzenie z nim chwili czasu zdecydowanie było czymś, co pomoże oczyścić jej skołatane nerwy. Terry jakoś tak swoją obecnością uspokajał ją i nie kazał jej się głowić nad wszystkim. W tych warunkach, bardzo to doceniała.
Przy bucie były potrzebne wstążki do przywiązania na łydce oraz ogólne dociśnięcie podeszwy.
- Popatrz. - Wskazał jej ciuszki dziecinne, które przerabiali na wstążki. - Trzeba po prostu powoli przecinać, najlepiej wzdłuż szwów. Wtedy będzie mocniejsze. Ja zaś się zajmę dopasowaniem lepszym podeszwy. Znam jej konstrukcję i wiem, gdzie już docisnąłem, to będzie mi łatwiej. Ale bez wstążki się po prostu nie utrzymałby na nodze, więc też ją trzeba zrobić. A co do umiejętności, także nie jestem rzemieślnikiem zawołanym. Właściwie to zawsze raczej uważałem się indolenta, co do robótek. Ale ktoś to musi zrobić, zaś skoro musi, to dlaczego nie my?
Zawiesił chwilę głos.
- Wiesz Karen, przyznam ci się, że praca po prostu pozwala mi zapomnieć o całej sytuacji. Wiem bowiem, że jeśli obijałbym się, od razu przychodziłyby mi jakieś paskudne przypuszczenia. Dlatego kręcę się, niczym wirujący bąk. Hm, pytałaś o wysyłanie wierszy - zmienił temat. - Kiedyś owszem, nawet wygrałem konkurs lokalnej prasy - dodał pół-dumnie, pół-wesoło. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że dla gwiazdy literatury europejskiej, która miała perspektywy zaznaczenia swojej obecności na kolejnych kontynentach, poetycki konkurs jakiegoś regionu nie miał znaczenia, ale organizujące go medium był jedynym miejscem, gdzie Terry posłał swoje wiersze. - Później już jakoś nie było okazji - przyznał, jednocześnie układając jej dłonie na materiale tak, żeby było łatwiej oraz precyzyjniej przecinać.
Karen słuchała z uwagą, jak wyjaśnił jej co i jak powinno działać. Sama nieco inaczej by to może skonstruowała, ale jego wizja była całkiem dobra. I zgodziła się z nim, że ktoś się tym zająć powinien. Skwitowała to krótkim kiwnięciem głową. Rudowłosa spojrzała na niego z uwagą, gdy zaczął tłumaczyć jej, czemu to wszystko robi
- Każdy ma swój sposób na poradzenie sobie z tą sytuacją. Lepiej, że znajdujesz sobie jakieś zajęcie, niż jakbyś miał siedzieć i być złośliwym, albo użalać się nad sobą - powiedziała mu spokojnym tonem i uśmiechnęła się. A potem ze szczerą ciekawością wysłuchała opowieści o wygranym konkursie poetyckim
- Cieszę się w takim razie, że nie chomikowałeś swoich zdolności od dziecka w ukryciu przed światem - powiedziała mu z uprzejmością. Nie musiała go chwalić, ani sztucznie mówić, że to coś wielkiego. Wiedział z kim rozmawiał, a byłoby szkoda, gdyby taką umiejętność chował tylko dla siebie
- Na pewno będą jeszcze kolejne okazje, Terry - powiedziała mu optymistycznie. Pozwoliła mu poprowadzić swoje ręce i uważnie słuchała jak jej wszystko tłumaczył. Tak spędzili czas, na produkcji i doglądaniu ogniska, by nie uwidziało sobie zgasnąć.
 
Kelly jest offline  
Stary 20-10-2016, 16:29   #54
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień I - Aleksander i Monika: Mapki i Kotki



Na deklarację Dafne dotyczącą urwania na razie ciekawie zapowiadającej się rozmowy w celu oddalenia się jej z Axelem, ksiądz skinął jedynie głową i skupił się na chorej niemowie, Zaczął żartobliwie udawać, że chce jej zwinąć kawałek ryby. Monika sprawiała wrażenie jakby nie wiedziała o co chodzi, ale życzliwie uśmiechnęła się do księdza i wskazała palcem leżący przy niej opieczony dar delfinów.
Następnie siebie.

 Twoja, twoja

Alex napisał na ziemi i podniósł swoją niedojedzoną, czyszcząc ją z piasku i kontynuując wyżerkę. Jedząc przepyszne rybie mięso starał się wydłubywać takie kawałki, które nie chrzęściłoby mu w zębach. Po paru chwilach wydawało się jakby nad czymś się zastanawiał i spoglądał coraz częściej na Monikę. Widać było, że coś chodzi mu po głowie, ale siedział w milczeniu i nie sięgał po kijek, którym pisał do niej na już zaanektowanym do konwersacji z chorą niewielkim spłachetku ziemi.
To Monika zaciekawiona jego spojrzeniami zaczęła pierwsza:

 Dziękuję, za rybę i opiekę.
Mam coś na twarzy?

Pisząc to ostatnie zdanie uśmiechnęła się serdecznie do księdza. Swoją drogą, wyglądała nieco lepiej niż wtedy gdy spała. Jakby koszmar nieco jej ulżył. Chociaż gorączkę i wypieki od niej miała z całą pewnością nadal.

 Tylko pająka…, ok głupi dowcip :P

Mrugnął do niej i na co dziewczyna cicho zaśmiała się, przysłaniając przy tym dłonią usta. Aleks zamazał to co napisał i znów zaczął ryć patykiem. Pogrążyli się w niemej rozmowie:

 Myślałem… o małym eksperymencie.
Gdy okazało się. Wydra, dziecko.

 Eksperyment? Jaki?

 Strefa, rozumiemy różne języki.
Strefa. Ty pojęłaś o czym śpiewałem.
Spróbujemy jeszcze raz, bez snu?

Monika zmarszczyła brwi.

 Nie rozumiem - jak?

 Postaramy się. Ja mówić, i pchać ku Tobie silne myśli. Ty też.
Myśli o czymś. Tak mocno, jakbyś chciała nimi krzyczeć. Do mnie.

 Ok.

Po napisani ów krótkiej zgody, odłożyła na bok jeszcze nie napoczętą rybę i wysunęła dłoń w stronę Alexandra.
Ten pochylił się ku niej i gestem oraz pokierowaniem dłońmi wskazał, by oparli się czołami, na co dziewczyna nie wyraziła sprzeciwu.
- Jestem wydrą, jestem wydrą - mówił, a jednocześnie myślał i wypychał z siebie te myśli ku niej. Jak sympatię do delfinów, troskę gdy zroszona potem leżała śpiąc. Lub jak złość i pogardę w stronę Axela gdy po rozmowie z Dafne uznał, że może jest ona dla typa jedynie sex-zabawką. Myśli i uczucia jakimi starał się jak tylko mógł epatować w kierunku dziewczyny, zabarwione tu były humorem, żartobliwą sympatią. Łobuzerskim dowcipem.
- Jestem wydrą i zaraz ogonem załaskoczę w stopę.
Monika… milczała, tak jak to miała w zwyczaju. Miała też zaciśnięte mocno powieki i faktycznie wyglądała jakby się nad czymś porządnie wysilała. Trwało to kilka chwil, aż oderwała czoło od czoła księdza patrząc na niego pytająco.

 Usłyszałeś?

Pokręcił przecząco głową., sam zaraz napisał:

 Warto było spróbować.

 Powiesz mi co do mnie mówiłeś / myślałeś?

Kiwnął głową i zaraz napisał na piasku to co mówił do niej. Starał się przy tym tłumić śmiech. Stopy Moniki od razu oddaliły się od Aleksandra, gdy tylko to przeczytała . Pogroziła mu palcem z rozbawionym wyrazem twarzy.

 Chcesz wiedzieć, co ja myślałam?

Pokiwał głową, jak zawsze starając się ograniczyć pisaninę do minimum.

 Nawet jeśli to smutne?

Ponownie kiwnął, ale tym razem dodał ryjąc po ziemi:

 Nie martw się tym czy smutne. Na smutki jakoś damy radę.

 Myślałam o tym, że chciałabym… kiedy będzie choroba bardzo źle, o ty powiesz ostatnią modlitwę?

Przy słowie “modlitwę” Monika zrobiła duży znak zapytania i podkreśliła to słowo.

 Nie znam dobrego słowa. Wiesz o czym mówię?

Wiedział.
Ostatnie namaszczenie.
Mina mu trochę zrzedła.
Przez chwilę patrzył na Monikę i milczał, po tym zaś wolno skinął głową.

[title]Nie będzie tego. Wydobrzejesz. Zrobię wszystko, byś wydobrzała.[/tile]
Podkreślił ostatnie zdanie. Potrzebowali kurwa lekarza. Przykrył swoją dłonią jej rękę i ponownie podkreślił, tym razem “Wydobrzejesz”. Na twarzy odmalowała mu się wspierająca przekonanie pewność ,dla dodania otuchy.
Sam w to wierzył.
Monika skinęła poważnie głową. Była twarda, w jej oczach nie pojawiły się nawet zarysy łez, bardziej poważne postanowienie jakby miała zamiar wydobrzeć i nie poddać się.

 Tylko wtedy. Pamiętaj.

Dopisała wolną dłonią, po czym tą ułożyła na wierzchu dłoni księdza.
Ponownie skinął głową.

 Jeżeli będziesz chciała…

...zawahał się pisząc, narzucać się wszak nie chciał.
W końcu jednak kontynuował, ale wahanie nie mogło ujść uwagi.

 ...spowiedź?

Po podkreśleniu słowa “spowiedź”, Monika dopisała pod spodem:

 Nie znam tego słowa w języku angielskim.

 Wyznanie grzechów, spokój, odpuszczenie.

Dziewczyna skinęła głową z takim “ah o to chodzi” wymalowanym na twarzy.

 Muszę się przygotować najpierw.

Alexander skinął głową po czym wyrównał większy kawałek na ziemi. Zaczął pisać patykiem:

 Nie mówisz. Nie ważne. Tylko Ty -> Bóg.
Ksiądz bierze grzech na siebie, rozgrzesza.
Ja nie usłyszę, ale wezmę wszystko. Tak.
Wypchniesz z siebie. Jak ja o wydrze. Spokój.
Kiedy zechcesz. I tylko kiedy zechcesz.


Monika podrapała się w zamyśleniu po głowie wpatrując w wypisane na piasku przez księdza literki. Wyglądało to jakby rozszyfrowywała…
W końcu pokiwała potakująco głową.
Alex rozpromienił się. Po czym zaczął znów ryć w ziemi, tym razem zdecydowanie nie był to tekst. Starał się z pamięci odwzorować linię brzegową od jednego klifu do drugiego. Widząc zaciekawienie dziewczyny napisał:

 Mapa. Pomożesz?

Monika skinęła krótko głową. Co prawda nie miała pewnie pojęcia w jaki sposób ma pomóc… no ale, patrzenie to też wspieranie, a wspieranie to przecież jak pomoc!
Przez kilka minut ksiądz chodził dookoła i zbierał niewielkie kamienie i kamyczki, cienkie patyczki kawałki liści palmowych, po czym zrzucał to obok miejsca gdzie chora spoczywała. W tym czasie, dziewczyna która nawet jeśli chciałaby pomóc mu w zbieraniu tych drobiazgów to nie mogła, zajęła się skubaniem kawałka ryby. Przyglądała się ruchom księdza, który po głębszym zastanowieniu i ocenie odległości obrysował dwie nieregularne figury.
Jedną dość długą.
Napisał przy tym tłumacząc:

 Klify. Wysokie skały nad morzem i mniejsze skały




Po czym wyrył kolejną mniejszą, podłużną figurę w miejscu gdzie jak się orientował (w odniesieniu do naniesionych przez siebie 'klifów') było skalne rumowisko przy ich bazie. Wskazał je ręką. Wskazał kamyki i kamienie, oraz wyrysowane przez siebie figury. Mrugnął zachęcająco.
Monika niepewnie ujęła kilka z mniejszych kamieni i zaczęła układać je tam gdzie ksiądz wskazał “skalne rumowisko przy ich bazie”, spojrzała przy tym pytająco na niego i uniosła kciuk w górę, a później opuściła kciuk w dół. Rozpromienił się i z uśmiechem uniósł kciuk w górę. Sam zaczął wytyczać linie brzegową między trzema zaznaczonymi punktami.

 Byłeś w tych miejscach?

Napis pojawił się tuż koło improwizowanej mapy. Przyglądała się teraz wytyczonym przez Aleksa liniom brzegowym. Alex pokiwał głową, po czym palcem nie dotykając ziemi wskazał swoją samotną wędrówkę urywając ją przed “lewym klifem” w pewnej odległości od niego. Potem wytyczył niewidzialną, kolejną trasę jaką pokonał z Karen i Dafne, ale tu wybiegł palcem “w morze” dość daleko. Przyłożył dłoń do czoła jak ktoś kto wypatruje i wskazał w głąb “prawego klifu”. Pomachał też przy tym rękoma jakby pływał żabką. Monika cały czas kiwała tylko głową. Raz z podziwem, dla przygód księdza. Innym razem by pokazać, że rozumie o co mu chodzi.
W końcu namalowała znak zapytania w miejscu gdzie był las.
Ksiądz błysnął oczyma i z miną chochlika wziął jeden niewielki patyczek. Nabił na niego kawałek miąższu kokosa i umieścił “na mapie” w miejscu przy którym mniej więcej byli. To samo zrobił z kawałkiem skórki od pomarańczy i wetknął w pobliżu prawego klifu wytyczając palcem teren “mniej więcej” na którym rozciągał się pomarańczowy gaj. Zerknął na Monikę.

 Daleko pomarańcza

Napisała, ale zaraz po tym uniosła w górę kciuk nie patrząc jednak na księdza, a z wielkim zainteresowaniem analizując jego mapo-makietę. W końcu zaś, chociaż musiała się przy tym trochę przemieścić (a zrobiła to by było zabawniej na czworaka) narysowała dość daleko od linii brzegu spore kółko i podpisała je “GÓRA”.
Pokiwał głową i przyniósł więcej kamieni, w tym kilka większych.
Wspólnie zrobili górę.
Alex obserwował ją przy tym czujnie oceniając jej kondycję, w końcu sięgnął po patyczek do rycia w ziemi celem pisania:

 Jak się zmęczysz to leż, sił nabieraj. I zjedz tę rybę, albo się pogniewamy. Mamy czas.

Przy przedostatnim zdaniu które pokreślił zrobił udawaną surową minę, choć mrugnął przy tym. Ostatnie... tu po podkreśleniu potoczył ręką dookoła.
zaiste mieli…
Z udawaną miną skarconego dziecka, Monika wróciła (cofając się do tyłu na czworaka, jak na wstecznym biegu) na swoje miejsce. Położyła na kolanach rybę przez chwilę przyglądając się “talerzowi” na którym była podana, a później zaczęła pałaszować ale wciąż nie spuszczając oka z księdza. On zaś pokiwał głową i skupił się na kreowaniu “mapy”. Robił to niespiesznie, aby Monika po odpoczynku i zjedzeniu posiłku miała jeszcze czym się zająć. Wspomniał jej radosny wzrok gdy trzeba było zrobić krzyże. Chciał jej dać jak najwięcej poczucia przydatności i możliwości działania.
Możliwego do spełniania w jej kondycji.

Gdy uporała się z rybą od razu odłożyła muszlę obok siebie i naskrobała na piasku.

 Mogę coś jeszcze zrobić?

Wskazał drzewka i stosik patyczków, skórek pomarańczy i łupinę kokosa. Sam uśmiechając się wciąż wziął pieluchy, chustę Ilham i płaszczyko-tygryska, po czym ruszył zmoczyć to wszystko w morzu.

Gdy wrócił położył improwizowane kompresy na liściu i spojrzał na chorą robiącą właśnie z drobnych patyczków i skórki pomarańczy zagajnik z którego przywieźli dziś z Dafne i Karen pełną walizkę owoców. Gdy spała, wystarczyło położyć jej mokrą tkaninę na głowie, ale w czasie okresu funkcjonowania nie było już tak łatwo. Zbliżył się i po lekkim wyżęciu pieluchy przyłożył ją do czoła dziewczyny, a obwiązał jej to wokół głowy t-shirtem, którym do tej pory ochraniał głowę przed słońcem. Po wszystkim krytycznie obejrzał swe dzieło. Lekkim ruchem dłoni zrobił znany gest mówiący “jakoś ujdzie”.

 Daj znać, jak będziesz chciała pić.
Tylko nie rzucaj kokosem w głowę.

Napisał na piasku nim powrócił do robienia mapy, przypominającej coraz bardziej raczej prostą i niewymyślną makietę.
I nagle, prosto pod jego stopy przyturlał się…
… kokos.
Rozejrzał się spoglądając na dziewczynę w pierwszej kolejności.
Chichotała zasłaniając usta. To musiała być jej sprawka.
Wpatrywał się w nią karcącym wzrokiem, podczas gdy ręką sięgnął po leżącego w piasku daktyla.
W chwile później tenże daktyl pacnął ja w opatulone t-shirtem i pieluchą czoło.
Dziewczyna wystawiła język, tak jakby była “zdechłym zwierzątkiem” i powoli zaczęła opadać plecami na ziemię. Zupełnie jakby ksiądz ją znokautował. Do dramatycznej sceny nie pasowały tylko powolne ruchy i uśmiech.
Pokręcił głową i wbił kilka kolejnych drzewek łypiąc na nią spode łba czy nie zacznie się ruszać. W końcu podniósł się i mimochodem oceniając swoje dzieło krytycznie, wziął dwie pomarańcze i przysiadł na powrót koło Moniki, która otworzyła najpierw jedno oko, jakby podglądała co też ksiądz robi (na słuch ciężko było się zdać).
- Jestem wydra, jestem wydrą - zanucił, a jego dłoń zaczęła zbliżać się do jej stopy. Minę miał przy tym tak niewinną, że startować mógłby w castingu na anioła. Zachichotała, a czy o tym wiedziała, czy nie było to nie tylko widać, ale również słychać. Podwinęła szybciutko nogi, próbując zasłonić je dłońmi.
- Po trzech chwilach zmartwychwstał-a - mruknął, po czym zaczął coś pisać na ziemi.

 Moniko. Skąd jesteś?

Pamiętał jeszcze z pierwszego spotkania, że ostrzegała iż niedoskonale rozumie angielski. Mrużąc oczy popatrzyła to na księdza, to na napis na ziemi. Oderwała jedną dłoń od stóp, by pośpieszne napisać:

 Polska

Pokiwał głową. Whiskey musiało się przydać, znał kilku Polaków.

 Prośba. Napisz, krótki wierszyk, zwrotkę piosenki.
Twój język. Ale tak, by było w angielskiej wymowie.

 Wlazł kotek, na płotek i mruga,
ładna to piosenka i niedługa.

Napisała Monika, PO PROSTU po polsku.
Zakreślił kółkiem “ł”, w trzech miejscach. To nie była litera alfabetu jaką znał.

 Napisz tak, bym mógł wypowiadać te słowa wiernie.
Dokładnie.
Zmień litery gdy trzeba, bym jako Szkot, mógł powtórzyć.

Monika zmarszczyła brwi i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to co napisał Aleksander.

 Ja myślę, że ja nie umiem tego zrobić.

Spochmurniał… mocno.

 Jedno słowo, którego litery takie jak w Anglii. Jedno, dwa słowa?

 kot, kotek, pies, dom, mama...

Napisała najprostsze słowa jakie przyszły jej do głowy, znów w języku polskim.
Czytał te słowa na głos… i rozumiał. To była strefa. Rozumiał naturalnie, bez starań lub sięgania umysłu do rozumienia obcej mowy, którą się znało.
Kot, kotek…
Ucieszył się wyraźnie.
Rozumiał.
Miał sposób jak szukać granicy strefy gdyby przyszło mu to czynić samotnie. Uczył się tych słów na pamięć, by nie zapomnieć.
Łypnął na nią okiem z uśmiechem i zrobił minę chochlika szykującego jakiś numer.

 A napisz jeszcze raz ten wierszyk, mam pomysł.



 Wlazł kotek, na płotek i mruga,
ładna to piosenka i niedługa.

Monika napisała go jeszcze raz, po polsku. Ciekawsko przyglądała się przy tym księdzu, zupełnie jakby zastanawiała się, co ten knuje. Zaczął czytać na głos nieznaną mu literę biorąc jako najbliższą jej na oko. Musiał spróbować kilka razy, by w końcu zrozumieć swoje słowa… chociaż brzmiały one nieco śmiesznie: “wlazlu kotek na pchlotek”, to dobrze rozumiał sens.
Narysował obok tekstu Moniki coś co mogło być potraktowane jako płot, po czym wziął się za mocniejszą twórczość artystyczną:



Potem za pomocą dwóch palców uczynił gest wchodzenia na narysowany płotek i ostentacyjnie mrugnął do Moniki.
Dziewczyna ułożyła usta w taki sposób jakby bezgłośnie wypowiadała “ŁAŁ” otwierając przy tym też szerzej oczy.
 Nie do wiary!

Alex wystawił dwa uniesione kciuki i wyszczerzył się w uśmiechu.
Zaczął powtarzać sobie polski wierszyk by zapamiętać go.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 20-10-2016, 18:49   #55
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień I - Piękny i bestia (chwila szczerości na plaży)

Skoro nikt więcej nie próbował ich zatrzymywać, Axel i Dafne oddalili się od bazy. Właściwie, to Dafne podążała za mężczyzną, który ruszył powoli w stronę miejsca, w którym zobaczyli się po raz pierwszy. Po sekundzie jednak Axel zwolnił i dalej szli ramię w ramię.
Przez dłuższą chwilę Axel milczał. Przeszli już całkiem spory kawałek plaży, gdy wreszcie się odezwał.
- To nie chodzi o ciebie, królewno. A przynajmniej nie w taki sposób, jak ty myślisz.
Dafne spojrzała na niego zaskoczona.
- To znaczy? - zapytała.
- Nie jestem o niego zazdrosny, mimo tego, jak się na ciebie gapił. - Westchnął. - Ani o to, że w jego ramionach wypłakiwałaś to, że jesteś nieszczęśliwa i zagubiona. I nie masz się we mnie oparcia. Wszak to moja wina.
- To nieprawda. - Dafne wcisnęła mu się w zdanie, o ile miał zamiar coś jeszcze powiedzieć. - Wypłakałam się, ale… to nie z tego powodu. - Odwróciła wzrok od Axela.
- Aleksander powiedział mi to prosto w oczy. Chyba o tym rozmawialiście...
- Nie rozmawialiśmy o tobie… - powiedziała cicho dziewczyna -...ale on myśląc, że jesteśmy parą, widocznie o tobie pomyślał.
- Na jedno wyszło. - Axel nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego. - I tak wniosek jest tylko jeden. Twój rycerz zawiódł, księżniczko. Na całej linii.
- Nie mów tak proszę… - szepnęła unosząc na niego wzrok.
- Nie do mnie jednak przyszłaś. - Spojrzał jej w oczy. - Nie było mnie przy tobie. A nawet nie chcę myśleć o tym, co sobie o mnie myśli Aleksander. - Uśmiechnął się lekko, lecz uśmiech zbyt wesoły nie był.
- To nie tak. On poprosił mnie byśmy porozmawiali. Szło o strefę i opuszczenie jej… ale później powiedział coś takiego… i rozmowa stoczyła się na inne tory - powiedziała Dafne.
- Podzielisz się za mną zmartwieniem? Nie musisz.
- Ksiądz mówił o zaufaniu… bo wciąż podejrzewa mnie o kłamstwo w sprawie strefy. Powiedział, że nie jest problemem to, czy ktoś obok chce zaufać czy nie, ale problemem jest to, czy jest się na to gotowym, by komuś zaufać, lub otworzyć się na tyle, by wzbudzić zaufanie… i… - Dafne pokręciła głową, nie kontynuując wypowiedzi, a jej oczy lekko się zaszkliły.
Axel może powinien w tym momencie coś odpowiedzieć, ale najpierw przytulił dziewczynę. Bardzo mocno.
- A jak jest z twoim zaufaniem do mnie? Zaczęło troszkę kiełkować? - spytał.
- Nie wiem. Boję się… - znów szeptała. Przytulenie jednak przyjęła z wdzięcznością.
- Mnie, czy tego, że cię zostawię, gdy wyjawisz mi swoją tajemnicę? Chodzi o jakiś sekret? Królewno? Dafne...? - powiedział miękko, pieszczotliwie.
- Nie znamy się… w ogóle… a tak dobrze czuję się w twoich ramionach. Tak, to strach przed tym, że gdy lepiej mnie poznasz, nie będę mogła tego doświadczać - odpowiedziała, tylko na chwilę unosząc na niego wzrok.
O paskudny charakter raczej nie szło, tego Axel był pewien.
- Albo zrobiłaś coś okropnego tam, na ziemi... - Nie dokończył, czekając na odpowiedź.
- Coś okropnego? Na ziemi? - spojrzała nieco zaskoczona. - To nie ja zatopiłam prom.
- Mówisz tak, jakby to przez ciebie poszedł na dno - mruknął Axel, przez moment zastanawiając się, dlaczego akurat prom przyszedł jej na myśl.
- Więc, przestałbyś mnie lubić tylko wtedy, gdybym zrobiła coś tak okropnego? - zapytała niepewnym tonem głosu, przyglądając się przy tym czujnie mężczyźnie.
- Nie wyobrażam sobie ciebie jako osoby, która zabiłaby kogokolwiek, najwyżej w obronie własnej - odparł. - Ale od jakiegoś czasu co innego chodzi mi po głowie.
- Co takiego, powiesz mi? - zapytała.
- Parę razy nawiedzają mnie myśli związane z jedną twoją obietnicą... Za dużo się naczytałem i nasłuchałem legend. - Uśmiechnął się, czego nie mogła zobaczyć.
- Wyjaśnisz dokładnie? Bez półsłówek i niedomówień? - zadała kolejne pytanie.
- Na pewno w nic się nie zamienisz? - Z pewnością nie była to odpowiedź, ale dokładnie wyjaśniała wszelkie wątpliwości, jakie od czasu do czasu żywił.
Może, skoro pytał, to spodziewał się…
Dafne w odpowiedzi opuściła wzrok, wbijając go w piasek pod ich nogami i zaczęła odsuwać się o pół kroku od Axela.
- Nawet jeśli tak - zaczęła ostrożnym tonem - to będzie druga rzecz, zaraz po zrobieniu czegoś okropnego?
Axel nie pozwolił, by odległość między nimi wzrosła.
- Wiele plemion miało za przodków zwierzęta. I zawsze mi się podobały 'Trzy serca i trzy lwy'. I Alianora. I znacznie mniej smutne zakończenia niektórych legend. Ale to już chyba mówiłem, prawda? Już wiemy, że nie uciekniesz ode mnie za góry i lasy. Wrócimy kiedyś do mojego świata, czy zostaniemy tu na zawsze?
- To… zależy… - odparła dziewczyna, nie unosząc jednak wzroku na Axela i znów nieśmiało próbując się odsunąć o pół kroku. Wyglądała przy tym, jak urocze, spłoszone zwierzątko.
- Nie miałaś uciekać. W co więc, zanim zrobisz to na moich oczach? Żebym mógł się nastawić? Duchowo?
Dafne jednak milczała, podczas gdy na jej policzki spłynęły łzy.
- Opowiesz mi, co to za historie? “Trzy serca i trzy lwy”? Alianora? - zapytała wciąż na niego nie patrząc.
Axel pocałował jeden z policzków, chociaż scałowanie łez nie do końca mu się udało.
- Pewien inżynier przeniesiony został do świata magii. Krasnoludy, elfy, walka dobra ze złem. I tam spotkał dziewczynę, która zamieniała się w łabędzia. Wbrew licznym legendom o swan maiden nie potrzebowała do tego magicznego płaszcza z piór.
- Iii? Znienawidził ją? - zapytała szeptem, podczas gdy kolejna łza pojawiła się na policzku.
- Nie... Towarzyszyła mu do końca niemal książki.
- Niemal do końca?
- Potem wrócił do swego świata. Nagle obudził się w swoim świecie, bo tam był bardziej potrzebny. Autor sugeruje, że po latach zdołał do niej wrócić.
Rudowłosa skinęła głową, jakby podziękowała za opowiedzenie jej historii.
- Możemy już wrócić do reszty? - zapytała, nieporadnie wycierając swoje policzki.
- Czy wrócisz ze mną do mojego świata, jeśli to będzie możliwe? Czy zostaniesz ze mną? - W tej chwili niezbyt go obchodziło to, czy ma do czynienia z postacią bajki, czy żywą legendą. - Na zawsze? Co prawda to książę powinien towarzyszyć swej królewnie, ale to powinno działać w obie strony. I 'że cię nie opuszczę' również.
- Dlaczego… dlaczego mówisz takie rzeczy… chcesz by moje serce pękło na więcej niż dwie połowy? Nie jestem człowiekiem, ale to nie powód by żartować z moich uczuć. - Jedno było pewne, nawet jeśli Dafne nie była faktycznie po prostu człowiekiem, była z całą pewnością KOBIETĄ i to taką, która myślała, że osoba mówiąca “jesteś ładna” robi sobie z niej “jaja”.
- Liczy się twoje serce, kochana. Dwóch synów? A co powiesz na córeczkę? Wykapaną kopię swojej mamy? Z pięknymi, rudymi włosami i oczami pięknymi nie do opisania?
- Marzenia… - powiedziała ledwo słyszalnie chwilę przed tym, jak schowała twarz w dłoniach i wybuchła niemal bezgłośnym płaczem.
Axel przyklęknął przed dziewczyną.
- Dafne, skarbie, kochana moja... Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć? Spojrzyj na mnie. Nie chcesz mnie?
“Dlaczego kiedy człowiek ma do czynienia z czymś złym, pyta co takiego uczynił, że skazano go na taki los. Gdy zaś ma do czynienia z czymś dobrym, pyta gdzie skrywa się zło.”
Jej własne słowa wypowiedziane właściwie kiedy…. kilkadziesiąt, kilkanaście?... minut temu odbiły się echem, niczym powracająca czkawka.
Uniosła spojrzenie z piasku na Axela. Faktycznie nie spoglądała na niego odkąd…
- Przecież właśnie chcę… - odpowiedziała tonem, w którym było wiele bólu i tęsknoty.
Axel jakoś nie potrafił dostrzec tego 'chcę', ale on chyba nigdy nie potrafił zrozumieć kobiet.
- Nie... - Nie dokończył. - Więc zwalcz ten strach. Uwierz w siebie i we mnie. Być może to nasza jedyna szansa. Los, Przeznaczenie, kto wie, co nas ze sobą zetknęło. Wybrałaś mnie, ale teraz ja nie pozwolę ci odejść.
Dafne uklęknęła na przeciwko mężczyzny i powoli, niepewnie spróbowała go objąć, szepcząc przy tym:
- Wybrałam. Wierzę. Ale niektóre walki wygrywa się… powoli. Tak jak tą ze strachem… - Urwała na moment. - Nie od razu Aquittsus zbudowano - dodała, trochę radośniejszym tonem, zupełnie jakby miał być to lekki żart na rozluźnienie napięcia.
- Chyba powinniśmy tu pozostać do rana i wiele rzeczy sobie wyjaśnić, moja pani. - Objął ją i mocno przytulił. Przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe. - Ale na razie nie będę o nic pytać. Tylko o jedno proszę... - Ugryzł się w język, przemilczając nierozważne zapewne słowa.
- Powiedz proszę. O co? - poprosiła zatapiając spojrzenie w jego oczach.
- Cokolwiek się zdarzy, mów mi zawsze prawdę. To podstawa zaufania, a ja w ciebie wierzę. Odpowiem na każde twoje pytanie, ale... Rozumiem, że masz przede mną tajemnice, przeżyję to jakoś, ale nie chcę, byś mnie okłamywała. Nawet jeśli będziesz uważać, ze tak powinno być dla mojego dobra.
- Dobrze - odparła Dafne po chwili namysłu - ale musisz wiedzieć, że nie zawsze będę mogła powiedzieć ci prawdę, gdy słuchać moich słów będą inni. Tak długo jak długo będą się bać nieznanego. I musisz wiedzieć, że chociaż chciałabym tu i teraz pozostać do rana i opowiedzieć ci choć trochę tego co chciałbyś posłuchać, to tak nie może być. I skoro chcesz szczerości, to powiem ci dlaczego chociaż może wydać ci się to okropnie błahe.
- Ja też się obawiam nieznanego. Tej strefy - odparł Axel. - I słucham, co chcesz mi powiedzieć.
- Powinnam jak najszybciej położyć się spać. - Patrzyła na niego przepraszająco. - Wiem, że jeszcze nie zapadł zmrok… ale, mimo to.
- Zgoda - Axel wstał i wyciągnął do dziewczyny ręce. - Chodźmy więc. Co prawda gdy zaśniesz, to cię zaniosę...
Dafne podała mu dłonie, by wstać przy jego pomocy. Chociaż oczy miała jeszcze mokre od łez, to teraz uśmiechała się… jak rano.
- Nie musisz mnie nieść. Wracajmy, kochany.
To słowo miodem spłynęło na serce Axela.
- Czy zawsze całą noc będziesz przesypiać, czy tylko dzisiaj jesteś taka zmęczona? Objąć za ciebie wartę? - spytał.
Wizja przesypiającej całe noce Dafne była dość niepokojąca.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego słodko.
- Póki będziemy w strefie, wątpię bym zmrużyła po zmroku oko - odpowiedziała. I najwyraźniej chodziło jej o wyspanie się, póki może, nie zaś przesypianie wielu godzin, podczas których można by robić tak wiele rzeczy...
- Jeszcze nigdy tak piękna istota nie czuwała przy mnie w nocy. - Axel uśmiechnął się do Dafne. - Ale nie mów nikomu, że poznaliśmy się dopiero co... - poprosił.
Spojrzała na nie go pytająco jednak nic nie mówiąc.
- Aleksander uznał cię za wroga publicznego numer jeden. - Może słowa były żartobliwe, ale ton poważny. - Tak będzie bezpieczniej.
- Jutro planujemy dłuższą wyprawę. Zapewne dwie lub trzy. Pójdziesz ze mną? - spytał.
- Nie mówiłem ci najważniejszego... Gdy zwiedzałem okolicę, śledził mnie ptaszek. Karen mówiła, że widzieliście takiego samego. Niebieski, w fioletowej kamizelce. - Spojrzał na Dafne, jakby czekając na potwierdzenie. - Towarzyszył mi aż do samej strefy. I wtedy zrozumiałem, co mówi...
Dafne powoli kiwała głową słysząc jego słowa i przyjmując do siebie z poważną miną.
- Ma na imię Laajin - powiedziała w końcu, a w jej ustach wypowiedziane imię ptaszka brzmiało niemalże śpiewnie. - Nie powinieneś się go obawiać.
- Ja się go nie obawiam. - Axel postanowił chwilowo nie wypytywać o to, skąd Dafne wie takie rzeczy, jak imię obserwatora. - Poczęstowałem go daktylem i poprosiłem, by przekazał pozdrowienia swoim przyjaciołom. Ale chciałbym wiedzieć, do kogo poleciał, by przekazać wieści o tym, że wszedłem do strefy - dodał.
- Pilnował cie, ale wiedział, że nie powinien przekraczać strefy więc dalej nie mógł tego robić - dziewczyna zarumieniła się lekko - przepraszam, nie chciałam byś poczuł się śledzony.
Axel uśmiechnął się.
- Był bardzo miłym towarzyszem. I uprzejmym. Szkoda tylko, że nie porozmawialiśmy. Miał bardzo ładny głos. Stanowilibyście ładny duet.
Dafne zaśmiała się swoim pięknym perlistym głosem. Byli jednak już tak blisko obozu, że nie odpowiedziała na to nic. Zamiast tego wskazała miejsce między palmami.
- Tam chyba będzie dobrze.
- Przyniosę ci marynarkę - zaproponował Axel. - Będzie bardziej... domowo.
- Dobrze. Nie zaszkodzi. Aaa… położysz się później przy mnie? - zapytała nieco nieśmiało.
- Za chwilę. A potem cały czas, gdy tylko nie będę mieć warty - zapewnił. - W każdym razie posiedzę i poczekam, aż zaśniesz.
- Nie musisz. Pewnie zasnę nim przyniesiesz marynarkę - Dafne uśmiechnęła się serdecznie i skierowała swoje kroki we wskazane miejsce.
Axel przyspieszył kroku. W parę chwil był z powrotem, z marynarką w ręku. Rozścielił ją we wskazanym miejscu.
- Siadaj, proszę. - Podał dziewczynie rękę.
Usiadła przy jego pomocy, a chwilę później położyła się na boku układając złączone dłonie pod głową.
- Spokojnych snów - powiedział Axel, siadając przy dziewczynie, w taki sposób, by Dafne miała świadomość jego obecności. Pogłaskał ją czule po głowie.
Patrzyła tak na niego przez chwilę. Przyglądała się i jakby analizowała szczegóły jego twarzy. W końcu jednak jej oczy powoli przymknęły się, a oddech stawał się coraz płytszy.
Faktycznie, zasnęła bardzo szybko.
Axel przez dłuższą chwilę się nie ruszał. Dopiero wtedy, gdy się upewnił, że Dafne się nie obudzi, wstał i zabrał się za wykonywanie 'obozowych' obowiązków.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-10-2016 o 18:59.
Kerm jest offline  
Stary 20-10-2016, 19:50   #56
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień I - Nim zapadnie zmrok - część I

Gdy wyszła zza linii drzew, pogrążającego się w ciemności lasu, trafiła na plażę jakieś 50 metrów od obozu, po jej lewej stronie. Nie było tak źle z wewnętrznym kompasem Iranki. Ruszając spokojnym krokiem do ogniska, dzierżyła w dłoniach ogromny kielich bananowca. Nie wyglądała na zmęczoną, choć oczy były małe i paciorkowate, jak u napuchniętego alergika, zaś sowia pieluszka nie okrywała jej rozczochranej głowy, ale ta albo się tym nie przejmowała, albo o tym nie wiedziała.
- Pokój z wami! - obwieściła swe przybycie, i wszyscy byli niemal pewni, że mówiła po arabsku.
- Uff, witaj. Dobrze że jesteś, bowiem już szykowaliśmy się na wyprawę ratunkową - powitał Irankę Boyton. Rzeczywiście dobrze, że już się pojawiła. On sam akurat podnosił się, żeby ruszyć do nowej roboty. Lepiej było zająć czymś dłonie, niż rozmyślać na temat dwóch słońc. - Dobrze, że nic ci się nie stało. Dobrze naprawdę … Mam prośbę, nie starajmy się odtąd odchodzić samotnie. Wiem, że każdy ma prawo robić, co chce, ale przy tak dziwacznym miejscu… - westchnął nie chcąc prawić kazań, zaś jej wygląd… właściwie na ten temat także nie chciał się wypowiadać. Ilham bywała drażliwa. Przystąpił dlatego do istotniejszych konkretów. - Wydaje się także, że zabraknie nam drewna na opał - przyznał. - Myślałem, że to co zgromadziliśmy zaspokoi nasze potrzeby, ale jak widać, popełniłem błąd. Nie ma co, zbieram się, a im szybciej ruszę tyłek, tym szybciej coś znajdę. Przydałoby się jeszcze kilku drewniaków - zażartował. - Jak będziecie ustalać warty - przypomniał sobie, znajdźcie gdzieś miejsce dla mnie. Aha, jak ktoś nie może tej nocy, to najlepiej żeby wiadomo było teraz. Po prostu niech lepiej wypocznie, niźli miałby nocą przysnąć - uśmiechnął się do wszystkich, a najmocniej do Karen i ruszył do lasu żwawym krokiem. Potem jeszcze będzie okazja zapytać Ilham, czy odkryła cokolwiek bardziej interesującego.
- Drewno? Dobrze, idę poszukać - odparła, kładąc kwiat przy ognisku, po czym ponownie wystrzeliła jak z procy w las, zanim ktokolwiek jeszcze zdążył zareagować na jej przybycie. I tyle jej było.
- Poczekaj... - rzucił za nią Axel, ale było to mówienie jak do ściany. - Mogła najpierw coś zjeść... - dodał.
- Też się przejdę. Im więcej drewna, tym lepiej. - Jakoś nie wyglądało na to, że ktokolwiek planował opuszczenie strefy, więc trzeba było nazbierać całe stosy opału. - Kto spyta Ilham o łąkę pełną kwiatów? - spojrzał na pozostałych.
Ksiądz chciał coś odrzec w kwestii wart, ale Terry smyrgnął między palmy nim kto zdążyłby mu odpowiedzieć, tuż przed Ilham, toteż Alex jedynie wzruszył ramionami i kontynuował rycie coś w ziemi w niemej rozmowie z głuchoniemą.
- W tej chwili nikt. Bo sobie poszła - odpowiedział Axelowi nie spoglądając na niego i wskazując kierunek gdzie się udała. - Potem jak wróci... nie wiem czy jest takie ważne “Kto”.
Axel uśmiechnął się lekko. Jakimś dziwnym trafem księżulo, który wsadzał swój ciekawski nochal w cudze sprawy, jakoś nie kwapił się za to zabrać.
Rzucił okiem za śpiącą Dafne, po czym ruszył w las, wybierając taki kierunek, by nie iść śladami Ilham czy Terry'ego.


Axel wrócił po kilkunastu minutach, targając sporą garść gałęzi i pokaźnych rozmiarów konar. Dołożył przyniesione drewno do tego, które już leżało niedaleko ogniska. Ksiądz przewidział, że pierwszy wróci Axel. Obierając pomarańczę dla siebie i Moniki mruknął coś pod nosem o poczynaniach “pod publiczkę”. Niby działając, ale jedynie by to zamanifestować.
Axel, całkowicie nieświadom opinii, jaką sobie wyrobił u Aleksandra, spokojnie dorzucił nieco drewna do ogniska i podszedł do Moniki. Przyklęknął przy dziewczynie i napisał:
 Możemy porozmawiać?

Monika powędrowała wzrokiem między Aleksandrem z którym jadła pomarańczę a Axelem. Jakoś nagle stała się obiektem zainteresowań nie tylko jej “stałych” opiekunów, ale także innych… uśmiechnęła się uprzejmie i skinęła głową.
 Oczywiście

 Jestem Axel. Przepraszam, że się wcześniej nie przedstawiłem.

Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami.
 Nie szkodzi. Ja mam na imię Monika.

 Czy możesz nas nauczyć migać litery?

Axel postawił kolejne pytanie.
 Oczywiście. Jeśli będziecie chcieli

 To prostsze niż pisanie na piasku. Jak migasz swoje imię?

 Zanim się nie nauczysz, nie będzie proste

Monika uśmiechnęła się po tym napisie i zaczęła powoli pokazywać literka po literce swoje imię.
Axel miał nieco wprawy z posługiwaniem się rękami podczas wymiany informacji, jednak indiańskiego języka rąk nie można było porównywać z językiem migowym. Pierwsza próba z pewnością nie była idealna, chociaż Axel starał się, jak mógł.
 Raz jeszcze poproszę...

Napisał.
Monika życzliwie zamigała jeszcze raz swoje imię.
 O czym chciałeś porozmawiać?

Axel odtworzył gesty, tym razem nieco bardziej dokładnie, po czym napisał:
 Przede wszystkim właśnie o miganiu.
Skoro jesteśmy razem, musimy się nauczyć rozmawiać.

 Nauczę pięciu liter, a jutro następnych pięciu.
Teraz buduję z Aleksandrem mapę.
Mapa > nauka

Po postawieniu znaku większości Monika z lekkim uśmiechem włożyła do ust kawałek pomarańczy, którą dostała od księdza i wskazała Axelowi skinięciem mapę.
Axel również skinął głową i nie napisał, co myśli o tej mapie. Był ciekaw, jak Aleksander ma zamiar ją ze sobą zabrać. Ksiądz zaś nie włączał się w rozmowę. Choć zerkał co pisali to skupiał się raczej na rozmyślaniach i nabijaniu miąższu kokosa na drobne patyczki. Sięgnął po pomarańczę. Też włożył do ust kawałek ale krzywiąc się przy tym lekko.
 W takim razie poproszę o te pięć znaków

Napisał Axel.
 1. A
2. B
3. C
4. D
5. E

Najpierw Monika napisała jakie to będą literki, później zaś zastanowiła się nad czymś, drapiąc się po skroni.
 Ty też patrz

Dopisała, po czym ujmując jeden ze swoich mokrych kompresów rzuciła nim w księdza by zwrócić jego uwagę. Ten zaś uśmiechnął się do dziewczyny udawanie grożąc jej palcem. Prócz tego nie zmienił pozycji, zerkając tak jak wcześniej.
Axel uśmiechnął się, lecz nic nie powiedział.
"a" pokazał gest. W końcu imię dziewczyny kończyło się na tej właśnie literze.
Monika skinęła głową z aprobatą i sama pokazała jeszcze raz literę “A” dodając do tego ruch ustami, zupełnie jakby ją wypowiadała.
Zaraz po tym pokazała kolejną literę, sądząc z kolejności i ruchu ust musiało być to “B”.
Axel powtórzył ten znak, dla pewności dwa razy.
Wobec czego Monika pokazała kolejny, jej usta ułożyły się jakby mówiła przy tym “C”. Zaś wzrok utkwiła w niepowtarzającym literki B księdzu, który znów się uśmiechnął i wskazał na pomarańczę i dziewczynę z pytającym wzrokiem popartym uniesieniem brwi.
W wykonaniu Axela litera "c" z pewnością nie była taka doskonała, poza tym nie bardzo miał kto ją oceniać. Axel zatem cierpliwie poczekał, aż Monika spojrzy na niego.
Dziewczyna wsadziła posłusznie do ust kolejny kawałek pomarańczy, po czym pokazała na księdza i powtórzyła jeszcze raz: A, B i C. Zobaczyła, że w oczach coś mu zgasło, wciąż się uśmiechał, jednak już bez wewnętrznego humoru. Powtórzył gesty, raczej mechanicznie. I przy jego zręczności… dość średnio. Nawet bardzo.
Monika pokazała kolejną literkę a po ułożeniu ust widać było, że jest to “D”, tym razem jednak darowała sobie zmuszanie księdza by powtarzał. Kto wie, może zauważyła… na wszelki wypadek wsunęła do ust kolejny kawałek pomarańczy.
Axel nie zwracał uwagi na Aleksandra. Nauczenie się liter było dość ważne i wolał się na tym skupić. Powtórzył "D", a potem wszystkie cztery literki, których do tej pory uczyła go Monika.
Wciąż zerkając i wskazując tym, że nie skąpi uwagi “lekcji” Moniki, Alexander wtykał zaimprowizowane drzewka z patyków niewiele większych niż zapałki. Zastanawiał się przy tym, czy Lacroix zrobił to specjalnie by pokazać jego ułomność manualną, czy przypadkiem chęć nauki języka migowego naszła go akurat teraz. Dyskretny uśmiech Axela jaki wykwitł na jego twarzy gdy Monika zapałała chęcią by i ksiądz powtarzał znaki mógł być tu odpowiedzią. Nie miał jednak pewności i odgonił te myśli nie zajmując się tym. Samego Axela nieostentacyjnie ignorował. Uśmiechnął się do Moniki i wystawił uniesiony do góry kciuk.
Dziewczyna wpakowała ostatni kawałek pomarańczy do ust i dopiero gdy były one puste, pokazała ostatnią literkę “E”, tak samo jak wcześniej również bezgłośnie ją wypowiadając.
"E" poszło Axelowi tak samo sprawnie, jak poprzednie litery. Oczywiście powtarzał zaraz po nauczycielce, ale pamięć miał dość dobrą i nie sądził, by miał to szybko zapomnieć.
Napisał:
 Dziękuję, nauczycielko.
Będę pilnie ćwiczyć.

Monika skinęła poważnie głową i pokazała uniesionego w górę kciuka.
 Jutro sprawdzę, czy pamiętasz

Axelowi nagle coś przyszło do głowy. Dotknął ramienia dziewczyny, potem pokazał na swoje usta.
- Czytasz z ruchu warg, prawda? - powiedział powoli, starając się wyraźnie wymawiać głoski i odpowiednio układać usta.
Dziewczyna w odpowiedzi skinęła głową potwierdzająco.
- Czy znasz może język francuski? - spytał.
Znów pokiwała głową, tym razem zaprzeczając.
- Parlez vous français? - wymówił bardzo powoli.
Monika jeszcze raz pokiwała głową, znów zaprzeczając.
- Szkoda, że tak to nie działa - powiedział Axel, powoli, ponownie po angielsku. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 20-10-2016, 20:47   #57
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - wieczorne obozowisko

Po jakiejś pół godzinie do obozu wróciła Ilham. Wprawdzie na początku nikt nie wiedział, że to ona, gdyż słychać było głośny szelest i łamanie drewna, po czym jakieś ciche przekleństwa w stylu “na motylka nogę”. Iranka nie patyczkowała się, ze zbieraniem chrustu, bowiem gdy tylko wyłoniła się zza pierwszych krzaków, okazało się iż przytargała, ciągnąc za sobą ponad czterometrowe, wyrwane drzewo. Na szczęście suche, czyli, że sama go nie wyrywała, a jedynie znalazła. Pień u nasady był mniej więcej grubości łydki i zwężał się w miarę jak dochodził do czubka.
Drzewko było ogołocone z gałęzi i palenie go starczy pewnie na 2 godziny? Może więcej.
Schodząc w dół plaży, ciągnęła swoją zdobycz w skupieniu i posępnym milczeniu jucznego woła, niemniej patrząc na nią można by rzec, że wiedziała co robi i najwyraźniej była przyzwyczajona do wysiłku, bo szło jej całkiem sprawnie.
- No… - odparła, rzucając kłodę na piach i otrzepując ręce. - Jeszcze są dwie wiązki chrustu ale suche jak pieprz…
- Ilham, ryba na ciebie czeka. - Axel na moment odwrócił się w stronę dziewczyny.
- Martwa? - spytała jakby w zamyśleniu, nie odwracając się przodem do zebranych.
- Tak, upieczona nawet - odparł Axel. - Czy to znaczy, że nie będziesz mogła jeść? - Był wyraźnie zmartwiony.
- To sobie jeszcze poczeka - odparła odwracając się przodem do reszty, po czym ruszyła ponownie z zamiarem zagłębienia się w las.


Terry zdecydował się ruszyć trochę dalej, niż inni, pozostawiając pozostałym poszukiwania obok obozu. Przecież jasnym było, iż jeśli wszyscy skupiliby się na okolicy, która już była przetrzebiona z drewna, to podbieraliby wzajemnie swoje znaleziska. Zbierał wszystko. Chrust, kawałki gałęzi, unikając jednak większych konarów, bowiem niby jak mieliby je przyciąć? Wszystko musiało być takie, żeby dało się połamać własnoręcznie. Oczywiście, można było kombinować z przepalaniem długich, jednocześnie grubszych kawałków, ale to już było potężne kombinowanie zaiste. Kilka minut marszu dalej od obozu, siłą rzeczy łatwiej było znaleźć odpowiednie kawałki.
- Dobrze, że Ilham wróciła – mruknął, bowiem dziewczyna miała skłonność do bardzo indywidualnych decyzji. Wreszcie miał tyle, ile mógł unieść i z tym podyrdał do obozu. Wrzucił na kupę, po czym ruszył po następną partię.


Karen nie spieszyła się, jak pozostali, biec po drewno. Dłuższy czas bawiła się z tymi wstążkami. Potem jednak, gdy już nie było co robić, podniosła się i rozprostowała kości, bo długie siedzenie bez ruchu jednak nie było najwygodniejsze. Rudowłosa zerknęła na Ilham, ale zanim zdążyła ją zatrzymać, ta poleciała wraz z panami po opał. Karen zamarła na moment, z rozchylonymi ustami, ale nic nie powiedziała i westchnęła.
Gdy wszyscy powrócili, kobieta nie skomentowała uprzejmości, które Aleksander wymieniał z Axelem. Dłubała nieco w ogniu, odsuwając popiół, by łatwiej było potem się nim zająć. Zerknęła na Ilham, gdy i ona się pojawiła
- Ilham! - zawołała za nią, zanim ta ruszy znowu Allah wie dokąd. I ruszyła za nią.
Iranka stanęła z krzakami szeroko rozpostartymi na boki, chcąc w nie wejść.
- Tak? - spytała niepewnie.
Rudowłosa zatrzymała się przy niej i uśmiechnęła trochę przepraszająco
- Wybacz, że cię zatrzymuję. Chciałam o coś zapytać… Trochę się działo jak cię nie było. Tylko najpierw… Ilham, wybacz wścibstwo, ale nie masz nic na głowie, czy to nie jest czasem ważne dla twojej religii? - zapytała, bo może kobieta po prostu nie zauważyła, że jej brakuje. Miała dobre intencje.
Krzaki z trzaskiem powróciły do zwartego szyku, gdy kobieta pomacała się po głowie z narastającym przerażeniem. A potem się zaczęło…
- AAAAAAAAAA!!!!! - zaczęła wyć niczym syrena alarmowa, którą wszyscy słyszeli dzisiaj rano. Rzuciła się szczupakiem w kierunku leżącej Moniki, łapiąc drżącą ręką pierwszą lepszą szmatę i nie przestając krzyczeć narzuciła ją na siebie, wyzbywając się w tym samym momencie całego powietrza w płucach.
Dafne poderwała pośpiesznie głowę przebudzona nagłym krzykiem, który powstał w obozie. Zresztą, to samo uczyniła drzemiąca Dominika. Gdy jednak Dafne zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego zagrożenia wróciła do drzemania.
- Borze świerkowy, kogo obdzierają ze skóry? - Dominica poderwała się do siadu, rozglądając nieco nieprzytomnie po najbliższej okolicy oraz twarzach zebranych.
Karen zasłoniła usta dłonią, niekoniecznie zaskoczona reakcją Ilham, ale może lepiej, że jej powiedziała, niż że potem sama z przerażeniem do tego doszła? Obserwowała kobietę i czekała, aż przestanie krzyczeć i się uspokoi. Odsłoniła usta, kiedy zeszło z nich delikatne rozbawienie, które ukryła.
Axel zdawał sobie sprawę z tego, że brak nakrycia głowy jest nieco nietypowy, ale nie spodziewał się aż takiej reakcji. Odetchnął tylko z ulgą, gdy okazało się, że celem 'ataku' Ilham były szmaty, a nie Monika.
Karen może i nie była zaskoczona, ale Alexander który właśnie zatykał drzewka na mape i śledził rozmowę Axela z Moniką, aż się przewrócił, gdy krzycząca Ilham wypadła spomiędzy palm dzikim skokiem prosto na nich.
Wyraz dzikiego zaskoczenia zastygł mu na twarzy, gdy ostrożnie zbierał się z powrotem do pozycji siedzącej. Zaś zawstydzona muzułmanka, czmychnęła zygzaczkiem w las, co by uniknąć ciekawskich i zaskoczonych spojrzeń zebranych.
- No… I tyle sobie pogadałyśmy… - mruknęła do winnych wszystkiemu (oczywiście) krzaków Karen. Kobieta westchnęła i zerknęła na linię, gdzie zniknęła Ilham, po czym poszła za nią, żeby się czasem ta gdzieś nie zapędziła.
Monika patrzyła to na Aleksandra, to na Axela wyraźnie zaskoczona sceną, tym bardziej, że przecież nie słyszała ani o co chodzi, ani, że Ilham krzyczy. Ot, podeszła porwała szmatę, wszyscy dziwnie zareagowali a ona uciekła…
 Ilham straci...

Axel przerwał i wymazał kawałek napisu.
 Ilham to muzułmanka. Powinna nosić nakrycie głowy.

Poczekał chwilę i wymazał napis.
 Muszę iść do Dafne.
Zostawiam cię w dobrych rękach.

Uśmiechnął się do Moniki i wstał.


Terry zaiwaniał już drugi raz po drewno, kiedy przez drzewa dotarł do niego złowieszczy, choć przytłumiony krzyk. Albo to jakoś wiatr dziwnie zaświszczał zawodząc pomiędzy skałami niczym syrena okrętowa, albo może jakiś omam słuchowy. Dziwaczna wyspa obfitowała w niezrozumiałe rzeczy, zaś dziwaczny odgłos dochodził z oddali. Wewnątrz lasu trudno było nawet ustalić kierunki, bowiem zniekształcony od tysięcy odbić od drzewnych pni docierał do Boytona znacznie ściszony.
- Hm - zatrzymał się, aby przysłuchać się bardziej. To było coś, a’la wściekła pantera podczas ataku. Czy to oznaczało, że jednak na wyspie są groźne drapieżniki? Dosyć właściwie prawdopodobne, bowiem odgłos ów nie mógł pochodzić od człowieka, tyle zawierał dzikości oraz szalonej energii. - Dobrze, ze mamy ognisko - ocenił. - Raczej daleko jest, więc tutaj nie przyjdzie - pomyślał dalej dokonując zbiorów. Wreszcie zmęczony udał się ponownie do obozu targając potężną wiązkę.
- Wiecie, jednak są tu jakieś drapieżne koty. Podczas zbierania chrustu dotarł do mnie potężny ryk. Wprawdzie z daleka i nie wiem skąd, bowiem w lesie nie rozpoznałem kierunku, ale chyba tylko drapieżne zwierze mogło wydać z siebie taki mocarny dźwięk - powiedział wszystkim, kiedy wrócił do obozu.
- Nie - powiedział cicho Axel. Wstał i podszedł do Terry'ego, nie chcąc mówić zbyt głośno. A nuż Ilham nie odeszła zbyt daleko... - To była Ilham... - wyjaśnił tak samo cicho.
- Nie żartuj, Axel - skrzywił się Terry, który nie miał ochoty na przekomarzanie się. szczególnie z Axelem, który miał od tego Dafne. - Jakiś wiatr wiejący przez skalne szczeliny? Możliwe, ale prędzej dziki, wściekły kocur, typu lampart - ocenił. - Widziałem kilka takich i odgłos był bardzo podobny.
- Nie żartuję. - Axel był poważny, chociaż cała sytuacja była zabawna. - Spytaj Aleksandra. Kiedy Karen zwróciła Ilham uwagę, że ta nie ma chusty na głowie... Reakcję słyszałeś. Zbudziłoby się siedmiu braci śpiących, a gdyby w strefie coś żyło, to by pewnie uciekało gdzie pieprz rośnie.
- Żar … kurde, naprawdę? - Boytonowi zrobiło się głupio, że nie docenił ekspresji Ilham, która pewnie ryczała, niczym parowóz. Właściwie idiotyczna sprawa, ale jak ktoś wychowany w czymś od dzieciaka, to pewne kwestie są dla niego absolutne oraz nie może poradzić sobie, gdy cokolwiek się pod tym względem zmienia. Ilham miała ładne włosy i nie widział powodu, żeby je sobie osłaniała, ale służąc długo na wschodzie, zdarzało mu się stykać ze stokroć gorszymi sytuacjami. Ot choćby ścięcie głowy siedmiolatkowi przy obecności rodziców za jakąś drobną sprawę. Dla bandytów wiek chłopca, małego przecież, niewiele rozumiejącego dziecka, nie był wytłumaczeniem, jako że ich prawo nie czyni takiego rozróżnienia. Ścigano potem oraz zastrzelono owych drani. Biorąc właściwie pod uwagę takie szaleństwo, zachowanie Ilham mieściło się no na całkiem niezłej pozycji rozsądku. - Jak warty? - spytał. - Jak wspomniałem mogę wziąć pierwszą, albo dowolną. Nie przeszkadza mi.
- Weźmiemy z Dafne ostatnie dwie - odparł Axel - chyba że komuś będzie na tym bardzo zależało. I może, gdy nadejdzie kolejna noc, przesuniemy wszystko, na przykład o jedną osobę do przodu. Sama sprawiedliwość - dodał.
- Mnie wszystko jedno, kładę się i wiesz, od razu zasypiam, więc mogę mieć w środku, czy na początku, czy kiedykolwiek. Zastanawia mnie Monika. Wygląda na to, że co zaśnie, to się budzi. Faktycznie strefa może na nią źle działać, zaś twoja żona rzeczywiście pokazała nadzwyczajną intuicję. Żeby było jasne Axel, nic do niej nie mam, zresztą dała słowo honoru, a takich rzeczy przyzwoita osoba nie łamie, jednak pomyślałem, że skoro strefa może działać na Monikę, to może także w jakiś specyficzny sposób na Dafne. Może faktycznie więc lepiej się wynośmy jak najszybciej, najlepiej rankiem, bowiem nocą nie damy rady - złożył propozycję.
- Ja bym są uciekł już dawno. Nie wierzę... Nie, inaczej. Wierzę w mądrość zwierząt. Należy unikać tego, co one unikają - odparł Axel. - A Dafne... jeszcze nie została moją żoną, chociaż mam nadzieję, że tak się stanie. Z drugiej strony... może tu wystarczy stanąć wobec świadków, o wschodzie słońca, i powiedzieć 'biorę ciebie...'
- Ja natomiast wcale nie jestem pewny, co do owego unikania. Wyspa stanowczo jest dziwna. Zwierzaki podobno gadają, a jakie zwierzaki gadają na naszym universum? Papugi pewnie. Co do ślubu może osoba księdza więcej ci powie. Nawet jak jesteście innego wyznania, ksiądz to ksiądz. W wojsku widziałem rabinów, co robili posługę chrześcijanom oraz odwrotnie - odpowiedział Terry konstatując, że widocznie wobec tego para narzeczonych jechała w podróż, jak wiele takich zakochanych osób. Raczej większym problemem było oddziaływanie strefy, może pozytywne, może nie, a może jeszcze inaczej.
Axel nie skomentował pomysłu, by to Alexander udzielił im ślubu. Był pewien, że ksiądz jako pierwszy by się odezwał, gdyby padły słowa "ktokolwiek zna przyczynę..."
- Mnie podróże nauczyły ostrożności. Ale zobaczymy. Jeśli znajdziemy wodę, to z pewnością się przeniesiemy, a jeśli nie... - Spojrzał na śpiącą Dafne. - Jest bardzo uparta. Jeśli powiedziała 'nie rozdzielać się', to cóż ja mogę na to poradzić? To nie czasy, gdy można było zarzucić kobietę na ramię i ruszyć tam, gdzie się chciało.
- Oczywiście jasne, ostrożność. ale zwyczajnie nie wiemy, co oznacza w naszym przypadku ostrożność. Odejście albo pozostanie. Kij wie. Obecnie tak czy siak się nie ruszymy, jednak rano spróbowałbym. Cieszyłbym się, gdyby Monice wreszcie udało się przespać. Udaje dzielną, nawet nie udaje, jest taka, ale sam wiesz. Musi być jej naprawdę nielekko. Przy okazji, warto byłoby pomyśleć o bambusach. Broń bambusowa jest lekka, ale wytrzymała. Pewnie wiadomo, to nie AM-16, ale lepsze to, niż nawet moja maczuga - skonstatował Terry.
- I, w razie konieczności, nosze dla Moniki - dorzucił Axel.
- Co do noszy, to nawet jeśli sam materiał możemy wykonać z tego co mamy oraz znaleźliśmy w walizkach, to na kije potrzebny jest bambus. Inaczej ciężko znaleźć drzewo na tyle cienkie i na tyle wytrzymałe, żeby je użyć. Nawet jeśli zaś znajdziemy, to czym zrąbiemy? Obawiam się, że raczej póki co skończy się na niesieniu jej na rękach lub na barana ewentualnie, albo wyprawa, która trafi na bambus przyniesie go. Wtedy zaś wywędrujemy stąd - proponował Boyton.
- Nie mówiłem, że trafiłem na bambusy? - Axel był zaskoczony.
- Mówiłeś, mówiłeś - przyznał Boyton - ale głupia rzecz, zapomniałem, gdzie one miały się znajdować, w jakim miejscu. Wydaje mi się, że trzeba je będzie przynieść. Bambusy się wyginają, są sprężyste, ale daje się je złamać i będą idealne i na dzidy, o rany, co za bezsens, my oraz dzidy, ale także na nosze.
- Tyle się działo... Jedyna rzecz, o jakiej trzeba pamiętać, tak naprawdę, to imieniny ukoch... - Przerwał. - Trzeba by zrobić kalendarz. Nowy świat, czy nie, datę zawsze warto znać.
- Datę tak, aczkolwiek nie wiem, czy kalendarz tutaj jest taki, jak nasz. Ale imieniny? Pamiętasz imiona dopasowane do dni? - spytał Boyton Axela.
- Trzy, cztery, może pięć - padła odpowiedź. - Niektórzy z moich krewnych bardzie woleli obchodzić imieniny, niż urodziny. Większość dat miałem zapisanych w kalendarzu, ale te najważniejsze utkwiły mi w pamięci.
- Ciocia Graham nie obchodziła imienin. Uważała, że przez takie święta mężczyźni próbują ubezwłasnowolnić kobiety przynosząc im wtedy prezenty. Jakby chcieli kupić ich niewieścią lojalność. Dlatego właśnie nie obchodziliśmy imienin. Tutaj więc nie pomogę - przyznał Terry.
- Ciocia feministka? Bojowniczka o wolność kobiet? Nie lubiła, gdy mężczyzna otwierał im drzwi i przepuszczał przodem? - zainteresował się Axel.
- Niezupełnie. Znaczy ona uważała, że za tysiąclecia gnębienia, teraz właśnie panie powinny gnębić mężczyzn, aż się wyrównają rachunki krzywd, co wychodziło jej około roku 5000 jeśli dobrze pamiętam. Ale ogólnie była w porządku. Mniejsza, w każdym razie co do imienin nie pomogę i szczerze mówiąc, nie wiem jaka jest obecnie data. Wyspa czy cokolwiek to albo równoległe universum, albo inna planeta - wzruszył ramionami Boyton.
- Przez długie wieki panował matriarchat. To się nie liczy? - odparł zaciekawiony. - Prom wypłynął we wrześniu - zmienił temat. - Teraz powinien być szósty. No ale co do pory roku, to już nie mam pojęcia. Znajdę jakiś ładny kijek i zacznę robić karby. A co do urodzin czy imienin... każdy chyba zna własną datę. Będzie okazja do uroczystej kolacji.
Dyplomatycznie nie wspomniał o torcie i świeczkach.
- Będzie uroczysty kokos, zamiast nieuroczystego, jednak identycznego, także kokosa - mruknął Terry. Wtedy właśnie nadeszły dziewczyny.
 
Kelly jest offline  
Stary 20-10-2016, 20:50   #58
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień I - Ilham i Karen - pogoń za dziką bestią

Ilham daleko nie odbiegła, bo Karen szybko odnalazła skitraną w krzakach kupkę nieszczęścia - jaką aktualnie była Iranka, która trzymając mokry kompres na głowie, mruczała pod nosem o wstydzie i upokorzeniu przed wszystkimi.
Karen kamień spadł z serca, bo zmartwiła się, że dziewczyna poleci gdzieś na łeb na szyję. Zatrzymała się i przyklęknęła, a potem położyła jej dłoń na ramieniu, nic nie mówiąc. Miała ją przeprosić za swego rodzaju pomoc? Albo miała jej powiedzieć, że nic się nie stało? Nie mogła, zbagatelizowałaby tym sytuację. Postanowiła więc wesprzeć ją w ciszy, aż Ilham sama coś zechce do niej powiedzieć.
Muzułmanka drgnęła spazmatycznie gdy poczuła czyjąś dłoń. Przestraszona odwróciła się i gdy zobaczyła, że to TYLKO Karen momentalnie się uspokoiła. Niestety taktyka jaką obrała pisarka, była chyba jedną z najgorszych, bo Il nie miała zamiaru się pierwsza odzywać. Kucając w krzakach, objęła w końcu rękoma kolana i zapatrzyła się tępo w dal.
Kiedy cisza przedłużała się, Karen zrozumiała, że kobieta się nie odezwie
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytała spokojnym tonem, przerywając milczenie.
- Potrafisz wymazać pamięć wszystkim mężczyznom na tej wyspie? Lub przynajmniej wydrapać im oczy? - spytała kwaśno, ale trochę jak naburmuszone dziecko.
Karen uśmiechnęła się do niej
- Potrafię przynajmniej jedną z twoich propozycji, ale nie byłoby to w porządku, czyż nie? Posłuchaj, wiem że twoja religia nie pozwala ci odsłaniać głowy, ale czy jeśli to był przypadek, to jest to twoja wina? Czy to nie los chciał, żebyś odsłoniła głowę? Sam ci zabrał okrycie. To miejsce jest niesamowite i pełne tajemnic. Może złe, ale może niekoniecznie. Spróbuj tak na to spojrzeć i nie obwiniaj się. Przecież nie sama ją ściągnęłaś - rudowłosa podjęła próbę wytłumaczenia Ilham jak ona to widzi. Miała też nadzieję, że dziewczyna się nieco da przekonać i uspokoi.
- Właśnie, że ściągnęłam. - odparła krótko, lecz bez agresji, najwyraźniej taki był jej styl w mowie. Krótko i na temat. - Zgubiłam ją podczas… postoju. - dodała ze słabo ukrywaną konsternacją. - Moja religia… ona mi nie nakazuje zakrywać włosów, robię to bo sama wybrałam taką drogę. Jest mi wstyd, przed Bogiem.
- Oh… Rozumiem. Wybacz - przeprosiła teraz, no bo w końcu nie wiedziała jak to Ilham miała z tą swoją religią. Karen niezbyt wiele zgłębiała informacji o tej konkretnej wierze, miała więc jako takie pojęcie. Starała się jednak zawsze być tolerancyjna
- Mogę ci zadać nieco nietypowe pytanie? Póki jesteśmy nieco z dala od innych - Karen uznała, że to może być dobry moment, by zapytać o wyprawę Ilham. Może nieco dziewczyna zapomni o niepokoju związanym z Bogiem
‘Tak i zacznie niepokoić się czymś wyraźnie poważniejszym…’ - skrytykowała w myślach.
Iranka intensywnie coś kalkulowała pod swoją kopułą, po czym trochę się rozpromieniła i poklepała miejsce obok siebie. Może Karen chciała porozmawiać o Islamie? Może ją nawróci? Inshaallah.
- Siadaj, o czym chcesz rozmawiać?
Karen, może i chciała porozmawiać o Islamie, ale nie teraz. W tej chwili co innego zaprzątało jej myśli. Rudowłosa usiadła obok niej i odgarnęła włosy, by ich nie przysiąść
- Monika miała sen, w którym widziała ciebie. Bez górnej części odzienia i widziała, że groziło ci jakieś niebezpieczeństwo, ale potem odeszło. Wierzę w różne rzeczy. Jestem tolerancyjna w sprawach religii i duchowości. Ale mam ogromną prośbę… Czy to co opisałam, jest ci znajome? Bo niepokoi mnie to odkąd Monika obudziła się z krzykiem, gdy cię nie było - kobieta powiedziała jej wszystko spokojnym tonem, ale z niepokojem skrytym gdzieś w szarych oczach.
Ilham przytakiwała na pierwsze słowa kobiety, zachęcając ją do kontynuacji, gdy nagle zamarła. Po prostu zastygła. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, a oczy szeroko otwarte, wpatrywały się… gdzieś, nie wiadomo gdzie. Nie mrugała i wydawało się, że oddychać też przestała. Zupełnie jakby się zwiesiła, lub procesor jej się przegrzał. Koniec.
Karen jednak po pewnym czasie zorientowała się, że coś słyszy. Dźwięk był dość dziwny i rzadko spotykany. Coś jakby ścieranie się dwóch płaszczyzn ze sobą. Coś jak skrobanie.
Dopiero po chwili zorientowała się, że to Ilham… zgrzyta zębami, choć dalej wyglądała jakby była nieobecna duchem.
Karen przyglądała się Ilham i choć z początku sądziła, że dostanie jakąś odpowiedź, im dalej szła w tłumaczeniu swej myśli, tym bardziej mina Iranki się zamykała. W końcu pisarka przerwała wypowiedź i czekała na jakąś reakcję.
Czekała...
I czekała…
Zmarszczyła lekko brwi, zaniepokojona i znów oparła jej dłoń na ramieniu
- Ilham... Jesteś tam? - zapytała powoli, ostrożnie, jakby podnosiła pokrywkę garnka, spod którego wydobywał się pisk gotującej w środku wody, a ona obawiała się, że gdy podniesie ją za szybko, to para uszkodzi jej twarz.
Kobieta, ostrożnie obróciła twarz w kierunku pisarki, aż ta miała wrażenie, iż brakuje tylko odgłosu skrzypienia drzwi by dopełnić sceny.
- Czy ktoś jeszcze wie o tym… - zaczęła cicho, przez zaciśnięte gardło. -...tym “śnie”? - spytała cicho, a mruganie ponownie dołączyło do jej mimiki.
Karen nie była głupia. Wiedziała, że to zapewne kwestia częściowej nagości mogła wywrzeć na Ilham taką reakcję. A może to jeszcze co innego? Rudowłosa przełknęła ciężko ślinę
- Wszyscy… którzy czytali co Monika mi tłumaczyła - ani nie podała kto, ani nie zaprzeczyła, że więcej niż ona. Szybko przebiegła myślą, kto czytał wtedy słowa Moniki. Chyba jedynie Terry i Dominica byli wtedy zajęci czym innym. A więc trzy osoby, plus ona sama. Ah, no i Monika, która wyśniła
- Powiedziałam coś nie tak? - zapytała, chcąc nieco odwrócić sytuację, bo czuła się jak w horrorze, gdzie Ilham zaraz miałaby ją udusić w akcie niepoczytalności, ale Karen była bystra by popchnąć w jej stronę wątpliwość, że ta zaniepokoiła ją swym zachowaniem.
- Boże… Boże… Boże, Boże, Boże, Boże, BożeBożeBożeBożeBoże… - Il ponownie się zacięła, tym razem zapadając się w sobie. Taki wstyd. Taka hańba. Najpierw włosy, teraz… teraz… - BożeBożeBożeBożeBożeBoże… - kobieta nie wiedziała czy ma wznosić oczy do nieba, czy wbić spojrzenie w ziemię i już nigdy więcej go nie podnosić. Niech ten koszmar się wreszcie skończy, niech ją ktoś zabije, albo da linę to się powiesi i ukróci te cholerne pasmo wstydu, jakim stało się jej życie.
- Myślałam… myślałam, że nikt mnie nie widzi. Było mi gorąco… byłam sama, skąd mogłam wiedzieć. - mówiła do siebie, tłumiąc falę płaczu, która ponownie zawitała u źrenicowych bram. - Boże… dlaczego mi to robisz? Mścisz się za bikini na basenie, czy za ten szal na dyskotece? Dlaczego wystawiasz mnie na tak ciężką próbę… dlaczego tak srogo każesz. - Iranka schowała twarz w dłoniach, cicho pochlipując.
w pierwszym momencie Karen zaniepokoiła się ponowną, niekonstruktywną reakcją Ilham. Niecierpliwiła się? Może trochę. Z drugiej jednak strony, była wyrozumiała, więc siedziała w ciszy i obserwowała Ilham ze smutkiem. A potem nastąpiły słowa, które wreszcie miały jakiś sens
- Chcesz powiedzieć, że to miało miejsce? Spokojnie. Nikt nie widział, tylko Monika we śnie. A wszyscy się martwiliśmy, że coś ci groziło - próbowała jej przerwać wewnętrzny monolog do Boga
- Bóg na pewno ma jakiś cel w tym, że tu jesteśmy, nie załamuj się, może po prostu testuje naszą wytrzymałość. No już… - poklepała ją po ramieniu. Karen miała ogromną potrzebę przytulenia jej, w sumie przykro jej było, widząc jak od rana Ilham się męczy, ale nie wiedziała jak by kobieta na to zareagowała, więc jedynie tak ostrożnie okazywała jej wsparcie z szacunku nie chcąc urazić.
- Było mi gorąco… no i byłam sama w lesie… do głowy by mi nie przyszło. - odparła, wycierając twarz rękawem. - Taki wstyd… Na tej polanie faktycznie coś było, nie wiem czy mnie goniło, było tak małe, że go nie widziałam stojąc po kolana w kwiatach. Owszem narobiło mi stracha, bo a nuż jaki jadowity gad czy co to mogło być… ale sobie poszło. - wyrzuciła z siebie słowa, na jednym, choć urywanym tchu.
- Nikt nie może się dowiedzieć, że to była prawda. Miałam na sobie koszulkę. - Wyprostowała się nagle z zaciętą miną, choć łzy odejmowały jej powagi w tejże sytuacji.
Teraz to Karen skamieniała. Usiadła prosto, jakby połknęła kij i była myślami gdzieś indziej. Czyli sen Moniki był prawdą. Najpierw to o piosence księdza, potem wizja Ilham… Czym więc był koszmar o tonięciu?! Pisarka przesuwała wzrokiem po horyzoncie, którego nie było. Spojrzała jednak w końcu na Ilham i sama się podniosła
- Monika miała sen, którego treść wydarzyła się naprawdę… To nie jest coś, co możemy zbagatelizować, Ilham. Nie można skłamać, jeśli ktoś zapyta - sprzeciwiła się, nieobecnym tonem, zaperzeniu Iranki.
Kobieta ze szmatą na głowie popatrzyła z wyrzutem na rudowłosą. Nie prosiła jej o przemilczenie całej prawdy, a jedynie jej drobnego skrawka. Z drugiej jednak strony… kłamać to było nie po bożemu…
Ilham zgarbiła się, obejmując rękoma kolana, nie wiedząc co mogłaby więcej poczynić, czy powiedzieć. To znaczy była jeszcze rudawa mysz o lisim ogonie zakończonym liściem. Ale czy faktycznie ją widziała, a jeśli tak, to czy nie była przeznaczona tylko dla jej oczu?
Kładąc głowę na kolanach, westchnęła ciężko, ale nic już nie powiedziała.
- Posłuchaj… - zaczęła Karen, wracając przytomnością do sytuacji. Oparła jej dłoń na plecach i pogłaskała
- Rozumiem, że cię to wstrząsnęło. Mnie też by zaszokowała taka informacja. A jeszcze dodatkowo, dla ciebie to szczególnie ważne. Nie musisz się z niczego tłumaczyć, nie wiedziałaś. Nie musimy opowiadać na lewo i prawo, szczegółowo co w tej wizji było prawdą. Po prostu powinnyśmy powiedzieć, że Monika wyśniła prawdę. I tyle. Nikt nie wróci do tego tematu, a jak tak, to zarobi kokosem - oznajmiła jej starając przybrać pocieszający ton. By dziewczyna nie zamartwiała się tak tragicznie.
Odpowiedziało jej ciche pociągniecie nosem i coś co można było uznać za ogólne “mhmm”. Być może kobieta potrzebowała chwili samotności by móc przetrawić wszystko i się z tym uporać, a może ten typ po prostu tak miał, że zapadał się w sobie i biadolił, aż nie stracił sił.
- No głowa do góry. Chodź. Zjesz coś może… - Karen jednak najwyraźniej była uparta by ją podnieść na duchu i trochę jej pomatkować, bo jej ton zdecydowanie podchodził teraz pod opiekuńczy.
Ilham uniosła posłusznie głowę, spoglądając na kobietę. Nie chciała iść, wolała zapaść się pod ziemię, tak samo jak nie chciała żyć, a po prostu skonać tu gdzie siedziała. Przez chwilę świdrowała Karen potępieńczym spojrzeniem, po czym kiwnęła głową poddając się, a może przyjmując wyższość pisarki nad nią.
Wstała otrzepując pupę z trawy i suchych liści.
Karen uśmiechnęła się do niej cieplej, widząc jak Ilham zgodziła się iść coś zjeść. Wyciągnęła do niej rękę.
A ta posłusznie podała jej swoją, w zawstydzeniu wbijając wzrok w ziemię.
- Drewno jeszcze… miałam iść po drewno. - przebąknęła niepewnie, chyba nie mając już ochoty się nigdzie wybierać.
Karen zamknęła swoje palce na jej ręce i powoli zaczęła prowadzić ją z powrotem do obozu
- No to jak będzie za mało, to pójdę. Może sobie teraz odpoczniesz. Zjesz na spokojnie. W końcu trochę się nachodziłaś, czyż nie? - zaproponowała jej pogodnie. W głowie tymczasem cały czas mieliła informacje, które teraz miała o całej sytuacji. Nowe puzzle, a jednak nadal jeszcze nigdzie nie pasowały.
- Przywykłam. - odparła, dając się prowadzić do centrum obozu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 22-10-2016, 01:06   #59
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień I - Nadejszła noc



Karen nie dopytała co miała na myśli Ilham. Wyprowadziła ją spokojnie z lasu i wskazała gdzie są ryby, które wcześniej przygotowali. Sama rozejrzała się po zebranych, z trochę zamyśloną i nieobecną miną. Nie czuła jeszcze potrzeby, by wystartować podekscytowanym tonem, że sen Moniki był prawdą. Chciała to jeszcze przemyśleć. Zerknęła na drewno, które wcześniej nazbierali, by ocenić, czy potrzeba więcej, czy nie. Ale drzewa było wystarczająco. Karen mogła śmiało stwierdzić, że nie tylko na całą noc, ale z pewnością i na cały następny dzień.
Ilham wzięła patyk na którym nadziana była upieczoną ryba, po czym zajęła się jej jedzeniem, uważając by jak najmniej dotykać jej palcami. Słowem się nie odezwała, a na głowie wciąż leżał kompres, który był zwiniętym w kwadrat szalem.

Alex zmienił Monice kompres i zaczął coś rysować na ziemi:


Wskazał kokosa, swoją głowę i gest jakby pił, po czym samą dziewczynę.
Mrugnął i kiwnął głową.

Zbliżył się do Karen i Ilham siedzących przy ognisku.
- Rozmawiałyście o tym co przytrafiło się Ilham? - Spojrzał po obu, po czym wytłumaczył Irance: - Monika śniła, że coś Cię obserwowało.
Karen zerknęła na Alexa i kiwnęła głową.
- Sen Moniki jest prawdą - powiedziała krótko Karen. Miała minę sugerującą, że więcej pytań jest zdecydowanie niewskazane.
Kiwnął tylko głową, uszanował. Choć pytań na usta lgnęło mu się wiele.
- Niby zwierzęta tu nie wchodzą, ale i tak trzeba nam ustalić jakieś warty… ja raczej nie usnę - powiedział. - Wypocznijcie przed jutrem w spokoju. Trzeba nam chyba będzie mocno schodzić jutro ten las i oby była tu gdzieś woda.
Iranka zacięcie milczała, od czasu do czasu pociągając tylko nosem. Wydawało się, że całą uwagę poświęciła rybie na patyku.

Dziewczyny wróciły bezpiecznie. Były sierżant spojrzał na nie. Uśmiechnął się do Karen, zaś do Ilham się obawiał, że może zwyczajny uśmiech do niej zostanie uznany za coś nieprzyzwoitego. Dlatego jedynie skinął witająco. Potem jednak wysłuchał potwierdzenia dotyczącego majaków panny Moniki.
- Trzeba wynosić się stąd – skrzywił się. - Nie byłem specjalnie za tym, jak pamiętacie, ale bidula wygląda niewesoło. Jutro ruszymy, może po powrocie z wypraw? - spytał licząc na aprobatę. Jakoś umknęła Boytonowi kwestia wart.
- Aleksandrze, nie może być tak, byś siedział sam przez całą noc - dorzucił Axel. - Jeśli faktycznie nie zaśniesz, to i tak przyjemniej ci będzie z kimś. A Dafne i ja wzięlibyśmy dwie ostatnie.
Miał nadzieję, że nawet jeśli Dafne nie będzie spać w nocy, to zostanie z nim, a nie pójdzie do Alexandra jako pocieszycielka.
- Jak chcecie - pokiwał głową. - Myślałem bardziej o tym by wszyscy się wyspali. Jutro czeka nas ciężki dzień - powiedział patrząc w ogień. - Im więcej snu dla każdego tym lepiej. Co robimy jutro? Plan? - spytał zmieniając temat.
W czasie gdy panowie gawędzili, Monika grzecznie zamknęła oczka.
- Dzieliliście się już jakoś wachtami znaczy? - odzamyśliła się Karen i popatrzyła po zebranych. Słyszała co mówili, ale chciała mieć lepszy obraz co jeszcze było wolne.
- Terry wspomniał wcześniej, ze chciałby mieć pierwszą. - Axel wspomniał wcześniejszą rozmowę.
- Owszem - potwierdził Boyton - jednak mogę przyjąć dowolną.
- I tak nie zasnę… mogę być druga. - Ilham przerwała na chwilę zmowę milczenia, dając wszystkim znak, że jest na bieżąco z konwersacją.
- Słońce wstanie pewnie koło szóstej - powiedział Axel. - Teraz jest - spojrzał na zegarek - osiemnasta trzydzieści sześć. Słońce niedługo zajdzie. Spać pewnie nie będziemy, ale pobudka o siódmej to dość późno. Dziesięć godzin, powiedzmy, na sen i odpoczynek, czyli mniej więcej na osobę wypadnie półtorej godziny.
- Jeśli chodzi o warty - spojrzał na Karen - to w tej chwili pozostało ich już niewiele. Trzecia, czwarta i piąta.
- Jeśli ktoś się czuje gorzej, mogę wziąć dwie - dorzucił Terry - mi nie przeszkadza krótsze spanie. Spokojnie wezmę podwójną, bowiem jakby nie było, to nasze pierwsze noclegowanie, rankiem znaleźliśmy się na plaży, zaś cały dzień to albo wyprawy albo praca. Słowo daję, chętnie wezmę dwie, pooglądam sobie okolicę, zaś moja maczuga będzie stać na straży naszego biwaku - dodał uśmiechając się.
Alexander milczał zapatrzony w ogień.
Karen kiwnęła głową na ich słowa, jakby uzgadniając coś ze sobą
- Wezmę więc trzecią - w końcu rzekła. W zasadzie nie sprawi jej to żadnego kłopotu, zastanawiało ją, czemu Aleksander miałby jednak nie usnąć. Może bezsenność?
- To ja biorę czwartą - oznajmiła niespodziewanie Dominica, przeciągając się i starając poprawić nieco niesforne włosy.
- W takim razie - odezwał się Axel - obudź mnie, Aleksandrze, gdy się skończy twoja warta - poprosił.


Kiedy na zegarku Axela wskazówki pokazały godzinę 19:34 obydwa słońca schowały się nie tylko za górą, ale i za morzem. Co prawda nie było tego widać… właściwie z każdym oddechem robiło się coraz ciemniej. Całe szczęście dużą dawkę światła dawało rozpalone wcześniej ognisko. Nikłym źródłem rozświetlającym świat był też wyłaniający się teraz zza horyzontu morza księżyc, który już za chwile miał okazać się tylko jednym z dwóch księżyców i coraz to jaśniejsze gwiazdy.


Ci którzy jeszcze nie poszli spać a czuli, że naprawdę nadszedł na to czas, teraz nie mogli oprzeć się by nie spojrzeć w gwiazdy. Tym bardziej, że zdecydowanie było z nimi coś nie tak…
z gwiazdami rzecz jasna.
Mogli spać. Mogli patrzeć w gwiazdy... Poza księdzem, który siedział przy ognisku i patrzył w ogień. Nie odrywał od niego wzroku jakby wpadł w stupor, ale okresowe mimowolne ruchy wskazywały, że nie jest to cielesny ni mentalny paraliż. Alexander skupiał całą uwagę na płomieniu, by nie patrzeć na boki, tam gdzie poza nie tak znowu dużym promieniem jasności bijącej od ogniska, miedzy palmami czaiła się ciemność.
Czuwająca Ilham siedziała niedaleko, obejmując rękoma podciągnięte pod brodę kolana. W przeciwieństwie do księdza, wpatrywała się w morski horyzont.
Robiło się zdecydowanie chłodniej… Karen nie lubiła zimna, co prawda wcale znowu tak bardzo źle nie było, ale różnica temperatur była dość odmienna od tej za dnia i kobieta wyraźnie odczuwała ją, co przejawiało się początkowo gęsią skórką, a potem jej coraz częstszym spędzaniem czasu przy ognisku. I po raz kolejny, zakończyła kręcenie się po okolicy, by przysiąść przy przyjaznym ciepełku. Siedząc skrzyżnie wyprostowała dłonie, by je ogrzać, a potem zaczęła rozwijać rękawy swojej koszuli. Nie miała serca zabierać swetra Monice, której cały dzień służył za poduszkę. Rozwiązała też włosy, pozwalając głowie odsapnąć. Zerknęła na Aleksandra, który z nadejściem mroku, rozpoczął zaklinanie płomieni, jakby doszukiwał się tam gorejącego krzewu

- Aleksandrze? - odezwała się przyglądając, czy ksiądz żyje i jest wśród nich.
Przez dłuższą chwilę odpowiadała jej tylko cisza, a ksiądz na wypowiedziane znienacka swoje imię spiął się widocznie, ale tylko przez moment. Tak jakby głos był taranem dobijającym się do bram oblężonego zamku, wokół którego rozłożyli się ci, o których wiadomo tylko jedno: nie biorą żywcem. Wnet rozluźnił się nieco gdy skalkulował, że to jedynie Karen woła go po imieniu.
- Tak? - odpowiedział cicho i jakoś ciężko.
- Czy aby dobrze się czujesz? Coś niewyraźnie wyglądasz… - zmartwiła się rudowłosa. Może i księdza złapało jakieś choróbsko ze zmęczenia? Albo to coś innego? Postanowiła więc spytać.
Tym razem odpowiedział szybciej, bez dłuższej zwłoki jak uprzednio.
- Tak. Musze się dobrze czuć Karen. Byłoby nieciekawie, jakby nagle 25% z nas było chorymi. - Zażartował, ale z jakąś nerwowością w głosie. Oczu od ognia jednak nie odrywał, choć głos Karen go trochę rozluźnił. Po omacku poszukał kilku patyków i wrzucił je do ognia by zwiększyć płomień.
Karen uśmiechnęła się lekko na jego słowa, ale zaraz jej uśmiech zbladł, gdy widziała jego minę. Przechyliła się w jego stronę, potem popatrzyła na księdza, potem na ogień, potem znów na niego i na ogień. Zmrużyła oczy, ale nadal nie widziała tam nic tak ciekawego, by nie odrywać od tego wzroku
- Ahaa… A jednak odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak - kobieta pociągnęła więc temat kroczek dalej.
- W szkole przykościelnej w jakiej uczyłem, była jedna dziewczyna, którą odratowano z samochodu… Wpadli do rzeki. - Trochę niechętnie ale mówił, wciąż wpatrzony w płomień. - Rodzice, jej dwoje rodzeństwa… nie mieli tyle szczęścia. Wiesz, jej wujostwo nie wiedziało, że u nas w przykościelnym High School zajęcia z WF są głównie na basenie. Było srogo jak dziewczyna się zorientowała gdzie idziemy całą grupą. Choć nawet nie zdążyła zobaczyć basenu. Każdy czegoś się boi.
Karen słuchała jego opowieści bez wyraźnego okazania żadnego wstrząśnięcia. Najwyraźniej obyta była z takimi historiami. Nic dziwnego w jej przypadku, czyż nie? Szybko jednak wyłapała pewną ważną informację
- Prawda. Każdy czegoś się boi… Obawiasz się więc czegoś? - zapytała spokojnym głosem, przyglądając się mężczyźnie.
- Jak każdy - odpowiedział, znów po omacku dorzucając do ognia. - Umówmy się na ten przykład, że gdybyś na którejś palmie znalazła włącznik i zapaliła światło, to definitywnie ogłosiłbym cię najwspanialszą Karen na świecie. - Znów zażartował, jakby kpiarskim tonem odsuwając od siebie strach.
Teraz pisarka pojęła. Najwyraźniej ksiądz obawiał się ciemności… Cóż, zapewne lęk ten miał w jego przypadku jakąś genezę
- Oooh… Rozumiem… Hm… Fakt. Każdy się czegoś boi - przyglądała się, jak po omacku wrzuca patyczki do ognia, więc zaczęła mu je podsuwać bliżej. Krótką chwilę milczała
- Ja na przykład, nie chciałabym się jutro obudzić i zobaczyć rozstawionego na plaży cyrku… - powiedziała nadal spokojnym tonem, ale z nutą pogody w głosie.
Prychnął cicho z nutą wesołości wskazując tym, że strach choć kompletny nie był w nim paraliżujący, paniczny i odbierający myśli.
- Clowny potrafią dać w kość, nie? To nam, Karen, na szczęście chyba jednak nie grozi. Wiesz, ja boję się, jak każdy. Ale furda to. Minie. Ja po prostu… - Urwał, dorzucił do ognia znowu. - Najbardziej przeraża to, że póki się stąd nie wydostaniemy… Każda noc… - Ostatnie prawie wyszeptał.
- A może właśnie, którejś nocy pokonasz ten niepokój - podsunęła Karen. Fakt, klauni im tu nie grozili, było jednak coś innego, co martwiło Karen. Zerknęła w ogień.
- Są inne rzeczy, których obawiam się bardziej niż gości z piszczałkami zamiast nosów. Ale czymże byłoby docenienie światła, jeśli nie mielibyśmy niosącej w nas strach ciemności - podsumowała.
- Mówisz jak poetka - uśmiechnął się do siebie. - Czym się zajmujesz?
Karen zerknęła na księdza i zaśmiała się krótko, lecz ciepło
- Piszę książki - odpowiedziała mu krótko z uśmiechem, który zaraz stał się odrobinę cierpki, ale na szczęście Aleksander był zajęty ogniem.
- Pięknie operujesz słowem Karen - Pokiwał głową, z lekkim uśmiechem. - I… i masz rację. Sęk w tym, że ja wcale nie boję się ciemności.
- A więc czego, jeśli mogę spytać? - znów zerknęła na niego rudowłosa pisarka.
- Tego, co w niej się kryje.
Karen kiwnęła głową
- Strach ma zawsze wielkie oczy. A lubi kryć się w ciemności, bo tam go zobaczymy, nie widząc jak nieporadnym tak naprawdę jest i sami doprawimy mu pazury i kły - powiedziała, co na ten temat myślała.
- Yup - powiedział prawie lekko, choć cały czas spięty i nie mający w sobie odwagi by spojrzeć w bok, na nią. - Wymyślone potwory pod łóżkiem. Szkielety wychodzące z szafy. Racjonalna część umysłu wie, że to bzdura. Ale hej, przekonaj jeszcze tę drugą.
- Mhmm… Tak, to nie takie proste - mruknęła Karen, choć ona wolała jakąkolwiek obecność, od braku żadnej. Na myśl o tym skrzywiła się delikatnie
- Ważne tylko, by strach, gdy trzeba, nie pozbawił nas zmysłów - dodała po chwili pochmurniej.
- Tego Karen, nie obiecam…
Karen kiwnęła głową
- Możemy o to co najwyżej, póki jesteśmy świadomi, prosić wyższe siły… - skwitowała kobieta i sama dorzuciła patyk do ognia.
Na to nie odpowiedział. Milczał. W oczach grał mu ogień odbity z płomieni ogniska.
- Na szczęście, po każdej nocy, nastaje dzień… - dodała jeszcze na koniec Karen. Rozejrzała się po piasku wokół siebie, po czym zaczęła go rozsuwać rękami, ewidentnie modyfikując spory kawałek przestrzeni w jakimś celu.
- Na szczęście - zgodził się po chwili. - Szkoda tylko, że po każdym dniu, nastaje noc.
- Tak to wymyślił jakiś bardzo pomysłowy kreator światów… - odpowiedziała Karen. Równowaga to było coś wysoce przez nią cenionego. Skończyła rozsypywać piasek, po czym położyła się na plecach, przechylając nogi na jeden bok i krzyżując ręce, by było jej cieplej w klatkę piersiową. Wlepiła teraz wzrok w niebo i gwiazdy i iskrzące się co jakiś czas, podfruwające z dymem ogniska skierki.
Chciał coś odpowiedzieć, nie tylko widać to było po nim, wręcz czuć. Walczył ze sobą przez chwile. Ciężko było ocenić, czy milczenie oznaczało jego wygraną z samym sobą, czy przegraną.
- Spokojnej nocy Karen - jego głos był mieszaniną szczerości, ciepła, nerwowości, miękkości i napięcia.
- Spokój i z tobą, Aleksandrze - odpowiedziała mu i po tym zamilkła. Pewien czas jeszcze patrzyła w górę. Potem zerknęła na Terry’ego, a niedługo potem zasnęła, przesunęła się na bok i zwinęła w skulony kłębek.

Tymczasem dawny sierżant stał na boku rozświetlonego obozowiska. Ciepłej rozmowie Karen z Aleksandrem nie przeszkadzał. Pełnił wartę. Rozglądając się oraz smakując przesycone aromatem powietrze.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-10-2016, 11:11   #60
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
I nastał wieczór, dzień pierwszy

Jeśli Axel się nie mylił, do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu, można więc było dokończyć zaplanowane i nawet nie zaczęte krawieckie arcydzieło.

Kilka dziurek, kilka sznurków i koszulka nieco się zwęziła. Co prawda od środka pozostało nieco zbędnego materiału, ale z tym Axel nie zamierzał walczyć. Może później to udoskonali. W wolnej chwili.
Zostało jeszcze trochę czasu do wyznaczonej zmroku. Axel ubrał przerobiony t-shirt, po czym przez moment zadumał się nad dolną częścią swojej garderoby. Bokserki rozmiaru 'na słonia' również wymagały przeróbki, jednak tego akurat nie miał zamiaru robić na oczach tłumów, nawet jeśli owe tłumy składały się tylko z paru osób, z których większość bardziej się interesowała ogniem, niż znajdującą się w pewnym oddaleniu parą.
Jak na razie Axelowi musiał wystarczyć sznurek, który jakiś czas temu stanowił cięciwę ogniowego łuku. Kilka dziurek, przez które można było przeciągnąć prowizoryczny pasek, i jakoś działało. Było to zwykłe barbarzyństwo, prędzej czy później dziurki się powiększą, przechodząc w rozdarcia i szlag trafi bokserki, ale Axel był pewien, że do tego czasu zdoła wykombinować jakąś igłę, choćby ją miał wydłubać jakiemuś przerośniętemu kaktusowi.

Podszedł do ogniska, przy którym Aleksander rozmawiał z Karen, po czym ułożył w specjalny sposób trzy największe kawały drewna, w tym i przywleczony przez Ilham pień drzewka. Teraz wystarczało co jakiś czas popchnąć odrobinę każdy kawałek, a ognisko będzie się palić i palić...


Nim wrócił na swoje miejsce, podszedł do stosu rzeczy, które były w walizce, znalezionej przez Aleksandra. Potrzebował czegoś, czym można by przykryć Dafne. Co prawda było dość ciepło, ale noc jest nocą, zwłaszcza nad ranem i nad morzem. Jakieś okrycie z pewnością by się zdało, bo Dafne była odziana... dość skąpo. Było to mile widziane przy bliższych kontaktach, ale w nocy mogła troszkę zmarznąć.
W pierwszej chwili chwycił spodnie, które od biedy mogłyby służyć za śpiwór, ale po sekundzie się rozmyślił, łapiąc za pokaźnych rozmiarów sweter. Po rozpruciu byłby większy od średnich rozmiarów kocyka, na razie jednak wolał zachować go w całości.


Dafne spała.
Axel usiadł obok dziewczyny, okrył ją swetrem, a potem położył się przy niej i przytulił, obejmując ręką, z twarzą schowaną w pachnących morzem włosach. Dafne nie odsunęła się - wprost przeciwnie, jeszcze zmniejszyła odległość między nami, przysuwając się do niego, tak naturalnie, jakby spędzili w taki sposób niejedną noc.

Wsłuchując się w spokojny oddech dziewczyny Axel pogrążył się w rozważaniach.

W coś się wpakował. Po same uszy się wpakował. Nie tylko w uczucia, ale i w kłopoty, a jak mu podpowiadała intuicja, kłopoty były nieliche.
Właśnie leżał u boku kogoś, kto mógł być żywą legendą, kimś z innego świata... a z pewnością nie był człowiekiem, chociaż o tym, że do czynienia z istotą ludzką przekonywały go wszystkie zmysły.
Może coś prawdy tkwiło w dawnych legendach - o bogach, którzy zstępowali na ziemię i spotykali się z ludźmi. Skoro Zeus mógł przyjąć postać byka czy łabędzia...
"Nie jestem człowiekiem..." co chwila odzywało się w jego głowie, a wyobraźnia podsuwała coraz to inne obrazy drugiego 'ja' dziewczyny. Przed przymkniętymi oczami Axela przesunął się długi ciąg zwierząt - przodków licznych indiańskich plemion - Wydr, Łosi, Wilków. A potem postaci z baśni, bajek, gier RPG i książek fantasy, z Alianorą na czele.
Czy była kimś na kształt zmiennokształtnych, jak w "Świecie Czarownic"? Mogących zamieniać się w człowieka, niekiedy wykorzystując magiczne przedmioty.
Naszyjnik?
Nie zdążył o niego spytać.
Prawdę mówiąc nie zdążył spytać o milion rzeczy. Najpierw nie miał pytań, a potem - okazji do ich zadawania. Parę chwil sam na sam by się przydało. I nie chodziło wcale o to, że miał ochotę kochać się z nią godzinami. A przynajmniej nie tylko o to. Właściwie nie wiedział o niej nic... a chciałby wiedzieć wszystko.

Na moment spojrzał w niebo, na obce gwiazdy, na księżyc, widoczny między pniami palm.
Dokąd trafili? I gdzie leżało Aquittus?
A może znajdowali się pod kryształową kopułą, a drugie słońce było odbiciem tego pierwszego?

Kim była Dafne? Przybyszem z gwiazd, czy córką Ziemi?
Szpiegiem z innej planety? Kimś, kto badał ludzką cywilizację? Przedstawicielką obcej rasy, która od lat zamieszkiwała Ziemię i przybrała najlepszą dla siebie postać? Posłano ją, czy uciekła od swoich - ona, lub jej przodkowie?
I skąd znalazła się na promie? Jeśli w ogóle była na promie... Może wcale nie płynęła z innymi? Może wynurzyła się z pian, niczym Wenus, też zresztą rudowłosa, przynajmniej według Botticellego, po czym spoczęła niedaleko Axela, czekając cierpliwie, aż ten otworzy oczy i ruszy jej z pomocą?
No ale dlaczego on? Aż tak zarozumiały to on jednak nie był, a Dafne mogłaby mieć dowolnego mężczyznę. Ale wybrała jego. Powinien się cieszyć, a nie zadawać głupie pytanie ... i cieszył się przeogromnie. I nie zamierzał wypytywać. Gdy Fortuna uśmiechnie się do ciebie, o nic nie pytaj, tylko korzystaj ze szczęścia. I nie pozwól mu uciec.
Jego królewna.
Nie zamierzał pozwolić, by uciekła.
Nie... Wróć... Nie miał nawet cienia prawa, by ją zatrzymywać. Zamierzał zrobić wszystko, by zechciała z nim być. Na zawsze.
Wolała, by jej szukał za siódmą górą, za siódmą rzeką, o siedmiu lasach nie wspominając, a jego zadaniem było dopilnować, by tak już pozostało na zawsze. Miał tylko nadzieję, że te siedem gór i rzek będzie zależało tylko od nich. I nadzieję, że nie będzie musiał zmierzyć się z licznymi przeciwnikami, stającymi jego księżniczce na drodze do szczęścia.
Ale jak już... W końcu na tym polega rola rycerza, prawda? Zły smok, niechętna macocha, niedobre siostry, zły mag... Kto wie, czy kiedyś nie trzeba będzie wkroczyć na Szlak Bohaterów.

Nawet nie wiedział, kiedy nadszedł sen.



Plaża, pusta jak okiem sięgnąć.
Morze, leniwe, spokojne, niewielkimi falami usiłujące wedrzeć się na ląd.
Słońce, unoszące się nad horyzontem. Powoli, coraz wyżej i wyżej.
Nareszcie sami.
Słowa płynęły - wyznania, zapewnienia, zwierzenia, tajemnice. To wszystko, co można powiedzieć tylko patrząc sobie w oczy, tuląc się do siebie, idąc ręka w rękę.
Bez świadków.

Nagle Axel poczuł, jak Dafne wymyka mu się z ramion i rozpływa w powietrzu. Skoczył, by ją złapać...


I obudził się.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-11-2016 o 09:40.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172