Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2016, 20:47   #57
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień I - wieczorne obozowisko

Po jakiejś pół godzinie do obozu wróciła Ilham. Wprawdzie na początku nikt nie wiedział, że to ona, gdyż słychać było głośny szelest i łamanie drewna, po czym jakieś ciche przekleństwa w stylu “na motylka nogę”. Iranka nie patyczkowała się, ze zbieraniem chrustu, bowiem gdy tylko wyłoniła się zza pierwszych krzaków, okazało się iż przytargała, ciągnąc za sobą ponad czterometrowe, wyrwane drzewo. Na szczęście suche, czyli, że sama go nie wyrywała, a jedynie znalazła. Pień u nasady był mniej więcej grubości łydki i zwężał się w miarę jak dochodził do czubka.
Drzewko było ogołocone z gałęzi i palenie go starczy pewnie na 2 godziny? Może więcej.
Schodząc w dół plaży, ciągnęła swoją zdobycz w skupieniu i posępnym milczeniu jucznego woła, niemniej patrząc na nią można by rzec, że wiedziała co robi i najwyraźniej była przyzwyczajona do wysiłku, bo szło jej całkiem sprawnie.
- No… - odparła, rzucając kłodę na piach i otrzepując ręce. - Jeszcze są dwie wiązki chrustu ale suche jak pieprz…
- Ilham, ryba na ciebie czeka. - Axel na moment odwrócił się w stronę dziewczyny.
- Martwa? - spytała jakby w zamyśleniu, nie odwracając się przodem do zebranych.
- Tak, upieczona nawet - odparł Axel. - Czy to znaczy, że nie będziesz mogła jeść? - Był wyraźnie zmartwiony.
- To sobie jeszcze poczeka - odparła odwracając się przodem do reszty, po czym ruszyła ponownie z zamiarem zagłębienia się w las.


Terry zdecydował się ruszyć trochę dalej, niż inni, pozostawiając pozostałym poszukiwania obok obozu. Przecież jasnym było, iż jeśli wszyscy skupiliby się na okolicy, która już była przetrzebiona z drewna, to podbieraliby wzajemnie swoje znaleziska. Zbierał wszystko. Chrust, kawałki gałęzi, unikając jednak większych konarów, bowiem niby jak mieliby je przyciąć? Wszystko musiało być takie, żeby dało się połamać własnoręcznie. Oczywiście, można było kombinować z przepalaniem długich, jednocześnie grubszych kawałków, ale to już było potężne kombinowanie zaiste. Kilka minut marszu dalej od obozu, siłą rzeczy łatwiej było znaleźć odpowiednie kawałki.
- Dobrze, że Ilham wróciła – mruknął, bowiem dziewczyna miała skłonność do bardzo indywidualnych decyzji. Wreszcie miał tyle, ile mógł unieść i z tym podyrdał do obozu. Wrzucił na kupę, po czym ruszył po następną partię.


Karen nie spieszyła się, jak pozostali, biec po drewno. Dłuższy czas bawiła się z tymi wstążkami. Potem jednak, gdy już nie było co robić, podniosła się i rozprostowała kości, bo długie siedzenie bez ruchu jednak nie było najwygodniejsze. Rudowłosa zerknęła na Ilham, ale zanim zdążyła ją zatrzymać, ta poleciała wraz z panami po opał. Karen zamarła na moment, z rozchylonymi ustami, ale nic nie powiedziała i westchnęła.
Gdy wszyscy powrócili, kobieta nie skomentowała uprzejmości, które Aleksander wymieniał z Axelem. Dłubała nieco w ogniu, odsuwając popiół, by łatwiej było potem się nim zająć. Zerknęła na Ilham, gdy i ona się pojawiła
- Ilham! - zawołała za nią, zanim ta ruszy znowu Allah wie dokąd. I ruszyła za nią.
Iranka stanęła z krzakami szeroko rozpostartymi na boki, chcąc w nie wejść.
- Tak? - spytała niepewnie.
Rudowłosa zatrzymała się przy niej i uśmiechnęła trochę przepraszająco
- Wybacz, że cię zatrzymuję. Chciałam o coś zapytać… Trochę się działo jak cię nie było. Tylko najpierw… Ilham, wybacz wścibstwo, ale nie masz nic na głowie, czy to nie jest czasem ważne dla twojej religii? - zapytała, bo może kobieta po prostu nie zauważyła, że jej brakuje. Miała dobre intencje.
Krzaki z trzaskiem powróciły do zwartego szyku, gdy kobieta pomacała się po głowie z narastającym przerażeniem. A potem się zaczęło…
- AAAAAAAAAA!!!!! - zaczęła wyć niczym syrena alarmowa, którą wszyscy słyszeli dzisiaj rano. Rzuciła się szczupakiem w kierunku leżącej Moniki, łapiąc drżącą ręką pierwszą lepszą szmatę i nie przestając krzyczeć narzuciła ją na siebie, wyzbywając się w tym samym momencie całego powietrza w płucach.
Dafne poderwała pośpiesznie głowę przebudzona nagłym krzykiem, który powstał w obozie. Zresztą, to samo uczyniła drzemiąca Dominika. Gdy jednak Dafne zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego zagrożenia wróciła do drzemania.
- Borze świerkowy, kogo obdzierają ze skóry? - Dominica poderwała się do siadu, rozglądając nieco nieprzytomnie po najbliższej okolicy oraz twarzach zebranych.
Karen zasłoniła usta dłonią, niekoniecznie zaskoczona reakcją Ilham, ale może lepiej, że jej powiedziała, niż że potem sama z przerażeniem do tego doszła? Obserwowała kobietę i czekała, aż przestanie krzyczeć i się uspokoi. Odsłoniła usta, kiedy zeszło z nich delikatne rozbawienie, które ukryła.
Axel zdawał sobie sprawę z tego, że brak nakrycia głowy jest nieco nietypowy, ale nie spodziewał się aż takiej reakcji. Odetchnął tylko z ulgą, gdy okazało się, że celem 'ataku' Ilham były szmaty, a nie Monika.
Karen może i nie była zaskoczona, ale Alexander który właśnie zatykał drzewka na mape i śledził rozmowę Axela z Moniką, aż się przewrócił, gdy krzycząca Ilham wypadła spomiędzy palm dzikim skokiem prosto na nich.
Wyraz dzikiego zaskoczenia zastygł mu na twarzy, gdy ostrożnie zbierał się z powrotem do pozycji siedzącej. Zaś zawstydzona muzułmanka, czmychnęła zygzaczkiem w las, co by uniknąć ciekawskich i zaskoczonych spojrzeń zebranych.
- No… I tyle sobie pogadałyśmy… - mruknęła do winnych wszystkiemu (oczywiście) krzaków Karen. Kobieta westchnęła i zerknęła na linię, gdzie zniknęła Ilham, po czym poszła za nią, żeby się czasem ta gdzieś nie zapędziła.
Monika patrzyła to na Aleksandra, to na Axela wyraźnie zaskoczona sceną, tym bardziej, że przecież nie słyszała ani o co chodzi, ani, że Ilham krzyczy. Ot, podeszła porwała szmatę, wszyscy dziwnie zareagowali a ona uciekła…
 Ilham straci...

Axel przerwał i wymazał kawałek napisu.
 Ilham to muzułmanka. Powinna nosić nakrycie głowy.

Poczekał chwilę i wymazał napis.
 Muszę iść do Dafne.
Zostawiam cię w dobrych rękach.

Uśmiechnął się do Moniki i wstał.


Terry zaiwaniał już drugi raz po drewno, kiedy przez drzewa dotarł do niego złowieszczy, choć przytłumiony krzyk. Albo to jakoś wiatr dziwnie zaświszczał zawodząc pomiędzy skałami niczym syrena okrętowa, albo może jakiś omam słuchowy. Dziwaczna wyspa obfitowała w niezrozumiałe rzeczy, zaś dziwaczny odgłos dochodził z oddali. Wewnątrz lasu trudno było nawet ustalić kierunki, bowiem zniekształcony od tysięcy odbić od drzewnych pni docierał do Boytona znacznie ściszony.
- Hm - zatrzymał się, aby przysłuchać się bardziej. To było coś, a’la wściekła pantera podczas ataku. Czy to oznaczało, że jednak na wyspie są groźne drapieżniki? Dosyć właściwie prawdopodobne, bowiem odgłos ów nie mógł pochodzić od człowieka, tyle zawierał dzikości oraz szalonej energii. - Dobrze, ze mamy ognisko - ocenił. - Raczej daleko jest, więc tutaj nie przyjdzie - pomyślał dalej dokonując zbiorów. Wreszcie zmęczony udał się ponownie do obozu targając potężną wiązkę.
- Wiecie, jednak są tu jakieś drapieżne koty. Podczas zbierania chrustu dotarł do mnie potężny ryk. Wprawdzie z daleka i nie wiem skąd, bowiem w lesie nie rozpoznałem kierunku, ale chyba tylko drapieżne zwierze mogło wydać z siebie taki mocarny dźwięk - powiedział wszystkim, kiedy wrócił do obozu.
- Nie - powiedział cicho Axel. Wstał i podszedł do Terry'ego, nie chcąc mówić zbyt głośno. A nuż Ilham nie odeszła zbyt daleko... - To była Ilham... - wyjaśnił tak samo cicho.
- Nie żartuj, Axel - skrzywił się Terry, który nie miał ochoty na przekomarzanie się. szczególnie z Axelem, który miał od tego Dafne. - Jakiś wiatr wiejący przez skalne szczeliny? Możliwe, ale prędzej dziki, wściekły kocur, typu lampart - ocenił. - Widziałem kilka takich i odgłos był bardzo podobny.
- Nie żartuję. - Axel był poważny, chociaż cała sytuacja była zabawna. - Spytaj Aleksandra. Kiedy Karen zwróciła Ilham uwagę, że ta nie ma chusty na głowie... Reakcję słyszałeś. Zbudziłoby się siedmiu braci śpiących, a gdyby w strefie coś żyło, to by pewnie uciekało gdzie pieprz rośnie.
- Żar … kurde, naprawdę? - Boytonowi zrobiło się głupio, że nie docenił ekspresji Ilham, która pewnie ryczała, niczym parowóz. Właściwie idiotyczna sprawa, ale jak ktoś wychowany w czymś od dzieciaka, to pewne kwestie są dla niego absolutne oraz nie może poradzić sobie, gdy cokolwiek się pod tym względem zmienia. Ilham miała ładne włosy i nie widział powodu, żeby je sobie osłaniała, ale służąc długo na wschodzie, zdarzało mu się stykać ze stokroć gorszymi sytuacjami. Ot choćby ścięcie głowy siedmiolatkowi przy obecności rodziców za jakąś drobną sprawę. Dla bandytów wiek chłopca, małego przecież, niewiele rozumiejącego dziecka, nie był wytłumaczeniem, jako że ich prawo nie czyni takiego rozróżnienia. Ścigano potem oraz zastrzelono owych drani. Biorąc właściwie pod uwagę takie szaleństwo, zachowanie Ilham mieściło się no na całkiem niezłej pozycji rozsądku. - Jak warty? - spytał. - Jak wspomniałem mogę wziąć pierwszą, albo dowolną. Nie przeszkadza mi.
- Weźmiemy z Dafne ostatnie dwie - odparł Axel - chyba że komuś będzie na tym bardzo zależało. I może, gdy nadejdzie kolejna noc, przesuniemy wszystko, na przykład o jedną osobę do przodu. Sama sprawiedliwość - dodał.
- Mnie wszystko jedno, kładę się i wiesz, od razu zasypiam, więc mogę mieć w środku, czy na początku, czy kiedykolwiek. Zastanawia mnie Monika. Wygląda na to, że co zaśnie, to się budzi. Faktycznie strefa może na nią źle działać, zaś twoja żona rzeczywiście pokazała nadzwyczajną intuicję. Żeby było jasne Axel, nic do niej nie mam, zresztą dała słowo honoru, a takich rzeczy przyzwoita osoba nie łamie, jednak pomyślałem, że skoro strefa może działać na Monikę, to może także w jakiś specyficzny sposób na Dafne. Może faktycznie więc lepiej się wynośmy jak najszybciej, najlepiej rankiem, bowiem nocą nie damy rady - złożył propozycję.
- Ja bym są uciekł już dawno. Nie wierzę... Nie, inaczej. Wierzę w mądrość zwierząt. Należy unikać tego, co one unikają - odparł Axel. - A Dafne... jeszcze nie została moją żoną, chociaż mam nadzieję, że tak się stanie. Z drugiej strony... może tu wystarczy stanąć wobec świadków, o wschodzie słońca, i powiedzieć 'biorę ciebie...'
- Ja natomiast wcale nie jestem pewny, co do owego unikania. Wyspa stanowczo jest dziwna. Zwierzaki podobno gadają, a jakie zwierzaki gadają na naszym universum? Papugi pewnie. Co do ślubu może osoba księdza więcej ci powie. Nawet jak jesteście innego wyznania, ksiądz to ksiądz. W wojsku widziałem rabinów, co robili posługę chrześcijanom oraz odwrotnie - odpowiedział Terry konstatując, że widocznie wobec tego para narzeczonych jechała w podróż, jak wiele takich zakochanych osób. Raczej większym problemem było oddziaływanie strefy, może pozytywne, może nie, a może jeszcze inaczej.
Axel nie skomentował pomysłu, by to Alexander udzielił im ślubu. Był pewien, że ksiądz jako pierwszy by się odezwał, gdyby padły słowa "ktokolwiek zna przyczynę..."
- Mnie podróże nauczyły ostrożności. Ale zobaczymy. Jeśli znajdziemy wodę, to z pewnością się przeniesiemy, a jeśli nie... - Spojrzał na śpiącą Dafne. - Jest bardzo uparta. Jeśli powiedziała 'nie rozdzielać się', to cóż ja mogę na to poradzić? To nie czasy, gdy można było zarzucić kobietę na ramię i ruszyć tam, gdzie się chciało.
- Oczywiście jasne, ostrożność. ale zwyczajnie nie wiemy, co oznacza w naszym przypadku ostrożność. Odejście albo pozostanie. Kij wie. Obecnie tak czy siak się nie ruszymy, jednak rano spróbowałbym. Cieszyłbym się, gdyby Monice wreszcie udało się przespać. Udaje dzielną, nawet nie udaje, jest taka, ale sam wiesz. Musi być jej naprawdę nielekko. Przy okazji, warto byłoby pomyśleć o bambusach. Broń bambusowa jest lekka, ale wytrzymała. Pewnie wiadomo, to nie AM-16, ale lepsze to, niż nawet moja maczuga - skonstatował Terry.
- I, w razie konieczności, nosze dla Moniki - dorzucił Axel.
- Co do noszy, to nawet jeśli sam materiał możemy wykonać z tego co mamy oraz znaleźliśmy w walizkach, to na kije potrzebny jest bambus. Inaczej ciężko znaleźć drzewo na tyle cienkie i na tyle wytrzymałe, żeby je użyć. Nawet jeśli zaś znajdziemy, to czym zrąbiemy? Obawiam się, że raczej póki co skończy się na niesieniu jej na rękach lub na barana ewentualnie, albo wyprawa, która trafi na bambus przyniesie go. Wtedy zaś wywędrujemy stąd - proponował Boyton.
- Nie mówiłem, że trafiłem na bambusy? - Axel był zaskoczony.
- Mówiłeś, mówiłeś - przyznał Boyton - ale głupia rzecz, zapomniałem, gdzie one miały się znajdować, w jakim miejscu. Wydaje mi się, że trzeba je będzie przynieść. Bambusy się wyginają, są sprężyste, ale daje się je złamać i będą idealne i na dzidy, o rany, co za bezsens, my oraz dzidy, ale także na nosze.
- Tyle się działo... Jedyna rzecz, o jakiej trzeba pamiętać, tak naprawdę, to imieniny ukoch... - Przerwał. - Trzeba by zrobić kalendarz. Nowy świat, czy nie, datę zawsze warto znać.
- Datę tak, aczkolwiek nie wiem, czy kalendarz tutaj jest taki, jak nasz. Ale imieniny? Pamiętasz imiona dopasowane do dni? - spytał Boyton Axela.
- Trzy, cztery, może pięć - padła odpowiedź. - Niektórzy z moich krewnych bardzie woleli obchodzić imieniny, niż urodziny. Większość dat miałem zapisanych w kalendarzu, ale te najważniejsze utkwiły mi w pamięci.
- Ciocia Graham nie obchodziła imienin. Uważała, że przez takie święta mężczyźni próbują ubezwłasnowolnić kobiety przynosząc im wtedy prezenty. Jakby chcieli kupić ich niewieścią lojalność. Dlatego właśnie nie obchodziliśmy imienin. Tutaj więc nie pomogę - przyznał Terry.
- Ciocia feministka? Bojowniczka o wolność kobiet? Nie lubiła, gdy mężczyzna otwierał im drzwi i przepuszczał przodem? - zainteresował się Axel.
- Niezupełnie. Znaczy ona uważała, że za tysiąclecia gnębienia, teraz właśnie panie powinny gnębić mężczyzn, aż się wyrównają rachunki krzywd, co wychodziło jej około roku 5000 jeśli dobrze pamiętam. Ale ogólnie była w porządku. Mniejsza, w każdym razie co do imienin nie pomogę i szczerze mówiąc, nie wiem jaka jest obecnie data. Wyspa czy cokolwiek to albo równoległe universum, albo inna planeta - wzruszył ramionami Boyton.
- Przez długie wieki panował matriarchat. To się nie liczy? - odparł zaciekawiony. - Prom wypłynął we wrześniu - zmienił temat. - Teraz powinien być szósty. No ale co do pory roku, to już nie mam pojęcia. Znajdę jakiś ładny kijek i zacznę robić karby. A co do urodzin czy imienin... każdy chyba zna własną datę. Będzie okazja do uroczystej kolacji.
Dyplomatycznie nie wspomniał o torcie i świeczkach.
- Będzie uroczysty kokos, zamiast nieuroczystego, jednak identycznego, także kokosa - mruknął Terry. Wtedy właśnie nadeszły dziewczyny.
 
Kelly jest offline