Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2016, 19:14   #7
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
’Bo czymże byłby poranek, bez słowika?’

Dźwięk melodyjnego budzika rozbrzmiał po jasnej sypialni, jak co dzień budząc śpiącą w miękkiej pościeli, potarganą pannę.
Alice najbardziej lubiła poranki i wieczory, dlatego po rozbrzmieniu melodii, powoli podniosła się bez ociągania. Ziewając i odgarniając potarganą grzywę mahoniowych włosów, które jak zwykle nieuprzejmie postanowiły poowijać jej się wokół szyi, powykręcać we wszystkie strony i potargać, jakby nie mogły znieść towarzystwa swoich rosnących tuż obok kompanów i usilnie pragnęły zamienić parę zdań z tymi, po zupełnie przeciwnej stronie głowy. Ale żyjemy w wolnym kraju, kto im tego zabroni? Na pewno nie Alice!
Dziewczyna wygramoliła się z łóżka. Rozpoczęła swoje codzienne rytuały.
Muzyka.
Łazienka.
Gimnastyka.
Śniadanie.
Ćwiczenie głosu.
Ocena ‘ja’.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=HrAclaz5GvA&feature=youtu.be[/media]

Muzyka płynęła swobodnie z wieży stojącej w salonie, ona tymczasem stała przed sporym, ozdobnym lustrem i patrzyła sobie w oczy. Alice nie miała jednego ukochanego typu muzyki. Było ich naprawdę wiele, a ten zespół należał również do panteonu słuchanych przez nią wykonawców. Czy miała nastrój na tę piosenkę? Może trochę. Lubiła ją. Napawała ją ciepłymi uczuciami. Skupiła się więc wreszcie na ocenie. Kim była dziś? Sobą, czy kimś innym? To było bardzo istotne. Wiedzieć, czy jest się 'Teraz'. Zwłaszcza w jej przypadku... Duże ozdobne lustro oglądało ją, jej własnymi oczami.


Czuła się dziś ‘sobiejszą’ niż bywało to zwykle. Cóż. Bardzo się starała nie wpłynąć na siebie w żaden sposób poprzedniego wieczoru. Przyglądała się więc sobie ze spokojną miną. Niestety znów dziś będzie musiała postarać się jak najlepiej, by być kimś innym.
Bo dziś będę Barbariną.
Pomyślała, a potem zmrużyła oczy i zaczęła widzieć więcej. Już nie Alice, a zupełnie kogoś innego. Patrzyła oczami innej, młodej kobiety na inną młodą kobietę. Dała się pochłonąć uniesieniu, które nią zawładnęło. Jej myśl przesunęła się do Cherubina. Oh, gdziechże znowu on się podziewał?
- Cherubinie… - jej usta ułożyły się w miękkie litery jego imienia. Posmakowała go swym sopranem. Delektowała się nim chwilę. Już miała się za nim rozglądać, kiedy to silniejszy podmuch wiatru strącił doniczkę z kwiatkiem z okna na podłogę.
Alice, momentalnie była już na powrót Alice.
Poszła sprzątnąć popchniętą do samobójstwa paproć, po czym zamknęła okno, które miała w zwyczaju otwierać co rano. A skoro już zaczęła sprzątać, kontynuowała tę czynność, niemal do popołudnia. Musiała się w końcu czymś zająć.
Dziś był bowiem wyjątkowy dzień.


Po doprowadzeniu mieszkania do porządku, panna Harper poszła doprowadzić do porządku samą siebie. Wzięła długi i gorący prysznic, tak jak lubiła najbardziej. Potem ubrała się wygodnie, w fioletową sukienkę, dopasowaną do ciała i adekwatne do niej buty. Wzięła swój płaszczyk i torebkę. Pozbierała wszystko, nie zapominając o opleceniu szalem szyi i zabraniu słuchawek do telefonu.
Wyszła.

***

Stała chwilę przy skrzynce, obserwując list, który dziś do niej przyszedł.
W zasadzie miała już wyjść i udać się do metra, ale coś ją tknęło, by jednak zatrzymała się i zebrała pocztę. Dlaczego, zamiast typowych ulotek i kopert, dziś pojawiło się tu właśnie to?
’Co przyniesie ten wiadonośnik?’
Urodziło się w jej głowie. Ciekawość odezwała się, cichutkim, nieznośnym wręcz głosikiem, kusząc by otworzyła. Przecież mogła przeczytać ten list od razu, co się może stać? Zaraz jednak pomyślała sobie, że może jednak nie? Były sprawy ważne i ważniejsze. Ważniejszą było teraz zdążyć na metro.
I ruszyła się. Jak zwykle sprawnym krokiem. Nie lubiła wolnego chodzenia.
Skupiona na swym celu, ucieszyła się, bo kupując bilet, dostrzegła, że zaczęło padać. Niebo płakało nad czymś niezwykle rzewnie. Co mogło je tak poruszyć? Dobra to była rzecz, czy zła? Znów poczuła obecność listu w torebce, ale schodząc po schodkach na peron, ponownie o niej zapomniała.
Minęła innych oczekujących na swoje przejazdy podróżników. Jej myśli intensywnie krążyły wokół jej własnego imienia. Udawała, że nie widzi nikogo. Była tu tylko ona i perony. Wreszcie, uratował ją przyjazd jej pociągu. Wsiadła, ciesząc się swą tymczasową samotnością. Mogła się więc skupić na aktach…

***

Głową była w poszukiwaniach i treści trzeciego aktu, po raz piąty, kiedy to trajkoczący głos wybił ją kompletnie z rytmu. Dziewczyna zerknęła na parę, która przysiadła się w jej pobliżu i dość głośno wyrażała swoje opinie na temat kebabów.
Alice nie przepadała za kebabami. W większości były dla niej za ostre.
Źle uczyniła, że na nich spojrzała, bo odebrali to za zaproszenie, do wciągnięcia jej w konwersację. Zaczęli pytać o jej zdanie na temat kebabów, w końcu była młoda, na pewno jakieś jadała!
’Nie cierpię kebabów.’
- Nie cierpię baranów. - wyciekło, jako jedyna odpowiedź, z pomiędzy jej delikatnych ust, przyjemnym, lecz obojętnym tonem. Dlaczego barany? Otóż, baranina. Miała specyficzy smak, za którym dziewczyna średnio przepadała. Kompletnie nie zrozumiała, czemu para tak się obruszyła jej komentarzem, przecież mówiła o mięsie, nie o nich. Na szczęście nie musiała się nad tym długo zastanawiać. Zbliżała się jej stacja. Odruchowo już po raz kolejny wsunęła palce do torebki. Musnęła nimi skrypt, a zaraz potem, perwersyjnie gorącą kopertę, obiecującą rozwianie tajemnicy, którą ze sobą nosiła. Alice im mocniej o tym myślała, tym bardziej się irytowała. Więc co? Przestała, podniosła się i wysiadła na swej stacji. Po raz kolejny zaczęła powtarzać kwestię, która sprawiała jej najwięcej problemów.
Zamęt tej stacji, jak zwykle wprawiał ją w nerwowy nastrój, a przez to stała się podenerwowana nie stacją, a spektaklem, co dodatkowo ją tremowało. Na szczęście na niezbyt długo. Z innego wyjścia wyłoniła się jedna z jej koleżanek. Potem dołączyła następna i ich spokojne rozmowy, a nawet lekka ekscytacja, uspokoiły dziewczynę i pozwoliły jej odetchnąć.

***

Jak zawsze dawała z siebie najwięcej procent. Bo dla niej każda próba, była jak prawdziwe przedstawienie, a z tą myślą zawsze starała się jak najlepiej mogła. I choć została pochwalona, nadal nie do końca była zadowolona z tej części trzeciego aktu, gdzie często zmieniała tempo.
Zaczął się mały zamęt. Wszyscy rozpoczęli ostateczne przygotowania. Za kulisami rozbrzmiewały podekscytowane głosy aktorów i ekipy obsługującej scenę i światła. Ekscytacja powoli prześlizgiwała się po karku Alice, muskając ją swoimi ciepłymi palcami.
Potrzebowała oddechu, więc wyszła przed gmach opery, trochę się przewietrzyć i przy okazji popatrzeć na gości dzisiejszego występu. Odziana w długi płaszcz, by przysłonić ubrania z próby, stanęła obserwując tłoczących się, oczekujących, lekko niecierpliwiących się ludzi.
’Powolnym bydlęcym krokiem zapędzani, goście opery niewidzialną siłą do przodu pchani…’
Myśl zabłąkała się jej po głowie, bawiąc swoją treścią.
Aż usłyszała znajomy głos i zwróciła wzrok w jego stronę. Maxinne… Niemal nie poznała jej w tej eleganckiej kreacji. Tak. Alice wiedziała o tym, że jej najdroższa przyjaciółka ma nazajutrz koncert. W końcu rozmawiały o tym parę dni temu. Sama przecież miała oficjalny bilet na jej występ!
- Przecież mówiłaś, że nie przyśmigasz! Max, ty zawsze robisz cuda. - powiedziała z uznaniem Alice i uśmiechnęła się do przyjaciółki. Wymieniły swoje rytualne, przyjacielskie czułości. Jak przed każdym występem Maxinne. To już była bardzo ważna część ich spotkań na żywo.
- Zawsze daję. - zgodziła się Alice, a potem, gdy panna Harper już niema dała się ponieść rozmowie z przyjaciółką, ta zwróciła jej uwagę, że ktoś jej szuka.
Ciocia May stała w wejściu i posyłała jej ten specyficzny uśmiech. Ach tak. Czas!
- Muszę iść Max, odezwę się po występie i powiem co pokręcimy! - obiecała piosenkarce Alice, po czym pobiegła do starszej kobiety.

***

Opowiedziała kobiecie o dręczącym ją niepokoju i jak zwykle otrzymała ciepłe słowo. Lubiła to. Charakteryzowanie się na tę, którą miała zaraz być. Słuchała słów starszej kobiety
- Mhmmm… - mruknęła niepewnie, ale posłała jej ciepły uśmiech w odbiciu lustra.
- Ja nie wiem, jak służba latała wtedy w tych gorsetach. Bo co innego siedzieć i pachnieć bez ruchu, a co innego wypełniać w tym obowiązki! Uh. - mruknęła wzdychając i opuszczając ramiona
”Jesteś idealną Barbariną!”
Zabrzęczało jej w głowie. Jakaś znajoma myśl z poranka. Alice wbiła spojrzenie w lustro
”Jestem Barbariną. Barbariną… Barbarina to ja.”
Na moment pozwoliła, by jej długie rzęsy opadły, gdy zamknęła oczy i brała wdech.
A gdy wyszła na scenę, nie była nikim innym, jak córką ogrodnika, pragnącą związku z Cherubinem i zamieszaną w cały ten ambaras z weselem Figara…
Nie było publiczności. Nie było już świateł i nie było już orkiestry… To wszystko pochłonęła i dała się temu ponieść. Była w innym świecie. Toż to była posiadłość w Sewilli. Tak. Dokładnie tak. Słowa, które powinny płynąć z jej ust, znajdywały drogę i odpowiednie tempo. To było 100% plus jeden. Wszystko poszło tak, jak od niej oczekiwano. Gdy nadeszła jej część występu gdzie w pełni ujawniała potęgę swego sopranu, również spisała się należycie...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=hERPIrjkebQ[/media]

Przedstawienie trwało. Aż w końcu kurtyna opadła. Niczym ciężkie nożyce, ucięła wyobrażenia i nowe życie Alice, która rozkojarzonym spojrzeniem popatrzyła po pozostałych aktorach, wyraźnie zadowolonych z przebiegu całego występu. Wszyscy znów zaczęli się kręcić, paplając, gęgając, albo nawzajem wyswobadzając z kostiumów. A ona powoli udała się do swojego kącika z lustrem i stolikiem. Powoli zaczęła wysuwać szpile, które utrzymywały perukę i czepek na głowie. Ciocia May znów się pojawiła i pomogła jej z tym trochę… Już nie myślała o swym Cherubinie. Posłała krótkie spojrzenie na Brada. Nie. Nie myślała. Teraz była po prostu bardzo zmęczona. Bycie kimś innym zawsze ją wyczerpywało, nawet jeśli trwało tak krótko. Uwolniła swe mahoniowe fale i odłożyła nakrycie głowy na blat przed lustrem. Sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać pokręcone od wcześniejszego przyciśnięcia włosy.
Poczuła wzrok, zanim go dostrzegła, nie obróciła jednak wzroku od lustra i to w jego oku zobaczyła najpierw mężczyznę, który się do niej zbliżał z pięknymi kwiatami. Dopiero, gdy był już przy jej toaletce, obróciła się na swym krześle powoli i opuściła szczotkę, posyłając mu niewinny uśmiech i pełne pytań spojrzenie.
Gdy wyjaśnił sprawę, Alice kiwnęła głową
- Bardzo panu dziękuję, za docenienie moich umiejętności… Byłoby mi niezmiernie miło… - nie skończyła jednak zdania, kiedy to odezwała się Madison. Dziewczyna powoli spojrzała na nią. Madison miała ten nieprzyzwoity nawyk wpychania wszystkim swojego zdania. Jak przyrzeczona komuś młódka, która ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM świeci wszystkim swoim pierścionkiem zaręczynowym w oczy
”Patrzcie na mnie, patrzcie na mnie, gę gę gę…”
Alice uśmiechnęła się do koleżanki cieplutko
- Wspominałaś coś. - odpowiedziała jej dziewczyna, choć szczerze, nie przykuła do tego zaproszenia zbytniej uwagi. Miała specyficzne podejście do zaproszeń na przyjęcia. Ponownie spojrzała na mężczyznę.
”Kimżeś jest Thomasie Douglas. Szaleńcem, labradorem, czy straceńcem?”
Zapytała, nie mówiąc już nic i tylko uśmiechając się do niego i do kwiatów na pożegnanie.
Czyżby to był jej biały zając?
Dotknęła palcami bileciku z napisem “Wiszące Ogrody Barnettów”. Kompozycja kwiatowa była bardzo ładna. Choć brakowało tu jej ulubionych roślin i te potrafiła docenić. Zerknęła z ukosa na Madison flirtującą z Cherubinem. Z BRADEM - poprawiła się szybko. Pokręciła głową i skończyła rozczesywać włosy.
Wydobyła się z gorsetu i ponownie założyła swoją fioletową sukienkę i zerknęła na torebkę.
Teraz jej już nic nie zatrzymywało… Włożyła buty na nogi, po czym zgarnęła torebkę i udała się do toalety. Zerknęła na komórkę. Wiadomość od Maxinne… Oczywiście, że ją chwaliła i oczywiście, że proponowała wspólny wieczór. Uwielbiała ją za to. Jednakże, teraz Alice miała odrobinkę ważniejszy priorytet - zaspokojenie swojej ciekawości.
Zawahała się, po czym wreszcie otworzyła kopertę i uwolniła list…

***

Gdy skończyła czytać, stała chwilę w kompletnym bezruchu. Nie wierzyła w to co przeczytała, więc zrobiła to jeszcze 3 razy. Po czym pieczołowicie złożyła list. Najpierw raz, a potem jeszcze dwa. Wszystko ponownie wróciło do jej torebki.
Alice popatrzyła w lustro i zastanawiała się kogo w nim widzi. No niby siebie. Ale kim była? Sobą? Nie sobą? Szaleńcem? Nie? Kartką papieru w torebce Alice?
Wyszła z łazienki. Jej znajomi zaczęli się zbierać, aby udać na przyjęcie, ale wykręciła się bólem głowy. Madison niech sobie myśli co chce.

Cytat:
DO: Maxie
TREŚĆ:
Moja rodzicielka wyzionęła duszę.
Czy teraz to ja przejmuję obowiązek szaleństwa?
Idę na nieurodziny, może kapelusznik poprawi mi humor?
Thomas Douglas - tak zwij Zająca.
Zobaczymy się jutro na Twoim koncercie.
Czy było to rozsądne?
Skądże.
Nie znała tego mężczyzny. A jednak, czuła się teraz szaleńsza niż zwykle, a szaleńcy robili szalone rzeczy, czyż nie?
Ile to już czasu, odkąd widziała się z jakimś mężczyzną, chociażby na kolacji. Dwa lata? Długo.
Maxinne zrozumie, w zasadzie często męczyła tym tematem Alice. Od samego dzieciństwa. Zrozumie więc też te aluzje do powieści Lewisa Carrolla, w końcu często żartowały kiedyś w ten sposób o Alice. Włączyła GPS w swoim telefonie. Funkcję dostępną teraz w każdym urządzeniu do komunikacji.
Podeszła do swojej toaletki, po czym zaczęła ubierać płaszcz, i motać szal wokół szyi. Było to dla niej bardzo ważne, nie mogła sobie przecież pozwolić na przeziębienie gardła. Napiła się jeszcze wody z dzbanka, który również stał na toaletce, po czym ruszyła szukać hondziego, czarnego rumaka. Jak na Kapelusznika przystało, miała nadzieję na udany, miły wieczór. Odtrącając problemy rzeczywistości na rzecz fikcji.
O liście pożegnalnym matki będzie myślała później. Poprosi ich o skopiowanie jego treści i przesłanie mailem. Nie chciała mieć nawet najmniejszej styczności z faktycznym papierem, na którym go napisała. Wyszła na chłodne, wieczorne powietrze...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 21-10-2016 o 20:37.
Vesca jest offline