Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2016, 01:06   #59
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień I - Nadejszła noc



Karen nie dopytała co miała na myśli Ilham. Wyprowadziła ją spokojnie z lasu i wskazała gdzie są ryby, które wcześniej przygotowali. Sama rozejrzała się po zebranych, z trochę zamyśloną i nieobecną miną. Nie czuła jeszcze potrzeby, by wystartować podekscytowanym tonem, że sen Moniki był prawdą. Chciała to jeszcze przemyśleć. Zerknęła na drewno, które wcześniej nazbierali, by ocenić, czy potrzeba więcej, czy nie. Ale drzewa było wystarczająco. Karen mogła śmiało stwierdzić, że nie tylko na całą noc, ale z pewnością i na cały następny dzień.
Ilham wzięła patyk na którym nadziana była upieczoną ryba, po czym zajęła się jej jedzeniem, uważając by jak najmniej dotykać jej palcami. Słowem się nie odezwała, a na głowie wciąż leżał kompres, który był zwiniętym w kwadrat szalem.

Alex zmienił Monice kompres i zaczął coś rysować na ziemi:


Wskazał kokosa, swoją głowę i gest jakby pił, po czym samą dziewczynę.
Mrugnął i kiwnął głową.

Zbliżył się do Karen i Ilham siedzących przy ognisku.
- Rozmawiałyście o tym co przytrafiło się Ilham? - Spojrzał po obu, po czym wytłumaczył Irance: - Monika śniła, że coś Cię obserwowało.
Karen zerknęła na Alexa i kiwnęła głową.
- Sen Moniki jest prawdą - powiedziała krótko Karen. Miała minę sugerującą, że więcej pytań jest zdecydowanie niewskazane.
Kiwnął tylko głową, uszanował. Choć pytań na usta lgnęło mu się wiele.
- Niby zwierzęta tu nie wchodzą, ale i tak trzeba nam ustalić jakieś warty… ja raczej nie usnę - powiedział. - Wypocznijcie przed jutrem w spokoju. Trzeba nam chyba będzie mocno schodzić jutro ten las i oby była tu gdzieś woda.
Iranka zacięcie milczała, od czasu do czasu pociągając tylko nosem. Wydawało się, że całą uwagę poświęciła rybie na patyku.

Dziewczyny wróciły bezpiecznie. Były sierżant spojrzał na nie. Uśmiechnął się do Karen, zaś do Ilham się obawiał, że może zwyczajny uśmiech do niej zostanie uznany za coś nieprzyzwoitego. Dlatego jedynie skinął witająco. Potem jednak wysłuchał potwierdzenia dotyczącego majaków panny Moniki.
- Trzeba wynosić się stąd – skrzywił się. - Nie byłem specjalnie za tym, jak pamiętacie, ale bidula wygląda niewesoło. Jutro ruszymy, może po powrocie z wypraw? - spytał licząc na aprobatę. Jakoś umknęła Boytonowi kwestia wart.
- Aleksandrze, nie może być tak, byś siedział sam przez całą noc - dorzucił Axel. - Jeśli faktycznie nie zaśniesz, to i tak przyjemniej ci będzie z kimś. A Dafne i ja wzięlibyśmy dwie ostatnie.
Miał nadzieję, że nawet jeśli Dafne nie będzie spać w nocy, to zostanie z nim, a nie pójdzie do Alexandra jako pocieszycielka.
- Jak chcecie - pokiwał głową. - Myślałem bardziej o tym by wszyscy się wyspali. Jutro czeka nas ciężki dzień - powiedział patrząc w ogień. - Im więcej snu dla każdego tym lepiej. Co robimy jutro? Plan? - spytał zmieniając temat.
W czasie gdy panowie gawędzili, Monika grzecznie zamknęła oczka.
- Dzieliliście się już jakoś wachtami znaczy? - odzamyśliła się Karen i popatrzyła po zebranych. Słyszała co mówili, ale chciała mieć lepszy obraz co jeszcze było wolne.
- Terry wspomniał wcześniej, ze chciałby mieć pierwszą. - Axel wspomniał wcześniejszą rozmowę.
- Owszem - potwierdził Boyton - jednak mogę przyjąć dowolną.
- I tak nie zasnę… mogę być druga. - Ilham przerwała na chwilę zmowę milczenia, dając wszystkim znak, że jest na bieżąco z konwersacją.
- Słońce wstanie pewnie koło szóstej - powiedział Axel. - Teraz jest - spojrzał na zegarek - osiemnasta trzydzieści sześć. Słońce niedługo zajdzie. Spać pewnie nie będziemy, ale pobudka o siódmej to dość późno. Dziesięć godzin, powiedzmy, na sen i odpoczynek, czyli mniej więcej na osobę wypadnie półtorej godziny.
- Jeśli chodzi o warty - spojrzał na Karen - to w tej chwili pozostało ich już niewiele. Trzecia, czwarta i piąta.
- Jeśli ktoś się czuje gorzej, mogę wziąć dwie - dorzucił Terry - mi nie przeszkadza krótsze spanie. Spokojnie wezmę podwójną, bowiem jakby nie było, to nasze pierwsze noclegowanie, rankiem znaleźliśmy się na plaży, zaś cały dzień to albo wyprawy albo praca. Słowo daję, chętnie wezmę dwie, pooglądam sobie okolicę, zaś moja maczuga będzie stać na straży naszego biwaku - dodał uśmiechając się.
Alexander milczał zapatrzony w ogień.
Karen kiwnęła głową na ich słowa, jakby uzgadniając coś ze sobą
- Wezmę więc trzecią - w końcu rzekła. W zasadzie nie sprawi jej to żadnego kłopotu, zastanawiało ją, czemu Aleksander miałby jednak nie usnąć. Może bezsenność?
- To ja biorę czwartą - oznajmiła niespodziewanie Dominica, przeciągając się i starając poprawić nieco niesforne włosy.
- W takim razie - odezwał się Axel - obudź mnie, Aleksandrze, gdy się skończy twoja warta - poprosił.


Kiedy na zegarku Axela wskazówki pokazały godzinę 19:34 obydwa słońca schowały się nie tylko za górą, ale i za morzem. Co prawda nie było tego widać… właściwie z każdym oddechem robiło się coraz ciemniej. Całe szczęście dużą dawkę światła dawało rozpalone wcześniej ognisko. Nikłym źródłem rozświetlającym świat był też wyłaniający się teraz zza horyzontu morza księżyc, który już za chwile miał okazać się tylko jednym z dwóch księżyców i coraz to jaśniejsze gwiazdy.


Ci którzy jeszcze nie poszli spać a czuli, że naprawdę nadszedł na to czas, teraz nie mogli oprzeć się by nie spojrzeć w gwiazdy. Tym bardziej, że zdecydowanie było z nimi coś nie tak…
z gwiazdami rzecz jasna.
Mogli spać. Mogli patrzeć w gwiazdy... Poza księdzem, który siedział przy ognisku i patrzył w ogień. Nie odrywał od niego wzroku jakby wpadł w stupor, ale okresowe mimowolne ruchy wskazywały, że nie jest to cielesny ni mentalny paraliż. Alexander skupiał całą uwagę na płomieniu, by nie patrzeć na boki, tam gdzie poza nie tak znowu dużym promieniem jasności bijącej od ogniska, miedzy palmami czaiła się ciemność.
Czuwająca Ilham siedziała niedaleko, obejmując rękoma podciągnięte pod brodę kolana. W przeciwieństwie do księdza, wpatrywała się w morski horyzont.
Robiło się zdecydowanie chłodniej… Karen nie lubiła zimna, co prawda wcale znowu tak bardzo źle nie było, ale różnica temperatur była dość odmienna od tej za dnia i kobieta wyraźnie odczuwała ją, co przejawiało się początkowo gęsią skórką, a potem jej coraz częstszym spędzaniem czasu przy ognisku. I po raz kolejny, zakończyła kręcenie się po okolicy, by przysiąść przy przyjaznym ciepełku. Siedząc skrzyżnie wyprostowała dłonie, by je ogrzać, a potem zaczęła rozwijać rękawy swojej koszuli. Nie miała serca zabierać swetra Monice, której cały dzień służył za poduszkę. Rozwiązała też włosy, pozwalając głowie odsapnąć. Zerknęła na Aleksandra, który z nadejściem mroku, rozpoczął zaklinanie płomieni, jakby doszukiwał się tam gorejącego krzewu

- Aleksandrze? - odezwała się przyglądając, czy ksiądz żyje i jest wśród nich.
Przez dłuższą chwilę odpowiadała jej tylko cisza, a ksiądz na wypowiedziane znienacka swoje imię spiął się widocznie, ale tylko przez moment. Tak jakby głos był taranem dobijającym się do bram oblężonego zamku, wokół którego rozłożyli się ci, o których wiadomo tylko jedno: nie biorą żywcem. Wnet rozluźnił się nieco gdy skalkulował, że to jedynie Karen woła go po imieniu.
- Tak? - odpowiedział cicho i jakoś ciężko.
- Czy aby dobrze się czujesz? Coś niewyraźnie wyglądasz… - zmartwiła się rudowłosa. Może i księdza złapało jakieś choróbsko ze zmęczenia? Albo to coś innego? Postanowiła więc spytać.
Tym razem odpowiedział szybciej, bez dłuższej zwłoki jak uprzednio.
- Tak. Musze się dobrze czuć Karen. Byłoby nieciekawie, jakby nagle 25% z nas było chorymi. - Zażartował, ale z jakąś nerwowością w głosie. Oczu od ognia jednak nie odrywał, choć głos Karen go trochę rozluźnił. Po omacku poszukał kilku patyków i wrzucił je do ognia by zwiększyć płomień.
Karen uśmiechnęła się lekko na jego słowa, ale zaraz jej uśmiech zbladł, gdy widziała jego minę. Przechyliła się w jego stronę, potem popatrzyła na księdza, potem na ogień, potem znów na niego i na ogień. Zmrużyła oczy, ale nadal nie widziała tam nic tak ciekawego, by nie odrywać od tego wzroku
- Ahaa… A jednak odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak - kobieta pociągnęła więc temat kroczek dalej.
- W szkole przykościelnej w jakiej uczyłem, była jedna dziewczyna, którą odratowano z samochodu… Wpadli do rzeki. - Trochę niechętnie ale mówił, wciąż wpatrzony w płomień. - Rodzice, jej dwoje rodzeństwa… nie mieli tyle szczęścia. Wiesz, jej wujostwo nie wiedziało, że u nas w przykościelnym High School zajęcia z WF są głównie na basenie. Było srogo jak dziewczyna się zorientowała gdzie idziemy całą grupą. Choć nawet nie zdążyła zobaczyć basenu. Każdy czegoś się boi.
Karen słuchała jego opowieści bez wyraźnego okazania żadnego wstrząśnięcia. Najwyraźniej obyta była z takimi historiami. Nic dziwnego w jej przypadku, czyż nie? Szybko jednak wyłapała pewną ważną informację
- Prawda. Każdy czegoś się boi… Obawiasz się więc czegoś? - zapytała spokojnym głosem, przyglądając się mężczyźnie.
- Jak każdy - odpowiedział, znów po omacku dorzucając do ognia. - Umówmy się na ten przykład, że gdybyś na którejś palmie znalazła włącznik i zapaliła światło, to definitywnie ogłosiłbym cię najwspanialszą Karen na świecie. - Znów zażartował, jakby kpiarskim tonem odsuwając od siebie strach.
Teraz pisarka pojęła. Najwyraźniej ksiądz obawiał się ciemności… Cóż, zapewne lęk ten miał w jego przypadku jakąś genezę
- Oooh… Rozumiem… Hm… Fakt. Każdy się czegoś boi - przyglądała się, jak po omacku wrzuca patyczki do ognia, więc zaczęła mu je podsuwać bliżej. Krótką chwilę milczała
- Ja na przykład, nie chciałabym się jutro obudzić i zobaczyć rozstawionego na plaży cyrku… - powiedziała nadal spokojnym tonem, ale z nutą pogody w głosie.
Prychnął cicho z nutą wesołości wskazując tym, że strach choć kompletny nie był w nim paraliżujący, paniczny i odbierający myśli.
- Clowny potrafią dać w kość, nie? To nam, Karen, na szczęście chyba jednak nie grozi. Wiesz, ja boję się, jak każdy. Ale furda to. Minie. Ja po prostu… - Urwał, dorzucił do ognia znowu. - Najbardziej przeraża to, że póki się stąd nie wydostaniemy… Każda noc… - Ostatnie prawie wyszeptał.
- A może właśnie, którejś nocy pokonasz ten niepokój - podsunęła Karen. Fakt, klauni im tu nie grozili, było jednak coś innego, co martwiło Karen. Zerknęła w ogień.
- Są inne rzeczy, których obawiam się bardziej niż gości z piszczałkami zamiast nosów. Ale czymże byłoby docenienie światła, jeśli nie mielibyśmy niosącej w nas strach ciemności - podsumowała.
- Mówisz jak poetka - uśmiechnął się do siebie. - Czym się zajmujesz?
Karen zerknęła na księdza i zaśmiała się krótko, lecz ciepło
- Piszę książki - odpowiedziała mu krótko z uśmiechem, który zaraz stał się odrobinę cierpki, ale na szczęście Aleksander był zajęty ogniem.
- Pięknie operujesz słowem Karen - Pokiwał głową, z lekkim uśmiechem. - I… i masz rację. Sęk w tym, że ja wcale nie boję się ciemności.
- A więc czego, jeśli mogę spytać? - znów zerknęła na niego rudowłosa pisarka.
- Tego, co w niej się kryje.
Karen kiwnęła głową
- Strach ma zawsze wielkie oczy. A lubi kryć się w ciemności, bo tam go zobaczymy, nie widząc jak nieporadnym tak naprawdę jest i sami doprawimy mu pazury i kły - powiedziała, co na ten temat myślała.
- Yup - powiedział prawie lekko, choć cały czas spięty i nie mający w sobie odwagi by spojrzeć w bok, na nią. - Wymyślone potwory pod łóżkiem. Szkielety wychodzące z szafy. Racjonalna część umysłu wie, że to bzdura. Ale hej, przekonaj jeszcze tę drugą.
- Mhmm… Tak, to nie takie proste - mruknęła Karen, choć ona wolała jakąkolwiek obecność, od braku żadnej. Na myśl o tym skrzywiła się delikatnie
- Ważne tylko, by strach, gdy trzeba, nie pozbawił nas zmysłów - dodała po chwili pochmurniej.
- Tego Karen, nie obiecam…
Karen kiwnęła głową
- Możemy o to co najwyżej, póki jesteśmy świadomi, prosić wyższe siły… - skwitowała kobieta i sama dorzuciła patyk do ognia.
Na to nie odpowiedział. Milczał. W oczach grał mu ogień odbity z płomieni ogniska.
- Na szczęście, po każdej nocy, nastaje dzień… - dodała jeszcze na koniec Karen. Rozejrzała się po piasku wokół siebie, po czym zaczęła go rozsuwać rękami, ewidentnie modyfikując spory kawałek przestrzeni w jakimś celu.
- Na szczęście - zgodził się po chwili. - Szkoda tylko, że po każdym dniu, nastaje noc.
- Tak to wymyślił jakiś bardzo pomysłowy kreator światów… - odpowiedziała Karen. Równowaga to było coś wysoce przez nią cenionego. Skończyła rozsypywać piasek, po czym położyła się na plecach, przechylając nogi na jeden bok i krzyżując ręce, by było jej cieplej w klatkę piersiową. Wlepiła teraz wzrok w niebo i gwiazdy i iskrzące się co jakiś czas, podfruwające z dymem ogniska skierki.
Chciał coś odpowiedzieć, nie tylko widać to było po nim, wręcz czuć. Walczył ze sobą przez chwile. Ciężko było ocenić, czy milczenie oznaczało jego wygraną z samym sobą, czy przegraną.
- Spokojnej nocy Karen - jego głos był mieszaniną szczerości, ciepła, nerwowości, miękkości i napięcia.
- Spokój i z tobą, Aleksandrze - odpowiedziała mu i po tym zamilkła. Pewien czas jeszcze patrzyła w górę. Potem zerknęła na Terry’ego, a niedługo potem zasnęła, przesunęła się na bok i zwinęła w skulony kłębek.

Tymczasem dawny sierżant stał na boku rozświetlonego obozowiska. Ciepłej rozmowie Karen z Aleksandrem nie przeszkadzał. Pełnił wartę. Rozglądając się oraz smakując przesycone aromatem powietrze.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline