Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2016, 12:21   #40
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Jest miejsce, pod Twierdzą Maski, które wzbudza strach każdego mieszkańca Dominium. Najniższy poziom kazamatów. Powiada się, iż wyższe poziomy pełne są bólu, cierpienia, krzyków, rozpaczy, krwi i nadziei które gasną tak szybko, jak spadające gwiazdy. Na wyższych poziomach oprawcy z różnych ras zadają wyszukane tortury ciału ogniem, kwasem, żelazem i żywiołami. I wyższe poziomy wypełniają krzyki, wrzaski i pytania powtarzane przez katów.

Za to niższe poziomy wypełnia cisza. W gęstej ciemności nie słychać niczego. Ani pochlipywania, ani jęków, ani krzyków. Niczego. Jest tylko zapomnienie. Popioły w duszach. Zimne, wygasłe, pozbawione uczuć cienie dawnych więźniów. Niczym porzucone, okaleczone skorupy.
Najniższe poziomy kazamatów to ponure miejsce.

Maska stał/stała przed jedną z zapomnianych cel. Jakby się wahał/wahała. W końcu wszedł/weszła do środka wyszeptując:

- Witaj Me’Ghan ze Wzgórza. Czuję że wróciłaś. Róża krwawi. Cykl się powtarza. Lecz tym razem, tym razem Me’Ghan ze Wzgórza Dominium zapomni o was. Na zawsze.


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Aderbregan spojrzał na Bjarnlaug mrużąc oczy, gdy zapalała papierosa. Stał przez chwilę i ona stała. Potem przeniósł spojrzenie na niebo, gdzie punkcik rósł z każdą chwilą.

- Ekhem – mruknął Aderbregan spoglądając wyraźnie w niebo. – Nie uciekasz w puszczę, Bjarnlaug?

Zapytał w końcu.

- Myślałam, że idziesz ze mną? – zdziwiła się.

- Źle myślałaś. Zapytałem cię jedynie, jaką drogę obierzesz by uciec Łowcy Maski. Ja nie mam zamiaru stawać na drodze Maski. Nie jestem głupcem. Tylko strażnikiem kości. I chce nim pozostać przez kolejne stulecia. Aż przestaną szeptać swoje mądrości. Jeśli chcesz uciec Łowcy w Puszczy musisz wspinać się szybciej, niż kozica.

Bjarnlaug spojrzała na niebo i poczuła nagły strach. Sama nie wiedziała dlaczego te … halucynacje były tak wyraźne. Spojrzała na karła czując, że nie ma czasu na kłótnie czy jego przekonywanie. Że teraz, kiedy to, co ją ściga jest tak blisko, Aderbregan nie zrobi niczego więcej.

Spojrzała na osuwisko oddzielające ją od prastarych drzew i zaczęła wspinaczkę. Szybko, zwinnie, pewne wybierając drogę pomiędzy zwalonymi i zagrzebanymi w piachu kamieniami.
Gdy była już niemal na samej górze nad jej głową przemknął jakiś wielki cień i usłyszała łopot skrzydeł.

Wspięła się jeszcze z metr w górę gdy na krawędzi osuwiska, zagradzając jej drogę wylądował … potwór.

Potężny, ważący na oko z pół tony, lew ze skrzydłami i dziwnym, kolczastym ogonem. Z łba bestii wyrastały rogi.

Bjarnlaug zamarła.

- Witaj Córo Jónsa! – zagrzmiał skrzydlaty stwór. – Maska przysłał mnie po ciebie. Liczę na to, że będziesz stawiała opór… I że ja, Maggaren będę miał okazję nieco się … zabawić.


CELINE CENIS

Znów wędrowała przez las. Pachnący świeżą żywicą i roślinnością, idealny na podmiejskie spacery. Trzymała się rzeki chociaż obawiała się, że gdzieś tam z wody wygramoli się ścigająca ją bestia i koszmar zacznie się na nowo.

Teraz, kiedy została sama, stres znów dawał się jej we znaki. Zaczynała tracić nad sobą kontrolę chociaż daleko jej było do paniki.

Po jakimś czasie trafiła na drogę. Solidną, wyłożoną kamiennymi płytami. Wyglądała na ważną i często wykorzystywaną i Celine wybrała kierunek na ślepo, chociaż chyba wiedziona jakimś dziwnym instynktem.

Maszerowała szybko chociaż zmęczenie powoli dawało znać o sobie i nagle znów ujrzała rzekę. Przebijała się między drzewami, okolona wzniesieniami, coraz szersza i bardziej ujarzmiona. Droga, którą szła Celine przecinała się z rzeką jakieś dwie mile od niej. A w miejscu przecięcia ujrzała… miasteczko.

Dziwne, jakby …europejskie. Z białymi ścianami, czerwonymi dachówkami, odrobiną zieleni. Miała wrażenie, że architekci tego miasteczka wykorzystali przestrzeń przy rzece bowiem miasteczko rozciągało się tuż przy wodzie nie oddalając się od niej bardziej niż na odległość dwóch, góra trzech domostw.

Most Terrcyego.

Nie wiedziała skąd, ale wiedziała jak nazywa się to miejsce.

Zaburczało jej w brzuchu i potrzebowała odpoczynku. A miasto, chociażby najdziwniejsze, musiało zaoferować jej i jedno i drugie. Ruszyła więc w jego stronę nie mając za bardzo innego wyboru. Poza tym przecież Drag Nar Drag mówił, że jeśli Męczennik pozwoli, to się tam spotkają. Tak powiedział.

Gdy była bliżej ujrzała szczegóły domostw, budowanych wysoko na piętro lub dwa - koślawe, jakby domostwa namalował ktoś, kto nie bardzo rozumiał znaczenie słowa - symetria.

Przed jednym z domostw kucał … dziwny stwór. Miał szaro-brązową skórę, wielkie ślepia, dziwaczne proporcje ciała i kolce wyrastające z nieludzkiej czaszki.

Obserwował wodę przepływającą w dole, pod mostem.

Gdzieś z jednego z domów opatrzonych szyldem do uszu Celine dobiegły przyjemne dźwięki.

Radosna, skoczna muzyka sugerowała przyjazny charakter tych co ją grali i zapewne tych co jej słuchali.


MEGAN HILL

Potężne wyładowanie, niczym elektryczny impuls, uderzyło w Megan, gdy tylko jej siedzenie zetknęło się z siedziskiem.
Krzyknęła, bo nie dała rady powstrzymać krzyku.

Zalały ją obrazy. Pojawiające się i znikające, jeden po drugim, na mgnienie oka. Jak wyświetlane na zepsutym odtwarzaczu z częstotliwością odtwarzania sprowadzoną do sekundy-dwóch. Lub jak obrazy oglądane przez okno rozpędzonego do niemożliwych prędkości pociągu.
Zmysły i umysł Megan nie były sobie w stanie poradzić z natłokiem tych wizji. Gwałcących jej mózg obrazów, których nie była w stanie zapamiętać czy nawet zrozumieć.

Kalejdoskop barw, błysków, krwi, popiołów i przemocy. Bo tylko tyle wiedziała, że śmierć, okrucieństwo i przemoc były niemal stałym elementem większość z przytłaczających ja wizji.

I wtedy ujrzała przed sobą maskę - zwykłą, białą i porcelanową.

I usłyszała szept skrytej za nią istoty. Istoty o dziwnych, płonących oczach.

- Witaj Me’Ghan ze Wzgórza. Czuję że wróciłaś. Róża krwawi. Cykl się powtarza. Lecz tym razem, tym razem Me’Ghan ze Wzgórza Dominium zapomni o was. Na zawsze.

I ujrzała skrytą w mroku celę. Jakiś loch. Wisiała w nim… w tym lochu… przykuta łańcuchami przed tą straszną postacią… w masce…

Była jednocześnie na tronie i w lochach. I … wydawało się to… rzeczywiste i normalne.

Z czarnych szat wysunęła się dłoń. Blada, chuda, z rozwartymi palcami przypominającymi Megan odnóża jakiegoś insekta lub pająka. Palce dotknęły jej twarz i poczuła przeraźliwy, dominujący ból.

Wrzasnęła i znikła cela oraz obrazy wdzierające się do jej głowy.
Był tylko ból policzka. Parzący ból.

Rozdygotaną dłonią dotknęła skóry czując … wgłębienie… wypełnione czymś lepkim i ciepłym. Zabolało więc cofnęła rękę.

Przewaliła się na plecy i poczuła miękką trawę. Nad swoją głową ujrzała niebo i … zaniemówiła.

Trzy księżyce.

Jedne wielki, położony tak blisko, ze miała wrażenie iż ociera się o majaczące przed nią wzgórza. Drugi bardziej normalny i trzeci wysoko na niebie.

- Piękne, prawda…

Zauważyła go dopiero, kiedy się odezwał. Starca w kapturze, z brodą i dziwnym kijem.

- Często przychodzę tutaj by na nie spoglądać w noc taką jak ta. I zbierać zioła. Przy Tunelu rosną najbardziej nasączone luminą.

Westchnął ciężko.

- Potrzebujesz pomocy?


LIDIA HRYSZENKO

Spojrzeli na siebie. Centaur i człowiek. A potem wybuchnę li śmiechem płosząc Zbieraczy.

- Arraniz. Ukryta Pajęczyca. – Tarro zaczął wyjaśniać, lecz kolejne słowa czyniły tylko większy mętlik w głowie Lidii. - Snująca Sieci. My , Strażnicy Osnowy, służymy jej wiernie sycąc się jej jadem i krwią. To daje nam siłę by przeciwstawić się Masce.

- Ale także zatruwa wasze dusze, Tarro – powiedział Hurrkh. – Wiesz, że darzę cię sympatią odkąd pomogłeś nam na Wietrznych Równinach. Ale nie ufam twej pani. Niebieski Ptak wyraziła swoją wolę. Chce iść dalej niż Arraniz. Co oznacza, że nie chce iść do niej.

- To błąd, o pani – Tarro skłonił się lekko wyraźnie nie dając za wygraną. – Czujesz się skonfundowana. Zapewne to wina Maski i czarów, jakim dysponuje to diablę. Sam rzekłaś, ze nic nie pamiętasz. Co może zrobić lud z Wietrznych Wzgórz skoro pochylili łby przed Maską i Dominium? Są niewolnikami tej siły, która z nas wszystkich pragnie zrobić niewolników. Arraniz stanowi dla ciebie szansę, Niebieskowłosa. Pozwoli ci zrozumieć kim naprawdę jesteś i jaka mocą dysponujesz. Hurrkh nie będzie w stanie dać ci schronienia…

- Zabiorę ją na Wzgórza Nar – zaprotestował centaur.

- Do Ludu Nar – zaśmiał się Tarro, a oszołomionej Lidii śmiech ten wydał się złowieszczy. – To są szaleńcy! Zarówno ich żywi, jak i ich umarli trwają Przysięgą. Ona więzi ich w swoich okowach bardziej, niż Maska ludy Dominium. Hurrkh. Niebieski Ptak z ludem Nar, ramię w ramię, to mrzonka, której nie uda się ziścić. Nie jest jedną z nich. Nie będą jej szanowali. Oni szanują tylko siłę!

- Ona jest silna! – Hurrkh targnął kopytem.

- Yami, yami – dziwny, dziecięcy głosik zjeżył Lidii włosy na karku.

Odwróciła się gwałtownie, lecz było już za późno.

Jeden ze zbieraczy w jakiś niepojęty sposób, bo przecież pilnowała swoich rzeczy, dobrał się do jej skromnego dobytku i teraz trzymał w dłoni … czarny kryształ.

Hurrkh i Tarro zaniemówili. Lidia poczuła skurz w żołądku, a potem nagle, z kryształu wystrzeliła .. czarna mgła. W mgnieniu oka rozprzestrzeniła się w promieniu dobrych dziesięciu kroków pochłaniając Zbieraczy, Lidię, Tarro i Hurrkha.

Lidia ujrzała, jak Zbieracze którzy mieli pecha znaleźć się w zasięgu działania mgły zmieniają się w … pył i wrzeszczące, zrobione z dymu czaszki.

Hurrkh upadł, Tarro zachwiał się na nogach i krew popłynęła mu z nosa, Lidia poczuła jedynie swędzenie na ciele.

A potem mgła cofnęła się, jakby wciągnięta w kryształ, który zalśnił na ziemi, jak mroczne, potworne oko.

W miejscu, gdzie stali Zbieracze pozostały jedynie kupki popiołu i szaty. Ci, którzy mieli szczęście znajdować się dalej uciekali w popłochu, byle dalej od morderczego klejnotu.

Tarro jęknął, splunął krwią. Spojrzał na kryształ, na Lidię i na Hurrkha, który rzęził cicho, boleśnie, łapiąc powietrze.

- Zabierz czarny kryształ, Niebieski Ptaku. Szybko. A potem musimy uciekać. Łowca już pewnie tutaj idzie. Moc kryształów przyciąga go bardzo, bardzo szybko!

Spojrzał na Hurrukha.

- Wybacz przyjacielu, ale chyba będziemy zmuszeni ciebie tutaj zostawić. Potrzebujesz czasu, by emanacja kryształu przestała działać. A my czasu nie mamy. Wiesz o tym.

PERCIVAL KENT

Strzała trafiła go w ramię. Tak na pożegnanie.
Poczuł, jak grot przebija ciało.

A potem było nieprzyjemne, jak diabli, uczucie lotu i spadania z ogromnej wysokości, dzikim pędem, bez spadochronu! Pęd powietrza, które jednak było czymś śmierdzącym, jakimś smrodliwym wyziewem przylepiającym się do skóry i ciała.

I uczucie rozrywania na kawałki. Psychicznego rozpadu.

Wszystko to trwało jednak tylko chwilę.

Potem otworzył oczy czując, że leży na czymś twardym i brudnym. Ze strzałą sterczącą z ramienia. Obok niego, jak przyczajone zwierzę, kucała Luenn.

- Nie ruszaj się, Kent. Opatrzę cię.

Jej głos! Mówiła normalnie!

I wtedy Percival zorientował się, że leży w jakimś zaułku pośród wysokich, jakże znanych mu domów. Że czuje przesycone smrodem spalin powietrze. Na ulicy jakiegoś wielkiego miasta. Chyba.

- Nie czuję … Nie czuje tutaj… lumen…

Zakaszlała. Upadła dusząc się i rzężąc.

- Zabierz mnie… stąd … Kent… błagam… Oddychać… nie… mogę…

Spojrzał na swoje przebite strzałą ramię. Na zaułek. Na duszącą się Luenn. Na znajomo wyglądające światła i drabiny przeciwpożarowe na ścianach budynków.

Wiedział, co może zrobić. Wystarczyło ująć ją za rękę i wyjąć strzałę. Wtedy …

Tunel…

…Gdzieś tam….

… Pośród cieni …

Kent poczuł nagle falę smutku. Jakby, jakby …

Luenn dusiła się.

A on ujrzał jej twarz okoloną ciepłem poranka i poświatą słonecznego blasku pośród kwiatów i zieleni.

Przez chwilę widział słońce tańczące na jej twarzy i w jej oczach.
Czuł smak wina w ustach…

A potem … potem był strach … i ludzie w zbrojach ze stali… i topory… i groza… i krew…

I czuł, że wybór jest ważny. Że Luenn jest ważna. Dla niego… też…

Kiedyś…

… Myśli…. Poszarpane …. Rwące …Zatrute…

Jak powietrze…. Dusił się….

Mógł ją stąd zabrać lub … odejść… Mógł…

… wybrać…

Było cicho…

… miasto spało….

…Luenn … umierała… dusiła się…

… on … rodził się … na powrót….

Musiał wybrać. Wstać i odejść, czy ująć ją za dłoń i pociągnąć z powrotem. Do jej świata. Do świata który i jemu wydawał się … znajomy.


ADAM ENOCH

Adam ruszył do walki. Czując, że ciężar topora jest czymś dla niego … starym. Dobrze znanym. Że walczył już nie raz i nie dwa. Toporem, mieczem, włócznią i dziesiątką innych broni. Zadając śmierć na polu walki.

Kiedy był blisko zionął ogniem. Potężnie. Jęzory płomieni osmaliły szarżującą bestię, oślepiły ją lecz nie powstrzymały rozpędzonej furii.

Spadli na potwora z dwóch stron jednocześnie. Wyrzynając mu żelastwem krwawe rany na cielsku. Topór Adama oderwał kawał mięcha, zgruchotał kości.

Krew, która bryzgała w górę – dymiąca i gorąca – powodowała tylko tyle, że i krew Adama stawała się ogniem.

Topór w jego rekach zapłonął. Adam wypuścił z ust kolejną strugę smoczego ognia. Teraz, w ferworze walki nie potrzebował alkoholu. Był… był …

Zatracił się w walce… zadając ciosy, zdolne burzyć mury, ścinać drzewa i ranić to coś, co przysłał jakiś Maska.

Wszędzie były tylko czerwień bryzgającej z ran posoki i czerwień ognia huczącego pod czaszką Adama.

A kiedy ogień zgasł zobaczył na ziemi posiekane, popalone, drgające truchło w którym trudno było rozpoznać rogate bydle. Bydle sprowadzone do poziomu pachnącego apetycznie, na pół usmażonego siekańca.

Stwór żył jeszcze. Dyszał, gulgotał spazmatycznie, konając lecz z uporem trzymając się życia.

- To … było… coś…

Graw Nar Graw leżał na ziemi kawałek dalej. Z ogromną dziurą w bebechach z której nadal wystawał kawałek rogu Łowcy. Nadpalona trawa wokół niego cała była skąpana we krwi.

- Jeśli… ruchasz się… tak… jak… walczysz….

Zakrztusił się własnym śmiechem, zapluł krwią.

- Enochu… to…. Nie …dziwię… się… mojej… siostrze…

Kaszel przybrał na sile. Graw Nar Graw splunął spienioną krwią.

- Niedługo … wrócę… Enoch… skurwielu…

Głowa wojownika opadła na ziemię. Umarł.

- To… na nic…

Tym razem głos wydobył się z porąbanego .. minotaura

- Nie … powstrzymasz …

Zabrakło mu sił. Rzęził i sapał… łapiąc ostatnie hausty powietrza… rozpaczliwie walcząc o sekundy życia… jakie mu pozostały….

A Adam poczuł się nagle zmęczony. Ledwie miał siłę by ustać na nogach.
Zapach przypalonego mięsa powodował, że ślina napływała mu do ust a w brzuchu rozbrzmiały się werble.

Ogień przygasł, wypalił się pozostawiając tylko zgliszcza i popioły. I były to dziwnie znajome dla Adama uczucia.


PATRICIA MADDOX

Mężczyzna skrył się w chacie. Chyba nie wystraszył się jej krzyków? Ale nie. Drzwi do chaty otworzyły się i pojawił się w nich jej rozmówca. Tym razem miał łuk na plecach i kołczan strzał, a przy boku miecz i róg.

Mężczyzna zadął w róg i po chwili w drzwiach pozostałych domostw pojawili się zaspani ludzie. Kobiety, dzieci, mężczyźni w różnym wieku.

- Ukryjcie się – oznajmił mężczyzna. - Łowca Maski jest blisko. A ty – spojrzał na Patricię nie możesz utaj zostać! Sprowadzisz na nich zgubę. Ruszaj za mną, jeśli życie ci miłe.

Nie czekając na jej odpowiedź wszedł w las.

- Idź za nim…

Zanów ten sam kobiecy szept, co w lesie. Tym razem jednak ujrzała kogoś, Jakąś piękną, czarnowłosą kobietę, odwróconą do niej plecami. Z tatuażem na skórze. Tylko co on przedstawiał.

Nie zdążyła się przyjrzeć bowiem kobieta znikła, jak senne widziadło.

- Idź za nim… Tylko tak znajdziesz drogę do swojego Kansas.

Mężczyzna nie czekał. Ludzie we wsi przyglądali się jej niespokojnie wyraźnie szykując się do pospiesznej ewakuacji. Kobiety szukały ubrań dla dzieci, mężczyźni broni. Topory, miecze i sierpy. Niektórzy mieli nawet hełmy ze skóry obite metalowymi guzami.

Co się z nią działo!? Gdzie ona była?!
 
Armiel jest offline